Pomimo nalegań, czarodziejki
uparły się, że potowarzyszą mi w mojej niedoli, która polegała na niemożności
poruszania się o własnych siłach. Im więcej kroków stawiałam, tym mniej
zesztywniała byłam, musiałam jednak przyznać, że od początku do końca tej podróży
czułam się jak stuletnia babcia, która wyrusza na ostatnią przechadzkę swojego
życia o własnych nogach. Dobrze, z wyglądu przypominałam bardziej mocno
nienaoliwionego robota, który potrzebuje szybkiej naprawy.
Choć starałam się poganiać
własne ciało, nie byłam w stanie szybciej iść. Robiłam tyle, ile mogłam, a
nawet to wyciskało ze mnie siódme poty. Chwilami miałam wrażenie, że po prostu
padnę na twarz i więcej nie wstanę, ale szłam dalej, ponieważ chciałam dołączyć
do reszty Nox, w tym i do mojego męża.
W duchu modliłam się o to, aby
było już po wszystkim, miałam jednak przeczucie, że to jeszcze nie koniec
starcia – w końcu sama Nivareth stwierdziła, że bracia Auvrey przegrywają ze
swoim ojcem. Zawsze istniała możliwość, że powiedziała to po to, abyśmy się
zmartwiły, w końcu to Nivareth – czerpała przyjemność z ludzkiego cierpienia.
– Co tam się dzieje? –
usłyszałam głos Alex, która trzymała mnie za łokieć, abym przypadkiem nie
zaliczyła ziemistej gleby.
Wszystkie wytężyłyśmy wzrok,
wypatrując z oddali maleńkich mrówek, które latały po polanie, prowadząc ze
sobą zaciętą walkę. Nie ulegało wątpliwości, że połowę z nich stanowili nasi
sojusznicy, zaskoczyli mnie raczej wrogowie, z którymi walczyli. Wydawało mi
się, że skutecznie pozbyliśmy się wszystkich cienistych pokrak. Czy Vail Auvrey
miał w zanadrzu kogoś jeszcze, kto nie uchodził za demona?
– Sądzę, że powinnaś tutaj
zostać – odezwała się Martha.
Chciałam zaprzeczyć, ale
wiedziałam, że w tym stanie byłabym tylko obciążeniem. Nie dość, że stałam się
zwykłym człowiekiem pozbawionym mocy, to jeszcze ledwo się poruszałam.
– Patricia też powinna tutaj
zostać – powiedziała Alex, zakładając ręce na piersi.
– Zgadzam się – poparła ją
Martha.
Lodowa czarodziejka zrobiła
niedowierzającą minę. Próbowała coś wymówić, ale jej usta otwierały się
bezgłośnie, jakby ktoś pozbawił ją głosu. Milczenie chciała nadrobić dłońmi,
którymi przecząco machała, ale to niewiele dało. Wobec Alexandry i Marthy nie
miała słowa sprzeciwu.
– Grzecznie czekajcie na to, aż
zwyciężymy, swoje już zrobiłyście. – Alex pomachała nam dłonią i z krzywym
uśmieszkiem, który mówił o tym, że ma już dosyć bitew, ruszyła do przodu. Tuż
za nią popędziła Martha, która posłała nam uspokajający uśmiech. Wkrótce obie
zniknęły nam z oczu.
Patricia jęknęła donośnie i
usiadła na pieńku ściętego drzewa, opuszczając ręce w dół. Smutne zielone oczy
przeniosła na pole walki, które wciąż było zdecydowanie za daleko od nas,
abyśmy mogły cokolwiek wywnioskować. Nie miałyśmy nawet możliwości, aby
rozszyfrować tożsamość poszczególnych postaci, łącznie z naszymi
sprzymierzeńcami. Domyślałam się, co czuje. Gdzieś w głębi, pomimo tego, co
zdążyłam już zrobić, czułam się bezużyteczna i słaba. Nigdy nie sądziłam, że
zostanę pozostawiona na pustej polanie jak niepotrzebna rzecz, która wyłącznie
będzie zawadzała. Czekałam na koniec jednej z największych walk, oglądając
wszystko z oddali. Nie tak wyobrażałam sobie starcie Nox z demonami. W każdej,
nawet tej najbardziej niepokojącej wizji, zawsze stałam u boku moich walczących
przyjaciół.
Wydałam z siebie bezgłośne
westchnięcie i poklepałam współczująco towarzyszkę mojej niedoli po ramieniu.
Chociaż nie chciałyśmy, obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że niewiele
mogłyśmy teraz zrobić.
***
Pierwsze minuty walki
przepełnione były euforią mieszaną z adrenaliną. Kolejne wzbudzały wyłącznie
irytację i chęć zakończenia tej bezcelowej bitwy. Zakład o to, kto pierwszy
skończy ze swoim cienistym przeciwnikiem miał być motywacją, dlatego bracia
Auvrey starali się prześcignąć siebie nawzajem. Szybko się jednak okazało, że
nawet jeżeli zamienili się między sobą klonami, poziom walki wciąż był
wyrównany. Jeszcze dziesięć minut temu Nathiel był pewien, że pokona sobowtóra
swojego brata, ponieważ jest od niego zdecydowanie silniejszy. Jak się okazało
– poziom był jednak niezwykle wyrównany, zupełnie jakby walczył z prawdziwą
wersją swojego brata. Nie chciał się do tego przyznawać, ale byli sobie równi,
a co się z tym wiązało: mogli wygrać tylko podstępem.
– Co mam zrobić, żeby cię
pokonać, co? – spytał niezadowolony Nathiel, lądując na nogach obok właściwego
Soriela. Jego brat prychnął donośnie, dosłownie na ułamek sekundy obdarzając go
krzywym uśmiechem.
– Nie pokonasz mnie, bo jestem
od ciebie lepszy – odpowiedział kpiąco.
– Gdybyś był ode mnie lepszy,
to już dawno zabiłbyś mojego klona – warknął młodszy Auvrey. Niezwykle go
kusiło, żeby wbić nóż w bok prawdziwego brata. W końcu był teraz skupiony na
walce i nie zwracał na to uwagi. Gdy jednak przystanął w miejscu, Soriel zrobił
to samo. Nathiel przewrócił oczami, zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeżeli
nie byli swoimi klonami, to geny sprawiały, że niekiedy myśleli podobnie.
Gdy był jeszcze małym knypkiem
bardzo chciał się upodobnić do starszego brata. Był dla niego źródłem wiedzy
zarówno dotyczącej życia codziennego, jak i tego demonicznego. Choć często się
z nim kłócił, lubił mu też zadawać ciekawskie pytania dotyczące świata, na
które Soriel z dumą mu odpowiadał. W dzieciństwie ich matka śmiała się, że są
jak dwie krople wody, z tą różnicą, że Nathiel po prostu więcej płacze –
zrzucała to jednak na karb tego, że był jeszcze mały.
Bracia Auvrey nie chcieli o tym
mówić na głos, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że genetyki nie można
oszukać. Nawet po ponad dwudziestu latach, kiedy się nie widzieli, można było
dostrzec, że są do siebie podobni, także jeżeli chodziło o styl walki. Poza tym
oboje nie byliby Auvreyami, gdyby tak łatwo się poddawali. Zawsze walczyli do
upadłego.
Starszy z braci w porę
zorientował się, że klon Nathiela próbuje wbić mu exitialis w brzuch. Odskoczył w ostatniej chwili, dzięki czemu nóż
przeciął na poziomie jego brzucha wyłącznie powietrze. Bracia stracili zainteresowanie
sobą – w końcu nie mieli zajmować się wzajemną walką, a walką z wrogami,
których nie tak łatwo było się pozbyć.
Nathiel po raz kolejny natarł
na cienistego klona, napotykając jego obronny ruch. Po zmarszczonych brwiach
dało się dostrzec, że intensywnie myśli, jednak mimo szczerych chęci, los nie
podsuwał mu żadnego szybkiego rozwiązania tej niekończącej się bitwy. Dla
lepszej trzeźwości umysłu postanowił rozejrzeć się wkoło, dlatego odskoczył od
swojego klona na tyle daleko, aby mieć czas na przyjrzenie się otoczeniu.
Wychodziło na to, że Nox powoli
kończyło utarczki z cienistymi przeciwnikami, a do zespołu dołączyła Alexandra
i Martha. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież gdzieś tutaj powinna
znajdować się Laura. Nie mógł jej jednak wyszukać wzrokiem. Był na tym tak
bardzo skupiony, że gdyby nie jego rzeczywisty brat, zapewne tkwiłby tu teraz z
exitialis w piersi. Soriel pchnął go
w bok, powalając na ziemię, a potem odparł atak własnego klona. Lewą nogą
kopnął również zbliżającego się do niego sobowtóra brata.
– Ogarnij się, co? – prychnął,
spoglądając na młodszego Auvreya. – Nie będę ci wiecznie dupy ratować.
– Widziałeś gdzieś Laurę? –
Nathiel ominął zgryźliwy tekst brata. Nie przejął się tym, że z jego powodu
siedział na ziemi. Nie przejmował się również tym, że Soriel walczy teraz z
dwoma klonami naraz. Jego spojrzenie wędrowało od jednego sprzymierzeńca do
drugiego. Gdzieś w środku czuł narastający niepokój.
– Czy to teraz ważne? – warknął
Soriel. – Później ją zobaczysz. Weź się w garść i pomóż mi walczyć. Może daję
sobie radę z dwoma klonami naraz, ale podwójna walka jest o wiele bardziej
męcząca, wiesz?
– Twojej wiedźmy też tutaj nie
ma.
Teraz również i Soriel obejrzał
się do tyłu, wykonując przy okazji podwójny unik. W normalnym przypadku
wydarłby się na brata, że nie powinien tak o niej mówić, ale zamiast tego
skupił się raczej na otoczeniu, w którym rzeczywiście brakowało jednej blond
czupryny. Przecież to jasne, że tam, gdzie jej przyjaciółki, musiała być i ona,
tymczasem zaginęła bez śladu.
Starszy z braci pozwolił na to,
aby klon Nathiela wbił mu nóż w ramię. Jak się jednak okazało, był to planowany
zabieg, który pozwolił mu na zbliżenie się do niego, chwycenie za łokieć i
przerzucenie go przez swoje ramię, gdzie zderzył się ze swoją pierwotną wersją.
Zanim to jego własny sobowtór postanowił go zaatakować, on ruszył przez bitewną
polanę, aby dostać się do la bonne fee. Nathiel zdążył wyłącznie krzyknąć
głośne: „Hej!”, potem nie miał jednak czasu na dalsze okrzyki wymieszane z
obelgami, bo dwa klony skupiły się tym razem na nim.
Soriel podbiegł do Alexandry,
która akurat siłowała się z jednym z martwych członków departamentu. Nie zdążył
nawet wywnioskować, kto to był, po prostu wbił mu bezlitośnie nóż w plecy,
sprawiając, że rozpływa się w powietrzu. Zaskoczona tym samarytańskim aktem
Alex, spojrzała z uniesioną brwią na swojego wybawcę. Nie musiała dobrze znać
Soriela, aby domyślić się, że nie zrobił tego dla niej. Jemu zależało wyłącznie
na Patricii, której zresztą tutaj nie było. To dlatego, zanim zdążył zadawać
pytanie, czy choćby otworzyć usta, odpowiedziała mu krótko:
– Patricia jest bezpieczna. –
Wskazała palcem na niewielkie wzgórze, gdzie tkwiły dwie czarne kropki. – Jest
razem z Laurą.
Soriel wewnętrznie odetchnął.
Cieszył się, że nie tkwiła tutaj wraz z tymi pokrakami. W oddali była o wiele
bezpieczniejsza. Żaden demon nie powinien się nią zainteresować.
– Ty pieprzony zdrajco! –
usłyszał za swoimi plecami. Na ten wypełniony złością głos zareagował
przewróceniem oczami. Nawet nie zadał sobie trudu, aby spojrzeć w tył. Po
prostu założył ręce na piersi i przysłuchiwał się ze spokojem wymyślnym obelgom
brata, które zdradzały, jak daleko od niego był. – Zaraz tak ci przywalę, że
zdechniesz razem z twoim klonem, bo nie będziesz mógł znieść widoku swojej
obitej gęby! Pedale z burdelu wyrwany! Zostawiłeś mnie z nimi sam! Przez
ciebie, spita rosyjską wódką mordo, podcięli mi grzywkę!
– Darmowy fryzjer? – udała
zdziwienie Alex. – Byłabym lepszym. Przy okazji odrąbałabym mu łeb. Tak
przypadkiem.
Soriel słysząc to zachichotał.
Nigdy nie sądził, że któraś z czarodziejek go rozbawi. A jednak. I pomyśleć, że
takie rzeczy zdarzały się najczęściej na polu bitwy. To chyba idealne miejsce
na dowiadywanie się nowych rzeczy i bliższe zapoznawanie się z potencjalnym
wrogiem. Bo co tak zbliżało ludzi, jak nie wspólne marzenia o śmierci własnego
brata?
Starszy z rodzeństwa planował
obrócić się spektakularnie w ostatniej chwili, gdy Nathiel będzie już
wystarczająco blisko niego, wtedy miałby też czas na przygotowanie się, żeby
odeprzeć atak biegnących za nim klonów, zamiast tego spojrzał jednak na polanę,
gdzie stała Patricia razem z Laurą. I wtedy właśnie wpadł na pomysł, jak pozbyć
się swojego klona.
Nim młodszy brat dosięgnął go
swoim nożem, próbując pokazać mu swoje niezadowolenie, Soriel wyrwał do przodu
z uśmieszkiem godnym prawdziwego psychopaty. Plan był może nieco szalony, ale
nie obchodziło go powodzenie tej misji. Straty dla niego będą niewielkie, poza
tym przewidywał, że eksperyment raczej się powiedzie. Mógłby wtedy upiec dwie
pieczenie na jednym ogniu – wzmocnić nienawiść Nathiela i pozbyć się jego
klona.
Młodszy Auvrey przystanął obok
Alexandry, unosząc w zdziwieniu brwi.
– A temu co? – spytał
nierozumnie, przekręcając głowę w bok.
– Prawdopodobnie pędzi w stronę
Patricii i Laury – oznajmiła chłodno Alex, zakładając ręce na piersi. Nawet nie
obdarzyła spojrzeniem swojego rozmówcy, a kiedy dwa klony zbliżyły się do
niego, postawiła strategiczny krok w tył, licząc na to, że nieźle obiją mu
gębę. Tak się jednak nie stało, bo Nathiel wpadł na pomysł, aby podstawić im
podwójnego haka. Dwie cieniste postacie wylądowały na sobie w trawie. Dopiero
wtedy pozwolił sobie na morderczy wyścig. Jeszcze nie wiedział, co Soriel
planuje, ale czuł, że nie ma to związku z Patricią. Jako Auvrey nigdy nie
uciekał z pola walki, on wyłącznie przenosił ją na inną przestrzeń. Musiał na
coś wpaść, a Nathiel był niemalże pewien, że ten pomysł związany był nie z kim
innym, jak z Laurą.
Zaniepokojony przyspieszył swój
bieg, pragnąc zrównać się z bratem.
***
– Ktoś biegnie w naszą stronę.
Zmrużyłam oczy, aby wyostrzyć
wzrok.
Rzeczywiście. W naszą stronę
zmierzała jakaś nieokreślona postać. Jedyne, co mogłam wywnioskować z jej
zachowania to to, że bardzo jej się spieszyło. Zastanawiało mnie, czy to ktoś z
naszych sprzymierzeńców, czy może wrogów. Sądząc po wciąż nieskończonej walce,
to jednak mógł być ktoś, kto zamierzał zrobić nam krzywdę. Na wszelki wypadek
wyjęłam z kieszeni exitialis i
ustawiłam się w takiej pozycji, abym mogła się przynajmniej obronić. W tym
momencie przeklęłam swoje nieposłuszne, zesztywniałe ciało, które ledwo było w
stanie przenieść jedną z nóg do przodu, a także wystawić dłoń przed siebie.
Dopiero po chwili dostrzegłam,
że za nieokreśloną bliżej postacią biegnie ktoś jeszcze. Ktoś, kto próbuje się
z nią zrównać. Wróg i sprzymierzeniec? Tak to mogło wyglądać. Tylko co w takim
razie miałam powiedzieć o dwóch innych plamach na tle pola bitwy, które za nimi
podążały?
– Och! – wykrzyknęła nagle
Patricia, wyskakując do góry i wskazując palcem na biegnącego demona. Jej twarz
rozświetlił szeroki uśmiech. – To Soriel!
– I Nathiel – mruknęłam do
siebie, obserwując, jak wciąż niewyraźna sylwetka mojego męża niemal dogania
swojego brata. To, co mnie zaniepokoiło, znajdowało się w dłoni ukochanego
Patricii. Jego palce zaciskały się na nożu łowców, a im bliżej nas był, tym
bardziej nabierałam pewności, że osobą, którą zamierzał zaatakować, byłam ja.
To na mnie skupił wzrok łowcy pragnącego pozbawić życia swojej ofiary. Nie
wiedziałam, jak na to zareagować. Sama Patricia wyglądała na zdezorientowaną.
Chyba nie dotarło do niej jeszcze, że najstarszy z braci planuje moją śmierć.
Soriel obrócił się dosłownie na
chwilę, aby rzucić pod nogi brata cienistą kłodę. Zaaferowany Nathiel, który
najwyraźniej domyślił się, co starszy Auvrey próbuje dokonać, potknął się i z
impetem przejechał twarzą po trawie. Teraz już wiedziałam, że byłam zdana
wyłącznie na siebie. Tym razem Nathiel nie mógł mnie uratować.
Ugięłam sztywne kolana i
zacisnęłam w drżącej dłoni exitialis.
Nie zamierzałam dać się zabić.
– Pożegnaj się grzecznie z
rodziną Auvreyów – powiedział Soriel, zanosząc się psychopatycznym śmiechem.
Patricia wydała z siebie okrzyk w momencie, kiedy wyskoczył w górę. Moje wyblakłe
zielone oczy spotkały się na moment z jego szmaragdowymi ślepiami. Wtedy
zrozumiałam, że nieważne, co bym zrobiła, i tak nie zdołałabym się obronić. Taki
właśnie był cel Soriela.
Nim zdołałam choćby unieść nóż,
którym sparowałabym cios, przed oczami mignęła mi ciemna smuga przypominająca
demoniczną pokrakę. Exitialis
przedarło się przez jego powłokę w momencie, kiedy do moich uszu doszedł pełen
wściekłości okrzyk Nathiela mieszający się
z piskiem Patricii. Cieniste ramiona, które rozłożyły się tuż przed moją
twarzą, nagle zaczęły rozpływać się w powietrzu. Nóż swobodnie przepłynął przez
czarną smugę, zatrzymując się zaledwie kilka milimetrów od mojego brzucha.
Zapewne gdybym wzięła teraz głębszy wdech, skóra naparłaby na ostrze, to
dlatego wciągnęłam w płuca powietrze i zatrzymałam je na dłuższą chwilę.
Lekko oszołomiona spojrzałam w
twarz Soriela, który posłał mi rozbawiony, kpiący uśmieszek. Najwyraźniej
doprowadzenie mnie do granicy panicznego strachu przed śmiercią bardzo go
bawiło.
– Myślałaś, że cię zabiję? – zaśmiał się
dźwięcznie. – To jeszcze nie ten dzień. Poczekam aż Nathiel wkurzy mnie tak, że
nie będę mógł się przed tym pragnieniem powstrzymać – dodał ze słodkim
uśmieszkiem, przekręcając głowę w bok jak małe dziecko.
– Ty bratozjebie! – wydarł się
Nathiel, który tak samo jak Soriel zamachnął się przed Patricią. Efekt był taki,
jak poprzednio. Cień, z którym najprawdopodobniej walczył, ochronił lodową
czarodziejkę własnym ciałem, a potem rozpłynął się w nicości. Patricia nawet
nie zdążyła zrozumieć, co się właśnie zadziało. Mrugała szybko oczami,
wgapiając się w Nathiela z lekko rozwartymi ustami. Mój mąż przyłożył bok noża
do jej podbródka i uniósł go, zamykając tym samym jej otwór gębowy. Potem
zwrócił się w naszą stronę i prawie od razu rzucił się na Soriela z pięściami.
W porę zdążyłam go złapać za dłoń i pociągnąć w swoją stronę. Skutecznie
objęłam go w pasie, żeby przypadkiem się nie wydostał i nie rozpoczął kolejnej
niepotrzebnej bitwy. Dziwiło mnie, że byłam w stanie go utrzymać. Choć może to
raczej kwestia tego, że zbytnio się nie wyrywał, zupełnie jakby cała ta scena była
na pokaz.
– Mogłeś mi chociaż powiedzieć,
że wpadłeś na pomysł, jak wykurzyć nasze klony! – wydarł się wściekle do
swojego brata. – Myślałem, że naprawdę ją zabijesz!
Soriel schował nóż do kieszeni
i wzruszył obojętnie ramionami. Na jego twarzy zarysował się kpiący wyraz.
– W sumie chciałem, ale w
ostatniej chwili z tego zrezygnowałem. Oczywiście zrobiłem to tylko ze względu
na bezpieczeństwo mojego zajączka. – Chłopak uśmiechnął się tak szeroko, że nie
miałam wątpliwości co do tego, że był szczerze zakochany. – Wiem, że gdybym to
zrobił, zemściłbyś się na niej.
Nathiel przystanął w miejscu,
przyłożył palec wskazujący oraz kciuk do podbródka i spojrzał z zamyśleniem w
niebo. Nagle cały jego gniew gdzieś uleciał, ustępując miejsca względnemu
spokojowi.
– W sumie masz rację –
powiedział podsumowująco, wzruszając obojętnie ramionami. – Tak poza tym to
całkiem dobry pomysł. Tylko ryzykowny. Nie miałeś pewności, że mój klon będzie
chciał obronić Laurę – prychnął z pogardą, zakładając ręce na piersi. Dopiero w
tym momencie go puściłam, ufając, że już nie będzie się chciał rzucić na brata.
Oczywiście w przypadku Auvreyów nigdy nie było wiadomo, czy nagle nie zmienią
zdania, ale w razie czego byłam gotowa.
– Wręcz przeciwnie, miałem
pewność, że to zrobi – odpowiedział Soriel, podchodząc do wciąż oszołomionej
Patricii. Dopiero gdy przyciągnął ją do swojej piersi i mocno przytulił, ta
jakby otrzeźwiała. Kiedy ona popłakiwała cicho w męską koszulkę, w którą
wczepiła zaciśnięte pięści, on głaskał ją uspokajająco po włosach. Dopiero po
dłuższej chwili zaszczycił nas swoim spojrzeniem. To, co mnie zdziwiło to jego
uśmiech. Pierwszy raz widziałam go bardziej ludzkim niż był. Cóż, najwyraźniej
miłość zmieniała ludzi. I demony.
– Nie ukryjemy faktu, że
jesteśmy braćmi, Nathiel. To dlatego byłem pewien, że twój klon ją obroni.
Podświadomie czułeś to samo, w końcu Patricia żyje, a mój sobowtór już nie. –
Wzruszył lekko ramionami, po czym stracił całkowite zainteresowanie moim mężem.
Rozszerzoną w delikatnym, czułym uśmiechu twarz zatopił we włosach ukochanej.
Spojrzałam na siebie z
Nathielem w tej samej chwili. Choć tego nie zaplanowaliśmy, my również
obdarzyliśmy siebie uśmiechami. Cieszyłam się, że znowu go widzę. Chciałam mu
opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, kiedy byliśmy rozdzieleni, jednak
wiedziałam, że będę miała na to jeszcze dużo czasu. Wszystko zdawało się wracać
do ładu. Kiedy młodszy Auvrey otwierał usta, aby obdarzyć mnie jednym ze swoich
ambitnych tekstów idealnych na podryw dresa spod bloku, za naszymi plecami
rozległy się głośne, miarowe oklaski. Nie musiałam nawet zgadywać, kto
zaszczycił nas swoją obecnością. Ostatnia osoba, której śmierć będzie kluczem
do naszego zwycięstwa.
Kiedy spojrzeliśmy w jego
diabelski uśmieszek, który wyrażał rozbawienie mieszające się z triumfem,
poczułam w sercu ukłucie niepokoju. Duma dumą, ale nawet przegrani nie
uśmiechali się w taki sposób, jak robił to Vail Auvrey. Zupełnie jakby miał w
zanadrzu jakiś zwycięski plan.
– Poradziliście sobie ze swoimi
sobowtórami szybciej, niż sądziłem – powiedział powolnie, stawiając odważne
kroki w naszą stronę.
Nathiel i Soriel wystawili
przed siebie noże w tym samym momencie. Nie wyglądali jednak na zaniepokojonych
– wręcz przeciwnie. Połączyła ich zgubna pewność siebie. Zanim mój mąż zbliżył
się do swojego ojca, chwyciłam go za rękaw i pociągnęłam delikatnie w dół.
– Bądź czujny – szepnęłam w
jego stronę. – Twój ojciec nie czuje się jeszcze przegranym.
Nathiel spojrzał na mnie z
góry, marszcząc czoło. Dopiero po chwili spojrzał na Vaila Auvreya z innej
perspektywy. Podejrzewałam, że pomimo moich słów ruszy do boju, aby raz na
zawsze wypełnić swoje dziecięce marzenia polegające na zemście, ale zamiast
tego ścisnął moją dłoń i odłączył się ode mnie ostrożnie z większą niepewnością
i podejrzliwością. Szmaragdowymi oczami mierzył od góry do dołu swojego ojca,
wypatrując jakichś niezgodności w jego zachowaniu oraz ruchach.
– Czas pożegnać się ze swoim
marnym życiem, ojczulku – odezwał się niskim, mrocznym głosem Soriel. –
Przegrałeś.
Szef nieistniejącego już
departamentu wzruszył ramionami, udając skruszonego. Po jego ustach wciąż
błąkał się jednak zdradliwy uśmieszek.
– Cóż, muszę pogodzić się ze
swoim chwalebnym końcem – odpowiedział z wyraźnie słyszalnym w głosie
sarkazmem.
Bracia Auvrey stanęli
naprzeciwko ojca jak zgodne rodzeństwo, którym rzadko bywali. Długie ramiona
wyciągnęli w jego stronę, mierząc do niego nożem ustawionym pod takim samym
kątem. Gdyby ktoś zobaczyłby ich teraz po raz pierwszy, mógłby wysunąć wniosek,
że to bliźniacy, na szczęście tak nie było, bo choć Nathiel i Soriel byli do
siebie piekielnie podobni, różnili się od siebie wieloma cechami charakteru,
jak i wyglądu.
Patricia, która stała nieopodal
mnie, wydała z siebie nagle okrzyk zaskoczenia. Spojrzałam na nią, a potem
skierowałam wzrok w stronę, w którą i ona patrzyła.
Za naszymi plecami zaczęli
ustawiać się wszyscy pewni wygranej członkowie Nox wraz z naszymi
sprzymierzeńcami. Na twarzach wielu z nich odznaczał się gniew. Długoletni, skrywany
gdzieś na dnie umęczonych serc gniew, którym podświadomie darzyli głównego
sprawcę wojny, bólu i śmierci naszych bliskich. Nikt nigdy nie wypowiedział
tego na głos, ale wszyscy, tak samo jak Nathiel i Soriel, pragnęliśmy końca
bezlitosnych rządów Vaila Auvreya. I wszyscy wiedzieliśmy, w jaki sposób
mogliśmy to osiągnąć. Dla nas szef departamentu był niedostępnym, chronionym
rodzinnym prawem do zemsty obiektem. Mogliśmy wyłącznie obserwować jak bracia
dokonują na nim egzekucji.
Z rosnącym w oczach podziwem i
dumą obserwowałam, jak Nox i wszyscy ci, dla których Vail Auvrey był
bezwzględnym mordercą, ustawili się w kręgu, który otoczył trójkę cienistych
demonów – ojca i jego dwóch synów, którym na każdym kroku starał się utrudniać
życie. My byliśmy na tym przedstawieniu wyłącznie widzami, to rodzina Auvreyów
odgrywała główne role w ostatniej scenie długiego aktu, który rozgrywał się od
ponad dwudziestu lat. To właśnie ten moment, w którym miał się dopełnić nasz
los.
Znów przeniosłam spojrzenie na
Vaila, który jako jedyny się uśmiechał. Nie zraziła go wrogość osób, które go
otoczyły. Wciąż był przeświadczony o tym, że przeżyje, a nawet wygra tę bitwę.
Podświadomie czułam, że to już koniec i zwycięstwo stoi po naszej stronie – w
końcu nas było wielu, a Vail Auvrey stał tutaj sam, bez żadnego wsparcia,
jednak świadomość nakazywała mi wstrzymać swoją radość do czasu, kiedy nie będę
miała pewności, że nasz długi, odległy sen nie doczekał się spełnienia.
– Na co czekacie? – spytał
ojciec Auvreyów, rozkładając w swoim fałszywym geście otwartości ramiona. – Czy
to nie do tego dnia dążyliście całe swoje marne życie? W końcu zabiłem waszą
ukochaną matkę i siostrę – wyraźnie zakpił z ziemskiego słowa, które w jego
ustach brzmiało jak prawdziwa obelga. – Zabiłem wielu z was. – Tu szef
departamentu zatoczył wokół siebie koło, obejmując wzrokiem wszystkich tych,
którzy się wokół niego zgromadzili. Zdradziecki, chytry uśmiech nie znikał z
jego twarzy. – Czy to nie wystarczający powód do tego, aby wbić mi exitialis prosto w serce? – zaśmiał się.
– Nie mogę się wręcz doczekać swojego końca – dodał, zniżając zarówno głos, jak
i głowę. Teraz spod czarnej grzywki wystawały wyłącznie błyszczące w mroku
szmaragdowe oczy.
Zauważyłam, że coś było nie tak
w momencie, w którym ojciec Auvreyów włożył do kieszeni ręce. To nie był
charakterystyczny dla niego gest. Jego sposobem na pokazanie dominacji było szerokie
rozstawianie ramion, które wskazywało na fałszywą chęć objęcia swoją
otwartością całego świata – ukryty podtekst polegał na tym, że raczej chciał
ten świat pochłonąć swoją despotyczną władzą. Vail Auvrey nigdy nie chował rąk
do kieszeni. Nie był ani Nathielem, ani Sorielem, którzy czynili ten gest w
momencie, kiedy chcieli poczuć większy luz.
Kiedy bracia Auvrey spojrzeli
na siebie i kiwnęli zgodnie głowami, czas nagle gwałtownie zwolnił. Moje oczy
zarejestrowały szkarłatny błysk w kieszeni Vaila. Kiedy on wyciągnął z kieszeni
dłoń, a Nathiel i Soriel ruszyli z nożami w jego stronę, moje usta rozdarły się
szeroko, wydając z siebie niemy okrzyk. Do moich uszu dotarł psychopatyczny
śmiech ojca Auvreyów, który z rozmachem rzucił czerwonym kamieniem o podłoże.
Nim bracia zdołali do niego dotrzeć, ziemię pod naszymi nogami przeszyła
pajęcza, szkarłatna sieć, która w ułamku jednej sekundy przedzieliła ją na
płyty i rozstąpiła na boki. Nikt z nas nie miał jak uciec. Wszyscy wpadliśmy w
wielką otchłań przepełnioną mrokiem.
Kiedy leciałam w przepaść,
zdołałam dostrzec na niebie szkarłatny odcień. Wtedy już wiedziałam, jaki był
plan Vaila Auvreya. Przenieść Reverentię na Ziemię z pomocą jednego kamienia.
Stało się to, czego tak się
obawialiśmy.
Przegraliśmy.
Hmm, nie tego się spodziewałam, choć też nie czuję się zaskoczona nagłym zwrotem akcji. Vail chyba za mocno kombinuje. Ja wiem, dla niego to wszystko jest grą, ale mimo wszystko chyba coś mi umyka w jego knowaniach.
OdpowiedzUsuńZa to scena, w której Soriel wymyśla swój genialny plan na zniszczenie klonów, to majstersztyk. Nie mogłam się oderwać. Podoba mi się to napięcie, które tam stworzyłaś.
Nic mi nie przychodzi do głowy, jak możesz to dalej poprowadzić.
Pozostaje mi więc czekać i obserwować.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuń"Zostawiłeś mnie z nimi sam! Przez ciebie, spita rosyjską wódką mordo, podcięli mi grzywkę!
– Darmowy fryzjer? – udała zdziwienie Alex. – Byłabym lepszym. Przy okazji odrąbałabym mu łeb. Tak przypadkiem." - ach, tak bardzo nieodpowiednie miejsce, tak bardzo pasujące do postaci słowa :D
Zgadzam się z Laurie, plan Soriela to geniusz w demonicznej postaci, przypomniał mi podobną scenę w "Ci z Dziesiątego Tysiąca".
Coś czułam, że ojczulek jeszcze ostatniego słowa nie powiedział, nie sądziłam jednak, iż zechce swoją krainę przenieść do nas. I obawiam się tego, jakie szkody to ze sobą przyniesie.
Pozdrawiam <3