środa, 25 lutego 2015

Rozdział 55 - "Już nie ma odwrotu"

Od 56 rozdziału będzie trochę poważniej, w większej mierze opisowo. 55 z serii rozkminowej. Trochę Lauriela - bo niedługo będzie ich coraz mniej. 

POPRAWIONE [21.10.2018]
***    
Kubek z gorącą herbatą ogrzewał moje dłonie, nie pozwalając im na całkowitą utratę ciepła. Był duży, a na przedzie miał narysowanego obrażonego kota, pod którym widniał napis: „Nie podchodź, bo drapię”. Idealnie wpasowywał się w mój dzisiejszy nastrój, choć to nie ja byłam jego właścicielką. To kubek Calanthe. Jak co dzień stałam u niej w kuchni i przyglądałam się z okna szumiącym brzozom okrytymi ciemnym płaszczem nocy.
Dwa dni temu byłam świadkiem utraty przytomności mojej matki. Nigdy wcześniej się to nie zdarzyło, dlatego zaskoczyła mnie tym nagłym upadkiem. Przez kilka godzin, do samej północy, trzymała się jej wysoka gorączka. Nie otwierała oczu, a mrużyła je zupełnie tak, jakby coś ją bolało. Odważyłam się sięgnąć do tajemniczej szuflady, gdzie kryły się łagodzące leki. Były tam tylko cztery strzykawki, co oznaczało, że zapas drugoplanowych odtrutek się kończył. To mogły być ostatnie dni jej życia, a ja nie mogłam z tym kompletnie niczego zrobić. Nawet błaganie Blaziera niewiele pomogło – twardo trzymał się swojego postanowienia, nie chcąc wystawiać nosa poza cień Sorathiela. Czy był jakiś ratunek dla Calanthe? Nie znałam nikogo, kto dobrowolnie krążyłby pomiędzy Reverentią a światem ludzi. To przecież czyste szaleństwo, zważając na restrykcyjne zasady, jakie wprowadził departament.
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam się sobie nadziwić. Przecież jeszcze niedawno nie byłam w stanie przebaczyć Calanthe tego, że mnie zostawiła, a teraz? Teraz szukałam sposobu, aby ją uratować. Wciąż nie mogłam przyzwyczaić się do myśli, że była moją matką, bo w żaden sposób na nią nie pasowała. Jej zachowanie było raczej bliskie surowej nauczycielce pilnującej swoich podopiecznych, to jednak miało własne uzasadnienie. Nigdy nie zajmowała się żadnym dzieckiem, dlatego też nie miała pojęcia, jak się zachować wobec własnej córki.  
Spojrzałam bezradnie na Nathiela, który stał milcząco obok mnie i spoglądał na ponury krajobraz za oknem. Po ostatnim wyznaniu stał się nieco bardziej spokojny. Nie próbował już zaczarować mnie oczami, nie wpatrywał się we mnie nienagannie często, nie czynił żadnych aluzji w stosunku co do mnie i co najważniejsze: nie próbował mnie pocałować. Miałam wrażenie, że celowo dał mi czas na przemyślenia. Wiedziałam, że prędzej czy później to czekanie mu się znudzi i zaprotestuje przeciwko bezczynności, robiąc coś głupiego. Bałam się tego, to dlatego starałam się przebywać z nim sam na sam jak najrzadziej.
– Martwisz się o nią, co? – spytał Nathiel, posyłając mi znaczący uśmiech.
Kiwnęłam głową, mocniej ściskając w dłoniach kubek. Nie chciałam się przyznawać do tego, że myślałam teraz o nim. Nie musiał o tym wiedzieć.
– Chciałabym jej pomóc, ale nie wiem jak – odpowiedziałam szeptem, bojąc się, że Calanthe mogłaby mnie usłyszeć. Za nic w świecie nie przyznałabym się, że zaczynało mi na niej zależeć.  
Nasze oczy znów powędrowały za okno, gdzie brzozy szaleńczo falowały na wietrze. Ten widok miał w sobie coś nostalgicznego. Wpasowywał się w ponury nastrój dzisiejszego dnia. Choć było lato, dojmujący chłód mroził moje serce niepokojem.
– Mam pomysł – usłyszałam nagle zbawienne, choć wątpliwe dla mnie słowa.
Spojrzałam niepewnie na Nathiela. Bałam się jego pomysłów, bo te zawsze niosły ze sobą coś szalonego. Dowodem na to była nasza ostatnia misja, która zakończyła się wjazdem różowym, dziecięcym rowerem do jeziora.
– Jutro w Reverentii odbędzie się bal. Nie wiem, co oni tam świętują, ale wiem, że to wygląda zupełnie inaczej niż w świecie ludzi – stwierdził, uderzając niecierpliwie palcami o blat kuchenny. – Może moglibyśmy…
– Nie mów mi, że myślisz o... – zaczęłam przestraszona. Nim jednak dokończyłam, w zdanie wtrącił się Auvrey:
– Tak. O podróży do Reverentii. Tylko my i nikt więcej. W końcu nie możemy rzucać się w oczy.
Miałam wrażenie, że grunt osuwa mi się spod nóg.
Ja, Nathiel i niebezpieczny świat demonów? To nie plac zabaw, na którym można było sobie nabić wyłącznie guza. To Reverentia, gdzie mieszkał mój ojciec będący szefem Departamentu Kontroli Demonów. Zabije mnie bez wahania, jeśli dowie się, że tam jestem, a wtedy Calanthe na pewno mi nie pomoże, w końcu będzie tutaj. Myśl, że moglibyśmy tam pójść, przyprawiała mnie o zawroty głowy.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, próbując podjąć się próby wyperswadowania mu tego pomysłu.
– Chcesz, żeby umarła? – spytał, unosząc brew. – Tylko w Reverentii rośnie to całe ziółko, które potrzebne jest do sporządzenia odtrutki.
Doskonale wiedział, że tego nie chciałam, ale czy byłam gotowa na tak duże poświęcenie, chwytając się najbardziej przerażającej i niebezpiecznej opcji, jakiej tylko mogłam? Czy naprawdę nie istniało inne rozwiązanie?
– To ryzykowne – zaczęłam zaniepokojona, odrywając się od blatu. Zaczęłam krążyć po całej kuchni, chaotycznie rozważając wszystkie za i przeciw. – Nathiel, przecież ty jesteś demonem, a ja półdemonem. Gdy nas odkryją, najpierw zniszczą mnie, a potem ciebie – powiedziałam zrezygnowana, spoglądając prosto w jego twarz.
– Nie dowiedzą się o nas – odpowiedział beztrosko, wzruszając ramionami. Zachowywał się, jakby to miała być prosta misja. – Na tym ich dziwnym balu wszyscy noszą maski. Założymy je i nikt nas nie pozna.
Dopiero teraz zauważyłam, że on także miał w tym własny cel. To oczywiste, w końcu nie był osobą, która poświęcałaby się dla kogoś takiego jak Calanthe. Zależało mu na czymś zupełnie innym i miało to niemały związek z balem, o którym wspominał.
– Dlaczego tak ci na tym zależy? – spytałam podejrzliwie, zakładając ręce na piersi.
Chłopak skrzywił się wyraźnie, nie wiedziałam tylko, czy dlatego, że odkryłam jego ukryte zamiary, czy dlatego, że miało to związek z czymś, co wzbudzało w nim niechęć.
– Mój ojciec tam będzie – wyrzucił z siebie. Cieszyłam się, że nie widział w tym momencie mojej miny, był bowiem skupiony na jakimś odległym punkcie kuchni. – Z tego, co mówi Blazier, jest głównym organizatorem tego dziwnego przyjęcia.
Spojrzałam w sufit, powstrzymując się od uniesienia ramion w górę. Mogłam się tego spodziewać. Przecież przysiągł sobie, że za wszelką cenę zemści się na ojcu, który zabił całą jego rodzinę. Nawet jeżeli ja nie pójdę do Reverentii, on z pewnością nie przegapi takiej okazji.
– I co mu powiesz, gdy go zobaczysz? – spytałam z kpiącym uśmiechem. Od zawsze wiedziałam, że Nathiel miał wybujałą wyobraźnię, teraz przechodził jednak samego siebie. Już sama podróż do Reverentii byłaby czystym szaleństwem, a co dopiero zjawienie się na balu, gdzie prawdopodobnie miała się znaleźć cała śmietanka towarzyska najpotężniejszych demonów. Przecież jeżeli rzuciłby się na swojego ojca, nie zdążyłby go nawet tknąć trzonkiem swojego noża. To samobójcza misja. 
– A czy muszę mu coś mówić? Wystarczy, że go zabiję – odpowiedział beztrosko. 
Przewróciłam oczami.
Dlaczego Sorathiel postanowił zapoznać Nathiela z Blazierem? Gdyby nie ta niebezpieczna znajomość, z pewnością nie przyszłaby mu do głowy tak absurdalna myśl. Zastanawiało mnie, dlaczego Blazier w ogóle opowiedział mu o tym balu? I dlaczego powiedział mu również o jego ojcu? Miał w tym jakiś ukryty cel? Poza tym skąd mógł o tym wiedzieć, skoro zapierał się, że od lat siedział w świecie ludzi, ukrywając się przed departamentem? 
– Słuchaj – zaczął jeszcze raz Nathiel. Zdziwiłam się, gdy do mnie podszedł i położył dłonie na moich ramionach. – Pójdziemy na tę ich beztroską imprezę, zabiję swojego ojczulka, a ty zerwiesz tego krzaka dla swojej matki i niezauważeni znikniemy stamtąd raz na zawsze.
– Myślisz, że to będzie takie proste? – spytałam oburzona, niedowierzając jego głupocie.
Nie doczekałam się odpowiedzi. Nim Nathiel zdołał otworzyć usta, obok jego głowy przeleciał nóż. Gdyby w porę się nie odsunął, mógłby skończyć z odciętym uchem, zamiast tego mordercza broń uderzyła jednak niezgrabnie w ścianę i wpadła prosto do zlewu pełnego wody.
Moje serce na chwilę stanęło w miejscu.
– Nawet nie próbujcie iść do Reverentii – usłyszeliśmy kobiecy, ochrypły głos.
– Spokojna głowa, staruszko Calanthe, możesz mi zaufać – zaśmiał się Nathiel.
W przeciwieństwie do mojej matki traktował podróż do krainy demonów jak błahostkę. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego, co mogło go spotkać w Reverentii? Przecież tam będzie cała horda demonów, które używają magii i nie znają takiego uczucia jak litość! Zginiemy w ułamku sekundy!
Kolejny nóż przeleciał niespodziewanie obok jego głowy, przejeżdżając po czubku kruczoczarnych włosów. Tym razem wyglądał na zdziwionego.
– Powiedziałem coś złego? – spytał oburzony, gładząc odcięte kosmyki.
– Nie możecie tam iść – powiedziała groźnie Calanthe. Brzmienie jej głosu sprawiło, że przeszyły mnie dreszcze strachu. Zwróciłam się w jej stronę i kiwnęłam głową jak grzeczna, posłuszna córeczka. Nie chciałam z nią dyskutować, bo wiedziałam, że nie zakończy się to dobrze. Podczas krótkiej znajomości z moją matką zdążyłam zauważyć, że jeżeli miała ona swoje racje, lepiej było nie podejmować dyskusji prowadzących do stawania w opozycji do jej zdania. To nigdy nie kończyło się dobrze, o czym przekonał się już Auvrey.  
– Dobra – zaczął zadziornie Nathiel. Zamaszystym ruchem założył ręce na biodra. Powagę jak zawsze próbował obrócić w żart. – Jak pokażesz mi te nagie fotki Aidena z twojego albumu, to tam nie pójdziemy.
Zamrugałam oczyma, nie wiedząc, o co może mu chodzić. Calanthe tymczasem posłała w jego stronę bezczelny uśmieszek, za którym mogło się kryć tak naprawdę wszystko.
– Cieszę się, że to nie płeć żeńska cię kręci. Laura będzie bezpieczna – mruknęła, oddalając się z powrotem do salonu.
– Ej! – wykrzyknął oburzony chłopak. – Przecież ją kocham! – dodał udawanym, dramatycznym tonem głosu, przykładając dłoń do serca. – Zobaczysz, kiedyś się jej oświadczę, weźmiemy ślub i spłodzimy takie małe, czarnowłose Nathiele juniory!
– Zacznijmy od tego, że nikt nie wpuści cię do kościoła – zawołała z oddali Calanthe.
– Taka jesteś mądra, stara babo z milionem zmarszczek?!
Westchnęłam ciężko i pokręciłam głową z niedowierzaniem. Kolejny dzień przepełniony po brzegi kłótniami mojego demonicznego towarzysza i własnej matki. Chociażbym tego bardzo chciała, nie byłam w stanie ich powstrzymać. Mogli się ze sobą sprzeczać godzinami. Na szczęście potrafiłam się w takich chwilach wyłączać. Mój umysł wyciszał wtedy wszystkie rozmowy z zewnątrz za pomocą magicznego przycisku z rysunkiem skreślonego głośniczka.
Podróż do Reverentii. Ryzykowna, choć kusząca pod względem korzyści propozycja podróży. Argumenty za? Dzięki niej zdobędę roślinę dla Calanthe, a więc ocalę ją od śmierci i będę się cieszyć jej obecnością jeszcze przez długi czas. Oprócz tego zaspokoję swoją własną silną ciekawość i poznam zupełnie obcy świat, z którym poniekąd wiązało się moje istnienie. Argumenty przeciw? Istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że zginiemy, przypadkiem możemy się przecież natknąć na departament.  Czyżby to były wszystkie argumenty przeciw tej przygodzie?  
– Nathiel – powiedziałam niespodziewanie, zwracając się do niego akurat w momencie, kiedy zakończył długą kłótnię z Calanthe. – Zgadzam się. – Wypowiedziałam to szybko, bo bałam się, że mogę stchórzyć i zmienić zdanie.
– Na ślub ze mną? – spytał zdziwiony Auvrey.
Zdołałam tylko otworzyć usta. Nie było mi dane wymówić nawet pierwszej litery zdania, które chciałam z siebie wyrzucić. Czarnowłosy z wielkim rozmachem chwycił mnie na ręce i zakręcił mną wokół własnej osi. Z trudem powstrzymałam się od okrzyku przerażenia. Czułam się jak na karuzeli, a musiałam przyznać, że ich nie znosiłam.
– Zgodziłaś się! – wykrzyknął radośnie zielonooki.
Jego mina świadczyła o tym, że za chwilę wybuchnie śmiechem. Miał świadomość tego, że moja zgoda nie oznaczała pozwolenie na ślub. Tylko idiota by tak pomyślał. Zaraz, Nathiel przecież był idiotą.
– A teraz pocałuj pana młodego – powiedział, zamykając oczy i układając usta w ptasi dziób. Chyba tylko wariatka chciałaby go w tym momencie pocałować.
Przyłożyłam dłoń do jego twarzy i oddaliłam ją od siebie na bezpieczną odległość. Zielonooki tylko się zaśmiał. Już po chwili byłam wolna i dotykałam stopami podłoża. Zdecydowanie wolałam twardo stąpać po ziemi, niż fruwać w ramionach Nathiela.
– Nie boisz się? – spytał mnie szeptem, pochylając się ku mnie już z odrobinę poważniejszą miną. Najwyraźniej domyślił się, z czym wiązała się moja zgoda.
– Boję się. Boję się jak cholera, ale chcę to zrobić – odpowiedziałam równie cicho, patrząc mu prosto w oczy. Moje zaskakujące wtrącenie słowa „cholera” najwyraźniej musiało go zdziwić, szybko jednak przykrył to delikatnym uśmiechem.
– Obiecasz mi jedną rzecz?
Spojrzałam na niego pytająco.
– Jeżeli coś się będzie działo, zostawisz mnie i uciekniesz.
Dlaczego mnie to zaskoczyło? Doskonale wiedziałam, że Nathielowi na mnie zależało. Poza tym widział, że wciąż nie radziłam sobie z zabijaniem demonów. W walce będę dla niego tylko ciężarem, który będzie chciał za wszelką cenę ochronić.
Westchnęłam ciężko i pokiwałam głową.
– Świetnie – odpowiedział, prostując się. Na jego twarzy pojawił się szeroki uśmiech wyrażający triumf. – W takim razie jesteśmy umówieni na jutrzejszą, wieczorną randkę z demonami – mówiąc to, puścił do mnie uwodzicielskie oczko.
***
Długie, czarne falbany lśniły pod rozkloszowaną suknią przypominającą kreację na marsz żałobny. Gdy ujrzałam swoje odbicie w lustrze, miałam ochotę wybuchnąć śmiechem. Dlaczego jedynymi akceptowanymi przez demony barwami były te, które uznawano za chłodne? Nie miałam nic przeciwko czerni, ale jeżeli chodziło o długie balowe suknie, nie wyobrażałam ich sobie właśnie w takim odcieniu. Bal to w naszym świecie karnawał kolorów i różnorodności, najwyraźniej Reverentia bardzo się pod tym względem różniła. Przed oczami widziałam zgrabne, wysokie demonice pokroju Gabrielle spowite w ciemne, żałobne kolory. Ich błyszczące w ciemnościach szmaragdowe oczy ukryte pod jedwabnymi maskami. Unoszącą się w powietrzu mroczną atmosferę przepełnioną nienawiścią do wszystkiego, co chodziło po naszym świecie. Gdy o tym myślałam, moje ramiona atakowała gęsia skórka. Naprawdę bałam się tej misji.
– Wiesz co, Laura? – usłyszałam surowy głos znawczyni mody. – Ta akurat do ciebie nie pasuje. Zbyt wyzywająca.
Przewróciłam oczami, przeklinając w duchu moment, w którym poprosiłam moją przyjaciółkę o pomoc. Inaczej traktowałyśmy sprawy związane z szeroko pojętą modą. Ona godzinami mogła siedzieć w sklepach z ciuchami lub spędzać czas przed lustrem, strojąc się w najróżniejsze kreacje, ja wybierałam zawsze najprostsze rozwiązania – coś wygodnego i nierzucającego się w oczy. W tym momencie przymierzałam już dziesiątą sukienkę, z których sama ubrałabym się w jakieś osiem. Amy jednak żadna do mnie nie pasowała. Szukała czegoś idealnego.
Spojrzałam na nią bezradnie. Właśnie przekopywała stos sukienek leżących na łóżku w pokoju Sorathiela. Nathiel przytargał je ze sobą w wielkim, ciężkim worze, do czego został zmuszony siłą. Suknie należały do przeróżnych osób. Do Amy, jej mamy, cioci i do tych, o których istnieniu nie miałam nawet pojęcia. Upór i zaangażowanie mojej przyjaciółki przy wyborze stroju balowego przerażały mnie w najwyższym stopniu. Chciałam uciec, choć nie wiedziałam jak.
– O! Ta może być fajna! Przymierz ją! – wykrzyknęła uradowana, podając mi kolejną czarną suknię, sięgającą swoim długim ogonem samej ziemi.
Westchnęłam ciężko i zaczęłam jedenastą z rzędu przebierankę.
Musiałam poświęcić swoją godność i okłamać ją, że „gotycki bal” to część mojej i Nathiela randki. Gdy o niej usłyszała, zaczęła latać po całym domu jak w skowronkach, powtarzając: „wiedziałam, że ten dzień nadejdzie!”. Nie chciałam jej odwodzić od tej myśli. Poprosiłam ją tylko o to, aby nie wdrażała się w szczegóły, gdy będzie o tym rozmawiała z Sorathielem, w końcu nie był głupi. Szybko by się domyślił, że coś knujemy.
W końcu naciągnęłam na siebie mroczną kreację i spojrzałam w lustro. Potrzebowałam czegoś nierzucającego się w oczy – brokat i świecący dekolt dyskwalifikowały ją w modowych przedbiegach.
– Nie, to znowu nie to – mruknęła niepocieszona Amy, marszcząc czoło. Przynajmniej w tej kwestii się zgadzałyśmy.
Do moich rąk trafiła następna sukienka. Przysięgam, jeszcze moment i wyskoczę stąd przez okno, bo dłużej tego nie zniosę.
Nim zaczęłam się przebierać, rozległo się ciche pukanie.
– Wejdź – usłyszałam dźwięczny głos Amy.
Zrezygnowana, trzymając w ręku następną kreację, usiadłam na łóżku. Do pokoju wszedł Sorathiel z kubkiem gorącej herbaty w ręku i lekturą pod pachą. Na jego nosie spoczywały okulary z bordową obwódką.
– Nigdy nie sądziłem, że będę musiał pukać do własnego pokoju – powiedział blondyn, uśmiechając się znacząco w naszą stronę. To Amy uparła się, aby przebieranki odbywały się w jego świątyni. Może to dlatego, że sama czuła się tutaj dobrze.
– Nie narzekaj, Sor! – zaśmiała się moja przyjaciółka, rzucając go poduszką. Z iście stoickim spokojem odsunął się na bok, dzięki czemu ta ominęła jego twarz i wylądowała na podłodze. Potrząsając głową perfekcyjna pani domu chwyciła ją w swoje ręce i odłożyła na miejsce, delikatnie uklepując.  Amy przyglądająca się temu z boku przewróciła z rozbawieniem oczami. Sorathiel bez słowa podszedł do szafki, która wisiała nad jego biurkiem, i wyjął z niej kolejną książkę. Starą odłożył na swoje miejsce.
– Szykujecie się na jakiś pogrzeb? – spytał, przerywając milczenie.
Uśmiechnęłam się krzywo na boku.
– Można tak powiedzieć – stwierdziłam, mając na myśli moją rychłą śmierć w Królestwie Nocy. Cóż, przynajmniej będę gustownie ubrana. W sam raz do trumny.
– Laura wybiera się na gotycki bal – powiedziała Amy głosem dumnej matki. – Poprosiła mnie o pomoc przy wyborze sukni.
Oczywiście nie powiedziała mu o tym, że wybieram się tam z Nathielem. Wmówiłam jej, że nasza randka to jeszcze nic pewnego, dlatego powinna zostać owiana tajemnicą – za milczeniem przemówiło to, że była na razie jedyną osobą, która wiedziała o naszym „potajemnym romansie”. Mogła czuć się jak strażniczka moich sekretów. Dzięki temu Sorathiel niczego nie podejrzewał, choć musiałam przyznać, że wyglądał na nieco zdziwionego moją nagłą potrzebą zabawy.
– W takim razie nie przeszkadzam – odpowiedział, wpatrując się we mnie badawczym wzrokiem. Starałam się nie odwracać od niego oczu. Wiedziałam, że gdy to zrobię, dam mu powód do podejrzeń. Musiałam walczyć z własną osobą, aby nie ulec spojrzeniu brązowych, mądrych oczu, potrafiących czytać w myślach. Niech sądzi, że to tylko głupi bal.
Chłopak wreszcie odpuścił i skierował swoje kroki ku wyjściu.
– Powodzenia – rzucił tylko i wyszedł z pokoju, zamykając za sobą drzwi.
Z jednej strony cieszyłam się, że nas opuścił, z drugiej strony tego żałowałam, ponieważ znów musiałam oddać się morderczym dłoniom modowej fascynatki.
Widząc na sobie znaczące i wyczekujące spojrzenie przyjaciółki, przeniosłam się do pionu i zaczęłam siłować z następną suknią. Miałam z nią mały problem, gdyż ciągnął się za nią prześwitujący czernią ogon – zaplątałam się w jego jedwabnym materiale. W końcu jednak kreacja wylądowała na moim wychudzonym i bladym ciele.
Z cichym westchnięciem spojrzałam w lustro.
Cóż, wyglądałam całkiem dobrze. Tak mi się przynajmniej wydawało.
– Laura! – wykrzyknęła Amy, która stanęła tuż za moimi plecami. Jej oczy błyszczały niewymuszoną radością. – Wyglądasz świetnie! – zaczęła piszczeć, podskakując do góry jak mała, ucieszona dziewczynka. – To jest właśnie ta sukienka!
Spojrzałam w swoje odbicie. Nie lubiłam go. Moja twarz nigdy mi się nie podobała, podobnie jak reszta ciała. Ta suknia jednak coś we mnie zmieniała. Nie pokazywała tego, że byłam przerażająco chuda. Wyglądałam w niej naprawdę dobrze.
Gdy ja oglądałam siebie z każdej strony, pragnąc upewnić się, że to już koniec morderczych przebieranek, za ścianą rozległo się głośne pukanie.
– Już coś wybrałyście? – usłyszałyśmy znudzony głos Nathiela, który najwyraźniej podsłuchiwał nas ze swojego pokoju.
Chciałam odpowiedzieć „nie”, aby tu nie przychodził, uprzedziła mnie jednak Amy, która z pełnym entuzjazmem wykrzyknęła:
– Nathiel! Chodź ją zobaczyć! Wygląda pięknie!
Westchnęłam ciężko, zakrywając dłońmi twarz.
Czy musiała mnie stawiać w tak żenującej sytuacji?
Nim się obejrzałam, do pokoju bez pukania i z wielkim rozmachem wparował Nathiel. Wiedziałam, że chce coś powiedzieć, ale zastygł w bezruchu z otwartymi ustami. Wpatrywał się we mnie przez długi czas rozszerzonymi w zdziwieniu oczami. Czyżby był pod wrażeniem?
– Oniemiałeś! – wykrzyknęła Amy, śmiejąc się radośnie.
– Nie – odpowiedział zdezorientowany Auvrey. – Przestraszyłem się – dodał szybko, zanosząc się morderczym śmiechem.
Co jak co, ale nawet po miłosnym wyznaniu Nathiel nie wyzbył się swojej zwyczajowej ironii. Co prawda była ona teraz mocno ograniczona i sporadyczna, ale nie wypleniona jak chwast od podstaw. Musiałam przyznać, że wcale mnie to nie smuciło, bo nawet jeżeli rzeczywiście się we mnie zakochał, wciąż był po prostu sobą. 
– Żartowałem – przyznał chwilę później, mierząc mnie od góry do dołu. – Wyglądasz całkiem nieźle.
– Nie wiesz jak postępować z kobietami! – wykrzyknęła oburzona Amy, rzucając poduszką prosto w twarz Auvreya, który nawet się tym nie przejął. Dalej stał w tej samej pozycji, jakby nic się nie stało.
Doskonale wiedziałam, że Nathiel nie powie tego, co naprawdę sądzi przy Amy. Słusznie podejrzewał, że zacznie się niepotrzebnie emocjonować i nie da nam spokoju przez następne kilka godzin. Wolał odpowiedzieć w bardziej neutralny sposób, choć jego oczy wskazywały na coś zgoła innego – widziałam w nich prawdziwy, diabelski błysk. Jego bezczelny uśmiech przywodził mi na myśl tylko jeden tekst, którym chętnie obdarzyłby moją przyjaciółkę: „Gdyby cię tu nie było, z pewnością bym się na nią rzucił”. Na myśl o tym, przeszyły mnie dreszcze.
Amy spoglądała to na mnie, to na niego, aż w końcu po długiej chwili milczenia uznała, że zostawi nas w pokoju samych. Uśmiechnęła się w moją stronę tajemniczo, puściła mi niezbyt dyskretnie oczko i donośnym, mało wiarygodnym głosem powiedziała:
– Pójdę sprawdzić, co robi Sorath.
Nathiel spojrzał na nią znacząco, uśmiechając się w istnie diabelski sposób. Wyczuwałam zbliżającą się zemstę słowną.
– A więc tym razem swoją miłość przerzucacie na kuchnię? – spytał sarkastycznie. – Do tej pory chichoty słyszałem tylko z pokoju Soratha – dodał, potrząsając z udawanym niedowierzaniem głową. – Rozumiem, że perspektywa blatów kuchennych i stołu bardziej was jara – zaśmiał się morderczo.
Moja przyjaciółka zarumieniła się niczym dorodny burak. Widziałam jej rozbiegane po pokoju oczy, które patrzyły wszędzie, tylko nie na Nathiela. Wciąż nie mogłam sobie wyobrazić Amy i Sorathiela w typowo romantycznej scenie. Nigdy nie widziałam jak się całowali, a co dopiero oddawali namiętności. Dziękowałam wszystkim siłom niebieskim za to, że nie miałam tak wybujałej wyobraźni jak Nathiel.
Zażenowana Amy wyminęła mojego zielonookiego towarzysza w drzwiach. Jej gwałtownym, przyspieszonym krokom towarzyszyły ciche i niezrozumiałe pomruki.
Gdy drzwi nareszcie się zamknęły, niezręczna cisza zapanowała nad pokojem Sorathiela. Byłam tu sam na sam z Nathielem, czyli w sytuacji, od której wzbraniałam się od kilku dni. Nawet nie wiedziałam, co powiedzieć.  
Spojrzałam na Auvreya, który uśmiechał się w moją stronę, mierzwiąc swoje i tak już dostatecznie roztrzepane włosy.
– Tak naprawdę to wyglądasz pięknie – powiedział szczerze. – Brałbym cię, maleńka – dodał, puszczając mi uwodzicielskie oczko.
Westchnęłam ciężko i przysiadłam na krańcu łóżka, nie komentując jego wypowiedzi. Mój demoniczny przyjaciel szybko do mnie dołączył.
– Wiesz, co ostatnio odkryłem? – spytał znienacka, rzucając się plecami na wyprasowane sukienki. Cóż, jego brak poszanowania czyjejś pracy wcale mnie nie dziwił.
– Nie wiem, czy chcę wiedzieć – przyznałam, uśmiechając się ironicznie na boku.
– Chcesz – stwierdził odważnie Nathiel, spoglądając na mnie z ukosa. Chrząknął teatralnie w zwiniętą dłoń i zaczął: – Ostatnio zauważyłem jedną rzecz. Zwróciłem na to uwagę już w momencie, kiedy wyruszyłaś na ratunek Amy. – Przerwał, by przez krótki moment badać moją reakcję. – Może i jesteś tchórzem, ale zawsze starasz się bronić swoich bliskich, nawet jeżeli wymaga to od ciebie nadludzkiej siły.  
Spojrzałam na niego w zamyśleniu.
Rzeczywiście, Nathiel miał poniekąd rację. Mimo strachu byłam w stanie polecieć na złamanie karku tylko po to, aby uratować swoich bliskich. To nic dziwnego, zostało ich w końcu naprawdę niewielu. Kolejnej straty bym nie zniosła.
Nie odpowiedziałam na jego spostrzeżenie. Zamiast tego spojrzałam w stronę otwartego na oścież okna. Na parapecie przysiadł właśnie malutki ptaszek, który wesoło zaćwierkał. Zazdrościłam mu w tej chwili swobody, jaką narzuciło mu życie. Wolny, mógł fruwać w przestworzach, nie martwiąc się o przyziemne sprawy. Chciałam się poczuć choć przez chwilę tak jak on. Zamienić się na jeden dzień i uwolnić od strachu, który deptał mi po piętach w każdej minucie mojego życia. Ile był w stanie znieść człowiek, który siłą został wydarty ze swojego maleńkiego światka, trafiając wprost w ramiona demonów?
– Laura – usłyszałam szept, tuż nad uchem. To Nathiel bezszelestnie przesunął się w moją stronę. Bałam się jego obecności tuż za moimi plecami, w końcu nie wiedziałam, co planował. Czasem był nieprzewidywalny.
– Wiem, że się boisz – stwierdził.
Jego ręce oplotły mnie znienacka w pasie. Siedziałam w miejscu sztywna jak kołek, czując na swoim odkrytym ramieniu ciepły i miękki policzek. Jeszcze niedawno wyrwałabym się z jego uścisku i od siebie odepchnęła, teraz jego bliskość w żaden sposób mi nie przeszkadzała. Czy naprawdę aż tak łatwo było mnie przekonać? Czy po prostu potrzebowałam w tym momencie wsparcia, jak każdy przeciętny człowiek, który szykował się do nieprzewidzianego w skutki wydarzenia?
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, próbując przekonać go do zostawienia mnie w spokoju.
Nie chciałam jego bliskości. Przerażała mnie. Bałam się, że tylko jej wkrótce będę pragnęła.
W odpowiedzi jego ramiona oplotły mnie jeszcze mocniej.
– Możesz mnie nienawidzić i uważać za kretyna, ale chociażbyś błagała mnie na kolanach, nie puszczę cię – powiedział odważnie. – Cokolwiek będzie się działo, nigdy cię nie puszczę, rozumiesz?
Jęknęłam załamana, gwałtownie się od niego oddalając.
– Nie musisz mnie puszczać, sama odejdę – mruknęłam chłodno.
– A ja złapię cię wtedy jeszcze raz – odpowiedział niczym niezrażony chłopak. Oczami wyobraźni widziałam jego zabójczy uśmiech. Nie chciałam się jednak obracać, aby go zobaczyć. – Możesz uciekać od wszystkiego, ale nie uciekniesz ode mnie – zaśmiał się cicho i dźwięcznie w mniej irytujący sposób niż zwykle.
Westchnęłam ciężko, poddając się jego woli. Ubrana w czarną, długą suknię z prześwitującym ogonem, równocześnie załamana i bezradna, ponownie skierowałam spojrzenie w stronę okna.
Miał rację. Nie ucieknę od niego.
Materac drgnął nieznacznie, kiedy Nathiel wstawał z łóżka. Słyszałam jego żwawe kroki, gdy kierował się w stronę wyjścia.
– Szykuj się maleńka na podróż swojego życia do krainy demonów – zaczął na nowo, swoim przesadnie pewnym siebie głosem. – Tylko ubiorę garniaka i możemy lecieć!
Nic nie odpowiedziałam. Chciałam, żeby po prostu wreszcie sobie poszedł. Poszedł i dał mi spokój, bo zawsze, gdy szykowałam się do czegoś, co mogło doprowadzić mnie do nieprzewidzianych w skutki zdarzeń, wolałam być sama na sam ze swoim szybko bijącym sercem i rozpędzonymi myślami.
Kiedy drzwi zamknęły się za Nathielem, opadałam bezwładnie na łóżko. Sufit przywitał mnie swoją przesadnie czystą bielą.
Wiedziałam, że nie było już odwrotu.

sobota, 21 lutego 2015

Rozdział 54 - "Boisz się, że ktoś mógłby się w tobie zakochać?"

54 rozdział jest jeszcze dłuższy niż poprzedni i wynagradza to, czego nie było w 53, a więc będzie dużo, dużo Lauriela. W sumie początkowo nie oczekiwałam, że zakończy się to tak, jak się zakończy, ale stało się. 
Witam przy szalonej misji Lauriela, macham wam z różowego BMXa (miałam takiego samego w dzieciństwie)!

POPRAWIONE [14.10.2018]
***
Żadną cząstką duszy i serca nie żałowałam swojej decyzji. Dzięki niej, każdego dnia po szkole, siadałam w wygodnym fotelu z kubkiem ciepłej herbaty w ręku i przysłuchiwałam się historiom nie z tej ziemi. W ciągu tych kilku dni dowiedziałam się wielu rzeczy na temat demonów, departamentu, a także organizacji Nox. Obraz Calanthe zaczął się przede mną malować w jaśniejszych barwach. Chwilami zdawało mi się, że dowiaduję się o niej nawet więcej, niż bym chciała wiedzieć – w rozmowie ze mną nie kryła nawet najpikantniejszych szczegółów ze swojego życia. Z trudem powstrzymałam ją przed tym, żeby nie opowiadała mi o okolicznościach mojego poczęcia. Nie byłam na to gotowa (i chyba nigdy nie będę). Na razie wystarczały mi opowieści, które sprowadzały się do tego, jak wyglądała relacja Calanthe i Aidena – gdybym miała ją komuś opisać jednym zdaniem, zapewne porównałabym ją do zetknięcia płonącego żywo ognia z lodowym wierchem.
Mój umysł został także nakarmiony nowymi informacjami dotyczącymi poprzedniego składu organizacji Nox. Tak jak podejrzewałam, osoby znajdujące się na zdjęciach były przyjaciółmi Calanthe, którzy pod wpływem tragicznych wydarzeń zginęli. Ponoć tylko ona i chłopak o imieniu Ethan do dzisiejszego dnia żyli. Historia rodziców Sorathiela była mi już znana – zginęli podczas niedzielnego spaceru za sprawą demonów, których obecności nikt się nie spodziewał. Sorathiel przeżył tylko dlatego, że miał obok siebie Nathiela, który chwycił za exitialis zmarłego Arthura Blythe’a i rozprawił się z wrogami. Gdy Calanthe opowiadała mi o Elisabeth i Arthurze, widziałam w jej oczach ból, który za wszelką cenę starała się ukryć. Wielokrotnie powtarzała, że Elisabeth była dla niej osobą, której o wszystkim mogła powiedzieć. Jako jedyna wiedziała o jej ciąży i starała się ją odwieść od złych decyzji. Byłam wdzięczna matce Sorathiela za to, że o mnie walczyła, zanim jeszcze ujrzałam światło dzienne. Kto wie, może to właśnie dzięki niej się narodziłam?
Byłam pewna, że nikt na tym świecie nie był w stanie przeżyć tyle, ile moja matka. Wcale nie dziwiłam się jej wewnętrznej zmianie. Nikt przy zdrowych zmysłach nie zachowałby swojej młodzieńczej radości i optymizmu przy takim obrocie sytuacji. Straciła wszystkich swoich bliskich – rodzinę, przyjaciół, a ostatecznie zdradziła ją nawet osoba, którą kochała. Została całkowicie sama, a jednak potrafiła się podnieść jak feniks z popiołów – to było miano, na które z pewnością zasługiwała.
W moich podróżach na obrzeża miasta często towarzyszył mi Nathiel. Jego relacje z moją matką wcale się nie poprawiły – bałam się, że pewnego dnia naprawdę się pozabijają. Z pewnością nie byli do siebie nastawieni pozytywnie. Nieraz noże latały po całym domu, a sarkazm i agresja wypełniały jego ściany, mało go nie rozsadzając od środka. W takich sytuacjach musiałam interweniować. Nathiela posyłałam wtedy do sklepu albo odsyłałam do organizacji, ją zaś z kolei zajmowałam rozmową. Calanthe wielokrotnie powtarzała, że jeżeli kiedykolwiek przyjdzie mi do głowy spędzić z nim resztę życia, powinnam się nad tym głęboko zastanowić. Ja jednak nie planowałam tak dalekiej przyszłości.  
Moja rodzicielka zdobyła kilka nowych fiolek antidotum, co pozwoliło jej na przeżycie dodatkowego tygodnia. To wciąż jednak było za mało. Rozpaczliwie potrzebowała prawdziwej odtrutki, którą mogła jej zapewnić tylko tajemnicza roślina z Reverentii. Nie istniała osoba, która zdolna była do samobójczej podróży w tę niebezpieczną krainę. Nawet prośby skierowane do Blaziera nie pomagały – z oburzeniem stwierdził, że nie będzie narażał własnego życia dla obcej kobiety, która żyła po to, aby niszczyć takich typów jak on. Nie wiedziałam jak jej pomóc. Nie wiedziałam też, dlaczego za wszelką cenę chciałam jej pomóc. Przecież znałyśmy się zaledwie kilka dni. Czy człowiek był zdolny przywiązać się do kogoś w tak krótkim czasie? A co z przebaczeniem? Do tej pory myślałam, że jestem osobą bardzo pamiętliwą i nieufną.
– Znowu za dużo myślisz.
Wybudzona z rozmyśleń spojrzałam na Nathiela, który szedł tuż obok mnie, podrzucając do góry nóż łowców. Prawie zapomniałam o tym, że mi towarzyszył. Uciekanie do świata własnych rozważań było czasami niebezpieczne.
Hugh uznał, że byłam gotowa na kolejną misję, tym razem jednak miałam ją odbyć tylko i wyłącznie z Nathielem (który strasznie na to nalegał). To nie był dobry pomysł. Nie bez powodu poszedł na nią tylko i wyłącznie ze mną. Bałam się, że może mu wpaść do głowy jakiś dziwny plan.
Szybko nie zdobędziesz mojego serca, Nathielu Auvrey. Od dawna wiadomo, że jest skute lodem, który topi się w zastraszająco wolnym tempie.
– To gdzieś po prawej stronie – powiedział odkrywczo Nathiel, przewracając roboczą mapę na drugą stronę. Westchnęłam ciężko i wyrwałam mu ją z rąk. Mój palec powędrował w stronę czerwonego krzyżyka. Wiedziałam już, gdzie byliśmy i ile zostało nam drogi.
– Po lewej stronie – poprawiłam go. – Musimy przejść obok sklepu zielarskiego, a potem skierować się na Lipową Aleję, gdzie znajduje się nasz cel  – powiedziałam w skrócie.
Zerknęłam na Nathiela, który wyglądał na urażonego. Bądźmy szczerzy, gdyby nie ja na pewno byśmy tutaj nie trafili. On był tu tylko od brudnej roboty, czytaj: zabijał demony. Całym mózgiem operacji byłam ja. W żaden sposób mi to nie przeszkadzało, bo wolałam myśleć niż zabijać.  
Misja nie była skomplikowana i miała na celu lekkie przeszkolenie mojej osoby. Jedyne, co mi zostało przydzielone to obserwacja. Ostatnio członkowie organizacji Nox wykryli rodzinę, która padła ofiarą demonów bezczelnie pożerających ich energię potencjalną. Wraz z Nathielem mieliśmy rozeznać się w sytuacji i przekazać informacje na jej temat. Patrząc na czarnowłosego, wątpiłam w to, że nasza misja zakończy się na samym obserwowaniu. Hugh wyraźnie go upominał i prosił o to, aby zważał też na moją obecność. Nathiel wyłącznie kiwał głową w sposób wyrażający totalny brak zainteresowania jego prośbami. Bałam się, że gdy zobaczy demony, po prostu się na nie rzuci, a wtedy i ja będę musiała mu pomóc. Na swoim koncie nie miałam jeszcze ani jednej zabitej pokraki. Bałam się, że ten moment w końcu będzie musiał nadejść. W swojej głowie miałam utrwalony obraz demonicznego potwora w skórze Margaret, zabijającego moją zastępczą matkę. Wiedziałam, z jaką łatwością rzucały ludźmi o ściany. To przez nich moje żebra ucierpiały na kilka następnych miesięcy.
– Nathiel – zaczęłam lekko zaniepokojona.  Miałam nadzieję, że przynajmniej mnie posłucha. W tej sytuacji wykorzystywałam jego zaintrygowanie moją osobą, ale nie było to chyba jakimś ogromnym grzechem.
– Przysięgnij mi, że nie rzucisz się na te demony bez powodu. – Posłałam mu znaczące spojrzenie.
Chłopak przewrócił oczami.
– Przecież to tylko demony – mruknął niepocieszony na boku, zakładając ręce na piersi.
– Dla mnie to AŻ demony, pamiętaj o tym.
Zielonooki chwycił mnie niespodziewanie za rękę, przybierając zabójczy uśmiech.
Westchnęłam ciężko. Standardowo starał się o moje względy w zbyt odważny sposób. Tylko czekałam na jeden z wybitnie romantycznych tekstów, którym chciał mnie obdarzyć.
– Obronię cię, maleńka – powiedział, puszczając do mnie oczko.
Tym razem to ja przewróciłam oczami i wyrwałam swoją dłoń z jego uścisku. Nie potrzebowałam teraz nadmiernej uczuciowości – ta i tak by na mnie nie działała, gdy moje nerwy były napięte. Nawet myśl, że obok mnie szedł Nathiel gotowy do rzucenia się w paszcze potwora, tylko po to, by rozpruć go od środka, nie pomagała.  
Wkroczyliśmy w Lipową Aleję. To był znak, że byliśmy już naprawdę blisko od celu naszej misji.
Drzewa kołysały się niespokojne na delikatnym, letnim wietrze, wprawiając mnie w stan otępienia. Mimo tego, że niedawno rozpoczęły się wakacje, a temperatura przechodziła ludzkie pojęcie, wieczory bywały chłodne. Gdy na moich ramionach pojawiła się gęsia skórka, zaczęłam żałować wyboru ciuchów. Krótkie, dżinsowe spodenki i biała koszulka w drobne, czarne kropki z wyciętym miejscem na plecach, wcale nie dostarczały ciepła, a wręcz przeciwnie. Dziwiłam się, jak Nathiel mógł iść tuż obok mnie i wachlować się dłonią.
– Zimno ci? – spytał zaskoczony.
Kiwnęłam głową. Cieszyłam się, że nie miał przy sobie żadnej bluzy. Wolałabym uniknąć jego czułego gestu, który miałby na celu ogrzanie mnie. Sam w końcu był w krótkiej koszulce, na której widniał napis: „Take me, baby”. Swoją drogą – idealnie to do niego pasowało.
– Zaraz cię rozgrzeję – zaśmiał się i ku mojemu zdziwieniu, bez zażenowania ściągnął z siebie koszulkę.
Oniemiałam.
Zdążyłam się już przyzwyczaić do Nathiela, który chodził bez koszulki i narzekał, że jest mu za gorąco, ale zupełnie nie wiedziałam, jak w tym momencie zareagować. Zważając na okoliczności, najwyraźniej powinnam zacząć uciekać.
– Chodź, przytul się do mojego gorącego ciałka – powiedział, szczerząc się do mnie jak wygłodniały wilk szukający ofiary. Rozłożył ramiona w bok i zbliżył się do mnie. Odskoczyłam od niego jak oparzona, wystawiając przed siebie ręce w obronnym geście.
– Ubierz tę koszulkę! – wykrzyknęłam przerażona.
Auvrey roześmiał się wesoło.
– Tak uroczo wyglądasz, gdy się rumienisz – przyznał, puszczając mi oczko. Założył na siebie koszulkę. Najwyraźniej był to z jego strony tylko i wyłącznie głupi żart. Rozumiałam to, że lubił świecić gołą klatą, ale niech wstrzyma swoje dzikie, demoniczne żądze. To nie był dobry sposób na poderwanie mnie.
Odwróciłam od niego głowę, próbując ukryć swoją zaczerwienioną ze wstydu twarz.
Coraz bardziej bałam się z nim przebywać sam na sam. Moje serce nieraz uciekało na tylną część żeber, krzycząc i zawodząc, gdy się do mnie zbliżał. Coraz częściej zapatrywał się w moje oczy, próbując mnie zaczarować. Szukał momentu, kiedy ja również zawieszę na nim wzrok, a on będzie mógł zatopić swoją zdradziecką dłoń w moich włosach i bezczelnie mnie pocałować. Przez niego wyznawałam teraz zasadę: co najmniej dwa metry od Nathiela.
Naszym oczom ukazał się rząd identycznie wyglądających, niewyróżniających się niczym domów. Nie musiałam posiadać szczególnie wyczulonych zmysłów, aby zorientować się, gdzie znajdował się nasz cel. Był wieczór, prawie we wszystkich mieszkaniach paliło się światło. W oknach można było dostrzec przemieszczających się pomiędzy pokojami ludzi. Tylko jedno mieszkanie okryte było ciemnością. Łatwo było zgadnąć, że to tam pomieszkiwała „nawiedzona rodzinka”. Wymieniając znaczące spojrzenia z Nathielem, ruszyliśmy w jego stronę.
Dlaczego miałam dziwne przeczucie, że ta misja wcale nie zakończy się pozytywnie?
Dotarliśmy do progu mieszkania. Auvrey przytykając palec do ust w geście uciszenia, zostawił mnie na moment przed samymi drzwiami i ruszył na tyły domu. Najwyraźniej chciał zrobić rozeznanie. Może akurat jakieś okna były pootwierane albo dom zawierał tylne, otwarte i bezpieczniejsze wejście? Długo nie musiałam czekać. Już chwilę później lekko podenerwowany wyminął mnie i bez chwili zastanowienia chwycił za klamkę, a potem z wielkim rozmachem pchnął do przodu drzwi.
Serce stanęło mi w miejscu. Patrzyłam na niego, po raz kolejny nie dowierzając jego głupocie. Właśnie tą postawą potwierdził moje obawy – zamierzał walczyć. Nie zdążyłam chwycić go za rękę, wpadł do mieszkania jak strzała. Jego zachowanie zaczęło mnie zastanawiać – wyglądał na zbyt poruszonego, aby móc zrzucić to na złe funkcjonowanie jego mózgu, łamane przez maniakalną chęć zabijania demonów. Musiał mieć jakiś powód do nagłej interwencji.
Wyjęłam exitialis z kieszeni i po cichu weszłam do domu. Jedyne, co mnie tu na razie uderzało, to przeklęta ciemność. Bałam się, że może mnie tu zastać scena jak z horroru. Demony zdecydowanie lepiej radziły sobie podczas zmroku. Nie na darmo nazywano je istotami nocnymi.
Ledwo przeszłam przed przedpokój, a do moich uszu doszły okrzyki przerażenia. Domyślałam się, że Nathiel zdążył już zadziałać. Sądząc po porozwalanych gdzieniegdzie przedmiotach, które zdobiły dywan w salonie, walka musiała rozpocząć się właśnie na dolnych partiach domu (i to jej świadkiem był wcześniej Nathiel). Krzyki dochodziły z góry, tam więc skierowałam swoje kroki.
Schody straszliwie skrzypiały – odnosiłam wrażenie, że uginają się pod moimi stopami, zdążyłam więc wywnioskować, że dom do najnowszych nie należał. Po dźwiękach zdążyłam się zorientować, że Nathiel prowadzi właśnie walkę z jakimś mężczyzną. Zapewne ojcem dzieci, o którym wcześniej wspominał Hugh. Jego cieniem musiał zawładnąć demon. Różne przedmioty codziennego użytku uderzały o ściany i podłogę, zapełniając pomieszczenie dźwięcznym chaosem. Od czasu do czasu słyszałam też ciche, dziecięce, płaczliwe głosy. Na początku myślałam, że mam przesłyszenia, ale gdy dotarłam na górę i stanęłam w drzwiach dziecięcego pokoju, odkryłam, że to nie omamy słuchowe. Wiedziałam już, dlaczego Nathiel zareagował jak szaleniec pragnący tylko i wyłącznie zabijać demony. Chciał obronić dzieciaki, które kuliły się ze strachu, tuż za jego plecami, pod ścianą.
Była ich trójka. Około siedmioletni chłopiec i dwie, młodsze od niego dziewczynki, które płakały w jego objęciach. Chłopiec był ranny, miał rozdartą koszulkę, pod którą w bladym świetle nocy mogłam dostrzec długie, krwawe ślady po demonicznych pazurach – na okrągłej twarzyczce odznaczał się szok. Najwyraźniej nie mógł uwierzyć w to, że zaatakował go ktoś, komu ufał. Gdybym miała czas, zapewne moje serce zalałoby się ciepłem, a umysł zmusiłby mnie do pokłonu w stronę Nathiela, który nie zważał na żadne przeszkody, jeżeli komuś groziło niebezpieczeństwo.
– Zabierz ich stąd – usłyszałam nerwowy głos mojego przyjaciela, który właśnie dopadł cień odbijający się w księżycowej poświacie. Wbijając w niego nóż, dał początek uwalnianiu się demona. Do głowy rodziny dołączyła matka, która dzierżąc w dłoni lampę, zaatakowała Nathiela. Ufałam mu i wiedziałam, że sobie poradzi, w końcu na co dzień zabijał więcej demonów, dwójka to dla niego nic. Ja miałam teraz inną misję.
Podeszłam do dzieciaków i ostrożnie przy nich uklęknęłam. Wiedziałam, że nie będzie łatwo. Moja obecność sprawiła, że dziewczynki zaczęły krzyczeć, a chłopiec posłał mi wrogie spojrzenie, tuląc je do swojej zranionej piersi.
– Nie macie się czego bać. – Zaśmiałam się ironicznie w duchu. Przecież sama trzęsłam się ze strachu, a mówiłam to dzieciakom, których rodzice nagli dostali szału i chcieli im zrobić krzywdę. Brawo, Lauro. Punkt za profesjonalizm. – Nie zrobię wam krzywdy.
– A rodzice? – spytała niepewnie najmłodsza z dziewczynek.
– Nic im nie będzie – odpowiedziałam spokojnie, choć sama nie wierzyłam w te słowa.
Skierowałam spojrzenie na chłopca. Dopiero teraz dostrzegłam, że ma również zranioną nogę. Najpierw się przestraszyłam, że może mieć problem z poruszaniem się, ale rana nie wyglądała na zbyt poważną. To zaledwie draśnięcie. Świetnie, będzie mógł się poruszać. Najpierw wręczyłam mu fiolkę z odtrutką na demoniczny jad, tłumacząc uspokojonym głosem, co powinien z nią zrobić. Przestrzegłam go również przed konsekwencjami jej nieużycia – moje słowa wywołały przerażenie, które rzutowało szybkim zastosowaniem się do moich instrukcji.  
– Za rogiem znajduje się posterunek policji – powiedziałam głośno i wyraźnie na zakończenie. – Jesteś w stanie zaprowadzić tam swoje siostry? – spytałam. 
Przerażony chłopiec kiwnął głową. Mimo strachu widziałam w jego oczach poczucie odpowiedzialności. Może to nie był dobry pomysł zostawiać dzieciaki samym sobie, ale wiedziałam, że sobie poradzą. Poza tym ktoś musiał się nimi zająć – nie mogłam to być ani ja, ani Nathiel. W przeciągu kilku minut powinniśmy stąd zniknąć, jakby nas tu nie było. Policją się nie przejmowałam. Kto uwierzyłby takim malcom w istnienie demonów, które opętały ich rodziców? Nikt. Gdy przyjadą na miejsce, omdlali będą leżeć na podłodze. Chaos, który ich otaczał, równie dobrze mógł być wynikiem wyrządzonych przez jakieś leśne zwierzę szkód.
Wzrokiem odprowadziłam pędzące schodami w dół dzieciaki. Nóż miałam w gotowości, by w razie czego ich obronić. Na szczęście nie było takiej potrzeby. Drzwi na dole trzasnęły za nimi głośno akurat, gdy Nathiel skończył walkę z demonem, który zawładnął matką. Uśmiechnął się wtedy triumfalnie i zarzucił swoją przydługą już grzywką na bok.
– To była bułka z dżemem – powiedział, choć wydawało mi się, że odrobinę za wcześnie.
Demony, które zawładnęły ciałami rodziców zostały zniszczone, ale żadne z nas nie przewidziało, że może być ich tutaj więcej. Nim się obejrzeliśmy, z kątów zaczęły wyłaniać się przerażające cienie o wykrzywionych w nienawiści obliczach. Powoli układały się w demoniczne sylwetki. Trzęsąc z niedowierzaniem głową, stanęłam plecami do Nathiela i wystawiłam przed siebie exitialis.
– No, to zaczyna się impreza – powiedział najwyraźniej uradowany chłopak. Spojrzałam na niego w tył jak na ostatniego szaleńca na Ziemi. Moje usta nie były nawet w stanie wymówić żadnego słowa. Nathiel najwyraźniej wyczuł mój niepokój, ponieważ chwilę później zwrócił się ku mnie i chłodnym, nieznoszącym sprzeciwu głosem powiedział: – Uciekaj. – W takich chwilach wiedziałam, że nie mogę mu się sprzeciwiać. – Poradzę sobie i niedługo do ciebie dołączę.
Kiwnęłam głową. Nie zamierzałam się z nim kłócić. Doskonale wiedziałam, że będę mu tylko zawadzała. Kiedy stąd pójdę, nie będzie musiał dzielić uwagi i na demony, i na mnie, w obawie, że stanie mi się krzywda.
Podbiegłam do drzwi, na moje nieszczęście okazało się jednak, że były zamknięte. Serce podskoczyło mi do samego gardła. Byłam w stanie wydobyć z siebie tylko cichy jęk załamania.
Nathiel najwyraźniej nie zauważył tego, że wciąż stałam w pokoju. Z dziką pasją zajmował się niszczeniem demonów, gdy ja kuliłam się pod drzwiami, ściskając w drżącej dłoni nóż łowców. Nie byłam niezauważalna i miałam tego świadomość. Walka była dla mnie nieunikniona.
Widząc zbliżające się w moją stronę pokraki, zastanawiałam się, czy umrę od ich ciosów, czy zwyczajnie, zanim do mnie dotrą, dostanę zawału. Choć nigdy się nie modliłam, mój umysł wypowiadał teraz modlitwy kierowane w pusty eter. Widziałam jak wyciągnięte przede mnie exitialis drży w moim uścisku.
Jeden z potworów rzucił się na mnie tak gwałtownie, że wydałam z siebie niekontrolowany okrzyk zaskoczenia. Nie zamierzałam zamykać oczu – zrobiłam to mechanicznie. Na szczęście nie byłam do końca sparaliżowana. Moje dłonie zadziałały samoczynnie, jakby wbrew mojemu strachu. Robiąc dobrze znany i wypracowany gest, zatoczyłam krąg i trafiłam nożem prosto w demona. Gdy otworzyłam oczy, wiedziałam jednak, że to nie czas na triumf. Następna cienista pokraka zaczęła się do mnie przybliżać – robiła to zdecydowanie ostrożniej, niż jej zabity już kamrat, a mimo tego nie zdołałam użyć noża. Jego obślizgła łapa trafiła w drzwi, tuż obok mojej głowy, przejeżdżając po pękniętym drewnie i rozrzucając wkoło drzazgi. Dziura wyglądała jakby zrobił ją co najmniej niedźwiedź – może gdy zjawi się tu policja, właśnie taki wysuną wniosek. Wykorzystując chwilę nieuwagi demona, wbiłam nóż w jego pierś, wywołując u niego nieludzki jęk bólu. Już po chwili rozpłynął się w oparach cienistego dymu.
Moja droga do Nathiela została oczyszczona. Wolałam być bliżej niego, dlatego dłużej nie zwlekałam. Gdy pojawiłam się tuż obok, zdążył już zabić jednego z ostatniego demonów. Widziałam na jego twarzy wysiłek, ale i oburzenie. Zanim jednak cokolwiek zdołał powiedzieć, wytłumaczyłam się:
– Nie mogłam uciec. Drzwi były zamknięte.  
Chłopak westchnął ciężko i przewrócił ostentacyjnie oczami. Domyślałam się, że gdyby nie kolejne cienie wyłaniające się z kątów, podszedłby do drzwi i rozwalił je jednym kopnięciem, dokańczając robotę, którą zaczął poprzedni cień. Demony mu to jednak uniemożliwiły. Tym razem było ich o wiele więcej. Wiedziałam, że sobie nie poradzimy.
– Skąd do cholery tu tyle demonów? – spytał sam siebie Nathiel, marszcząc czoło.
Nie potrafiłam odpowiedzieć na to pytanie. Z bijącym sercem i wyczekiwaniem wpatrywałam się w jego twarz. Miałam nadzieję, ze wymyśli coś ambitniejszego niż walkę, która z góry była skazana na niepowodzenie.
Zaczęły nas otaczać coraz większe szeregi demonów. Ich przerażające gęby i ciche, demoniczne warknięcia wyrażające zadowolenie przyprawiały mnie o dreszcze. Widziałam, że triumfują swoje zbliżające się zwycięstwo. Nathiel tymczasem nie wyglądał na wzruszonego. Bałam się, że chce walczyć, choć szybko odwiódł mnie od tych niepokojących myśli. Nim się obejrzałam, chwycił mnie w mocnym i gwałtownym uścisku do góry i z diabelskim uśmiechem na twarzy rzekł:
– Szykuj się na skok życia, maleńka.
Taranując demoniczne szeregi z nożem w ręku, wyskoczył przez okno. Nie byłam na to gotowa, dlatego już po chwili zaczęłam krzyczeć. Nie mogłam uwierzyć w to, że ten szaleniec posunął się do tak absurdalnego i nienormalnego rozwiązania!
Oboje wylądowaliśmy w krzakach. Nie było to zbyt miłe zetknięcie z podłożem. Czułam, że kolce ranią moje nogi i ręce, dziękowałam jednak losowi, że nie było to bezpośrednie zetknięcie z twardą ziemią – wtedy mogłabym się nieźle połamać.
Spojrzałam w stronę okna, z którego chwilę temu wyskoczyliśmy i oniemiałam. Demony wcale nie zamierzały odpuścić. W zastraszającym tempie, jak szaleni samobójcy, zaczęli wyskakiwać przez okno.
Nim się obejrzałam, Nathiel stał już obok i ciągnął mnie w swoją stronę, aby uwolnić z sideł kolczastych krzaków. Powstałam obolała, przeklinając go w duchu za ten niecny czyn. Nie miałam jednak czasu na głośne oburzenie. Demony były blisko nas.
Zielonooki zostawił mnie na moment i podbiegł do drzewa, gdzie leżał mały, różowy BMX. Gdyby nie powaga sytuacji, z pewnością wybuchłabym teraz gromkim śmiechem. To nie było jednak ani trochę zabawne. Nie, kiedy demony sięgały po nas ostrymi pazurami.
Nathiel podniósł rower i przywołał mnie do siebie dłoną.
Nie miałam wyboru. Musiałam mu zaufać.
– Wskakuj na barana – powiedział poważnie, choć po jego ustach błąkał się delikatny uśmiech rozbawienia.
Jęknęłam załamana. Naprawdę chciał dosiąść tego „różowego rumaka” i uciec na nim w bliżej nieokreśloną stronę? Błagam cię, Nathiel! Jeżeli ten dziecięcy rowerek nie ugnie się pod naszym ciężarem, to będzie cud.
– Wskakuj! – tym razem wykrzyknął zniecierpliwiony.
Posłuchałam go. Już po chwili w nieporadnej pozie wisiałam na plecach mojego towarzysza misji, który wsiadł na rower, kuląc się na nim jak kamienny gargulec. Ta krytyczna sytuacja znalazła w sobie jakiś moment kpiącego śmiechu, który bałam się jednak wyrzucić ze swoich płuc.
– Au revoir, demoniczne cioty! – wykrzyknął Nathiel, śmiejąc się jak wariat. Gdy jeden z demonów sięgnął po mnie łapą, zaczęliśmy właśnie zjeżdżać ze stromej górki prosto w nieznane rejony ciemnego lasu. Mojemu krzykowi przerażenia towarzyszył okrzyk szaleńczej radości Nathiela, który wymachiwał w górze pięścią, jakby przeżywał właśnie przygodę życia. Naszym głosom i szumiącemu w uszach wiatrowi towarzyszył wesoły oddźwięk kolorowych koralików przyczepionych do szprych.
Jak wielkim trzeba być idiotą, aby cieszyć się z powodu pędzącego w dół, różowego roweru, ukradzionego jakiejś małej dziewczynce?!
W moich oczach pojawiły się łzy.
Na przyszłość będę już wiedziała, aby nie wybierać się na żadną misję z Nathielem.
Rozpędzony, malutki rowerek zjeżdżał po pagórkach, zwiastując nieprzewidziany w skutki upadek. Wiedziałam, że gdy się zatrzymamy, może nas to bardzo, ale to bardzo zaboleć. W wyobraźni widziałam łamiące się kości i zdarte kolana, z których sączy się krew. Starałam się nie dopuszczać do siebie innych pesymistycznych zakończeń tej szaleńczej podróży.
Liście drzew uderzały mnie w twarz, nie pozwalając patrzeć z otwartymi oczami przed siebie, a gwałtowny wiatr wywołany przez nasz dziki pęd sprawiał, że traciłam dech. Czy kiedyś nadejdzie koniec tej morderczej trasy?
Moje prośby zostały wysłuchane. Już po chwili wysunęliśmy się na przestrzeń, gdzie drzewa się rozrzedziły. Nareszcie mogłam otworzyć oczy. Nie wiedziałam jednak, czy w tym momencie mam się cieszyć, czy płakać. Na samym dole znajdowało się bowiem jezioro.
– Hamuj! – wykrzyknęłam piskliwym głosem.
Widziałam, że Nathiel naciskał hamulce, dziwił mnie jednak brak efektu ich użycia. Jego ciche: „ups” świadczyło widocznie o tym, że nie działały tak, jak tego oczekiwał. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, gdy różowy BMX dotknął po raz ostatni skrawka ziemi i wyrzucając nas w górę, wpadł wraz z nami w głąb jeziora. Racjonalne myślenie opuściło mnie na krótki moment, kiedy powinnam zdać sobie sprawę z tego, że aby oddychać pod wodą, potrzebowałam powietrza, którego nie nabrałam w płuca. Gdy woda przywitała mnie chłodną tonią, poczułam, że się duszę. Całe szczęście, umiałam pływać.
Kiedy wynurzyłam się z jeziora i gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, zaczęłam kasłać jak szalony gruźlik, wypluwając z ust wodę. Od razu rozglądnęłam się wkoło w poszukiwaniu Nathiela. Był po mojej prawej stronie, odrobinę bliżej brzegu, niż ja. Właśnie odgarnął swoje mokre włosy do tyłu. Nie wyglądał na przerażonego, raczej na… dziwnie podekscytowanego.
– To było... – zaczął cicho po to, aby zaraz wykrzyknąć z całą siłą w płucach: – NIEWIARYGODNIE ZAJEBISTE! – Jego szalonej radości towarzyszył głośny wybuch śmiechu.
Rozdziawiłam usta, wpatrując się w niego niedowierzająco.
Cudem przeżyliśmy atak demonów. Wyskoczyliśmy przez okno z pierwszego piętra i wylądowaliśmy w kolczastych krzakach. Następnie dosiadaliśmy różowy rower, którym zjechaliśmy w dół. Okazało się, że hamulce przestały działać, więc obydwoje wpadliśmy z rozmachem do jeziora. W jakim momencie tego wydarzenia było zajebiście?!
– W życiu nie widziałam większego psychopaty! – krzyknęłam do Nathiela. – Nigdy więcej nie idę z tobą na żadną misję – dodałam z wyrzutem. Moje schłodzone mroźną wodą ciało zaczęło przypominać mi o tym, że byłam cała poraniona przez kolce. Rany nieprzyjemnie szczypały.
Auvrey spojrzał na mnie z rozbawieniem, ponawiając swój irytujący wybuch śmiechu. Albo rozbawił go w tym momencie mój zmoczony doszczętnie wizerunek, albo wciąż trzymała go euforia wywołana niewiarygodnie dziką misją.
– Przecież było zabawnie – odpowiedział, podpływając tyłem do brzegu jeziora. Gdy płynął, patrzył się na mnie z tym swoim okropnym, rozbawionym uśmiechem, który miałam ochotę zetrzeć mu z twarzy. Przeklinałam go w duchu za beztroskę, jaką kierował się w życiu. W przeciwieństwie do niego byłam teraz rozgoryczona. Moje szaleńczo bijące serce wcale nie zwalniało tempa. Miałam wrażenie, że lada moment zaśmieje mi się w twarz i wypłynie na głębokie jezioro, zostawiając mnie samą w tym bezdusznym świecie.
Moje ciało pod wpływem mrożącej krew w żyłach wody zaczęło niespokojnie dygotać. Zdecydowanie nienawidziłam zimna. Zimna i zaskakujących skoków do zimnej wody.
Podpłynęłam do brzegu, gdzie stał już Nathiel wyciskający swoją koszulkę. Woda spływała po jego oświetlonej blaskiem księżyca klatce piersiowej. Na szczęście nie wyglądał jak Edward ze Zmierzchu. Podejrzewałam, że był nawet przystojniejszy niż on, z tym, że się nie błyszczał, jakby ktoś go obsypał kilogramem brokatu.
Z pomocą dłoni Auvreya, już po chwili wynurzyłam się z wody i wylądowałam plecami na ubłoconym podłożu. Nie obchodziło mnie teraz, że byłam cała mokra, zmarznięta i wybrudzona. Liczyło się to, że przeżyłam – z tą właśnie myślą wgapiałam się w niebo usiane gwiazdami, które otaczały przyciemnione korony drzew. Wzięłam kilka głębszych wdechów.
– Do twarzy ci w mokrych włosach – powiedział chłopak, kucając przy mnie i nachylając się tuż nad moją twarzą z zabójczym uśmiechem, który stosował, gdy chciał kogoś poderwać.
Leżałam wśród brudnej, mokrej trawy, ciężko dysząc i spoglądając na niego z niekrytym załamaniem. Nie miałam nawet ochoty go odpychać. 
– Jesteś chory, wiesz?
Zielonooki odgarnął mi kosmyk mokrych włosów z czoła. Uśmiech nie znikał z jego twarzy.
– Chory z miłości – odpowiedział rozbawiony.
Jęknęłam z zawodem, zakrywając dłońmi twarz.
Czy on nigdy nie przestanie z tymi swoimi pseudo romantycznymi tekstami? To za dużo jak na moją głową i serce, które i tak były teraz w krytycznym stanie. Czułam się jak przepalona i na dodatek potłuczona żarówka, która już nigdy nie zaświeci nad głowami innych ludzi.
Podniosłam się ociężale z ziemi, powodując, że Nathiel odsunął się na bok. Potrzebowałam teraz ręcznika, ciepłej herbaty, kołdry, dobrej lektury i spokoju od mojego zielonookiego towarzysza, którego zamierzałam unikać przez kolejny tydzień. Z wielkimi celami na szczycie mojej świadomości ruszyłam pod górkę. Miałam nadzieję, że ciemność lada moment zniknie, a moim oczom ukaże się oświetlona blaskiem chwały droga prowadząca wprost do organizacji. W tym szaleńczym tempie podbudowanym silnymi motywami nie zorientowałam się, że jeden z moich butów się rozkleił. Niestety, niezniszczalne trampki okazały się nie być niezniszczalne. Moje szybkie wspinanie się pod górkę spowodowało bolesny upadek. Wylądowałam na kolanach, zatapiając je w grząskim błocie.
Z oddali doszedł mnie szaleńczy śmiech Nathiela, co dodatkowo podburzyło moje zszargane nerwy. Zacisnęłam usta, aby nie wydać na świat kilku niecenzuralnych słów.
– Trzeba było się tak spieszyć? – spytał z oddali.
Westchnęłam i z lekko urażoną dumą podniosłam się ostrożnie z ziemi. Z pewnością nie był to miły powrót do pionu. Upadek dał o sobie znać w postaci bólu kostki, która wykręciła się wcześniej pod dziwnym kątem. Nie wiedziałam czy jest skręcona, czy to po prostu chwilowy ból, trudno było mi się jednak poruszać, szczególnie drepcząc pod górkę.
Nim się obejrzałam, dołączył do mnie Nathiel, który westchnął ciężko na mój widok. Wiedziałam, co sobie teraz myślał. „No i masz. Potykasz się o własne nogi, więc od razu zostaniesz zniszczona przez demony. Żaden z ciebie łowca, powinnaś z tym skończyć”. Nim cokolwiek powiedział, obdarowałam go jednak morderczym spojrzeniem, przez które od razu zamknął buzię. Na jego twarzy widniał tylko drobny, zabójczy uśmieszek małego chochlika, który szykował jeszcze swój rychły, łobuzerski powrót. Z tego, co widziałam, zdążył już założyć na siebie swoją mokrą koszulkę. Tym lepiej dla mnie.
– Pomogę ci – usłyszałam. Nim zdołałam zaprotestować, zostałam chwycona pod uda i plecy, frunąc gwałtownie w górę. Po raz kolejny tego dnia znalazłam się w ramionach osoby, od której miałam się trzymać z dala.
Jęknęłam z zawodem, choć nie protestowałam.
– Nie jęcz tak, bo jeszcze sobie zwierzątka pomyślą, że im miejscówę do rozwijania stosunków międzyzwierzęcych zabieramy – powiedział wesoło Nathiel, puszczając mi oczko.
Poddałam się swojemu losowi. Przynajmniej na ten moment, gdy wdrapywaliśmy się pod górkę. Nie próbowałam się nawet odzywać, bo nie chciałam dawać mu powodu do nawiązania kolejnej durnej dyskusji. Nie patrzyłam również w zwodzące na manowce szmaragdowe oczy, udając przy tym, że ciekawsze są drzewa, które się przed nami zarysowują.
– Jesteś przerażająco lekka – stwierdził Auvrey, patrząc na mnie karcąco jak ojciec, który próbuje dokarmiać niejadka. – Nie dziwię się, że demony rzucają tobą o ściany. Zdecydowanie za mało jesz.
– Jem tyle, ile muszę – odpowiedziałam zażenowana, mimowolnie patrząc mu w twarz. Nie spodziewałam się, że będę znajdowała się tak blisko niej. Prawie stykaliśmy się ze sobą nosami. Szybko odwróciłam wzrok, udając, że w żaden sposób mnie to nie wzruszało. Rumieńce na twarzy przysłaniał mrok panujący wkoło. – Nie moja wina, że tak wyglądam.
– Idź na siłkę, pakuj w klatę – zaśmiał się chłopak.
Przewróciłam oczami. Na szczęście górka się skończyła i moje stopy mogły poczuć płaskie podłoże. Wiedziałam jednak, że szybko w takim stanie nie trafię do organizacji – dowiedziałam się tego już wtedy, gdy postawiłam zdradliwy krok wprzód i mało nie zgięłam się wpół. Z  pomocą ponownie przyszedł mi Nathiel. Już po chwili uklęknął tyłem do mnie i posłał mi znaczące spojrzenie przez ramię.
– Wskakuj na barana.
Nie protestowałam. W potrzebie mogłam skorzystać z pleców barana (idealne określenie), ale to będzie pierwszy i ostatni raz, kiedy to zrobię. Zbyt często korzystałam z pomocy Auvreya. Jeszcze trochę i mój dług będzie tak wielki, że za jego spłatę będzie oczekiwał ślubu i gromady rozwydrzonych dzieci. 
Powoli wdrapałam się na jego plecy. Poniekąd podobała mi się ta perspektywa. Mogłam z tej pozycji więcej zobaczyć.
W milczeniu ruszyliśmy w drogę powrotną do organizacji. Moje serce wciąż biło jak oszalałe. Mogłam się założyć, że sam Nathiel czuł na swoich plecach jego szaleńcze uderzenia. Czułam się z tym dziwnie, choć nie byłam zawstydzona. Moje ramiona obejmowały szyję zielonookiego, a głowa wspierała się na jego ramieniu. Byłam naprawdę blisko niego. Jego ciepłe dłonie trzymały mnie pod kolanami, dzięki czemu byłam w stanie bez problemu utrzymać się w górze.
Od dawna mnie zastanawiało, jak demon, który nie posiadał ludzkiej krwi, mógł być taki ciepły? Co go grzało? Co czyniło go żywym, skoro prawdopodobnie nie był zbudowany jak zwyczajny człowiek? Coś w głębi podpowiadało mi, że nawet jeżeli był demonem i był innej budowy niż przeciętny mieszkaniec Ziemi, nie robiło to dla mnie wielkiej różnicy. Wciąż był przecież tym samym niepoprawnym Nathielem o wielkim, choć głupim sercu. Zdawało mi się, że go lubiłam i to bardziej, niż Sorathiela czy Amy, z którą spędziłam większość mojego dzieciństwa. To był zupełnie inny rodzaj relacji – o wiele bardziej niepokojący.
– Laura – usłyszałam głos Nathiela. Drgnęłam, zaskoczona przerwaniem milczenia, które towarzyszyło nam w drodze przez mroczny las.
– Hm? – mruknęłam tuż nad jego uchem. Nie chciałam brzmieć niepewnie, ale właśnie tak się teraz czułam. Auvrey nigdy nie wypowiadał mojego imienia z taką powagą, jak zrobił to teraz.
– Wiesz, lubię cię – przyznał szczerze i beztrosko.
Nie było to dla mnie nic zaskakującego. Wiedziałam jednak, że jego słowa prowadzą do głębszej rozmowy, której tak się bałam. W tej sytuacji moje serce naprawdę lada moment mogło dostać palpitacji.
– Ja ciebie też – odpowiedziałam po dłuższej chwili. W moim głosie pobrzmiewała niepewność.
– Ale tak bardzo – dodał chłopak.
– Co znaczy to twoje „bardzo”? – spytałam z prychnięciem, chwilę potem przeklinając siebie w duchu za to pytanie. Wcale nie chciałam wiedzieć, co oznaczało to słowo, bo przecież się go domyślałam. – Nie, nie odpowiadaj – dodałam szybko.
– Bo co? Boisz się, że ktoś mógłby się w tobie zakochać? – spytał odważnie. W jego głosie pobrzmiewała nuta irytacji. Najwyraźniej denerwowała go moja wiecznie ucieczka w emocjonalny chłód i to, że nigdy nie rozmawiałam z nim o uczuciach.
– Boję się, że to mógłbyś być ty – podsumowałam.
– A nawet jeśli? – spytał, najwyraźniej oburzony. – Nikt nie wybiera osoby, którą chciałby pokochać. To przychodzi samo.
– Chcesz mi właśnie wyznać miłość? – spytałam głosem przepełnionym sarkazmem. – Nawet o tym nie myśl – syknęłam przez zęby trochę zbyt gwałtownie jak na siebie.
– Nie myślę o tym – burknął obrażony chłopak. Zapewne gdyby mógł, założyłby teraz ręce na piersi, ale niestety trzymał mnie nimi, bym nie zsunęła się z jego pleców.
Wiedziałam, że uraziłam jego dumę. Poświadczył o tym ton głosu i nagłe milczenie, które otuliło nas jak noc. Tylko sowa hukała teraz gdzieś w ciemnych koronach drzew, przyprawiając mnie o dreszcze.
Nie chciałam go urazić. Byłam z nim po prostu szczera. Naprawdę bałam się tego dnia, kiedy Nathiel wyzna mi miłość. Nie chciałam tego. Przecież jeszcze niedawno siebie nienawidziliśmy. On gonił mnie z nożem dookoła stołu, a ja rzucałam go książkami, żeby dał mi święty spokój. Co się nagle stało? Dlaczego te beztroskie rozmowy szybko przeminęły i przeszły w poważniejszy stan rzeczy? Dopóki nie pokazywał, że był mną zainteresowany, dopóki moje serce pozostawało chłodne, gdy na niego patrzyłam, wszystko było w porządku. Teraz czułam, że nasza relacja stawała się każdego dnia coraz cięższa i mniej zrozumiała. Chciałam od tego uciec. W końcu byłam tchórzem.
– Kim dla ciebie jestem? – spytał z nagła Nathiel, który najwyraźniej zdążył uciszyć swoją dumę.
– Kimś ważnym – odpowiedziałam bez zastanowienia i zażenowania. To była najszczersza prawda, której nie mogłam zaprzeczyć.  
– Sprecyzuj.
– Przyjacielem. Może nawet bratem.
Nathiel oburzył się i prychnął niczym rozjuszony kot.
– Nie chciałbym być w związku kazirodczym.
– Nie martw się, nie będziesz w żadnym związku.
Nie wstrzymałam kłębiącej się we mnie ironii. Wiedziałam, że po tej ciętej ripoście mój towarzysz umilknie i obrazi się na cały wieczór. W tej chwili byłby nawet zdolny zrzucić mnie z pleców i zostawić na pastwę losu w tym ciemnym, niezmierzonym lesie. Nie zrobił tego jednak. Nie wydał z siebie nawet żadnego dźwięku, który mógłby świadczyć o jego przejęciu, obrazie czy innych negatywnych emocjach. Milczał i dalej szedł przed siebie tym samym tempem, co wcześniej. Powoli zaczynał mnie niepokoić. Miałam złe przeczucia.
– Kocham cię, Laura. I nic na to nie poradzę – odpowiedział po dłuższej chwili milczenia, ignorując moją wcześniejszą wypowiedź.
Wierzyłam w jego słowa. Podejrzewałam, że w końcu padną i wywołają w mojej głowie chaos. Mój umysł krzyczał teraz z rozpaczy, nie wiedząc, co ze sobą począć. Kto normalny był w stanie zakochać się w osobie, która darzyła wszystkich wkoło chłodem i ironią? W kimś, kto był tchórzem, potrzebującym na każdym kroku pomocy? Co tak naprawdę we mnie było, że zdołał to pokochać? W żaden sposób tego nie rozumiałam.
– Dlaczego ja? – spytałam bezradnie. Początkowo nie chciałam o to pytać, słowa same wyszły jednak z moich ust.
– Dlaczego? – powtórzył po mnie zdziwiony Nathiel. – Sam tego nie wiem. Dla mnie jesteś po prostu inna niż wszystkie dziewczyny. Może trochę ciężka w obyciu, wredna, jędzowata, chłodna, ironiczna, ale jak chcesz, to potrafisz być nawet urocza – zaśmiał się. – Poza tym jako pierwsza osoba nie uciekłaś przede mną z płaczem. Już wtedy zrobiłaś na mnie wrażenie. 
Chwilami nie rozumiałam, co do mnie mówił. Urocza? Inna niż wszystkie dziewczyny? Rzeczywiście, może byłam trochę inna – mniej otwarta, niezainteresowana typowymi dla nastolatek sprawami (w końcu która z nich zadawała się z demonem walczącym z innymi demonami). Może byłam trochę bardziej poważna niż reszta moich rówieśników. Może trochę  bardziej chłodna i mniej przystępna. Nie mogłam jednak w dalszym ciągu zrozumieć, dlaczego zakochał się w kimś takim. A może zbyt krytycznie na siebie patrzyłam? Może wcale nie byłam taka zła?
Westchnęłam ciężko, kładąc głowę na jego ramieniu. Zdecydowanie miałam dosyć emocji jak na jeden dzień.
Pierwsza misja z Nathielem, pierwszy zabity demon, zabójcza ucieczka i wyznanie, które namieszało mi w głowie. To wszystko mnie przerastało.