poniedziałek, 18 stycznia 2016

[TOM 2] Rozdział 24 - "Umiesz usypiać?"

Rozdział z jednodniowym opóźnieniem, ha. Nie wiem czy będę przed sesją coś wstawiać, czy nie, ale jeżeli nie będę to żyję i będę kontynuować 3/4, gdy tylko 8 luty dobiegnie końca! No, chyba, że czegoś nie zdam. Zresztą. I tak czyta to tylko kilka osób, chyba nie muszę walić takich ogłoszeń.
Im dalej ostatnio jestem w rozpisce, tym bardziej mam wrażenie, że nic się tu nie dzieje. Trudno.
Rozdział z serii: Nathiel jako tatuś i Sorcia. W sumie nie ma nic ciekawego, nic śmiesznego, taki... odmóżdżacz. No. Więc miłego czytania! W dalszym ciągu zapraszam na http://naffliczek.blogspot.com <--- bo niebawem wszystkie moje shoty znikną z prawej strony,
***
             - Jak to się wyłącza?
            Bezradny, świeżo upieczony ojciec, kołysał niezgrabnie swoim niemowlęcym dzieckiem, starając się je uciszyć. Na jego czole widniała zmarszczka niezadowolenia.
Przecież wiedział, że nie będzie tak łatwo. Aura to mimo wszystko jego dziecko, a więc przynajmniej pośrednio była demonem. Demony nie były grzeczne, nawet, jeśli całe życie mieszkały na Ziemi. Gdzieś bardzo głęboko w nich, kryła się cząstka zła, która mogła pokazać się w każdej chwili.
Nathiel czuł, że Aura wyrośnie na nieznośną pannę. Już teraz grała małego cwaniaka. Gdy zdołał ją uciszyć i jej oczka powoli się zamykały, z radością kładł ją do łóżeczka, które przywlókł ze sobą do organizacji Nox (podczas nieobecności Laury, postanowił tu zamieszkać, ich dom za bardzo przypominałby mu o tym, że jej nie ma). Powoli, na paluszkach, szedł wtedy w stronę wyjścia. Wystarczyło jednak, że jedna deska zaskrzypiała pod jego nogami i cała farsa zaczynała się od początku, z tym, że płacz był jeszcze głośniejszy niż przedtem.
Aura spędzała sen z powiek każdemu, kto mieszkał w Nox. Nawet zatyczki do uszu, które kupiła Andi, nie pomagały – w końcu pokój Nathiela i jego córki znajdował się tuż obok niej. Z grymasem niezadowolenia wybierała się rano do szkoły. Ethan wiedział jak zachowują się dzieci i otwarcie przyznawał, że ich nie znosi. Gdy tylko mała, zielonooka, wiecznie płacząca dziewczynka milkła, wgapiając się w niego, dostawał gęsiej skórki i uciekał poza zasięg jej wzroku. Sorathiel bał się trzymać dziecka w rękach. Gdy Nathiel pewnego dnia poprosił go o zajęcie się córką, stał w miejscu i nie widział co zrobić. Nietypowa dla niego bezradność rozbawiła Amy, która miała przecież doświadczenie z dziećmi. Posiadała młodsze rodzeństwo i zawsze pomagała mamie w zajmowaniu się nimi. Niestraszne były jej pieluchy, gotowanie mleka, uspokajanie dziecka, zabawa z nim. Była jak niezwykle cierpliwy anioł i to właśnie ona pomagała Nathielowi na każdym kroku. Aura bardzo ją lubiła, najwyraźniej wyczuwała ciepło, jakie w sobie ma.
- Nie można jej uciszyć, Nathiel, przecież wiesz – zachichotała, w momencie, gdy zirytowany demon podrzucał córkę do góry. Obserwowała to z lekkim niepokojem. Wiedziała jak kończą się takie zabawy – Nathiel... – zaczęła, ale niedane było jej skończyć. Cała zawartość dzisiejszego posiłku niemowlaka, została zwrócona na ulubioną koszulkę demona z napisem: „WTF?!”.
Amy natychmiastowo przejęła od niego dziecko i zaczęła nim kołysać, szepcząc ciche i łagodne słowa. Zaniepokojonym wzrokiem wodziła za zbulwersowanym Auvreyem, który wyglądał, jakby za chwilę miał rozwalić pół domu. W takich chwilach nie wiedziała co powiedzieć.
- To dziecko – zdołała tylko wykrztusić, w obronie bezbronnej Aury, która chlipała teraz trochę ciszej. Przyglądała się z daleka swojemu ojcu i machała do niego łapkami, jakby chciała wrócić w jego objęcia. To wystarczyło, aby złość rozpłynęła się w powietrzu. Zastąpiła ją fala czułości.
Kto jak nie Nathiel spędzał bezsenne noce na uciszaniu córki, którą trzymał cały czas w ramionach? Kto jak nie on, spalał mleko po pięć razy, wcale się nie poddając, bo przecież jego córeczka musiała w końcu dostać jedzenie? Kto robił z siebie kretyna, próbując ją rozweselić? Kto bez grymasu niezadowolenia przewijał ją z pieluch? Może jeszcze nie był idealnym ojcem, ale prędzej czy później się nim stanie!
Auvrey ponownie przyjął swoją maleńką własność w ramiona. Tylko czemu zaraz po tym rozbeczała się jeszcze głośniej?
Westchnął bezradnie.
- A co, jeśli jest chora? – zapytała zmartwiona Amy.
- Chora? Aura chora? – prychnął zirytowany chłopak – Ona beczy tak od tygodnia, od kiedy tylko się tu znalazła.
- A jeśli to wiedźmy coś jej zrobiły?
Nie wykluczał tego. W najbliższym czasie powinien się z tym zwrócić do la bonne fée, ale jeszcze nie teraz. Ponoć wciąż leczyły rany po ciężkim starciu z drugorzędnymi wiedźmami. Najbardziej z nich ucierpiała Patricia. Gdy wrócili po akcji do bazy Nox, to wokół niej zrobił się największy szum. Nie widział jej rany, nie widział jak krwawi, widział tylko jej twarz, bledszą niż twarz Laury, gdy umierała. Przez chwilę sądził, że sama umrze, ale jej przyjaciółki szybko zareagowały. Ponoć miała się dobrze.
Wszyscy byli za bardzo zmęczeni, żeby świętować tamtej nocy. Dobre czarodziejki rozeszły się do domu. Zdążył im tylko podziękować, co wywołało u wszystkich wielkie zdziwienie. Hej, czy naprawdę to było takie szokujące? Przecież potrafił czasem powiedzieć „dziękuję” czy „przepraszam”. Czasem. Najczęściej używał takich słów w stosunku co do Laury, na nikim innym tak mu nie zależało.
Naprawdę był wdzięczny la bonne fée.
Madlene obiecała, że zrobi wszystko, aby odnaleźć Nate’a. Wyraz zaciętości na jej twarzy bawił Nathiela. Ta zaledwie 20-letnia czarodziejka za bardzo przeżywała wszystko, co się wkoło niej dzieje. Przecież Nate to jego interes, to jego syn, on będzie się starał go odnaleźć. Wiedział, że nie będzie to łatwe, ale nie pozostawi przecież bliźniaka Aury samemu sobie. Był niemalże pewien, że jego zniknięcie to sprawka demonów, już on się z nimi rozprawi.
- Patrz, Aura! Będę robić z siebie debila, specjalnie dla ciebie! – wykrzyknął udawanym, radosnym głosem Nathiel. Wiedział, że jeżeli czegoś nie zrobi, łeb mu w końcu wybuchnie od tego płaczu.
Swoją małą, czarnowłosą córeczkę, położył na łóżku. To spowodowało, że zaczęła drzeć się w niebo głosy. Nie znosiła być sama. Uspokajała się tylko w czyichś ramionach, najczęściej tych ojcowskich.
Auvrey chwycił ją za rączki, aby pokazać, że jest tuż obok. Zaczął strzelać jakieś głupie miny. Czy jednak Aura nie była za mała, żeby zobaczyć i zrozumieć co takiego wyprawia? Chyba tak. Uciszyła się tylko na chwilę, gdy mogła zacisnąć drobne piąstki na palcach swojego taty, potem znów zaczęła głośny koncert.  
To już trzecia godzina płaczu. Dziwiło go, jak wiele siły w płucach musi mieć niemowlak, żeby bez przerwy tylko i wyłącznie płakać. Może rzeczywiście powinien wezwać lekarza? Przecież nie musiała być demonem. Co, jeśli była narażona na choroby ludzkie? Nie, to niemożliwe. Przecież została wyrwana z oddziału noworodków pierwszego dnia narodzin. Niemowlaki z jakiegoś powodu muszą tam leżeć kilka dni. Prawdopodobnie normalne dziecko złapałoby jakąś śmiertelną chorobę lub umarło, tymczasem Aura nie miała nawet gorączki, ani innych objaw typowych dla chorych niemowląt. Rozwiązania były dwa. Albo miała taki charakter, albo wiedźmy coś jej zrobiły. Wolał uniknąć drugiego rozwiązania.
Demon westchnął ciężko i podniósł swoją córkę, tuląc ją do piersi.
- Może zaśpiewaj jej kołysankę? – spytała niepewnie, stojąca z boku Amy.
- Sama jej zaśpiewaj, nie znam kołysanek  – prychnął chłopak.
- Powinieneś spróbować. Aura słyszała twój głos przez całą ciążę Laury.
Auvrey przewrócił oczami. W tej chwili uczyniłby jednak wszystko, żeby tylko uciszyć na moment swoją córkę.
Odchrząknął teatralnie, usiadł na skraju łóżka i zaczął powolnie kołysać Aurą.
Nigdy nie był dobry w śpiewaniu czegokolwiek. Owszem, lubił się podrzeć do jakiś rockowych piosenek i powkurzać tym Sorathiela, ale na tym jego kariera się kończyła.  Gdy mieszkał z Laurą, ani ona, ani on nie śpiewali. Nie lubili tego, czy też może raczej: nie umieli i nie chcieli psuć sąsiadom psychiki.
Dobra. Znał jakąś kołysankę? Jego starszy brat śpiewał mu kiedyś coś na dobranoc. Najgorsze jest to, że z całej rodziny Auvreyów, to właśnie Soriel odziedziczył całkiem dobry głos. Przynajmniej nie fałszował. I nie zafałszuje już nigdy, w końcu nie żyje.
Jak to szło?  Coś o krwawych zajączkach, czerwonym księżycu, gwiazdkach-zabójcach, czy coś.
Przypomniał sobie.
- Spacerował mleczną drogą, z zakrwawioną, tylną nogą, uszy długie miał, królicze, ran w swych łapkach, że nie zliczę – śpiewał powolnym, usypiającym głosem. Gdy Amy bladła przysłuchując się tej krwawej piosence, Aura umilkła i zaczęła wpatrywać się z zainteresowaniem w swojego tatę – Księżyc kąpie się w czerwieni, niebo blaskiem gwiazd się mieni, mleczna droga z zabójcami, dzieci kryją pod kocami – im dalej było, tym bardziej się rozluźniał. Doskonale pamiętam słowa piosenki, a minęło przecież tyle lat! – Zając zemsty chciał dokonać, lecz zmuszony był już konać, gwiazdy go zabiły nożem, do dziś leży pod tym koszem. I tak bajka się skończyła, nad zającem śmierć błądziła, duszę mu zabrała całą i króliczą, łapę białą. Gwiazdy chytre śmieją w górze, bo okryte animuszem, znów ofiary swej szukają, w świetle nocy się chowają.
Nastąpiła długa cisza.
- Zasnęła – szepnął uradowany demon – Widocznie dobrze śpiewam – dodał z dumą, kładąc delikatnie Aurę na poduszce.
Jej czarna główka, przechyliła się w bok, a ustka lekko rozwarły. Piąstki ułożyły się na boku, by już po chwili zniknąć za osłoną niebieskiego, dziecięcego kocyka. Nathiel promieniał z zadowolenia. Najwyraźniej znalazł sposób na swoją córkę.
Amy bez słowa wycofała się z pokoju. Mimo dramatycznej treści kołysanki, była zadowolona z tego, że udało się młodemu Auvreyowi uspokoić dziecko. Wiedziała, że teraz, zmęczony całonocnym czuwaniem, sam zaśnie obok niej. Bardzo żałowała tego, że Laura nie może tego zobaczyć. Przecież bała się o to, jakim Nathiel będzie ojcem. Tymczasem okazuje się, że mimo zniecierpliwienia i specyficznego wychowywania dziecka, był świetny. Gdy już się zbudzi, będzie z niego dumna.
Dziewczyna posmutniała. Kim by jednak była, gdyby nie miała nadziei? Gdyby nie wierzyła we własną przyjaciółkę. Nie ma możliwości, aby Laura się nie zbudziła. Jest mądra, poradzi sobie, gdziekolwiek jest, wróci tutaj. I oby niebawem.
***
To było jakiś tydzień temu.
Cała czwórka dziewczyn odprowadzała ją do domu, sprzeczając się o to, że nie powinna zostawać sama, gdy jest ranna. Jej przyjaciółki zaoferowały swoją pomoc w postaci całodobowego czuwania, gdyby coś miało jej zagrozić, ona jednak wmawiała im, że wszystko jest w porządku. Mimo krwawiącej, wciąż niezasklepionej rany, starała się iść prosto i nie krzywić się. Doskonale wiedziała, że jest obserwowana z każdej strony. Ocenie przyjaciółek była poddawana jej postawa, mimika, bladość oraz całokształt zachowania i wyglądu. Na szczęście do samego końca, wypadła w ocenie bezbłędnie. Alexandra bez zastanowienia, nie zważając na jej błagania, chciała wejść do domu, powstrzymała ją jednak Madlene, która zdała sobie w porę sprawę z tego, dlaczego nie chce mieć żadnych gości. Prawdopodobnie nie starczyłoby miejsca dla wszystkich la bonne fée i… demona. Gdyby Alex i Martha zobaczyły Soriela, zrobiłby się niepotrzebny chaos. Mogłoby również dojść do walki, czego chciały uniknąć. Co prawda Mad również nie chciała zostawiać Patricii samej sobie i to w jednym domu z Sorielem, ale… co miała zrobić? Po prostu wepchnęła jej w ręce stos leczniczych miksturek i kazała się nie nadwyrężać. Przy okazji stwierdziła, że przyjdzie tu rano, zobaczyć jak się czuje. Oczywiście w razie czego ma dzwonić do wszystkich dziewcząt po kolei, już one ją wybawią!
La bonne fée o blond włosach, kiwała tylko głową, z wdzięcznością przyjmując troskę przyjaciółek. Podświadomie błagała je jednak o to, aby w końcu sobie poszły. Nie martwiła się tym, że lada moment może wylądować jak długa na podłodze, raczej tym, że jej osobisty demon, leżący w sypialni, mógł zostać wydany światu, a tego przecież nie chciała, prawda? Nie, żeby jakoś szczególnie jej się podobał – ta myśl wywołała na jej bladej twarzy, podejrzane, czerwone plamy. Na szczęście nikt niczego nie zauważył.
Zgromadzenie la bonne fée opuściło jej dom, a ona zaczęła wlec się z trudem po schodach. Teraz przed sobą miała kolejne, trudne zadanie. Zobaczyć jak czuje się Soriel i czy za bardzo nie narozrabiał. Gdy już to zrobi, usunie się do łazienki, gdzie weźmie ciepłą kąpiel i wysmaruje się wszystkimi miksturami świata. Tak, to co jej było potrzebne, to chwila odprężenia i błogi sen. Jeszcze tylko kilka obowiązków…
Po cichu, nie pukając, weszła do środka. Za każdym razem bała się tego, co może tam zastać, na szczęście dziś jej osobisty demon spał. Zdziwiło ją to. Zazwyczaj nie przysypiał o tej godzinie. Zawsze, niczym ukochane i stęsknione zwierzątko domowe, czekał na jej powrót.
Na ustach Patricii wykwitł uroczy uśmiech. Wyglądał na grzecznego, gdy spał. Lekko rozwarte usta, ledwie widoczna zmarszczka, ukazująca niezadowolenie, rozwichrzone, przydługie włosy i unosząca się powoli klatka piersiowa.
Gdy do niego podeszła, z trudem powstrzymała się od zgarnięcia kosmyka jego włosów z czoła. W takiej wersji lubiła go chyba najbardziej – kiedy spał.
- Widzę, że mnie obserwujesz – odezwał się z nagła demon. Nie otworzył oczu, ale się uśmiechnął – Przyznaj się, że cię pociągam.
Dobra czarodziejka nie spodziewała się tego. Odskoczyła od Soriela w taki sposób, że wylądowała na podłodze. Zabolał ją od tego tyłek i nie tylko – rana w brzuchu także się upomniała. Zrobiło jej się słabo, ale szybko przywróciła siebie do porządku. Przecież nie może zemdleć przy demonie!
Chłopak nachylił się nad nią, uśmiechając jak dziecko.
- Miłość powinna cię przyciągać, a nie odpychać – szepnął uwodzicielskim głosem, puszczając jej oczko.
- Bardzo śmieszne – prychnęła w odpowiedzi Patricia, podejmując próbę przeniesienia się do pozycji siedzącej. Starała się nie krzywić, ale chyba nie do końca jej to wyszło. Tym razem musiała sobie odpuścić bicie Soriela poduszką.
- Coś ci dolega? – spytał demon, opierając podbródek na złączonych dłoniach. Teraz wyglądał niczym nastolatka, która czyta gazetę.
Dobra czarodziejka potrząsnęła gwałtownie głową i w natychmiastowym trybie przeniosła się do pionu. Chciała tym samym pokazać, że wszystko z nią w porządku. Starała się uśmiechać i wyszło jej to całkiem wiarygodnie, blada twarz zepsuła jednak efekt.
- Kłamiesz – stwierdził Auvrey, wskazując palcem na brzuch dziewczyny. 
Od razu spojrzała w dół. Nie spodziewała się dostrzec wielkiej, krwistej plamy, która będzie pożerać tkaninę jej bluzki. Przecież użyła odpowiednich mikstur, powinno być w porządku! Miała być tylko osłabiona! A może to przez ten upadek? A może coś jednak jest nie tak?
Jęknęła.
Teraz już niczego nie ukryje.
- Chcesz, żebym zabawił się w lekarza? – zapytał nieprzejęty Soriel – Wiesz, biały, lekarski fartuch, seksowny, nagi ja…
Zanim dokończył swoje fantazjowanie, Patricia zdążyła go rzucić poduszką w twarz. Oczywiście nie było to dla niej zbyt korzystne. Dostarczyło jej to niemiłych wrażeń. Krew docierała w coraz to dalsze zakątki tkaniny. Spodziewała się, że Soriel zareaguje na to żartem, rozbawieniem, czymkolwiek – przecież do tej pory nie pokazywał, że jest poważny, ale myliła się. Chwycił ją za dłoń i pociągnął delikatnie w stronę łóżka. Dziękowała mu za to w duchu. Miała wrażenie, że jeszcze moment stania i naprawdę zemdleje. Widok rozchodzącej się po ciele i bluzce krwi nie był odprężający.
- Hmm – zastanowił się chłopak – Może te wasze dziwne miksturki coś pomogą? Wy ludzie lubicie też te dziwne, białe opatrunki. Masz coś takiego? – spytał, unosząc do góry brew.
Patricia uśmiechnęła się lekko. Soriel pierwszy raz okazał jej troskę. I nagle wszystkie rany przestały mieć znaczenie. Fajnie było, gdy jakiś chłopak się tobą przejmował.
- Nie – odpowiedziała po dłuższej chwili milczenia, wybudzając się z marzeń. Przecież to tylko demon, co z tego, że się martwi? A może w ogóle się nie martwi? Nie wiadomo co jej zrobi jak zemdleje, jeśli oczywiście zemdleje, a chyba tego nie chciała. Raczej tego nie chciała. Oczywiście, że nie chciała! Soriel mógłby z nią wtedy zrobić co tylko chce.
Na myśl o tym, zarumieniła się soczyście. Nie, żeby miała od razu jakieś głupie skojarzenia.
- Masz opatrunki – stwierdził demon, posyłając jej znaczące spojrzenie – Boisz się, że coś ci zrobię?
- Nie – zaprzeczyła od razu Pat – Ja nic nie wiem, ja nic nie mam.
Auvrey odchylił się w siadzie i spojrzał w sufit. Nie wyglądał jednak na zamyślonego. Raczej na takiego, który musiał zrobić coś, czego nie chce i bardzo to przeżywa.
- Sama tego chciałaś – odpowiedział już po chwili.
Ku zdziwieniu panny Finch, bez większego zażenowania, ściągnął z siebie swoją białą koszulkę i podarł ją na kawałeczki. Nie dość, że była teraz czerwona jak burak, to jeszcze miała rozdziawioną buzię. I nie, wcale nie gapiła się na jego klatkę piersiową.
Z cichym jękiem, przygotowała się do ataku poduszką. Niech spróbuje się tylko zbliżyć, a ona go ukaże!
- Pozwól mi sobie pomóc, tak jak ty to zrobiłaś – powiedział Soriel, patrząc w skupieniu na resztki swoich koszulki, które darł na mniejsze i większe kawałki – Nie lubię być czyimś dłużnikiem.
Chwycił ją za rękę i przybliżył się do niej tak, że patrzył teraz prosto w jej oczy. Patricia zrobiła się dziwnie senna. Nie wiedziała, czy to przez głębokie, szmaragdowe morze, w którym zdawała się tonąć, czy też przez zmęczenie i krwawiącą ranę. Z trudem powstrzymywała się od zamknięcia oczu.
- Nie chcę sprzeciwów – szepnął chłopak, jakby za mgłą. Na jego twarzy wykwitł diabelski uśmiech osoby, która nie miała dobrych zamiarów.
- Zabrzmiałeś groźnie – stwierdziła sennie Pat.
- Potrafię być groźny, kiedy muszę – wzruszył ramionami – A teraz śpij.
- Umiesz usypiać?
- Ani trochę.
- To dlaczego chce mi się spać?
- Może toniesz w moich oczach?
Patricia myślała, że mrugnie do niej, jak zawsze gdy chciał ją poderwać, ale nie zrobił tego. Nieprzerwanie patrzył się jej prosto w oczy. Coraz bardziej zaczynała sądzić, że jego spojrzenie nie jest normalne. A jeśli celowo chciał ją uśpić? A jeśli zrobi jej krzywdę? Nie do końca mu ufała, choć przecież zdążyła go polubić. Lubi go? Lubi i tonie w jego oczach. Dlaczego?
Już nic nie wydawało się jej sensowne. Powoli poddawała się temu obezwładniającemu ją uczuciu.
- Jesteś głupi – tylko tyle zdążyła wypowiedzieć, a potem wpadła prosto w ramiona Soriela, który westchnął głośno i zamrugał kilka razy oczami, żeby uwolnić się powieki od skamieniałości. Nie znosił nie mrugać przez tak długi czas.
Jak widać, jego stara, dosyć wyjątkowa moc wciąż działa. O ile pamiętał, nikt z Auvreyów nie posiadał takich zdolności. Nawet Nathiel, który generalnie od dziecka nie wykazywał się żadnymi magicznymi możliwościami.
Zmuszanie kogoś oczami do tego, by wypełnił jego wolę, było jednak bardzo pracochłonne i męczące. Ze względu na lenistwo, rzadko stosował ten sposób. Poza tym nie miał satysfakcji z wykonywanej roboty, gdy kogoś do czegoś zmuszał.
- To było łatwe – stwierdził pokrótce i prychnął cicho.
Teraz mógł się nią zająć w odpowiedni sposób.

niedziela, 10 stycznia 2016

[TOM 2] Rozdział 23 - "Odzyskać bliźniaki"

Rozdział skrócony. Wiedziałam, że nie dam rady go napisać do niedzieli, ze względu na ogrom nauki jaki spotkał mnie przed sesją i zaliczeniami. Myślę, że nie wyszedł jednak tak źle. Co obcięłam? W sumie tylko końcówkę, ponieważ miała być jeszcze scena w organizacji, ale myślę, że nie była tak znacząca i będzie wspomniana w rozdziale 24. 
Przy okazji chciałabym 23-jkę zadedykować Nenie, która wymęczyła całe WCN <3 tak jak obiecałam, złożę autograf  różowym markerem na naszej niedoszłej Kadarce, którą kiedyś trzeba w końcu obalić >D. 
Nie obiecuję, że za tydzień pojawi się następny rozdział, bo prawdopodobnie będę miała jeszcze więcej zajęć. Tak więc na razie 24-ka stoi pod znakiem zapytania.
***

            Czas niesamowicie szybko przelatywał mi przed oczami.
            Nim się obejrzałam, bliźniaki miały już dwa miesiące. Rosły w przerażającym tempie. Czasami gdy budziłam się rano, miałam wrażenie, że przespałam kilka dni, bo nagle wydawały mi się być takie ciężkie, duże i coraz bardziej mądre.
            Była jeszcze jedna dziwna rzecz: prawie w ogóle nie płakały. Zupełnie, jakby za pomocą magicznej różdżki ktoś zabrał im głos. Oczywiście to tylko głupie porównanie, bo przecież codziennie gaworzyły ze swoim ojcem. A jeśli już mowa o Nathielu. On również wydawał się być dziwnie nierealny. Pozbawił mnie pracy w domu. Zawsze wstawał wcześnie rano, nieważne jak bardzo się starałam, żeby zrobić to przed nim. W białym fartuchu latał po domu i sprzątał go, przy okazji zajmując się dwójką dzieci. Przez niego bardzo się rozleniwiłam. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad powrotem do studiowania. Nathiel wcale mnie przed tym nie powstrzymywał, twierdził, że sobie poradzi i rzeczywiście, jak na nieporęcznego dotąd gospodarza domowego, teraz przewyższał nawet i moje skromne zdolności manualne. Nie wiedziałam co to za dziwna magia. Czyżby moje marzenie o porządnym Nathielu w końcu się spełniły? Może Bóg jednak istnieje.
            Mimo, iż nareszcie czułam się bezpiecznie i nie miewałam kryzysowych smutków, czułam się dziwnie z obecnym stanem rzeczy. Wciąż miałam wrażenie, że nie byłam w tym świecie w którym powinnam być. Przez myśl mi przeszło, że mógł to być jakiś okropnie długi sen o życiu, którego zawsze pragnęłam, ale czy da się mieć sny w śnie? Często je miewałam i często pojawiała się w nich Calanthe. Zazwyczaj jednak była za mgłą. Na pewno coś do mnie mówiła, czy może nawet krzyczała, ale nie miałam pojęcia co takiego. Choć sny te budziły we mnie niepokój, starałam się je za dnia odsuwać gdzieś na bok.
            Pewnego dnia po przebudzeniu, zapytałam Nathiela wprost: co się stało z Calanthe. Miałam nadzieję, że myśl o jej klęsce w Reverentii również była sfałszowana – chciałam ją zobaczyć. Odpowiedź była jedna niezadowalająca, zgodna z prawdą. Calanthe nie żyje.
            Jeżeli jestem już przy temacie matek. Joanne naprawdę żyła i niewątpliwie był to dla mnie wielki szok. Byłam pewna, że umarła, broniąc mnie przed demonem. Nie wiem dlaczego mój mózg miałby wymyślić tak dokładną historię, zastępującą prawdę. Przecież nie byłam w aż tak złym stanie, żeby sobie to zmyślić, prawda? Jednak nie przejmowałam się tym. W końcu Joanne, moja przybrana matka żyła. I tamtej nocy, kiedy się obudziłam, długo musiała tulić mnie do swojej piersi, pocieszając jak małe dziecko, które nie może przestać płakać. Nie przypominam sobie, żebym w swoim krótkim życiu wylewała łzy tak rzewnie, jak wtedy. Pierwszy raz od tak długiego czasu czułam się szczęśliwa, zupełnie, jakbym trafiła do jakiegoś lepszego świata.
            Tu wszystko było idealne. Nathiel, bliźniaki, moja matka, pogoda, życie. Miałam wrażenie, że mój nieodłączny pech chce mi w końcu wynagrodzić straty minionych lat. Byłam mu za to wdzięczna, a równocześnie nienawidziłam go za to, co zrobił z moim dotychczasowym życiem. Tu było inaczej. Czułam się, jakby moje myśli zostały sfałszowane, na potrzeby tego perfekcyjnego świata. Przerażało mnie to. Nie raz siedziałam i wpatrywałam się bez celu w okno, próbując odgadnąć, czy to, co jest za oknem to prawdziwy czy fałszywy śnieg. Często zadawałam to pytanie Nathielowi i swojej matce. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że jest coś ze mną nie tak, że powinnam wybrać się do psychologa, bo być może wpadłam w jakąś depresję poporodową. Ale czy depresja poporodowa ujawniała się po takim czasie? Nie czułam, że chcę kogoś zabić, że chcę pożegnać się z własnym życiem, nie dramatyzowałam, nie płakałam zbyt często, wszystko było w porządku. Wszystko, oprócz myśli, że coś jest nie tak.
            –  Nathiel – zaczęłam pewnej nocy, gdy leżałam na plecach i wpatrywałam się bez celu w rozgwieżdżone niebo – A co, jeśli twoje życie okazałoby się jednym, wielkim snem? Jeżeli życie by cię okłamało? Co byś wtedy zrobił?
            Nie odrywałam wzroku od okna.
            –  Nie wiem – odpowiedział pokrótce Auvrey – Zapewne bym oszalał – i zachichotał się w charakterystyczny dla niego, diabelski sposób. Jego dłoń powędrowała w stronę moich włosów, które zaczął powolnie gładzić – Nadal sądzisz, że coś jest nie tak?
            Kiwnęłam głową, bez chwili zastanowienia. Nathiel był jedyną osobą, której mogłam powiedzieć dosłownie wszystko. Nie bałam się mówić mu, że coś jest niegrane.
            – To głupie – zaczęłam na nowo – Ale czy życie zamieszało mi w głowie w takim stopniu, że nie pamiętam o najważniejszych jego wydarzeniach? Moja podświadomość wciąż podpowiada mi, że bliźniaki urodziły się w maju, moja matka nie żyje, a ja… ja mam dziwne wrażenie, że nie powinno mnie tu być, bo umarłam.
            Usłyszałam jak łóżko skrzypi od wznoszącego się na łokciach chłopaka.
            –  Przecież żyjesz – szepnął, nachylając się nad moim uchem – Jesteś tutaj, razem ze mną. Uszczypnąć cię? – zachichotał i nie czekając na odpowiedź, szczypnął mnie jak rak swoją ofiarę.
Syknęłam z bólu.
            –  Dobra, niech będzie – mruknęłam, rozmasowując obolałe ramię – Ale nie zmienię tego, że wciąż czuję się dziwnie. Tak, jakby wszystkie troski nagle od nas odeszły. Nawet departament kontroli demonów…
            –  Przecież już dawno nie istnieje.
            Tym razem to ja podniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego zaskoczona. W jego twarzy nie dostrzegłam rozbawienia. Raczej grymas niezadowolenia z powodu tego, że wspominam coś, co nie powinno już istnieć.
            –  Ale… Gabrielle, twój ojciec, la bonne fée, wiedźmy – wymieniałam niespokojnie, patrząc prosto w jego szmaragdowe oczy.
            Chłopak widząc w mojej twarzy dziwną panikę, chwycił mnie za poliki i przyciągnął do siebie.
            –  Laura – zaczął cierpliwie, choć prawdziwy Nathiel zaraz rzuciłby się na mnie z pretensjami – Gabrielle i mój ojciec nie żyją – szeptał, nie spuszczając ze mnie oczu. Mówił powoli i wyraźnie jak do dziecka – A te la… coś tam. Nie mam pojęcia co to – nachmurzył się.
            Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
            Nagle zrobiło mi się gorąco i słabo. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Wywołało to u mnie tak wielki szok jak Joanne, która wciąż żyła. Postanowiłam jednak nie ciągnąć tego tematu. Po prostu odwróciłam się tyłem do swojego osobistego demona i zacisnęłam powieki z nadzieją, że gdy już usnę, ponownie przyjdzie do mnie Calanthe i wytłumaczy mi, co tu się dzieje.
            Światło lampy nocnej po chwili zgasło. Usłyszałam ciche: „dobranoc” i kilka słów pocieszenia na dobry sen. Nie odpowiedziałam na to. Nie miałam ani siły, ani motywacji. Moje myśli znów zaczęły buchać od niezrozumienia.
            Jeszcze nie wiedziałam co tu się dzieje, ale niebawem to odkryję.
***
            Ludzie, wszędzie ludzie.
            Nathiel ze zdziwieniem przyglądał się wszystkim zebranym w jednym, małym salonie osobom. W Nox już dawno nie było tak hucznie. Z uśmiechem wspominał swoje młodzieńcze lata, kiedy całe zgromadzenie łowców, nie mogło pomieścić się w jednym, malutkim pokoju zebrań – połowa musiała wtedy siedzieć na oparciach sof i na podłodze, co wzbudzało śmiechy. Wszyscy z rozbawieniem powtarzali, że Hugh powinien zainwestować w nowy kąt dla Nox, inaczej już wkrótce będą musieli siedzieć na suficie. To były wspaniałe czasy organizacji. Po akcji w Reverentii, większość ze starych członków stwierdziła, że nie są już na tyle młodzi i silni, żeby wciąż walczyć, poza tym demonów nie było już tak wiele – zaczęły się ich bać, w końcu obalili sam departament. Teraz, gdy Reverentia budziła się do życia, potrzebowali dawnej świetności.
            W pomieszczeniu znajdowała się obecnie piątka la bonne fée, Sorathiel – obecny szef łowców cienia, on sam – demon, Amy, która nie należała do nich, choć oczywiście każdy ją lubił i akceptował, Andi oraz ich świeży i równocześnie stary nabytek – Ethan Parthenai.
            Nathiel przyjrzał się uważniej temu ponad 40-letniemu mężczyźnie, weteranowi łowców. Ponoć gdy tu przyszedł, wyglądał jak żul. Wystarczyła niecała godzina, aby Amy i Sorathiel zrobili z niego prawdziwego człowieka. Na początek skonfiskowali mu alkohol w i tak marnych ilościach, potem kazali się wykąpać, a na końcu pozbyli się okropnego zarostu i obcięli przydługie włosy. Ponoć, gdy Amy zobaczyła go w nowej odsłonie, mało nie zemdlała z wrażenia, że pod warstwą brudu i pijaństwa, kryje się tak przystojny gość. Sorathielowi zostało przewrócić oczami.
            Ethan Parthenai jeszcze ani razu się nie uśmiechnął. Był chłodny. To samo mówiły o nim jego ciemne, brązowe oczy. Rysy twarzy były ostre – kości policzkowe mocno uwydatnione, twarz kwadratowa, nos raczej mały, zwyczajny, brwi ciemne, ustawione pod idealnym, ukośnym kątem. Rzeczywiście, mógł uchodzić za przystojnego, nie był jednak tak młody jak kiedyś.
            Nie zamienił z nim wielu słów. Było to zaledwie chłodne uprzejmości w postaci przywitania. Ethan powiedział też kilka słów na temat Laury. „Dziwię się, że przyszła do mnie sama, przecież mogłem jej zrobić krzywdę”. Nathiel również nie popierał jej decyzji, ale nie cofnie czasu. Ważne, że dzięki niej ktoś taki jak Ethan dołączył do organizacji. Ta głupia, stara baba Calanthe, zapewne byłaby z niej dumna.
            Nathiel nareszcie wybudził się z rozmyśleń. Czarodziejki, które popijały zrobioną przez Marthę herbatę, dyskutowały z nowym nabytkiem organizacji.
            –  Nigdy nie słyszałem o la bonne fée – stwierdził mężczyzna, unosząc do góry czarne jak smoła brwi – Za to miałem do czynienia z wiedźmami.
            Wszystkich to zaskoczyło.
            –  Jako nastolatek, byłem na pewnej misji – zaczął swoją opowieść – Nie chcę cię straszyć, Nathielu – tu spojrzał znacząco na demona – Ale ta misja dotyczyła zwalczenia wiedźm, które kradły niemowlaki, by zrobić z nich mikstury.
            Auvreyowi nie trzeba było wiele, natychmiastowo zerwał się do góry. Jego przyjaciel w porę jednak zareagował –  chwycił go za dłoń i pociągnął w dół na sofę.
            –  Uspokój się – szepnął uspokajająco Sorathiel – Gdyby chciały zrobić z bliźniaków miksturę, już dawno by to zrobiły, a najwyraźniej czekają na nasz ruch. To nas chcą tam ściągnąć.
            –  Karty nawet teraz podpowiadają, że Aura i Nate żyją – dodała z powagą Madlene.
            To trochę uspokoiło demona. Usiadł na sofie, choć niespokojnie wierzgał nogami.
            Cały czas wgapiał się w podłogę. Wszyscy oprócz niego pogrążeni byli w rozmowie i nikt nie zwracał na niego uwagi.
Mogliby już dawno ruszyć na ratunek bliźniakom, ale nie. Te przeklęte czarodziejki wysłały do siedziby wiedźm kolejną wariatkę, która ma zrobić rozeznanie. Czekają na jej raport, mapę i dostawę mikstur leczniczych, które przynosi raz jedna la bonne fée, raz druga.
            Auvrey spojrzał obojętnie w bok. Czuł, że od dłuższego czasu ktoś na niego patrzy. Była to Patricia. Speszona odwróciła wzrok i zaczęła rozmowę ze swoją przyjaciółką. Ilekroć na nią spojrzał, robiła to samo. Dlaczego tak się w niego wgapiała? Zakochała się czy co? Zresztą… nie obchodziło go to. Laura była w śpiączce, ale to nie znaczy, że przestał ją kochać, wręcz przeciwnie, kochał ją jeszcze mocniej.
            Zaczęło się układanie strategii. Nathiel nie za bardzo chciał się temu przysłuchiwać. Sorathiel przekazywał mu jakieś informacje, a on po prostu kiwał obojętnie głową. Nigdy nie trzymał się ustalonego planu, był spontaniczny, był po prostu sobą. Jego jedynym celem na dzień dzisiejszy, było odzyskanie bliźniaków i tego chciał się trzymać. Wiedźmy po prostu rozgromi jak kręgle.
            –  Hej – odezwała się nagle Amy – Jakby nie patrzeć to wasza pierwsza, wspólna misja.
            Reszta zgodnie pokiwała głowami.
            Rzeczywiście. Do tej pory nie działali razem podczas tak wielkich przedsięwzięć. Jedyna różnica była taka, że ta misja to całkowita prywata. Być może przysłużą się nią dobru ludzkości – w końcu będą walczyć z wiedźmami, ale chodziło tu głównie o odzyskanie bliźniaków.
            Demoniczny łowca spojrzał na każdego z osobna tym samym, obojętnym wzrokiem.
            Ci wszyscy ludzie mu pomagali, w końcu chodziło o jego dzieci. Dlaczego to robili? Ze względu na Laurę, która mimo chłodnej postawy i sarkastycznego nastawienia była lubiana? Nie wyobrażał sobie, że la bonne fée mogły być tutaj dla niego – w końcu do tej pory okazywał im tylko niechęć, z drugiej strony… la bonne fée były dziwne. Wierzyły w dobro świata i inne pierdoły. Może wierzyły też w to, że jego nastawienie się zmieni? Na pewno się nie zmieni. Od początku ich nie lubił. Dlaczego? Na to nie potrafił odpowiedzieć.
            Drzwi od organizacji, otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Wszyscy skierowali wzrok w stronę całkowicie obcej, nowo przybyłej osoby.
            – Joł joł – przywitała się z szerokim uśmiechem na twarzy dziewczyna.
            Miała falowane do ramion włosy w kolorze miodu, szaro-zielone oczy, mały, zadarty nosek i czarną koszulkę z napisem: „Normal people scare me”. Nathiel nie rozumiał na początku co jest w niej dziwnego, ale szybko się zorientował. Zaraz po przywitaniu, założyła ręce na biodra i odwróciła się w prawo, gdzie nikogo nie było. Zaczęła krzyczeć:
            – Ty bezwstydny dziadu! Załóż w końcu gacie!
            W organizacji nastąpiła długa, przejmująca cisza. Przerwała ją Madlene, która pochyliła się do kółka łowców.
            – To jest właśnie Olivia Tower, nasza sojuszniczka, la bonne fée.
            Nathiel miał ochotę dodać do skrzywionego uśmiechu jedno słowo: „widać”, jednak milczał.
            – Umie rozmawiać z duchami – dodała niewzruszona faktem wejścia Olivii, Martha.
            Sorathiel uniósł do góry brew, Nathiel prychnął, Amy zbladła, Andi wykrzyknęła pełne euforii słówko zaczerpnięte ze szkoły, a Ethan siedział niewzruszony – najwyraźniej w swoim życiu naoglądał się takich ludzi.
            – Powiedziałam coś! – wrzeszczała nowa la bonne fée, tupiąc w złości nogą – Nie obchodzi mnie to, że dostałeś zawału podczas stosunku z prostytutką i nie miałeś wtedy na sobie majtek! Kup sobie jakieś na tym waszym duchowym targu w Nowym Jorku!
            Znów nastąpiła cisza. Ponownie przerwała ją Madlene, tym razem jednak krótkim chrząknięciem, który przywrócił Olivię do porządku. Niczym żołnierz uderzyła dłonią w czoło i nogą o drugą nogę.
            – Olivia Tower, melduję się na posterunku! – wykrzyknęła z nutą powagi w głosie – Sytuacja u wiedźm przedstawia się następująco – mówiąc to, machnęła niedbale dłonią, dzięki czemu kilka dziwnych papierów (najprawdopodobniej mapy), znalazło się na stole organizacji. Szef Nox chwycił je w dłonie i zaczął przeglądać – Wiedźmy od lat nie zmieniły swojego położenia, wciąż znajdują się na wzgórzu Szkarłatnego Lasu. Obecnie przygotowują jakąś wymyślną, czarną zupę i śpiewają o tarantulach na polu ryżowym. Nie są to wiedźmy pierwszorzędne, raczej drugo. Plotki głoszą, że cioteczka Isabelle i spółka znajdują się na jakimś zlocie.
            La bonne fée odetchnęły z ulgą.
            – Kim są pierwszorzędne, a kim drugorzędne wiedźmy?  - spytał Ethan, unosząc brew do góry.
            – Odpowiem na to pytanie porównaniem – mruknęła niechętnie Alexandra – Gdybyśmy mieli zmierzyć się z wiedźmami pierwszorzędnymi, ¾ z nas nie uszłaby z życiem, z drugorzędnymi, może przeżyjemy wszyscy.
            – Może – burknął Nathiel, krzywiąc się na boku.
            – Co z bliźniakami? – spytała Madlene – Widziałaś je?
            Olivia kiwnęła głową. Nie wyglądała jednak zbyt pewnie. Marszczyła czoło.
            – Tyle, że była tam tylko dziewczynka – odpowiedziała – Duchy sprawdziły każde pomieszczenie w siedzibie wiedźm, nigdzie nie było chłopca.
            Wszyscy spojrzeli na Nathiela, oczekując od niego jakiejkolwiek reakcji. Co miał jednak odpowiedzieć? Sam nie wiedział czy był zawiedziony, czy szczęśliwy z powodu tego, że choć jeden młody Auvrey się odnalazł. Na razie nie chciał mieć nadziei na nic. Uwierzy dopiero, gdy będzie już trzymał Aurę na rękach. Wtedy też zdecyduje co z zaginionym Natem.
            – Na co czekamy? – spytał demon, unosząc do góry brew – Mamy mapy, mamy informacje, idziemy po moją córkę – mówiąc to, podniósł się z sofy i zatarł ręce do walki.
***
            Strategia nie była skomplikowana. Orłem tej akcji miał być rzecz jasna Nathiel, któremu reszta utoruje drogę do Aury. Łowcy mieli trzymać się z tyłu, ze względu na to, iż nie umieją używać magii, a przecież nożem nie zwalczą czarów drugorzędnych wiedźm. Na samym przedzie miały być la bonne fée, doskonale operujące swoimi mocami. Organizacja Nox miała je wesprzeć tylko wtedy, gdy naprawdę będą potrzebowały pomocy lub któraś z nich będzie ranna, co jest nieuniknione. Strategia nie była skomplikowana, a mimo tego, gdy upewniali się o niej, szepcząc w lasku nieopodal, jedna osoba zniknęła. Wszyscy westchnęli ciężko na ten fakt, poddając się w objaśnieniu i upewnieniu się w strategii. Zdesperowany, demoniczny ojciec, postanowił obrać inną ścieżkę – ścieżkę samotnego łowcy.
            Z impetem wpadł do szkarłatnej siedziby – jak lubiły ją nazywać wiedźmy – przeszkadzając niezdziwionym kobietom w odprawianiu jakiś dzikich czarów nad kotłem gotującej się mikstury. Śmiały się z niego, wyzywały od głupców, ale on wcale nie zwracał na nie uwagi. Bez chwili zastanowienia, rzucił się na jedną z nich nożem.
            Rozpętał się chaos. Na raz do środka wpadły la bonne fée i reszta organizacji Nox. Gdy on starał się zarżnąć z nienawiści do zniszczonego życia jedną z drugorzędnych, starych wiedźm, z wielką brodawką na nosie, inne szykowały się już do ataku na niego i resztę jego popleczników. Nie przejmował się w tej chwili tym, że dostanie jakimś wymyślnym czarem, miał to całkowicie gdzieś. Chciał się zemścić za to, co przeżyły jego dzieci, co przeżył on, a także Laura, pogrążona w śpiączce. Gdyby nie jedna z czarodziejek, która w porę rzuciła zamrażający czar na wiedźmę z błyszczącą w ogniu pięścią, zapewne mocno by ucierpiał. To jednak nie była obrona bez skutku. W czasie, gdy Patricia rzucała lodowy czar, dostała innym z nich prosto w brzuch. Już wkrótce zginała się z bólu na podłodze, zalewając krwią i łzami brudne kamienie. Powstał jeszcze większy chaos. Płomienna la bonne fée – Alexandra, rozwścieczona atakiem wiedźm, urządziła im przepiękną burzę z piorunami, Madlene starała się wspomóc Patricię ramieniem i jęczącymi szeptami o treści: „będzie dobrze, Pat”, wiedźma znajdująca się pod Nathielem nagle się rozpłynęła, zmieniając w pająka, którego on bezlitośnie rozgniótł butem, a potem już sam nie wiedział co ma miejsce. Za nim rozlegały się okrzyki, coś się roztrzaskało, coś upadło, coś jęknęło, a może nawet i umarło. Nieważne. Musiał odnaleźć swoją córkę, nie bacząc na przeszkody.
            Z ironicznym uśmiechem rozszerzającym jego usta, wspominał jak gardził kiedyś ojcami dziewcząt z tych problematycznych, nastoletnich gazet, które czasem udało mu się dorwać z nudów w jakimś markecie, gdy nie miał nic do roboty. Nazywał ich przewrażliwionymi tatusiami, a ich córki głupimi siksami. Czy on sam nie był teraz przewrażliwionym ojcem, który gnał na ratunek swojej córeczce? Tak się właśnie czuł. Nareszcie zaczął rozumieć istotę ojcostwa i domyślał się, że każdy poprawny tata na Ziemi, właśnie tak się zachowuje, gdy coś grozi jego dziecku. Leci na złamanie karku, byleby je wyzwolić.
            Nathiel trafił do przedziwnego, długiego korytarza z milionami takich samych drzwi. Zdziwił się. Przecież ten budynek z oddali nie wydawał się być aż taki długi. Może to jakaś iluzja stworzona przez wiedźmy? Nieważne. Co prawda nie wziął mapy, ale wciąż miał mnóstwo energii, żeby wyważyć każde, zamknięte przed nim drzwi.
            Jak się szybko okazało, drzwi wcale nie trzeba było wyważać, bo wszystkie były otwarte. To ułatwiało mu sprawę. Pokonywał je w ciągu kilku sekund. Niektóre pokoje musiał dokładniej wertować, w końcu Aura mogła leżeć gdzieś na końcu i spać spokojnie, większość, była jednak przeraźliwie maleńka i taka sama. Teraz Auvrey był pewien, że wpadł w sidła przedziwnej iluzji, to go jednak nie zaniepokoiło. Wciąż miał siły i będzie je mieć, dopóki nie znajdzie Aury.
            Kolejne dwadzieścia drewnianych przejść w inne pomieszczenia zostało spenetrowanych. Jedne drzwi odbijały się z głuchym trzaskiem o ściany, inne skrzypiały, a jeszcze inne milkły, nie wykazując przejęcia sytuacją. Nathiel pokonywał je bez trudu, choć z każdymi następnymi, denerwował się coraz bardziej. Pojawiła się w nim niepewność, bo co, jeśli nie odnajdzie córki? W życiu przeżył wiele nieudanych mniejszych lub większych misji, ta byłaby jednak jego miażdżącą przegraną.
            Powoli zbliżał się do końca. Był niemalże pewien, iż wiedźmy zastosowały sposób wyrwany z filmów – dziecko mogło znajdować się w ostatnim pomieszczeniu, dzięki czemu mogą zaoszczędzić czas i w odpowiednim momencie dobrać się do niego. Tak jednak nie było. Obiekt jego poszukiwań, znajdował się cztery pary drzwi przed końcem.
            Początkowo nie wiedział, że to właśnie w tym przedziwnym, podobnym do reszty pokoju znajduje się jego córka. Nie była nigdzie widoczna. Chwała wszystkim siłom niebieskim za to, że akurat w tym momencie cicho kwiliła w rogu pokoju.
            Gdy to usłyszał, wpierw zesztywniał, potem z pełną euforią, zaczął szukać bliźniaczki Nate’a. Początkowo nie mógł jej znaleźć – kto się w końcu spodziewał niemowlaka ukrytego pod zakurzonym łóżkiem?
            W tym momencie wezbrał się w nim wielki gniew. Miał ochotę wrócić tam i zabić wszystkie wiedźmy na raz, jednym nożem exitialis. Jak te bestie mogły wsadzić ją pod łóżko? 
            Drżącymi dłońmi sięgnął po drobne, blade ciałko małej istotki, która odziana w lekką, niedbale zawiązaną pieluszkę, leżała na brudnej podłodze.  Początkowo bał się ją do siebie przytulić, klęczał więc na jednym kolanie z wyciągniętym przed siebie niemowlakiem i zastanawiał się co zrobić.
            Zielonooka istotka o oczach w połowie jego, a w połowie Laury, wpatrywała się w niego i kwiliła cicho, machając nieznacznie rączkami. W tym momencie wydała się Nathielowi bezbronną istotą, która przecież w niczym nie zawiniła.
            W jednej chwili zaatakowało go potężne uczucie zwane ojcowską miłością.
            Przytulił małą Aurę do swojej piersi i pogładził jej zziębnięte ciałko dłonią. Nim się obejrzał, zaczął uspokajać ją cichymi i czułymi słówkami, które przecież nie były do niego podobne. Przełomowym okazał się być jednak moment, w którym zadał to przedziwne, retoryczne pytanie:
            – A więc to ty jesteś moją córką? – w odpowiedzi usłyszał oczywiście płacz. Na jego dźwięk nie skrzywił się. Był za bardzo szczęśliwy, żeby to zrobić. Uśmiechał się i dalej czule do niej mówił:
            – Nie płacz, maleńka, jesteś we właściwych rękach.
            Aura z czasem się uspokoiła. Zawinięta w koszulkę własnego ojca, który pozbył się jej bez żalu, usnęła w jego ramionach. Wtedy Nathiel przypomniał sobie, że nie był tu sam.
            Przeklął siebie w duchu za egoizm.
            W tej chwili euforii, zdołał sobie uświadomić kilka ważnych rzeczy. La bonne fée naprawdę chciały mu pomóc, tak samo jak i członkowie Nox. To właśnie dla niego się poświęcali, bo przecież chcieli, żeby odzyskał córkę. Patricia, która cały poranek wpatrywała się w niego uporczywie, uchroniła go przed ciosem wiedźmy tylko po to, żeby mógł dostać się do Aury. Przy tym, sama mocno ucierpiała.
            Nathiel nie miał pojęcia jak się za to wszystko odwdzięczy, nie chciał jednak o tym na razie myśleć. Teraz musiał wrócić tam, skąd przybył, aby odciążyć swoim przyjaciół.
            Przyjaciół?
            Myślał, że to określenie jest zbyt mocne w stosunku co do dobrych czarodziejek, w końcu nie znał ich zbyt długo. Przestał jednak patrzeć na nie nieufnie i z pogardą. Łączył ich przecież wspólny cel, są sojusznikami. Muszą sobie pomagać, obojętnie jaka zaistnieje sytuacja. To właśnie na tym polegało zawieranie współpracy. Nie tylko na misjach łączących ich cele, ale także misjach poza nimi, które uczynią ich bliskimi sobie.
            Nathiel pogłaskał swoją córkę po czarnej, niewyraźnej czuprynce, a potem z uśmiechem zapowiadającym coś zupełnie nowego, wyszedł z pomieszczenia.
            Wszystko się zmienia. Jego nastawienie, jego życie i cele – teraz następnym z nich, będzie odzyskanie Nate’a oraz wybudzenie Laury ze śpiączki. Miał nadzieję, miał motywację i… miał przy sobie cenną istotę, w postaci ukochanej, niemowlęcej córki.

niedziela, 3 stycznia 2016

[TOM 2] Rozdział 22 - "Gniew demona"

Dziś nareszcie trochę dłuższy rozdział. 
Uwielbiam pisać o Sorci (przypominam: Soriel + Patricia). Czuję się przy nich tak lekko, choć przecież w większości mam zaplanowane ich wypowiedzi (już od ponad roku!). 
Spotykamy się też z la bonne fée i samym Nathielem.
Więcej nie mam co pisać. Może tylko tyle, że życzę szczęśliwego, nowego roku i że mam mnóstwo planów pisarskich na ten 2016 rok. Shoty przestaję już wstawiać na WCN. Założyłam w raz z Królikiem bloga na którym będziemy wstawiać wszystkie nasze dzieła z osobna, a także te wspólne. Kiedy przeniosę już wszystkie z WCN na bloga, usunę zakładki po prawej. 
Zostaje mi jedynie zaprosić na naffliczkowego bloga z opowiadaniami i do przeczytania pierwszego rozdziału naszego osobnego opowiadania, które nazywa się: "Między dobrem, a złem". To tak na wstępie, żeby rozgrzać bloga.


Cały adres z osobna to: http://naffliczek.blogspot.com.
Chciałabym jeszcze ostrzec, iż istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że przed początkiem lutego nie będą pojawiać się żadne rozdziały. W lutym sesja, czas zacząć się martwić o studia.
***

          Był 20 maj.
          Minął dokładnie tydzień od narodzin i równoczesnego zniknięcia bliźniaków Auvrey. Całe Nox wrzało od poszukiwań, które dotąd były nieskuteczne. Świeżo upieczony ojciec Aury i Nate’a czuł, że jeszcze chwila niepewności i zwariuje. Był pewien, że jego dzieci nie zniknęły bez powodu. Na pewno stały za tym demony i jeśli tylko natrafi na choć jeden, drobny ślady, który będzie prowadził w stronę Reverentii, bez namysłu rzuci się w paszczę wroga, aby rozharatać ją od środka i pozbawić zębów. Odzyska je, chociażby miał zginąć. Odzyska je dla Laury, która przecież musi się w końcu obudzić.
            Nathiel odgarnął kosmyk blond włosów z czoła śpiącej ukochanej i zmarszczył czoło.
            Nikt nie widział sensu w jego codziennym przebywaniu tutaj. Lekarze i pielęgniarki dawali mu maksymalnie dwa tygodnie, potem na pewno się podda i przestanie przychodzić.
            Cały personel szpitalny krył się przed nim w strachu. Opowieść o nieobliczalnym 20 kilku latku rozniosła się w mgnieniu oka, niestety, nikt nie mógł go stąd wygonić. To szpital ponosił odpowiedzialność za jego dzieci, mógłby więc podać ich do sądu. Wszyscy kryli się nie tylko przed jego gniewem, ale także wyrokiem. Nathiel nie zamierzał jednak niczego takiego zgłaszać. Nie znał się na tym, poza tym czy miało to sens? Jeżeli jego dzieci naprawdę zostały porwane przez demony, nikt ze zwyczajnych ludzi nie mógł nic na to poradzić.
            Chłopak odchylił się na wyjątkowo niewygodnym krześle do tyłu i jak co dzień, zaczął wpatrywać się w wirujące na delikatnym, majowym wietrze firanki.
            Co za przeklęty los. Owszem, pogodził się już z tym, co się stało i  starał się mocno trzymać tej głupiej nadziei, że wszystko powróci do ładu, zły nastrój nie opuszczał go jednak nawet na krok. To okropne uczucie bezradności, które śmiało mu się w twarz i próbowało udowodnić, że niczego nie jest w stanie zrobić, poza czekaniem... Nie znosił bezczynności, nie znosił siedzenia w miejscu, ale co innego mu zostało?
            W kieszeni spodni, zabrzęczał mu telefon. Najprawdopodobniej dostał jakąś wiadomość.
            Obojętnym wzrokiem przeszył własną kieszeń i wyjął winowajcę zakłócenia szpitalnego spokoju.
            Skrzynka wyświetlała dwie nowe wiadomości. Dla niego tą ważniejszą w tym momencie była ta, którą napisał Sorathiel. Może miał dla niego jakąś odstresowującą misję? Albo natrafił na jakiś ślad związany z bliźniakami? Nie liczył na wiele, bo wolał się nie zawieść.
            „Ethan Parthenai dobrowolnie przyszedł do naszej organizacji i zadeklarował się do współpracy z Nox. Zgadniesz kto u niego był?”.
            Nathiel skrzywił się.
            Mógł się domyślić, że to Laura do niego chodziła. Tylko ona mogła być tak głupia, żeby w ciąży odwiedzać alkoholika, który mógł zrobić jej krzywdę. Uznała to za swój obowiązek, w końcu Calanthe, jej matka, była przyjaciółką starego Ethana. Gdyby tylko mógł z nią porozmawiać, zapewne powiedziałby jej co o tym myśli, jednak nie mógł, w końcu Laura była pogrążona w śpiączce. Cała irytacja momentalnie z niego uleciała. Cóż, powinien się cieszyć, że przynajmniej udało im się zdobyć jednego z demonicznych weteranów. Niech żyje Nox i niesamowicie szybki wzrost jego siły.
            Na drugiego SMSa Nathiel zareagował z lekkim grymasem. Początkowo miał porzucić sprawdzenie wiadomości od jednej z la bonne fée, w końcu jednak uznał, że i tak nie ma nic do roboty.
            Otworzył wiadomość od Madlene.
            „Wiemy, gdzie są bliźniaki”.
            Na początku nie bardzo to do niego docierało, w końcu jednak mózg zareagował. Nerwy nakazały mu poderwać się do góry, zmysły, jak i serce zaczęły szaleć. One naprawdę je odnalazły! Cholerne wiedźmy! Cholerne, ale jak widać, czasem przydatne.
            Dłużej nie czekając, zerwał się z krzesła, złożył krótki pocałunek na pobladłym czole Laury i machając jej na pożegnanie, wypadł z sali szpitalnej jak strzała.
            Aura, Nate, nadchodzę.
***
        Głośny tupot stóp, przyspieszony oddech i oddźwięk głośno skrzypiących drzwi, które nawet nie doczekały się trzykrotnego, kulturalnego pukania - po prostu rozwarły się z głośnym trzaskiem i uderzyły w ścianę, ukazując jego roziskrzoną postać.
        Nathiel doskonale wiedział gdzie przyszedł i po co. Miał jeden cel i nie obchodziły go maniery. Był w końcu demonem, a demony nawet nie wiedziały co to dobre wychowanie.
        - Gdzie one są?! - wykrzyknął.
        Piątka dziewcząt siedząca w kółku przy stole, wyglądała jak zgromadzenie księży, przeprowadzających egzorcyzm. Karty tarota porozrzucane po stole, dopełniły efekt grozy. Brakowało tylko świec, ciężkich łańcuchów, dźwięku piosenek Justina Biebera puszczanych od tyłu i czarnych kapturów na głowach kobiecego zgromadzenia.
        Nathiel szybko otrząsnął się z tych myśli. Zrobił to, zanim w jego głowie pojawiła się piwnica, gdzie przywiązany został do krzesła przez la bonne fée. Tak, ich piwnica byłaby idealnym miejscem na egzorcyzm.
        - A zapukać to nie łaska? - spytała chłodno Alexandra, unosząc do góry brew.
        Wyprostowała się dumnie, pragnąc pokazać, że nawet gdy siedzi ma nad nim władzę.
        - Gdzie są bliźniaki?! - wrzasnął wściekle Nathiel, ruszając gwałtownie z miejsca.            Wyglądał tak, jakby miał się zaraz rzucić na którąś z dziewczyn i zacząć ją dusić, aż w końcu nie wyrzuci z siebie tej cennej informacji.
        Najszybciej zareagowała Alexandra, którą w żaden sposób to nie przerażało. W końcu to tylko przeklęty demon.
        - Spokój, demonie - syknęła i wyrzuciła w górę dłoń. Piorun przeszył sufit nie uszkadzając go w żaden sposób. Inaczej miała się w tej sytuacji podłoga, na której została czarna, spalona dziura. Błyskawica trafiła w miejsce przed Nathielem, próbując ostrzec go przed konsekwencjami zbliżenia się do sojuszniczek. Warknął, ale zatrzymał się w miejscu. Przed wybuchem powstrzymywała go myśl, że zawsze może zostać spalonym, smacznym kąskiem, a przecież nie wiedział czym żywią sie wiedźmy.
        W gniewie zacisnął pięści.
        - One są u wiedźm - odezwała się Madlene, pragnąc go uspokoić. Wystawiła przed siebie ręce w dziwnie obronnym geście - Tych złych.
        Auvrey wyraźnie się uspokoił, w końcu uzyskał upragnioną odpowiedź.
        - Skąd to wiesz? - spytał.
        - Karty. Po wielu błaganiach i próbach, odpowiedziały na moje pytanie.
        - Jaką masz pewność, że naprawdę u nich są, do cholery?! - wrzasnął znów rozwścieczony Auvrey - Nie wierzę w te wasze pieprzone karty z różdżkami i gołymi diabłami z fajfusami na wierzchu!
        - A-ale te różdżki to buławy, a diabeł... - zaczęła zaniepokojona Mad, przeglądając nagle wszystkie karty. Gdy znalazła tą, o której była mowa, odetchnęła z wyraźną ulgą i wystawiła ją przed siebie - Stoi tyłem. Widać tylko jego pupę.
        - Gówno mnie to obchodzi!
        Nathiel znów ruszył w stronę zgromadzenia la bonne fée. Na jego gniew ponownie zareagowała Alexandra.
        W przeciągu kilkunastu lat zupełnie nic się nie zmieniło. To ona reagowała zawsze pierwsza. Nigdy nie bała się przeciwnika, nieważne, czy był człowiekiem, potworem, czy innym tworem poza ziemskim. Od małego chroniła swoje przyjaciółki, które płakały, gdy jakiś chłopak ciągnął je za włosy. Nieważne jak bardzo cierpiała podczas walki - czy miała obdarte kolana czy podbite oko, liczył się sam fakt, że walczyła.
        Piorun trafił tym razem w czarną grzywkę, odstającą od reszty towarzyszy włosów, a następnie w buta, robiąc w nim dziurę w taki sposób, że nie uszkodził palców. Alexandra miała ochotę powiedzieć: lata praktyki, ale nie chciała się chwalić. Zanim nauczyła się precyzyjnych strzałów piorunami, wiele razy kogoś przypaliła. Chociaż pewnie nie żałowałaby, gdyby oderwała palca demonowi. Nie żałowałaby nawet, gdyby go zabiła.
        - Waruj, demon - syknęła Alex - Poświęcamy ci swój cenny czas, bo chcemy ci pomóc, a ty warczysz na nas jak pies. To nie nasza wina, że nie upilnowałeś swoich dzieci.
        - Spokojnie - odpowiedziała Madlene, śmiejąc się nerwowo - Rozumiem to. Jest przewrażliwiony, w końcu to jego dzieci - mówiąc to, posłała niewinne spojrzenie swojej płomiennowłosej towarzyszce broni.
        - Swoją drogą - zaczęła Martha, upijając łyka herbaty - Karty nigdy nie kłamią.
        Herbaciana wiedźma reagowała zupełnie inaczej niż jej piorunująca przyjaciółka. W przeciwieństwie do niej wolała bardziej ugodowe rozwiązania. Nie ma rzeczy, której nie można rozwiązać rozmową. No, chyba, że druga strona rzeczywiście jest zbyt agresywna, wtedy wystarczy wylać na nią wrzątek. Wrzątek przemawia do każdego.
        - Zaufaj nam - szepnęła dosyć piskliwym głosem Mad. Była jedną z tych osób, które panikowały, gdy ktoś był agresywny i najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie. Podczas kłótni często wolała milczeć niż się udzielać.
        - W takim razie powiedzcie mi, gdzie znajdują się wiedźmy - syknął przez zęby Nathiel, próbując się opanować. Gotowy do walki z przeciwnościami losu, podwinął do góry rękawy koszuli.
        - Nie pójdziesz tam sam! - pisnęła Madlene, podnosząc się z podłogi.
        - Ja o tym zdecyduję - odparł chłodno demon, mierząc ją przeszywającym spojrzeniem od którego miało się ochotę uciec. Mad szybko się skuliła i poddała.
        - Pomożemy ci - odezwała się milcząca dotąd Patricia - Wiemy o naszych wrogach więcej niż ktokolwiek inny.
        - Dlaczego to robicie? - spytał Nathiel, unosząc brew do góry. Stał teraz w postawie wykazującej defensywę, nic jednak nie wskazywało na to, że zaraz się na nie rzuci. Na wszelki wypadek Alexandra wciąż trzymała rękę w górze. Gotowa była go ukarać, jeżeli nie przestanie zgrywać zapatrzonego w siebie durnia.
        - Jesteśmy la bonne fée - stwierdziła z powagą Madlene, jak gdyby właśnie przedstawiała dramatyczny fakt ojcowi nienarodzonego jeszcze dziecka - A la bonne fée pomagają ludziom.
         Nastąpiła chwila przejmującej ciszy.
        - I demonom - dodała Martha, pragnąc sprostować wypowiedź koleżanki.
        Patricia zarumieniła się podejrzanie na boku. Nikt jednak tego nie zauważył. Wszyscy patrzyli teraz na Nathiela.
        - Wyruszamy jutro z samego rana - burknęła niechętnie Alexandra, piorunując go tym razem już tylko wzrokiem.
        - Dlaczego nie dziś? - warknął chłopak.
        Płomiennowłosa uśmiechnęła się jak rodowity psychopata i wystawiła dłoń do góry. Z palców zaczęły lecieć podejrzanie wyglądające iskry. Przypominały trochę zimne ognie, które mogły wyrządzić niemałą krzywdę.
        - Zaufaj nam - odezwała się Martha, chwytając za dłoń Alex i opuszczając ją w dół ku jej niezadowoleniu - Wtedy bliźniaki do ciebie wrócą.
        Młody i gniewny ojciec długo jeszcze stał w miejscu, przyglądając się każdej czarodziejce z osobna. Mrużył groźnie oczy, jakby chciał wykryć jakieś kłamstwo lub intrygę, ale nie mógł nic takiego dostrzec w twarzach czyniących dobro la bonne fée. Wciąż nie wierzył w to, że ktoś mógł być bezinteresownie pomocny, wciąż nie wierzył tym przeklętym wiedźmom, nawet, jeżeli były jego sojuszniczkami, nie miał jednak wyboru jak po prostu im zaufać. Dzisiaj już niczego nie wskóra. Przygotuje się odpowiednio do poranka.
        - Jutro, godzina 8 pod organizacją - zarządził stanowczo, a potem obrócił się na pięcie i po cichu opuścił siedzibę la bonne fée, znajdującą się w sklepie matki Madlene.
        Wśród czarodziejek nastąpiła długa cisza. Każda wpatrywała się teraz w drzwi, które przed chwilą zamknęły się za demonicznym łowcą z dziwnym spokojem. Martha piła z obojętnym wyrazem twarzy herbatę, Alex wciąż jeszcze bawiła się iskrami w dłoniach, jakby próbowała wyrzucić z siebie wszystkie złe emocje, Patricia zerkała niepewnie w telefon i miliony SMS-ów od nieznośnego współlokatora ostatnich jej dni, Silvia chrupała obojętnie chipsy, Madlene drapała się po poliku, wciąż ściskając w ręku kartkę diabła.
        - Nie sądzisz, że Nathiel podobny jest do Soriela? - szepnęła cicho Pat na ucho do najbliżej niej siedzącej Madlene.
        - Dla mnie wszystkie demony wyglądają tak samo - odpowiedziała dziewczyna, kierując spojrzenie na diabelską kartę. Nachmurzyła się - W sumie ten diabeł ma dosyć zgrabny tyłek.
***
        Dlaczego stąpanie po schodach we własnym domu, kojarzyło się teraz z czymś, czy może raczej kimś, kto leży w jej łóżku? Zawsze gdy pięła się po nich do góry, wiedziała, że jej osobisty, uwięziony w kołdrze demon szykuje już jakiś tekst na podryw. Przy okazji bała się, że może zastać go całkowicie nagiego lub bez koszulki. Raz przyłapała go nawet na tym, że bawi się jej bielizną. Wytłumaczył to tym, że nie może jej rozszyfrować, a kolor majtek wiele mówi o osobowości dziewczyny. Patricia nawet nie chciała go pytać co wywnioskował. Po prostu wyrwała mu swoją bieliznę z dłoni i schowała do komody. Wtedy zaczęła żałować, że nie miała na ni ej kłódki.
        Czym tym razem zaskoczy ją jej przystojny pacjent?
        Z głośno bijącym sercem i wielkimi, rumianymi plamami na twarzy, dziewczyna przeszła przez górny korytarz. Do środka weszła bez pukania, w końcu to wciąż jej pokój. Nie zamierza go nikomu oddawać.
        Jej pacjent leżał grzecznie na łóżku i czytał gazetę, chrupiąc jakiś słony przysmak, który zapewne wyjął z jej szafki w kuchni. To już ponad tydzień jak tu leży. Zaglądnął chyba w każdy kąt i w każdą skrytkę jej domu.
        Patricia cieszyła się, że mimo wszystko leżał tu grzecznie. Przynajmniej tym razem.
        - Czujesz się już lepiej? - spytała, wymuszając uśmiech. Torbę zawieszoną na ramieniu, zrzuciła na krzesło stojące w kącie. Dzisiaj wzięła kilka próbnych leków od Madlene z domu, tłumacząc się tym, że chce mieć ich zapas na wszelki wypadek. Tak naprawdę chciała je wypróbować na Sorielu, któremu demoniczna rana goiła się niezwykle powoli. A może po prostu kłamał, żeby dłużej tu zostać?
        - Dzięki tobie, maleńka - odpowiedział seksownym głosem demon, puszczając jej oczko.
        - Czy ty podrywasz wszystkie dziewczyny w taki sposób? - westchnęła zażenowana dziewczyna.
        Soriel odłożył słony przysmak na szafkę nocną, zaś gazetę na swoje kolana. Z uśmiechem spojrzał na swoją wybawicielkę.
        - Każdą w inny sposób.
        - To musisz mieć ich na pęczki.
        Blondynka prychnęła i udała, że grzebie w torbie, szukając czegoś niezwykle ważnego. Tak naprawdę, nie chciała patrzeć teraz w jego twarz. Znów czuła piekące ją z zawstydzenia poliki. Jeżeli ten skretyniały demon wciąż tutaj będzie, przegrzeje się na amen.
        - Fakt, dużo ich jest, ale bardzo irytują - odpowiedział rozbawiony Soriel, wzruszając ramionami.
        Patricia spojrzała na niego kątem oka. Mimo tego, że nie miał przy sobie żadnych ciuchów, ani rzeczy niezbędnych do życia, każdego dnia miał na sobie inny zestaw ubrań. Była niemalże pewna, że podczas jej nieobecności, spaceruje po mieście i wydaje pieniądze na prawo i lewo. Ciekawe tylko skąd je miał. A może kradł ciuchy innym ludziom? To byłoby podobne do cwanego demona.
        - Może czas się ustatkować i znaleźć tą jedyną? - spytała, odrywając się w końcu od torby w której nic nie znalazła. Teraz z zainteresowaniem zaczęła zbierać puste opakowania leżące na podłodze. Soriel był jak dziecko, a w sumie to robił nawet większy nieporządek niż one.
        - Chcesz być moją jedyną? - spytał seksownie chłopak. Pat była pewna, że puszcza teraz oczko do jej pleców, ale przecież nie chciała tego widzieć. I tak była dostatecznie zawstydzona odważnymi podrywami demona.
        - Jesteś ode mnie o 8 lat starszy - prychnęła, piorunując go ukradkowym spojrzeniem.
       Całkiem niedawno udało jej się wyciągnąć z niego informację jaki jest jego wiek. Dowiedziała się, że ma obecnie 26 lat. Wcale jej to nie dziwiło.
       - Miłość nie patrzy na wiek - zachichotał w odpowiedzi.
       - Nie boisz się, że oskarżą cię o pedofilie? - spytała Patricia, unosząc brew do góry. Posłała mu krótkie, choć nic nieznaczące spojrzenie. Wiedziała, że niedługo zacznie jej brakować zajęć w tym pokoju. Dziś Soriel nie nabrudził aż tak bardzo. Czyżby zrobił to specjalnie?
       - Nie boję się niczego - prychnął w odpowiedzi i rozłożył się wygodniej na łóżku, żeby pokazać jak bardzo kpi z niebezpieczeństwa. Bose nogi skrzyżował ze sobą, zaś ręce podłożył pod głowę. Jego uśmiech był lekko kpiący i władczy. Taki ktoś z pewnością nie daje sobie dmuchać w kaszę.
       - Jesteś dziwny - podsumowała Patricia - I trochę dziecinny. Głupi też. Nieznośny, denerwujący, podrywacz, pedofil...
       I pewnie mogłaby wymieniać tak w nieskończoność, gdyby nie Soriel, któremu nie spodobały się te obelgi.
       - Hej, tylko złe rzeczy masz do powiedzenia na mój temat? - oburzył się.
       - Czasem bywasz normalny, ale w sumie to rzadko - tym razem to na jej twarzy pojawił się łobuzerski uśmiech.
       - To żaden komplement, wysil się bardziej.
       - Krótko cię znam.
       - To nie powód. Zawsze da się powiedzieć coś miłego o kimś, kogo zna się krótko.
       - A ty to niby masz coś miłego do powiedzenia na mój temat, poza narzekaniem? - spytała odważnie la bonne fée, zakładając ręce na piersi. Jej mina była teraz wyzywająca.
       - Tak - przyznał rozbawiony jej postawą Soriel - Czasem bywasz normalna - i zachichotał jak mały łobuz.
       - A ty głupi! - wykrzyknęła, chwytając za poduszkę, która leżała w szarym kącie pokoju. Rzuciła go nią z irytacją.
       Czasami miała dosyć tego darmozjada, który tylko by podrywał, narzekał, irytował, śmiecił i marnował wodę. Nikt normalny nie wytrzymałby z nim tak długo w jednym domu. Nie dziwiła się, że spędzał u swoich kochanek tylko jedną noc. Przecież żadna nie chciałaby go na dłużej w domu. Już następnego dnia namiętny czar by prysnął. Ona przecież też nie podniecała się już tym, że ma w łóżku przystojnego demona. Teraz był to dla niej po prostu okropny demon, marnujący jej czas i zużywający wszystkie zasoby naturalne i nienaturalne.
            Czarnowłosy złapał poduszkę w górze i zaśmiał się dźwięcznie.
            - Jesteś taka słodka jak się denerwujesz!
            I znów poczuła te palące jej twarz zawstydzenie. Miała ochotę jęknąć. Jednak zamiast tego, rzuciła się na Soriela z kolejną poduszką. Teraz bezlitośnie okładała go po głowie.
            - Przestań mnie podrywać! - piszczała, na co demon tylko się śmiał, nawet nie próbując bronić. W końcu co to dla niego była poduszka? Rozumiał jakiegoś mocnego kopa w miejsce, gdzie światło nie dociera czy goniącą za nim demonicę z biczem, ale przecież ta mała, urocza dziewczynka nie mogła zrobić mu krzywdy.
            - No, już! - śmiał się - Starczy! - mówiąc to, chwycił ją za nadgarstki i przyciągnął do siebie. Zaskoczona Patricia puściła poduszkę i wpadła na jego twardą jak skała pierś. Jeszcze tego brakowało, żeby miała go tulić w swoim własnym łóżku!
            Z głośnymi okrzykami zaczęła wyrywać się z jego objęć. Próbowała bić go piąstkami na oślep, co dawało jednak marne skutki. Soriel nawet leżąc, potrafił uniknąć jej ciosów.
            - Hej - chłopak znów się śmiał i chwytał jej nadgarstki, tym razem jednak nie przyciągnął czarodziejki do siebie. Wiedział, że to nie skończy się dobrze. Zdążył ją poznać przynajmniej w takim stopniu, aby zauważyć, że nie jest łatwa do zdobycia. Ale on lubił takie wyzwania. Prędzej czy później i tak wpadnie w jego ramiona. Wszystkie kobiety były takie same.
            - Po jakiej jesteś stronie? - spytał rozbawiony, patrząc prosto w jej roziskrzone, pałające złością oczy. Uśmiechał się. Tym razem jednak nie w seksowny sposób, a po prostu zwyczajny. To lekko zdezorientowało Patricię.
            - Po stronie dobra - burknęła w odpowiedzi, starając się nie patrzeć w jego pociągające, szmaragdowe oczy. - A ty? - spytała dla zasady podtrzymania rozmowy. „A ty” było najczęstszym zapytaniem ludzi w rozmowach. Pomagało przy przedłużeniu konwersacji i uwalniało od przejmującej ciszy.
            - Jestem neutralny - odpowiedział chłopak, wzruszając ramionami - Chociaż ostatnio próbowali przekonać mnie do zła.
            - Nie słuchaj innych - burknęła Pat, spoglądając na niego ukradkiem. Soriel nareszcie puścił jej dłonie, dzięki czemu mogła spokojnie usiąść na krańcu łóżka. Nie była znowu tak blisko od niego, ale też nie była przerażająco daleko. Odległość była bezpieczna, w sam raz do rozmowy.
            - To nie ciebie gonią demony - prychnął chłopak, wykrzywiając usta w grymasie niezadowolenia.
            - Racja - przyznała Pat - Ale jeden z nich leży w moim łóżku.
            - To seksowny musi być - Soriel znów przybrał charakterystyczny dla siebie, uwodzicielski ton i minę.
            - Ja wiem?
            Dobra czarodziejka udała zamyślenie. Czuła się jednak rozbawiona. Nie spodziewała się, że akt zniewagi na przystojnym demonie, doprowadzi do tego, ze rzuci ją poduszką w twarz, a przez to wyląduje jak długa na łóżku.
            - Zgiń - syknął, mrużąc groźnie swoje szmaragdowe oczy - Jestem najseksowniejszym typem na Ziemi - mówiąc to, wyprostował się dumnie w pozycji siedzącej. Brakowało jeszcze, żeby ściągnął koszulkę i zaczął świecić nagą piersią, bo przecież był taki boski.
            Niezrażona dziewczyna, powróciła w raz z poduszką do pozycji siedzącej. Reakcja jej osobistego demona była zabawna, dlatego też zaśmiała się cicho.
            - Przypominasz mi kogoś - przyznała już po chwili.
            - Kogo?
            - Też jest demonem. No i jest od ciebie młodszy. Macie takie same oczy, włosy, uśmiechy, styl bycia. Tylko wydaje mi się, że jest trochę poważniejszy niż ty - przerwała, bo zdziwiło ją zaciekawiona mina Soriela.
            - Mów dalej.
            - Cóż - kontynuowała w zamyśleniu, z palcem na ustach - Nazywa się Nathiel Auvrey.
            - Ach, tak? - spytał demon, unosząc do góry brew. Jego uśmiech przypominał coraz bardziej uśmiech diabła, który własnie odkrył największą niegodziwość świata, z czego oczywiście był dumny. Wyglądał trochę, jakby kpił, a równocześnie triumfował i był tym zainteresowany - Co u niego słychać? - spytał, układając się wygodniej na poduszce, jakby oczekiwał na długą historię na dobranoc.
            Patricia zdziwiła się.
            - Znasz go?
            - Oczywiście.
            - Skąd?
            - Tajemnica.
            Soriel uśmiechnął się uwodzicielsko i puścił swojej małej przyjaciółce oczko. Nie było to coś nowego w ciągu dnia. W końcu robił to non stop. Czy on nigdy się nie poddawał w swoich podrywach?
            - Więc co u niego?
            Lekko skonsternowana czarodziejka, zastanawiała się, co mu może o nim powiedzieć. Czy znali się na tyle blisko, że może zdradzać jego historię? Sądząc po jego wcześniejszym uśmiechu, chyba nie byli zbyt dobrymi przyjaciółmi.
            - Jest z Laurą, niedawno urodziła mu dwójkę bliźniaków, chłopca i dziewczynkę - mówiła o tym powoli, jakby dobierała odpowiednie słowa. Nie chciała zdradzić zbyt wiele, bo nie wiedziała czy Nathiel sobie tego życzył. Postanowiła przemilczeć historię ze śpiączką Laury i zniknięciem Aury oraz Nate'a.
            - Co? - spytał zdziwiony. Następna jego reakcja była dla Patricii co najmniej dziwna. Nagle zaczął śmiać się jak szaleniec i rzucać po całym łóżku, jakby był opętany, ale przecież demon nie mógł być, prawda? W końcu sam atakował ludzi i przejmował władzę nad ich ciałem.
            - Nathiel? Serio, Nathiel?! - pytał sam siebie, nie mogąc pohamować dzikiego rozbawienia. Pewnie dalej oddawałby się temu szaleńczemu aktowi, gdyby nie to, że nagle zakuła go rana. Skrzywił się lekko i przyłożył do niej dłoń. Zdołał się uspokoić choć na chwilę - Mówimy o tej samej osobie?
            - Nathiel to raczej rzadkie imię. Dlaczego tak cię to bawi?
            - Bo nigdy bym nie podejrzewał, że w wieku 23 lat dorobi się dzieciaków. Wydawało mi się, że jest podobny do mnie, w końcu sam go szkoliłem jako młodzika - podsumował, wzruszając ramionami. Dla Patricii wydawało się to być coraz bardziej skomplikowane. Znali się od małego? A więc kim dla siebie byli? Zaczęła już nawet rozważać to, że byli jakimiś dalekimi kuzynami, ale przecież Mad sama stwierdziła, że wszystkie demony są takie same. Ona, widziała w swoim życiu tylko dwa z nich. Nathiela i Soriela.
            - A Laura to kto? - spytał zaciekawiony chłopak - Jakaś fajna dupa?
            - Uważam, że jest ładna - przyznała Patricia - Niska, bardzo chuda, blada, ma blond włosy i jasne, zielone oczy. Jest pół demonem, pół człowiekiem.
            Soriel przeszył powietrze swoim przeciągłym gwizdnięciem.
            - Nieźle.
            Panna Finch nie mogła już wytrzymać. Musiała w końcu o to spytać:
            - Powiesz mi, skąd go znasz?
            Na twarzy szmaragdowookiego chłopaka, pojawił się zabójczy uśmiech. Pomieszczenie pod wpływem jego mrocznie wyglądającej twarzy jakby ściemniało. Patricię przeszły ciarki. Wyglądał teraz naprawdę przerażająco, nie spodziewała się więc pozytywnej odpowiedzi. Może nie byli przyjaciółmi, a po prostu wrogami?
            W końcu, po chwili niepewnych rozważań, doczekała się odpowiedzi.
            -  Cóż - zaczął głębokim głosem demon, kierując spojrzenie na sufit - W końcu sam nazywam się Soriel Auvrey.