Jakoś udało mi się napisać w wakacje drugą część. Nie była zbytnio wymagająca i długa, więc jakoś to poszło. Osobiście nie przepadam za tym rozdziałem. Jest takim wielkim przerywnikiem pomiędzy akcją, ale wiadomo, że takie też są potrzebne.
Dziwnie mi się pisało w trzeciej osobie o Laurze. Zupełnie jakby to była inna postać! A teraz przejdźmy już do rozdziału...
***
Stało się. Reverentia
została otwarta, chociaż portal do niej nie powinien być aktywny jeszcze przez
co najmniej kilkadziesiąt, jak nie kilkaset lat. Aktualnie nie było na to
żadnego wytłumaczenia, ale teraz na głowie mieli ważniejsze rzeczy, a mianowicie: powrót
wrogów. Nie było pewności co do tego, że chodziło o cieniste demony. Wszystko miało
się wyjaśnić w momencie, kiedy szpiedzy tymczasowo reaktywowanego Nox powrócą z misji.
Nathiel z trudem powstrzymywał
się od szerokiego uśmiechnięcia się – byłoby to dosyć nieodpowiednie, w końcu jego córka
została ranna, nie mógł jednak do końca ukryć, że zorganizowanie po
kilkunastu latach spotkania ich starej dobrej organizacji po prostu go
ucieszyło. Z jednej strony nie chciał powrotu demonów, z drugiej strony cieszył
się, że w końcu będzie miał coś do roboty. Ludzka praca mu nie sprzyjała. Była
nudna jak flaki z olejem, na dodatek zmieniał ją jak rękawiczki, co niezbyt
podobało się Laurze, która od ponad dziesięciu lat piastowała stanowisko antropologa
fizycznego w laboratorium kryminalistycznym. Aktualnie był bezrobotny, także
oderwanie się od szarej rzeczywistości na pewno poprawi mu nastrój. Co innego z
jego żoną. Kiedy na nią patrzył, dostrzegał na jej twarzy zmartwienie. Nie
mógł tego tak zostawić, dlatego chwycił za drobną bladą dłoń i mocno ją ścisnął. Usta
pochylił tuż nad uchem kobiety, ponieważ wiedział, że głośne rozmowy ją
zdezorientują. Nie lubiła świadków, szczególnie jeżeli sprawa tyczyła się czegoś, co było dla niej bardzo ważne.
– Aurze nic nie grozi –
szepnął. – Przecież wiesz, że jest z nią Nate i Calanthia. Poza tym potrafią
posługiwać się telefonem i w razie problemów będą do nas dzwonić.
– Wiem, Nathiel, po
prostu… to Aura. Nie chcę wiedzieć, co zrobi, kiedy już wydobrzeje. – Laura
wykrzywiła usta w grymasie.
– Sugerujesz, że będzie
szukać swojego oprawcy, żeby się mu odwdzięczyć za to, co jej zrobił? –
Demoniczny łowca uśmiechnął się kącikiem ust, ponieważ doskonale wiedział, że
to zrobi. To w końcu Aura. Miała w sobie jego geny.
Laura pokiwała głową.
– To my znajdziemy go
szybciej. – Mężczyzna zachichotał w taki sposób, jak robili to tylko
Auvreyowie. – Nie pozwolę więcej skrzywdzić swojej córki, Laura. Ani nikogo z
was. – Ścisnął mocniej dłoń żony, choć uśmiech wciąż nie opuszczał jego twarzy.
Gdyby nagle zaczął być poważny, jeszcze bardziej nastroiłby Laurę do nerwowych
rozważań.
W odpowiedzi na te
słowa, na ustach jego żony pojawił się drobny uśmiech.
– Ciociu, wujku –
usłyszeli dziewczęcy głos. Oboje spojrzeli w kierunku młodej Anastasii
Elisabeth Blythe, która stanęła przed nimi z tacą w dłoni. Posłała im niewinny,
nieco nieśmiały uśmiech. – Macie ochotę na herbatę?
– Z chęcią –
odpowiedziała z westchnięciem Laura.
– Niech zgadnę. Różany
Earl Grey?
– Dokładnie.
Anastasia żwawym
krokiem ruszyła do kuchni. Pomimo tego, że była starsza od ich najmłodszej
córki, Calanthii, o kilka miesięcy, obie dziewczynki niesamowicie się różniły.
Było jednak coś, co je łączyło i czego nie mogły się wyrzec, a mianowicie przyjaźni, a także ogromnego podobieństwa do swoich babci.
– Cały czas jak na nią
patrzę, widzę matkę Sorathiela – mruknął nachmurzony Nathiel. – Może jest
trochę młodsza, ale… do cholery, będzie wyglądała w wieku Elisabeth tak samo
jak ona. To jakiś spisek losu, mówię ci.
– I pewnie wciąż nie
przyznasz się do tego, że Calanthia przypomina moją matkę? – Laura uśmiechnęła
się z kpiną na boku.
Auvrey głośno prychnął.
– Wygląda jak ty. –
Żona posłała mu znaczące spojrzenie, które zwieńczyła znacząca mina. To dlatego
chwilę później przewrócił oczami. – No dobra. Z wyjątkiem oczu. Je ma akurat po
twojej matce. Jakimś cudem.
Ich rozmowa została
przerwana, kiedy do salonu weszła pani domu. Chociaż przybyło jej lat, wciąż
wyglądała na tak samo żywą. Może przybrała odrobinę na wadze, co było związane
z jej zamiłowaniem do słodyczy, a także wiekiem, który nie pozwalał jej już na
tak szybką przemianę materii, jednak wciąż była tą samą osobą, co dawniej –
energiczną, trochę płytką, ale o wielkim sercu. Talerz z szarlotką
postawiła na stoliku. Zaraz za nią wparowała jej córka, która postawiła obok
herbatę i uciekła do swojego pokoju, nie chcąc przeszkadzać w obradach mających
się niedługo odbyć. Z rodziny Blythe’ów brakowało już tylko Sorathiela.
Laura z wewnętrznie
skrywanym smutkiem przyglądała się swojej uśmiechniętej przyjaciółce. Niedawno
odnalazła w pudełku ze wspomnieniami ich wspólne zdjęcia za czasów, kiedy Anastasia
i Calanthia były jeszcze kilkulatkami. Wtedy obie wyglądały młodo i zdrowo,
nawet jeśli znajdowały się w środku wojny z demonami. Amy miała już ponad
czterdzieści lat, podobnie jak ona, a mimo tego wyglądała na kilkanaście lat
starszą. Nie tak wyobrażała sobie ich wspólne starzenie się. Długowieczność i
zachowaną urodę Laura oraz Nathiel zawdzięczali swoim demonicznym korzeniom.
Oboje wciąż wyglądali jakby mieli po dwadzieścia kilka lat, czego nie można
było powiedzieć o Amy i Sorathielu. Czas wyraźnie odcisnął na nich swoje
piętno.
Ciąg tych dojmujących
myśli został przerwany przez przybycie nowych osób. Do salonu wszedł nieco
zdyszany szef reaktywowanej organizacji Nox, a także jego prawa ręka – Aren.
Kiedy już się z nimi przywitali i zasiedli przy stole, postanowili, że od razu
przejdą do sedna sprawy.
– To demony ognia –
rzucił Sorathiel, składając dłonie, na których oparł podbródek. Wyglądał na
poważnego, co nie było niczym dziwnym.
– Skąd ta pewność? –
spytała spokojnie Laura.
– Wasza córka była
poparzona, prawda? – tym razem pytanie zadał Aren. W odpowiedzi dostał
kiwnięcie głowami obojga rodziców. – To pierwsza poszlaka, która może o tym
poświadczyć. Drugą są ostatnie pożary w mieście. Zdarza się ich nadzwyczaj
wiele. Na dodatek niosą ze sobą katastrofalne zniszczenia, jak to bywa w przypadku ognistych demonów. To tylko dwie poszlaki, ale wszystko sprowadza się właśnie do nich. Cieniste demony po wojnie są bardzo osłabione, na dodatek zostały pozbawione
dowódcy. Ogniste zawsze z nimi walczyły, a więc istnieje wysokie
prawdopodobieństwo, że przejęły władzę nad Reverentią.
– Tylko po co te gnojki miałyby
wystawiać nos poza Reverentię? – spytał z prychnięciem Nathiel.
– Tego nie wiemy. To
trochę dziwne, zważając na to, że ogniste demony zazwyczaj nie opuszczały
swojej krainy. Ludzie im nie szkodzili. Prowadzili wojnę domową tylko z
cienistymi demonami. – Aren zmarszczył czoło. Zapatrzył się w okno, jakby
próbował wyszukać w głowie niektórych odpowiedzi. – Jedno jest pewne. Jeżeli
wyszły do świata ludzi, musi się znajdować tutaj coś, czego potrzebują. Czy to
rozrywka, czy porachunki, istnieje możliwość, że skoro przybyły do naszego
świata i zaatakowały waszą córkę, może to mieć związek z nami.
– Jak się je zabija? –
spytał Nathiel, podrzucając nóż łowców. W duchu miał nadzieję na to, że nie
będą musieli zmieniać broni. Jednak przyzwyczaił się już do exitialis.
– Tego nie wiemy,
ponieważ nigdy nie musieliśmy ich zabijać. Wiemy tylko tyle, że w
przeciwieństwie do cienistych demonów, które czerpią energię z ludzkiego
cienia, one pożywiają się sercami, i to nie tylko ludzkimi, ale również
demonicznymi. – Laura na dźwięk tych słów drgnęła. Nie mogła dopuścić do siebie
myśli, że Aura była narażona na tak wielkie niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie
cudem uniknęła śmierci z ich rąk. – Demony oczywiście cierpią w mniejszym stopniu,
ponieważ ich serca są… jakby to powiedzieć?
– Ciężkostrawne? –
spytał z głupią miną Nathiel.
– Powiedzmy. Za to
dostarczają im o wiele więcej mocy. – Aren ciężko westchnął, a potem przeczesał
dłonią włosy. – Demony ognia sieją ogromne spustoszenie i lubią się zabawiać.
To trochę inny typ niż cieniste demony. Trochę bardziej… ciężki w obyciu.
Musimy mieć nadzieję na to, że nie my jesteśmy ich celem.
– Zaatakowały Aurę –
warknął Nathiel, pochylając się do przodu i patrząc prosto w oczy swojego
rozmówcy. – Musiały mieć w tym jakiś cel i idę o zakład, że to my nim jesteśmy.
Przecież moja córka nic im nie zrobiła. To miało uderzyć w nas.
– Aura mogła być dla
nich tylko osobą, która miała przekazać nam informację – odezwała się Laura.
Zmarszczyła czoło i zapatrzyła się w dal.
– Na razie możemy tylko
domniemywać – powiedział z westchnięciem Sorathiel. To był dopiero pierwszy
dzień ich zmagań z nowym wrogiem, a
już wyglądał na niezwykle zmęczonego. Zupełnie jakby świadomość kolejne bitwy
pożarła wszystkie jego siły. Nic dziwnego, w końcu każdy członek Nox liczył na
to, że ten moment nigdy więcej nie nadejdzie. – Musimy reaktywować tymczasowo Nox. Nie mamy
wyboru. – Słowa te z trudem przedarły się przez gardło szefa organizacji. – Na
razie musimy zbierać informacje. Niedługo powinna się tu zjawić Andi wraz z
Aleciem. Podjęli się sprawdzenia tej nieszczęsnej nowiny przyniesionej przez
Aurę na własnej skórze. Zgodnie z moimi obliczeniami, powinni się tu zaraz
zjawić. – Sorathiel spojrzał zmęczonym wzrokiem na zegar ścienny. I
rzeczywiście, tak jak przewidział, chwilę później drzwi organizacji rozwarły
się szeroko, oznajmiając przybycie dwóch młodych członków Nox, którzy kłócili
się ze sobą jeszcze przed wejściem do organizacji. Dla nikogo nie było to nowym
doświadczeniem. Mieli już po dwadzieścia siedem lat, a jednak wciąż
przekrzykiwali się w największych głupotach jak nastolatki, którymi jeszcze
niedawno byli.
Kiedy weszli już do
salonu, Laura omal ciężko nie westchnęła. Jeszcze niedawno myślała o tym, że
Amy i Sorathiel się starzeją, tymczasem przed sobą miała już dwójkę dorosłych,
młodych ludzi, którzy kilka lat wstecz ganiali siebie po całym
domu, obrzucając się dziecinnymi obelgami. Teraz Alec był wysoki i postawny, a jego rysy nabrały ostrości, a Andi stała się kobietą, która nie nosiła już
męskich koszulek i krótkich spodenek. W środku nie zmieniła się w żaden sposób,
ale na zewnątrz trudno było dopatrywać się w niej chłopczycy, którą kiedyś
była.
– Trzymajcie mnie, bo
zaraz mu przywalę – burknęła niezadowolona demonica, obdarzając swojego
chłopaka złym spojrzeniem. Alec wystawił jej język i zaczepnie pchnął ją do
przodu. Ta prychnęła i wystawiła mu środkowy palec. Dopiero kiedy Sorathiel
chrząknął, przewróciła oczami i zaczęła swoje sprawozdanie. – Tak, Reverentia
została otwarta, ale dokładniejszym rozpoznaniem sytuacji zajęła się Sapphire.
Za cholerę nie wiem, skąd się tam zjawiła i nie wiem na ile możemy jej ufać,
ale powiedziała, że niedługo się tutaj zjawi i o wszystkim nam opowie.
Andi usiadła na sofie z
głośnym westchnięciem. Wyglądała na pozbawioną sił, na dodatek była blada jak
ściana. Zupełnie inny obraz przedstawiał sobą Alec, który zdawał się być bardzo
zadowolony z siebie. Usiadł tuż obok niej i posłał jej urokliwy, acz nieco kpiący
uśmiech, na który ona odpowiedziała złym spojrzeniem.
– A tobie co? – spytał
Nathiel, unosząc brew. – Okres?
Demonica spojrzała na
niego spode łba, niczego nie mówiąc. Na to pytanie odpowiedział jednak
zadowolony z siebie Alec:
– Zostanę ojcem. – W
jego obliczu dało się dostrzec niewypowiedzianą dumę, zupełnie jakby kogoś
przechytrzył. Andi zapowiedziała, że nigdy nie będzie miała dzieci, bo
wystarczyło jej zajmowanie się całą zgrają Auvreyów, za to Alec z uporem starał
się ją przekonać do tego, że dzieci wcale nie były takie złe. Jak widać,
zwyciężył w tej bitwie, pytanie tylko czy w oparciu o sprawiedliwe zagrania.
Przez dłuższy czas w
pomieszczeniu panowała cisza. Wszyscy byli zaskoczeni nowiną, której nie
spodziewaliby się po młodej, wiecznie kłócącej się parze. Pierwszy zareagował
na tę wieść Nathiel, który wybuchnął gromkim śmiechem, wypełniając nim cały
dom. Andi od razu dobyła noża łowców i wyskoczyła z nim do góry. Alec złapał ją
w ostatniej chwili w pasie i posadził z powrotem na sofę. Dziewczyna, choć
niezadowolona, postanowiła, że nie będzie się wyrywać, za to obdarzyła Nathiela
krzywym, pogardliwym uśmiechem.
– To przecież świetne wiadomość!
– wykrzyknęła uszczęśliwiona Amy, klaszcząc w dłonie. – Już myślałam, że nigdy nie będziecie mieć
dzieci. Andi strasznie się przed tym broniła.
– Dalej się bronię –
mruknęła od niechcenia demonica, odwracając wzrok. – Nienawidzę dzieci.
– Już za późno. –
Rozbawiony Alec wzruszył ramionami.
– Na szczęście nigdy nie jest za późno, żeby cię zabić – syknęła
w odpowiedzi Andi.
Po chwili znów
zaczęli prowadzić ze sobą ognistą konwersację. Amy starała się temu zaradzić,
ale żadne z nich nie chciało jej słuchać. Reszta z biegu stwierdziła, że zajmą
się własnymi rozważaniami, w końcu dobrze znali tę dwójkę i wiedzieli, że kiedy
zaczynali ze sobą słowną bitwę, nic nie było w stanie ich powstrzymać, nawet
Amy, która przez lata pełniła rolę ich opiekunki. Kłótnie mogło wówczas zatrzymać tylko jedno – niespodziewane przybycie nowej osoby, która
niosła ze sobą ważne wieści.
Drzwi organizacji
otworzyły się z impetem, jakby oznajmiały czyjeś wielkie wejście. Do salonu
wpadła mała, około pięcioletnia dziewczynka o włosach w kolorze kawy zmieszanej
z mlekiem oraz o szmaragdowych oczach. Uszczęśliwiona wyrzuciła w górę ręce i zaczęła
wykrzykiwać:
– Byłam w Lewelentii! Byłam w Lewelentii!
Tuż za jej plecami
pojawiła się kobieta o różowych włosach upiętych w luźny kok, z którego
wykradały się poskręcane kosmyki. Na nosie miała czarne oprawki, usta
pomalowane czerwoną szminką, a jej długie nogi podkreślała ołówkowa czarna
spódnica i wysokie szpilki. Na swój strój miała założony biały kitel, dzięki
któremu wyglądała jak pani doktor z niepokojącego filmu, w którym lekarz znęca
się nad pacjentami. Od lat wszystkich członków Nox dziwiło to, że Sapphire
została dziecięcym psychiatrą i nikt nie pozbawił jej jeszcze licencji. Na
dodatek do tej pory nie było na nią żadnych skarg, choć może to z tego powodu,
że zanim ktoś o tym choćby pomyślał, mieszała mu w głowie swoją mentalną mocą.
– Zabrałaś swoje
dziecko do Reverentii? – spytała z krzywą miną Andi, obserwując jak mała
demonica skacze po całym domu, jakby ktoś dodał jej do picia wieloprocentowego roztworu.
– Ty też –
odpowiedziała z wrednym uśmieszkiem Sapphire, wkładając dłonie do kieszeni. Jej
rozmówczyni zmarszczyła czoło i opierając się o sofę, założyła ręce na piersi,
jakby się obraziła. Pod nosem zaczęła mruczeć niezrozumiałe dla nikogo słowa.
Alec na widok tej reakcji cicho zachichotał.
– Mam pewien sentyment
do tego miejsca – kontynuowała Sapphire. Miarowym, stukoczącym krokiem podeszła
do barku, który stał w rogu salonu. Nie pytając nikogo o zgodę, wyjęła z niego
szklankę i nalała sobie whisky. Wszyscy milczeli, obserwując podejrzliwie jej
postać. Nikt się nie odezwał, póki nie usiadła na fotelu i nie upiła łyka
bursztynowego alkoholu. – Niezła masakra w Reverentii – rzuciła znudzonym
głosem, przyglądając się córce, która skakała po całym pokoju i dotykała
wszystkiego, co tylko jej się napatoczyło. – Zamek został przejęty przez
ogniste demony. Jeżeli źle było za czasów panowania cienistych demonów, to
teraz musi się tam dziać istny Armagedon. Wszystkie inne demony się pochowały.
Poza tym ogniści nienawidzą cienistych. Z czystą satysfakcją je zabijają.
– Sapphire spojrzała z uśmieszkiem na Nathiela, który zmarszczył czoło.
Najwyraźniej starała się mu przekazać, że tym razem nie są bezpieczni. –
Wychodzi na to, że chcą odbudować Reverentię, a co za tym idzie, są piekielnie
złe o to, że ją zamknęliście. Znając życie za jej zniszczenie również będziecie
odpowiadać, bo na kogoś muszą zrzucić winę, skoro Vail Auvrey już nie żyje. –
Kobieta zaśmiała się kpiąco, a potem wypiła zawartość szklanki duszkiem. Mokre
usta otarła dłonią, lekko rozmazując krwistą szminkę. – Jeżeli chcecie dowiedzieć
się czegoś więcej, długoterminowe obserwacje załatwiłam u Raidena. I tak
aktualnie marnuje swoje życie na imprezowaniu, także przyda mu się jakaś
odmiana.
W pomieszczeniu zaległa
cisza. Wszyscy spoglądali w stronę Sorathiela, który marszczył w skupieniu
czoło. Przygryzał wargę, co mogło oznaczać, że zastanawiał się, co powinni najpierw
zrobić, aby bronić się przed demonami ognia. Prawda była jednak taka, że wciąż
niewiele na ich temat wiedzieli. Jedyną opcją było pozostać czujnym.
– Dziękujemy za
informacje – powiedział dosyć formalnie szef organizacji, posyłając uśmiech nieprzejętej niczym demonicy, która machnęła tylko dłonią. – Jedyne, co
możemy na razie zrobić, to…
Przemowa została
przerwana przez wbiegającą do pokoju osobę, która podała telefon swojemu
mężowi. Po minie Amy można było się domyślić, że wydarzyło się coś naprawdę
złego. Sorathiel spojrzał na nią z uniesioną brwią, jakby pragnął samymi oczami
zadać jej pytanie, dlaczego przerywa im obrady w tak ważnym momencie, i
dlaczego niby telefon miałby być teraz priorytetem. Dopiero kiedy usta jego
żony ułożyły się w słowo: „la bonne fee”, bez zastanowienia, choć w równoczesnym zdziwieniu,
chwycił za komórkę. Rozmowa okazała się nie być długa, widocznie wiadomość była
maksymalnie krótka i zwięzła, jednak na pewno wywołała w szefie organizacji
wzburzenie. Kiedy zerwał się do pionu, niemal wszyscy unieśli w zdziwieniu
brwi.
– Wychodzi na to, że ogniste demony wyszły nam naprzeciw. Jeden z nich chce z nami pomówić.
***
Wydawało mi się, że cała płonę. Od czasu do czasu ktoś kładł mi jednak na czole kojąco zimny okład. Kiedy otworzyłam w końcu oczy, zorientowałam się,
że to mój brat. O mały włos, a bym się uśmiechnęła, w porę przypomniałam sobie
jednak, że wciąż byłam na niego zła. W zachowaniu pozorów pomógł mi ostry ból
głowy, który aż wykrzywił moją twarz w grymasie. To nie przeszkodziło Nate’owi uśmiechnąć
się tak szeroko, jakby ktoś podarował mu bezinteresownie kilka książek – miał
na ich punkcie obsesję. Najwyraźniej był nieczuły na mój ból.
– W końcu się obudziłaś
– oznajmił szeptem, którego używał, gdy nie chciał kogoś budzić. To sprawiło, że
od razu zaczęłam się rozglądać po pokoju.
– Wolałabym nie –
mruknęłam do siebie, ściągając z czoła zamokłą szmatę. – Co ona tutaj robi? –
Zerknęłam na burzę brązowych włosów, która ułożyła się przy nogach mojego
brata. Dziewczyna skuliła się w pozycji embrionalnej. To była
Madelyn, jedenastoletnia córka Arena, która miała obsesję na punkcie mojego
brata.
– Och, Made? – spytał
mój brat. – Jej ojciec poszedł na obrady Nox, poprosił nas o opiekę nad nią.
– Jakby nie miała
swoich czarodziejskich ciotek wariatek – mruknęłam pod nosem i przeniosłam się
do pozycji siedzącej. Syknęłam boleśnie, od razu chwytając się za głowę. Oczy zaszły mi mgłą. Na szczęście udało mi się
utrzymać równowagę i nie wylądować znowu jak długa na sofie.
Chwyciłam się oparcia i podciągnęłam, przylegając do niego plecami. W tym samym momencie do salonu weszła moja młodsza siostra. Usiadła obok mnie i uważnie mi się przyjrzała. Nienawidziłam jej chłodnego, przenikliwego spojrzenia, z którym wyglądała, jakby była dorosła. Calanthia miała tylko cholerne trzynaście lat.
Chwyciłam się oparcia i podciągnęłam, przylegając do niego plecami. W tym samym momencie do salonu weszła moja młodsza siostra. Usiadła obok mnie i uważnie mi się przyjrzała. Nienawidziłam jej chłodnego, przenikliwego spojrzenia, z którym wyglądała, jakby była dorosła. Calanthia miała tylko cholerne trzynaście lat.
– Czujesz się już
lepiej? – spytała.
– Oczywiście. Każdy
czuje się lepiej, jak ktoś mu spuści raz na jakiś czas porządny łomot. – Prychnęłam. –
Gościu, którego spotkałam, chciał mi wyrwać serce.
– To on powiedział ci o
tym, że Reverentia została otwarta?
– Taa. I stwierdził, że
jestem wyjątkowa. – Oderwałam się od oparcia i podjęłam próby przeniesienia się
do pionu, szybko jednak opadłam na sofę. Calanthia chwyciła mnie za ramiona, z
powrotem przywracając do poprzedniej pozycji.
– Może i masz
w sobie trzy czwarte demoniczności, ale po części wciąż jesteś człowiekiem.
Przewróciłam oczami, a
potem założyłam ręce na piersi i spojrzałam tępo przed siebie.
– Gdzie są rodzice? –
Zanim ktokolwiek z mojego rodzeństwa odpowiedział na to pytanie, sama
zorientowałam się, że odpowiedź już padła, po prostu w innej formie. – A więc obrady
Nox. – Ożywiłam się. Może nawet wyglądałam na nieco zbyt podjaraną, bo Nate i
Calanthia wymienili dziwnie znaczące spojrzenia.
– Spokojnie, Aura. –
Nate zaśmiał się niemrawo. – Na razie nie wiadomo jeszcze, co się dzieje. To
tylko próbne spotkanie Nox. Nikt nie powiedział, że organizacja zostanie
przywrócona do życia. Na razie wiadomo tylko, że sprawa może dotyczyć ognistych
demonów. Pewnie jeśli wrócą rodzice, dowiemy się więcej.
Oczywiście, że chodziło
o cholerne ogniste demony. Przecież sama natknęłam się na jednego z nich.
Osobiście przypalił mi końcówki włosów, oszczędzając tym samym wizyty u
fryzjera. To, że Nox zostanie wskrzeszone, było bardziej niż pewne. Nie na
darmo zostałam zaatakowana. To jakaś cholerna wiadomość, którą miał z moją
pomocą przekazać Ace Bryne. Ogniste demony zastąpiły cieniste. Pytanie
tylko: czego chciały?
Calanthia, która nagle
zniknęła z salonu, przyniosła kubek różanej herbaty, który wsadziła mi w dłonie.
Skinęłam jej głową, udając, że dziękuję za ten dobroczynny gest. Tak naprawdę
byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby zawracać sobie głowę takimi
rzeczami. Poza tym nigdy nie byłam grzeczna i kulturalna.
Drzwi od domu otworzyły
się z głośnym trzaskiem. Przez przedpokój przetoczyły się ciężkie kroki, a wraz
z nimi głośne krzyki:
– …Pewnie! Niech
stworzą jeszcze Departament Jaraczy Ziemi! Bo dlaczego do cholery nie!
– Nathiel, uspokój się…
Do salonu wszedł mój
ojciec. Już miał otwierać usta, by kontynuować swoją tyradę, kiedy zauważył, że
jedna z jego ukochanych córeczek siedzi na sofie i spogląda na niego z
uniesioną brwią. Dziwnym trafem od razu złagodniał. Jego napięte ramiona opadły
w dół.
– Powiedz, kto ci
zrobił krzywdę, a wyrwę mu flaki – powiedział przez zaciśnięte zęby.
– On chciał mi wyrwać
serce, a ty mu wyrwiesz flaki. Niezły deal,
tato – mruknęłam.
– Pieprzone ogniste
demony. – Nathiel Auvrey zacisnął pięści, rozglądając się za czymś, w co mógłby
zdrowo przywalić. Na szczęście za ręce chwyciła go moja mama. Od razu się
uspokoił. Jeżeli coś było go w stanie wyciszyć, to tylko ona.
– Spotkaliście ich na
swojej drodze, prawda? – spytała spokojnie Calanthia.
Zanim tata odpowiedział
na to pytanie, podszedł do sofy i rzucił się na nią, opierając głowę jak i
ramiona na oparciu. Spojrzał w stronę sufitu. Dopiero teraz dostrzegłam, że
jego włosy również były lekko przypalone. Poza tym ucierpiały
również nogawki jego spodni i koszulka. To wyjaśniało, dlaczego zarówno
on, jak i mama byli lekko osmoleni.
– Sprawy się
popieprzyły. – Laura Auvrey wyjątkowo nie skarciła go za brzydkie wyrażanie się
przy dzieciach. Widocznie sprawy naprawdę musiały się popieprzyć. – Te gnojki
nas wezwały. Poznaliśmy ich szefową. Powiedziała, że będziemy się od teraz ze
sobą świetnie bawić, bo muszą zebrać dużo serc, żeby nakarmić Reverentię. Nie
mogłem się powstrzymać i spytałem, czy ugotuje gulasz. – Tylko ja
zachichotałam, reszta rodzeństwa siedziała aż nadto poważna. – Poza tym gnojki
mają uraz do Nox. Ponoć pozbawiliśmy ich pożywienia na wiele długich lat. Oprócz tego szukają zabawy, a Ziemia jest dla
nich o wiele bardziej interesująca.
– Ostatnio było dużo napadów na la bonne fee – kontynuowała mama. Nie musiała kończyć. Wszyscy domyśliliśmy się, co ogniste
demony robiły z czarodziejkami.
– Dlaczego wyrywają im
serca? – spytałam z krzywą miną.
– Wyrywają serca? –
usłyszeliśmy cichy, przerażony, ale wciąż zaspany głos młodej Madelyn, która
usiadła gwałtownie obok Nate’a. Spojrzała na nas z powątpiewaniem. Nic
dziwnego, w końcu sama była czarodziejką.
– Spokojnie, Made –
odezwał się Nate, wystawiając przed siebie uspokajająco dłonie, zupełnie jakby
myślał, że dziewczyna zaraz wpadnie w popłoch i wybiegnie z domu, becząc jak
małe dziecko. – Z nami nic ci nie grozi.
Madelyn kiwnęła
niepewnie głową, a potem przybliżyła się do mojego brata, szukając w nim
oparcia. Jak zawsze je dostała. Tyle że Nate dałby je każdemu. Taki to był
cholernie dobry.
– Ogniste demony podążają za mocą, to jest pewne – powiedziała
Laura Auvrey. – Tylko nie wiemy jeszcze za jaką.
Spojrzałam w stronę
okna.
A jeżeli chodziło o
mnie? Ace Bryne powiedział, że jestem wyjątkowa. Może to nie był podryw na
ognistego demona, a prawda, która miała mnie naprowadzić na trop w związku z tą
wyjątkowością? Tylko co miałam w sobie ja, czego nie miał Nate? Klątwę
podarowaną mi przez wiedźmy? Absurd. Po co byłaby im klątwa?
– Od dzisiaj macie ze
sobą chodzić do szkoły razem, a w razie problemów od razu do nas dzwonić. Zrozumiano?
– Ojciec spojrzał na każde z nas, jednak to na mnie najdłużej zatrzymał wzrok.
Chciał mi najwyraźniej przekazać, abym nie odwalała takich numerów jak ostatnio.
Być może właśnie przez swoje samowolne powroty i olewanie Nate’a
zostałam zaatakowana.
Cóż, tym razem nie zamierzałam się sprzeciwiać rodzicom.
***
Ledwo wyszliśmy z domu,
a już pożałowałam swojej decyzji. Nawet jeżeli łupało mnie w kręgosłupie i
wciąż byłam ranna, wolałabym już chyba drugi raz natknąć się sama na Ace’a
Bryne’a. Od skaczących wokół nas gówniarzy bolała mnie głowa. Myślałam, że
wspólne chodzenie do szkoły będzie obejmować tylko nasze rodzeństwo, a więc
zdradzieckiego Nate’a i idealną Calanthię, ale oprócz nich przypałętały się
jeszcze inne dzieciaki. To wszystko dlatego, że mój wspaniałomyślny braciszek
obiecał Patricii, jednej z la bonne fee, że zajmie się zarówno naszym
kuzynostwem, a więc dziesięcioletnim Lathanem i ośmioletnią Anathią, jak i
Madelyn, która większość czasu spędzała z młodymi Auvreyami – właśnie uwiesiła
się na ramieniu Nate’a z miną zakochanej nastolatki, tuląc do jego łokcia
głowę. Tak się do niego przylepiła, że nie zdziwiłabym się, gdyby Nate miał
problem z jej odklejeniem, gdy już dojdziemy do szkoły dla gówniaków. Anathia i
Lathan latali za to dookoła nas, wyzywając się, jak przystało na młodociane
demony. Gdyby ktoś nie wiedział, że jesteśmy kuzynostwem, zapewne pomyślałby,
że to nasze rodzeństwo. Wszyscy mieliśmy zielone oczy i czarne włosy (z
wyjątkiem odmieńca, jakim była Calanthia niemająca w sobie nawet krztyny
demona). Ponoć w dzieciństwie miałam tyle samo energii, ile Lathan ciągnący
swoją siostrę za włosy, ale osobiście wydawało mi się, że miałam jej więcej.
Podziękowania dla wiedźm, które obdarzyły mnie klątwą.
Przy kolejnym kółku
młodych Auvreyów, Lathan klepnął mnie w tyłek i zachichotał. Nie miałam wątpliwości
co do tego, że wyrośnie na takiego samego kobieciarza jak jego ojciec. Kiedy
tylko nauczył się chodzić, podwijał spódniczki wszystkim dziewczynom, które mu
się nawinęły na drodze, a najbardziej upatrzył sobie Madelyn, której wtedy było
jeszcze wszystko jedno.
– Musimy ich niańczyć?
– spytałam pod nosem, zerkając spode łba na Nate’a.
Mój bliźniak uśmiechnął
się do mnie niewinnie jak małe dziecko. Prawie pomyliłam go z dziesięcioletnim
kuzynem. Nawet mordkę miał równie dziecięcą, co on. Fałszywy dupek.
– Ciocia Patricia mnie
o to poprosiła, nie mogłem jej odmówić – odpowiedział.
– Cienias. –
Prychnęłam.
Droga do szkoły chyba
nigdy nie dłużyła mi się tak bardzo, jak dzisiaj. Z ulgą oglądałam jak
Calanthia i Anastasia (córka Sorathiela i Amy) opuszczają nasz żałobny orszak,
a potem jak w budynku znika dwójka cholernych demonów. Tylko mała czarodziejska
niedojda stała w miejscu, spoglądając na Nate’a maślanymi oczami pełnymi
nadziei. Spytała szeptem mojego brata, czy po nią przyjdzie, a potem szybko
poprawiła liczbę pojedynczą na mnogą. Mój bliźniak oczywiście jej to obiecał, a
potem poklepał po głowie jak przystało na prawdziwą niańkę. Uszczęśliwiona la
bonne fee pobiegła do szkoły za Lathanem i Anathią. Dopiero wtedy zostaliśmy sami. Nie powstrzymałam się od głośnego westchnięcia wyrażającego ulgę. Oparłam
się o drzewo, założyłam ręce na piersi i spojrzałam krytycznym wzrokiem na
mojego brata.
– Nie uważasz, że ta
mała za bardzo się do ciebie klei? – spytałam od niechcenia. – Może jest
jeszcze młoda, ale to nie znaczy, że nie wychowujesz sobie właśnie psychofanki.
– To tylko dziecko,
Aura. Szuka we mnie brata, którego nie ma i raczej nigdy nie będzie mieć. –
Nate wzruszył ramionami, cicho wzdychając. – Chodźmy teraz do twojej szko…
– Nie mam pięciu lat. –
Oderwałam się od drzewa i przewróciłam oczami. – Idź do swojej szkoły dla
mózgowców, ja pójdę do tej dla plebsu. – Przeszłam obok niego i uderzyłam go
ramieniem tak, aby nie patrzył się na mnie osłupiały dłużej niż powinien. –
Przecież to niedaleko stąd. Ja niańki nie potrzebuję.
– Aura. – Pełen żałości
głos mojego brata niemal sprawił, że wybuchłam śmiechem. – Dalej mi nie
wybaczyłaś?
Zatrzymałam się i
spojrzałam na niego przez ramię z udawanym zdziwieniem.
– Przecież nasze drogi
i tak się w końcu rozejdą. Bliźniacy nie zawsze trzymają się razem. –
Wystawiłam dłoń na pożegnanie, a potem ruszyłam w dalszą drogę, już nie
oglądając się za siebie. Czułam, że Nate chce coś powiedzieć, ale już więcej
się nie odezwał. I dobrze. Nie zamierzałam dłużej wysłuchiwać jego jękliwego
głosu. Sam zapracował sobie na to, żebyśmy przestali być bliźniaczym duetem. Od
tego roku stanowiliśmy odrębne jednostki. Może to i lepiej? Teraz przynajmniej
nie musiałam go przed niczym bronić i na dodatek sama nie byłam przez niego
hamowana. Nate to balast będący niegdyś moim głosem rozsądku, teraz kiedy go
nie było, mogłam robić to, co rzewnie mi się podobało.
Do szkoły dotarłam
sama. Tylko raz oglądnęłam się w tył. Nate nie starał się mnie jednak śledzić.
Wiedział, że źle to się dla niego skończy, dlatego odpuścił już na starcie –
wolał nie pogarszać naszych i tak burzliwych relacji. Zadowolona, ale i zła,
usiadłam na tyłach klasy, żeby bezczelnie olewać nauczyciela angielskiego,
który zamierzał dzisiaj omawiać jakąś cholerną romantyczną lekturę. Gdybym
chciała, mogłabym zwiać z zajęć, ale nie byłam do tego w nastroju. Bezczynne
siedzenie w ławce i wgapianie się w okno bardzo mi się dzisiaj podobało, tym
bardziej, że była ładna pogoda, a więc na dworze można było popatrzeć
na ładnych gości grających w piłkę. Poza tym demony miały całkiem dobry słuch,
dzięki czemu, przy okazji, mogłam ponaśmiewać się z dziewczęcych plotek. Ten dzień nie mógł
być spokojniejszy. Tak przynajmniej sądziłam do momentu, kiedy w klasie,
jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, nie pojawił się nowy uczeń.
Ktoś wsparł się dłońmi
o moją ławkę i pochylił się nade mną niebezpiecznie blisko. Odwróciłam wzrok od
okna, spoglądając spode łba na osobę, która miała czelność mi przeszkodzić.
Słowa szybko uwięzły mi w gardle, kiedy dostrzegłam płomienne oczy,
brązowe włosy i szyderczy uśmieszek należący do osoby napawającej się moim
zaskoczeniem.
– Masz może pożyczyć
długopis, panno Auvrey? – usłyszałam ten śliski, obrzydliwy głos zbyt pewnego
siebie demona.
Przełknęłam ślinę.
To, że był tu Ace
Bryne, nie zapowiadało niczego dobrego.
Hej :)
OdpowiedzUsuńWszystkiego najlepszego dla WCN w dniu ósmych urodzin! ❤️ Wszystkiego dobrego również dla nas na osiem lat znajomości ❤️
Ja wiem, że Nathiel lubi, kiedy wokół niego się dzieje, ale z tym pytaniem o gulasz to sam sobie zgotował początek piekła. Kto tak zaczyna znajomość z szefową demonów, o których tak mało się wie?
W każdym razie konieczności reaktywacji Nox wiele mówi. Andi w ciąży? Huehue, mam z tego ubaw niczym Alec :D tylko Ace jako szkolny kolega Aury to naprawdę nie wróży niczego dobrego.
Pozdrawiam