piątek, 27 września 2019

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [CZ. 3]

Uznałam, że będę publikować części 3/4 demona co miesiąc (jeżeli będzie mi się to udawało, bo jednak nie są to już tak krótkie rozdziały, jak we wcześniejszych tomach). 
Wydaje mi się, że coś tam się zaczyna w fabule rozkręcać. 
***
Odkąd Ace Bryne pojawił się w moim życiu, stało się ono istnym piekłem, pozbawionym prywatności. Chodził za mną ślad w ślad. Dziwiłam się, że nie spotkałam go jeszcze w nocy pod kołdrą. Postanowiłam, że póki nie przechodzi do bezpośredniego starcia, a tylko mnie śledzi, nie będę niepokoić rodziców – na głowie mieli zresztą ważniejsze sprawy.
Reaktywowane Nox wciąż nie odkryło, jakie tajemnice niosły ze sobą ogniste demony. Wiedzieliśmy tylko tyle, że świetnie się bawiły, rozpalając nasze miasto od środka, jakby czyniły z niego prawdziwy imprezowy burdel. Tata powiedział nam, że niedługo zabierze nas na jedną z płomiennych misji organizacji. Mama nie była zwolenniczką tego pomysłu i starała się wybić mu to z głowy, ale było na to zdecydowanie za późno. Może Nate miał pewne obawy co do walki przeciwko ognistym demonom (w końcu nie lubił przemocy), ale ja i Calanthia nie mogłyśmy się tego doczekać. Ponoć odkąd byłam dzieckiem, miałam obsesję na punkcie demonów. Chciałam zostać potężnym łowcą, tak samo jak tata. Szkoda tylko, że cieniste demony to już przedawniona historia. Teraz nad światem ludzi władał ogień w najczystszej postaci. Cóż, nie zamierzałam narzekać. Byłam gotowa przebyć nieprzetarty dotąd szlak. Może to mi uda się odkryć, jaka broń jest dobra przeciwko nim? Minął już miesiąc, a tata się tego nie dowiedział.
Nate cały czas robił za niańkę. To dlatego przestałam chodzić do szkoły całą rodzinną grupą. Teraz poświęcałam swój własny sen, żeby tylko wcześnie wstać i wyruszyć do niej zdecydowanie wcześniej. O takiej godzinie, kiedy słońce ledwo wznosiło się nad horyzontem, nawet Ace'owi Bryne’owi nie chciało się mnie śledzić, a co dopiero Nate’owi, który i tak siedział do późna nad książkami. Do domu starałam się wracać później niż zwykle, ale nie w nocy, w końcu to ulubiona pora demonów. Można powiedzieć, że większość czasu spędzałam w szkole, co było dziwne, ponieważ nigdy za nią nie przepadałam. Nie miałam również żadnych znajomych, z którymi mogłabym spędzać czas – od czasu kiedy pierwszego dnia przywaliłam w twarz jednemu z klasowych śmieszków, wszyscy bali się ze mną rozmawiać. Poza tym dziewczyny w klasie były zazdrosne o to, że Ace Bryne za mną chodzi. Gdyby się dowiedziały dlaczego, zapewne zaczęłyby dziękować niebiosom za to, że nie one padły ofiarą jego stalkujących zamiarów…
Przeciągnęłam się i głośno ziewnęłam. Istniała jedna zaleta tego, że byłam śledzona. Dzięki temu stałam się bardziej czujna. Nauczyłam się, jak wykrywać niebezpieczeństwo, a to bardzo przydatne w profesji łowcy demonów. Darmowy trening jak znalazł. 
Przystanęłam w miejscu, bo usłyszałam szelest liści. W samą porę, bo udało mi się wyjąć z kieszeni nóż łowców i sparować cios, który nadszedł z góry. 
Oprócz tego, że Ace Bryne bezustannie mnie śledził, potrafił również znienacka mnie atakować. Raczej nie zachowywał się jak ktoś, kto chciał pozbawić niewinną osobę życia, tylko jak ktoś, kto chciał tę osobę wykończyć psychicznie, udając, że nastaje na jej życie. Zgodnie z tym, czego Nox się dowiedziało: ogniste demony lubiły rozrywkę. Nie zdziwiłabym się, gdybym dla Ace’a Bryne’a była po prostu okazją do dobrej zabawy.
Spojrzałam prosto w oczy uśmiechniętego kpiąco chłopaka, który nawet nie starał się napierać na mój nóż. Po prostu stał nieruchomo, krzyżując ze mną bronie. Jego płomienne oczy zawsze wyglądały, jakby szukały czegoś w mojej duszy. Nawet jeżeli chciał z niej coś wyjąć siłą, musiałam go zasmucić: była pusta.
– Uczysz się na własnych błędach. – Jego słowa, wypowiedziane szeptem, miały być przeznaczone tylko dla moich uszu. Nawet gdyby ktoś chciał nas teraz podsłuchać, zapewne nie dowiedziałby się, co mi przekazał.
Uśmiechnęłam się krzywo, a potem odpowiedziałam:
– Moje zmysły się wyczuliły, odkąd poznałam pewnego ognistego demona, podążającego za mną jak jakaś popieprzona psychofanka, pragnąca wyrwać swojemu idolowi serce. Swoją drogą, słabo się starasz, zupełnie jakby twoim celem nie było zabicie mnie, a pilnowanie. – Mój głos wręcz ociekał miodem. Krzywy uśmiech zamieniłam na przesłodzony.
Spodziewałam się, że Ace Bryne w końcu przejdzie do ataku. Był cholernie przewidywalny, ale tylko wtedy, kiedy taki właśnie chciał być. Bez trudu odbiłam jego cios, a potem sama mu go zadałam. Oczywiście mój przeciwnik bez problemu mnie sparował. Drugą dłoń schował do kieszeni – najwyraźniej starał się pokazać, że to dla niego czysta zabawa, i kiedy ja będę się trudzić, używając pełnej siły, on nie zużyje nawet połowy energii. To jeszcze bardziej mnie podjudzało. Miałam ochotę porządnie mu przywalić, i to pięścią w twarz.
– Obserwacja na wysokim poziomie, panno Auvrey – zironizował chłopak, odwzajemniając mój słodki uśmiech. – Może nie jesteś taka tępa, jak powiadają w szkole.
– Od kiedy oceny szkolne są adekwatne do życiowej inteligencji? – spytałam z prychnięciem. Po tych słowach zamachnęłam się, żeby wbić mu nóż w brzuch, zanim się jednak obejrzałam, moja ofiara zniknęła z pola widzenia, a ostrze poharatało korę drzewa, z którego wcześniej zeskoczył Ace. Ognisty demon przeniósł się za moje plecy, przykładając ostrze do mojego gardła. 
Znieruchomiałam.
– Nad techniką musisz jeszcze popracować – szepnął do mojego ucha, co wywołało na mojej skórze dreszcze.
Machnęłam dłonią, wyciągając spod ziemi cienie, które odepchnęły ode mnie oprawcę.
– Technikę nadrabiam mocą – mruknęłam, mrużąc groźnie oczy. Otrzepałam ostentacyjnie rękawy, a potem zwróciłam się w jego kierunku z uniesioną brwią. Ace stwierdził, że tymczasowo odpuści sobie walkę, choć zamiast zaskoczenia, dostrzegłam na jego twarzy rozbawienie. Marzyłam o tym, aby zetrzeć mu ten uśmieszek. – Mógłbyś dać mi spokój choć na jeden dzień. Już mnie mdli na widok twojej parszywej gęby. Czasami boję się, że kiedy będę myła włosy, wyskoczysz z odpływu.
– Spokojnie, przejdziemy w końcu i do takiego etapu znajomości. 
Ace włożył nóż do kieszeni i posłał mi ten denerwujący uśmieszek.
Oboje ruszyliśmy w kierunku mojego domu. O ile wcześniej wyglądaliśmy jak wrogowie, tak teraz niczym nie różniliśmy się od kolegów z klasy, którzy kulturalnie wracali do domu, prowadząc ze sobą zwykłą gadkę. 
– Muszę cię pilnować, bo zdecydowanie za dużo osób się tobą interesuje. Nie chcę, żeby ktoś gwizdnął cię nam sprzed nosa – powiedział Ace, patrząc przed siebie na zachodzące słońce. Ten idiota chyba nie potrafił się nie uśmiechać. Po jego ustach wciąż błąkał się ten sam lisi uśmieszek. Marzyłam, aby pewnego dnia zobaczyć jego niezadowolenie, a już najbardziej cierpienie, i to w momencie, kiedy ja będę zadawała mu ból. Ta myśl sprawiła, że zrobiło mi się na duchu nieco lepiej. Zawsze to łatwiej pocieszyć się makabrycznymi wizjami przyszłości.
– Chciałabym się w końcu dowiedzieć, co jest we mnie takiego wyjątkowego – odpowiedziałam z prychnięciem, chowając dłonie do kieszeni w tym samym momencie, co mój przyjaciel od serca.
– Może twoja moc? – Ognisty demon udał zamyślenie, przytykając palec wskazujący do ust i zerkając w stronę nieba. – A może nie. – Wzruszył z rozbawieniem ramionami.
– Nie ma nic nadzwyczajnego w mojej mocy.
– A może jeszcze o tym nie wiesz? – spytał tajemniczo mój wróg.
– Zresztą… jaka logika kryje się w tym, że wszyscy o tym wiedzą, poza mną samą? – Zaśmiałam się. – Jestem aż tak mało spostrzegawcza? A może rzeczywiście tak tępa, jak powiadają ludzie w szkole? – Nie mogłam powstrzymać się od użycia ironii.
– To nie ma nic wspólnego z inteligencją. Raczej z tym, gdzie mieszkasz. Reverentia daje o wiele więcej możliwości na zdobywanie informacji. – Ace znów spojrzał przed siebie z tym pieprzonym tajemniczym uśmieszkiem. Ach, gdybym tylko mogła z zaskoczenia wyjąć nóż z kieszeni, przytrzymać go w miejscu i wydłubać mu go z pełną satysfakcją… Dotąd nie miałam żadnych ambitnych marzeń, ale może właśnie taką drogę powinnam podjąć?
– Zawsze chciałam odwiedzić Reverentię. 
Zamrugałam oczami, zdając sobie sprawę z tego, co właśnie powiedziałam. Gwałtownie się zatrzymałam, patrząc przed siebie ze zmarszczonym czołem. Chyba nie powinnam o tym mówić na głos. To było pragnienie, którym nie chciałam się z nikim dzielić. Gdyby rodzice się o tym dowiedzieli, pewnie założyliby mi wszędzie podsłuchy i kamery, aby tylko mieć kontrolę nad tym, gdzie łażę. Wszyscy w rodzinie wiedzieli, do czego byłam zdolna.
– Jak na to zasłużysz, może zostanę twoim przewodnikiem. – Ace Bryne spojrzał na mnie z rozbawieniem.
Przewróciłam oczami. O niczym innym nie marzyłam, jak o tym, żeby zwiedzić to miejsce z wrogiem, który kiedyś z pewnością będzie chciał wyrwać mi serce z piersi. Gdyby miał to zrobić, z pewnością zrobiłby to właśnie w Reveretnii. To dlatego postanowiłam, że przemilczę tę kwestię. Za to ciekawiło mnie coś innego. Skoro i tak już ze sobą rozmawialiśmy, sama mogłam wyciągnąć z niego kilka cennych informacji. Może szpieg był ze mnie kiepski, to raczej moje rodzeństwo subtelnie wyciągało od rodziców pewne utajone wiadomości, ale spróbować mogłam. Zresztą Ace nie wydawał się jakoś szczególnie trzymać język za zębami.
Ruszyłam w dalszą drogę do domu, a za mną, jak wierny pies, ruszył ognisty demon.
– Jak jest w Reverentii? – spytałam, próbując ukryć dziecięcą nutę zaciekawienia, która tliła się w moim sercu jak przygaszony płomyczek.
– Na pewno inaczej niż tutaj. Bardziej… kolorowo, ale nie pastelowo. – Ace wzruszył ramionami. Nie sądziłam, że powie coś jeszcze, dlatego mocno mnie zaskoczył, kiedy kontynuował swoją opowieść: – Wszystko dookoła jest żywe. Sprawcą twojej śmierci może okazać się nawet niepozorna roślina o niebieskim listowiu. Nie ma tam dnia i nocy. Niebo jest szkarłatne, zawsze wisi na nim księżyc. Nie znajdują się tam żadne budowle, poza zniszczonym zamkiem należącym kiedyś do cienistych demonów. To tyle. – Spojrzał na mnie z dziwnie miłym i podejrzanym uśmieszkiem, który lekko mnie speszył, aż odwróciłam wzrok w drugą stronę.
– Nie masz talentu do opisywania – powiedziałam wrednie. – Nie zainteresowałeś mnie.
– Nie musiałem. Ty i tak jesteś dostatecznie mocno zainteresowana Reverentią.
Cholera, miał rację. Cokolwiek by powiedział, i tak chciałabym znaleźć się w świecie demonów. Ciągnęło mnie do niego, jakby wbudowano mi w dzieciństwie jakiś reverentyjski kompas. Rodzice wspominali, że byłam już kiedyś w świecie demonów, ponieważ sama się do niego wykradłam, żeby spotkać się z Nate’em, ale niewiele pamiętałam z tej podróży. Chciałabym ją przeżyć tym razem świadomie. Na własnych zasadach.
Spojrzałam ukradkiem na mojego stalkera. Może rzeczywiście powinnam się z nim skumplować? Wiedziałam, że to głupi pomysł, ale podróż do świata demonów była niezwykle kusząca. Dla niej mogłam zaryzykować nawet własnym życiem (ponoć to również cecha Auvreyów – z ciekawości byliśmy w stanie wiele zrobić, a ryzyko było naszym drugim imieniem). Zresztą nie było wiele warte. Chęć przeżycia czegoś wyjątkowego, zupełnie innego od ludzkiej codzienności, do której nie pasowałam, byłaby warta ostatniego tchnienia.
Reszta drogi minęła w ciszy. Najwyraźniej zarówno ja, jak i mój ognisty przyjaciel, byliśmy pogrążeni w myślach. Ciekawa byłam, wokół czego krążyły jego? Nie wyglądał na osobę, którą łatwo rozgryźć. Zdawało mi się, że wciąż nie pokazał, jaki naprawdę jest. Za tajemniczym uśmieszkiem mogło kryć się wszystko. Nawet żądny krwi psychopata, który pragnął zawładnąć nad światem ludzi.
Przystanęłam przy drzwiach prowadzących do mojego domu i odwróciłam się w stronę Ace’a z uniesioną brwią. Stał naprzeciw mnie i z rękami w kieszeniach wgapiał się w moją twarz. Mało nie dostałam zawału, kiedy chwyciłam już za klamkę, a ten pochylił się nade mną, opierając dłoń o drzwi obok mojej głowy. Zesztywniałam, jakby ktoś polał mnie woskiem, jednak nawet przez moment nie spuściłam z niego oczu. Wolałam być czujna.
– Przemyśl podróż do Reverentii. – Jego szept był podejrzliwie kuszący. Gdyby podstawić w to miejsce inne słowa, równie dobrze mogłyby być propozycją tego, abym została jego kochanką.
Zanim zdążyłam cokolwiek powiedzieć, Ace Bryne położył dłoń na mojej dłoni spoczywającej na klamce, a następnie otworzył drzwi, przez co mało nie wpadłam do środka jak ciężka, niezgrabna kłoda. To już drugi raz, kiedy z jego powodu wtaczałam się do domu jak po jakimś ciężkim boju. Na szczęście udało mi się w porę uchwycić framugi. 
Spojrzałam za odchodzącym chłopakiem, którego plecy oświetlały zachodzące promienie słońca. W tym majestatycznym świetle jego brązowe włosy powiewały na wietrze jak w jakimś romantycznym filmie. Brakowało jeszcze znanej popowej piosenki i znamiennego dla tego typu scenerii spowolnienia. Widok godny momentu, w którym bohaterka zakochiwała się w demonie. Na szczęście mi to nie groziło. Musiałabym wówczas okazać się osobą cierpiącą na syndrom sztokholmski, a tego sobie nie wyobrażałam. Jak można było w ogóle kochać swojego oprawcę? Cóż, ponoć demonom często się to zdarzało. Może to jakaś wrodzona cecha, opierająca się na demonicznym sadomasochizmie? Czasami lubiliśmy dostać zdrowy wpierdol.
Zamknęłam drzwi, a potem rzuciłam plecak na koniec przedpokoju. Dopiero chwilę później zdałam sobie sprawę z tego, że palą mnie policzki. Zmarszczyłam czoło i dotknęłam jednego z nich. Cholera. Rzadko się rumieniłam. Z drugiej strony rzadko kto bywał tak blisko mnie. Może jednak byłam czasami zwyczajną nastolatką, którą jarali chłopcy?
Kiedy spojrzałam w stronę kuchni, mało nie dostałam zawału. W drzwiach, które do niej prowadziły, stała moja siostra, Calanthia. Nienawidziłam w niej tego, że potrafiła się skradać jak mysz. Czasami zastanawiałam się, czy w ogóle cokolwiek ważyła, skoro nigdy nie było słychać, jak schodzi po schodach. Przysięgam, niedługo dostanę zawału, jeżeli będzie mi tak wyskakiwać znienacka zza rogu.
– Ktoś cię zdenerwował? – spytała. W jej głosie zawsze pobrzmiewała charakterystyczna nuta obojętności. Odziedziczyła to po mamie. Obie idealnie do siebie pasowały. Nawet podobnie wyglądały, oczywiście z wyjątkiem oczu.
– Taa – mruknęłam, przechodząc obok niej i trafiając do kuchni.
– Aura – usłyszałam jeszcze za plecami – babcia kazała mi przekazać, że…
Stanęłam w miejscu i obróciłam się gwałtownie w tył. Od razu zapłonął we mnie ogień gniewu – o to nigdy nie było trudno, szczególnie jeżeli chodziło o naszą babcię.
– A czy babcia choć raz mogłaby przemówić bezpośrednio do mnie? Dlaczego upatrzyła sobie akurat ciebie, co? – warknęłam.
Być może przemówiła przeze mnie zazdrość, ale nie mogłam nic na to poradzić. To cholernie niesprawiedliwe, że choć Calanthia była najmłodsza i stanowiła w naszej rodzinie odmieńca, bo nie miała w sobie ani trochę z demona, to jeszcze była jedyną osobą, z którą babcia chciała się kontaktować. Z pomocą tej małej gówniary udowadniała, że ma mnie głęboko w dupie, więc po co miałam słuchać, co miała do powiedzenia?
Calanthia wciąż miała taką samą minę. Widocznie nie była zaskoczona, że się na nią wydarłam. Miała rację. To nie pierwszy raz. Póki mi nie odbijało i nie zaczynałam rzucać przedmiotami w ludzi, mogła być spokojna.
– To, że kontaktuje się ze mną, nie znaczy, że się o ciebie nie martwi – powiedziała spokojnym, powolnym głosem, jakiego używali psychoterapeuci. – Jestem z nią w pewien sposób połączona, to dlatego łatwiej się jej ze mną skontaktować.
Tego również nie rozumiałam. Co znaczyło, że była z nią połączona? Bo miała niebieskie oczy, tak samo jak ona? Pieprzenie.
Prychnęłam głośno i obróciłam się w stronę kuchni. Nie miałam zamiaru ciągnąć tej rozmowy, co było do mnie dosyć niepodobne. Zazwyczaj darłam się tak głośno, aż w końcu przeciwna mi strona poddawała się milczeniem. Może to przez zmęczenie spowodowane wczesnym wstawaniem i śledzeniem mnie przez ognistego demona? Prawdę powiedziawszy, nawet jeżeli miałam w sobie cząstkę mieszkańca Reverentii, nie byłam niezniszczalna. Tak samo jak inni ludzie odczuwałam zmęczenie.
– Co na obiad? – spytałam obojętnie, podchodząc do blatu i nalewając do szklanki soku pomarańczowego. Nie rozglądałam się po kuchni. Zazwyczaj i tak siedziała tutaj o tej porze nasza mama.
– Naleśniki – odpowiedział znienacka mój brat.
Spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Nie spodziewałam się go tutaj ujrzeć. Zazwyczaj siedział w pokoju i wkuwał. Może byłam tak zła, że nic innego nie zwracało mojej uwagi? Nawet Nate ubrany w różowy fartuszek, który stał przy kuchence z łyżką w dłoni i patrzył na mnie z niewinnym uśmiechem małej dziewczynki, która coś przeskrobała.
– Gdzie rodzice? – spytałam znudzonym głosem, siadając na blacie. W normalnym przypadku, gdyby była tutaj mama, zaraz by mi się za to dostało, ale skoro jej nie było, żadna strata.
– Na obradach Nox – odpowiedział z westchnięciem Nate.
Zmarszczyłam czoło.
– Mogliby nas w końcu wdrożyć w to, co się dzieje. Kiedyś tata ciągle gadał, że zostaniemy łowcami demonów, a teraz jakoś dziwnie umilkł. Mam dosyć siedzenia w domu. – Przybrałam zirytowany wyraz twarzy, wgapiając się w sok pomarańczowy, jakbym chciała wyszukać w nim czegoś, co skutecznie można by znienawidzić. W sumie może nawet nie musiałam szukać takiej rzeczy. Te pływające resztki pomarańczy niezwykle mnie irytowały.
Rodzeństwo zignorowało moje narzekanie. Calanthia usiadła bezgłośnie przy stole, przyciągając do siebie podręcznik szkolny, a Nate przewrócił naleśnika na drugą stronę i spojrzał na mnie podejrzliwie, z dozą niepewności, jakby się bał, że mogę na niego lada moment nakrzyczeć (to bardzo prawdopodobne, zważając na nasze cudowne relacje).
– Aura – zaczął ostrożnie – co to był za chłopak?
Zesztywniałam.
– Kolega z klasy – mruknęłam na odczepnego, ukrywając twarz za szklanką soku.
– I ten kolega rozmawiał z tobą o Reverentii?
Jeżeli Calanthia skutecznie chwilę temu mnie zdenerwowała, tak teraz myślałam, że spłonę w piekielnym ogniu gniewu, kiedy usłyszałam ten pełen braterskich pretensji głos. Czy mi się zdawało, czy Nate próbował być moją niańką? Do cholery, to ja zawsze robiłam za jego obrońcę, a przy tym nie starałam się grać jego matki czy ojca!
– Zajmij się w końcu sobą, dobra?! – krzyknęłam wkurzona, stawiając gwałtownie szkło na blat. Nie obchodziło mnie to, że sok polał się po mojej ręce, a szklanka skruszyła w mocnym uścisku. Zeskoczyłam z blatu i podeszłam szybkim krokiem do brata, tykając go palcem wskazującym w pierś. Zaskoczony Nate postawił krok w tył, mało nie wywracając patelni na podłogę. – Cały czas próbujesz wejść w moje życie z butami! Zostawiłeś mnie, więc nie masz prawa się interesować, z kim i o czym rozmawiam!
– Martwię się o ciebie, Aura! – Chociaż Nate nie krzyczał (chyba nawet nie potrafił tego robić), w jego głosie pobrzmiewał zaczątek zdenerwowania. Mój brat rzadko tracił nad sobą kontrolę, ale po jego zmarszczonym czole było widać, że nie podoba się mu moja reakcja.
– Nie musisz udawać naszych rodziców! Bo wiesz co? Sama sobie świetnie radzę!
– Tak sobie świetnie radzisz, że ostatnio przyszłaś tutaj pokiereszowana i zemdlałaś, wpadając w moje objęcia? – spytał dziwnie chłodnym głosem Nate, obdarzając mnie zirytowanym spojrzeniem. – Czy to dziwne, że chcę wiedzieć, czy przypadkiem nie wplątałaś się w nic dziwnego? Aura, to jesteś ty. Lubisz ryzykować. Nie zdziwiłabym się, gdybyś rozmawiała o Reverentii ze swoim oprawcą i to tylko dlatego, że chcesz się na nim zemścić.
Cholera. Musiałam przyznać, że jednak było w tym trochę prawdy.
– Teraz udajesz takiego troskliwego? – spytałam takim samym chłodnym głosem, unosząc brew. Założyłam ręce na piersi. – Nie myślałeś o tym, co się ze mną stanie, kiedy ukryłeś fakt, że przenosisz się do innej szkoły.
– Dlaczego znowu wracamy do tego tematu? – Nate rzucił łyżkę na blat i zmarszczył nerwowo czoło. – Nie wszystko kręci się wokół ciebie, Aura. Spędziliśmy całe życie razem, to prawda, ale nie sądzisz, że po skończeniu szkoły podstawowej coś się zmieniło? Na przykład my? Mamy zupełnie inne priorytety. Ty nienawidzisz szkoły i chodzisz do niej tylko dlatego, że każą ci rodzice, ja chodzę do szkoły, bo ją lubię i chcę coś osiągnąć. Prędzej czy później się rozstaniemy. Chcę studiować, i to wiele kilometrów stąd. Byłabyś gotowa pojechać w to samo miejsce i rozpocząć te same studia? Nie. Musimy po prostu zacząć żyć własnym życiem, co nie znaczy, że… – nagle się uspokoił – że wciąż nie możemy mieć tak dobrych relacji, jak wcześniej.
– Nigdy nie będziemy w takich relacjach, jak wcześniej. Bo widzisz, Nate, ja nigdy nie pokazałam ci, że chcę się od ciebie odciąć. Myślałam, że to wszystko będzie wyglądało… bardziej naturalnie. Jak dorastanie. Ty sam zepsułeś naszą więź. Nawet nie miałeś odwagi powiedzieć mi o tym, o czym marzysz. Po prostu uciekłeś, świadomie mnie zostawiając. Nate, do cholery, może nie wyglądam, ale ja też mam pieprzone uczucia! – wrzasnęłam, w nerwach uderzając pięścią w ścianę. Gniew rozsadzał mnie teraz od środka. Wiedziałam, że może się to źle skończyć. Nate również zdawał sobie z tego sprawę, a jednak oboje dalej w to brnęliśmy.
– To przestań patrzeć tylko na to, co ty czujesz i zrozum, że ja też je mam, Aura!
Zacisnęłam pięści, próbując się opanować, nic jednak nie mogłam poradzić na to, że cienie samoczynnie wyrosły spod podłogi. Chociaż głęboko oddychałam, moc działała poza moją kontrolą. Bywało, że wpadałam w szał – zdarzało mi się to już w dzieciństwie. Wtedy niszczyłam wszystko, co było na mojej drodze, nieważne, jaką niosło to ze sobą wartość. Rodzice mówili, że to wina klątwy, jaką rzuciły na mnie w okresie niemowlęcym wiedźmy, jednak mogłam sobie z nią poradzić. Pytanie tylko, czy na pewno tego chciałam? Bo w tym momencie jedyne, na co miałam ochotę, to rozwalenie łba mojego brata.
Zamachnęłam się ręką, wprawiając cienistą moc w ruch. Zaskoczony Nate w ostatniej chwili odbił mój atak, inaczej mógłby skończyć z pokiereszowaną twarzą. Nigdy dotąd go nie zaatakowałam, to dlatego tak bardzo spodobał mi się wyraz jego twarzy. Zawód, przerażenie, niedowierzanie. Złamałam jego zaufanie tak samo, jak on złamał moje. Cóż, Nate miał rację. Po bliźniakach Auvrey nie było już śladu. Każde z nich poszło w swoją stronę.
– Mam dosyć twojego pieprzenia – mruknęłam wściekle, jeszcze raz rzucając w jego stronę cienistą wstęgą. Tym razem Nate odskoczył w bok, szybko przeszedł jednak do kontrataku. Nie chciał mnie zranić, ale na pewno chciał mnie powstrzymać. Spróbował nawet związać moje ręce cienistym lassem, ale nic mu to nie dało – jeszcze bardziej podjudził mój gniew. Nie przejmowałam się już tym, czy wyrządzę mu krzywdę, atakowałam mocą tak, jak miałam na to ochotę. W tle słychać było tylko pękające naczynia. Już po chwili oboje z zaciętymi minami biegaliśmy po całym domu, próbując siebie dopaść. Raz wylądowałam twarzą w dywanie, potem jednak to Nate został rzucony przeze mnie na ścianę. Bliźniacze cienie mieszały się ze sobą w górze, jakby wpadły w dziki taniec gniewu, w pewnym momencie dołączyły do tego jednak nasze własne pięści.
– Przestańcie! – krzyczała w tle Calanthia, żadne z nas nie przejmowało się tym, że pomiędzy nami latała i próbowała nas uspokoić. Właśnie sprzedałam Nate’owi soczysty cios prosto w nos, a on mnie odepchnął, tym samym strącając moje ciało na dywan. Kiedy oboje przenieśliśmy się do pionu i posłaliśmy sobie groźne spojrzenia, gotowi do kolejnego ataku, pomiędzy nami stanęła nasza młodsza siostra. Wyciągnęła dłonie, rozciągając je na wysokości naszych klatek piersiowych. Miałam ochotę walnąć pięścią również ją, ale kiedy na mnie spojrzała, nagle się uspokoiłam. Cały gniew, jaki w sobie miałam, po prostu wyparował, zmieniając się w błękitny ocean, który niósł ze sobą ukojenie. Przecież to nie było możliwe, aby nerwy znienacka zniknęły. Kryło się w tym coś więcej. I przeczuwałam, że miał z tym związek błękit oczu Calanthii.
Kiedy spojrzałam na Nate’a, on wydawał się być tak samo uspokojony, ale przy okazji zdziwiony, jak ja. Czy mi się zdawało, czy oboje byliśmy świadkiem działania jakiejś przedziwnej mocy?
Dysząca niespokojnie Calanthia wciąż spoglądała w moją twarz. Wyglądała, jakby coś ją naprawdę zmęczyło, jednak wciąż utrzymywała ze mną kontakt wzrokowy. Próbowałam drgnąć, ale nie mogłam. Czy ona nie robiła tego celowo? Ale przecież Calanthia nie była demonem. Nie miała nawet zielonych oczu w takim stopniu jak mama. Może to moja wyobraźnia?
– Czy to ty, Cala? – spytał zszokowany Nate. 
Nasza młodsza siostra zdążyła tylko otworzyć usta. Chwilę później do salonu wparował tata, który wyglądał na niezwykle zadowolonego. Nie przeszkadzał mu nawet widok trójki dzieci pośród bałaganu będącego oznaką walki. Widocznie musiało się stać coś naprawdę dobrego. W takich momentach był jak oślepiony blaskiem zwycięstwa.
– Noże w ręce i lecimy na misję! – wykrzyknął, wznosząc triumfalnie pięść, jakby chciał nas zagrzać do walki. Był zdyszany, więc na pewno tutaj biegł. – W końcu obiecywałem wam, że staniecie się częścią organizacji.
Szeroki, dziecięcy uśmiech na twarzy Nathiela Auvreya wynagrodził mi wszystko, co wydarzyło się tego dnia. Ja sama, zarażona tym entuzjazmem, wesoło się zaśmiałam i wzniosłam zwycięsko pięść ku sufitowi. Bo oto miało spełnić się jedno z moich największych marzeń.
***
Tata niewiele rzeczy był w stanie ukryć przed mamą. Powodów mogło być wiele, ale jeden z nich na pewno miał związek z tym, że nie potrafił trzymać języka za zębami. Zdarzały się sytuacje, kiedy naprawdę chciał coś osiągnąć i to poza jej kontrolą. W tym przypadku chodziło o szkolenie nas na bycie łowcami. Gdy Nathiel Auvrey był bezrobotny (często mu się to zdarzało, pomimo upływu lat), a jego żona wychodziła do pracy, w naszym domu zaczynała się długo wyczekiwana przez wszystkie dzieci nauka władania nożem. To dzięki temu byliśmy gotowi na nasze pierwsze starcie z demonami. Mama zdawała się być bardziej chłodna niż zwykle (a nie wiedziałam, że to w ogóle możliwe). Widocznie długo skrywana tajemnica taty nie bardzo się jej spodobała.
– No, Laura, daj spokój – odezwał się Nathiel Auvrey, przewracając oczami. – Przecież nie zrobili sobie nigdy krzywdy.
– Tylko kilka razy – powiedziałam, uśmiechając się uroczo na boku, w momencie, kiedy tata posłał mi złowieszcze spojrzenie. – No, co? Nie pamiętasz, jak Nate upadł na nóż i płakał dwie godziny, że nie chce walczyć z demonami, bo to boli?
– Nie pomagasz, Aura – syknął przez zaciśnięte zęby tata.
– Porozmawiamy o tym w domu – odpowiedziała mama, ignorując mój chichot. Cały czas patrzyła przed siebie, nie obdarzając żadnego z nas choćby jednym spojrzeniem. – Teraz mamy inne rzeczy do zrobienia.
Nie mieliśmy skomplikowanej misji. W głównej mierze polegała na obserwacji, ale nie wykluczaliśmy walki, w końcu demony ognia były nieobliczalne. Póki co musieliśmy dotrzeć w miejsce, gdzie wywołano kolejny pożar. Tym razem płonął pobliski las. Już z daleka słychać było syreny wozów strażackich. Musieliśmy uważać, żeby się na nie nie natknąć, inaczej to my zostaniemy oskarżeni o wywołanie pożaru. Życie na krawędzi – właśnie to lubiłam. To dlatego uśmiech nie schodził mi z twarzy. Co innego można było powiedzieć o Nacie… Rozglądał się niepewnie na boki, jakby się modlił, żebyśmy nie natknęli się na wrogów, a już tym bardziej na strażaków, w końcu chciał uchodzić za godnego i prawego obywatela naszego miasta. Calanthia szła zaś spokojnie obok mamy, dokładnie przyglądając się każdemu elementowi spalonego krajobrazu. Już w dzieciństwie było widać pomiędzy nami różnicę w sposobie walki. Ja działałam raczej jak tata – impulsywnie, bez zastanowienia. Ufałam swojej sile i mocy, a także szczęściu. Strategia była dla mnie nudna i w gruncie rzeczy niepotrzebna, ponieważ zawsze świetnie sobie radziłam bez niej. Nate i Calanthia wdali się w mamę. Dla nich najważniejszy był plan, a kiedy nawet on nawalał, najważniejsze było przedłużenie walki, aby wpaść na odpowiedni pomysł, mający zapobiec katastrofie. Byłam cholernie ciekawa tego, jak zachowamy się w obliczu zagrożenia. Wręcz się paliłam do bitwy. Bez niej ta misja okaże się niezwykle nudna.
– Pamiętacie o tym, co mówiła mama? – spytał nagle z dziwną powagą w głosie tata. Ukradkowo posłał mamie niewinny uśmiech, co świadczyło o tym, że chce się jej przypodobać. W normalnym przypadku nie przejmowałby się tym, co nam przekazała. 
– Nie możemy działać na własną rękę, najlepiej żebyśmy się trzymali najbliżej was, a w razie problemów uciekali – zacytowała jak przykładna uczennica Calanthia. Po jej wyrazie twarzy można było jednak zauważyć, że jest znudzona powtarzaniem w kółko tego samego.
– Ja i Calanthia nie będziemy mieli problemu z dostosowaniem się do tych zasad – odezwał się Nate. Nawet na mnie nie spojrzał, chociaż doskonale wiedziałam, że ten tekst miał ugodzić akurat moją osobę. Aby zrobić mu na złość, podstawiłam mu pod nogi cień. Tak jak przewidywałam, potknął się o niego, lądując w trawie. Posłał mi złe spojrzenie, a ja uśmiechnęłam się do niego niewinnie, wzruszając ramionami.
– Nate, uważaj pod nogi – odezwał się tata, podając mu dłoń. – Nie będziemy cię zbierać z ziemi podczas bitwy. 
Kiedy Nate otworzył usta, aby na mnie naskarżyć, demoniczny łowca starszej generacji zmienił temat, tracąc nim zainteresowanie. Nie mogłam się nie zaśmiać, widząc osłupiałego brata. To dlatego spojrzał na mnie z wyrzutem, zapowiadając tym samym zemstę. 
Chyba podobała mi się ta nowa odsłona naszej bliźniaczej relacji. Kiedyś wszystko robiliśmy razem, dzisiaj wszystko robiliśmy przeciwko sobie. Teraz przynajmniej mogłam się wyżywać na swoim braciszku tak często, jak tego chciałam. 
– Musicie pamiętać, że czasem nawet najłatwiejsza misja może zamienić się w najtrudniejszą. Trzeba być gotowym na wszystko. W waszym przypadku, nawet na ucieczkę. Najpierw ratujecie siebie nawzajem, nie nas. My sobie poradzimy. Wyszliśmy już z wielu trudnych sytuacji. Generalnie to los nas lubi i oby to było rodzinne. Chociaż… mama lubiła swojego czasu nieświadomie przyciągać kłopoty. – Spojrzał z wrednym uśmiechem na żonę, która uniosła znacząco brew. Coś mu to załagadzanie sytuacji nie wychodziło.
– Za to ty sam się o te kłopoty prosiłeś, kiedy nie chciały do ciebie dobrowolnie przychodzić – mruknęła z niezadowoleniem mama.
– Ktoś musiał ściągać na siebie całą uwagę i przy okazji pokazywać, że jest boski w każdej sytuacji. – Tata wyszczerzył zęby i odgarnął włosy z czoła, jakby rzeczywiście był tym bogiem. – Przyznaj się, że właśnie to cię we mnie jarało, maleńka. – Rozchichotany jak dzieciak ojciec szturchnął mamę w ramię zwiniętą pięścią. Ta tylko spojrzała na niego jak na idiotę. Słowo daję, czasami oboje kłócili się jak nastolatki, chociaż mama zdawała się mieć w sobie mimo wszystko więcej rozumu. Plotki głosiły, że nie zmienili się ani trochę od czasu, kiedy byli młodzi. Chociaż ciocia Amy twierdziła, że zanim mama poznała tatę, gardziła ludzkością w takim stopniu, iż nie dopuszczała do siebie nikogo oprócz niej samej i babci Joanne. Cóż, nie można było powiedzieć, że kochała wszystkich ludzi na świecie, ale rodzina Auvreyów miała wielu przyjaciół, których z uśmiechem gościła, nawet jeżeli składali w naszym domu tak bardzo nielubiane przez nią niezaplanowane wizyty.
Byłam tak zamyślona, że nie zauważyłam, kiedy moja rodzina gwałtownie się zatrzymuje. Dopiero kiedy natknęłam się na wystawioną w bok rękę taty, ze zdziwieniem się wycofałam. Spojrzałam w jego skupiony profil i zmarszczyłam czoło, mocniej zaciskając dłoń na nożu. Przez długi czas niczego podejrzanego ani nie słyszałam, ani nie widziałam, nietrudno było się jednak domyślić, że tata nie bezpodstawnie nas wstrzymał. 
Myślałam, że kiedy nadejdzie moja pierwsza misja, będę czujna i nic mnie nie zaskoczy, w końcu wyłapywanie niebezpieczeństwa nie mogło być takie trudne. I tu był mój błąd. Z pewnością nikt z nas nie spodziewał się, że cały las zostanie rozświetlony oślepiającym, ognistym blaskiem. Odruchowo zamknęłam oczy i przysłoniłam je dłonią, pragnąc skryć się przed bolesnym uczuciem, atakującym moje tęczówki. Mało nie opuściłam przez to noża. 
Trochę czasu zajęło, zanim odzyskałam wzrok. Przed oczami fruwały mi tylko ciemne sylwetki, które skakały wokół nas jak w dzikim, rytualnym tańcu, wydając z siebie głośne, szaleńcze śmiechy. Czy to nie była przypadkiem pułapka? A może niezaplanowana zabawa wrogów, którzy ucieszyli się na nasz widok?
Za plecami usłyszałam dźwięk, jaki wydawało z siebie drzewo, kiedy przecinała je błyskawica. Udało mi się w porę odskoczyć i przy okazji potknąć się o korzeń, lądując na pośladkach w spalonym mchu, jednak całkowicie zapomniałam, że tuż obok mnie stał ktoś jeszcze. To była moja młodsza siostra. Usłyszałam, jak Nate woła jej imię. Najwyraźniej sam nie zdążył zareagować. Całe szczęście mieliśmy przy sobie doświadczonych łowców, którzy nie popełniali takich błędów, jak my. Kiedy podbiegłam do powalonego drzewa, zobaczyłam, że metr dalej leży tata, który osłania swoją najmłodszą córkę własnym ciałem. Chociaż nie lubiłam okazywać nikomu miłości, nie mogłam ukryć tego, że zależało mi na Calanthii. To była moja cholerna siostra. I to ja powinnam jej bronić. Stałam przecież najbliżej niej.
– Aura, uważaj! – krzyknęła moja matka. Byłam tak zaślepiona ulgą, że nie zauważyłam, iż leci w moją stronę kolejne drzewo. Tym razem to Nate pełnił rolę wybawiciela. Pociągnął mnie gwałtownie za rękę w taki sposób, że dosłownie wpadłam w jego objęcia, a potem oboje wylądowaliśmy na ziemi. Widziałam jak mama niknie za płonącą koroną drzewa, jednak byłam pewna, że nic jej nie groziło. Teraz powinniśmy się raczej martwić o siebie, bo demony odcięły nam drogę do rodziców.
Spojrzałam na przerażonego brata, który dyszał, jakby chwilę temu goniło go stado rozjuszonych dzików. Kurczowo trzymał mnie za łokieć – zapewne był w takim szoku, że jego ciało zesztywniało i nie wiedziało, co ze sobą zrobić. Aby go lekko pobudzić, rozluźniłam palcami braterski uścisk i przetoczyłam się na bok. Kiedy wstałam, podałam mu dłoń. Mogłam być na niego zła. Mogłam być zła na całą moją rodzinę, ale podstawową zasadą, jaką wpajał nam od dziecka tata, było: jesteśmy rodziną, więc w chwili zagrożenia mamy obowiązek sobie pomagać, nieważne, czy chwilę temu ktoś sprawił nam przykrość.
Kiedy oboje staliśmy już na płonącej polanie, przylgnęliśmy do siebie plecami i rozglądnęliśmy się po płonącym okręgu. Wokół nas krążyły niewyraźne sylwetki, które chichotały jak wredne chochliki. Ogień był tak wysoki, że chociaż byśmy chcieli, nie mogliśmy przedrzeć się przez niego do reszty rodziny. Musieliśmy radzić sobie sami. Czy właśnie na taki moment w swoim życiu czekałam?
– Złapaliśmy dwójkę niesamowitych istot – zaśpiewał wesoły głos. Jego właściciel tak się tym podjarał, i to dosłownie, że chwycił mnie za dłoń i pociągnął w swoją stronę, mało nie wrzucając mojego ciała w ogniową zaporę. Znów zostałam uratowana przez Nate’a, który przeciął w powietrzu dłoń wroga – ta rozpłynęła się na wietrze jak cień. Zdecydowanie robiłam sobie u niego zbyt wiele długów. Kodeks łowców mówił, że należało je spłacać, choćby uratował nas sam Szatan.
Potarłam przypalony z pomocą płonącej sylwetki nadgarstek, wykrzywiając usta z bólu. Brat trzymał kurczowo za moją koszulkę, nie wyglądał jednak, jakby się bał, a raczej jakby chciał mnie za wszelką cenę chronić. To zupełnie odwrotna sytuacja od tego, co przeżywaliśmy w dzieciństwie. Czyżby Nate dorósł do bycia obrońcą? Zawsze to ja go przed wszystkim chroniłam. Nie podobała mi się ta zamiana ról. Czyniła mnie bardziej bezbronną, niż byłam, a przecież od zawsze świetnie sama sobie radziłam.
– Tak, tak! Mówią na nich trzy czwarte demona! Jaka śmieszna i głupia nazwa! Taka ludzka! – zawtórował głosowi wroga inny rozbawiony ton. Jego właściciel zatoczył wokół nas taneczny krąg, a potem zniknął w zaporze ogniowej. Podejrzewałam, że gdyby nie płonący mur, jaki wokół nas stworzyli, nie umykaliby przed nami tak łatwo i moglibyśmy ich dopaść. Teraz byliśmy jednak niemal bezbronni. Nawet po ich przecięciu, nie robiliśmy im żadnej krzywdy. Byli jak powietrze oklejone ogniem.
– Taka cenna moc nie może się zmarnować! – krzyknął inny głos, nagle wydając z siebie dźwięk wyrażający nieszczere zdziwienie. – Och, ale przecież dziewczyna ma większą wartość! Czujecie to? – W normalnym przypadku pewnie wybuchłabym śmiechem, ale nie w tym. Czyżby Ace Bryne miał jednak rację?
– Trzy czwarte demonicznej krwi – usłyszałam tuż nad uchem, sztywniejąc. To Nate zamachnął się w stronę ognistej sylwetki nożem, jednak ona po częściowym rozproszeniu, znów wróciła do siebie. – Jedna czwarta ludzkiej krwi. – Nate najwyraźniej się nie poddawał. Puścił moją koszulkę i rzucił się z poświęceniem na ognistego demona, który znów mu umknął i zmaterializował się za moimi plecami. – Wiedźmowa klątwa. – Postać zachichotała, jeszcze raz pochylając się nad moim uchem. – I chaotyczna moc w spadku.
Uniosłam zdziwiona brwi. Nie rozumiałam, co oznaczała „chaotyczna moc”, ale widocznie musiałam ją po kimś odziedziczyć. Po kimś, kto już nie żył. Chyba że te demony zjarały coś na tyle mocnego, że wymyślały bajki nie z tego świata.
– Elienore chce nam ją zabrać sprzed nosa, ale my na to nie pozwolimy, prawda? – spytał jeden z głosów. Reszta wesoło mu zawtórowała, wyraźnie się z nim zgadzając.
– Kto to jest, do cholery, Elienore? – mruknęłam do brata.
– Skąd mam wiedzieć? – spytał załamany Nate, który dyszał jak po maratonie. Jeżeli było coś, co robiłam lepiej od niego, to na pewno było to poruszanie się bez większego zmęczenia. Mój brat nienawidził sportu. Cóż, wychodziło na to, że kiedy zostaniemy już oficjalnymi członkami Nox, będzie musiał zacząć trenować nie tylko swój mózg, ale również ciało.
– Jest zbyt cenna – powiedział groźnie niski głos. Był bardzo blisko mnie. Udało mi się w porę zareagować. Nim ogień w ludzkiej postaci wyrwał moje serce, odepchnęłam go od siebie cieniem. To była dobra wiadomość. Może nóż łowców na nich nie działał, ale nasza moc, owszem. Nie robiła im co prawda większej krzywdy, ale przynajmniej stanowiła dobrą tarczę.
– Robi się niebezpiecznie – syknęłam, obserwując biegające ogniki, które najwyraźniej próbowały zawrócić nam w głowach. Póki co skutecznie odpychaliśmy je cienistą mocą, ale miałam wrażenie, że to tylko ich dziwna strategia, która miała na celu nas osłabić.
– Niebawem ogniste frakcje zaczną o nią walczyć. Musimy być pierwsi! – wykrzyknęła walecznie cienisto-ognista sylwetka, ruszając do natarcia. Odruchowo odskoczyłam w bok, przez co to Nate zetknął się z wrogiem. Wydał z siebie dziwny okrzyk, który przypominał pisk ucieszonej przyjazdem idola nastolatki. Z tym, że Nate był przerażony, nie zadowolony. To była moja wina. Podjęłam zły krok. Powinnam odepchnąć postać mocą, a nie uciec. Chciałam mu pomóc, a także naprawić swój błąd, ale szybko zostałam chwycona pod ramiona i odciągnięta od niego. Zaczęłam krzyczeć, czując, jak skóra mi płonie. Dzięki bólowi moja moc samoczynnie się uwolniła. Cieniste wstęgi odepchnęły ode mnie wrogów. Ból często wyzwalał w moim ciele gniew, a gniew wyzwalał moc. W sytuacjach kryzysowych zachowywałam się jak zwierzę, pragnące uchronić się przed wrogami. I tylko ta zdolność uratowała mi życie od paskudnych, ognistych łap, które sięgały w stronę mojego serca. Waliłam w nich na oślep, niemal całkowicie przysłaniając swoją postać cienistą mocą. Starałam się przy okazji dotrzeć do brata, który jeszcze przed chwilą był w niebezpieczeństwie. To prawda, że nasze relacje bardzo się popsuły, ale to nie znaczyło, że chciałam się go pozbyć. Mimo wszystko był moim durnym bratem.
– Nate! – krzyknęłam, spoglądając za siebie. Widziałam jak mój bliźniak leży na ziemi i z bolesnym wyrazem twarzy szarpie się z ognistym demonem, który przybrał ludzką postać. Jego dłonie płonęły żywym ogniem, kiedy próbował udusić Nate’a. W oczach brata dostrzegałam łzy wywołane bólem. Zapomniałam całkowicie o własnym bezpieczeństwie. Moja moc przestała mnie ochraniać, skierowałam ją w stronę wroga próbującego zabić Nate’a. Przez to sama po chwili zaryłam twarzą w ziemię – ogniste demony rzuciły się na moje plecy, przygniatając mnie do podłoża. Miałam w duchu nadzieję, że przynajmniej udało mi się uratować bezradnego Nate’a.
Spróbowałam się podnieść, ale im bardziej się szarpałam, tym bardziej byłam przygniatana do ziemi. W ustach gruchotał mi piasek. Nie mogłam oddychać. Niczego nie widziałam. Wyłącznie czułam, jak ogień pali różne miejsca na moich plecach, zostawiając po sobie bolesne ślady. Już wiedziałam, dlaczego mój brat płakał. Palona żywcem skóra samoczynnie wyciskała z oczu łzy. Miałam ochotę krzyczeć, ale nie mogłam, bo siedziała na mnie przynajmniej tona ognistych demonów. Chyba się ze sobą kłóciły. Może o to, kto zabierze moje serce? W pewnym momencie któryś z nich obrócił mnie gwałtownie na plecy, dzięki czemu mogłam łapczywie zaczerpnąć powietrza. Nim jednak zdążyłam zareagować, płonące palce wbiły się w moją pierś w miejscu, gdzie biło serce. Krzyk ugrzązł mi w gardle, gdy zobaczyłam ogromne, przepełnione chorą satysfakcją, płonące oczy oraz wyszczerzony uśmiech, a potem poczułam niewiarygodnie wielki ból. Od zawsze radziłam sobie sama i nigdy nie prosiłam nikogo o pomoc, teraz moja dusza krzyczała jednak o pomoc. Byłam tak spanikowana, że nawet nie potrafiłam użyć własnej mocy. Tak przerażona, że nawet moje kończyny przestały normalnie funkcjonować. I kiedy myślałam już, że to mój koniec, czas nagle stanął w miejscu. I to dosłownie. Nim zdążyłam jakkolwiek zareagować, ktoś wyciągnął mnie spod demona, kopiąc go ciężkim butem prosto w krzywą gębę. Siedząc na ziemi i głośno dysząc, wpatrywałam się we własnego ojca, który miał na sobie niemal doszczętnie spaloną koszulkę i dziurawe spodnie. Skórę jego rąk pokrywały liczne oparzenia, a mimo tego wciąż brnął do przodu. Czuł ból w takim samym stopniu, jak i ja, a jednak to go nie powstrzymało przed natarciem na wrogów. Już myślałam, że spuści demonom łomot, ale zamiast tego skierował spryskiwacz prosto na twarz jednego z nich i psiknął mu płynem w oczy. Wtedy czas wrócił we władanie rzeczywistości.
Zaskoczony demon spojrzał na tatę, mrugając oczami jak człowiek. Nathiel Auvrey przeklął głośno, rzucając za siebie spryskiwacz. Rozłożył ręce na bok, jakby nie dowierzał temu, że znów mu się nie udało sporządzić odpowiedniej mieszanki na demony. 
– Czy na was cokolwiek działa?! – spytał zdenerwowany. Z kieszeni spodni wyjął inny przedmiot. Uniósł go i skierował na zaskoczone demony, które skuliły się w grupę, jakby bały się czynów mojego taty. – Może gaz pieprzowy zadziała?
– Tato – jęknął zbolały Nate, który właśnie do mnie podszedł. Chwycił moją dłoń i przeniósł moje ciało do chwiejnego pionu. Obok niego pojawiła się lekko przysmolona Calanthia, która dyszała ze zmęczenie. – Po prostu uciekajmy.
– Gdzie mama? – spytałam zduszonym głosem. Sama siebie zaskoczyłam, że brzmiałam tak słabo. Wymieniłam szybkie spojrzenie z Nate’em i Calanthią, którzy nie potrafili odpowiedzieć na to pytanie tak samo, jak i ja.
– Tego szukacie? – usłyszeliśmy.
Jak się szybko okazało, ogniste demony wcale nie bały się naszego taty. Bali się kobiety, na której obecność zaczęły reagować popłochem. Kiedy uciekały, słyszałam tylko jedno imię: Elienore. Już wcześniej padło z ich ust.
Pierwsze, co rzuciło mi się w oczy, gdy spojrzałam na nowoprzybyłą osobę, była nasza mama, którą ta trzymała za włosy. Klęczała, starając się nie pokazywać bólu przed własnymi dziećmi. Widok wstęgi krwi przepływającej przez jej czoło, zamknięte oko i całą twarz, poraził mnie na tyle, że omal nie wydałam z siebie okrzyku przerażenia. Z nas wszystkich to ona była w najgorszym stanie. Widocznie to ją tajemnicza Elienore obrała za ofiarę. I nawet nie musiałam zastanawiać się po co. Była dla nas cenniejsza niż ktokolwiek na tym marnym świecie i na dodatek łatwiej było ją złapać.
Nathiel Auvrey bez zastanowienia wyrwał się do przodu, nieznajoma kobieta postawiła jednak przed nim ognistą barierę. Jej dłoń nawet nie drgnęła, aby to uczynić. Musiała być naprawdę dobra w stosowaniu swojej magii.
– Proponuję wymianę – rzuciła niskim głosem Elienore. Dopiero teraz mogłam się jej uważniej przyjrzeć. Miała proste brązowe włosy, które upięła u lewej strony głowy w kucyk – dotykał on koniuszkiem zakręconego kosmyka jej ramienia. Skórę miała opaloną, jak przystało na ogniste demony, oczy płomienne i przepełnione rozbawieniem. Miała w sobie coś z Ace’a. Nie byłam pewna, czy oboje łączyło pokrewieństwo, czy po prostu wszystkie demony ich pokroju właśnie tak wyglądały, do tej pory niewiele ich przecież spotkałam. Kobieta w czerwonym płaszczu niewątpliwie uchodziła za jakąś szychę w Reverentii. Inaczej poprzednia frakcja tak by przed nią nie uciekała, a jej poplecznicy nie otoczyliby nas z pełną satysfakcją i oddaniem.
– Wasza najstarsza córka będzie z nami bezpieczniejsza – powiedziała z diabelskim uśmieszkiem kobieta, ciągnąc jeszcze mocniej za włosy naszej matki. Ta nie wydała z siebie żadnego dźwięku, ale po jej wykrzywionych z bólu ustach można było domyślić się, co czuje.
Zesztywniałam, kiedy zrozumiałam, że najstarszą córką byłam przecież ja. Zszokowana spojrzałam najpierw na Elienore, a potem na mojego tatę, który nawet nie uraczył mnie spojrzeniem. Wciąż spoglądał na mamę, jakby bał się, że lada moment ognista demonica przesadzi z jej torturowaniem. Nathiel Auvrey mógł kochać swoje dzieci z całego serca, ale największą miłością darzył przede wszystkim swoją żonę.
Opuściłam ręce w dół.
– Może nie będę z wami bezpieczniejsza, ale jeżeli oddacie naszą mamę, pójdę z wami, gdzie chcecie – powiedziałam ciszej, niż się spodziewałam. Na mojej twarzy można było dostrzec bezradność, ale nie dbałam o to. Skoro mnie chcieli, zamierzałam się dobrowolnie poddać.
Elienore uraczyła mnie zaciekawionym spojrzeniem. Uniosła brew i uśmiechnęła się z pełnym podziwem, ale i rozbawieniem.
– Świetnie – odpowiedziała. Zaraz po jej słowach postawiłam krok do przodu. Wtedy rozległy się zmieszane okrzyki mojej rodziny. Nate chwycił mnie spanikowany za łokieć, a Calanthia za koszulkę. Widziałam w ich oczach ten sam wyraz. Nie chcieli mnie oddawać wrogom, bali się, że mnie stracą. Choć na moment moje kamienne serce drgnęło.
– Poradzi sobie – usłyszeliśmy poważny głos taty. Zdziwieni spojrzeliśmy w jego kierunku. Tym razem spoglądał w moją stronę z tak surowym wyrazem twarzy, jakby celowo chciał się mnie pozbyć. Wiedziałam, że nie oto jednak chodziło. Kiedy targały nim uczucia, jakich nie chciał nikomu pokazać, ukrywał je za powagą. Jego prawdziwy niepokój dostrzec można było w zmarszczonym czole i ściągniętych brwiach.
– Ale… tato! Dlaczego…? – Spanikowany Nate nie zdołał dokończyć zdania.
– Starczy, Nate – odpowiedziałam, wyrywając się z uścisku rodzeństwa. Wciąż nie spuszczałam wzroku z taty, tak samo, jak on nie spuszczał go ze mnie. Wystarczył moment, abyśmy się porozumieli. Nathiel Auvrey nie oddawał swojej córki na pożarcie ognistym demonom. Nie chciał jej zostawiać, ale wiedział, że nikt z nas nie miał wyboru. Mama musiała przeżyć. I ja też przeżyję. W końcu nie na darmo szkolił swoje dzieci na łowców.
Demoniczny łowca skinął w moim kierunku głową, a ja nikle się uśmiechnęłam. Postawiłam kilka kroków w kierunku Elienore. Nate i Calanthia chcieli mnie złapać, ale ogień skutecznie im w tym przeszkodził. Przystanęłam w miejscu tylko na moment.
– Najpierw puść moją mamę, potem będziesz mogła mnie ze sobą zabrać – powiedziałam ostro.
Elienore prychnęła z kpiną, rzucając ciałem Laury Auvrey w trawę. Mama tylko na moment na mnie spojrzała, nim jej twarz zniknęła we mchu. W jej oczach krył się niepokój. Nie chciała, żebym się dla niej poświęcała, ale nie miała siły protestować. Chociaż starała się podnieść na wątłych rękach, nie potrafiła. Szybko odwróciłam od niej wzrok, bo wiedziałam, że lada moment zajmie się nią tata. Mając w przygotowaniu swoją cienistą moc, na wypadek, gdyby ktoś chciał zaatakować ją jeszcze zaatakować, ruszyłam w kierunku oprawczyni. Zanim jednak do niej dotarłam, wokół mnie zapłonął ogień, który pochłonął mnie w przeciągu ułamka sekundy. Później widziałam już tylko ciemność.