niedziela, 10 stycznia 2016

[TOM 2] Rozdział 23 - "Odzyskać bliźniaki"

Rozdział skrócony. Wiedziałam, że nie dam rady go napisać do niedzieli, ze względu na ogrom nauki jaki spotkał mnie przed sesją i zaliczeniami. Myślę, że nie wyszedł jednak tak źle. Co obcięłam? W sumie tylko końcówkę, ponieważ miała być jeszcze scena w organizacji, ale myślę, że nie była tak znacząca i będzie wspomniana w rozdziale 24. 
Przy okazji chciałabym 23-jkę zadedykować Nenie, która wymęczyła całe WCN <3 tak jak obiecałam, złożę autograf  różowym markerem na naszej niedoszłej Kadarce, którą kiedyś trzeba w końcu obalić >D. 
Nie obiecuję, że za tydzień pojawi się następny rozdział, bo prawdopodobnie będę miała jeszcze więcej zajęć. Tak więc na razie 24-ka stoi pod znakiem zapytania.
***

            Czas niesamowicie szybko przelatywał mi przed oczami.
            Nim się obejrzałam, bliźniaki miały już dwa miesiące. Rosły w przerażającym tempie. Czasami gdy budziłam się rano, miałam wrażenie, że przespałam kilka dni, bo nagle wydawały mi się być takie ciężkie, duże i coraz bardziej mądre.
            Była jeszcze jedna dziwna rzecz: prawie w ogóle nie płakały. Zupełnie, jakby za pomocą magicznej różdżki ktoś zabrał im głos. Oczywiście to tylko głupie porównanie, bo przecież codziennie gaworzyły ze swoim ojcem. A jeśli już mowa o Nathielu. On również wydawał się być dziwnie nierealny. Pozbawił mnie pracy w domu. Zawsze wstawał wcześnie rano, nieważne jak bardzo się starałam, żeby zrobić to przed nim. W białym fartuchu latał po domu i sprzątał go, przy okazji zajmując się dwójką dzieci. Przez niego bardzo się rozleniwiłam. Zaczęłam się nawet zastanawiać nad powrotem do studiowania. Nathiel wcale mnie przed tym nie powstrzymywał, twierdził, że sobie poradzi i rzeczywiście, jak na nieporęcznego dotąd gospodarza domowego, teraz przewyższał nawet i moje skromne zdolności manualne. Nie wiedziałam co to za dziwna magia. Czyżby moje marzenie o porządnym Nathielu w końcu się spełniły? Może Bóg jednak istnieje.
            Mimo, iż nareszcie czułam się bezpiecznie i nie miewałam kryzysowych smutków, czułam się dziwnie z obecnym stanem rzeczy. Wciąż miałam wrażenie, że nie byłam w tym świecie w którym powinnam być. Przez myśl mi przeszło, że mógł to być jakiś okropnie długi sen o życiu, którego zawsze pragnęłam, ale czy da się mieć sny w śnie? Często je miewałam i często pojawiała się w nich Calanthe. Zazwyczaj jednak była za mgłą. Na pewno coś do mnie mówiła, czy może nawet krzyczała, ale nie miałam pojęcia co takiego. Choć sny te budziły we mnie niepokój, starałam się je za dnia odsuwać gdzieś na bok.
            Pewnego dnia po przebudzeniu, zapytałam Nathiela wprost: co się stało z Calanthe. Miałam nadzieję, że myśl o jej klęsce w Reverentii również była sfałszowana – chciałam ją zobaczyć. Odpowiedź była jedna niezadowalająca, zgodna z prawdą. Calanthe nie żyje.
            Jeżeli jestem już przy temacie matek. Joanne naprawdę żyła i niewątpliwie był to dla mnie wielki szok. Byłam pewna, że umarła, broniąc mnie przed demonem. Nie wiem dlaczego mój mózg miałby wymyślić tak dokładną historię, zastępującą prawdę. Przecież nie byłam w aż tak złym stanie, żeby sobie to zmyślić, prawda? Jednak nie przejmowałam się tym. W końcu Joanne, moja przybrana matka żyła. I tamtej nocy, kiedy się obudziłam, długo musiała tulić mnie do swojej piersi, pocieszając jak małe dziecko, które nie może przestać płakać. Nie przypominam sobie, żebym w swoim krótkim życiu wylewała łzy tak rzewnie, jak wtedy. Pierwszy raz od tak długiego czasu czułam się szczęśliwa, zupełnie, jakbym trafiła do jakiegoś lepszego świata.
            Tu wszystko było idealne. Nathiel, bliźniaki, moja matka, pogoda, życie. Miałam wrażenie, że mój nieodłączny pech chce mi w końcu wynagrodzić straty minionych lat. Byłam mu za to wdzięczna, a równocześnie nienawidziłam go za to, co zrobił z moim dotychczasowym życiem. Tu było inaczej. Czułam się, jakby moje myśli zostały sfałszowane, na potrzeby tego perfekcyjnego świata. Przerażało mnie to. Nie raz siedziałam i wpatrywałam się bez celu w okno, próbując odgadnąć, czy to, co jest za oknem to prawdziwy czy fałszywy śnieg. Często zadawałam to pytanie Nathielowi i swojej matce. Obydwoje zgodnie stwierdzili, że jest coś ze mną nie tak, że powinnam wybrać się do psychologa, bo być może wpadłam w jakąś depresję poporodową. Ale czy depresja poporodowa ujawniała się po takim czasie? Nie czułam, że chcę kogoś zabić, że chcę pożegnać się z własnym życiem, nie dramatyzowałam, nie płakałam zbyt często, wszystko było w porządku. Wszystko, oprócz myśli, że coś jest nie tak.
            –  Nathiel – zaczęłam pewnej nocy, gdy leżałam na plecach i wpatrywałam się bez celu w rozgwieżdżone niebo – A co, jeśli twoje życie okazałoby się jednym, wielkim snem? Jeżeli życie by cię okłamało? Co byś wtedy zrobił?
            Nie odrywałam wzroku od okna.
            –  Nie wiem – odpowiedział pokrótce Auvrey – Zapewne bym oszalał – i zachichotał się w charakterystyczny dla niego, diabelski sposób. Jego dłoń powędrowała w stronę moich włosów, które zaczął powolnie gładzić – Nadal sądzisz, że coś jest nie tak?
            Kiwnęłam głową, bez chwili zastanowienia. Nathiel był jedyną osobą, której mogłam powiedzieć dosłownie wszystko. Nie bałam się mówić mu, że coś jest niegrane.
            – To głupie – zaczęłam na nowo – Ale czy życie zamieszało mi w głowie w takim stopniu, że nie pamiętam o najważniejszych jego wydarzeniach? Moja podświadomość wciąż podpowiada mi, że bliźniaki urodziły się w maju, moja matka nie żyje, a ja… ja mam dziwne wrażenie, że nie powinno mnie tu być, bo umarłam.
            Usłyszałam jak łóżko skrzypi od wznoszącego się na łokciach chłopaka.
            –  Przecież żyjesz – szepnął, nachylając się nad moim uchem – Jesteś tutaj, razem ze mną. Uszczypnąć cię? – zachichotał i nie czekając na odpowiedź, szczypnął mnie jak rak swoją ofiarę.
Syknęłam z bólu.
            –  Dobra, niech będzie – mruknęłam, rozmasowując obolałe ramię – Ale nie zmienię tego, że wciąż czuję się dziwnie. Tak, jakby wszystkie troski nagle od nas odeszły. Nawet departament kontroli demonów…
            –  Przecież już dawno nie istnieje.
            Tym razem to ja podniosłam się na łokciach i spojrzałam na niego zaskoczona. W jego twarzy nie dostrzegłam rozbawienia. Raczej grymas niezadowolenia z powodu tego, że wspominam coś, co nie powinno już istnieć.
            –  Ale… Gabrielle, twój ojciec, la bonne fée, wiedźmy – wymieniałam niespokojnie, patrząc prosto w jego szmaragdowe oczy.
            Chłopak widząc w mojej twarzy dziwną panikę, chwycił mnie za poliki i przyciągnął do siebie.
            –  Laura – zaczął cierpliwie, choć prawdziwy Nathiel zaraz rzuciłby się na mnie z pretensjami – Gabrielle i mój ojciec nie żyją – szeptał, nie spuszczając ze mnie oczu. Mówił powoli i wyraźnie jak do dziecka – A te la… coś tam. Nie mam pojęcia co to – nachmurzył się.
            Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem.
            Nagle zrobiło mi się gorąco i słabo. Nie wierzyłam w to, co słyszę. Wywołało to u mnie tak wielki szok jak Joanne, która wciąż żyła. Postanowiłam jednak nie ciągnąć tego tematu. Po prostu odwróciłam się tyłem do swojego osobistego demona i zacisnęłam powieki z nadzieją, że gdy już usnę, ponownie przyjdzie do mnie Calanthe i wytłumaczy mi, co tu się dzieje.
            Światło lampy nocnej po chwili zgasło. Usłyszałam ciche: „dobranoc” i kilka słów pocieszenia na dobry sen. Nie odpowiedziałam na to. Nie miałam ani siły, ani motywacji. Moje myśli znów zaczęły buchać od niezrozumienia.
            Jeszcze nie wiedziałam co tu się dzieje, ale niebawem to odkryję.
***
            Ludzie, wszędzie ludzie.
            Nathiel ze zdziwieniem przyglądał się wszystkim zebranym w jednym, małym salonie osobom. W Nox już dawno nie było tak hucznie. Z uśmiechem wspominał swoje młodzieńcze lata, kiedy całe zgromadzenie łowców, nie mogło pomieścić się w jednym, malutkim pokoju zebrań – połowa musiała wtedy siedzieć na oparciach sof i na podłodze, co wzbudzało śmiechy. Wszyscy z rozbawieniem powtarzali, że Hugh powinien zainwestować w nowy kąt dla Nox, inaczej już wkrótce będą musieli siedzieć na suficie. To były wspaniałe czasy organizacji. Po akcji w Reverentii, większość ze starych członków stwierdziła, że nie są już na tyle młodzi i silni, żeby wciąż walczyć, poza tym demonów nie było już tak wiele – zaczęły się ich bać, w końcu obalili sam departament. Teraz, gdy Reverentia budziła się do życia, potrzebowali dawnej świetności.
            W pomieszczeniu znajdowała się obecnie piątka la bonne fée, Sorathiel – obecny szef łowców cienia, on sam – demon, Amy, która nie należała do nich, choć oczywiście każdy ją lubił i akceptował, Andi oraz ich świeży i równocześnie stary nabytek – Ethan Parthenai.
            Nathiel przyjrzał się uważniej temu ponad 40-letniemu mężczyźnie, weteranowi łowców. Ponoć gdy tu przyszedł, wyglądał jak żul. Wystarczyła niecała godzina, aby Amy i Sorathiel zrobili z niego prawdziwego człowieka. Na początek skonfiskowali mu alkohol w i tak marnych ilościach, potem kazali się wykąpać, a na końcu pozbyli się okropnego zarostu i obcięli przydługie włosy. Ponoć, gdy Amy zobaczyła go w nowej odsłonie, mało nie zemdlała z wrażenia, że pod warstwą brudu i pijaństwa, kryje się tak przystojny gość. Sorathielowi zostało przewrócić oczami.
            Ethan Parthenai jeszcze ani razu się nie uśmiechnął. Był chłodny. To samo mówiły o nim jego ciemne, brązowe oczy. Rysy twarzy były ostre – kości policzkowe mocno uwydatnione, twarz kwadratowa, nos raczej mały, zwyczajny, brwi ciemne, ustawione pod idealnym, ukośnym kątem. Rzeczywiście, mógł uchodzić za przystojnego, nie był jednak tak młody jak kiedyś.
            Nie zamienił z nim wielu słów. Było to zaledwie chłodne uprzejmości w postaci przywitania. Ethan powiedział też kilka słów na temat Laury. „Dziwię się, że przyszła do mnie sama, przecież mogłem jej zrobić krzywdę”. Nathiel również nie popierał jej decyzji, ale nie cofnie czasu. Ważne, że dzięki niej ktoś taki jak Ethan dołączył do organizacji. Ta głupia, stara baba Calanthe, zapewne byłaby z niej dumna.
            Nathiel nareszcie wybudził się z rozmyśleń. Czarodziejki, które popijały zrobioną przez Marthę herbatę, dyskutowały z nowym nabytkiem organizacji.
            –  Nigdy nie słyszałem o la bonne fée – stwierdził mężczyzna, unosząc do góry czarne jak smoła brwi – Za to miałem do czynienia z wiedźmami.
            Wszystkich to zaskoczyło.
            –  Jako nastolatek, byłem na pewnej misji – zaczął swoją opowieść – Nie chcę cię straszyć, Nathielu – tu spojrzał znacząco na demona – Ale ta misja dotyczyła zwalczenia wiedźm, które kradły niemowlaki, by zrobić z nich mikstury.
            Auvreyowi nie trzeba było wiele, natychmiastowo zerwał się do góry. Jego przyjaciel w porę jednak zareagował –  chwycił go za dłoń i pociągnął w dół na sofę.
            –  Uspokój się – szepnął uspokajająco Sorathiel – Gdyby chciały zrobić z bliźniaków miksturę, już dawno by to zrobiły, a najwyraźniej czekają na nasz ruch. To nas chcą tam ściągnąć.
            –  Karty nawet teraz podpowiadają, że Aura i Nate żyją – dodała z powagą Madlene.
            To trochę uspokoiło demona. Usiadł na sofie, choć niespokojnie wierzgał nogami.
            Cały czas wgapiał się w podłogę. Wszyscy oprócz niego pogrążeni byli w rozmowie i nikt nie zwracał na niego uwagi.
Mogliby już dawno ruszyć na ratunek bliźniakom, ale nie. Te przeklęte czarodziejki wysłały do siedziby wiedźm kolejną wariatkę, która ma zrobić rozeznanie. Czekają na jej raport, mapę i dostawę mikstur leczniczych, które przynosi raz jedna la bonne fée, raz druga.
            Auvrey spojrzał obojętnie w bok. Czuł, że od dłuższego czasu ktoś na niego patrzy. Była to Patricia. Speszona odwróciła wzrok i zaczęła rozmowę ze swoją przyjaciółką. Ilekroć na nią spojrzał, robiła to samo. Dlaczego tak się w niego wgapiała? Zakochała się czy co? Zresztą… nie obchodziło go to. Laura była w śpiączce, ale to nie znaczy, że przestał ją kochać, wręcz przeciwnie, kochał ją jeszcze mocniej.
            Zaczęło się układanie strategii. Nathiel nie za bardzo chciał się temu przysłuchiwać. Sorathiel przekazywał mu jakieś informacje, a on po prostu kiwał obojętnie głową. Nigdy nie trzymał się ustalonego planu, był spontaniczny, był po prostu sobą. Jego jedynym celem na dzień dzisiejszy, było odzyskanie bliźniaków i tego chciał się trzymać. Wiedźmy po prostu rozgromi jak kręgle.
            –  Hej – odezwała się nagle Amy – Jakby nie patrzeć to wasza pierwsza, wspólna misja.
            Reszta zgodnie pokiwała głowami.
            Rzeczywiście. Do tej pory nie działali razem podczas tak wielkich przedsięwzięć. Jedyna różnica była taka, że ta misja to całkowita prywata. Być może przysłużą się nią dobru ludzkości – w końcu będą walczyć z wiedźmami, ale chodziło tu głównie o odzyskanie bliźniaków.
            Demoniczny łowca spojrzał na każdego z osobna tym samym, obojętnym wzrokiem.
            Ci wszyscy ludzie mu pomagali, w końcu chodziło o jego dzieci. Dlaczego to robili? Ze względu na Laurę, która mimo chłodnej postawy i sarkastycznego nastawienia była lubiana? Nie wyobrażał sobie, że la bonne fée mogły być tutaj dla niego – w końcu do tej pory okazywał im tylko niechęć, z drugiej strony… la bonne fée były dziwne. Wierzyły w dobro świata i inne pierdoły. Może wierzyły też w to, że jego nastawienie się zmieni? Na pewno się nie zmieni. Od początku ich nie lubił. Dlaczego? Na to nie potrafił odpowiedzieć.
            Drzwi od organizacji, otworzyły się z głośnym skrzypieniem. Wszyscy skierowali wzrok w stronę całkowicie obcej, nowo przybyłej osoby.
            – Joł joł – przywitała się z szerokim uśmiechem na twarzy dziewczyna.
            Miała falowane do ramion włosy w kolorze miodu, szaro-zielone oczy, mały, zadarty nosek i czarną koszulkę z napisem: „Normal people scare me”. Nathiel nie rozumiał na początku co jest w niej dziwnego, ale szybko się zorientował. Zaraz po przywitaniu, założyła ręce na biodra i odwróciła się w prawo, gdzie nikogo nie było. Zaczęła krzyczeć:
            – Ty bezwstydny dziadu! Załóż w końcu gacie!
            W organizacji nastąpiła długa, przejmująca cisza. Przerwała ją Madlene, która pochyliła się do kółka łowców.
            – To jest właśnie Olivia Tower, nasza sojuszniczka, la bonne fée.
            Nathiel miał ochotę dodać do skrzywionego uśmiechu jedno słowo: „widać”, jednak milczał.
            – Umie rozmawiać z duchami – dodała niewzruszona faktem wejścia Olivii, Martha.
            Sorathiel uniósł do góry brew, Nathiel prychnął, Amy zbladła, Andi wykrzyknęła pełne euforii słówko zaczerpnięte ze szkoły, a Ethan siedział niewzruszony – najwyraźniej w swoim życiu naoglądał się takich ludzi.
            – Powiedziałam coś! – wrzeszczała nowa la bonne fée, tupiąc w złości nogą – Nie obchodzi mnie to, że dostałeś zawału podczas stosunku z prostytutką i nie miałeś wtedy na sobie majtek! Kup sobie jakieś na tym waszym duchowym targu w Nowym Jorku!
            Znów nastąpiła cisza. Ponownie przerwała ją Madlene, tym razem jednak krótkim chrząknięciem, który przywrócił Olivię do porządku. Niczym żołnierz uderzyła dłonią w czoło i nogą o drugą nogę.
            – Olivia Tower, melduję się na posterunku! – wykrzyknęła z nutą powagi w głosie – Sytuacja u wiedźm przedstawia się następująco – mówiąc to, machnęła niedbale dłonią, dzięki czemu kilka dziwnych papierów (najprawdopodobniej mapy), znalazło się na stole organizacji. Szef Nox chwycił je w dłonie i zaczął przeglądać – Wiedźmy od lat nie zmieniły swojego położenia, wciąż znajdują się na wzgórzu Szkarłatnego Lasu. Obecnie przygotowują jakąś wymyślną, czarną zupę i śpiewają o tarantulach na polu ryżowym. Nie są to wiedźmy pierwszorzędne, raczej drugo. Plotki głoszą, że cioteczka Isabelle i spółka znajdują się na jakimś zlocie.
            La bonne fée odetchnęły z ulgą.
            – Kim są pierwszorzędne, a kim drugorzędne wiedźmy?  - spytał Ethan, unosząc brew do góry.
            – Odpowiem na to pytanie porównaniem – mruknęła niechętnie Alexandra – Gdybyśmy mieli zmierzyć się z wiedźmami pierwszorzędnymi, ¾ z nas nie uszłaby z życiem, z drugorzędnymi, może przeżyjemy wszyscy.
            – Może – burknął Nathiel, krzywiąc się na boku.
            – Co z bliźniakami? – spytała Madlene – Widziałaś je?
            Olivia kiwnęła głową. Nie wyglądała jednak zbyt pewnie. Marszczyła czoło.
            – Tyle, że była tam tylko dziewczynka – odpowiedziała – Duchy sprawdziły każde pomieszczenie w siedzibie wiedźm, nigdzie nie było chłopca.
            Wszyscy spojrzeli na Nathiela, oczekując od niego jakiejkolwiek reakcji. Co miał jednak odpowiedzieć? Sam nie wiedział czy był zawiedziony, czy szczęśliwy z powodu tego, że choć jeden młody Auvrey się odnalazł. Na razie nie chciał mieć nadziei na nic. Uwierzy dopiero, gdy będzie już trzymał Aurę na rękach. Wtedy też zdecyduje co z zaginionym Natem.
            – Na co czekamy? – spytał demon, unosząc do góry brew – Mamy mapy, mamy informacje, idziemy po moją córkę – mówiąc to, podniósł się z sofy i zatarł ręce do walki.
***
            Strategia nie była skomplikowana. Orłem tej akcji miał być rzecz jasna Nathiel, któremu reszta utoruje drogę do Aury. Łowcy mieli trzymać się z tyłu, ze względu na to, iż nie umieją używać magii, a przecież nożem nie zwalczą czarów drugorzędnych wiedźm. Na samym przedzie miały być la bonne fée, doskonale operujące swoimi mocami. Organizacja Nox miała je wesprzeć tylko wtedy, gdy naprawdę będą potrzebowały pomocy lub któraś z nich będzie ranna, co jest nieuniknione. Strategia nie była skomplikowana, a mimo tego, gdy upewniali się o niej, szepcząc w lasku nieopodal, jedna osoba zniknęła. Wszyscy westchnęli ciężko na ten fakt, poddając się w objaśnieniu i upewnieniu się w strategii. Zdesperowany, demoniczny ojciec, postanowił obrać inną ścieżkę – ścieżkę samotnego łowcy.
            Z impetem wpadł do szkarłatnej siedziby – jak lubiły ją nazywać wiedźmy – przeszkadzając niezdziwionym kobietom w odprawianiu jakiś dzikich czarów nad kotłem gotującej się mikstury. Śmiały się z niego, wyzywały od głupców, ale on wcale nie zwracał na nie uwagi. Bez chwili zastanowienia, rzucił się na jedną z nich nożem.
            Rozpętał się chaos. Na raz do środka wpadły la bonne fée i reszta organizacji Nox. Gdy on starał się zarżnąć z nienawiści do zniszczonego życia jedną z drugorzędnych, starych wiedźm, z wielką brodawką na nosie, inne szykowały się już do ataku na niego i resztę jego popleczników. Nie przejmował się w tej chwili tym, że dostanie jakimś wymyślnym czarem, miał to całkowicie gdzieś. Chciał się zemścić za to, co przeżyły jego dzieci, co przeżył on, a także Laura, pogrążona w śpiączce. Gdyby nie jedna z czarodziejek, która w porę rzuciła zamrażający czar na wiedźmę z błyszczącą w ogniu pięścią, zapewne mocno by ucierpiał. To jednak nie była obrona bez skutku. W czasie, gdy Patricia rzucała lodowy czar, dostała innym z nich prosto w brzuch. Już wkrótce zginała się z bólu na podłodze, zalewając krwią i łzami brudne kamienie. Powstał jeszcze większy chaos. Płomienna la bonne fée – Alexandra, rozwścieczona atakiem wiedźm, urządziła im przepiękną burzę z piorunami, Madlene starała się wspomóc Patricię ramieniem i jęczącymi szeptami o treści: „będzie dobrze, Pat”, wiedźma znajdująca się pod Nathielem nagle się rozpłynęła, zmieniając w pająka, którego on bezlitośnie rozgniótł butem, a potem już sam nie wiedział co ma miejsce. Za nim rozlegały się okrzyki, coś się roztrzaskało, coś upadło, coś jęknęło, a może nawet i umarło. Nieważne. Musiał odnaleźć swoją córkę, nie bacząc na przeszkody.
            Z ironicznym uśmiechem rozszerzającym jego usta, wspominał jak gardził kiedyś ojcami dziewcząt z tych problematycznych, nastoletnich gazet, które czasem udało mu się dorwać z nudów w jakimś markecie, gdy nie miał nic do roboty. Nazywał ich przewrażliwionymi tatusiami, a ich córki głupimi siksami. Czy on sam nie był teraz przewrażliwionym ojcem, który gnał na ratunek swojej córeczce? Tak się właśnie czuł. Nareszcie zaczął rozumieć istotę ojcostwa i domyślał się, że każdy poprawny tata na Ziemi, właśnie tak się zachowuje, gdy coś grozi jego dziecku. Leci na złamanie karku, byleby je wyzwolić.
            Nathiel trafił do przedziwnego, długiego korytarza z milionami takich samych drzwi. Zdziwił się. Przecież ten budynek z oddali nie wydawał się być aż taki długi. Może to jakaś iluzja stworzona przez wiedźmy? Nieważne. Co prawda nie wziął mapy, ale wciąż miał mnóstwo energii, żeby wyważyć każde, zamknięte przed nim drzwi.
            Jak się szybko okazało, drzwi wcale nie trzeba było wyważać, bo wszystkie były otwarte. To ułatwiało mu sprawę. Pokonywał je w ciągu kilku sekund. Niektóre pokoje musiał dokładniej wertować, w końcu Aura mogła leżeć gdzieś na końcu i spać spokojnie, większość, była jednak przeraźliwie maleńka i taka sama. Teraz Auvrey był pewien, że wpadł w sidła przedziwnej iluzji, to go jednak nie zaniepokoiło. Wciąż miał siły i będzie je mieć, dopóki nie znajdzie Aury.
            Kolejne dwadzieścia drewnianych przejść w inne pomieszczenia zostało spenetrowanych. Jedne drzwi odbijały się z głuchym trzaskiem o ściany, inne skrzypiały, a jeszcze inne milkły, nie wykazując przejęcia sytuacją. Nathiel pokonywał je bez trudu, choć z każdymi następnymi, denerwował się coraz bardziej. Pojawiła się w nim niepewność, bo co, jeśli nie odnajdzie córki? W życiu przeżył wiele nieudanych mniejszych lub większych misji, ta byłaby jednak jego miażdżącą przegraną.
            Powoli zbliżał się do końca. Był niemalże pewien, iż wiedźmy zastosowały sposób wyrwany z filmów – dziecko mogło znajdować się w ostatnim pomieszczeniu, dzięki czemu mogą zaoszczędzić czas i w odpowiednim momencie dobrać się do niego. Tak jednak nie było. Obiekt jego poszukiwań, znajdował się cztery pary drzwi przed końcem.
            Początkowo nie wiedział, że to właśnie w tym przedziwnym, podobnym do reszty pokoju znajduje się jego córka. Nie była nigdzie widoczna. Chwała wszystkim siłom niebieskim za to, że akurat w tym momencie cicho kwiliła w rogu pokoju.
            Gdy to usłyszał, wpierw zesztywniał, potem z pełną euforią, zaczął szukać bliźniaczki Nate’a. Początkowo nie mógł jej znaleźć – kto się w końcu spodziewał niemowlaka ukrytego pod zakurzonym łóżkiem?
            W tym momencie wezbrał się w nim wielki gniew. Miał ochotę wrócić tam i zabić wszystkie wiedźmy na raz, jednym nożem exitialis. Jak te bestie mogły wsadzić ją pod łóżko? 
            Drżącymi dłońmi sięgnął po drobne, blade ciałko małej istotki, która odziana w lekką, niedbale zawiązaną pieluszkę, leżała na brudnej podłodze.  Początkowo bał się ją do siebie przytulić, klęczał więc na jednym kolanie z wyciągniętym przed siebie niemowlakiem i zastanawiał się co zrobić.
            Zielonooka istotka o oczach w połowie jego, a w połowie Laury, wpatrywała się w niego i kwiliła cicho, machając nieznacznie rączkami. W tym momencie wydała się Nathielowi bezbronną istotą, która przecież w niczym nie zawiniła.
            W jednej chwili zaatakowało go potężne uczucie zwane ojcowską miłością.
            Przytulił małą Aurę do swojej piersi i pogładził jej zziębnięte ciałko dłonią. Nim się obejrzał, zaczął uspokajać ją cichymi i czułymi słówkami, które przecież nie były do niego podobne. Przełomowym okazał się być jednak moment, w którym zadał to przedziwne, retoryczne pytanie:
            – A więc to ty jesteś moją córką? – w odpowiedzi usłyszał oczywiście płacz. Na jego dźwięk nie skrzywił się. Był za bardzo szczęśliwy, żeby to zrobić. Uśmiechał się i dalej czule do niej mówił:
            – Nie płacz, maleńka, jesteś we właściwych rękach.
            Aura z czasem się uspokoiła. Zawinięta w koszulkę własnego ojca, który pozbył się jej bez żalu, usnęła w jego ramionach. Wtedy Nathiel przypomniał sobie, że nie był tu sam.
            Przeklął siebie w duchu za egoizm.
            W tej chwili euforii, zdołał sobie uświadomić kilka ważnych rzeczy. La bonne fée naprawdę chciały mu pomóc, tak samo jak i członkowie Nox. To właśnie dla niego się poświęcali, bo przecież chcieli, żeby odzyskał córkę. Patricia, która cały poranek wpatrywała się w niego uporczywie, uchroniła go przed ciosem wiedźmy tylko po to, żeby mógł dostać się do Aury. Przy tym, sama mocno ucierpiała.
            Nathiel nie miał pojęcia jak się za to wszystko odwdzięczy, nie chciał jednak o tym na razie myśleć. Teraz musiał wrócić tam, skąd przybył, aby odciążyć swoim przyjaciół.
            Przyjaciół?
            Myślał, że to określenie jest zbyt mocne w stosunku co do dobrych czarodziejek, w końcu nie znał ich zbyt długo. Przestał jednak patrzeć na nie nieufnie i z pogardą. Łączył ich przecież wspólny cel, są sojusznikami. Muszą sobie pomagać, obojętnie jaka zaistnieje sytuacja. To właśnie na tym polegało zawieranie współpracy. Nie tylko na misjach łączących ich cele, ale także misjach poza nimi, które uczynią ich bliskimi sobie.
            Nathiel pogłaskał swoją córkę po czarnej, niewyraźnej czuprynce, a potem z uśmiechem zapowiadającym coś zupełnie nowego, wyszedł z pomieszczenia.
            Wszystko się zmienia. Jego nastawienie, jego życie i cele – teraz następnym z nich, będzie odzyskanie Nate’a oraz wybudzenie Laury ze śpiączki. Miał nadzieję, miał motywację i… miał przy sobie cenną istotę, w postaci ukochanej, niemowlęcej córki.

2 komentarze:

  1. Awwwwe :3

    Mam nadzieję, że odnajdzie Nate'a, wybudzi Laurę i wszyscy razem będą żyć długo i szczęśliwie :D
    Rozdział cuuudowny <3
    Czekam na nn :)

    Dużo weny i żelków życzę
    Żelcio

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Mimo skrócenia i tak jest dobra długość :)
    Brawa dla Neny!
    Dalej twierdzę, że polityka jednego rozdziału co dwa tygodnie będzie lepsza ;) Szczególnie podczas sesji.
    Okay, a teraz treść.

    Świat, w którym tkwi obecnie Laura - nie podoba mi się. W ogóle. Dlaczego? Bo jest sztuczny. Może podobny do prawdziwego, ale brakuje w nim uczuć, takiego tchnienia życia. Poza tym jest zakłamany, z czego podświadomie Collins już zdaje sobie sprawę. Mam nadzieję, że nie uwierzy w ględzenie Auvrey'a, że wszystko jest w porządku, że Gabrielle i Vail nie żyją, a la bonne fee nie istnieją. Pamięć u niej nie szwakuje, a ona niech się jej trzyma. W końcu dojdzie do tego, że z przekonaniem będzie mówiła o swoim stanie jako we śnie. I może sama się obudzi.
    Nathiel. Ojciec, w poważnym związku. Dojrzalszy niż w pierwszym tomie, zachował jednak obojętność, dystans i chęć mordu każdego demona, który się napatoczy na jego drodze.
    Ethan. Dobrze, że jest. Może podniesie Nox. Bo chyba nie da się go sprowadzić na jeszcze większy dół.
    "– Nie chcę cię straszyć, Nathielu – tu spojrzał znacząco na demona – Ale ta misja dotyczyła zwalczenia wiedźm, które kradły niemowlaki, by zrobić z nich mikstury." - w ogóle nie wystraszyłeś. Mnie tylko ciarki przeszły po plecach.
    " Gdyby chciały zrobić z bliźniaków miksturę, już dawno by to zrobiły, a najwyraźniej czekają na nasz ruch." - Sotarhielowy głos rozsądku, bo Auvrey własnego nie posiada.
    Patricii trudno będzie ukryć to, że ukrywa Soriela. Dużo ukrywania ostatnio, wiesz?
    Olivia Tower. Wyczuwam inspiracją pewną osobą. Takiej postaci brakowało. Wniosła trochę chaosu, ale nie była zła, dla mnie raczej neutralna. Brawa za dobry wywiad! To widzenie duchów zaś musi wywoływać wiele komicznych sytuacji, nawet bardziej komicznych niż opisana.
    Podobają mi się opisy w tym rozdziale :)
    Aura! Uśmiechnęłam się :) Nathiel wreszcie trzyma w rękach swoje dziecko. Szkoda, że tylko jedno. Ale i Nate się znajdzie *kiedyś - złowieszczy śmiech* Takie małe światełko radości w tym rozdziale.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń