niedziela, 26 czerwca 2016

[TOM 2] Rozdział 44 - "I nie ma, że boli głowa"

Rozdział luźny, jak większość ostatnich. To taki delikatny wstęp do gorszych dziejów. Skończy się sielanka i zacznie dramat >D. Wakacje, wakacje, wakacje! Obiecałam sobie, że skończę podczas nich drugi tom WCN i zacznę rozpiskę do trzeciego. Ostatnio myślałam co by to było, gdybym skończyła WCN. Matko, to by było trochę dziwne, ale nie można wiecznie stać w miejscu. Już tak bardzo nie przykładam się do tego opowiadania. Jest po prostu luźnym odejściem od innej twórczości. Mimo tego - kocham wszystkich bohaterów!
Będzie trochę la bonne fee, ale rozdział w największej mierze poświęcony jest Laurielowi <3. Niech w końcu trochę poromansują. Miłych wakacji!
PS. Tak to jest jak poprawia się rozdział dzień wcześniej, a potem w niedzielę się zapomina, że miało się go wstawić >D!
***    
                – Gratuluje awansu, kapitanie!
                Madlene złożyła na poliku Arena szybkiego całusa, a potem powróciła do grzebania w kartach. Chłopak patrzył na to z góry pobłażliwie.
                – Dzięki – odpowiedział krótko i wsparł się o stół tak, żeby jego dziewczyna nie mogła wyjąć spod jego dłoni najważniejszej karty. Spojrzała na niego z wyrzutem, ale niczego nie powiedziała. – Znowu to wasze czarodziejskie wróżenie? – spytał, unosząc brew do góry.
                – Bo to już obsesja – stwierdziła spokojna jak zawsze herbaciana wiedźma, unosząc filiżankę do ust. – Twierdzi, że ostatnio widzi w kartach coś dziwnego.
                – Bo tak jest. – Madlene zmarszczyła czoło. – Aren, weź tą rękę. – Z niezadowoloną miną trzepnęła go w dłoń. – Chodzi o to, że nie mogę połączyć w całość tego, co widzę. A widzę demony, to na pewno. Jest też galeria handlowa. – Czarodziejka przesunęła jedną z kart do zgrabnie ułożonego rzędu i zmarszczyła czoło. – Jakiś pistolet, dużo rannych, śmierć i… nic poza tym. – Westchnęła i wzruszyła bezradnie ramionami. – A co do Nathiela i Laury, widzę  coś, co przypomina zły urok, klątwę. Nie wiem o co chodzi.
                – Może wiedźmy maczały w tym palce – mruknęła od niechcenia Alex, wspierając się na dłoni. – A co do galerii handlowej, to wcale bym się nie zdziwiła, gdyby demony zaatakowały sklep z zabawkami. Masz tu nawet rozwiązanie dla tajemniczego pistoletu. Ukradną go, napełnią wodą i zrobią napad na bank. Albo na nas – mówiąc to, wzruszyła obojętnie ramionami. Nigdy nie wierzyła kartom. Owszem, większość wróżb się sprawdzała, ale nie każda. Można je było interpretować na różne sposoby i nie zawsze właściwie. Madlene miała w tym wprawę, ale popełniała błędy jak każdy, tym bardziej, że była dosyć roztrzepanym typem osobowości. Gdy były małe, wywróżyła im, że nie powinny wychodzić z domu, bo będzie padał krwisty deszcz wymieszany z kwasem. Ich krwistym deszczem okazał się keczup, który otwierała mała Patricia. Wszystkie były zostały nim umazane. Kwasu żadnego nie było, ale Madlene dostała alergicznych plam po kąpieli w pomidorach. Może dlatego tak bardzo ich nienawidziła?
                – Ponosi cię fantazja, Alex – powiedziała nachmurzona Mad. – To naprawdę poważna sprawa. Czuję, że może stać się coś naprawdę złego. Głupie karty – warknęła i uderzyła pięścią w stół. W jej oczach pojawiły się łzy bezradności.
                – Okres czy ciąża? – spytała z ironią płomienna wiedźma.
                – Żadnej ciąży! – pisnęła jej przyjaciółka.
                – Fakt. Wtedy nie mogłybyśmy z tobą przebywać, bo zniszczyłabyś nas swoimi humorami.
                – Jesteś wredna, Alex – jęknęła Mad.
                – Ponoć byłam wredna już w brzuchu matki. – Czarodziejka wzruszyła obojętnie ramionami. – Taka moja natura. Ktoś musi.
                Aren uśmiechnął się pod nosem i usiadł przy stole. Podbródek wsparł na złączonych ze sobą dłoniach.
                – To nawet interesujące, że każda z was ma zupełnie inny charakter – odezwał się.
                – Więc jakbyś miał nas określić jednym słowem, jakie byłoby to słowo? – spytała ciekawsko Mad.
                – Rozsądna Martha, wybuchowa Alex, spokojna Patricia, roztrzepana Mad.
                – Ej, czemu ja mam najgorsze określenie? I dlaczego wszyscy uważają, że jestem roztrzepana? – jęknęła śpiewająca czarodziejka.
                – Może dlatego, że dzisiaj, gdy wstawałaś i szłaś do łazienki, sama walnęłaś się drzwiami w łeb – mruknęła Alex od niechcenia.
                – Albo zaliczyłaś za jednym razem stół, krzesło i wywaliłaś się w progu pokoju – dodała spokojnie Martha, przyglądając się pustej zawartości kubka z fusami. Pstryknęła palcami i w powietrzu pojawiła się nowa porcja wrzącej wody w dzbanku.
                – Założyłaś majtki na lewą stronę – zakończył Aren.
                Wszystkie czarodziejki spojrzały na niego milcząco. Martha uniosła brew do góry, Alex zmrużyła podejrzliwie oczy, a Madlene rozdziawiła buzię i zarumieniła się soczyście. Przez dłuższa chwilę w kuchni panowała cisza. Aren jak zawsze zakończył temat w sposób dobitny. Zdążył się nauczyć jak uciszyć czarodziejki i zmienić niechciany czy niepotrzebny jego zdaniem temat.
                – Mam dosyć – jęknęła Mad i podniosła się z krzesła. Zazwyczaj brała ze sobą karty, ale tym razem zostawiła je na stole. Załamana wyruszyła do pokoju. Aren tylko wzruszył ramionami i poszedł za nią.
                – Co to było? Milcząca zgoda na to, żeby Aren zmienił jej majtki na właściwą stronę? – spytała pod nosem Alex.
                –  Skończmy ten temat – westchnęła Martha. – A najlepiej to chodźmy do domu. Mam za dobry słuch.
***

                Chlap, chlap, śmiech, gaworzenie, westchnięcie. Cierpliwy demoniczny ojciec mył swoją córkę w brodziku. Takie kąpiele dostarczały Aurze mnóstwo radości, po nich nie musieliśmy się martwić, że nie zaśnie  zazwyczaj padała jak martwa i spała do samego rana. Jedyną wadą kąpieli Aury było to, że musieliśmy sprzątać. Przepraszam, ja musiałam. Nathiel udawał, że nie widzi litrów wody na kafelkach i porozrzucanych po całej łazience gumowych zabawek, którymi Aura rzucała do celu – raz znalazłam jedną w ubikacji, innym razem w koszu na pranie. Jej ojciec nigdy nie odkładał rzeczy na miejsce. Nawet ciuszki dwulatki rzucał na kafelki, gdzie mokły pod drobnymi stópkami, wychodzącymi niesfornie z brodzika, gdy ojciec szedł do pokoju po ręcznik, bo oczywiście zawsze o nim zapominał. Kąpiel była zdecydowanie bardziej uporządkowana, gdy to ja siedziałam z Aurą w łazience. Ze mną nawet tak bardzo nie szalała. To przy Nathielu wstępował w nią prawdziwy, cienisty demon.
                – Aura, ale ja jestem czysty – westchnął ojciec, obserwując jak córka nabiera wodę w drobne rączki i ze śmiechem w ustach polewa go nią po włosach. Kiedy ona bawiła się wodą, on szorował jej blade, dziecięce ciałko różową gąbeczką w kształcie słonika. Gdy byliśmy w supermarkecie to była pierwsza na którą zwróciła uwagę. Zdziwiłam się, że nie chciała czarnego nietoperza, który stał obok. Może jeszcze nie jest tak spaczona pod względem kolorów jak reszta demonów?
                Stanęłam w drzwiach i oparłam się o framugę.
                – Chyba nie musisz już dziś brać kąpieli, Nathiel – powiedziałam z uśmiechem.
                – Bardzo śmieszne. – Auvrey spojrzał na mnie przez ramię i odwzajemnił mój ironiczny uśmiech. Gdy już umył w całości swoją córkę, zaczął spłukiwać z niej pianę. Aura nie lubiła tego momentu kąpieli. Zawsze siedziała obrażona ze ściągniętymi, czarnymi brewkami i patrzyła się na swojego ojca, jakby chciała go zabić samym wzrokiem. Wiedziała, że słuchawka od prysznica oznaczała koniec wodnych zabaw, które tak kochała. Niby była obrażona, a jednak zawsze ziewała zmęczona zabawą i na koniec wyciągała drobne łapki do ojca, żeby otulił ją wreszcie jej ulubionym, puchatym ręcznikiem. Nieraz bywało, że usypiała od razu w jego ramionach. Tak było i tym razem. Aura usypiała już w brodziku. Oczka jej się zamykało, a ciałko kiwało na prawo i lewo, jakby zaraz miało stracić równowagę. Na szczęście w pobliżu był troskliwy ojciec, który przytrzymał swoją córkę, nim upadła.
                – Czemu jest grzeczna tylko, kiedy śpi? – spytał nachmurzony Nathiel, owijając córkę w ręcznik.
                – Każde dziecko tak ma, Nathiel – powiedziałam. 
                Przepuściłam Auvreya w drzwiach, a sama zabrałam się za sprzątanie łazienki. Zabawki do koszyka, ciuszki do prania, mop w ruch. Na szczęście nie trwało to zbyt długo. Gdy wykonałam wszystko, co powinnam, po cichu, na paluszkach, weszłam do pokoju dziecięcego. Z ramek na komodzie uśmiechała się do mnie trójka członków rodziny Auvrey: Nathiel z wielkim wyszczerzem na twarzy i gołą piersią, Aura ze sztucznym wężem w ręku, uśmiechnięta od ucha do ucha i ja w białej sukience tuż obok mojej małej rodziny. Byliśmy wtedy nad jeziorem, siedzieliśmy na kocu. Zdjęcie robiła nam Amy, nasza główna pani fotograf, bez której pewnie nie mielibyśmy żadnych pamiątek. Zawsze gdy patrzę na tą ramkę, robi mi się cieplej na sercu.
                – Wspomnienia? – spytał szeptem Auvrey. Siedział przy łóżku śpiącej Aury i gładził ją po czarnych, niesfornych włoskach. Nasza córka spała w najlepsze. Myślę, że nawet odgłosy wybuchu nie wybudziłyby jej ze snu.
                – Po prostu lubię to zdjęcie – stwierdziłam.
                – Fajnie wtedy było.
                – No, nie wiem. Zobaczyłeś demona, który opalał się w otoczeniu kobiet w bikini i zacząłeś go gonić po całym parku. Przez ciebie wyrzucili nas stamtąd – powiedziałam i uśmiechnęłam się wrednie w jego stronę.
                – Ja zawsze wolę pamiętać te pozytywne rzeczy – zachichotał. Jego oczy zabłyszczały łobuzersko. – Prawie cię przeleciałem na wydmach.
                Przewróciłam oczami.
                – Nie prawie – mruknęłam niepocieszona, zakładając ręce na piersi. – Po pierwsze to było miejsce publiczne, po drugie Aura bawiła się z psem w pobliżu. Tylko mnie całowałeś. Za dużo wypiłeś, dlatego fantazjowałeś.
                – No, tak. Oczami wyobraźni widziałem cię nagą skąpaną w jeziorze. Tylko my i nikt więcej – powiedział z wrednym uśmiechem. Próbował mnie zawstydzić i doskonale o tym wiedziałam. Mimo, że miałam już swoje lata i byłam mężatką, sprawy intymne wciąż były dla mnie ciężkie do przejścia. Auvrey lubił zwać to wrodzoną nieśmiałością, Amy dziecinnością, ja nie chciałam tego nazywać. Nie każdy musiał być otwarty na doznania seksualne i rozmowę o nich. Nie byłam w tych tematach ani bezwstydnym Nathielem, ani otwartą Amy.
                Postanowiłam, że przemilczę dzienną porcję fantazji demona.
                – Wiesz, powinniśmy podrzucić Aurę przyszłemu państwu Blythe – zaironizował. – Tak na dwa dni. Sorath powinien się przyzwyczaić, że niedługo będzie mu tuptało obok takie małe, wredne coś, a my trochę wypoczniemy.
                – To nie jest zły pomysł – westchnęłam. – Obydwoje potrzebujemy odpoczynku od Aury. Odpoczynek od demonów też by się przydał. Nie mamy życia. Ciągle obracamy się w tym samym, jak na karuzeli.
                Usiadłam na łóżku obok Nathiela. Niedawno sprzedaliśmy dziecięce łóżeczko Aury i kupiliśmy jej nowe, bez szczebelków. Chyba jej się spodobało, bo przez pierwsze dni wykorzystywała fakt, że mogła bez problemu wyskoczyć z łóżka i pobiec do naszego pokoju, gdzie rozdzielała nas dziecięcym, drobnym ciałkiem. Już dawno nie pamiętam, żebym po prostu przytuliła się do piersi Nathiela i zasnęła wtulona w nią. My naprawdę rozpaczliwie potrzebowaliśmy odpoczynku. Dlaczego dopiero teraz zdałam sobie z tego sprawę?
                Młody Auvrey przyciągnął mnie do siebie i objął ramieniem.
                – Przejmujesz się czymś ostatnio, prawda? – spytał, unosząc brew do góry. Odgarnął mi kosmyk włosów z polika i spojrzał prosto w oczy. Czasem wydawał się być głupi, ale jak nikt potrafił rozczytać wszystkie moje obawy.
                – Grupami w Nox – westchnęłam i oparłam się o jego ramię. – Nie sądzę, żebym się do tego nadawała. Danie pod moje skrzydła całkiem nowych członków nie jest dobrym pomysłem.
                – A ja sądzę, że jest. – Chłopak wzruszył ramionami. – Sam byłem za tym, żebyś w końcu dostała jakąś porządną rolę w Nox. Do tej pory byłaś spychana gdzieś na koniec.
                – Nie przeszkadzało mi to. Nie jestem zbyt dobrą łowczynią. To ty, Sorathiel, Ethan i Aren wiedziecie trym w organizacji.
                Nathiel zaczął bawić się kosmykiem moich włosów. Nawijał go na palec i rozwijał, jakby znalazł sobie nową, ciekawą zabawkę. Wydawał się być zamyślony.
                – To nie tak, że jesteś w czymś zła. W sumie nie ma rzeczy w której byłabyś kiepska – stwierdził z rozbawieniem. – To ja zawsze walczyłem z tym, żebyś nie dostawała ciężkich misji.
                – A więc co się stało, że byłeś za tym, abym prowadziła jakąś grupę? – Uniosłam do góry brew. Pierwszy raz w życiu nie rozumiałam postępowania i zmiany w Nathielu. Skoro celowo odpychał mnie od trudnych zadań, walcząc z Sorathielem o inny przydział, to dlaczego nagle tak bardzo nalegał na to, bym również została jednym z przywódców Nox?
                – Bo wiesz – zaczął chłopak. – Teraz jesteś panią Auvrey, więc możesz więcej – zachichotał.
                Przewróciłam oczami.
                – Pytam poważnie.
                Nie patrzył mi w oczy. Z uśmiechem zerkał na komodę, gdzie stała ramka ze zdjęciem. Jedyna jaką posiadaliśmy zresztą. Ostatnio Aura próbowała po nią sięgnąć. Stwierdziła, że tata, mama i Aura są tylko jedni. Nie może być ich gdzie indziej. To muszą być potwory, które wkradają się do jej łóżka nocą! Dlatego zawsze biegnie do właściwych rodziców, żeby jej nie zaczepiały. Cała Aura.
                – Przecież codziennie chodzę z tobą na misje – stwierdził. – Świetnie sobie radzisz. Po prostu zbyt krytycznie na siebie patrzysz. Perfekcjonistka – prychnął, ale zachichotał.
                – Ktoś musi w tym domu być perfekcjonistą, ty z pewnością nie zaliczasz się do ich grona – powiedziałam z uśmiechem. Chłopak wzruszył ramionami.
                – Nie muszę być perfekcjonistą. Jestem perfekcyjny sam w sobie – stwierdził seksownym głosem, nachylając się tuż nad moją twarzą. Palcem wskazującym uniósł mój podbródek do góry.
                – Wielkie ego pana Auvreya wróciło – zaironizowałam.
                – Bo wielkie ego pana Auvreya ciągnie do ego pani Auvrey – zachichotał i pocałował mnie w usta. Odsunęłam jego twarz z wrednym uśmiechem.
                – Ego pani Auvrey idzie położyć się do łóżka, bo jest zmęczone.
                Gdy ja podniosłam się z łóżka, Nathiel spojrzał na mnie niezadowolony. Myślał, że dziś zarwie? Niedoczekanie. Dzisiaj odbyliśmy aż dwie misje w Nox. Wczesnym porankiem i po południu. Od południa Nathiel bawił się z Aurą, a ja zajmowałam się domem. Byliśmy na nogach aż do teraz.
                Kiedyś usłyszałam stwierdzenie, że kiedy pojawia się dziecko, matka przestaje nawet pamiętać co to takiego czas wolny. Mając tak energiczną córkę jaką mam, muszę przyznać tym kobietom rację. Tylko Amy ratuje mnie czasem od zwariowania, z drugiej strony czy wypełnianie misji w Nox jest odpoczynkiem? Powiedziałabym, że jeszcze większym trudem życia, ale przecież nikt nie kazał mi być łowczynią. Zostałam nią z własnego wyboru.
                W towarzystwie obrażonego Nathiela ruszyłam do sypialni. Była dopiero godzina 21. Już od dwóch godzin kręciłam się po domu w piżamie. Wiedziałam, że szybko usnę, dlatego nie traciłam nocnego czasu na głupoty.
                – No, weź – jęknął Nathiel do moich pleców. – Demon też potrzebuje się zrelaksować.
                – A pół demon potrzebuje snu – westchnęłam. – Możesz sobie sprawić przyjemność na masę innych sposobów.
                – Ale że ręką? Wyrosłem z tego. Tylko dzieciaki trzepią sobie przy pornolach!
                – Nathiel – mruknęłam niezadowolona i przewróciłam oczami.
                – Dziwek też nie sprowadzę, bo drogie!
                – Nathiel. – Tym razem mój głos zabrzmiał ostrzej.
                – Sąsiadkę? Fajną ma dupę, ale obawiam się, że nie zmieściłaby się w drzwiach.
                Padłam twarzą na łóżko i rozłożyłam ręce w bok. Miałam dosyć jego gadania. Kołdra wyglądała teraz na o wiele bardziej zachęcającą niż Auvrey paradujący bez koszulki. Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego nagiej piersi, a on cały czas żył w przeświadczeni, że onieśmiela mnie to jak wtedy, gdy byłam nastolatką. Wiele rzeczy zmieniło się od tamtej pory. Miałam wrażenie, że Nathiel wciąż jedną nogą tkwił w 17-letnim, beztroskim życiu.
                Ledwo przewróciłam się na plecy, a już dzika bestia nachylała się nade mną z seksownym uśmiechem na twarzy. Podziwiałam go za to, że nigdy się nie poddawał, ale w tej sytuacji wolałabym, aby to zrobił. Był jak dziecko. Nie dawał mi spać, kiedy naprawdę tego chciałam, na rzecz własnych, egoistycznych zachcianek.
                – Jutro – wyrzucił z siebie, nie spuszczając szmaragdowych oczu z mojej twarzy. Nachylił się nade mną tak blisko, że stykał się ze mną czołem. Czułam jego chłodny, miętowy oddech. Zapewne żuł przed chwilą gumę. To dlatego, że chciał się do mnie dobrać?
                – Nie wiem – burknęłam nachmurzona, odwracając wzrok w drugą stronę. Powoli zaczynał mnie irytować swoim zachowaniem. Niewyspana Laura to zła Laura.
                – Jutro podrzucimy Aurę Sorathielowi i Amy. Na dwa dni – zakończył swoją myśl. Spojrzałam na niego niepewnie. Wydawał się być poważny. – Wtedy będziemy leżeć w łóżku w piżamach do późna, opieprzać się, pić wino, rozmawiać, tulić się i inne takie. Od Nox też bierzemy wolne. No, chyba, że będzie jakiś nagły przypadek.
                Początkowo nie wiedziałam czy to dobry pomysł. Po pierwsze Aura dałaby nieźle popalić Sorathielowi i Amy, po drugie Amy była w ciąży i ostatnio czuła się naprawdę źle, po trzecie obydwoje wciąż żyli w niezgodzie i milczeniu, po czwarte brak nas na misji trochę by utrudnił życie Nox, po piąte… tak, potrzebowaliśmy odpoczynku.
                Westchnęłam i kiwnęłam głową.
                – Dobrze – stwierdziłam. – Ale najpierw spytamy o zdanie Amy i Sorathiela.
                Nathiel rzucił się na łóżko obok mnie. Ręce podłożył pod głowę, nogi skrzyżował.
                – Nie pytajmy. Przyda im się taki mały szok w postaci dziecka. Przygotują się i w ogóle, zobaczą jak to jest. Przy okazji może Sorath przestanie milczeć jak baba, w końcu sam zrobił sobie bachora – mruknął, wzruszając ramionami.
                Rzadko popierałam zdanie Auvreya, a jednak. Uważam, że jego przyjaciel nie zachowywał się zbyt dobrze w stosunku co do Amy. To zadziwiające, że po latach w perfekcyjnym, rozsądnym chłopaku byliśmy w stanie dostrzec coś, co nam nie odpowiada. Nawet Nathiel zareagował lepiej na wieść, że jestem w ciąży, dla Sorathiela to jak koniec świata. Czy naprawdę tak bardzo bał się o przyszłość swojej rodziny z powodu demonów? A może powód był jakiś inny, bardziej płytki? Może choć raz myślał jak typowy egoista? Może nienawidził dzieci? Na dobrą sprawę nie widziałam, żeby kiedykolwiek bawił się z Aurą dłużej niż 5 minut. Zaraz pochłaniały go inne rzeczy, a nasza córka nie lubiła nudziarzy.
                – Martwię się tylko o Amy – mruknęłam niezadowolona. – Źle się ostatnio czuje. Nie chce jej narzucać Aury, przecież wiesz jaka jest męcząca. Nie da jej spokoju.
                – W takim razie szepnę jej kilka słów, żeby uczepiła się Soratha. Powiem jej, że w nagrodę dostanie worek słodyczy czy coś. – Nathiel zachichotał, a ja przewróciłam oczami. Auvrey i jego nietuzinkowe pomysły.
                Przewróciłam się na lewy bok  i poprawiłam poduszkę. Teraz spoglądaliśmy sobie w oczy.
                – Więc jesteśmy umówieni? – spytał, unosząc brew do góry w ten swój uwodzicielski, niepodrabialny sposób. – Nie, żebym chciał cię przelecieć – mówiąc to, przyciągnął do siebie ręce w obronnym geście.
                – W ogóle – prychnęłam, ale nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu. Tyle, że w mniemaniu Nathiela prezentował sobą zupełnie coś innego niż po prostu rozbawienie. Mój uśmiech zachęcił go do działania. Przybrał najbardziej niewinną ze wszystkich swoich min i przybliżył się do mnie. Niby bez celu przejechał palcem po moich ustach, a jednak – to było tylko przygotowanie do pocałunków, upewnienie się, że go nie odepchnę. Niech mu będzie. 
                Westchnęłam tak, aby tego nie usłyszał i przymknęłam zachęcająco oczy. Nie czekałam długo – spragnione czułości i namiętności usta demona, dobrały się do mnie jak wygłodniała hiena. Czułam, jakbym miała zostać pochłonięta w całości. Skąd u mnie takie rozbawienie?
                – Z czego się śmiejesz? – spytał uwodzicielskim szeptem Nathiel, wkładając rękę pod moją piżamę od strony pleców. Poczułam gęsią skórkę. Jego palce dziwnie na mnie działały. Nie mogłam przestać się śmiać. Zupełnie, jakby opanował mnie znany z auvreyowych przypadków stan głupawki.
                Tym razem Nathiel skutecznie zatkał mi usta swoim pocałunkiem. Miałam wrażenie, że w tej gwałtowności kryła się tęsknota. Kiedy ostatnim razem mieliśmy dla siebie chwilę spokoju? Aura zawsze stała na straży naszej moralności. Nie daj Boże dostałam jednego całusa w policzek od jej ojca, a już patrzyła na nas krzywo i z zazdrością. Choć na krótką chwilę mogliśmy utonąć w zapomnieniu. Na chwilę to zresztą bardzo dobre określenie.
                – Tataaaaa!
                Rozpaczliwy głosik wdarł się do naszych głów. Zgodnie westchnęliśmy. Oto nadchodziła kolejna noc spędzona z Aurą w łóżku. Nasza mała przeszkoda w małżeńskim pożyciu.
***
                Rozpoczął się nasz wolny dzień. Podczas gdy wczesnym południem Nox odbywało misję, my mogliśmy pójść w spokoju na zakupy. Aura była jeszcze z nami, zamierzaliśmy oddać ją Sorathielowi i Amy pod opiekę dopiero, gdy wyjdziemy z nowej galerii handlowej. Musiałam kupić Aurze buty, a ojciec w zamian za bycie grzeczną i za szczególne zainteresowanie się Sorathielem, gdy będzie już w organizacji, obiecał córce kupić fajną zabawkę. Kiedy Aura coś chciała, potrafiła być aniołkiem. W tej kwestii przypominała Nathiela. On również był dzisiaj nieziemsko grzeczny. Chyba nie chciał, żebym mu cokolwiek zarzuciła, gdy będziemy już sami.
                Małe ¾ demona siedziało grzecznie u taty na ramionach i trzymało się kurczowo jego głowy. Nóżki były podtrzymywane przez Nathiela. To już ten czas, kiedy próbowaliśmy odzwyczaić Aurę od wózka. Zadziwiające było to, jak bardzo łatwo było ją odzwyczaić od wszystkiego. Pieluszki? W porządku. Smoczek? W porządku. Butelka? W porządku. Łóżeczko? Nie ma sprawy! Wózek? Jak najbardziej, ramiona taty lepsze, z nich zobaczy cały świat! Wielu rodziców mogłoby nam pozazdrościć łatwości we wprowadzanych zmianach. Aura nie bała się żadnych nowości.
                – Iha, tata! – krzyknął mały demon, zanosząc się swoim przedziwnym, diabelskim śmiechem. Gdy Aura się śmiała, ludzie zawsze oglądali się do tyłu. Żadne dziecko nie śmiało się tak jak ona. Diabelsko, wrednie i donośnie. A przecież nie zawsze miała złe intencje.
                Czarne włosy Nathiela zostały pociągnięte niczym lejce od konia. Dziwiłam się, że w ogóle go to nie ruszyło. Wciąż uśmiechał się wesoło, niezrażony zachowaniem córki.
                – Nie jestem koniem, Aura – stwierdził spokojnie, ściągając jej drobne łapki ze swoich włosów.
                – Pieś? – spytała nachmurzona dziewczynka.
                – A czy robię hau hau? – zachichotał.
                – Tata lobi au au!
                – A może miau?
                – Miau mama lobi!
                Obydwoje Auvreye spojrzeli na mnie wyczekująco. Uniosłam tylko brew do góry. Zdecydowanie nie sprawdzałam się w roli kota. Nie zamierzałam miauczeć.  Nikt mnie do tego nie zmusi.
                – Mam coś dla was – mruknęłam. Znałam sposób na córkę i męża.
                Nim zdążyli zaprotestować, podeszłam do budki z lodami. Nathielowi wybrałam trzygałkowe – miętowe z kawałkami czekolady, czekoladowe i waniliowe, a Aurze jej ulubione – truskawkowe. Obydwoje cieszyli się jak dzieci, z tym, że Aura wciąż była mała, Nathiel niekoniecznie. Temat miauczenia, kotków i piesków został zapomniany. Byłam wolna od wydawania z siebie dziwnych dźwięków na mieście.
                Uśmiechnęłam się do siebie z nutką triumfu. Świętowałam wewnątrz siebie swoje własne, małe zwycięstwo. Przez chwilę miałam wrażenie, że moja dusza chichocze się łobuzersko, ale szybko okazało się, że to ktoś inny – osoba, która przechodziła obok. Co dziwne, przed oczami mignęły mi pastelowo-różowe włosy. Nozdrza wyczuły mocny, kwiatowy zapach. Wstrzymałam dech, jednak gdy stanęłam na środku zatłoczonego chodnika i oglądnęłam się w tył, nie dostrzegłam niczego podejrzanego. To nie pierwszy raz, kiedy mam przed oczami włosy Sapphire. Nikt mi nie wmówi, że to przywidzenie. Ona chciała, żebym ją widziała. Chciała wzbudzić we mnie strach, niepokój, obawę o to, że coś się wokół nas będzie działo. Nie chciałam niepokoić Nathiela, który zajadał się z córką lodami. Znając go, zacząłby wrzeszczeć i przedzierać się przez ludzi z nożem, szukając denerwującej, nastoletniej członkini departamentu. Po prostu będę bardziej czujna.
                Skręciliśmy w prawą uliczkę, która prowadziła nas prosto do galerii handlowej. Jej szklane szyby błyszczały w słońcu jak diament. Wielki napis złożony z drukowanych liter głosił: Arcadia. Osobiście nie znosiłam zakupów,  ale niestety jako gospodyni domowa, żona i matka musiałam je robić i to prawie codziennie. Na szczęście nie zajmowało mi to dużo czasu. Jak już wchodziłam do sklepu, brałam co musiałam i wychodziłam. Zdecydowanie nie byłam w tej kwestii Nathielem, który brał miliony niepotrzebnych rzeczy i nie przejmował się wydawanymi pieniędzmi. Na szczęście po ślubie to ja zaczęłam zajmować się naszym majątkiem. Pieniądze z misji bardzo nam pomagały, szczególnie, że Nathiel do tej pory nie znalazł stałej pracy – chwytał się tych mało znaczących i krótkotrwałych, bez umów. Rozdawanie ulotek, układanie czegoś nocą w sklepie, rozładowywanie rzeczy do magazynu, stróżowanie nocne i inne. Był też spory majątek po Hughu – na szczęście Nathiel nie zdołał wydać go w całości. Dzięki niemu żyliśmy po ludzku i póki co nie przejmowaliśmy się finansami. Wiedziałam jednak, że gdy Aura podrośnie, będę musiała znaleźć pracę dla siebie. Studiów już raczej nie skończę, ale to nic. Ważniejsza jest mądrość, którą posiadam w głowie, nie ta wyuczona na potrzeby uniwersyteckie. Niektóre marzenia po prostu trzeba odłożyć na bok na rzecz ważniejszych spraw.
                – Hej – usłyszałam obok głowy. Obróciłam się niechętnie w stronę skąd dochodził głos. Była to podejrzanie ciemna uliczka. Stał tam czarnoskóry mężczyzna, którego ledwo dostrzegłam przez panującą tam ciemność. Widziałam tylko białka jego oczu i parujący w górze dym. Płaszcz detektywa podchodził pod kolor jego skóry, gdzieś w oddali migały mi jego białe adidasy, niepasujące do całości. Chciałam zignorować podejrzanego typa, w tym celu odwróciłam głowę i ruszyłam przed siebie, ale oczywiście Nathiel musiał być inny. Pomyślał, że to demon czy jak?
                – E, co tam robisz? – spytał, mrużąc groźnie oczy. – I dlaczego zaczepiasz moją żonę?
                Nathiel opuścił Aurę na dół, bo zaczęła się wyrywać. Nie chciałam jej zgubić, dlatego patrzyłam gdzie biegnie. Na szczęście chodziło jej tylko o wielką maskotkę stojącą przed galerią handlową. Człowiek przebrany za słonia roznosił balony i ulotki. Z uśmiechem przypatrywałam się jak tuli słonia do siebie, a potem dostaje balonika. Słyszałam, że Nathiel rozmawia z podejrzanym mężczyzną, ale nie skupiłam się zbytnio na ich rozmowie. Usłyszałam tylko coś o pistolecie. A może miałam przesłyszenia? Nie chciałam to wnikać. Auvrey poradzi sobie, kimkolwiek mężczyzna jest, a wątpiłam szczerze w to, że będzie chciał go zabić w biały dzień. Ruszyłam za Aurą, nie oglądając się na Nathiela. Moja córka podbiegła do mnie z radosną miną i pomachała różowym balonem w górze.
                – Pać, ma! – krzyknęła.
                – Widzę – odpowiedziałam, klękając przy niej. Odgarnęłam jej poskręcane włoski z czoła.
                – Dzie tata? – spytała niepewnie Aura. Rozglądała się na wszystkie boki pragnąc odszukać pierwszą, ojcowską miłość swojego życia. Chwyciłam ją za rączkę, żeby nie uciekła i nie zniknęła mi w tych potężnych tłumach ludzi. Jeżeli wciąż kręci się tu Sapphire, mogła jej zrobić krzywdę. Może teraz ja zachowywałam się jak przewrażliwiona matka, ale jak mogłam zachowywać się, kiedy straciłam już z oczu jedno dziecko po którym nie ma nawet śladu?
                Aura wydawała się być niezadowolona, ale stała grzecznie w miejscu. Dopiero po kilku dobrych minutach z tłumów wynurzył się uśmiechnięty łobuzersko Auvrey. Poprawiał spodnie, klepał się po kieszeni, oczy świeciły mu w podejrzanie tajemniczy sposób. Chyba nie miał homoseksualnych zapędów?
                – A tobie co? – spytałam podejrzliwie, gdy już do nas dotarł.
                – Nic takiego – odparł niewinnie. Obrażoną Aurę wziął znowu na barana. – Idziemy w końcu do tej galerii? Trzeba kupić jakieś wino dla nas – zachichotał i mrugnął do mnie uwodzicielsko. – No i buty dla Aury, no tak, zapomniałem.
                – Pamiętasz tylko o swoich przyjemnościach. – Spojrzałam na niego znacząco. Humor jeszcze bardziej mu się wyostrzył. Uśmiechał się, jakby wziął jakieś narkotyki od tajemniczego, czarnoskórego mężczyzny. Miałam nadzieję, że niczego poważnego mu nie zrobił. A jeżeli to sprawka Sapphire? Nie, to niemożliwe. Nie mogłam być tak bardzo przewrażliwiona.
                – Nathiel, co działo się w tej uliczce? – spytałam z powagą.
                – Porozmawiałem trochę z gościem, samotny był. – Wzruszył obojętnie ramionami. – Wiesz, siedział sobie tam cały dzień i palił papierosy i wszyscy od niego uciekali. Musiałem go przytulić.
                Zmrużyłam podejrzliwie oczy. Wiedziałam, że mnie kłamie. Po pierwsze mówił głupoty, po drugie nie patrzył mi w oczy tylko uśmiechał się w przedziwnie niewinny, a zarazem łobuzerski sposób. Nie chciałam ciągnąć tematu. Jeszcze dowiedziałabym się czegoś dziwnego i co wtedy? Znając życie, obcy mężczyzna w zaułku naciągnął go na jakiś podejrzany gadżet. Nie wiem, tanie prezerwatywy, nowy nóż albo jakaś inna głupota. Naprawdę, nie będę w to wnikać.
                – Buciki, tata – upomniała swojego ojca nachmurzona Aura.
                – Tak, tak, już idziemy – zachichotał Nathiel i ruszył w stronę galerii.
                Przez cały nasz pobyt w ogromnym szklanym budynku, obserwowałam go uważnie, ale nie dostrzegłam niczego dziwnego. Miałam tylko nadzieję, że nie wkopał się w nic podejrzanego. W końcu Nathiel to... Nathiel. Nigdy się nie zmieni.
***
                Gdy oddawaliśmy Aurę pod opiekę Sorathiela i Amy, dowiedziałam się, że Nathiel nawet nie dał im znać, że zamierzamy coś takiego zrobić. Uważałam, że to bardzo niesprawiedliwe w stosunku co do mojej przyjaciółki, ale Auvrey stwierdził, że przecież lubi Aurę i bardzo cieszyła się na jej widok. Owszem, nie można było odmówić jej radości, ale dziś nie wyglądała zbyt dobrze. Była blada, zmęczona i mimo tego, że było południe chodziła w piżamie. Amy zawsze chodziła w piżamie, gdy czuła się źle lub po prostu chorowała. Czyżby dziecko aż tak dawało jej popalić? Gdy o to spytałam nie chciała się przyznać. Mówiła, że wszystko jest w porządku.
                Z tego co zdążyłam zauważyć, dwójka przyszłych rodziców wciąż się ze sobą nie pogodziła. Podczas naszej krótkiej wizyty nie wymienili ze sobą żadnego słowa, a nawet spojrzenia. Nie przypominam sobie, aby kiedykolwiek byli na siebie źli tak długo. Obydwoje byli mało kłótliwymi typami osobowości, które ponad wszystko lubiły zgodę. Jak widać – każdy ma swój kryzys.
                Amy cieszyła się na widok Aury, a jak zareagował Sorathiel, wyrwany z sideł papierów dotyczących Nox? Po prostu pogłaskał naszą córkę po głowie i wrócił do roboty. Oczywiście Aura zgodnie z umową nie dawała mu pracować już od początku. Jak na 2-latkę rozumiała naprawdę wiele, choć myślę, że uczenie jej intryg od małego nie było dobrym rozwiązaniem.
                – Mój drogi przyjacielu! – odezwał się Nathiel, rozkładając wtedy ramiona na widok Sorathiela. – Mam dla ciebie wspaniały prezent! Tą oto damę z dumnej rodziny Auvreyów. Jej rodzice muszą zrobić coś ważnego, wobec czego biorą wolne i od Nox i od córki. Przyda ci się przećwiczenie ojcowskiej roli!
                Sorathiel nie zdążył nawet odpowiedzieć. Otworzył tylko usta. Nathiel wepchnął mu się w pierwsze słowo zdania, którego  nawet nie zrozumiałam.
                – Tak, wiem, że się cieszycie! – odezwał się donośnym głosem. – Tu macie cały wór niezbędnych dla Aury rzeczy – mówiąc to, rzucił duży plecak na sofę. – Ostatni posiłek spożywa o godzinie 19, odgrzewamy jej te śmieszne słoiczki, które leżą w lodówce organizacji. Najbardziej przepada za tymi z groszkiem, marchewką i kurczakiem. Lubi też wypić butelkę ciepłego mleka, wtedy lepiej sypia. Do kąpieli dwie kaczuszki i jedna foczka, ta różowa, nie mylić ze słoniem. Śpi z żyrafą Gertrudą. Czasem zdarza jej się narobić jeszcze w pieluszkę, więc uwaga. Gdy siku, nadmuchuje poliki, gdy kupka, zaczyna płakać. Lubi wspinać się na parapety, uwaga. No i tłucze naczynia, tak więc powodzenia. – Gdy chłopak zakończył swój ojcowski wywód, chwycił mnie niespodziewanie za rękę i pociągnął w stronę wyjścia. Spojrzałam bezradnie na Amy.
                – Przepraszam – szepnęłam.
                – W porządku – odszepnęła Amy, puszczając mi oczko. – Upojnej nocy – zachichotała na koniec.
                10 minut później znaleźliśmy się w cichym i pustym domu. Nathiel nawet nie dał mi posprzątać. Rzucił zakupy na blat kuchenny wraz z dziecięcymi bucikami, wyjął z reklamówki wino, a potem pociągnął mnie za rękę do sypialni. Już wtedy wiedziałam, że nie będę mogła protestować. Sama zgodziłam się na spędzenie czasu z Nathielem na osobności. 
                Nie spodziewałam się takiej gwałtowności, jaką mnie obdarzył. Niespodziewanie przyparł mnie do ściany. Ręce ułożył obok mojej głowy. Wesołe iskierki lśniły mu w oczach. Uśmiechał się jak rasowy gwałciciel, który zaraz dobierze się do swojej ofiary. Oczywiście zaczął od niewinnego pocałunku.
                – Dziś mi nie uciekniesz – szepnął do ucha, dobierając się do ramiączka mojej koszulki. – I nie ma że głowa boli.

niedziela, 19 czerwca 2016

[TOM 2] Rozdział 43 - "Na czułe pożegnanie"

Kolejny rozdział z serii trochę luźniejszych. Perypetii Amy i Sorathiela ciąg dalszy - w sumie większa część rozdziału tyczy się ich tematu. Na koniec mamy krótki, ale jakże uroczy fragment dotyczący Sorci. Miłość rośnie wokół nas!
Sesja wciąż trwa, Naff siedzi z głową w notatkach, filozofia ją zabija. Wciąż ciągnie mnie do pisania i czytania. Uczenie się, kiedy koniec jest już blisko jest naprawdę trudne!
Zapraszam do czytania!
***
              Nadszedł czas spotkania po misyjnego. Po raz pierwszy Nox gościło u siebie tylu ludzi. Był problem z siedzeniami. Sorathiel stwierdził z rozbawieniem, że niedługo trzeba będzie kupić nowe krzesła. Całkiem szczerze poparłam ten pomysł. Większość nastoletnich, początkujących łowców musiało zasiąść na podłodze. Spoczywając na sofie czułam się jak w przedszkolu, gdzie rozchichotane dzieciaki słuchają tego, co starsi mają do powiedzenia. Niewątpliwie większość z nowych rekrutów miało w sobie młodzieńczego ducha. Kiedy tak się wszyscy zestarzeliśmy? Jeszcze niedawno prowadziłam wojny słowne z 17-letnim Nathielem, a dziś w wieku 26 lat jesteśmy małżeństwem z dwójką dzieci (w tym jednym zaginionym). Nie mam pojęcia dlaczego czas tak szybko leci. Jeszcze trochę i będziemy w wieku średnim. Wobec nas, starszych kompanów Nox, wszyscy nastolatkowie zdawali się być tacy żywi i pełni energii. Przy okazji nieodpowiedzialni jak niegdyś Nathiel. Cofam to. Na misjach Nathiel dalej był nieodpowiedzialny, przy dziecku też często bywał. Tak naprawdę nie zmieni się choćby miał mieć 70 lat na karku.
                Wcześniej dyskutowałam z Amy na temat dziecka. Powiedziała, że nie udało jej się przekazać Sorathielowi tej ważnej informacji, a już dłużej nie może tego ukrywać. Z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. Nawet teraz, wiecznie żywa przyjaciółka przypominała kolorytem trupa. Z trudem ukrywała poranne mdłości. Raz Sorathiel przyłapał ją w toalecie. Był podejrzliwy, co nie jest niczym nowym, ale udało jej się skłamać, że to tylko grypa. Chłopak stwierdził, że może ją zaprowadzić do lekarza. Odmówiła. Powiedziała, że poprosiła mnie o kupienie lekarstw, kiedy nie było go w domu. Po prostu kiwnął głową i odszedł. Czasami zastanawiałam się nad tym, z kim trudniej byłoby mi wytrzymać. Z przyjacielem Nathiela czy samym Nathielem. Sorathiel bardzo rzadko pokazywał swoje uczucia czy przejęcie jakąś sytuacją. Był skryty i chłodny. Amy nie była osobą taką jak ja, ale nie była też osobą, która głośno by się odezwała, że coś jej nie odpowiada. Wiele rzeczy mi mówiła, ale też wiele w sobie ukrywała. Domyślałam się, że czasem brakuje jej uczuć ze strony Sorathiela. Szef organizacji Nox powinien być wdzięczny losowi, że ma przy sobie kogoś tak wytrwałego jak Amy.
                Spotkanie się rozpoczęło. Sorathiel, który pamiętał historie, imiona oraz nazwiska wszystkich członków, jak przystało na szefa poważnej organizacji, przedstawił nam nowe osoby. Wszyscy zostali przywitani ciepło. Nox zawsze był otwarty na nowych ludzi, nikt nie mógł czuć się tu samotnie. Do czasu. Według teorii najstarszego z nas Ethana, prędzej czy później ktoś z nas poczuje samotność. Nie można zapominać o tym, że to nie spotkania towarzyskie i że w każdym momencie ktoś z nas może zginąć. Przywiązanie jest zbędne, ale na pewno nieuniknione.
               Zaczęło się zdawanie raportów z ostatnich misji. Zanim Nathiel jako członek naszej grupy odezwał się, zaczęłam zdawać krótką relacje z naszych zmagań z demonami. Spoglądał na mnie trochę zawiedziony, ponieważ chciał pokazać nowym nastolatkom, które były na niego "napalone", że jest taki boski i nie ma dla niego równych. Czy on będzie miał już tak do końca swoich dni? Nie wyobrażałam sobie starszego dziadka Nathiela o balkoniku, który idzie ulicą i mówi uwodzicielsko do jakiejś młodej dziewczyny: hej, maleńka, fajny masz tyłek. To nie do pomyślenia.
                Raporty poszły nam zadziwiająco szybko, ponieważ ostatnio nie działo się nic podejrzanego. Oprócz tego, że ilość demonów atakujących miasto wciąż wzrastała, nie groziło nam nic szczególnie ważnego. Mieliśmy tylko problem z interesującymi się dziwnymi anomaliami mediami. Baliśmy się, że niedługo każdy będzie wiedział o demonach i zacznie się zbiorowa panika. Tym samym demony wyjdą z Reverentii i zaczną atakować niewinnych ludzi, zanim zdołają uciec. Sytuacja nie była zbyt ciekawa, ale jakoś sobie radziliśmy. Teraz przyszedł czas na rozmowę o nadchodzących misjach i ustaleniach „Rady Starszych”, jak to lubił kpiąco nazywać Nathiel, który niestety w większości rozmów był pomijany. Trudno rozmawiać o jego bracie, kiedy od razu się rzuca i krzyczy, że go zabije. Powinien o tym wiedzieć.
                – Ostatnio wpadł nam do głowy pewien ciekawy pomysł – zaczął Sorathiel. Po jego delikatnym uśmiechu szło się domyślić, że chodzi o coś całkiem przyjemnego. Oczywiście zależy dla kogo. – Wiele z nas ma już duże doświadczenie z demonami. Razem z Ethanem uznaliśmy, że dobrze byłoby, gdybyśmy przydzielili miana przywódców poszczególnym członkom. Każdy z mianowanych będzie w innej kategorii praktykującej i wykonującej. Będziecie różnić się poziomami i zadaniami. Głównymi przywódcami mianuję siebie, Nathiela, Ethana i Arena – powiedział. Wśród nas rozległy się dzikie oklaski i chichoty. Sorathiel szybko uciszył to szaleńcze zgromadzenie. – Nie skończyłem. Przywódcą mianuję też Laurę – mówiąc to, spojrzał na mnie z uśmiechem. 
                 Oniemiałem. Niektórzy najwyraźniej też byli zdziwieni. Do tej pory nie byłam żadnym przywódcą, a jeśli już, wiodłam grupą początkujących po prostu na czas misji. Nie, to nie był dobry pomysł, abym przewodziła na stałe jakąś grupą. Nie byłam w tym dobra. Powinnam o tym podyskutować z Sorathielem po skończonej obradzie. To zbyt wielkie zadanie jak dla mnie. Nathiel, Ethan i Sorathiel mieli już wielkie doświadczenie, bycie przywódcami do nich pasowało, Aren również od nich nie odstawał, w ciągu dwóch lat zdążył dobiec do tych, którym szło najlepiej. Ja zawsze tkwiłam gdzieś za nimi. Ani nie byłam zadziwiająco dobra w walce, ani nie byłam zadziwiająca dobra w ustalaniu misji. Dlaczego więc szef Nox dał mi tak poważne zadanie?
                Zaczęło się przydzielanie ludzi do grup. Dopiero przy swojej zorientowałam się, że powinnam słuchać, a nie myśleć o niebieskich migdałach. W udziale przypadła mi Andi, co niesamowicie mnie cieszyło. Mała, czy może raczej już nie mała, a nastoletnia demonica, uśmiechnęła się do mnie szeroko. Odwzajemniłam uśmiech. W udziale przypadli mi również całkowicie nowi rekruci. Czy to dobre rozwiązanie? Nowi potrzebowali szczególnej opieki, a czy ja byłam ich w stanie ochronić? Dopiero chwilę później dowiedziałam się, że naszym zadaniem jest głównie obserwowanie i ochrona cywili czy tyłów reszty. Wkraczamy do akcji tylko wtedy, kiedy musimy. Andi się to nie spodobało. Nadmuchała poliki i zagłębiła się w fotelu, jednak była na tyle taktowna, że postanowiła się nie odzywać na forum. Wiem, że dopiero po spotkaniu będzie rozmawiać z Sorathielem. Pewnie się o to pokłócą. 
               Widziałam jak reszta nowych członków Nox uśmiecha się do mnie niepewnie, ale ciepło. Jak miałam tego nie odwzajemnić? Sama doskonale pamiętałam swoje pierwsze misje i spotkania z demonami. Nie były wesołe.
                – No i fajnie – odezwał się Nathiel na zakończenie, wzruszając podsumowująco ramionami. Chwilę potem poklepał swojego przyjaciela po plecach. Dlaczego zaczęłam czuć nagły niepokój? – Tak poza tym to gratuluję, stary.
                – Nathiel – syknęłam na boku. Auvrey jednak nie usłyszał, a może po prostu nie chciał słyszeć mojego ostrzegawczego tonu głosu.
                – Czego mi gratulujesz? – spytał Sorathiel, unosząc do góry brew. Tak, to się skończy źle. Przecież ta sytuacja nie mogła być inna.
                Położyłam dłoń na czole i westchnęłam ciężko. Akurat wszyscy członkowie Nox umilkli. Perfekcyjnie. Lepszej scenerii nie mogliśmy sobie wyobrazić. 
                – No, jak to czego? – Nathiel nachmurzył się. – Zostaniesz ojcem, nie?
                Nastąpiła długa cisza. Uważnie przyglądałam się minie szefa organizacji. Nie wyglądał na zdziwionego, ani przerażonego. Wciąż patrzył na Nathiela ze spokojem.
                – Słucham? – Sorathiel zazwyczaj nie pyta dwa razy o to samo. Musiał wzbudzić w nim niepewność.
                Młody Auvrey spojrzał na mnie.
                – Spieprzyłem coś? – spytał szeptem. Pokiwałam tylko głową.
                – Nie wygłupiajcie się. – Sorathiel wciąż utrzymywał stoicki spokój, choć wyraźnie zbladł. A może to tylko moje zwidy? – Na tym etapie życia niepotrzebne jest mi dziecko.
                Z oddali usłyszeliśmy trzaskające drzwi wyjściowe. Jęknęłam. To musiała być Amy. Usłyszała to. Na pewno zrobiło jej się przykro. Powinnam za nią biec? A może woli zostać teraz sama? Odejdzie daleko czy usiądzie gdzieś na ławce w parku? Amy była dosyć rozsądna, ale bałam się o to, że mogła sobie coś zrobić.
                – Ciężko mi to powiedzieć, Sorath, ale po tylu latach naszej przyjaźni, nareszcie muszę przyznać, że coś totalnie spieprzyłeś – stwierdził Nathiel, przybierając znaczącą minę. Jeszcze raz poklepał swojego przyjaciela po plecach. Sorathiel nie odpowiedział. Zerwał się z sofy z przedziwną miną, jakiej jeszcze nigdy u niego nie widziałam i wyszedł z domu zaraz za Amy. Cisza w organizacji była aż za bardzo bolesna. Aura, która siedziała wcześniej z moją przyjaciółką, wyszła zaspana z pokoju, ciągnąc za sobą misia. Miała na sobie uroczą, białą piżamkę w truskawki, obleganą przez falbanki. Bez słowa wdrapała się na kolana taty. Dopiero wtedy, gdy ziewnęła, odezwała się:
                – Ktioś umajł? – To było częste powiedzenie Nathiela. Aura bardzo szybko łapała nasze przyzwyczajenia słowne.
                – Ta – odpowiedział jej ojciec. Poprawił sobie córkę na kolanach i przytulił do swojej piersi, nie odrywając wzroku od drzwi, które dwa razy tego dnia trzasnęły z mocą wichury. – Perfekcyjny świat Sorathiela.
***
                Było już po północy. Ani Amy, ani Sorathiel nie wrócili jeszcze do domu. Nathiel poszedł ich szukać, a ja stałam w kuchni i pełniłam codzienne obowiązki Amy, sprzątając w kuchni. Andi uparła się, że posiedzi ze mną, bo w końcu i tak jest sobota, więc nie musi iść do szkoły. Nie nakłaniałam jej do pójścia spać. Miała już 14 lat, mogłam jej pozwolić na odrobinę „szaleństwa”, w końcu idealnie sprawowała się jako demoniczna nastolatka, mieszkająca na Ziemi. 
                 Andi bardzo wydoroślała. Dogoniła mnie nawet wzrostem, czemu się nie dziwię – jej brat był dosyć wysoki, a ja bardzo niska. Kiedy sobie przypominałam jak mała, 6-letnia Andi latała po całej organizacji z Nathielem, nie mogłam uwierzyć, że tak szybko urosła. Teraz nabrała lekkich, kobiecych kształtów, które starała się ukrywać pod szerokimi koszulkami – tak, chłopięcość wciąż jej nie przeszła. Z drugiej strony, nie wyobrażałam jej sobie jako dziewczynki w różowej sukience z kokardkami. Dzisiaj miała na sobie starą koszulkę Nathiela. Rok temu robiłam porządki w domu i stwierdziła, że chętnie ją weźmie. Czarna koszulka z białym napisem: „wtf?!” współgrała z czarnymi spodenkami, przecinającymi uda. Włosów nie upinała już jak kiedyś w dwa kucyki, były za krótkie. Teraz sięgały do połowy szyi i rozchodziły się niesfornie na wszystkie strony. Nie były już w takim płomiennym kolorze jak kiedyś, można powiedzieć, że stały się bardziej bordowe. Andi była ładną demonicą, ale gdyby mogła, zapewne wybrałaby bycie chłopcem.
                Skoro Andi nie poszła spać, Aura również się zbuntowała. Stwierdziła, że już się wyspała. Na nic zdało się moje proszenie, przekonywanie i inne zabiegi rodzicielskie. Uparcie postawiła na swoim. Uznałam, że i jej dziś odpuszczę. W końcu padnie zmęczona na krześle. Tak małe dziecko nie jest w stanie nie spać przez całą noc.
                Obydwie dziewczynki siedziały przy stole. Andi znudziło się już odrabianie lekcji, wobec czego zaczęła na dużych kartkach, wielkimi literami wypisywać nowe grupy w Nox. Ukradkiem widziałam swoje imię namalowane jasno-zielonym mazakiem, a zaraz pode mną imię Andi. Zadziwiające, że pamiętała już wszystkie imiona członków Nox. Ja wciąż nie mogłam się ich nauczyć. Będę musiała. 
                Aura również rysowała po kartce, ale powoli zaczęła jej nie wystarczać. Jak to Aura, pełna ambicji, lubiąca wychodzić poza z góry ustalone schematy, przeciągnęła pisakiem po stole. Teraz to on był jej kartką.
                – Aura znowu marze mazakami po stole – mruknęła Andi od niechcenia.
Westchnęłam ciężko, wytarłam mokre dłonie w ścierkę i podeszłam do córki. Uklęknęłam przy niej i spojrzałam na nią z powagą.
– Aura, nie wolno malować po stole, od tego są kartki.
– Zia mała – powiedziała niezadowolona córka, nadmuchując poliki. Teraz na stole zaczęła kreślić czarne figury przypominające krzywe serca. Podniosłam jej małą rączkę, która trzymała mazak i podstawiłam cały rząd kartek zasłaniający stół. Dopiero wtedy puściłam jej dłoń.
– Teraz nie jest za mała.
Najwyraźniej nie spodobało się to Aurze. Nerwowym ruchem zgarnęła wszystkie kartki na podłogę i znowu zaczęła smarować czarnym kolorem po stole, tym razem jednak o wiele szybciej i z większym niezadowoleniem. Z pomocą przyszła mi Andi. Pomazała rękę Aury zielonym pisakiem i uśmiechnęła się do niej wrednie.
– Cio ty? – spytała oburzona Aura, przytulając do siebie ubrudzoną rączkę.
– Bo malowanie stołu to jak malowanie po człowieku – odpowiedziała Andi, wzruszając obojętnie ramionami.
– Śtół tio ćłowiek? – Moja córka wydawała się być przerażona. Odsunęła się tak daleko na krześle, że mało z niego nie spadła.
– Ta. W nocy zamienia się w stołowego człowieka i nawiedza wszystkie niegrzeczne dzieci, takie jak ty. – Andi uśmiechnęła się w diabolicznie przerażający sposób. Aura próbowała udawać twardą, ale w jej oczach szybko pojawiły się łzy. Przytuliła się do mnie i ukryła łepka w mojej piersi.
– Gupia Andi! – pisnęła.
– Aura, nie wolno tak mówić – westchnęłam i pogłaskałam ją po głowie, żeby tylko się nie rozpłakała. Wiedziałam, że moje techniki wychowawcze nie idą w tym momencie ze sobą w parze, ponieważ, gdy upomina się dziecko, nie powinno się go tulić, ale co miałam zrobić? 
Całe szczęście, przerażona Aura szybko poczuła się w moich ramionach sennie. Udało mi się zająć jej miejsce na krześle i ułożyć ją na swoich kolanach. Od razu wtuliła czarną główkę w moją pierś. Pozostało mi ją głaskać.
– Gotowe – odezwała się szeptem Andi. Wystawiła do góry swoją pracę i uśmiechnęła się szeroko. Przy naszej drużynie było urocze, czerwone serce. – Wiesz, Laura, cieszę się, że jestem z tobą w drużynie – powiedziała. – I wcale nie uważam, że sobie nie poradzisz. Walczyłaś z departamentem, zanim cokolwiek umiałaś, a teraz umiesz naprawdę dużo – mówiąc to, wzruszyła ramionami i położyła swoją pracę na stół. Przeczuwała, że nie widzę siebie w roli przewodniczącej. Nic dziwnego. Pewnie widziała moją niezadowoloną i zdziwioną minę, gdy się o tym dowiedziałam.
– Dzięki, Andi. – Tylko tyle byłam w stanie wyrazić. Do tego dołożyłam delikatny uśmiech. – Idę położyć Aurę. Ty chyba też powinnaś się już zbierać – mówiąc to, spojrzałam na nią znacząco. Andi przewróciła oczami, pragnąc pokazać choć trochę swojej buntowniczej natury. Na szczęście ze wszystkich członków Nox, to mnie słuchała się w największym stopniu. Nie grymasiła, życzyła mi miłych snów i ruszyła do swojego pokoju. Swoją niesforną i zmęczoną rysowaniem córkę, również położyłam do łóżka, gdzie mieliśmy spać dzisiaj razem z Nathielem. Mała Aura często przychodziła do nas w nocy z płaczem. Oby nie robiła tak zbyt często. W końcu musi wydorośleć. Nie wyobrażam sobie nastoletniej Aury, która tuli się do swojego ojca, bo miała zły sen.
– Dobranoc, Aura – szepnęłam i pocałowałam córkę w czoło. Ta mruknęła tylko coś przez sen i obróciła się do mnie plecami, wtulając dziecięcy łepek w swojego ulubionego misia. Zamknęłam cicho okno i wyszłam z pokoju. Musiałam dokończyć mycie naczyń. Sama byłam już trochę śpiąca, ale obiecałam sobie, że poczekam dopóki Amy nie wróci. To miał być objaw mojej niewymuszonej przyjaźni. Naprawdę się o nią martwiłam. Demony czaiły się gdzieś nieopodal nas, mogły zrobić jej krzywdę. Mam nadzieję, że Nathiel znajdzie zarówno Sorathiela jak i Amy.
Walcząc z sennością szorowałam gąbką naczynia po dzisiejszej wielkiej kolacji w Nox. Bałam się, że gdy skończę, nie będę miała czym zająć rąk. W końcu wszystko już posprzątałam. Na szczęście nie musiałam się tym przejmować. Drzwi organizacji otworzyły się nieśmiało. Słyszałam ciche kroki, kierujące się w stronę kuchni. Jedyną osobą, która wchodziła do kuchni w pierwszej kolejności był Nathiel i Amy, jednak Nathiel robił to z wielkim rozmachem – nigdy nie stąpał cicho. Zamyślona i zapłakana przyjaciółka weszła do pomieszczenia gdzie obecnie byłam. Była jak zawieszona w innej rzeczywistości. Nawet mnie nie dostrzegła. Jak zombie przeszła obok i chwyciła drżącymi dłońmi za czajnik. Uniosłam do góry brew.
– Amy – zaczęłam. Moja przyjaciółka pisnęła i podskoczyła do góry.
– Boże, Laura! Nie wiedziałam, że ktoś tu jest! – odezwała się. Rękę położyła na sercu, jakby lada moment miała dostać zawału.
– Płakałaś – stwierdziłam, uważnie się jej przyglądając.
Amy odwróciła się ode mnie i zaczęła bezcelowo przyglądać się czajnikowi na gazie. Nawet nie nalała do niego wody, a był przecież pusty. Bez słowa chwyciłam za niego i napełniłam go. Wtedy znów wylądował na gazie. Amy milczała. Nie chciała mi nic powiedzieć, dlatego stwierdziłam, że zrobię nam herbatę i usiądziemy przy stole. To wtedy moja przyjaciółka wyrażała wszelkie swoje bolączki i otwierała się jak skrzypiące od szafy drzwi. 
Tak jak pomyślałam, tak zrobiłam. Kilka minut później z parującymi kubkami, usiadłyśmy przy stole. Na początek dowiedziałam się, że przesiedziała te kilka godzin w parku. Owszem, Sorathiel się przy niej zjawił, ale był bardzo zły. Krzyczał, że to jakieś głupie żarty, na co biedna Amy sama zaczęła sądzić, że sobie coś ubzdurała – tak łatwo było jej coś wmówić. Ostatecznie powiedziała mu jednak, że to prawda i zostanie ojcem. Był w szoku. Nie wiedział co zrobić. Cały idealny obraz Sorathiela, który nigdy nie pokazuje przejęcia, nagle pękł i rozpadł się na kawałki. Chłopak sam nie wiedział co ze sobą zrobić. Po prostu uciekł. Zareagował w taki sam sposób jak Nathiel, gdy dowiedział się o mojej ciąży. Tyle, że Auvrey nie zostawiłby mnie samej w środku nocy w parku. Sorathiel naprawdę musiał być zszokowany.
– A… a zanim uciekł to się bardzo pokłóciliśmy – zachlipała nad herbatą moja przyjaciółka. – Powiedział, że to dziecko w ogóle nie powinno istnieć, bo… bo czasy takie i w ogóle. I gdyby mógł to by cofnął czas. Wtedy pierwszy raz mu powiedziałam co o tym wszystkim myślę. Wykrzyczałam, że jest mi przykro, kiedy całymi dniami siedzi nad tymi głupimi papierami organizacji i Nox jest ważniejsze ode mnie, że… że ja tak nie chcę żyć, skoro mnie nie traktuje jak kogoś, kogo kocha i o kogo się martwi. Że brakuje mi miłości i takie głupoty, że chciałabym mieć normalną rodzinę i wziąć ślub, bo bardzo go kocham, ale po prostu… po prostu się z nim nie da żyć! – Z każdym następnym słowem płakała coraz bardziej. Zaczynała się dławić tym, co mówi. – Nawet mu przywołałam jego rodziców, to wtedy się tak bardzo wkurzył i uciekł.
Przysunęłam się do Amy i objęłam ją ramieniem. Nie była w stanie więcej mówić. Płaczliwym szeptem dodała, że po prostu go nie rozumie i bardzo chciałaby, żeby układało im się tak samo jak nam.
– Amy – westchnęłam i podałam jej chusteczkę. – U mnie i Nathiela nie jest idealnie. Widzisz, Nathiel w przeciwieństwie do Sorathiela jest bardzo nieodpowiedzialny. Wiedziałaś, że uczy swoją dwuletnią córkę walczyć nożem, gdy nie patrzę? To nie jest normalne – mruknęłam. Amy nie zdawała się być tym faktem zdziwiona. Każdy poznał już wybryki Nathiela. – Sorathiel jest inny. W przeciwieństwie do niego jest bardzo poważny i odpowiedzialny, dlatego jestem w stanie poniekąd zrozumieć jego reakcję. Jako perfekcjonista, chciałby, abyś żyła w bezpiecznym świecie bez demonów. Dlatego tak ciężko pracuje dniami i nocami, aby się ich pozbyć. Bo wie, że zależy ci na stworzeniu rodziny. Chce, byście wszyscy byli bezpieczni. Poza tym doskonale wiesz, że zawsze działa według ustalonego z góry planu. Gdy coś się dzieje nie po jego myśli, po prostu się gubi. Dziecko, którego nie planował było dla niego prawdziwym szokiem.
– Jesteś pewna, że mnie kocha? – zachlipała Amy. 
Kochana, prosta Amy. Zapomniałam, że mogę się natworzyć, a ona i tak spyta o tylko jedną, najprostszą z tych wszystkich kwestię. A wtedy wystarczy tylko jedno słowo w odpowiedzi, aby poczuła się lepiej.
– Tak – stwierdziłam. Moja przyjaciółka zachlipała cicho i przytuliła się do mnie jak do własnej matki. Pogłaskałam ją po włosach jak córkę.
– Dogadacie się, na pewno. Sorathiel nie zostawi cię z powodu dziecka. Zawsze bierze odpowiedzialność za swoje czyny – mruknęłam w jej włosy. Amy kiwnęła głową i otarła łzy z polików. Uśmiechnęła się do mnie dziękująco.
– Jednak jesteś wspaniałą przyjaciółką.
Skrzywiłam się lekko. JEDNAK. Kto by podejrzewał, że jestem dobrą przyjaciółką.
– Znaczy… zawsze tak uważałam. – Amy zaśmiała się niewinnie, ponieważ jako jedna z niewielu potrafiła rozczytać z mojej mimiki twarzy o czym mogę w danej chwili myśleć. Pominę oczywiście fakt, że raczej powstrzymuję się od przekazywania emocji otoczeniu w postaci różnych wyrazów twarzy.  
Nasza rozmowa dobiegła końca. Obydwie siedziałyśmy teraz milcząco na krzesłach i popijałyśmy herbatę. Zapewne myślałyśmy o różnych rzeczach. Amy o przyszłości i reakcji Sorathiela, ja o Nathielu, który miał go znaleźć. Miałam nadzieję, że nie wróci nad ranem, a tym bardziej, że nie stało się im dwóm nic złego. Teraz naprawdę nie było bezpiecznie.
Drzwi od pokoju otworzyły się z cichym skrzypnięciem. Mała Aura wyskoczyła z przyciemnionego pomieszczenia. Ramiączko piżamki spadało z jej ramienia, oczy miała załzawione, ustka skierowane ku dołowi. Zapewne miała zły sen. Podbiegła do mnie z misiem i samodzielnie wdrapała na moje kolana.
– Mama – jęknęła. – Ćłowiek-śtół.
– Śnił ci się? – spytałam, unosząc brew do góry. Aura pokiwała głową i ukryła łepka w mojej piersi. – Człowiek-stół nie istnieje, Aura. Andi go wymyśliła.
– Byjł u mnje – zapłakała. Drobne piąstki zacisnęła na mojej koszulce. Niezliczona ilość łez lądowała na moim ubraniu. Może niedługo zrobię sobie koszulkę z napisem: „wypłacz się na mnie”? Przy okazji mogę zrobić Nathielowi z jego upragnionym tekstem: „Przeleć się ze mną, maleńka”.
Zakołysałam córką w ramionach, dzięki czemu powoli zaczęła milknąć i pogrążać się na nowo w błogim i spokojnym śnie. Widziałam jak Amy się uśmiecha. Na twarzy wciąż miała ślady po łzach, ale wyglądała już na uspokojoną. Nigdy nie dołowała się długo, w końcu była typem niepoprawnej optymistki. Zapewne w głowie układała już rodzinne wizje, huczne wesela i inne szczęśliwe dzieje. Pewnie wewnątrz siebie jest już nie panną Whitefold, a panią Blythe. Chciałabym mieć tyle pokładów nadziei w sobie, ile ona.
Aura usnęła, a ja westchnęłam ciężko. O, dziwo, zamyślona Amy to zauważyła.
– Ciebie też coś niepokoi – stwierdziła krótko.
Spojrzałam na nią. Przez dłuższą chwilę milczałam, bo co miałam jej powiedzieć? Całe życie się czymś przejmowałam, bo w przeciwieństwie do niej nie byłam optymistką, a pesymistką. Postanowiłam opowiedzieć jej o moich ostatnich snach z Natem w roli głównej. Słuchała mnie jak zawsze z zainteresowaniem i przejęciem. Chociaż głos miałam chłodny i bezwyrazowy, ona była jak widz, który pochłania wzrokiem i uszami wszystko, co zobaczy i usłyszy. Czułam się wtedy jak jakiś aktor na scenie, który wygłasza monolog, bądź improwizuje twórczością. Ja poniekąd też improwizowałam.
– Wiesz, że sny mają swoje znaczenia? – spytała z piekielną powagą Amy. 
Przewróciłam oczami. Wierzyła we wszystko co związane było z magią, wliczając w to głupie horoskopy z gazet, których nawet la bonne fee nie znosiły. Zaraz zaczęła mi opowiadać o znaczeniach niektórych elementów z moich snów, a ja jednym uchem słuchałam, drugim nie. Bardziej zainteresowałam się Aurą, która drgnęła niespokojnie i podniosła na mnie swoje zielone oczka. Nie spodziewałam się żadnego pytania, a jednak nawet własne dziecko potrafi mnie czasem zaskoczyć.
– Ktio tio Niejt? – spytała zaspanym głosikiem. Amy od razu umilkła.
– Ktoś bardzo ważny, Aura – szepnęłam jej do ucha i pogłaskałam po głowie. W jakiś sposób to pytanie mnie zabolało. Przecież ona nawet nie miała pojęcia, że ma brata. Podobnie przedstawiała się nasza sytuacja. Mieliśmy syna, ale nie wiedzieliśmy gdzie jest, jaki jest, jak wygląda i co robi. Był dla nas całkowicie obcy. Czy kiedykolwiek się czegoś dowiemy na jego temat? Może szybciej niż sądzimy.
***
                Dwie osoby – chłopak i dziewczyna. Niepozorni, całkiem niewinni, jak przyjaciele, którzy po prostu zapełniają wolny czas bezsensownym oglądaniem wszystkiego co po kolei leci w telewizji. Zawsze spędzali tak weekendy. To najlepszy sposób na nudę. Obydwoje leżeli na sofie, bez żadnych zobowiązań i romansów. Po prostu leżeli. On wspierał się o poduszkę, a ona o jego klatkę piersiową, dzieląc ją z miską popcornu do której co chwila sięgała dłonią. Ręka chłopaka obejmowała dziewczynę, niby przypadkowo zahaczając o jej biodro. Czasem ona spojrzała na niego karcąco, a on uśmiechał się niewinnie kryjąc swoje niecne zamiary za zasłoną uszytą ze szmaragdowych punkcików. Było im razem dobrze, nawet, jeżeli tylko leżeli i patrzyli się w kolejny, głupi serial. W końcu pada to jedno, niepewne pytanie. Dziewczyna od dłuższego czasu kręciła się na sofie i rumieniła, nie wiedząc jak może zacząć ten ciężki temat. Cały tydzień odkładała tą rozmowę na później. Skoro była niedziela, czyli ostatni dzień tygodnia, musi w końcu ruszyć z miejsca. Przecież nic się nie stanie, jeśli spyta go o tak niewinną rzecz, prawda?
                – Soriel – zaczęła cicho i nieśmiało Patricia, udając, że jest wpatrzona w telewizor. – Kim my dla siebie jesteśmy?
                Demon uśmiecha się na boku i przeżuwa kolejną porcję popcornu. Zanim odpowiada, mija dłuższa chwila. Nie pozostawia jednak swojej przyjaciółki bez odpowiedzi.
                –  Ja jestem dla ciebie starym serem, a ty dla mnie małym zajączkiem – chichocze i nabiera kolejną garść popcornu w dłoń.
                – No, niby tak – szepcze Patricia. Chmurzy się, bo nie wie jak mogłaby kontynuować tą rozmowę o kruchym gruncie. – Ale chodzi mi o takie inne relacje. Wiesz, typowo ludzkie – po tych słowach kryje głowę w jego piersi. Jej nogi zaczynają kiwać się nerwowo w górze.
                – Inne? – Soriel unosi brew do góry. – No, więc jesteśmy wrogami.
                Pat jęczy głośno z zawodem. Przecież nie pociągnie tego tematu w inny sposób!
                – No, więc… kochankami? – pyta rozbawiony demon.
                – Tulenie się i oglądanie wspólnie filmów nie czyni z nas jeszcze kochanków. – Na twarzy dziewczyny pojawiają się dwa, blade rumieńce, które trudno dostrzec w ciemnościach.
                – A jakbym cię pocałował to byśmy nimi byli? – spytał Soriel, patrząc prosto w oczy swojej osobistej czarodziejki do seansów filmowych.
Nie odpowiedziała. Spojrzała tylko w bok z zażenowaniem. Śmiech Auvreya uraził ją w jeszcze większym stopniu. Co on sobie myśli? Jest całkiem poważna, a on z niej żartuje!
– No, to skoro nie pocałunek to może pójdziesz ze mną do łóżka?
Patricia wydała z siebie oddźwięk oburzenia, mieszanego z zażenowaniem i uderzyła swojego osobistego, niesfornego demona miską pełną popcornu. Białe, puszyste, maślane kulki podskoczyły do góry – połowa wylądowała na nich, na sofie i podłodze, reszta została ocalona i usadowiła się na dnie niebieskiego statku.
– Nigdy! – pisnęła Pat.
I pewnie dyskutowaliby na ten temat dłużej, gdyby nie głośny trzask wybijanej w salonie szyby. Soriel natychmiastowo zerwał się do góry i ściszył telewizor. W kieszeni spodni wymacał nóż. Patricia zdawała się być bardziej przerażona zachowaniem Soriela niż tym, że ktoś wybił jej okno w środku nocy. Dopiero później się tym zainteresowała, w końcu szyba trochę kosztuje. Jęknęła bezradnie.
Gdy ona przysiadła na krańcu sofy, Auvrey kocim, zgrabnym krokiem podszedł do rozbitego okna. Nie przejmował się ostrymi kawałkami szkła, które mogły wbić się w jego stopy. Musiał sprawdzić czy ktoś przypadkiem nie daje przedziwnych znaków swojej mrocznej obecności. Firanki rozwiewały się na wszystkie strony pod wpływem chłodnego, letniego wiatru. Nie było słychać, aby ktoś się znajdował na dole. Nie było też nikogo widać. Wychylił się za okno na chwilę, ale niczego podejrzanego nie zauważył. To pod jego stopami leżał dowód zbrodni. Kamień i to dosyć nietypowy kamień, bo z Reverentii. Wielkości jego dłoni, w kolorze krwistej czerwieni z małymi, żółtymi kropkami. Zawsze kojarzyły mu się z fasolkami wszystkich smaków, które z nudów lubił zajadać.
Westchnął. Doskonale wiedział co to za znak. Ostrzegał go, tylko nie do końca wiedział przed czym. Przed zadawaniem się z Patricią, przed zbyt długim przebywaniem na Ziemi, czy po prostu nawoływał go do powrotu do Reverentii? Postanowił to sprawdzić osobiście.
– Muszę iść – mruknął, nie oglądając się do tyłu. Wciąż patrzył na dziwny kamień i obracał go w dłoni. – Moi przyjaciele posłali mi bardzo dosadną wiadomość. – Jego głos kipiał sarkazmem.
– Wrócisz jeszcze dzisiaj? – spytała smutno Patricia. Teraz rozbite okno straciło dla niej znaczenie. Bardziej przejęła się tym, że może zostać na noc zupełnie sama. Przyzwyczaiła się do wspólnie spędzanych z demonem weekendów. Jak już miała się lenić, to tylko i wyłącznie z nim.
– Wrócę. – Soriel zerknął przez ramię i uśmiechnął się lekko. – Nie obiecuję co prawda, że wrócę dzisiaj, ale przyjdę, na pewno. – Po tych słowach zbliżył się do swojej przyjaciółki i przytulił ją do swojej piersi. W tym momencie wyglądali jak dwójka zakochanych w sobie ludzi, choć sami siebie jako takich nie postrzegali. W ich świecie wszystko wyglądało inaczej. Łamali schematy na wszelkie możliwe sposoby.
– Będę tęsknić – szepnęła nieśmiało dziewczyna. Odważyła się spojrzeć demonowi prosto w oczy. Nie spodziewała się czułego pożegnania opatrzonego szmaragdową dozą miłości. A przecież wcześniej groził jej, że ją pocałuje…
Delikatny, pełen czułości pocałunek objął jej blade, drżące usta. I tyle wystarczyło, żeby utonęła w świecie pełnym niezrozumienia, gdzie nie dostanie tak łatwej odpowiedzi na swoje pytanie. Kim dla niej był Soriel, a kim ona dla niego? Zagadka na czułe pożegnanie, w oczekiwaniu na kolejny raz.