Tak więc przybywam (w końcu). Rozdział trochę nieogarnięty, pomieszany, odrobinę chaotyczny, ale musicie mi to wybaczyć! Potrzebuję chwilki, żeby znowu wkręcić się w ten demoniczny świat.
Mimo chaosu, chciałabym go dedykować Yuki. Ostatnio przeczytała moje opowiadanie i nawet narysowała Laurę! Jaram się! Dedykacja nie jest jednak tylko za to. Po prostu fajna z niej dziewczyna C: (wcale się nie podlizuję, bo chciała zjeść moje myszoskoczki, wcale, serio!).
Ten chłód w oczach! To je Laura (tego nie ogarniesz!)
POPRAWIONE [13.08.2017]
Coraz lepiej idzie z tymi poprawkami. No i nareszcie WCN zaczyna się rozkręcać, więc i mi coraz milej powraca się do tych starych wypocin!
***
Stał przy oknie, przypatrując
się biegnącym po zalanej deszczem ulicy uradowanym dzieciom. Okropna pogoda
wcale nie przeszkadzała im w zabawie. Skakały po kałużach, ochlapując siebie
nawzajem, śmiały się, wywracały i obejmowały, a wszystko to było połączone z
głośną, deszczową piosenką pozbawioną sensu – najwyraźniej słowa do niej musiały
wymyślić dzieci. Wydawało się, że nic nie jest w stanie przerwać tej sielanki,
a jednak.
Blondyn na widok rozpędzonego
auta westchnął cicho i odsunął się od okna. Oparłszy się o parapet,
nasłuchiwał. Oddźwięk gwałtownego hamowania, dziecięce krzyki i ostatecznie
przejmująca cisza. Zabawa skończona. Prawdopodobnie raz na zawsze.
Z miną niewyrażającą żadnych
emocji, oddalił się od okna i zasiadł przy stole. Swoje obojętne spojrzenie
utkwił w pustej, szarej ścianie.
Ból, cierpienie, smutek,
nieszczęście. To wszystko nieuchronnie zmierzało do jednego: do śmierci. Na co
dzień był świadkiem równie makabrycznych zdarzeń i przestało to robić na nim
jakiekolwiek wrażenie. W tym świecie nie było litości, nawet dla najmłodszych.
Gdy patrzył na wszystkie
nieszczęścia z boku, często zadawał sobie pytanie: gdzie jest Bóg, kiedy dzieją
się takie rzeczy? Gdzie jest dobro, kiedy zło grasuje wśród niewinnych dusz,
próbując uchwycić je ostrymi pazurami i ściągnąć na samo dno nędzy? Odpowiedź
była prosta. Bóg nie istnieje, dobro jest znikome, a zło włada nad niczego nieświadomym
światem.
Zamknął oczy i złożył ręce jak
do modlitwy.
Bycie łowcą nie było łatwe. Każdy
dzień traktowany był jak ten, który może być twoim ostatnim, każde zniszczone
zło jako zapowiedź następnego, każdy promyk słońca jak preludium burzy, która
miała rozpętać się w najmniej oczekiwanej chwili. Bycie nim oznaczało dobrowolnie
oddanie się w ręce zła. Czyniłeś dobro, ale nikt tego nie widział, żyłeś, ale
nikt o tobie nie słyszał. Piękny, heroiczny obraz życia zwykłego człowieka
wplątanego w świat, którego nienawidził z całego serca.
– Ej, Sorath!
Otworzył oczy i spojrzał w
stronę skąd dochodził głos. Był tak pogrążony w myślach, że całkowicie stracił
swoją łowiecką czujność. Nawet nie słyszał, kiedy jego przyjaciel wrócił do
domu, a niestety nie należał do osób najcichszych. Nathiel zazwyczaj robił
wokół siebie więcej szumu niż powinien.
Z ciemności korytarza wynurzył
się czarnowłosy, całkowicie przemoczony nastolatek. Miał szeroki uśmiech na
twarzy, zupełnie jakby chwilę temu spotkało go coś dobrego. Tak właśnie
wyglądała ich przyjaźń. Optymizm przeciwko pesymizmowi. Kiedy jedno się
cieszyło, drugie dla odmiany miało gorszy dzień.
– Ty wiesz co? – spytał Nathiel
z niekrytą dumą w głosie. Sorathiel spodziewał się, że to czas codziennych
przechwałek i mało wymagających rozmów. Spojrzał na swojego przyjaciela z miną
bez wyrazu, oczekując aż opowie mu o swojej emocjonującej przygodzie. –
Uratowałem jakiegoś dzieciaka przed rozpędzonym autem.
Sorathiela sporadycznie udawało
się czymś zaskoczyć. Przy każdej misji, każdym wydarzeniu był przygotowany na
różne opcje zdarzeń. Rzadko również pokazywał swoje zdziwienie – miał doskonale
opanowaną mimikę twarzy, poza tym potrafił grać obojętnego. Aktorem może by nie
został, ale pokerzystą lub przedsiębiorcą – jak najbardziej. Kłamanie słowne,
kłamanie objawiające się w gestach i wyrazie twarzy, to wszystko było dla niego
chlebem powszednim. W końcu ktoś musiał
zatajać wybryki przyjaciela przed członkami organizacji.
Blondyn uśmiechnął się pod
nosem i potrząsnął głową z niedowierzaniem.
Witajcie w złym świecie, gdzie
promyk słońca nie zwiastuje burzy. Świat wytrwałego łowcy cienia czyniącego
dobro kosztem własnego życia. Może jego przyjaciel nie błyszczał inteligencją i
podejmował wiele złych decyzji, był trochę narwany i denerwujący, ale jego dobroć
i chęć niesienia pomocy innym ludziom zwyciężały wszystkie jego wady. Bez
zastanowienia rzucił się pod koła auta, żeby uratować całkowicie obce mu
dziecko. Tak potrafił tylko Nathiel.
–
Niesamowite – odparł blondyn, wciąż niedowierzając temu, co zrobił Auvrey. –
Stąd te rany? – spytał, spoglądając na poharatane przedramię chłopaka.
–
Rany – prychnął młody łowca, krzywiąc się znacząco na widok kilku drobnych
rozcięć. – Co ja bym dał, żeby mieć prawdziwe rany. Cieszyłbym się wtedy jak
rudy z nowego koloru włosów.
W
odrobinę gorszym nastroju, skierował się do łazienki. Będąc
w niej chwycił za pierwszy lepszy ręcznik i przetarł nim przemoczoną deszczem
głowę. Po tym zabiegu spojrzał w lustro i wyszczerzył się w stronę swojego
odbicia, które jego zdaniem nawet w tym wydaniu wyglądało wyjątkowo dogodnie.
– Cześć, przystojniaku, co u
ciebie słychać?
Śmiejąc się jak wariat, zarzucił
ręcznik na kark i wyszedł z
ciasnego pomieszczenia rażącego czystą
bielą. Przechodząc przez przyciemniony pokój, chwycił za pilota leżącego
na wieży i przycisnął przycisk „play”. Z głośników popłynął spokojny utwór
zespołu Diecast – Coldest rain.
Sorathiel przymknął powieki i
wsłuchał się w smutną melodię tak bardzo odpowiadającą jego dzisiejszemu
nastrojowi oraz pogodzie za oknem. Te nostalgicznie brzmiące smyczki, ten
smutny dźwięk pianina, nie ma nic piękniejszego, niż...
– Stary, czasem żałuję, że mamy
jedną playlistę – powiedział zielonooki, przełączając piosenkę.
W głośnikach rozbrzmiał zdecydowanie
weselszy utwór zespołu AC/DC – Highway to hell.
Blondyn przewrócił oczami. Owszem,
mieli bardzo podobne gusta muzyczne, ale nastroje całkowicie różne, podobnie
jak charaktery i wszystko inne, co może dotyczyć osobowości człowieka. Gdyby przyrównać
ich do kolorów, pewnie jeden z nich miałby barwę słonecznej, rażącej w oczy
żółci, a drugi bezwzględnej szarości.
– Yeeeeeeeaaaaaaah! –
wykrzyknął zielonooki, wskakując na stół. Jedną ręką zdjął z siebie przemoczoną
koszulkę i rzucił nią prosto w twarz Sorathiela. – Tylko hard rock, dziwki! A
teraz wszyscy razem śpiewamy! HIIIIGHWAY TOO HEEEELL! – darł się wprost do
swojego wyimaginowanego mikrofonu, którym był pilot od wieży.
– Ta – mruknął Sorath spod
mokrej koszulki. – Highway to hell.
Dopiero chwilę potem zdjął ten
przemoczony, czarny materiał z twarzy. Następnie złożył go w idealny kwadrat i
odłożył na sofę, lekko uklepując. Słowem podsumowania: perfekcyjna pani domu.
– Śpiewaj razem ze mną, Sorath!
– krzyknął do niego Nathiel, skaczący po stole. Jego przyjaciel obawiał się, że
lada moment drewniana konstrukcja nie wytrzyma tych dzikich wygibasów. – Highway
to heeeell!
– Nie.
– Nie bądź sztywniak, poczuj
ten ogień!
– Nie.
Nathiel zeskoczył ze stołu i
ściszył muzykę. Jego twarz z przeraźliwie radosnego wyrazu przerodziła się w
nachmurzoną minę małego dziecka.
– Jesteś ciota, nie umiesz się
bawić – mruknął, rozsiadając się na sofie.
– Nie każdy musi. – Blondyn
uśmiechnął się pod nosem.
To prawda. Nie potrafił się
bawić jak większość jego rówieśników, jednak wcale nie musiał. Nathiel szalał
za nich dwóch, przez co nie raz miał ochotę chwycić go za szmaty i wyrzucić z
domu. To by się jednak źle skończyło. Nathiel był jak agresywny bumerang –
zawsze wracał, robiąc jeszcze więcej szkód, niż przed odejściem. Poza tym lubił
się mścić, a nie chciał znowu zobaczyć dwudziestu imprezujących, umięśnionych
nastolatków, którzy będą pić wódkę i palić zioło w jego pokoju, grając w Fifę
na playstation i drąc się na cały dom swoimi zgrubiałymi od palenia głosami.
Sorathiel spojrzał w stronę rozłożonego
na sofie przyjaciela, który uśmiechał się do siebie radośnie – najwyraźniej
przeszła mu już mała obraza sytuacyjna. Na ogół był zmienny jak kobieta w ciąży
i to na dodatek z okresem, a to przypadek bardzo rzadki – tak samo jak i
Nathiel. Blythe wiedział, że spotkało go coś miłego, ale zupełnie innego niż
uratowanie niewinnego dziecka przed śmiercią. Zapewne odzyskał swój nóż.
– Jak poszło? – spytał
obojętnym tonem głosu.
– Źle – Nathiel mimo
wypowiedzianych słów, uśmiechał się szeroko.
Jego przyjaciel uniósł brew do
góry. Jak widać, czasem nawet Auvrey mógł intrygować swoją niewymuszoną
tajemniczością.
– Źle? To znaczy, że nie
odzyskałeś noża?
– Nie.
Sorathiel westchnął ciężko,
umęczony zachowaniem swojego niepoprawnego towarzysza. Przyłożył dwa palce do
skroni i przymknął powieki, próbując odzyskać upragnioną równowagę umysłu.
– Rozumiem, że jesteś mściwy i
od samego początku masz na pieńku z tą całą Laurą, ale powiedz mi proszę,
dlaczego chcesz ją od razu skazać na śmierć? Lada moment może być oblegana
przez demony i wątpię, aby sobie z nimi poradziła – wyjaśnił rzeczowo i
spokojnie.
Nathiel prychnął głośno i
położył nogi na stół, krzyżując w tym samym momencie ręce na piersi. Zwyczajowo
pokazywał swoją buntowniczą postawę, której nawet twarde słowa nie potrafiłyby
zmienić.
– A czy to moja wina, że
obmacywała nóż tak często? Przyzwyczaił się do niej. Wolał ją, niż mnie.
– Wcale mu się nie dziwię –
mruknął pod nosem Sorath, na co jego przyjaciel obdarował go groźnym
spojrzeniem.
– Nie chcę, żeby zginęła –
kontynuował Nathiel.
– Nie chcesz, żeby zginęła? –
zdziwił się blondyn.
– No, nie – mruknął tamten, marszcząc
czoło. – Nie żeby coś, nie lubię jej w dalszym ciągu, no ale… dobra, może trochę
ją polubiłem, ale to tylko trochę, bo jest zabawna z tym swoim chłodem, śmiesznie
pyskuje, walczy o swoje życie patelnią, domestosem, a to takie kurna oryginalne.
Ja bym tak nie umiał, wiesz? Pod ręką zawsze mam nóż – mówiąc to, poklepał
swoją kieszeń, gdzie znajdowała się jego zastępcza broń.
Sorathiel przemilczał tę
kwestię.
– No i nie boi się mnie, a
zazwyczaj wszystkie ode mnie uciekają.
– Dziwisz się, skoro latasz z
nożem po mieście i wcale nie kryjesz się z zamiarem zabicia kogoś?
– Zamknij się. Spowiadam ci się
jak Bogu w kościele, a pamiętaj, że nie jestem wierzący! – oburzył się Auvrey.
– Do kościoła i tak by cię nikt
nie wpuścił.
– No i to jest właśnie złe!
Powinienem być postawiony wyżej niż ksiądz-egzorcysta! Zabijam demony jednym
ruchem dłoni, a oni co? Mruczą te swoje modlitwy i wierzą, że Bóg ich ocali.
Gówno prawda. Gdybym zaczął rządzić takim kościołem, każdy ksiądz zacząłby
chodzić z nożem w kształcie krzyża i zrobiłbym im kurs demonicznej samoobrony!
A pod sutanną mieliby karabiny maszynowe przeciwko innym kryminalistom! Kościół
zamieniłby się wtedy w największy na świecie centrum handlu bronią i...
– Za dużo oglądasz bajek.
– Anime. To się anime nazywa!
Ile razy mam to powtarzać?!
Sorath potrząsnął głową. Ten
temat zaszedł zbyt daleko, a nie był to niestety nowy chwyt jego przyjaciela.
Co prawda nigdy nie rozszyfrował czy robi to celowo, czy całkowicie naturalnie,
ale znając jego szczere i proste wnętrze, raczej nie był to jego wymuszony sposób
na odejście od tematu.
– Laura – przypomniał swojemu
rozmówcy.
– Tak, ona – westchnął Nathiel,
który zdołał już uspokoić swoją wyobraźnię. – Obiecałem jej, że coś wymyślę, a
do tego czasu będę jej pilnował.
To było bardzo niepodobne do
Nathiela. Pomagać jakiejś dziewczynie, która wplątała się w to demoniczne
„przedsięwzięcie” całkowicie przypadkiem. Zazwyczaj nie zawierał zbyt bliskich
kontaktów z płcią przeciwną. Co takiego miała w sobie Laura Collins, dokładna
jego przeciwność? A może Nathiel powoli dorastał? Sorathiel sam nie wiedział,
czy to dobrze, czy źle.
– Lepiej szybko coś wymyśl, bo
jeśli Hugh się o tym dowie...
– Ten stary, durny dziad? A co
on mi może? Nawet się o tym nie dowie – prychnął Nath. Tracąc zainteresowanie
rozmową ze swoim współlokatorem, zaczął grać na telefonie w Pou. W
międzyczasie, kiedy starał się odpowiadać leniwym głosem na jego pytania,
mruczał do siebie różne obelgi kierowane w stronę gry. Sorathiel zrozumiał
tylko jedno zdanie: „ruszaj się, ty tłusta, gruba maso”.
– Dowie się, jeśli czegoś nie
zrobisz. Zacznij myśleć poważnie, Nathiel. Nie możesz narażać niewinnej osoby
na...
– Za dużo gadasz – prychnął chłopak
i już po chwili dodał poirytowany – dlatego skułem.
Nathiel rzucił telefonem za
siebie, nie martwiąc się o to, czy będzie miał miękkie, czy twarde lądowanie,
na szczęście trafił na fotel, gdzie odbił się kilka razy i opadł na jego
puchatym skraju.
Naprawdę zamierzał coś zrobić,
tylko nie wiedział jeszcze jak się za to zabrać. Najlepszym rozwiązaniem byłoby
się zwrócić do Hugh – ich guru w sprawach demonicznych, jednak gdyby to zrobił
najpierw zostałby wyrzucony z organizacji. Nie chciał poświęcać całego swojego
życia dla jakiejś bladej przybłędy, która nie wiedziała, gdzie nie można
wkładać rączek. Zamiast tego wolał ją poobserwować. Trochę rozrywki zawsze się
przyda, poza tym jej matka świetnie gotuje. Użyje swojego nieodpartego uroku i
zostanie pupilem domu. Będzie się łasił jak kot. Zapewne przeszkodą będzie
Laura, ale on już ją przekabaci na swoją stronę z pomocą wdzięku!
Uśmiechnął się diabelsko pod
nosem i ruszył w stronę wyjścia z salonu z nową energią. Sorathiel patrzył na
jego plecy, potrząsając głową. Doskonale wiedział, że to nie skończy się dobrze.
***
Nathiel. Utrapienie moich
ostatnich, wcale niekończących się dni. Myślałam, że żartował z tym pilnowaniem
mnie, później miałam nadzieję, że nie będzie tak źle, jednak jak to mówią
przeciętni ludzie niższej warstwy społecznej: nadzieja matką głupich.
Dwa dni temu szanowny Auvrey
stanął w drzwiach mojego domu. Miał roztrzepane, mokre włosy, świecące jak u
jakiegoś zjaranego marihuaną młodzieńca oczy i wielki uśmiech na twarzy, który
pokazywał białe zęby, nadające się do jakiejś nonsensownej reklamy pasty do zębów
– osobiście wybieliłabym mu je domestosem, może przestałby się tak uśmiechać.
Najbardziej kulturalnie w świecie, spytałam go wtedy:
– Czego chcesz?
Na co on mniej kulturalnie
odpowiedział:
– Naprawić zlew. – A uśmiech
dalej nie schodził mu z tej wyjątkowo denerwującej buźki.
– Zlew? – Uniosłam brew do
góry.
– W kuchni. Wiesz, takie tam
rurki kanalizacyjne i te sprawy. Twoja mama mnie o to prosiła.
Szczególnie mocno podkreślił
słowa „twoja mama”, a potem uśmiechnął się jak prawdziwy diabeł, czyhający na
niewinną duszę małego aniołka.
Człowieku (jeżeli w ogóle nim
jesteś), czego ty ode mnie chcesz?
Przez następną godzinę, chcąc
nie chcąc, wysłuchiwałam jego rażących uszy piosenek. W głowie po dzień
dzisiejszy rozbrzmiewała mi melodia: „jestem hydraulikiem, mam narzędzi kupę,
zanim zajmę się zlewikiem, włożę palca w... rurę” – choć do tej pory mam
wrażenie, że w miejscu tajemniczej „rury” powinno znaleźć się inne słowo.
Próbowałam przeprowadzić z moją
mamą konwersację dotyczącą wyrzucenia z naszego domu nieproszonego gościa.
Niestety, nie udało się. Stwierdziła,
że powinnam się odprężyć i dokładnie przyjrzeć jego nagiej, umięśnionej klatce
piersiowej, zamiast narzekać jak stary i zgorzkniały dziadek. Po raz setny
podkreśliła to, że wciąż byłam nastolatką i powinnam się jak ona zachowywać.
– To dobry chłopak, kochanie.
Musisz go chwycić w ramiona, póki
jeszcze się tobą interesuje, co i tak jest dla mnie dziwne – szepnęła, z
rozbawieniem marszcząc czoło.
– Dzięki, mamo.
Na pewno przesadzałam. To
przecież cholernie dobry chłopak. Zabija demony, goni za ludźmi z nożem,
pilnuje twojej córki, która w każdej chwili może zostać zaatakowana przez jakąś
demoniczną pokrakę, tak, po prostu ideał rodem z najskrytszych snów.
Z bezradnością malującą się na
twarzy, postanowiłam udać się wtedy do pokoju. Nie chciałam słuchać głupich
piosenek Nathiela, widzieć jego uśmiechniętej gęby i oczarowanej przystojnym
nastolatkiem matki. Miałam tego dosyć. Moje życie do tej pory było po prostu normalne.
Wszystko działo się według określonego, nudnego scenariusza. Nie musiałam robić
nic ponad własne siły, niczym się nie stresowałam, otaczałam się jak
najmniejszą ilością ludzi i byłam jak niewidzialna postać, o której wszyscy w
mgnieniu oka zapominali. W przeciągu kilku miesięcy ten bezpieczny mur, który zbudowałam
wokół siebie, zaczął być taranowany przez nowe, nieprzewidziane w skutki
zdarzenia oraz osoby. Ktoś brutalnie szarpał za moją pelerynę niewidkę,
próbując ją ściągnąć z moich pleców, a ja nie mogłam dłużej walczyć, bo
brakowało mi już sił. I pomyśleć, że to dopiero początek.
Położyłam się na łóżku, ukryłam
głowę w poduszce i leżałam tak przez następne dwie godziny, próbując zająć
myśli kimś innym niż Nathiel, który powoli doprowadzał mnie do szału. Do mojego
zmęczonego umysłu całkowicie niespodziewanie trafił wtedy Deaniel, którego nie
widziałam już od tygodni. W dalszym ciągu nie miałam pojęcia, co się z nim
dzieje i strasznie mnie ten fakt irytował. Gdybym tylko mogła z nim porozmawiać…
Zaraz, porozmawiać? Chyba bym mu wszystkie włosy z głowy powyrywała za to, że
mnie tak bezczelnie i bez powodu zostawił. To się po prostu w głowie nie
mieściło! Zaakceptowałabym to tylko wtedy, kiedy podałby mi jakiś konkretny
powód swojej nieuzasadnionej dotąd nieobecności, a czy taki istniał? Może
Deaniel był po prostu tchórzem?
Odwróciłam głowę w bok,
wyczuwając czyjąś niechcianą obecność. Dlaczego nigdy nie mogłam porozmyślać w
spokoju? Wszędzie, gdzie poszłam, zaraz pojawiał się ten roztrzepany, bezmózgi
łowca.
– Czego znowu chcesz? –
spytałam umęczonym głosem.
Nathiel stał w moich drzwiach i
opierał się o framugę z tym swoim okropnie bezczelnym uśmieszkiem na twarzy,
którego nie dałoby się nawet zetrzeć pumeksem.
– To miało być zaproszenie?
Dzięki, chętnie przyjmę – odpowiedział i wszedł do pokoju, od razu siadając na
krześle obrotowym. Zaczął się obracać wokół własnej osi jak ostatni idiota na
świecie. Brakowało tego, żeby zaczął krzyczeć jak małe dziecko. Łiii!
– Nudzi ci się? – spytałam
obojętnie.
– Z tobą? Zawsze. Większej
nudziary w życiu nie widziałem. Tylko siedzisz, patrzysz na każdego jak na
wroga, od czasu do czasu rzucisz jakimś ironicznym tekstem, pójdziesz gdzieś,
powyzywasz innych ludzi w myślach, a na końcu pewnie stwierdzisz, że twoje
życie jest okropne.
Podniosłam się z łóżka i
usiadłam na jego skraju. Spojrzałam na Nathiela oczami, które nie wyrażały
żadnych emocji. Przez dłuższą chwilę milczałam, chcąc zbudować odpowiednie tło
do wyrażenia moich najskrytszych uczuć w stosunku co do jego osoby.
– Nienawidzę cię.
– Tak bezpodstawnie? Byłabyś
trochę bardziej wdzięczna. – Nathiel uśmiechnął się beztrosko. – Pilnuję cię.
– Jak dziecka.
– Czasami mam wrażenie, że
jesteś nim w większym stopniu niż ja.
– Niemożliwe – zironizowałam,
krzywiąc się w sarkastycznym uśmiechu.
Auvrey stał się jakąś cholerną
oazą spokoju. Nie ruszał go już żaden mój tekst. Wszystkie sumował denerwująco
pobłażliwym uśmieszkiem i wzruszeniem ramion. Już wolałam, żeby gonił mnie z
nożem wokół stołu, niż był taki miły i przy okazji irytujący.
Czarnowłosy roztrzepaniec
zaczął podrzucać w skupieniu moim ulubionym długopisem. Kiedy wziął go z
biurka? Chyba coś mnie ominęło. Może za bardzo się zamyślałam przez co traciłam
czujność?
– Myślisz nad tym, jak się mnie
pozbyć? – spytałam, unosząc brew.
Znowu głupkowato się uśmiechał,
jakby coś knuł.
– Coś w tym stylu – zaśmiał
się.
Przewróciłam oczami. Jednak
rozmowa z nim była bezcelowa. Gdyby tylko był tu Deaniel...
Zaraz. Deaniel? Matko, Deaniel! Czemu ja o tym
wcześniej nie pomyślałam?!
Ożywiłam się. Chyba zwróciłam
tym na siebie uwagę mojego żywego utrapienia, bo spojrzał na mnie z
równoczesnym zainteresowaniem i podejrzliwością. Bez chwili zastanowienia
podeszłam do niego i nachyliłam się nad nim, kładąc ręce na oparciu krzesła. Nathiel
odchylił się do tyłu ze zdziwioną miną. Przez chwilę wyglądał, jakby miał
uciec. Tak bardzo przerażała go moja twarz?
– Co ty? Doznałaś nagłej
potrzeby rzucenia się na mnie? Nie dla ciebie taki przystojniak, droga Lauro –
uśmiechnął się w dziwnie uwodzicielski sposób, próbując zetrzeć ze swojej
niezwykle zmiennej facjaty wyraz zdziwienia.
Postanowiłam, że przemilczę
jego nieudaną próbę podrywu. Zdążyłam się nauczyć, że nie odpowiada się na głupie
odzywki Nathiela. Ten kretyn potrafił pogrążyć każdego człowieka w otchłani
swojej bezdennej głupoty.
– Deaniel. Wiesz gdzie mieszka?
– spytałam.
Chłopak zmarszczył czoło. Jego
bezustanne spoglądanie w moją twarz zaczynało mnie niepokoić. Spojrzenie
szmaragdowych oczu było nieprzeniknione. Nie potrafiłam odgadnąć o czym teraz
myślał. Patrzył się na mnie naprawdę długi czas, zupełnie jakby chciał mnie
odstraszyć. Jeżeli to był jakiś
dziwny test wytrwałościowy to nie zamierzałam mu ulec.
W końcu zastygła w bezruchu
twarz łowcy zmieniła swój wyraz. Zdobił ją teraz delikatny uśmieszek, który wciąż
niewiele mi jednak mówił.
– Wiem, gdzie ten szatański
pomiot mieszka. Tak bardzo cię to ciekawi? – spytał.
Ominęłam jego pytanie, zainteresowałam
się zaś odpowiedzią.
– Zaprowadzisz mnie tam? – spytałam,
odsuwając się od niego na bezpieczną odległość.
Uwolniony Nathiel wstał z
krzesła i spojrzał na mnie z góry z dziwnie władczą i pewną siebie miną. Chciał
pokazać, że nade mną dominuje, na szczęście nie robiło to na mnie żadnego
wrażenia. Pomimo niskiego wzrostu, nie czułam się jak mrówka, którą można było
zgnieść butem (czy własnym ego).
– A co dla mnie zrobisz? –
Chłopak założył ręce na piersi i przeniósł ciężar swojego ciała na prawą nogę.
– Co chcesz – odpowiedziałam,
nim zdołałam pomyśleć. Teraz mogłam się tylko modlić o to, aby nie wymyślił niczego
głupiego. Wiele ryzykowałam tą odważną odpowiedzią. Auvrey był w końcu niezrównoważony.
Nim zdążyłam przebudzić się z niepokojących
rozmyślań, łowca demonów chwycił za mój podbródek i uniósł go do góry tak, by
moja twarz była skierowana w jego stronę. Zesztywniałam. Strach pogonił po moim
ciele miliony malutkich mrówek, niosących ze sobą falę zimna.
Nathiel nachylił się nade mną i
głębokim szeptem spytał:
– Jesteś tego pewna?
Patrzyłam na niego, niezdolna
do żadnego ruchu. W takich chwilach ten nastoletni kretyn przypominał mi
potencjalnego gwałciciela. Powinien zaprzestać udawanie seksownego dorosłego,
bo w żaden sposób mu to nie wychodziło. Prędzej mnie przeraził niż zachęcił.
– Tak, jestem tego pewna –
wyrzuciłam z siebie. – Tylko nie wymyśl niczego głupiego – dodałam szybko. –
Nie będę chodzić dla ciebie we wdzianku pokojówki jak te twoje lalki z bajek,
które mają biust większy niż ich głowy.
Nathiel zmarszczył czoło i
odsunął się ode mnie gwałtownie, jakbym go poparzyła.
– To anime, nie bajki, dlaczego
nikt nie potrafi tego zrozumieć? – spytał urażony z założonymi na piersi
rękoma.
Nie
obchodziło mnie to. Bajki to bajki, dla mnie dzielą się na dwie określone
kategorie: dziecięce i dla dorosłych. Nathiel lubował się raczej w tych
drugich, choć mam wrażenie, że powinien siedzieć jeszcze przez kilka dobrych
lat w tej pierwszej kategorii filmów animowanych.
– Jutro, punktualnie o ósmej
rano, będę stał i czekał pod twoim domem. Spróbuj się spóźnić albo w ogóle nie
wstać, a zrobię ci pobudkę jakiej nigdy w życiu nie miałaś – powiedział zbyt
poważnym jak na niego głosem, który wywołał u mnie dreszcze strachu.
Kiwnęłam
głową jak posłuszna dziewczynka, która właśnie coś zbroiła i została skarcona
przez ojca. Dziwne uczucie. Chciałam się go jak najszybciej pozbyć.
Nathiel już bez słowa ruszył w
stronę okna. Nie mogłam nie przewrócić oczami. Wciąż nie potrafiłam zrozumieć
jego dziwnego zwyczaju wychodzenia niewłaściwą stroną z domu.
– Naprawdę nie umiesz wychodzić
drzwiami? – spytałam z westchnięciem.
– Nigdy nie wiesz, którędy
będziesz musiała wyjść, chcąc się ratować – uśmiechnął się do mnie i usiadł na
parapecie. – Do jutra – mówiąc to, machnął mi obojętnie ręką, a potem skoczył w
krzaki. Za jego krokami niósł się szelest liści.
Pierwszy raz się pożegnał się
ze mną słowami. Ten człowiek coraz bardziej mnie zaskakiwał.
Tym razem nie zamknęłam okna.
Ruszyłam w stronę wyjścia żwawym krokiem, obmyślając, co takiego przekażę
Deanielowi, kiedy już go spotkam. A jeżeli spotkam, z pewnością nie będzie to
miła rozmowa. Chyba lepiej byłoby dla niego, gdyby był już martwy.