niedziela, 30 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 69 - "Każdy koniec jest nowym początkiem"

Tak, to już ostatni rozdział całej serii. Przeżywam to jak debil od tygodnia. Dobrze, na początku 2019 roku pojawi się jeszcze epilog, ale jednak... Smuteg, żal, rozpacz. Ale dobra. Nie narzekam teraz. Pojęczę jeszcze trochę w epilogu i rzucę garstką informacji na temat przyszłości bloga! 
Jak to powiedziała Laura: "Wszystko zaczęło się w cieniu nocy i na nim się kończy". Oczywiście to nie taki znowu koniec, bo każdy koniec zapowiada nowy początek!
***
Od kilku dni nie mogłam spać. Kiedy tylko udało mi się przymknąć powieki i zapaść się w płytki sen, nagle budziłam się zalana potem z koszmaru, w którym traciłam Nathiela. Nie mogłam się pozbierać, choć od czasu ostatecznej wojny minął już jakiś czas. Moje serce wciąż toczyło niespokojną bitwę, którą można było przyrównać do tej prawdziwej, niedawno odbytej. Moje uczucia od tamtej chwili nie uległy zmianie. Byłam na siebie zła, ponieważ wygrana i śmierć Vaila Auvreya ani trochę mnie nie cieszyły. Nie w okolicznościach, w których pozostałam zupełnie sama. Wolałabym już, aby świat rozpadł się na kawałki, niż żeby zabrakło w nim mojego męża. Być może patrzyłam na to przez pryzmat swoich egoistycznych pragnień, ale miałam do tego pełne prawo. Bo nigdy nie kochałam nikogo ani niczego bardziej, niż tego niepoprawnego, szalonego optymisty o małym móżdżku i wielkim sercu.
Przetarłam suche i samoczynnie opadające w dół powieki. Starałam się nie opuścić kubka wypełnionego gorącą herbatą. Być może okrywał mnie koc, ale nie był wystarczająco dobrą osłoną od oparzenia. Myślałam, że rozgrzewający napój przynajmniej da mi motywację do tego, abym nie usnęła. Musiałam bowiem czuwać.

wtorek, 25 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 68 - "Nadludzka siła"

Ludzie od wieków zastanawiali się, gdzie ich dusze trafiają po śmierci, dotąd nikt z umarłych nie mógł się jednak podzielić tą wiedzą z tymi, którzy jeszcze żyli. Ta niezbadana tajemnica wszechświata miała w sobie coś groteskowego. Wszyscy wiedzieliśmy, że żyliśmy tylko po to, aby zmierzać do końca, a jednak wciąż nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, czym był koniec.
Nathiel był niegdyś pewien, że po drugiej stronie świata, gdzie trafiali wszyscy zmarli, znajdował się Disneyland dla duchów. Utopijna kraina, gdzie zabawie nie było końca, a żołądki magicznie napełniały się wysokokalorycznymi przysmakami, które nie sprawiały, że umarli tyli. W tym świecie można było robić, co tylko się zamarzyło, łącznie z lataniem nago wśród dzieciaków bujających się na karuzelach, ponieważ tutaj nie istniało coś takiego jak wstyd. Po śmierci wszystkie ludzkie uczucia, choroby i zmartwienia znikały, by dusze na nowo mogły cieszyć się swoją niezmąconą czystością. Kraina wiecznej radości oraz zabawy. Kraina, która była daleka od prawdy.
Kiedy się obudził, dookoła panowała ciemność. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje pobladłe dłonie, próbując zrozumieć, co takiego właśnie się wydarzyło i gdzie do cholery się znalazł. Czuł się całkiem trzeźwy i świadomy, a jednak przeżywał coś na wzór mocnego zjazdu alkoholowego. Wszystko dookoła było czarne jak noc, zaś jego ciało świeciło się jak odwłok robaczka świętojańskiego. O co tu chodziło? Przecież nie mógł umrzeć.
Nathiel zesztywniał.
Nie. On naprawdę mógł umrzeć.
– Hej, czy jest tu ktoś jeszcze?! – wykrzyczał w pustą przestrzeń, po której jego głos poniósł się echem. – Laura? Sorath? Mój niedoruchany braciszek Soriel? Eee… wiedźmo-czarodziejki? Różowa pinda? – Rozejrzał się wkoło, oczekując, że kogoś dostrzeże lub ktoś odpowie na jego wezwanie. Nic takiego się jednak nie stało. – Dajcie spokój. Przecież nie mogę być tutaj zupełnie sam!

niedziela, 16 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 67 - "Koniec"

Pomimo nalegań, czarodziejki uparły się, że potowarzyszą mi w mojej niedoli, która polegała na niemożności poruszania się o własnych siłach. Im więcej kroków stawiałam, tym mniej zesztywniała byłam, musiałam jednak przyznać, że od początku do końca tej podróży czułam się jak stuletnia babcia, która wyrusza na ostatnią przechadzkę swojego życia o własnych nogach. Dobrze, z wyglądu przypominałam bardziej mocno nienaoliwionego robota, który potrzebuje szybkiej naprawy.
Choć starałam się poganiać własne ciało, nie byłam w stanie szybciej iść. Robiłam tyle, ile mogłam, a nawet to wyciskało ze mnie siódme poty. Chwilami miałam wrażenie, że po prostu padnę na twarz i więcej nie wstanę, ale szłam dalej, ponieważ chciałam dołączyć do reszty Nox, w tym i do mojego męża.
W duchu modliłam się o to, aby było już po wszystkim, miałam jednak przeczucie, że to jeszcze nie koniec starcia – w końcu sama Nivareth stwierdziła, że bracia Auvrey przegrywają ze swoim ojcem. Zawsze istniała możliwość, że powiedziała to po to, abyśmy się zmartwiły, w końcu to Nivareth – czerpała przyjemność z ludzkiego cierpienia.
– Co tam się dzieje? – usłyszałam głos Alex, która trzymała mnie za łokieć, abym przypadkiem nie zaliczyła ziemistej gleby.
Wszystkie wytężyłyśmy wzrok, wypatrując z oddali maleńkich mrówek, które latały po polanie, prowadząc ze sobą zaciętą walkę. Nie ulegało wątpliwości, że połowę z nich stanowili nasi sojusznicy, zaskoczyli mnie raczej wrogowie, z którymi walczyli. Wydawało mi się, że skutecznie pozbyliśmy się wszystkich cienistych pokrak. Czy Vail Auvrey miał w zanadrzu kogoś jeszcze, kto nie uchodził za demona?
– Sądzę, że powinnaś tutaj zostać – odezwała się Martha.
Chciałam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że w tym stanie byłabym tylko obciążeniem. Nie dość, że stałam się zwykłym człowiekiem pozbawionym mocy, to jeszcze ledwo się poruszałam.
– Patricia też powinna tutaj zostać – powiedziała Alex, zakładając ręce na piersi.
– Zgadzam się – poparła ją Martha.
Lodowa czarodziejka zrobiła niedowierzającą minę. Próbowała coś wymówić, ale jej usta otwierały się bezgłośnie, jakby ktoś pozbawił ją głosu. Milczenie chciała nadrobić dłońmi, którymi przecząco machała, ale to niewiele dało. Wobec Alexandry i Marthy nie miała słowa sprzeciwu.