niedziela, 16 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 67 - "Koniec"

Pomimo nalegań, czarodziejki uparły się, że potowarzyszą mi w mojej niedoli, która polegała na niemożności poruszania się o własnych siłach. Im więcej kroków stawiałam, tym mniej zesztywniała byłam, musiałam jednak przyznać, że od początku do końca tej podróży czułam się jak stuletnia babcia, która wyrusza na ostatnią przechadzkę swojego życia o własnych nogach. Dobrze, z wyglądu przypominałam bardziej mocno nienaoliwionego robota, który potrzebuje szybkiej naprawy.
Choć starałam się poganiać własne ciało, nie byłam w stanie szybciej iść. Robiłam tyle, ile mogłam, a nawet to wyciskało ze mnie siódme poty. Chwilami miałam wrażenie, że po prostu padnę na twarz i więcej nie wstanę, ale szłam dalej, ponieważ chciałam dołączyć do reszty Nox, w tym i do mojego męża.
W duchu modliłam się o to, aby było już po wszystkim, miałam jednak przeczucie, że to jeszcze nie koniec starcia – w końcu sama Nivareth stwierdziła, że bracia Auvrey przegrywają ze swoim ojcem. Zawsze istniała możliwość, że powiedziała to po to, abyśmy się zmartwiły, w końcu to Nivareth – czerpała przyjemność z ludzkiego cierpienia.
– Co tam się dzieje? – usłyszałam głos Alex, która trzymała mnie za łokieć, abym przypadkiem nie zaliczyła ziemistej gleby.
Wszystkie wytężyłyśmy wzrok, wypatrując z oddali maleńkich mrówek, które latały po polanie, prowadząc ze sobą zaciętą walkę. Nie ulegało wątpliwości, że połowę z nich stanowili nasi sojusznicy, zaskoczyli mnie raczej wrogowie, z którymi walczyli. Wydawało mi się, że skutecznie pozbyliśmy się wszystkich cienistych pokrak. Czy Vail Auvrey miał w zanadrzu kogoś jeszcze, kto nie uchodził za demona?
– Sądzę, że powinnaś tutaj zostać – odezwała się Martha.
Chciałam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że w tym stanie byłabym tylko obciążeniem. Nie dość, że stałam się zwykłym człowiekiem pozbawionym mocy, to jeszcze ledwo się poruszałam.
– Patricia też powinna tutaj zostać – powiedziała Alex, zakładając ręce na piersi.
– Zgadzam się – poparła ją Martha.
Lodowa czarodziejka zrobiła niedowierzającą minę. Próbowała coś wymówić, ale jej usta otwierały się bezgłośnie, jakby ktoś pozbawił ją głosu. Milczenie chciała nadrobić dłońmi, którymi przecząco machała, ale to niewiele dało. Wobec Alexandry i Marthy nie miała słowa sprzeciwu.
– Grzecznie czekajcie na to, aż zwyciężymy, swoje już zrobiłyście. – Alex pomachała nam dłonią i z krzywym uśmieszkiem, który mówił o tym, że ma już dosyć bitew, ruszyła do przodu. Tuż za nią popędziła Martha, która posłała nam uspokajający uśmiech. Wkrótce obie zniknęły nam z oczu.
Patricia jęknęła donośnie i usiadła na pieńku ściętego drzewa, opuszczając ręce w dół. Smutne zielone oczy przeniosła na pole walki, które wciąż było zdecydowanie za daleko od nas, abyśmy mogły cokolwiek wywnioskować. Nie miałyśmy nawet możliwości, aby rozszyfrować tożsamość poszczególnych postaci, łącznie z naszymi sprzymierzeńcami. Domyślałam się, co czuje. Gdzieś w głębi, pomimo tego, co zdążyłam już zrobić, czułam się bezużyteczna i słaba. Nigdy nie sądziłam, że zostanę pozostawiona na pustej polanie jak niepotrzebna rzecz, która wyłącznie będzie zawadzała. Czekałam na koniec jednej z największych walk, oglądając wszystko z oddali. Nie tak wyobrażałam sobie starcie Nox z demonami. W każdej, nawet tej najbardziej niepokojącej wizji, zawsze stałam u boku moich walczących przyjaciół.
Wydałam z siebie bezgłośne westchnięcie i poklepałam współczująco towarzyszkę mojej niedoli po ramieniu. Chociaż nie chciałyśmy, obie zdawałyśmy sobie sprawę z tego, że niewiele mogłyśmy teraz zrobić.
***
Pierwsze minuty walki przepełnione były euforią mieszaną z adrenaliną. Kolejne wzbudzały wyłącznie irytację i chęć zakończenia tej bezcelowej bitwy. Zakład o to, kto pierwszy skończy ze swoim cienistym przeciwnikiem miał być motywacją, dlatego bracia Auvrey starali się prześcignąć siebie nawzajem. Szybko się jednak okazało, że nawet jeżeli zamienili się między sobą klonami, poziom walki wciąż był wyrównany. Jeszcze dziesięć minut temu Nathiel był pewien, że pokona sobowtóra swojego brata, ponieważ jest od niego zdecydowanie silniejszy. Jak się okazało – poziom był jednak niezwykle wyrównany, zupełnie jakby walczył z prawdziwą wersją swojego brata. Nie chciał się do tego przyznawać, ale byli sobie równi, a co się z tym wiązało: mogli wygrać tylko podstępem.
– Co mam zrobić, żeby cię pokonać, co? – spytał niezadowolony Nathiel, lądując na nogach obok właściwego Soriela. Jego brat prychnął donośnie, dosłownie na ułamek sekundy obdarzając go krzywym uśmiechem.
– Nie pokonasz mnie, bo jestem od ciebie lepszy – odpowiedział kpiąco.
– Gdybyś był ode mnie lepszy, to już dawno zabiłbyś mojego klona – warknął młodszy Auvrey. Niezwykle go kusiło, żeby wbić nóż w bok prawdziwego brata. W końcu był teraz skupiony na walce i nie zwracał na to uwagi. Gdy jednak przystanął w miejscu, Soriel zrobił to samo. Nathiel przewrócił oczami, zdając sobie sprawę z tego, że nawet jeżeli nie byli swoimi klonami, to geny sprawiały, że niekiedy myśleli podobnie.
Gdy był jeszcze małym knypkiem bardzo chciał się upodobnić do starszego brata. Był dla niego źródłem wiedzy zarówno dotyczącej życia codziennego, jak i tego demonicznego. Choć często się z nim kłócił, lubił mu też zadawać ciekawskie pytania dotyczące świata, na które Soriel z dumą mu odpowiadał. W dzieciństwie ich matka śmiała się, że są jak dwie krople wody, z tą różnicą, że Nathiel po prostu więcej płacze – zrzucała to jednak na karb tego, że był jeszcze mały.
Bracia Auvrey nie chcieli o tym mówić na głos, ale doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że genetyki nie można oszukać. Nawet po ponad dwudziestu latach, kiedy się nie widzieli, można było dostrzec, że są do siebie podobni, także jeżeli chodziło o styl walki. Poza tym oboje nie byliby Auvreyami, gdyby tak łatwo się poddawali. Zawsze walczyli do upadłego.
Starszy z braci w porę zorientował się, że klon Nathiela próbuje wbić mu exitialis w brzuch. Odskoczył w ostatniej chwili, dzięki czemu nóż przeciął na poziomie jego brzucha wyłącznie powietrze. Bracia stracili zainteresowanie sobą – w końcu nie mieli zajmować się wzajemną walką, a walką z wrogami, których nie tak łatwo było się pozbyć.
Nathiel po raz kolejny natarł na cienistego klona, napotykając jego obronny ruch. Po zmarszczonych brwiach dało się dostrzec, że intensywnie myśli, jednak mimo szczerych chęci, los nie podsuwał mu żadnego szybkiego rozwiązania tej niekończącej się bitwy. Dla lepszej trzeźwości umysłu postanowił rozejrzeć się wkoło, dlatego odskoczył od swojego klona na tyle daleko, aby mieć czas na przyjrzenie się otoczeniu.
Wychodziło na to, że Nox powoli kończyło utarczki z cienistymi przeciwnikami, a do zespołu dołączyła Alexandra i Martha. Dopiero po chwili dotarło do niego, że przecież gdzieś tutaj powinna znajdować się Laura. Nie mógł jej jednak wyszukać wzrokiem. Był na tym tak bardzo skupiony, że gdyby nie jego rzeczywisty brat, zapewne tkwiłby tu teraz z exitialis w piersi. Soriel pchnął go w bok, powalając na ziemię, a potem odparł atak własnego klona. Lewą nogą kopnął również zbliżającego się do niego sobowtóra brata.
– Ogarnij się, co? – prychnął, spoglądając na młodszego Auvreya. – Nie będę ci wiecznie dupy ratować.
– Widziałeś gdzieś Laurę? – Nathiel ominął zgryźliwy tekst brata. Nie przejął się tym, że z jego powodu siedział na ziemi. Nie przejmował się również tym, że Soriel walczy teraz z dwoma klonami naraz. Jego spojrzenie wędrowało od jednego sprzymierzeńca do drugiego. Gdzieś w środku czuł narastający niepokój.
– Czy to teraz ważne? – warknął Soriel. – Później ją zobaczysz. Weź się w garść i pomóż mi walczyć. Może daję sobie radę z dwoma klonami naraz, ale podwójna walka jest o wiele bardziej męcząca, wiesz?
– Twojej wiedźmy też tutaj nie ma.
Teraz również i Soriel obejrzał się do tyłu, wykonując przy okazji podwójny unik. W normalnym przypadku wydarłby się na brata, że nie powinien tak o niej mówić, ale zamiast tego skupił się raczej na otoczeniu, w którym rzeczywiście brakowało jednej blond czupryny. Przecież to jasne, że tam, gdzie jej przyjaciółki, musiała być i ona, tymczasem zaginęła bez śladu.
Starszy z braci pozwolił na to, aby klon Nathiela wbił mu nóż w ramię. Jak się jednak okazało, był to planowany zabieg, który pozwolił mu na zbliżenie się do niego, chwycenie za łokieć i przerzucenie go przez swoje ramię, gdzie zderzył się ze swoją pierwotną wersją. Zanim to jego własny sobowtór postanowił go zaatakować, on ruszył przez bitewną polanę, aby dostać się do la bonne fee. Nathiel zdążył wyłącznie krzyknąć głośne: „Hej!”, potem nie miał jednak czasu na dalsze okrzyki wymieszane z obelgami, bo dwa klony skupiły się tym razem na nim.
Soriel podbiegł do Alexandry, która akurat siłowała się z jednym z martwych członków departamentu. Nie zdążył nawet wywnioskować, kto to był, po prostu wbił mu bezlitośnie nóż w plecy, sprawiając, że rozpływa się w powietrzu. Zaskoczona tym samarytańskim aktem Alex, spojrzała z uniesioną brwią na swojego wybawcę. Nie musiała dobrze znać Soriela, aby domyślić się, że nie zrobił tego dla niej. Jemu zależało wyłącznie na Patricii, której zresztą tutaj nie było. To dlatego, zanim zdążył zadawać pytanie, czy choćby otworzyć usta, odpowiedziała mu krótko:
– Patricia jest bezpieczna. – Wskazała palcem na niewielkie wzgórze, gdzie tkwiły dwie czarne kropki. – Jest razem z Laurą.
Soriel wewnętrznie odetchnął. Cieszył się, że nie tkwiła tutaj wraz z tymi pokrakami. W oddali była o wiele bezpieczniejsza. Żaden demon nie powinien się nią zainteresować.
– Ty pieprzony zdrajco! – usłyszał za swoimi plecami. Na ten wypełniony złością głos zareagował przewróceniem oczami. Nawet nie zadał sobie trudu, aby spojrzeć w tył. Po prostu założył ręce na piersi i przysłuchiwał się ze spokojem wymyślnym obelgom brata, które zdradzały, jak daleko od niego był. – Zaraz tak ci przywalę, że zdechniesz razem z twoim klonem, bo nie będziesz mógł znieść widoku swojej obitej gęby! Pedale z burdelu wyrwany! Zostawiłeś mnie z nimi sam! Przez ciebie, spita rosyjską wódką mordo, podcięli mi grzywkę!
– Darmowy fryzjer? – udała zdziwienie Alex. – Byłabym lepszym. Przy okazji odrąbałabym mu łeb. Tak przypadkiem.
Soriel słysząc to zachichotał. Nigdy nie sądził, że któraś z czarodziejek go rozbawi. A jednak. I pomyśleć, że takie rzeczy zdarzały się najczęściej na polu bitwy. To chyba idealne miejsce na dowiadywanie się nowych rzeczy i bliższe zapoznawanie się z potencjalnym wrogiem. Bo co tak zbliżało ludzi, jak nie wspólne marzenia o śmierci własnego brata?
Starszy z rodzeństwa planował obrócić się spektakularnie w ostatniej chwili, gdy Nathiel będzie już wystarczająco blisko niego, wtedy miałby też czas na przygotowanie się, żeby odeprzeć atak biegnących za nim klonów, zamiast tego spojrzał jednak na polanę, gdzie stała Patricia razem z Laurą. I wtedy właśnie wpadł na pomysł, jak pozbyć się swojego klona.
Nim młodszy brat dosięgnął go swoim nożem, próbując pokazać mu swoje niezadowolenie, Soriel wyrwał do przodu z uśmieszkiem godnym prawdziwego psychopaty. Plan był może nieco szalony, ale nie obchodziło go powodzenie tej misji. Straty dla niego będą niewielkie, poza tym przewidywał, że eksperyment raczej się powiedzie. Mógłby wtedy upiec dwie pieczenie na jednym ogniu – wzmocnić nienawiść Nathiela i pozbyć się jego klona.
Młodszy Auvrey przystanął obok Alexandry, unosząc w zdziwieniu brwi.
– A temu co? – spytał nierozumnie, przekręcając głowę w bok.
– Prawdopodobnie pędzi w stronę Patricii i Laury – oznajmiła chłodno Alex, zakładając ręce na piersi. Nawet nie obdarzyła spojrzeniem swojego rozmówcy, a kiedy dwa klony zbliżyły się do niego, postawiła strategiczny krok w tył, licząc na to, że nieźle obiją mu gębę. Tak się jednak nie stało, bo Nathiel wpadł na pomysł, aby podstawić im podwójnego haka. Dwie cieniste postacie wylądowały na sobie w trawie. Dopiero wtedy pozwolił sobie na morderczy wyścig. Jeszcze nie wiedział, co Soriel planuje, ale czuł, że nie ma to związku z Patricią. Jako Auvrey nigdy nie uciekał z pola walki, on wyłącznie przenosił ją na inną przestrzeń. Musiał na coś wpaść, a Nathiel był niemalże pewien, że ten pomysł związany był nie z kim innym, jak z Laurą.
Zaniepokojony przyspieszył swój bieg, pragnąc zrównać się z bratem.

***
– Ktoś biegnie w naszą stronę.
Zmrużyłam oczy, aby wyostrzyć wzrok.
Rzeczywiście. W naszą stronę zmierzała jakaś nieokreślona postać. Jedyne, co mogłam wywnioskować z jej zachowania to to, że bardzo jej się spieszyło. Zastanawiało mnie, czy to ktoś z naszych sprzymierzeńców, czy może wrogów. Sądząc po wciąż nieskończonej walce, to jednak mógł być ktoś, kto zamierzał zrobić nam krzywdę. Na wszelki wypadek wyjęłam z kieszeni exitialis i ustawiłam się w takiej pozycji, abym mogła się przynajmniej obronić. W tym momencie przeklęłam swoje nieposłuszne, zesztywniałe ciało, które ledwo było w stanie przenieść jedną z nóg do przodu, a także wystawić dłoń przed siebie.
Dopiero po chwili dostrzegłam, że za nieokreśloną bliżej postacią biegnie ktoś jeszcze. Ktoś, kto próbuje się z nią zrównać. Wróg i sprzymierzeniec? Tak to mogło wyglądać. Tylko co w takim razie miałam powiedzieć o dwóch innych plamach na tle pola bitwy, które za nimi podążały?
– Och! – wykrzyknęła nagle Patricia, wyskakując do góry i wskazując palcem na biegnącego demona. Jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. – To Soriel!
– I Nathiel – mruknęłam do siebie, obserwując, jak wciąż niewyraźna sylwetka mojego męża niemal dogania swojego brata. To, co mnie zaniepokoiło, znajdowało się w dłoni ukochanego Patricii. Jego palce zaciskały się na nożu łowców, a im bliżej nas był, tym bardziej nabierałam pewności, że osobą, którą zamierzał zaatakować, byłam ja. To na mnie skupił wzrok łowcy pragnącego pozbawić życia swojej ofiary. Nie wiedziałam, jak na to zareagować. Sama Patricia wyglądała na zdezorientowaną. Chyba nie dotarło do niej jeszcze, że najstarszy z braci planuje moją śmierć.
Soriel obrócił się dosłownie na chwilę, aby rzucić pod nogi brata cienistą kłodę. Zaaferowany Nathiel, który najwyraźniej domyślił się, co starszy Auvrey próbuje dokonać, potknął się i z impetem przejechał twarzą po trawie. Teraz już wiedziałam, że byłam zdana wyłącznie na siebie. Tym razem Nathiel nie mógł mnie uratować.
Ugięłam sztywne kolana i zacisnęłam w drżącej dłoni exitialis.
Nie zamierzałam dać się zabić.
– Pożegnaj się grzecznie z rodziną Auvreyów – powiedział Soriel, zanosząc się psychopatycznym śmiechem. Patricia wydała z siebie okrzyk w momencie, kiedy wyskoczył w górę. Moje wyblakłe zielone oczy spotkały się na moment z jego szmaragdowymi ślepiami. Wtedy zrozumiałam, że nieważne, co bym zrobiła, i tak nie zdołałabym się obronić. Taki właśnie był cel Soriela.
Nim zdołałam choćby unieść nóż, którym sparowałabym cios, przed oczami mignęła mi ciemna smuga przypominająca demoniczną pokrakę. Exitialis przedarło się przez jego powłokę w momencie, kiedy do moich uszu doszedł pełen wściekłości okrzyk Nathiela mieszający się  z piskiem Patricii. Cieniste ramiona, które rozłożyły się tuż przed moją twarzą, nagle zaczęły rozpływać się w powietrzu. Nóż swobodnie przepłynął przez czarną smugę, zatrzymując się zaledwie kilka milimetrów od mojego brzucha. Zapewne gdybym wzięła teraz głębszy wdech, skóra naparłaby na ostrze, to dlatego wciągnęłam w płuca powietrze i zatrzymałam je na dłuższą chwilę.
Lekko oszołomiona spojrzałam w twarz Soriela, który posłał mi rozbawiony, kpiący uśmieszek. Najwyraźniej doprowadzenie mnie do granicy panicznego strachu przed śmiercią bardzo go bawiło.
 – Myślałaś, że cię zabiję? – zaśmiał się dźwięcznie. – To jeszcze nie ten dzień. Poczekam aż Nathiel wkurzy mnie tak, że nie będę mógł się przed tym pragnieniem powstrzymać – dodał ze słodkim uśmieszkiem, przekręcając głowę w bok jak małe dziecko.
– Ty bratozjebie! – wydarł się Nathiel, który tak samo jak Soriel zamachnął się przed Patricią. Efekt był taki, jak poprzednio. Cień, z którym najprawdopodobniej walczył, ochronił lodową czarodziejkę własnym ciałem, a potem rozpłynął się w nicości. Patricia nawet nie zdążyła zrozumieć, co się właśnie zadziało. Mrugała szybko oczami, wgapiając się w Nathiela z lekko rozwartymi ustami. Mój mąż przyłożył bok noża do jej podbródka i uniósł go, zamykając tym samym jej otwór gębowy. Potem zwrócił się w naszą stronę i prawie od razu rzucił się na Soriela z pięściami. W porę zdążyłam go złapać za dłoń i pociągnąć w swoją stronę. Skutecznie objęłam go w pasie, żeby przypadkiem się nie wydostał i nie rozpoczął kolejnej niepotrzebnej bitwy. Dziwiło mnie, że byłam w stanie go utrzymać. Choć może to raczej kwestia tego, że zbytnio się nie wyrywał, zupełnie jakby cała ta scena była na pokaz.
– Mogłeś mi chociaż powiedzieć, że wpadłeś na pomysł, jak wykurzyć nasze klony! – wydarł się wściekle do swojego brata. – Myślałem, że naprawdę ją zabijesz!
Soriel schował nóż do kieszeni i wzruszył obojętnie ramionami. Na jego twarzy zarysował się kpiący wyraz.
– W sumie chciałem, ale w ostatniej chwili z tego zrezygnowałem. Oczywiście zrobiłem to tylko ze względu na bezpieczeństwo mojego zajączka. – Chłopak uśmiechnął się tak szeroko, że nie miałam wątpliwości co do tego, że był szczerze zakochany. – Wiem, że gdybym to zrobił, zemściłbyś się na niej.
Nathiel przystanął w miejscu, przyłożył palec wskazujący oraz kciuk do podbródka i spojrzał z zamyśleniem w niebo. Nagle cały jego gniew gdzieś uleciał, ustępując miejsca względnemu spokojowi.
– W sumie masz rację – powiedział podsumowująco, wzruszając obojętnie ramionami. – Tak poza tym to całkiem dobry pomysł. Tylko ryzykowny. Nie miałeś pewności, że mój klon będzie chciał obronić Laurę – prychnął z pogardą, zakładając ręce na piersi. Dopiero w tym momencie go puściłam, ufając, że już nie będzie się chciał rzucić na brata. Oczywiście w przypadku Auvreyów nigdy nie było wiadomo, czy nagle nie zmienią zdania, ale w razie czego byłam gotowa.
– Wręcz przeciwnie, miałem pewność, że to zrobi – odpowiedział Soriel, podchodząc do wciąż oszołomionej Patricii. Dopiero gdy przyciągnął ją do swojej piersi i mocno przytulił, ta jakby otrzeźwiała. Kiedy ona popłakiwała cicho w męską koszulkę, w którą wczepiła zaciśnięte pięści, on głaskał ją uspokajająco po włosach. Dopiero po dłuższej chwili zaszczycił nas swoim spojrzeniem. To, co mnie zdziwiło to jego uśmiech. Pierwszy raz widziałam go bardziej ludzkim niż był. Cóż, najwyraźniej miłość zmieniała ludzi. I demony.
– Nie ukryjemy faktu, że jesteśmy braćmi, Nathiel. To dlatego byłem pewien, że twój klon ją obroni. Podświadomie czułeś to samo, w końcu Patricia żyje, a mój sobowtór już nie. – Wzruszył lekko ramionami, po czym stracił całkowite zainteresowanie moim mężem. Rozszerzoną w delikatnym, czułym uśmiechu twarz zatopił we włosach ukochanej.
Spojrzałam na siebie z Nathielem w tej samej chwili. Choć tego nie zaplanowaliśmy, my również obdarzyliśmy siebie uśmiechami. Cieszyłam się, że znowu go widzę. Chciałam mu opowiedzieć o wszystkim, co mnie spotkało, kiedy byliśmy rozdzieleni, jednak wiedziałam, że będę miała na to jeszcze dużo czasu. Wszystko zdawało się wracać do ładu. Kiedy młodszy Auvrey otwierał usta, aby obdarzyć mnie jednym ze swoich ambitnych tekstów idealnych na podryw dresa spod bloku, za naszymi plecami rozległy się głośne, miarowe oklaski. Nie musiałam nawet zgadywać, kto zaszczycił nas swoją obecnością. Ostatnia osoba, której śmierć będzie kluczem do naszego zwycięstwa.
Kiedy spojrzeliśmy w jego diabelski uśmieszek, który wyrażał rozbawienie mieszające się z triumfem, poczułam w sercu ukłucie niepokoju. Duma dumą, ale nawet przegrani nie uśmiechali się w taki sposób, jak robił to Vail Auvrey. Zupełnie jakby miał w zanadrzu jakiś zwycięski plan.
– Poradziliście sobie ze swoimi sobowtórami szybciej, niż sądziłem – powiedział powolnie, stawiając odważne kroki w naszą stronę.
Nathiel i Soriel wystawili przed siebie noże w tym samym momencie. Nie wyglądali jednak na zaniepokojonych – wręcz przeciwnie. Połączyła ich zgubna pewność siebie. Zanim mój mąż zbliżył się do swojego ojca, chwyciłam go za rękaw i pociągnęłam delikatnie w dół.
– Bądź czujny – szepnęłam w jego stronę. – Twój ojciec nie czuje się jeszcze przegranym.
Nathiel spojrzał na mnie z góry, marszcząc czoło. Dopiero po chwili spojrzał na Vaila Auvreya z innej perspektywy. Podejrzewałam, że pomimo moich słów ruszy do boju, aby raz na zawsze wypełnić swoje dziecięce marzenia polegające na zemście, ale zamiast tego ścisnął moją dłoń i odłączył się ode mnie ostrożnie z większą niepewnością i podejrzliwością. Szmaragdowymi oczami mierzył od góry do dołu swojego ojca, wypatrując jakichś niezgodności w jego zachowaniu oraz ruchach.
– Czas pożegnać się ze swoim marnym życiem, ojczulku – odezwał się niskim, mrocznym głosem Soriel. – Przegrałeś.
Szef nieistniejącego już departamentu wzruszył ramionami, udając skruszonego. Po jego ustach wciąż błąkał się jednak zdradliwy uśmieszek.
– Cóż, muszę pogodzić się ze swoim chwalebnym końcem – odpowiedział z wyraźnie słyszalnym w głosie sarkazmem.
Bracia Auvrey stanęli naprzeciwko ojca jak zgodne rodzeństwo, którym rzadko bywali. Długie ramiona wyciągnęli w jego stronę, mierząc do niego nożem ustawionym pod takim samym kątem. Gdyby ktoś zobaczyłby ich teraz po raz pierwszy, mógłby wysunąć wniosek, że to bliźniacy, na szczęście tak nie było, bo choć Nathiel i Soriel byli do siebie piekielnie podobni, różnili się od siebie wieloma cechami charakteru, jak i wyglądu.
Patricia, która stała nieopodal mnie, wydała z siebie nagle okrzyk zaskoczenia. Spojrzałam na nią, a potem skierowałam wzrok w stronę, w którą i ona patrzyła.
Za naszymi plecami zaczęli ustawiać się wszyscy pewni wygranej członkowie Nox wraz z naszymi sprzymierzeńcami. Na twarzach wielu z nich odznaczał się gniew. Długoletni, skrywany gdzieś na dnie umęczonych serc gniew, którym podświadomie darzyli głównego sprawcę wojny, bólu i śmierci naszych bliskich. Nikt nigdy nie wypowiedział tego na głos, ale wszyscy, tak samo jak Nathiel i Soriel, pragnęliśmy końca bezlitosnych rządów Vaila Auvreya. I wszyscy wiedzieliśmy, w jaki sposób mogliśmy to osiągnąć. Dla nas szef departamentu był niedostępnym, chronionym rodzinnym prawem do zemsty obiektem. Mogliśmy wyłącznie obserwować jak bracia dokonują na nim egzekucji.
Z rosnącym w oczach podziwem i dumą obserwowałam, jak Nox i wszyscy ci, dla których Vail Auvrey był bezwzględnym mordercą, ustawili się w kręgu, który otoczył trójkę cienistych demonów – ojca i jego dwóch synów, którym na każdym kroku starał się utrudniać życie. My byliśmy na tym przedstawieniu wyłącznie widzami, to rodzina Auvreyów odgrywała główne role w ostatniej scenie długiego aktu, który rozgrywał się od ponad dwudziestu lat. To właśnie ten moment, w którym miał się dopełnić nasz los.
Znów przeniosłam spojrzenie na Vaila, który jako jedyny się uśmiechał. Nie zraziła go wrogość osób, które go otoczyły. Wciąż był przeświadczony o tym, że przeżyje, a nawet wygra tę bitwę. Podświadomie czułam, że to już koniec i zwycięstwo stoi po naszej stronie – w końcu nas było wielu, a Vail Auvrey stał tutaj sam, bez żadnego wsparcia, jednak świadomość nakazywała mi wstrzymać swoją radość do czasu, kiedy nie będę miała pewności, że nasz długi, odległy sen nie doczekał się spełnienia.
– Na co czekacie? – spytał ojciec Auvreyów, rozkładając w swoim fałszywym geście otwartości ramiona. – Czy to nie do tego dnia dążyliście całe swoje marne życie? W końcu zabiłem waszą ukochaną matkę i siostrę – wyraźnie zakpił z ziemskiego słowa, które w jego ustach brzmiało jak prawdziwa obelga. – Zabiłem wielu z was. – Tu szef departamentu zatoczył wokół siebie koło, obejmując wzrokiem wszystkich tych, którzy się wokół niego zgromadzili. Zdradziecki, chytry uśmiech nie znikał z jego twarzy. – Czy to nie wystarczający powód do tego, aby wbić mi exitialis prosto w serce? – zaśmiał się. – Nie mogę się wręcz doczekać swojego końca – dodał, zniżając zarówno głos, jak i głowę. Teraz spod czarnej grzywki wystawały wyłącznie błyszczące w mroku szmaragdowe oczy.
Zauważyłam, że coś było nie tak w momencie, w którym ojciec Auvreyów włożył do kieszeni ręce. To nie był charakterystyczny dla niego gest. Jego sposobem na pokazanie dominacji było szerokie rozstawianie ramion, które wskazywało na fałszywą chęć objęcia swoją otwartością całego świata – ukryty podtekst polegał na tym, że raczej chciał ten świat pochłonąć swoją despotyczną władzą. Vail Auvrey nigdy nie chował rąk do kieszeni. Nie był ani Nathielem, ani Sorielem, którzy czynili ten gest w momencie, kiedy chcieli poczuć większy luz.
Kiedy bracia Auvrey spojrzeli na siebie i kiwnęli zgodnie głowami, czas nagle gwałtownie zwolnił. Moje oczy zarejestrowały szkarłatny błysk w kieszeni Vaila. Kiedy on wyciągnął z kieszeni dłoń, a Nathiel i Soriel ruszyli z nożami w jego stronę, moje usta rozdarły się szeroko, wydając z siebie niemy okrzyk. Do moich uszu dotarł psychopatyczny śmiech ojca Auvreyów, który z rozmachem rzucił czerwonym kamieniem o podłoże. Nim bracia zdołali do niego dotrzeć, ziemię pod naszymi nogami przeszyła pajęcza, szkarłatna sieć, która w ułamku jednej sekundy przedzieliła ją na płyty i rozstąpiła na boki. Nikt z nas nie miał jak uciec. Wszyscy wpadliśmy w wielką otchłań przepełnioną mrokiem.
Kiedy leciałam w przepaść, zdołałam dostrzec na niebie szkarłatny odcień. Wtedy już wiedziałam, jaki był plan Vaila Auvreya. Przenieść Reverentię na Ziemię z pomocą jednego kamienia.  
Stało się to, czego tak się obawialiśmy.
Przegraliśmy.

2 komentarze:

  1. Hmm, nie tego się spodziewałam, choć też nie czuję się zaskoczona nagłym zwrotem akcji. Vail chyba za mocno kombinuje. Ja wiem, dla niego to wszystko jest grą, ale mimo wszystko chyba coś mi umyka w jego knowaniach.
    Za to scena, w której Soriel wymyśla swój genialny plan na zniszczenie klonów, to majstersztyk. Nie mogłam się oderwać. Podoba mi się to napięcie, które tam stworzyłaś.
    Nic mi nie przychodzi do głowy, jak możesz to dalej poprowadzić.
    Pozostaje mi więc czekać i obserwować.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    "Zostawiłeś mnie z nimi sam! Przez ciebie, spita rosyjską wódką mordo, podcięli mi grzywkę!
    – Darmowy fryzjer? – udała zdziwienie Alex. – Byłabym lepszym. Przy okazji odrąbałabym mu łeb. Tak przypadkiem." - ach, tak bardzo nieodpowiednie miejsce, tak bardzo pasujące do postaci słowa :D
    Zgadzam się z Laurie, plan Soriela to geniusz w demonicznej postaci, przypomniał mi podobną scenę w "Ci z Dziesiątego Tysiąca".
    Coś czułam, że ojczulek jeszcze ostatniego słowa nie powiedział, nie sądziłam jednak, iż zechce swoją krainę przenieść do nas. I obawiam się tego, jakie szkody to ze sobą przyniesie.
    Pozdrawiam <3

    OdpowiedzUsuń