niedziela, 9 kwietnia 2017

[TOM 3] Rozdział 19 - "Skrywane uczucia"

Lubię Deana i Sapphire. Poza tym Sorcia nareszcie doczekała się kulminacyjnego momentu w swoim dziwnym związku. Może to nie do końca odpowiedni moment i nastąpił dosyć nieoczekiwanie, no ale... ale no. Wiosna w WCS, wiosna na dworze, miłość kwitnie. Hej ho.
***
Przebudzenie nie było łatwe. Jej głowa pękała, ludzkie ciało było obolałe, a oczy za nic nie chciały się otworzyć. Próbowała się podnieść, ale jej marne starania nie przynosiły żadnych efektów. 
Coś krzyczało obok niej. Na pewno to coś musiało być małe. Na dodatek było tego dużo i chyba się między sobą przepychało. A potem rozległy się kroki kogoś zdecydowanie wyższego i cięższego, który stał się wybawicielem od słodkich i denerwujących okrzyków. Ten ktoś przegonił tysiące małych stópek, które zniknęły w innym pomieszczeniu.
Kiedy próbowała sobie przypomnieć, co się stało, zdążyła wywnioskować tyle, że na pewno nie jest w departamencie. Tam wszystko było ciche, szare i ciężkie. Tu gdzie była panowała radość. Wyczuwała to w powietrzu. Magia mentalna dostarczała jej użytkownikowi szereg wyczulonych na świat zmysłów. Chociaż nie chciała, wszystkie były naprawdę mocno wrażliwe. Dzięki temu wiedziała, że nie znajdowała się w Reverentii. Tutaj panowała lekkość.
Sapphire próbowała wkraść się do umysłu osoby, która musiała stać obok niej, ale nie mogła się go uchwycić. Była wciąż za bardzo osłabiona i rozpaczliwie potrzebowała energii.
– Chyba się budzisz, co? – usłyszała. Jakiś ciężar spoczął na miękkim posłaniu, gdzie musiała leżeć. Miała wrażenie, że zaraz spadnie w tę dziurę, którą stworzył nieznajomy mężczyzna. Była w tym momencie przewrażliwiona. Reagowała na wszystko o wiele bardziej intensywnie niż powinna. Takie były skutki braku energii.
W końcu otworzyła oczy i spojrzała w twarz chłopaka, który wcześniej znalazł ją w parku. Zamrugała kilka razy. Chyba był zdecydowanie za blisko niej.
Odsunęła się od niego na bezpieczną odległość, kuląc się w rogu łóżka jak nieufne zwierzę. Mierzyła go wzrokiem, gotowa użyć ostatków swojej mocy tylko po to, aby ten człowiek nie zrobił jej krzywdy. Jej niepewność najwyraźniej nie zraziła uśmiechającego się młodzieńca. Przeczesał tylko włosy dłonią i odezwał się:
– Nie musisz się mnie bać, nie zrobię ci krzywdy. – Jego głos był zadziwiająco łagodny. Czy jakikolwiek człowiek był w stanie tak się wyrażać? W tym świecie wszyscy na nią krzyczeli. Od najmłodszych lat. Matka, współpracownicy w cyrku, ojciec, Nox… Dlaczego ten człowiek mówił tak spokojnie, jakby się cieszył, że ją widzi? To głupie.
Sapphire zmarszczyła czoło i posłała mu groźne spojrzenie. Nie miała zamiaru dać się zwieść.
– Jak się czujesz? – usłyszała.
Pierwszy raz ktoś ją o coś takiego spytał. Nigdy nikt się nie przejmował tym, jak się czuje, a czuła się obecnie okropnie.
Głos uwiązł jej w gardle i nie była w stanie niczego wymówić. Zdołała tylko wzruszyć obojętnie ramionami. Z całych sił starała się nie pokazywać, że jest przejęta nową sytuacją.
– Pewnie ciekawi cię, co tutaj robisz – westchnął chłopak. Nie mógł mieć więcej niż dwadzieścia lat, ale na pewno był od niej starszy. Do bólu ludzki i pospolity. W jego wyglądzie nie było nic nadzwyczajnego. Oczy miał tak brązowe, jak wiele istot na Ziemi, włosy sprawiały wrażenie puszystych – barwą przypominały miód. Matka robiła jej mleko z miodem, gdy była mała. Lubiła ten kolor, bo kojarzył jej się z czymś słodkim i miłym.
– Bardziej ciekawi mnie kim jesteś – zachrypiała Sapphire, gdy już zmierzyła nieznajomego wzrokiem. Musiała bardzo długo spać. Jej głos jeszcze nie przywykł do użytkowania.
– Dean. – Chłopak wyciągnął w jej stronę rękę. Demonica nie wiedziała co zrobić, ale ostatecznie uścisnęła jego dłoń. To wywołało na twarzy chłopaka szeroki uśmiech pełen nadziei na coś, czego nie potrafiła nazwać. – A ty?
Powinna zdradzać obcemu swoje imię? Zresztą… i tak była w świecie ludzi. Równie dobrze mogła go chwycić, przyciągnąć do siebie i pożreć całą jego energię życiową, nie przejmując się jego imieniem. Z drugiej strony… jak mogłaby to zrobić, kiedy jej pomógł? Naprawdę mogła zginąć i to z powodu głupiego Nox. Była demonem, ale demonem z honorem.
– Sapphire – powiedziała od niechcenia.
– A więc, Sapphire –zaczął łagodnie chłopak – spotkałem cię w parku całą poranioną, zemdlałaś mi w ramionach. Uznałem, że sam poradzę sobie z twoimi ranami, trochę znam się na medycynie. Chyba efekt jest całkiem dobry. – Dean spojrzał na Sapphire ze skromną miną.
Tak, musiała przyznać, że w krótkim czasie zajął się nią na tyle, że była w stanie chociaż usiedzieć. Jej rany były rozległe, teraz większości z nich nawet nie odczuwała. Co to za niesamowita magia? Ludzie chyba nie mają magicznych ziół jak demony?
– To nie ja cię przebierałem, poprosiłem o to moją starszą siostrę – dodał szybko chłopak. Jego powaga rozbawiła demonicę. Nawet nie zauważyła, że ma na sobie zupełnie inne ubranie. Teraz wisiała na niej jakaś błękitna koszula nocna ze wstążeczką na przedzie. Wyglądała jak małe dziecko. Do tego miała rozpuszczone i porządnie rozczesane włosy. Spływały po jej ramionach i przytulały się do kołdry. Były stanowczo za długie, to dlatego zawsze robiła z nich wysoko osadzone na głowie kucyki.
– Twoja sukienka była zniszczona, więc ją wyrzuciliśmy, ale moja siostra da ci coś swojego – kontynuował Dean. Cały czas zerkał badawczo na swoją pacjentkę. Dziwiło go, że jej mina nie uległa zmianie odkąd tylko się obudziła. Cały czas patrzyła na niego podejrzliwie i z pewną dozą chłodu. Najwyraźniej wciąż mu nie ufała.
– Muszę iść – odezwała się Sapphire. Ku zaskoczeniu Deana odrzuciła kołdrę na bok i wyskoczyła z łóżka. To nie był dobry moment, żeby sama spacerowała. Gdy postawiła pierwszy, chwiejny krok, wiedział że nie utrzyma się w pionie. Chwycił ją w pasie i przytrzymał zanim demonica przywitała się z podłogą.
– To chyba jeszcze za wcześnie, Sapphire – odezwał się miło. 
Dziewczyna patrzyła mu prosto w pospolite oczy i starała się wyczytać z nich coś, co mogłoby być niebezpieczne. Czy ludzie robili pewne rzeczy bezinteresownie? A może czegoś od niej chciał?
– Chcesz czegoś ode mnie? – spytała podejrzliwie.
Dean uniósł brwi w zdziwieniu. Nie rozumiał o co jej chodzi.
– Co takiego mógłbym od ciebie chcieć?
– Nie wiem. Chyba nie zająłeś się mną bezinteresownie. – Sapphire posłała mu podejrzliwie i zarazem ostre spojrzenie.
– Sugerujesz, że mógłbym chcieć od ciebie coś… coś nie do końca przyzwoitego? – Dean przełknął ślinę i spojrzał jej w oczy lekko przestraszony. Bał się, że naprawdę mógł dla niej wyglądać na takiego człowieka, a przecież nie chciał jej zrobić niczego złego!
– Nie wiem. Ludzie chyba nie robią niczego bezinteresownie. Żadna istota nie robi. – Demonica próbowała wywiercić w jego duszy dziurę, nawet jeżeli nie mogła rozczytać intencji prosto z jego umysłu.
– Mylisz się. – Dean zabrzmiał niezwykle poważnie. Posadził ją z powrotem na łóżko, ale nie ośmielił się jej więcej ruszyć. Nie przykrył jej nawet kołdrą. Opadł ciężko na krzesło i spojrzał na nią z niekrytą bezradnością. Nie mógł mieć dużego doświadczenia z kobietami. Sapphire straszliwie to bawiło. Nie starała się ukryć wrednego uśmieszku, który wykwitł na jej twarzy. Gdyby chciała, mogłaby się zabawić jego kosztem. To tylko głupi, niewinny człowieczek. Wystarczyłaby odrobina nagości i uwodzicielskie spojrzenie, aby stał się jej niewolnikiem.
– Co? – spytał zdezorientowany chłopak.
– Nic. – Demonica dobrowolnie podkuliła nogi i przykryła się ciepłą kołdrą. Przecież w rzeczywistości nigdzie się jej nie spieszyło. Przejście do Reverentii powinno być zamknięte jeszcze przez kilka dni, dobrze będzie przeczekać ten czas w bezpiecznym miejscu z naiwnymi ludźmi. Może powinna grać poszkodowaną i cierpiącą nastolatkę, którą ktoś pobił? Wszyscy będą jej wtedy współczuć i skakać wokół niej, żeby tylko spełnić jej żądania. Nigdy nie przeżyła czegoś takiego. Chciała, żeby ktoś się nią zajął, a ona nie kiwnie nawet przy tym palcem.
Sapphire była tak zamyślona, że nie zauważyła, kiedy Dean przyłożył ostrożnie swoją chłodną dłoń do jej czoła. Wzdrygnęła się i ze zdziwieniem zauważyła, że przeszyły ją dreszcze. Na chłopaka spojrzała z niezadowoleniem, on zdawał się jednak niczego dziwnego nie dostrzec. Wciąż spoglądał w jej szmaragdowe oczy z nieskrywaną troską.
– Masz gorączkę – zauważył.
– Nigdy nie miałam gorączki – mruknęła dziewczyna, chwytając za dłoń chłopaka i odkładając ją na kołdrę.
Skłamała go. Miała gorączkę, kiedy była małą dziewczynką i to wtedy matka zrobiła jej mleko z miodem, które smakowało dzieciństwem. To była jednak znikoma troska rodzicielska. Następnego dnia musiała stawić czoło kolejnemu występowi w cyrku, chociaż wciąż nie czuła się na siłach.
– Może to dlatego, że jesteś osłabiona – przyuważył Dean. Zabrał dłoń z kołdry i położył ją na kolanach. – Sapphire, wiem, że to dosyć nietaktowne, ale... mogę spytać o to, co ci się stało?
Chłopak spojrzał na nią badawczym wzrokiem. Demonica pierwszy raz poczuła się szczerze zawstydzona. Wbiła swoje oczy w kąt i opadła na miękką, ciepłą poduszkę.
Przecież to człowiek. Nie zamierzała mu opowiadać o tym, że jest demonem, który pragnie śmierci wszystkich ludzi na świecie. Demonem, który jest pod ścisłą kontrolą szefa departamentu kontroli demonów i na pewno zostanie ukarany, kiedy tylko zjawi się w Reverentii. Dla niego powinna pozostać zwykłym, poranionym człowiekiem, który potrzebował pomocy.
– Rozumiem, że nie chcesz odpowiadać – westchnął bezradnie Dean. – Może mam cię wziąć do szpitala? Albo zadzwonić po twoich rodziców? Powinnaś tu zostać, ale nie chcę cię do niczego zmuszać.
Musiał wreszcie zauważyć, że Sapphire traktuje go z nieufnością i najwyraźniej nie podoba jej się myśl, że uratował ją ktoś taki jak on. Cóż, nie był idealny, ale przynajmniej chciał jej pomóc. Wielu ludzi z pewnością zostawiłoby ją w tym parku na pastwę losu.
– Nie mam rodziców – odpowiedziała po chwili milczenia. Tym razem patrzyła na Deana spode łba. Chłopak miał wrażenie, że znowu powiedział coś niestosownego.
– Więc… mieszkasz sama? – spytał niepewnie. – Wiem, przepraszam, jestem trochę wścibski. – Młody wybawiciel przejechał dłonią po twarzy, jakby chciał zetrzeć z siebie wstyd.
– Mieszkam z bandą idiotów, którzy mają mnie gdzieś i na pewno nie ruszą nawet palcem, żeby mnie odszukać. – Demonica zaczęła jeździć palcem po kołdrze. Nie chciała nawet spoglądać na tego dziwnego człowieka. Zaczynał budzić w niej niepokojące uczucia. Sama nie wiedziała czy to strach, czy złość, nigdy nie czuła czegoś tak dziwnego. Może to pobyt w świecie ludzi mieszał jej w głowie?
– Och – odezwał się Dean, opadając plecami na oparcie krzesła. Wyglądał, jakby odrobinę się rozluźnił, może to z powodu zmiany nastawienia Sapphire. – Przykro mi, naprawdę. Możesz tu zostać tyle ile będziesz chciała, mamy duży dom – dodał szybko, z pokrzepiającym uśmiechem. – Zapewniam cię, że wszyscy będziemy dla ciebie mili.
– A więc nie mieszkasz sam? – spytała podejrzliwie dziewczyna. Znów spoglądała na swojego wybawiciela spode łba. Czuła się jak niepewne dziecko czy małe, płochliwe zwierzę. Może to dlatego, że nigdy nie miała okazji porozmawiać ze zwyczajnym chłopakiem w zwyczajnych warunkach. Nie miała czasu na coś, co ludzie zwali przyjaźnią. Od dziecka komuś podlegała. Najpierw rozkazywała jej matka, potem ojciec, potem sam Vail. Nie czuła się z tym do końca źle, ale czasem pragnęła odrobinę wolności. To dziwne uczucie, kiedy patrzyła na Deana… może to właśnie był smak wolności? Czuła się jak buntowniczka, choć nie zrobiła przecież niczego złego i nie zdradziła departamentu. To prawda, ze już dawno powinna pożreć energię Deana i po prostu go zabić, ale… był na to za miły. Nikt nie był dla niej nigdy miły. Na dodatek wydawał się szczery. Sapphire potrafiła rozczytać intencje ludzi. Dean na pewno nie miał wobec niej złych zamiarów.
– Mam piątkę młodszego rodzeństwa i jedną starszą siostrę – odezwał się chłopak. – Moi rodzice nie mieszkają z nami, ale… spokojnie, nikt nie będzie miał nic przeciwko twojej obecności.
– To… miłe – odezwała się Sapphire. Sama zdziwiła się swoimi słowami. Czy kiedykolwiek wypowiedziała coś, co miało tak pozytywnie dziwny wydźwięk? Szczerze w to wątpiła.
Dean zaśmiał się wesoło, widząc jej reakcję. Wyglądała, jakby autentycznie zdziwiła się swoją otwartością.
– Może jesteś głodna?
Sapphire spojrzała pożądliwie w stronę cienia chłopaka. Miał wysoki wskaźnik energii potencjalnej, co świadczyło o jego silnym charakterze i pozytywnym nastawieniu do życia. Na sam jego widok robiła się głodna, ale obiecała sobie, że go nie tknie. Przynajmniej nie teraz. Może jakoś uda jej się spłacić swój wielki dług, a wtedy bez zastanowienia będzie mogła poczęstować się jego życiodajną energią. Na razie zadowoli się ludzkim jedzeniem, w końcu była półdemonem, półczłowiekiem, nie przeżyłaby bez zwyczajnej strawy.
– Tak. Chyba jestem głodna – odpowiedziała, ostentacyjnie klepiąc się po brzuchu.
Dean podniósł się żywo z krzesła.
– Przyniosę ci coś.
Sapphire kiwnęła głową i ułożyła się wygodniej na poduszce. Na chwilę zamknęła oczy i spróbowała rozkoszować się tym cudownym ciepłem, które ją ogarniało. Dawno nie uśmiechała się tak szeroko. Dawno nie czuła się tak dobrze. I choć rany wciąż dawały o sobie znać, nie przeszkadzało jej to. Mogła znieść o wiele więcej niż się Deanowi wydawało. Nie była słaba.
– Sapphire – usłyszała w drzwiach. Spojrzała znudzona w kierunku szeroko uśmiechniętego chłopaka. Brązowe oczy dziwnie zabłyszczały. – Masz piękny uśmiech. – Dean wyszedł z pokoju, pozostawiając zdezorientowaną demonicę samej sobie.
Nastolatka przyłożyła dłoń do polika i ze zdziwieniem spostrzegła, że gorączka zaczęła jej się udzielać. Była cała rozpalona i dziwnie się czuła.
A może to nie była gorączka?
***
Głośny okrzyk przeszył nocny spokój panujący w mieszkaniu.
To nie był pierwszy raz, kiedy Patricia miała koszmary. Jej nieuzasadniony niepokój zaczął narastać zaraz po wykonanym rytuale poświęcenia. Owszem, w księdze pojawiały się ostrzeżenia o tym, że jeszcze kilka dni po użyciu zaklęcia mogą pojawiać się niechciane objawy utraty czegoś ważnego, ponieważ dusza musiała się przyzwyczaić do pustki i zastąpić ją czymś nowym, ale to powinno ustąpić w przeciągu trzech dni. Tymczasem minął już tydzień i nie było widać żadnej poprawy.
Patricia wiedziała, że w ciągu najbliższej godziny nie uśnie, dlatego dobrowolnie wyczołgała się spod kołdry i poszła do kuchni. Na kołatające niespokojnie serce najlepszy był chłodny sok pomarańczowy. Wyjęła dzbanek z kojącym napojem najbliższym jej gustom smakowym, nalała go do szklanki i usiadła na wysokim stołku. Ręką przeczesała blond kosmyki opadające jej na czoło.
Myślała o tym od dłuższego czasu. Miała pewną dziwną teorię na temat tego, co stało się z nią po utracie uczucia, jakim była przyjaźń do Soriela. Była naprawdę nieostrożna, robiąc coś takiego. Wyzbyła się wszystkich przyjemnych uczuć, którymi go darzyła, a które kojarzyły się z czymś ciepłym. Zapomniała jednak o tym, że serce potrafi płatać figle.
Patricia znów widziała przed oczami uśmiechniętego uwodzicielsko demona, który przywołuje ją do siebie prostym gestem. Nawet na moment nie wahała się w tych myślach, żeby wpaść w jego ramiona, a potem zatopić się w jego ciepłych ustach i oddać własną duszę chwili.
La bonne fee jęknęła bezradnie i uderzyła kilka razy głową o blat. Miała nadzieję, że to wypleni z jej głowy dziwnie romantyczne sceny, ale to nic nie dało.
Szybko stało się dla niej jasne, że oprócz przyjaźni darzyła Soriela innym uczuciem. I rzeczywiście, jej dusza zastąpiła czymś pustkę. Nie spodziewała się jednak, że to będzie miłość. Doskonale wiedziała, że nie wzięła się znikąd. Bo tak naprawdę zawsze czuła coś więcej do Soriela, po prostu bała się o tym myśleć.
Co miała teraz zrobić? W tym stanie ciężko było jej myśleć o czymkolwiek innym. Nie pomagały nocne seanse filmowe, nie pomagały przyjemne lektury, ani kilogramy czekolady na osłodę życia. Zawsze w jej myślach pojawiał się Auvrey. I tak bardzo nienawidziła go za to, że nie mogła o nim zapomnieć… Nawet w tych piekielnych koszmarach, kiedy Soriel robił coś naprawdę głupiego i potem po prostu od niej odchodził. Umierał. Zostawiał ją na pastwę losu ze złamanym sercem. I to wszystko wydawało się takie realne, jakby naprawdę niedługo miało się stać.
La bonne fee zdusiła w sobie płacz. Zaczęła nerwowo stukać palcami o szklankę. Zdążyła nawet stracić ochotę na sok pomarańczowy, co nigdy wcześniej jej się nie zdarzyło. Ten dziwny stan, który dręczył ją od dłuższego czasu był jak choroba. Wiedziała już, co musi zrobić.
Rozpaczliwie potrzebowała się z nim zobaczyć. Teraz. Nie, to nie było możliwe. Soriel wciąż był nieprzytomny i ranny. Leżał w celi, którą stworzyła z resztą czarodziejek. Miała nadzieję, że nic mu tam nie grozi.
A może sama powinna się o tym przekonać?
Patricia oparła rozgrzany policzek o chłodny blat i przymknęła powieki.
Niedługo chyba oszaleje.
***
Słyszał tego kretyna od dłuższego czasu. Siedział tu już kilka godzin i oczekiwał aż się zbudzi. Początkowo nie chciał otwierać oczu, mając nadzieję na to, że wreszcie sobie stąd pójdzie, ale zapomniał, że Nathiel był cholernie upartym idiotą. Ta rzadka cecha spotykana w rodzie Auvreyów, przypadła akurat jemu.
Soriel otworzył jedno oko i spojrzał na brata z nieskrywaną pogardą.
– Śpiąca królewna się obudziła – zaszczebiotał demoniczny łowca. Widać było, że cholernie mu się nudziło. Tępił nóż uderzając nim w stalowe kraty i wył jak przeciwieństwo zwodzącej żeglarzy syreny. Soriel już dawno zapomniał, jak cholernie irytującym dzieciakiem potrafił być.
– Rozwrzeszczany debil w końcu się zamknął – odparował starszy z braci. – Jakbyś nie zauważył, jestem przytomny już od dłuższego czasu, po prostu przysłuchiwałem się twojemu beztalenciu i wystawiałem w głowie niewidzialne noty w skali od jeden do dziesięciu. Szkoda, że skala nie obejmowała minusów – syknął złośliwie.
Nathiel wyglądał na lekko urażonego. Założył ręce na piersi i spojrzał z góry na Soriela.
– Odezwał się ten, co talenty po ojcu odziedziczył – prychnął. – Nawet bić się nie potrafisz, gnojku.
Starszy demon nie odpowiedział. Przeniósł się ostrożnie do pozycji siedzącej, powstrzymując się od jęku bólu czy skrzywienia. Wiedział, że jeżeli cokolwiek po sobie pokaże, stanie się to obiektem kpin młodszego brata, a on miał już dosyć tych beznadziejnych przytyków.
Ktoś musiał go najwyraźniej opatrzyć i na pewno nie był to Nathiel.
Soriel rozglądnął się wkoło i wyraził swoją niechęć głośnym prychnięciem.
– Co to, więzienie? – spytał nieprzyjemnie niskim głosem.
– Witaj w organizacji Nox, braciszku – odpowiedział sarkastycznie Nathiel, rozkładając w bok ramiona jak ich ojciec, gdy witał kogoś niechcianego. 
Uśmiechnął się kącikiem ust. Podobało mu się to, że pokonał Soriela. Teraz mógł się nad nim znęcać ile chciał. I psychicznie, i fizycznie. 
– Iście halloweenowy klimacik u was panuje – zironizował Soriel.
– Na pewno lepszy niż u was w departamencie. – Tym razem to Nathiel zabrzmiał chłodno.
– U nich w departamencie – odmruknął niechętnie Soriel. Znudzone spojrzenie przeniósł na podłogę.
Nathiel uniósł brew do góry.
– U nich? – spytał lekko zdziwiony.
Laura wspominała wcześniej, że jego brat wyglądał, jakby poddał się dobrowolnie. Nathiel wolał to spostrzegać jako swoją własną dominację nad bratem, ale dlaczego miałby nie zaufać swojej żonie? Była dobrą obserwatorką, lepszą niż on. Nie mogła się mylić. Skoro Soriel otwarcie twierdził, że nie należy już do departamentu, mógł się dać celowo złapać w ich sidła. Ale czy jako przedstawiciel Auvreyów, potrafiłby zabić własną dumę, żeby tylko uwolnić się od ojca? Był aż tak zdesperowany? Jeszcze niedawno chciał wskrzesić ich matkę. Co się zmieniło?
– Pieprzę tę robotę – syknął przez zaciśnięte zęby Soriel, po czym splunął pod ścianę.
Nathiel uśmiechnął się kącikiem ust. W jakiś sposób wydawał się być zadowolony z postępowania brata.
– A ona pieprzy ciebie – odpowiedział, nie powstrzymując się od sarkazmu. Wzruszył obojętnie ramionami, jakby w ogóle się tym nie przejął. W rzeczywistości poczuł ulgę. Przynajmniej nie będzie musiał już walczyć z tym idiotą. No i to zawsze jeden członek departamentu mniej.
– Długo tu jeszcze będziesz siedział? – spytał znudzony Soriel, spoglądając na brata znad mokrej grzywki. Nie wyglądał zbyt dobrze. Pobladł, a po jego skroni spływały krople potu, zupełnie jakby samo siedzenie sprawiało mu wysiłek. Bądź co bądź, brat nieźle go pokiereszował, nie twierdził jednak przy tym, że na to nie zasłużył.
– Masz gościa, więc nie będę tu dłużej siedział. Mam już dosyć twojej brzydkiej gęby – prychnął Nathiel. Otworzył drzwi i wystawił język bratu jak mały gówniarz. Soriel miał ochotę go czymś rzucić, ale w porę się powstrzymał, bo obok niego pojawiła się Patricia. Co jak co, ale jej to się tu nie spodziewał.
Młodszy Auvrey nie omieszkał wspomnieć la bonne fee o tym, że ma do niego nie wchodzić. Zamknął celę na klucz i wpakował go do kieszeni. Potem ruszył do góry, podśpiewując radosne ballady o niczym. Patricia odprowadziła brata Soriela wzrokiem. Tak naprawdę nie wiedziała jak może zacząć rozmowę.
– Po co tu przyszłaś? – spytał z westchnięciem demon. Sprawiał raczej wrażenie bezradnego, niż złego. Nic nie zapowiadało, że wybuchnie niepohamowanym gniewem.
– Do ciebie, to chyba oczywiste – odpowiedziała cicho dziewczyna. Chwyciła za kraty i przyłożyła do nich czoło, spoglądając ze smutkiem na poranionego Soriela. – Lepiej się czujesz?
– Nigdy nie czułem się tak cudownie – zironizował Auvrey, wykrzywiając usta. To było oczywiste, że czuje się cholernie źle.
– Przepraszam – westchnęła ciężko czarodziejka. Zjechała po kratach w dół i kucnęła na podłodze. Nie spuszczała wzroku ze swojego przyjaciela. – Naprawdę nie chcesz należeć już do departamentu? – spytała cicho z równoczesną nadzieją, jak i strachem.
– A co cię to obchodzi? – syknął Soriel.
Patricia nie czuła się zawiedziona. Doskonale wiedziała, że Auvrey będzie dla niej niemiły. Nathiel skutecznie potrafił zdenerwować, poza tym nie na co dzień Soriel przesiadywał w celi ranny i znudzony życiem. Dzisiaj cały poranek zastanawiała się, czym mogłaby mu umilić życie. Ostatecznie zapakowała do torby mnóstwo gazet i dużo ciastek. Teraz wsunęła mu cały ten pakunek przez kraty do środka. Starała się uśmiechać ze spokojem, ale jej twarz zdradzała zestresowanie. Miała spocone ręce i na dodatek drżały. Musiała być już czerwona jak burak. Obecność Soriela nigdy jej tak nie stresowała jak teraz, i pomyśleć, że dzieliła ich krata.
Auvrey spojrzał z uniesioną brwią na gazety i pudełko ciastek. Potem skierował spojrzenie na Patricię. Nie uśmiechał się, jego mina nie przywodziła na myśl żadnych konkretnych uczuć. Był obojętny. Panna Finch spróbowała się do niego uśmiechnąć, ale usta zadrżały jej w dziwnie zabawny sposób. Dopiero wtedy Soriel westchnął i pozwolił uciec swojej irytacji w las. Teraz sam się uśmiechał. Delikatnie, bez żadnego konkretnego celu. To dodało śmiałości czarodziejce.
– Mam nadzieję, że nie będzie ci się nudzić. Jeśli chcesz… mogę tu częściej przychodzić – odezwała się.
– Żeby ponudzić się razem ze mną? – spytał z zabawnym prychnięciem chłopak.
– Kiedy będziemy razem na pewno nie będziemy się nudzić.
– Racja. Nawet przez kraty można robić wiele ciekawych rzeczy. – Soriel nie powstrzymał się od uwodzicielskiego tonu. Patricii w jakiś sposób zawsze się podobała ta jego dziwnie przymilna postawa. Był wtedy zabawny i uroczy.
Auvrey podniósł się z trudem ze swojego starego materaca, który pełnił teraz rolę niewygodnego łoża i zbliżył się do krat. Usiadł przy nich po turecku i wsparł się leniwie na dłoni. Ktoś patrzący z boku mógłby powiedzieć, że ma maślane oczy, ale Patricia wiedziała, że jest po prostu zmęczony. Starał się nie pokazywać, że cierpi. Cały Soriel.
Czarodziejce przypomniało się, że przyszła tu w konkretnym celu. Przez to uśmiech zszedł jej z twarzy i ustąpił miejsca niepokojowi. Zaczęła nerwowo splatać ze sobą dłonie. Nie mogła ukryć tego, że coś jest z nią nie tak, a Soriel nie był głupi.
– Przyszłaś tu w jakimś określonym celu, prawda? – spytał, unosząc brew do góry.
– Sama nie wiem – jęknęła dziewczyna. – Ostatnio nie mogę spać.
– Myślisz o mnie? – zaśmiał się Auvrey. Nie sądził, że jego przyjaciółka potwierdzi to kiwnięciem głowy. Lekko się zdziwił. – I co robimy w tych snach? – znów starał się brzmieć uwodzicielsko.
– Ja… sama nie wiem. To nie są dobre sny, Soriel. Zawsze mnie w nich opuszczasz.
Demon i czarodziejka spojrzeli sobie prosto w oczy. Milczeli przez dłuższą chwilę, napawając się ciszą i własną obecnością.
– Myślisz, że naprawdę mógłbym cię zostawić? – spytał w końcu Soriel.
– Tak, mógłbyś, bo widzisz, Soriel… z tobą nigdy nic nie wiadomo. – Patricia zaśmiała się niemrawo.
Znów nastała cisza. Auvrey wyczuwał, że dziewczyna ma mu coś jeszcze do przekazania, dlatego posłusznie siedział i przyglądał się jej twarzy, oczekując na kolejny ruch z jej strony. Nie zamierzał się odzywać.
Patricia zgarnęła kosmyk włosów za ucho i spojrzała gdzieś w bok.
– Wiesz – zaczęła na nowo – ostatnio byłyśmy zmuszone z dziewczynami wykonać taki rytuał. Musiałyśmy w nim poświęcić jakieś… jakieś cechy, uczucia, emocje – mówiła zestresowana, wciąż nie patrząc się w twarz swojego rozmówcy. – I wiesz co? Martha poświęciła spokój, Alex swoją szczerość, a ja… ja poświęciłam przyjaźń do pewnej osoby. – Panna Finch pochyliła głowę ze skruchą.
– I co w związku z tym? – spytał spokojnie Soriel. Wciąż cierpliwie czekał na to, co zamierza mu przekazać.
– Widzisz, pozbyłam się uczucia przyjaźni, ale… ale zostało coś innego. Coś, czego w ogóle nie spodziewałam się zastać… o, tutaj. – Dziewczyna położyła rękę na sercu.
– Kochasz mnie? – spytał prosto z mostu Soriel.
Patricia podniosła zaskoczona wzrok i spojrzała na niego, nie wiedząc co powiedzieć. Zapomniała już, że Auvrey potrafił być bezpośredni i często z niej kpił. Teraz jednak nie wyglądał, jakby stroił sobie z niej żarty. Patrzył prosto w jej oczy z nieskrywaną powagą. Chyba się niecierpliwił.
Czarodziejka uśmiechnęła się smutno.
– A czy to by coś zmieniło, Soriel? – spytała szeptem.
 Auvrey przysunął się do krat. Przyłożył do nich dłonie, a potem czoło. Nieustannie patrzył prosto w oczy dziewczyny, jakby chciał ją do siebie przekonać samym wzrokiem. Czuł prąd, który przepływał przez jego ciało. Nie było to przyjemne uczucie. Najwyraźniej więzienie było zaczarowane. Starał się to jakoś znosić.
– Wiele – odpowiedział prawie bezgłośnie.
Patricia patrzyła na niego chwilę z niepewnością, ale w końcu odważyła się spytać:
– Na przykład?
– Ja też mógłbym cię wtedy kochać. – Auvrey uśmiechnął się kącikiem ust. Jego wypowiedź zaskoczyła czarodziejkę. Napięła wszystkie mięśnie i przyłożyła dłoń do policzka, który płonął teraz jak dotknięty ogniem.
– Mógłbyś – szepnęła i odwróciła od niego wzrok. Wciąż nie wyglądała na przekonaną. – Tylko mógłbyś – dodała jeszcze ciszej, zaciskając usta. Z trudem powstrzymywała już łzy.
– Kocham. – Jedno słowo wystarczyło, aby niewidzialna bariera tworzona pomiędzy nimi przez lata nareszcie legła w gruzach. Teraz obydwoje patrzyli sobie prosto w oczy. Więcej nie musieli mówić.
Soriel wyciągnął ostrożnie dłoń poza kraty – prąd, który przechodził przez stal dawał o sobie znać w postaci bólu, ale nie przejmował się nim. Jego twarz nie wykrzywiła się nawet w grymasie. Chciał tylko sięgnąć twarzy osoby, której nie mógł teraz przytulić.
Patricia zatrzymała jego dłoń na swoim policzku i spojrzała na niego wzruszona. Obydwoje się uśmiechnęli.
– Podejdź bliżej, zajączku – szepnął Auvrey. Czarodziejka bez słowa wykonała jego rozkaz. Teraz stykali się przez kraty nosami, jak prawdziwa zakochana para. Nazwane na głos uczucia, przypieczętowali delikatnym pocałunkiem.

2 komentarze:

  1. Dean jest tak naiwny i niewinny, że aż zabawny, ale pozytywnie. Z Sapphire tworzy całkiem zgrabną parę, choć może być dla niego nieco szokiem, że przyjął do swojego domu półdemona.
    Sorcia... Skąd ja wiedziałam, że to się tak skończy? Tylko czy naprawdę można wierzyć Sorielowi? Nie jestem pewna.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Dean i Sapphire trochę przypominają mi Lauriel, ale mimo to wprowadzają powiew świeżości swoją znajomością. Chętnie poczytam sobie o nich w kolejnych rozdziałach.
    Sorcią nie jestem jakoś szczególnie zaskoczona, ale gdzieś w głowie siedzi mi myśl, że jeszcze nie będzie między nimi kolorowo. I nie mam tu na myśli tylko krat, które ich dzielą.
    A Nathiel za swoja obecność otrzymuje ode mnie uśmiech.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń