niedziela, 30 kwietnia 2017

[TOM 3] Rozdział 22 - "Ostatnie kłamstwo"

Rozdział temu wybiła połowa WCSa. Nie mogę sobie wyobrazić, co zrobię, kiedy zakończę tę serię. Chyba się poryczę jak bóbr. No, ale jeszcze kilka rozdziałów do napisania, poza tym jest WCO i może napiszę kiedyś kilka ambitnych shotów z życia nastoletniej Aury. Trudno będzie rozstać się z czymś, z czym ma się prawie na co dzień do czynienia. 
Rozdział niezbyt długi, znów taki lekko tłumaczeniowy. Soriel coś kombinuje, Patricia jest zaślepiona miłością, a Nox rusza do akcji, żeby dorwać departament. Będzie się działo.
***
Czasem wystarczy jedna rozmowa, jedno spojrzenie i kilka słów, żeby wszystko co złe przestało mieć znaczenie. Patricia już wiedziała, co to znaczy być zakochanym. Odkąd przyjęła do siebie tą oczywistą wiadomość  i pogodziła się z tym, przed czym broniła się przez tyle lat, jej życie nabrało kolorów. Soriel wciąż znajdował się w więzieniu, ostrzeżona przez czarodziejki, które się z nią policzą, jeżeli zrobi coś głupiego, nie zamierzała go uwalniać. Starała się cierpliwie czekać i spędzała z nim jak najwięcej wolnego czasu siedząc po drugiej stronie krat. Nieraz marzyła o tym, żeby przytulić się do niego i spędzić tak cały dzień, zupełnie nic nie robiąc, ale na spełnienie tego planu musiała jeszcze poczekać. Swój plan na uwolnienie Soriela wcieliła już w życie, na razie wszystko szło zgodnie z planem.
Zadowolona i uśmiechnięta zeskoczyła z ostatniego schodka. Nie był to dobry pomysł, ponieważ niosła ze sobą wiele szpargałów, których zażyczył sobie Auvrey, i mało się nie potknęła, ale na szczęście szybko odzyskała równowagę. Nucąc coś cicho pod nosem podeszła do krat.
Soriel siedział na podłodze po turecku i przeglądał jakieś pismo dla kobiet, które ostatnio mu podrzuciła. Prawą ręką sięgał do małej miseczki z orzeszkami. Miał na sobie tylko podarte, czarne spodnie. Brzuch owinięty był świeżym bandażem. Żałowała, że to nie ona mogła go opatrzeć. Nie pozwolono jej się do niego zbliżać właśnie ze względu na to, że jest w nim zakochana. Na ostatnich obradach Nox z sojusznikami, kiedy poruszyła temat młodego Auvreya, powiedziała to otwarcie. Wtedy też pierwszy raz w życiu broniła kogoś jak lwica. Niektórzy byli zdziwieni jej waleczną postawą, inni uśmiechali się pod nosem, a jeszcze inni próbowali odpierać jej argumenty, nie mogąc się nadziwić jej dziwnemu zachowaniu. Niewiele osób wiedziało przecież o jej kontaktach z Sorielem. Szczególnie niezadowolony był Nathiel, który krzyczał najgłośniej i nie chciał nikogo dopuścić do słowa – nie życzył sobie, aby wypuszczono jego brata z więzienia. Patricia opowiedziała o przebiegu obrad swojemu demonowi, który tylko obojętnie wzruszył ramionami. Nie dziwiła się mu. Tu gdzie był czuł się bezpieczny. Żaden więzień nie miał takich luksusów co on, a to tylko dlatego, że Patricia dostarczała mu, co tylko zechciał. Czasami czuła się wykorzystywana, ale uznała, że póki był ranny mogła się dla niego poświęcić.
– Dostawa – powiedziała na przywitanie i uśmiechnęła się szeroko. Chociaż w piwnicy było ciemno, jej twarz wyglądała tak radośnie oślepiająco, że Soriel musiał zmrużyć oczy, aby ochronić oczy przed nadmiernym blaskiem.
– Coś taka zadowolona? – spytał z rozbawieniem.
Czarodziejka uklęknęła i podała demonowi wszystkie zamówione rzeczy, z czego większa część składała się ze słodyczy i słonych przekąsek. Kupiła mu nawet nową koszulkę, żeby przypadkiem nie zamarzł w piwnicy, która owiewała skórę nieprzyjemnym chłodem. W więziennej wyprawce znalazł się również stos różnych gazet – nie miała oczywiście zamiaru kupować mu pism pornograficznych, których sobie zażyczył. Codziennie chodziła do pobliskiego marketu i nie chciała, żeby powstały na jej temat dziwne plotki. 
 Soriel przyjął to wszystko z szerokim uśmiechem na twarzy. Skinął dziękująco głową i zaraz rozpakował paczkę M&Msów, które w niewielkiej swojej części rozsypały się po podłodze. Uratowaną resztę drażetek czekoladowych w kolorowych skorupkach wrzucił do miseczki z orzechami. Nie przejmował się wymieszanymi smakami. Demony z reguły miały mocne żołądki i mogły jeść co tylko chciały – to kolejna rzecz, która odróżniała ich od zwyczajnych ludzi.
Garstka przysmaków wylądowała w jego ustach. Przeżuwał je z zadowoleniem.
Patricia wygodniej usadowiła się na starej poduszce, którą tu ze sobą przyniosła, żeby nie odmrozić sobie pośladków. Błękitną sukienkę podwinęła pod siebie tak, żeby Soriel przypadkiem nie zaglądał tam, gdzie nie powinien. Za zerkanie musiała skarcić go wzrokiem. Auvrey wzruszył obojętnie ramionami, chichocząc się jak małe dziecko. Nic nie mógł na to poradzić. Taka była jego męska natura.
– Wiesz dlaczego jestem taka szczęśliwa? – spytała czarodziejka. – Bo znowu rozmawiałam z Nox i nareszcie udało mi coś wymyślić – dodała z entuzjazmem. – Każda z czarodziejek ma poboczne umiejętności, które często są dziedziczone lub po prostu nabywane z czasem. Alex nauczyła się w szkole jak wykrywać kłamstwa. Ustaliliśmy, że kiedy już złapiemy resztę departamentu, przeprowadzimy na tobie test prawdy. Jeżeli nie będziesz kłamał i ładnie odpowiesz na wszystkie pytania, wtedy cię wypuszczą! – Mało tego nie wykrzyknęła.
Soriel wybuchnął śmiechem. Odkąd wyjaśnili sobie zawiłości, które między nimi istniały, Patricia zmieniła się nie do poznania. Uśmiech nie schodził jej z twarzy i już na pierwszy rzut oka było widać, że jest szczęśliwa. Nawet złe sny przestały ją dręczyć. Czasem to entuzjastyczne zachowanie go bawiło, ale on również musiał przyznać, że czuł się teraz lepiej. Przede wszystkim wyleczył się z chorej tęsknoty za matką. Ostatecznie poszedł śladami jej słów i postanowił oddać wszystkie swoje wzniosłe uczucia osobie, która nigdy go nie zostawiła, gdy był w potrzebie. 
– Jeśli cię wypuszczą to… to może zamieszkamy razem? – spytała nieśmiało dziewczyna, zerkając gdzieś w bok, jakby powiedziała coś naprawdę zawstydzającego.
– Myślałem, że to jasne – powiedział Soriel, wzruszając ramionami. – Przecież nie mam zamiaru wracać do Reverentii. Mój dom jest tam, gdzie ty jesteś, zajączku – mówiąc to, puścił jej oczko i uśmiechnął się uwodzicielsko. Patricia zaśmiała się cicho.
– Mógłbyś znaleźć wtedy pracę i… 
Soriel jej przerwał.
– To może od razu zróbmy dzieci? – prychnął z niezadowoleniem. Założył ręce na piersi, jakby się obraził. Nie spieszyło mu się do pracy. Mimo tego, że nie należał już do departamentu, wciąż nie był przykładnym i dobrym obywatelem, tylko demonem, a demony miały inne sposoby na zdobywanie pieniędzy.
– Soriel! – oburzyła się czarodziejka. – Rozmawialiśmy już o tym. Chcąc tutaj żyć, musisz się ucywilizować. Koniec z czarowaniem oczami i okradaniem ludzi – powiedziała ostrzej, zakładając ręce na piersi. – Nie zamierzam na to dłużej pozwalać.
Auvrey przewrócił oczami. Nie zamierzał rozmawiać na ten temat. Jeżeli naprawdę ze sobą zamieszkają Patricia będzie miała trudny orzech do zgryzienia. Nie zamierzał przejść od razu na dobrą stronę. Chciał się trzymać od Nox i departamentu jak najdalej. Marzył o tym, żeby powrócić do swojej neutralności i upragnionej rutyny, tym razem jednak przy boku osoby, którą kochał. Ze swoich demonicznych sztuczek nie miał zamiaru rezygnować. 
– Porozmawiamy o tym, kiedy już mnie stąd wypuszczą – odpowiedział demon, wzruszając obojętnie ramionami. – Na razie nie mamy co planować.
Dziewczyna zmarszczyła czoło. Podejrzewała, że właśnie tak będzie. Czuła, że mieszkanie z Sorielem może dostarczyć jej wiele stresu, łez i nerwów, ale była na to gotowa. Obojętnie co by się nie działo – na pewno sobie z nim poradzi, bo kiedy chciał, naprawdę potrafił słuchać.
Auvrey wrzucił kolejną porcję draży do ust. Miał jeszcze jedną sprawę do załatwienia, zanim na dobre rozpocznie nowe życie przy boku Patricii. Musiał ostatni raz pójść do Reverentii i dlatego nie mógł dopuścić do testu prawdy, który chciało na nim zastosować Nox. Jedynym rozwiązaniem na uwolnienie się stąd była ucieczka. Wiedział, że może tym naruszyć po raz kolejny zaufanie Patricii, ale nie miał wyboru. Istniała osoba, której musiał się koniecznie pozbyć. Demony miały do siebie to, że lubiły się mścić. Nawet Nathiel, który żył w świecie ludzi, nie mógł się pozbyć tego nienawistnego uczucia, które nim kierowało. Przecież sam znalazł się w Nox po to, aby pomścić matkę i swoje rodzeństwo, zabijając ojca. Soriel zamierzał być szybszy od niego.
Usta Auvreya rozciągnęły się w kocim uśmiechu. Zmrużył szmaragdowe oczy, które zaszły mgłą wyobrażeń. Patricii nie umknęła ta dziwna zmiana zachowania. Początkowo przyglądała się demonowi, który najwyraźniej wpadł w jakiś dziwny trans, ale w końcu się odezwała:
– Soriel, mam nadzieję, że nie planujesz nic złego – odezwała się niepewnie. Przesunęła ręką po zimnej podłodze i położyła ją po drugiej stronie krat. Auvrey patrzył chwilę na jej rękę w zamyśleniu, jakby nie był pewien, czy może jej dotknąć. Zaraz ją jednak chwycił i przytulił do swojego policzka, rozkoszując się ludzkim ciepłem. Zamknął oczy, a jego uśmiech stracił całą dzikość i zamienił się błogość. Patricia cicho odetchnęła.
– Zupełnie nic nie knuję, zajączku – odpowiedział. – Już niedługo stąd wyjdę i nareszcie będziemy mogli być razem. – Jego uśmiech nabrał przymilnego wyrazu, którego oczarowana i zakochana czarodziejka nie dostrzegła. 
Szczęście czasem potrafiło zaślepić człowieka.
Soriel postanowił, że okłamie ją po raz ostatni i to tylko z konieczności, nie z powodu własnego widzimisię. Potem zamierzał wieść spokojne życie i stworzyć własną rodzinę, której mu tak bardzo brakowało. Tym sposobem zapełni pustkę, która wciąż znajdowała się gdzieś na dnie jego demonicznego serca.
– Muszę iść – odezwała się dziewczyna. Jej mina wskazywała na to, że wcale nie chce stąd wychodzić. W normalnym przypadku Auvrey zacząłby ją kusić jak wąż, ale uznał, że tym razem nie będzie jej zatrzymywał. Musiał przecież obmyślić szybki plan. Nox zamierzało wybrać się po resztę demonów z departamentu właśnie dzisiaj. Jutro mógł stracić swoją szansę na wydostanie się stąd. Bez zbędnych i zwyczajowych dla siebie narzekań, przyciągnął swoją dziewczynę do krat w taki sposób, aby nie uderzyła w nie czołem i pocałował ją w usta tak mocno, żeby starczyło jej na kolejne dni. Chciał, żeby tęskniła za nim tak mocno, jak to tylko możliwe. W ten sposób będzie potrafiła mu wybaczyć kolejny niecny występek.
Początkowo spięta czarodziejka rozluźniła w końcu mięśnie ramion i odwzajemniła delikatnie pocałunek. Potem oderwała się od niego, potarła zarumienione policzki, poprawiła sukienkę i pomachała mu na do widzenia. Soriel odwzajemnił ten uroczy gest. Wyglądał na podejrzanie miłego, jednak tego zaślepiona miłością Patricia również nie dostrzegła. Od krat oddaliła się niechętnie, a potem równie niechętnie ruszyła w stronę schodów. 
Auvrey opadł na swój skrzypiący materac dopiero wtedy, kiedy usłyszał zamykające się za nią drzwi od piwnicy. Wtedy też odetchnął, podłożył pod głowę ręce i oddał się swoim myślom. Natychmiastowo sporządził liczbę osób, które kiedykolwiek się tu zjawiły i obliczył prawdopodobieństwo, że znów się tu znajdą. To oczywiste, że Patricia była jedną z osób, które bywały tu najczęściej, ale jej nie mógł użyć do tego planu. Nie powinna o niczym wiedzieć, mogłaby mieć problem z Nox. Musiał użyć kogoś niepozornego, kogoś, kto jest na tyle głupi, żeby mu zaufać, a to nie będzie proste.
Auvrey westchnął ciężko i przetarł oczy wierzchem dłoni. Wiedział, że ta misja nie będzie łatwa. Był pilnowany.  Nox dbało o to, aby nie miał zbyt wielu możliwości na ucieczkę. Może w takim razie powinien urządzić jakąś akcję, gdy będzie poddawany testowi? Z chęcią poderżnąłby gardło wiedźmie, która będzie go na nim przeprowadzać, ale wiedział, że Patricia mu tego nie wybaczy. Nie chciał jej już więcej ranić. I tak wybaczyła mu wiele z jego najgorszych występków. Nie znał osoby, która byłaby tak naiwna i przy okazji niewinna jak ona. Naprawdę musiała go kochać, skoro dała mu już tyle szans na odkupienie win.
Drzwi od piwnicy zaskrzypiały cicho. Soriel niezbyt się tym przejął. Podejrzewał, że to Nathiel przyszedł zażyć kolejną dawkę braterskiej ironii. Jednak się mylił. Osoba, która pojawiła się bezgłośnie przy kratach, sprawiła, że najpierw uniósł brwi w zdziwieniu, a potem uśmiechnął się szeroko niczym diabeł. Los był dla niego miłościwy.
Mała blondyneczka stanęła naprzeciw celi i spojrzała prosto w oczy demona. Ojciec tej dziewczynki wielokrotnie jej wspominał, aby sama się tutaj nie wybierała. Była tutaj dwa czy trzy razy, ale zawsze w czyimś towarzystwie. Teraz przyszła sama. Owinęła drobne rączki wokół krat i przyjrzała się Sorielowi z uwagą, jakby był jakimś zwierzęciem zamkniętym w zoo.
Głupia, ciekawska, mała idiotka. Powiedzenie, że dzieci są ciekawe rzeczy, których rodzice im zabraniają naprawdę okazało się prawdziwe.
Auvrey usiadł ostrożnie na materacu, żeby jej nie spłoszyć, uśmiechnął się szeroko jak prawdziwy diabeł i powiedział:
– Witaj, Anastasio. Nie bój się mnie, niczego ci nie zrobię. – Demon chwycił za miseczkę ze słodyczami i przybliżył się do krat.
Jak widać – niektóre rozwiązania same znajdują do nas drogę.
***
Do ponownego otwarcia przejścia umożliwiającego demonom powrót do Reverentii został jeden dzień. Nie mogliśmy dłużej czekać. Nadszedł czas na działanie. Wszystko było dopięte na ostatni guzik. 
Sorathiel podzielił nas na dwie grupy – w pierwszej byłam ja, Andi, Alec, Sorathiel, Ethan i Aren oraz wspierające nas magią Alex i Patricia. Mieliśmy również obstawę w postaci pięciu niedoświadczonych członków organizacji, którzy mieli się poukrywać i reagować tylko w razie nieudanej misji. Sorathiel był oczywiście przodownikiem akcji, Aren i Ethan mieli być jego pomocnikami. Za wsparcie drugiego rejonu odpowiadałam ja wraz z Aleciem i Andi. Tak naprawdę ten podział mnie nie zaskoczył. Zdążyłam się już przyzwyczaić do tego, że moje zdolności stoją na poziomie dwóch, zakochanych w sobie nastolatków. Mogłabym nawet zaryzykować stwierdzeniem, że jestem gorsza niż oni. Nigdy nie uważałam siebie za dobrego łowcę, ale zostanie nim uznałam za konieczność, którą miałam zamiar kontynuować póki nie zginę. W Nox liczył się każdy, nieważne jakie posiadał zdolności.
Nasz zespół miał za zadanie złapać Riela i Raidena. Martha, która śledziła mentalnie młodą część departamentu podała nam dokładne dane co do miejsca ich pobytu. Nie oddalali się od siebie, ale też nie byli w tym samym miejscu. Złapanie ich dwóch naraz mogło być ciężkie. Nie mieliśmy żadnego planu na zwabienie ich w tę samą pułapkę, dlatego istniało prawdopodobieństwo, że kiedy jednego z nich uda nam się usidlić, to drugi wyczuwając utratę towarzysza postanowi uciec. W razie takiego wypadku, la bonne fee miały pilnować wejścia do drugiego budynku w ukryciu. Jeżeli demon ucieknie, będą go śledzić i naprowadzą nas na niego po skończeniu z jego towarzyszem. Wszystko wyglądało kolorowo, ale nie zawsze wizja malowana jasnymi barwami musiała skończyć się dobrze. Nikt z nas nie robił sobie zbędnej nadziei. To tylko kolejna z ryzykownych prób naszej organizacji.
Drugi zespół miał za zadanie pojmać Sapphire. Jako, że młoda demonica była jedną z tych, które mogą wywołać najwięcej szkód, grupa musiała być obstawiona większą ilością wspierających ją ludzi. Tymczasowo nie mieliśmy kontaktu z pół demonami, które postanowiły przeczekać akcję usidlenia departamentu w Reverentii, do dyspozycji został nam tylko zespół pod dowództwem detektywa Claya Herendsena. Przywódców misji było trzech – sam Clay, Martha oraz Nathiel. Co do ostatniego miałam pewne obawy. Mimo upływu tylu lat młody Auvrey ani trochę się nie zmienił. Nigdy nie trzymał się planu, jednak z jakiegoś powodu to sam Sorathiel wysłał go w misję mającą na celu unieszkodliwienie Sapphire. Może chodziło o jego siłę i spryt? Nie mogłam odmówić temu, że Nathiel był najlepszym łowcą w Nox. W końcu sam był demonem, dlatego lepiej rozumiał swój gatunek i wiedział jakie cierpienie im zadać, żeby najbardziej zabolało. Miałam tylko nadzieję, że ich misja zakończy się powodzeniem. Nie mogliśmy zapominać, że Sapphire wciąż mogła być ranna. Była tak samo jak ja pół demonem pół człowiekiem – wszystkie ludzkie rany goiły się jej w spowolnionym tempie, a Nox zdołało ją nieźle pokiereszować. Co do Marthy nie miałam żadnych wątpliwości – to ona jako jedyna z niewielu potrafiła pokonać Sapphire. Wiedziałam, że będzie wiodła trym w tej misji.
Porą dnia odpowiednią do naszej akcji uczyniliśmy noc. Nie chcieliśmy rzucać się w oczy zwykłym cywilom, a z pewnością będziemy mieć z nimi do czynienia. La bonne fee ogłosiła, że cała trójka demonów znajduje się w miejscach publicznych, dlatego wywabienie ich będzie jeszcze trudniejsze niż wcześniej zakładaliśmy. Z jakiegoś powodu departament postanowił wtopić się w tłum – każdy z nas przyjął to ze zdumieniem. Demony postępowały tak, jak nakazywał im instynkt pierwotny, a ten zazwyczaj podpowiadał, że powinni znaleźć kryjówkę, pozbyć się świadków i pożreć tyle życiodajnej energii, ile będą w stanie w sobie zmieścić. Jak widać, młodzi członkowie departamentu działali inaczej. Istniało jeszcze jedno rozwiązanie: mieli jakiś plan, którego póki co nie potrafiliśmy rozszyfrować.
Jak zawsze przy takich misjach musieliśmy skoczyć w ogień i zaryzykować. Wynik nie był przesądzony. Jeszcze wszystko mogło się wydarzyć.
Westchnęłam ciężko i stanęłam obok Sorathiela, który oparł się dłonią o mocny, stary dąb na skraju lasu. Stąd mieliśmy dobry widok na huczący muzyką i kolorami studencki dom. Aż trudno było uwierzyć, że to akurat tam krył się Raiden.
Z uwagą oglądałam jednego z rosłych studentów, który właśnie wystawił przed siebie dłoń i zwyklinał młodzieńca, który starał się dostać do środka na imprezę. Stwierdził głośno i wyraźnie, że wstęp mają tylko pełnoletni studenci, nie żadne dzieciaki, nastolatki czy ludzie w wieku średnim. On i jego towarzysz mogli nam utrudnić misję. Co zamierzał zrobić Sorathiel?
Spojrzałam w zamyśloną twarz szefa organizacji, która wcale nie wyrażała niepokoju. Założył ręce na piersi i zaczął miarowo uderzać butem o trawiaste podłoże. Każdy z naszej grupy oczekiwał na słowa mające określić naszą strategię, którą jak zwykle musieliśmy zmienić w trakcie misji.
– Powinniśmy wykonać to przy jak najmniejszym oporze ludzi z zewnątrz – przyuważył szef organizacji. – Nie możemy zwracać na siebie uwagi ani wywoływać zbędnych konfliktów.
Miał całkowitą rację, dlatego wszyscy przytaknęliśmy.
– Do środka wejdę ja, Aren i Laura – wydał wyrok.
Napięłam mięśnie ramion i spojrzałam na niego z uniesioną brwią. Nie spodziewałam się, że to mnie wyśle do środka, wiedziałam jednak dlaczego to zrobił. Ethan nie zostanie wpuszczony do środka, miał już swoje lata. Andi i Alec byli zbyt młodzi, żeby rośli studenci dali się nabrać. Wytyczne spełniałam tylko ja, Sorathiel, Aren, Patricia i Alex – tylko, że la bonne fee miały inne zadanie do wypełnienia.
– Bądźcie w pobliżu, okrążcie dom – powiedział szef organizacji i bez zbędnych tłumaczeń ruszył w stronę studenckiego mieszkania.
Nie miałam wyboru jak podążać jego śladem.
Nie zamierzałam nikogo zawieść. Nie tym razem.

niedziela, 23 kwietnia 2017

[TOM 3] Rozdział 21 - "Inny świat"

Znów rozdział dotyczący prawie wyłącznie młodej części departamentu, który stacjonuje w świecie ludzi. Najwięcej Sapphire i Deana, których naprawdę mocno pokochałam! No i Riel z Raidenem. Yolo.
Wczoraj Nathiel miał urodziny. Na śmierć o tym zapomniałam, na szczęście są osoby, które zachowały czujność! Dzięki, Cleo! Nathiel posyła buziaki >D!
Przy okazji chciałabym pozdrowić Laurie, z którą się dzisiaj widziałam we Wrocku! <3
***
Nadchodziła wiosna. Sapphire przeżyła ich kilka na Ziemi, a mimo tego nie rozumiała, dlaczego ludzie tak hucznie świętują jej nadejście. Dla niej to nie był powód do radości. Wiosna oznaczała czas wzmożonej pracy. Wtedy miała jeszcze mniej czasu wolnego i nie mogła się cieszyć rozwijającymi się pączkami kwiatów, czystym, świeżym powietrzem czy ciepłymi promieniami słońca ogrzewającymi kojąco twarz. Częściej spędzała czas w wielkim cyrkowym namiocie, ćwicząc dziwne akrobacje, niż bawiła się na dworze. To dlatego wiosna nie kojarzyła jej się z niczym dobrym. Nie mogła jej nigdy poczuć całą sobą.
Kiedy wychylała się za otwarte okno i wciągała w płuca świeże powietrze, nie mogła powstrzymać się od szerokiego uśmiechu. Czy to dlatego, że wreszcie poczuła się wolna? A może wiosna nareszcie zaczęła na nią oddziaływać tak, jak powinna?
– Hej, nie wychylaj się tak, bo wypadniesz przez okno! – usłyszała za plecami zabawnie spanikowany głos. Udała, że wcale nie słyszy przejętego Deana i podciągnęła się na łokciach jeszcze wyżej. Teraz z parapetu zwisały jej tylko nogi.
Chłopak podbiegł do niej i chwycił ją delikatnie w pasie. Robił to jak mały chłopiec, który bał się, że uszkodzi swoją zabawkę. Sapphire nie mogła powstrzymać się od wrednego chichotu, ale Dean zdołał się już do tego przyzwyczaić. Ta całkowicie obca mu dziewczyna, w ostatnich dniach stała się dla niego oczywistością.  Poznał jej charakter, poznał jej przyzwyczajenia i wiedział, co próbuje osiągnąć.
Sapphire uwielbiała robić mu na złość. Pozwalała chłopakowi się o nią martwić i z satysfakcją przyjmowała jego przejęcie. Czasem przeszkadzało jej to, że mimo szesnastu lat traktuje ją jak dziesięciolatkę, ale to było czasem zabawne. 
Dean odnosił wrażenie, że zajmuje się osobą, która nigdy nie miała dzieciństwa i przeżywała je właśnie w tej chwili. Z jednej strony czuł się zmęczony, z drugiej strony uważał, że to całkiem urocze.
Posadził z powrotem dziewczynę na łóżko i rozchylił okno.
– Możesz się przeziębić, wiosna jest zdradliwa – przyuważył z westchnięciem.
Sapphire założyła ręce na piersi i spojrzała na niego wyzywająco z wrednym uśmieszkiem.
– Wiosna nie zrobi mi krzywdy. Jest taka jak ty – znów zachichotała, zakrywając dłonią usta, jakby chciała ukryć ten niewinny, dziewczęcy gest.
Wystarczyły trzy dni, żeby ta tajemnicza, różowowłosa dziewczyna stała się zupełnie inną osobą. Początkowo podchodziła do niego dosyć nieufnie i niechętnie odpowiadała na jego pytania, ale kiedy zaczęli siebie bliżej poznawać, stała się radośniejsza, a przy tym i słodsza. Dean zawsze przyglądał się jej z szerokim uśmiechem. Wprowadziła do jego życia coś świeżego i całkiem nowego. Po ciężkim dniu pracy miał z kim porozmawiać i czerpał z tego niesamowitą radość.
Dziewczyna wyprasowała niewinnie dłońmi dół swojej koszuli nocnej. Starał się nie patrzeć na jej nagie kolana. Sapphire lubiła zwracać uwagę na takie rzeczy. Czasami miał wrażenie, że za cel wyższy ustanowiła  sobie zawstydzenie go. Czy to był z jej strony jakiś niewinny flirt? A może chciała pokazać, że jest nim zainteresowana? Czasem nie mógł jej rozszyfrować. 
– Dean. – Uroczo brzmiący głos wypowiadający jego imię nie zwiastował niczego dobrego. Przełknął ślinę i spojrzał jej w twarz. – Twoja siostra przyniosła mi sukienkę. Nie muszę już leżeć w piżamie.
– To… świetnie – odpowiedział niepewnie chłopak. Usiadł na krześle stojącym niezmiennie w tym samym miejscu od kilku dni i przyjrzał się jej z uwagą. Niesamowicie zielone oczy dziwnie świeciły, jakby coś planowała.
– Wciąż jestem ranna, więc nie mogę się sama przebrać – dodała z uroczym uśmiechem. – Musisz mi pomóc.
Dean zacisnął usta.
– Sapphire, jesteś dziewczyną, znamy się od kilku dni, ja... nie powinienem. Zawołam swoją siostrę, co ty na to? – Wyrzucił z siebie te słowa tak szybko, że Sapphire wybuchła krótkim śmiechem. Tak dobrze się bawiła, kiedy próbowała go zawstydzić. Dean chyba naprawdę nie miał doświadczenia z dziewczynami. Z tego co jej opowiadał, całe życie ciężko pracował, żeby wyżywić swoje rodzeństwo. Nie miał czasu na znajomości, a już szczególnie nie na dziewczyny. Sapphire z dumą uznała, że jest dla niego interesującą odmianą. Lubiła, gdy ktoś zwracał na nią uwagę, dlatego wdzięczyła się przed nim tak, jak tylko potrafiła.
– Nie wołaj jej – powiedziała z powagą. – Przed chwilą tu była i mówiła, że idzie na zakupy – skłamała. – Musisz mi pomóc. – Demonica zachichotała i wzniosła ręce do góry. Koszula nocna uniosła się niebezpiecznie wysoko, odsłaniając jej uda.
Dean przyłożył dłoń do czoła i westchnął bezradnie.
– Pozwól w takim razie, że zamknę oczy – powiedział.
– Tchórz – mruknęła niezadowolona Sapphire.
– Coś mówiłaś?
– Skądże. – Sapphire zamrugała zalotnie i posłała swojemu wybawicielowi uwodzicielsko-niewinny uśmiech.
Dwudziestokilkuletni chłopak podszedł do nastolatki i zacisnął mocno powieki. Dłońmi wymacał rękawki koszuli nocnej. Pociągnął je do góry z nabożną czcią, jakby uznał, że ma do czynienia z porcelanową lalką.
Sapphire wykorzystała okazję i zbliżyła usta do ucha Deana.
– Możesz otworzyć oczy – szepnęła.
– Nie kuś – mruknął niezadowolony Dean, marszcząc czoło. Szybko się od niej oddalił i chwycił za sukienkę, która leżała na fotelu. Była biała. Powątpiewał w to, że ten kolor będzie pasował do jego nowej koleżanki. Nie wyglądała na kogoś, kto był niewinny i czysty. Pewnie podrywała już wielu chłopców, a kto wie ilu z nich zawróciła w głowie. Była w tym dobra.
Dean znowu zamknął oczy i odwrócił się w stronę Sapphire. Szedł do niej powoli, żeby przypadkiem się o nic nie potknąć.
Demonica powstrzymywała się od chichotu. Położyła na podłodze książkę i czekała, aż Dean sam upadnie. Jej plan był dobry, ale nie do końca się ziścił. Co prawda Dean się zachwiał, ale wcale nie upadł u jej stóp, tak jak sobie tego życzyła. Chwytając okazję, rzuciła się na niego i objęła mocno jego szyję. Przylgnęła do niego całym swoim nagim ciałem.
Dean znieruchomiał, ale nie otworzył oczu.
– Sapphire – zaczął tym swoim dziwnie karcącym głosem, jakby zwracał się do kogoś ze swojego młodszego rodzeństwa.
– Było mi zimno, chciałam się ogrzać – powiedziała niewinnie.
Chłopak otworzył jedno oko i spojrzał jej w twarz, na szczęście nie widział niczego poza nią. 
Sapphire tylko czekała aż dostrzeże dwa wielkie rumieńce na chłopięcych policzkach. Ich pojawienie się wywoływało na jej twarzy szeroki uśmiech zdobywcy. Chyba powinna prowadzić jakiś ranking zawstydzenia Deana. To było naprawdę zabawne.
– Przesadzasz, Sapphire – jęknął chłopak. – To nie jest zabawne. Ilu mężczyznom już tak robiłaś?
Demonica poczuła się urażona. Zmarszczyła czoło.
– Żadnym – mruknęła od niechcenia. Nie spuszczała z niego oczu, ale przestała go tak mocno ściskać za szyję. Już chciała się od niego odsunąć, żeby pokazać, jak bardzo ją uraził, kiedy Dean ją przytrzymał. Zdziwiło ją to, ale szybko zrozumiała dlaczego to zrobił, kiedy spojrzał na nią z przerażeniem w oczach. Kiedy się przytulali, nie widział niczego innego oprócz jej twarzy. Dean był na swój sposób uroczy.
– A więc nikogo wcześniej w twoim życiu nie było? – spytał niepewnie chłopak.
– Nie. Chyba, że chodzi o mojego ojca. To był jedyny mężczyzna, którego przytulałam, chociaż bardzo tego nie lubił i zawsze mnie odpychał – odpowiedziała beztrosko Sapphire. – Teraz mieszkam z samymi idiotami, których nawet nie dotknęłabym palcem – mówiąc to, skrzywiła się znacząco. – A tak poza tym to nie mam zbyt wiele swobody.
– To dlatego tak się zachowujesz? Tak… tak, jakbyś czuła się wolna? I myślisz, że możesz robić wszystko, co ci się podoba? – Nie zabrzmiało to jak przytyk w jej stronę, jego głos wciąż był łagodny.
– Może – mruknęła Sapphire. Wciąż patrzyła prosto w oczy Deana. Zaczęła bawić się jego miodowymi włosami. Od jakiegoś czasu chciała ich dotknąć. Naprawdę były puszyste i miękkie, zupełnie tak jak to sobie wyobrażała.
Dean zacisnął usta. Wykorzystując nieuwagę dziewczyny, narzucił na nią białą sukienkę i odsunął się od niej. Sapphire poczuła się w jakiś sposób urażona. Opadła na poduszkę i założyła ręce na piersi.
– Nie obrażaj się, proszę – jęknął chłopak. – Po prostu… po prostu to nie w porządku. Nie chcę cię wykorzystywać.
– A więc w głębi duszy chciałeś to zrobić? – Demonica uniosła brew do góry.
– Nie, broń Boże! Nie tknąłbym cię!
– A gdybym tego chciała? – Sapphire spojrzała mu w oczy wyzywająco.
Dean opadł zmęczony na krzesło i spojrzał w sufit. Milczał przez dłuższą chwilę.
– Nie możesz traktować swojego ciała jak rzecz. Szanuj je – powiedział bezradnie.
– To tylko ciało. – Demonica wzruszyła ramionami. – Moja matka zawsze mi powtarzała, że nasze własne ciało jest do użytku innych ludzi. – Dean spojrzał na nią zszokowany. Czy jej matka nie twierdziła przy tym, że może dzielić się własnym ciałem z kim chciała i gdzie chciała? Sapphire dostrzegła to spojrzenie i szybko sprostowała. – Moja matka była dyrektorką cyrku. Od małego byłam na jej użytek. Byłam akrobatką. Żebyś widział jak potrafię się rozciągać. – Sapphire puściła oczko do Deana, na co ten zaśmiał się niemrawo.
– A więc pracujesz w cyrku? – spytał.
– Pracowałam. Później mój ojciec zabił moją matkę oraz jej pracowników i zabrał mnie ze sobą do… – Demonica przerwała. O mały włos, a wygadałaby się kim naprawdę jest. Już sam fakt, że jej ojciec zabił łatwą ręką ludzi, mógł poświadczyć o tym, że nie jest normalna. A przecież nie była. Dean mocno mógłby się zaskoczyć, gdyby usłyszał ile złego już zrobiła. To na pewno byłby wielki szok dla osoby, która na co dzień pomagała innym.
Szybko chrząknęła.
– Wiem, to zabrzmiało dziwnie, ale…
Dean przeniósł się z krzesła na łóżko i spojrzał jej w twarz.
– Żyłaś z ojcem, który był kryminalistą? – spytał z troską.
Sapphire zacisnęła usta, żeby nie wybuchnąć śmiechem.
– Nie, ale muszę przyznać, że mój ojciec nie był dobry. Ja też nie jestem. – Dziewczyna zabrzmiała obojętnie. Przecież nigdy nie zrobiła niczego dobrego. Każdy jej dobry uczynek kończył się czymś złym.
Kiedyś uratowała małego szczeniaka, który prawie został przejechany przez samochód. Kiedy przyniosła go do przyczepy, którą zamieszkiwała z matką, została zbita. Bezbronny kundel wylądował na deszczu. Przez całą noc wgapiała się w okno wylewając za nim łzy. Cały czas stał przy przyczepie i czekał aż ktoś go do siebie przytuli. Kiedy rano się obudziła, szczeniak leżał martwy w kałuży.
To wspomnienie nie powinno jej zaboleć. Przecież to tylko pies, a jednak skrzywiła się, gdy o tym pomyślała.
– A może zbyt surowo siebie oceniasz? – spytał łagodnie Dean. Oparł się o ścianę prawie stykając się z nią ramieniem. Sapphire chwyciła za poduszkę i przytuliła ją do siebie. Również oparła się o ścianę. Celowo zetknęła się z ramieniem chłopaka. Cieszyło ją to, że nie odskoczył od niej jak poparzony.
– Nie znasz mnie, Dean – mruknęła niezadowolona. – Robię naprawdę złe rzeczy.
– Na przykład jakie?
Sapphire spojrzała w jego pospolicie brązowe oczy, które nie miały w sobie nawet krztyny zła. Co on mógł wiedzieć o ludziach, którzy nie są dobrzy? Co on mógł wiedzieć o demonach?
– Takie, których nie możesz sobie nawet wyobrazić – odpowiedziała.
– Nie uwierzę w to. – Dean wyglądał na takiego, którego nie jest łatwo do czegoś przekonać. 
Sapphire przewróciła oczami.
– Dobrze – zaczęła na nowo z westchnięciem. – Wierzysz w duchy?
– Wierzę.
– A w demony?
– Też, ale co to ma do rzeczy?
Sapphire oparła głowę na jego ramieniu i przymknęła oczy. W ciągu tych kilku dni polubiła ciepło, które emanowało od Deana. Jeszcze niedawno była pewna, że pożre jego energię, ale teraz wiedziała już, że tego nie zrobi. Nie umiałaby. To prawdopodobnie jedyna istota na świecie, która tak wiele dla niego zrobiła i to bezinteresownie. Głupi Dean nawet nie chciał jej tknąć palcem, kiedy inny facet dobrałby się do niej widząc jej bezwstydną zachętę.
– Co byś zrobił, gdybym powiedziała ci, że jestem półdemonem, półczłowiekiem? – spytała obojętnie. Dobrze wiedziała, że w to nie uwierzy. Ludzie nie wierzyli w siły nadprzyrodzone, dopóki ich namacalnie nie odczuwali.
– Prawdopodobnie bym się zaśmiał, ale muszę przyznać, że miano kobiety-demona naprawdę do ciebie pasuje – przyznał z rozbawieniem.
Sapphire uśmiechnęła się pod nosem i spojrzała w głąb pokoju.
– A gdybym pokazała ci coś, czego wcześniej nie widziałeś? – spytała.
– Możesz spróbować mnie zaskoczyć.
Dziwnie. Czyżby usłyszała w jego głosie wyzywanie? Próbował ją parodiować? A może naprawdę zdołał się czegoś od niej nauczyć? Dean był cholernie zabawny.
Demonica wzięła cichy wdech i odsunęła się od chłopaka.
– Musisz usiąść przede mną.
Zaintrygowany Dean wykonał jej rozkaz. Teraz spoglądał na nią z niekrytym zainteresowaniem. Nigdy wcześniej nie widziała osoby, która patrzyłaby komuś prosto w oczy z taką szczerością. Mogła się wpatrywać w jego twarz godzinami. Samo patrzenie na niego sprawia mi przyjemność – przyznała w myślach ze zdziwieniem.
Westchnęła ciężko i ostentacyjnie, jakby chciała pokazać, że wcale nie chce mu niczego udowadniać, jednak gdzieś w głębi rodził się mały diabeł, który przekonywał ją do wprowadzenia go w szok.
Jak powinnam użyć swojej mocy? – zastanawiała się, chwytając dłoń chłopaka. Wpatrywała się w nią i dotykała jej, jakby udawała, że głęboko nad czymś rozmyśla. To wywołało na twarzy Deana delikatnie rumieńce. Ten chłopak chyba naprawdę nie był dotykany przez żadną dziewczynę.
Opcje były różne. Najpierw rozważała włamanie się do jego umysłu i przypatrzenie się jego przeszłości, potem zastanawiała się nad tym, czy się z nim nie pobawić, tworząc w jego głowie różne obrazy, potem uznała, że jest zbyt zmęczona, żeby mieszać, dlatego pozwoli mu zobaczyć kawałek swojej przeszłości. Wtedy nie będzie mu już musiała tłumaczyć, jak bardzo złe rzeczy potrafiła robić, poza tym to wymagało od niej najmniejszego zaangażowania.
Sapphire wzięła krótki wdech i wydech, a potem zamknęła oczy i wkradła się do umysłu Deana. Kusiło ją, żeby zajrzeć głębiej, ale przecież obrała inne zadanie. Poza tym nie miała zbyt wiele demonicznej mocy, żeby pokazać na co naprawdę ją stać. 
Już po kilku minutach wędrówki na jej skroniach zaczęły pojawiać się krople potu. Musiała się najwyraźniej skrzywić, bo Dean ścisnął mocniej jej rękę i spytał czy wszystko z nią w porządku. Słyszała te słowa za zasłoną. On jeszcze nie wiedział, że próbuje przedrzeć się do jego umysłu, żeby pokazać mu to, co przeżyła.
Dostała się. Uwolnienie wspomnień było jedną z łatwiejszych czynności. Myśli przepływały przez nią tak swobodnie, że w pewnym momencie straciła nad nimi kontrolę. Czuła się otępiała jak we śnie. Wiedziała, że to przez osłabienie. Nie powinna jeszcze używać swoich mocy, ale chciała to zrobić dla Deana. Dla niego? Sama zdziwiła się swoimi myślami. Nie, po prostu chciała mu udowodnić, że jest się czego bać i wcale nie jest taką słodką i uroczą dziewczynką za jaką ją uważa.
W uszach zaczęło jej dziwnie szumieć. Nie mogła rozpoznać na jakim etapie zgłębiania wspomnień był Dean. Bała się, że mógł zobaczyć coś, czego nie chciała mu pokazywać. Próbowała to zatrzymać, ale nie mogła dotrzeć do głębi wspomnień i ich uchwycić. Dopiero kiedy poczuła, że chłopak ściska jej rękę, wybudziła się z transu. Musiała gwałtownie zaczerpnąć powietrza.
Nie, to nie był dobry pomysł.
Mina Deana przechodziła od przerażenia, poprzez zdziwienie, aż w końcu dotarła do przejmującego smutku. Sapphire widziała jego twarz jak za mgłą. Musiała złapać kilka głębszych oddechów, żeby się uspokoić.
– Dobrze się czujesz? – usłyszała troskliwy głos. Nie spodziewała się takiego tonu. Powinien się jej przestraszyć, powinien od niej odskoczyć, a najlepiej by było, gdyby wygonił ją z domu. Była zła. Była demonem.
– Nie – mruknęła demonica, pocierając obolałą głowę.
Dean chwycił ją za ramiona i delikatnie położył na łóżku. Patrzył na jej twarz z góry i uważnie ją obserwował. Sapphire zmarszczyła czoło. Nie chciała być traktowana jak ktoś, kto jest słaby, szczególnie wtedy, kiedy pokazała komuś swoją mroczną przeszłość.
– Musiałaś być samotna – odezwał się Dean, który pochylał się teraz nad demonicą. Sapphire była zdziwiona, że właśnie to było jego pierwszym zdaniem. Nie spodziewała się tego.
– Co? – rzuciła zdziwiona.
– Z tych wspomnień emanował smutek.
Zawstydzona Sapphire prychnęła i spojrzała w bok.
– Potrafię przekazywać wizję bez uczuć, więc nie wiem dlaczego sam sobie dopowiadasz takie dziwne rzeczy – mruknęła od niechcenia.
– A jednak je wyczułem.
Dziewczyna spojrzała na niego niepewnie. Co najdziwniejsze – wcale nie był zaskoczony jej mocą. Rozmawiał z nią, jakby zupełnie nic się nie stało. Jakby nie była kimś złym, a dobrym. Co z nim było nie tak?
– Teraz już wierzysz, że jestem demonem? – spytała.
– To dosyć nieprawdopodobne, ale nie mogę lekceważyć twoich mocy. – Dean wyglądał na poważnego. – To cudowne!
– Cudowne? – zdziwiła się Sapphire. Przestała już rozumieć o co mu chodzi.
– Takich mocy możesz używać do leczenia innych ludzi! Byłabyś dobrych psychologiem! – mówił to z takim zaangażowaniem i podnieceniem, że sama nie wiedziała co może na to odpowiedzieć.
– Czekaj. Chyba wiesz już, że jestem zdolna do zabijania i wcale nie jestem grzeczną dziewczynką – prychnęła.
– Sapphire, widziałem twoje wspomnienia. Ktoś, kto nigdy nie został obdarzony dobrem, sam nie może być dobry. Spójrz na siebie teraz. Nie widzę w tobie tej dziewczyny, którą mi przed chwilą pokazałaś. Wiesz dlaczego? Bo wreszcie ktoś podał ci pomocną dłoń. – Dean chwycił delikatnie za jej rękę i ścisnął ją.
A co, jeśli miał racje? Tutaj rzeczywiście czuła się jak inna osoba. Nie musiała się przed nikim bronić i niczego ukrywać. Była pełna radości i spokoju. Była… wolna. Pierwszy raz była prawdziwie wolna. I wcale nie miała ochoty na czynienie zła.
Wyrwała rękę z uścisku Deana i usiadła na poduszce. Z nachmurzoną miną wpatrywała się w podłogę, jakby próbowała coś rozszyfrować.
– Sapphire – zaczął ostrożnie chłopak. – Nie musisz wracać tam, gdzie mieszkasz. Ci ludzie nie traktują cię dobrze, prawda?
Wzruszyła ramionami. Sama przestała już zwracać na to uwagę. Żyła w Reverentii już kilkanaście lat, zdążyłą się przyzwyczaić do warunków, jakie tam panują. 
– Możesz tutaj zostać.
– Ale ty jesteś głupi, Dean – syknęła. – Nie mogę tu zamieszkać. Masz swoją rodzinę, a ja nie jestem pełnoletnia i nie mogłabym się nawet sama utrzymywać. Poza tym… groziłoby ci niebezpieczeństwo, gdybym tu została. Już widziałeś z kim mieszkam i gdzie. Za zdradę pozbywają się takich demonów. – Sapphire skrzywiła się tak mocno, jakby ktoś wmusił w nią kilka kwaśnych cytryn.
– Ale… – Dziewczyna zatkała mu usta dłonią i spojrzała prosto w oczy. – Przestań. Proszę. – Zdziwiła się własnymi słowami. Nigdy nikomu nie dziękowała, nigdy o nic nie prosiła i nie przepraszała. Może za długo przebywała już w świecie ludzi? Zaczynała zmieniać się w zupełnie inną osobę.
Brązowe oczy emanowały smutkiem. Dean zabrał dłoń dziewczyny ze swoich ust i nic więcej w tym temacie nie powiedział. Nie chciał jej do niczego zmuszać, ale doskonale wiedział, że wcale nie podoba jej się tam, gdzie jest. Chociaż starała się jak mogła, nigdy nie została nawet pochwalona za swoje starania. W wspomnieniach sprawiała wrażenie osoby, która robi wszystko wbrew sobie, byleby tylko ktoś ją pochwalił. Teraz już się nie dziwił, że równocześnie zachowywała się jak dziecko, które potrzebuje atencji i kobieta, która potrzebuje miłości i uwielbienia.
– Dobrze – odpowiedział Dean i podniósł się do góry. – Pójdę się przebrać.
– Ale… wrócisz? – spytała podejrzliwie. Spojrzała na niego tak samo nieufnie jak spojrzała na niego, kiedy tu trafiła. To sprawiło, że chłopak uśmiechnął się rozbawiony.
– Oczywiście. – Pochylił się nad nią, odgarnął jej włosy i pocałował w czoło. Potem bez słowa skierował się w stronę drzwi.
Zaskoczona Sapphire przyłożyła dłoń do miejsca, które dotknęły przed chwilą ciepłe usta.
Czy to normalne, że serce zaczęło jej szybciej bić?
***
Jeden krok, drugi krok, trzeci krok… Dlaczego wszystko mu się rozmazywało? Straszliwie go to bawiło i sam  nawet nie wiedział czemu. Nigdy nie czuł się lepiej. Miał ochotę krzyczeć – a więc to robił. Wydzierał się na całą ulicę i machał różowym boa, posyłając całusy rozchichotanym studentkom wracającym z nocnej imprezy. W ręku trzymał butelkę z niedopitym piwem. Wiedział, że gdy je skończy, będzie musiał wrócić po kolejne, poza tym obiecał swoim nowym koleżankom, że chętnie się z nimi zabawi. Najpierw musiał jednak znaleźć Riela. Ten dziwny malec miał iść tylko po jedzenie. Co się z nim stało? Czuł gdzieś jego obecność, ale nie wiedział do końca gdzie, dlatego starał się wchodzić do każdego pomieszczenia, które było otwarte. Raczej wątpił w to, że Riel zamknąłby się w jakimś budynku od środka, to nie było w jego stylu. Nawet w Reverentii nigdy nie zamykał drzwi od pokoju, jakby się bał, że się zatrzaśnie.
W końcu Raiden go znalazł. Wszedł tam, gdzie wisiał neonowy napis z jedną, migającą literką. Tak jak się spodziewał – drzwi były otwarte na oścież.
– Riel – powiedział przeciągle, chichocząc się jak wariat. – Gdzie jesteś, knypku?
– Tu! – Mały demon wystawił rękę do góry. Dopiero wtedy Raiden przeskoczył przez blat i stanął obok niego. Nie miał pojęcia co robi. Wokół niego leżały stosy otwartych pudełek i buteleczek. Zrobił tu niezły bałagan.
– To chyba nie jest jedzenie? – spytał Raiden, marszcząc czoło. Zachwiał się i uderzył plecami o szklaną szafkę, która natychmiastowo się potłukła. Zamiast się tym przejąć, zachichotał. Riel również się nim nie przejmował. Co prawda uważał, że jego towarzysz zachowuje się co najmniej dziwnie, ale miał teraz ważniejsze zajęcia niż przyglądanie się uważnie Raidenowi.
– To nie jest jedzenie, to ludzkie zioła – odpowiedział z powagą Riel. – Chcesz spróbować? To jest nawet słodkie! Kto by pomyślał, że ludzkie lekarstwa mogą być słodkie! – zachwycał się. Uniósł do góry saszetkę z granatowym napisem „BoboVita” i wysypał zawartość proszku na dłoń kolegi.
Raiden przyjrzał się białym drobinkom, marszcząc czoło. Przed chwilą wciągał coś takiego nosem. Wzruszył ramionami i przetestował nowy sposób spożywania proszków, wyciągniętym od ludzi.
– Mocne – stwierdził z zadowoleniem. – Wiesz co? Wezmę całe pudełko na imprezę.
– Imprezę? – zdziwił się Riel.
– No, tam gdzie poszedłem ludzie piją piwo, wciągają prochy nosem i podskakują przy takiej łupiącej muzyce – wytłumaczył. – Wracam tam zaraz. Jak chcesz to też chodź.
– Nie, tu jest mi dobrze. – Zaciekawiony nowymi lekami Riel stracił całe zainteresowanie kolegą. Znów trzymał w rękach jakiś nowy proszek i starał się go przetestować tak, jak robił to Raiden. Dziwne, zaczęło go swędzieć w nosie i nawet nie miał się jak podrapać. To rzeczywiście było mocne. Kolejne nowe doświadczenie do kolekcji.
– Wiesz co? – spytał po chwili Raiden, wpychając sobie do kieszeni saszetki z różnymi lekarstwami. – Tu jest serio super. Pieprzę departament i w ogóle wszystkie demony – prychnął. – I co najważniejsze… – Raiden odchrząknął kulturalnie, a potem krzyknął, wznosząc pięści do góry: – Pieprzę Vaila Auvreya! Nie będę już jego niewolnikiem! Zaczynam nowe życie! Juhu, mada faka, lol! 
– Dobra, dobra, a teraz idź sobie i mi nie przeszkadzaj – mruknął zajęty Riel.
Raiden bez pożegnania przeskoczył przez blat, a potem potykając się o własne nogi, ruszył na studencką, niekończącą się imprezę.

niedziela, 16 kwietnia 2017

[TOM 3] Rozdział 20 - "Nienawidzę, ale kocham"

Rozdział dosyć tłumaczeniowy i spokojny. Kolejne wyznanie miłosne, wow! WCS staje się takie romantyczne. W sumie jakby nie patrzeć... przez lata takie wątki stały się dla mnie całkiem normalne. Gratki dla mnie lol.
***
Potężne kroki odbijały się echem od kamiennych ścian. Ktoś, kto podążał do sali obrad musiał być naprawdę wściekły. Demonica, która szła bezgłośnie śladami swojego szefa, przyglądała się uważnie jego  zgarbionym plecom i zaciśniętym pięściom. Cały czas mruczał coś do siebie pod nosem. 
Gabrielle nie była zaskoczona. Do tej pory Nox nawet nie odważyło się ich przechytrzyć, ale wiedziała, że to tylko kwestia czasu. Nie miała pojęcia skąd wzięli informacje o tym, że młodsze zgromadzenie departamentu pójdzie się zabawić do teatru. To nie był przypadek. Wszystko było dokładnie zaplanowane. Miała iść i sprawdzić, co takiego zatrzymuje tych gówniarzy, ale przejście do świata ludzi było zamknięte. Domyślała się, że to sprawka la bonne fee i jeszcze przez długi czas Sapphire, Raiden oraz Riel nie będą mogli wrócić do Reverentii. Nie przejmowała się ich losem. Każdy dureń przetrwa w świecie ludzi, co innego, jeżeli chodzi o przyzwyczajenie się do tego świata. Ona sama zdawała sobie sprawę z tego, że Reverentia jest nudnym miejscem, ale miała swój honor i zamierzała tu zostać, dopóki nie umrze. Nastolatki inaczej patrzyły na świat i nieważne było czy to demon, czy człowiek, wszyscy dorastali w podobny sposób. Istniało wielkie prawdopodobieństwo, że świat ludzi im się spodoba i będą chcieli zostać tam już na stałe. Vail przewidział karę za nieposłuszeństwo. Po niej odechce się gówniarzom spacerować po Ziemi.
To jej przypadło zadanie polegające na sprawdzaniu, czy przejście nie zostało już odblokowane. Miała obowiązek odczekać jeden dzień i w razie potrzeby ruszyć na poszukiwania niesfornych członków departamentu, którzy wciąż nie odnaleźli drogi do właściwego świata. Miała nadzieję, że nie będzie musiała wystawiać nosa poza Reverentię i ci idioci wrócą z własnej woli.
Gabrielle skrzywiła się i wpadła do sali obrad zaraz za szefem. Jako jedyna z niewielu demonów nie bała się go, kiedy unosił się gniewem. Przeżyła u jego boku wystarczająco dużo czasu.
– Daj spokój – burknęła z niezadowoleniem, zakładając ręce na piersi. Vail Auvrey właśnie uderzył pięścią w kamienną ścianę. To zadziwiające, że nie ukruszył nawet kawałka z niej i na dodatek nie zrobił sobie krzywdy. – To gówniarze. Przeklęte gówniarze. Chcieli się zabawić, więc nie byli czujni i pewnie Nox ich dorwało. Jeżeli uciekli, wreszcie wrócą, jeżeli nie, to ja się nimi zajmę. – Gabrielle zabrzmiała groźnie i niepokojąco.
Vail opadł na kamienne krzesło i zaczął stukać niecierpliwie palcami w stół. Wyglądało na to, że w ogóle jej nie słuchał. Zagłębił się we własnych rozważaniach.
– Nox tym razem przesadziło – mruknął do siebie. – Chyba nie wiedzą z kim mają do czynienia.
– Nox to Nox – odmruknęła Gabrielle, przysiadając na krańcu stołu. – Głupi ludzie zawsze będą walczyć, nawet, jeżeli nie mają szans. – Kobieta wzruszyła obojętnie ramionami. Na jej twarzy pojawił się leniwy uśmieszek. Ta sytuacja wcale jej nie poruszyła. Wciąż była pewna, że pomimo małej porażki wygrają tę bitwę. Wiedźmy przecież nie mogły się mylić.
Złość Vaila zaczęła ustępować, na jej miejsce powoli wchodziła duma wymieszana z satysfakcją.
– Niedługo ich wykończymy – powiedział do siebie. 
Gabrielle przewróciła oczami. Chociaż raz mógłby pokazać, że naprawdę kogoś słucha. Vail Auvrey żył we własnym świecie zbudowanym z mrocznych planów. – Jeszcze trochę i reveryntyjski księżyc wzmocni nasze szeregi – mówiąc to, spojrzał przez okno na granatowe niebo usłane bordowymi chmurami. Jaskrawo-pomarańczowy księżyc wisiał w górze, przypominając swoim kształtem cienkiego rogalika.
– To oczywiste, że wygramy – mruknęła Gabrielle, również spoglądając za okno. – Sytuacja się odwróci, a zła karma wróci. Tym razem to Nox nie będzie mogło zamknąć przejścia do Reverentii i demony rozplenią się po całym świecie. Wtedy nie pomogą im nawet la bonne fee.
Tym razem Vail i Gabrielle wymienili zabójcze uśmiechy. Przynajmniej w jednej kwestii byli zgodni.
***
Obrady Nox trwały już od kilku dobrych godzin. Ciężko było nam dojść do porozumienia w sprawie demonów znajdujących się obecnie w świecie ludzi. Sytuacja wymagała szybkiego działania, ale nie mogliśmy się zorganizować. Cel na pewno był jeden: zamknąć młodą część departamentu w magicznej celi, skąd nie będą mogli się wydostać. Istniało jednak ryzyko, że Vail Auvrey wraz ze swoją świtą, przyjdą tutaj ich uwolnić. To z jednej strony dobre rozwiązanie – moglibyśmy się przygotować na taką ewentualność, z drugiej strony Vail może przecież nie zainteresować się losem swoich poddanych. Kiedy my będziemy na niego czekać, on będzie mógł wykorzystać nasz błąd i w tym czasie zrobić coś o wiele gorszego. To dlatego byliśmy w kropce. Nie potrafiliśmy przewidzieć tego, co się stanie. Departament Kontroli Demonów na czele z Vailem Auvreyem nie mógł przynieść niczego oczywistego.
Póki co, skupiliśmy się na działaniu dotyczącym odnalezienia młodych demonów. Na szczęście stale kontrolowaliśmy to, gdzie się znajdują. Zadbała o to Martha. Użyła swojej mentalnej mocy, żeby podążać ich śladami. Nie wiedziała dokładnie, w którym miejscu się znajdują, ale wiedziała na jakim obszarze można ich szukać. Jeżeli znikną z tego świata, również się o tym dowiemy. 
Na poszukiwania mieliśmy wyruszyć już za kilka dni. W tym czasie przejście do Reverentii wciąż powinno być zamknięte. W misji będzie nam towarzyszyć detektyw Clay Herendsen razem ze swoim zespołem oraz wszystkie la bonne fee (wyłączając z tego Madlene). Z pół demonami, póki co, nie mogliśmy się skontaktować – ostrzegali nas, że nie będą chcieli zbyt często pojawiać się w świecie ludzi, a co dopiero być tutaj zamknięci przez kilka dobrych dni.
Sorathiel nakreślił niezbyt skomplikowany plan działania i podzielił nas na grupy. Przeciwko Sapphire miała zadziałać Martha, która miała z nas wszystkich największą przewagę nad tą nastoletnią demonicą. Wraz z nią miał wybrać się Clay i jego towarzysze, a także Nathiel – co jak dla mnie nie zwiastowało niczego dobrego. Riel i Raiden znajdowali się na tym samym obszarze, a więc druga grupa składała się z większej ilości członków Nox – należałam do niej m.in. ja, dwójka pozostałych la bonne fee – Alex i Patricia oraz Sorathiel, Ethan, Andi i Alec. Pozostała część Nox będzie nas wspierała i pilnowała swoich miejsc strategicznych, które będą miały zadziałać wtedy wówczas, kiedy nie uda nam się złapać demonów.
W zamyśleniu patrzyłam się na idealnie wypisaną imionami listę, sporządzoną przez Sorathiela. Patrzyłam się na nią w skupieniu, dopóki Andi przypadkiem nie wytrąciła mi kartki z dłoni. Podniosłam ją z podłogi i spojrzałam z uniesioną brwią na demonicę. Była cała czerwona i chyba nawet nie zauważyła, że mnie szturchnęła. Patrzyła się w bok, miała zaciśnięte usta i zmarszczone czoło. Jej nogi tupały niespokojnie o dywan, jakby pilnie potrzebowała pójść do toalety, wiedziałam jednak, że nie o to chodzi. Kiedy skierowała spojrzenie w stronę fotela i równie szybko odwróciła głowę, zorientowałam się, że ma na myśli Aleca. Od początku obrad nieprzerwanie się w nią wpatrywał. Jego spojrzenie było wręcz wyzywające. O co im znowu chodziło?
– Chcesz o czymś porozmawiać, Andi? – spytałam łagodnie. 
Obrady Nox dla nas dobiegły już końca, Sorathiel rozmawiał teraz z męską częścią zespołu.
– Co? – spytała zdezorientowana demonica, spoglądając na  mnie, jakby ktoś wybudził ją własnie ze snu. – A, tak. W sumie dlaczego nie. Jak najdalej od tego miejsca – prychnęła głośno i posłała swojemu towarzyszowi krzywy uśmieszek. Alec najwyraźniej się nie zraził, odwzajemnił jej spojrzenie i uśmiechnął się tak szeroko, jakby cieszył się na jej widok. Wyzywający błysk nie zniknął mu jednak z oczu.
W jakiś sposób ich relacja wydawała mi się zabawna.
– Chodź ze mną do kuchni – zagaiłam. – I tak muszę zrobić dzieciakom jedzenie.
Nastolatka zerwała się do góry i bez słowa ruszyła w określoną przeze mnie stronę. Z trudem powstrzymywałam się od śmiechu. Spojrzałam ukradkiem na Aleca, który miło się do mnie uśmiechnął. Odwzajemniłam ten uśmiech.
Alec był cudownym chłopcem. Nie żałowałam, że ściągnęłam go do naszej organizacji. Okazał się być  nie tylko świetnym łowcą, ale i towarzyszem. Na dodatek był jedyną osobą, której udawało się okiełznać Andi. Jego bronią w walce z młodą demonicą była bliskość. Zawsze się jej bała, jakby była ogniem, który parzy.
Weszłyśmy do kuchni. Andi natychmiastowo wskoczyła na blat. Wyglądała jak małe dziecko, kiedy machała nogami w górze. Jej mina przywodziła na myśl grymaszące nad jedzeniem maleństwo.
– Andi, daj spokój – zaczęłam – widać, że Alec ci się podoba. Dlaczego tak bardzo się przed tym bronisz? – spytałam, unosząc brew do góry. – To nie jest nic złego. Nikt nie będzie się z ciebie śmiał, jeżeli się do tego przyznasz. Wszyscy w Nox wam kibicują.
Demonica wyglądała na zaskoczoną. Do tej pory chyba nie zwracała uwagi na to, jak zachowuje się reszta członków organizacji, kiedy patrzą na kłótnie tej dwójki. Każdy z nas wiedział, że łączy ich coś więcej niż rywalizacja, nawet jeżeli Andi starała się to ukryć.
– Wcale tak nie jest! – oburzyła się dziewczyna. Widziałam jednak, że jej twarz przybrała jeszcze bardziej rumiany odcień. Zareagowała zbyt gwałtownie. Zawsze krzyczała, kiedy próbowała zaprzeczyć prawdzie.
Nie przejęłam się tym i wyjęłam z lodówki wcześniej przygotowany makaron z serem. Wystarczyło go po prostu odgrzać i zanieść dzieciakom – siedziały teraz w pokoju razem z Anastasią i Amy. Było cicho, a więc wnioskuję, że musiały mocno zaangażować się w jakąś grę.
– Dlaczego tak się przed tym wzbraniasz? – spytałam z nikłym uśmieszkiem. – Musisz się w końcu otworzyć, Andi.
Demonica milczała. Z założonymi na piersi rękoma wpatrywała się w garnek, do którego wrzuciłam makaron. Najwyraźniej to, że mieszałam w nim łyżką było dla niej bardzo interesującym zjawiskiem. Nic nie mówiłam, czekałam aż to ona podejmie na nowo rozmowę. Sądząc po jej minie, chyba od dłuższego czasu chciała mi coś przekazać. Co rusz otwierała usta i brała krótki wdech, a potem je zamykała i marszczyła czoło. Cierpliwie czekałam. Może odezwanie się zajęło jej kilka dobrych minut, ale w końcu przyniosło oczekiwane skutki.
– Kiedy się zorientowałaś, że jesteś zakochana w Nathielu? – Zadała to pytanie tak cicho, że ledwo ją usłyszałam.
To było dobre pytanie. Miłość nie była dla mnie łatwą zagadką. Auvrey zawsze był pewien swoich uczuć i starał się mi je przekazywać tak często, jak chciał, co nie raz było dla mnie bardzo męczące, w końcu jednak sama zaczęłam się do niego przekonywać. Z przyjaciela stał się moim chłopakiem, z chłopaka ojcem moich dzieci, a potem narzeczonym i wreszcie mężem. Jak to wszystko przebiegło? 
– To trudne pytanie – westchnęłam. – Na początku bardzo się przed tym broniłam, bo nie mogłam sobie wyobrazić, że zakochuję się w takim kretynie – na dźwięk tych słów Andi zachichotała. – Dostrzegłam to, że mi na nim zależy dopiero, kiedy zobaczyłam, że mogę go stracić. Byliśmy wtedy uwięzieni w Reverentii. Powiedziałam mu wtedy: „jesteś dla mnie ważniejszy niż ktokolwiek na tym świecie”. – Samo wspomnienie tego wywołało na mojej twarzy uśmiech. Wtedy byłam zaskoczona własnymi słowami, dziś nie bałam się o tym wspominać. – I chyba gdzieś wewnątrz siebie w końcu odpowiedziałam na to proste pytanie. – Wzruszyłam ramionami.
Demonica pokiwała głową. Miała dziwnie skupioną minę.
– Wiesz, Andi, ostatnio kiedy wybuchła panika związana z działaniem obaw – zaczęłam, spoglądając na nią ukradkiem z uśmieszkiem – Alec przybiegł do nas przerażony jak nigdy dotąd. On też się bał, że ciebie straci. Kiedy już cię odnalazł, spędził całą noc przy tobie i nawet nie zmrużył oczu. Cały czas trzymał cię za rękę.
Demonica udała, że się krztusi, ale wiedziałam, że za dłonią, która zakrywa usta krył się drobny uśmieszek.
Ściągnęłam garnek z gazu i nałożyłam jedzenie do czterech misek – Anastasię również wypadało poczęstować. Zanim odeszłam, rzuciłam do niej jeszcze:
– Daj mu szansę.
Andi odprowadziła mnie milcząco wzrokiem. 
W drzwiach minęłam się z Aleciem. Posłałam mu krzepiący uśmiech. To chyba dobry moment, aby ta dwójka ze sobą porozmawiała.
***
Ledwo zdołała pomyśleć o obiekcie swoich uporczywych i niewygodnych myśli, a on zjawił się w kuchni. Wzdrygnęła się na jego widok. Miała nadzieję, że te okropne, różowe plamy zniknęły już z jej polików. Mógłby sobie coś zacząć wyobrażać.
Andi udała, że patrzy w inną stronę i wcale nie zwraca uwagi na jego obecność. To tylko rozbawiło Aleca. Podjął jej grę. Z obojętną miną podszedł do blatu, na którym siedziała i sięgnął po butelkę z wodą. Przelał jej zawartość do szklanki, a potem chwycił ją w dłoń i skierował się do wyjścia. Chciał zobaczyć jak zareaguje na to demonica. Nie podejrzewał, że będzie chciała go zatrzymać. To była Andi. Zanim zda sobie sprawę z tego, co naprawdę ich łączy, mogą minąć wieki, ale on zamierzał być cierpliwy.
– Alec – usłyszał, gdy położył już rękę na klamce. Musiał przyznać, że został lekko zaskoczony. Nie wiedział jednak, czego Andi od niego chciała. Zapewne po prostu mu podokuczać. To zdecydowanie wychodziło im najlepiej – oczywiście zaraz po pocałunkach.
Chłopak zerknął przez ramię, udając zdziwionego jej obecnością. Kiedy chciał, potrafił być dobrym aktorem.
Andi zeskoczyła z blatu. Przybrała twardą minę i podeszła do niego takim krokiem, jakby udawała maszerującego żołnierza. Była dziwnie sztywna i zadziwiająco poważna. Gdyby miał strzelać pomysłami odnoszącymi się do tego, co ma zamiar mu przekazać, stwierdziłby że chodzi o przekazanie wieści na temat czyjejś śmierci. To było głupie, ale właśnie taką minę miała teraz Andi. Jakby ktoś umarł, a jej przypadła rola powiadomienia o tym swojego przyjaciela.
Alec uśmiechnął się mimowolnie i spojrzał na nią z góry.
Kiedy mieli po czternaście lat, byli mniej więcej w tym samym wzroście. Kiedy skończyli siedemnaście, Alec był już od niej wyższy o głowę. Straszliwie bawiła go reakcja demonicy na ten fakt. Nie lubiła, kiedy ktoś patrzył na nią z góry, dlatego robił to najczęściej jak się dało.
– Musisz się zniżyć – syknęła dziewczyna, mrużąc groźnie szmaragdowe oczy.
Alec z rozbawieniem wykonał ten śmieszny rozkaz. Nie spodziewał się, że demonica zarzuci mu ręce na ramiona i mocno do siebie przyciśnie. Liczył na mocny cios, a tymczasem dostał to o czym nawet bał się śnić. Tuląca kogoś Andi to było niezwykle dziwne i zaskakujące zjawisko. Przez to z trudem utrzymał szklankę w dłoni, rozlewając wokół wodę.
– Coś się dzieje? – spytał niepewnie. Był już gotowy uwierzyć w to, że ktoś umarł.
– Tak – burknęła niezadowolona demonica, mocniej zaciskając ręce wokół jego szyi. Chowała przy tym głowę w jego piersi jak wstydliwy żółw, który nie chce, by spoglądano mu w twarz.
– Więc co? – zapytał z cichym westchnięciem Alec. Odłożył szklankę wody na blat i przytulił do siebie dziewczynę. Uwielbiał zapach jej włosów, dlatego zagłębił nos w burzy czerwonych kosmyków i przymknął oczy, rozkoszując się tą krótką chwilą. Miał nadzieję, że nikt im nie przeszkodzi, wchodząc do kuchni.
– Jesteś idiotą – odezwała się cicho Andi. W jej głosie nie było jednak ironii, jak się tego spodziewał.
– Tylko tyle? – spytał z nikłym uśmieszkiem Alec. Wiedział, że chce mu przekazać coś jeszcze.
Demonica milczała. Teraz obydwoje stali w uścisku i napawali się własną bliskością. Alec cierpliwie czekał. Nie chciał jej poganiać, bo wiedział, że tego nie lubi.
– Podobasz mi się – usłyszał. Przez chwilę myślał, że ma przesłyszenia, bo Andi wypowiedziała to naprawdę cicho, ale już po chwili zorientował się, że te słowa naprawdę padły. Zaskoczyła go, ale i rozbawiła. Nie mógł powstrzymać śmiechu.
– I? – Postanowił, że będzie ciągnąć ją za język.
– I… – Andi poruszyła się niespokojnie w jego ramionach. Wciąż nie patrzyła mu w twarz. – Jesteś chyba fajny.
– I? – spytał raz jeszcze rozbawiony.
– I wal się! – wykrzyknęła demonica, uderzając go pięścią w klatkę piersiową. Alec nie mógł przestać się śmiać.
– Chyba chciałaś powiedzieć mi coś innego.
– Nienawidzę cię! – Andi oderwała się od niego i zaczęła go tłuc pięściami po klatce piersiowej. Była cała czerwona i wściekła.
– I? – Tym razem Alec zabrzmiał niezwykle spokojnie. Chwycił rozszalałe dłonie dziewczyny i przytrzymał je, uniemożliwiając jej ciosy. Demonica wyraźnie się uspokoiła. Patrzyła się teraz w podłogę.
– Kocham – szepnęła cicho.
Alec uśmiechnął się delikatnie i ze zrozumieniem.
– I tak trudno było to powiedzieć? – spytał łagodnie.
Andi nie odpowiedziała. Spojrzała w bok ze zmarszczonym czołem. Wyrwała dłonie z uścisku osoby, której właśnie wyznała miłość. Czuła się z tym naprawdę dziwnie. Przez chwilę zastanawiała się, czy podjęła dobrą decyzję. Nie chciała czekać na taki moment, kiedy będzie się bała, że straci tego idiotę. Nie mogła czekać tak długo jak Laura. Poza tym nie była tchórzem, prawda? Demony nigdy nie tchórzyły!
Chłopak uniósł palcem wskazującym jej podbródek. Teraz patrzyli sobie prosto w oczy. On z radością i z szerokim uśmiechem na twarzy, ona z irytacją i wielkimi, czerwonymi plamami na policzkach.
– Więc można powiedzieć, że oficjalnie jesteśmy parą – powiedział beztrosko Alec.
– Jeszcze nie – mruknęła niezadowolona Andi. – Musimy to zatwierdzić czymś jeszcze – dodała odważnie.
Młody łowca wybuchnął śmiechem, ale wykonał prośbę dziewczyny, nachylając się nad jej ustami.