niedziela, 10 listopada 2019

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [Cz. 4]

Szału z tą częścią nie ma, bo po części pisałam ją będąc piekielnie zmęczoną, ale grunt, że udało się ją skonczyć. Miłego czytania!
***
Dokładnie pamiętałam dzień, w którym rozpoczęło się nasze szkolenie na łowców. Miałam wtedy sześć lat i właśnie wróciłam do domu z podbitym okiem, rozwaloną wargą i Nate’em uwieszonym na moim ramieniu, który miał podarte spodnie, a przy okazji poranione kolana. Przez całą drogę ze szkoły płakał, nie dowierzając temu, że nasi rówieśnicy okazali się być takimi bestiami. Zawsze wierzył w to, że kiedy już pójdziemy do szkoły, będzie miał wielu przyjaciół i każdy nas polubi. Całe wieczory snuł opowieści o tym, jak będziemy grali na przerwie w piłkę, a po skończonej grze wszyscy podzielimy się swoim lunchem, w końcu on nie znosił sałaty, więc na pewno ktoś mu odda swoje kanapki w zamian za swoje. Na lekcjach wszyscy pilnie będą się uczyć, żeby potem wyjść na dwór i szaleć tak, że to rodzice będą musieli wyciągać nas siłą ze szkoły. Tym marzeniom niestety daleko było do rzeczywistości. Już pierwszego dnia, kiedy ja podejrzliwie badałam okolicę, Nate podjął najgorszą decyzję swojego młodzieńczego życia. Podszedł do największego gnojka w klasie i podał mu rękę, chcąc się z nim zaprzyjaźnić. Ja, w przeciwieństwie do niego, wychowywałam się w świecie ludzi od narodzin. On większość czasu spędził w Reverentii, gdzie nie miał styczności z rówieśnikami. W jego niewinnym światku, który wykreował sobie w głowie, wszyscy byli mili. Chociaż uchodził za najbardziej nieśmiałe dziecko pod słońcem, obiecał sobie, że zdobędzie przyjaciół w nowej szkole. Cóż, prawda okazała się być dla niego bolesna. W momencie, kiedy jego blada dłoń została odepchnięta przez wyrośniętego chłopaka, cały jego dziecięcy świat się złamał. O mały włos, a zostałby również złamany jego nos, na szczęście do akcji wkroczyła czujna siostra. Od samego początku wiedziałam, że życie nie było kolorowe, a ludzie nie uchodzili za miłych. Nie wierzyłam w ich dobroć, dlatego byłam gotowa na każdy cios, nawet na ten, który zostanie zadany mojemu bratu. Kiedy pięść grubego cwaniaka ruszyła w kierunku twarzy Nate’a, podbiegłam do niego i pchnęłam go z całych sił w brzuch. Jego ręka uderzyła tylko powietrze, a on sam upadł na tyłek, co wywołało wśród naszej klasy śmiech. Grubas cały się zaczerwienił. Na nasze nieszczęście, zjednał sobie już innych gnojków swojego pokroju.
– Dziewczyna cię broni? I to jeszcze siostra? Żałosne! – krzyknął wściekle, skupiając z jakiegoś powodu swój gniew na moim bracie, który wciąż stał oszołomiony w tym samym miejscu. Na jego słowa oczywiście wszyscy kumple zaczęli się śmiać, wytykając Nate’a palcami. Za ich śladem poszła również reszta klasy. Nikt nie zdawał się zwracać uwagi na to, że bardziej żałosny okazał się być ten gnojek, który bez powodu chciał nakopać mojemu bratu.
– I to takie śmieszne niby jest?! – wykrzyknęłam, starając się przekrzyczeć całą klasą. Tak jak się spodziewałam, wszyscy umilkli. – Nate chciał się z tobą tylko zaprzyjaźnić, grubasie! Ale jeszcze najwyraźniej nie wiedział, że nie warto! – Zaśmiałam się głośno, zakładając ręce na piersi. Starałam się odwrócić uwagę wszystkich od brata. Byłam silniejsza niż on, zarówno fizycznie, jak i psychicznie. Zamierzałam go bronić nawet przed większymi i cięższymi ode mnie chłopcami.
Kiedy klasa znowu wybuchła śmiechem, grubas zaczerwienił się jeszcze bardziej. Szybko podniósł się z ziemi i zaczął kierować się z zaciśniętymi pięściami w moją stronę.
– Chcesz w mordę? – spytał gniewnie. – Powinnaś zarobić w zęby za te teksty!
– To dawaj! – Ustawiłam się w walecznej pozycji, uginając kolana i wyciągając przed siebie pięści. Zszokowany moją postawą Nate nareszcie obudził się z szoku. Ruszył w moim kierunku, chwytając mnie za łokieć. Już wtedy miał łzy w oczach.
– Aura, rodzice będą źli – powiedział swoim piskliwym wówczas głosem.
– Aura, rodzice będą źli – sparodiował jego cieniutki głos przydupas grubasa, przez co wszyscy znowu wybuchli śmiechem. – Aura, masz brata pedałka? – udawał dalej, co wzburzyło wśród ludzi jeszcze większą falę rozbawienia. Widziałam jak policzki Nate’a robią się całe czerwone. Zacisnął usta, już nic nie mówiąc, ale wciąż trzymał mnie mocno za łokieć.
– Stul pysk, dupku! – wrzasnęłam walecznie, rzucając się z pięściami na wątłego chłopaka, który dopuścił się zniewagi na moim braciszku.
Tak właśnie rozpętała się prawdziwa bitwa, której nawet Nate nie uniknął. Ktoś pchnął go na ziemię, przez co podarł spodnie i poranił sobie kolana. Na szczęście szybko się zorientowałam, że potrzebuje pomocy. Kiedy stanęłam przed nim i rozstawiłam dłonie na bok, aby go osłonić, to ja dostałam pięścią prosto w twarz. Oczywiście wylądowałam przez to na tyłku, wzbudzając śmiech innych, ale czy się poddałam? Nie. Z dzikimi okrzykami ruszyłam w kierunku grubasa. Uruchomiłam również moje ciche cienie, które nie pozwoliły dotrzeć nikomu do Nate’a. Jakimś cudem przydupasy grubasa często się potykały. Nikt nie wpadł na to, że to z mojego powodu.
Chociaż byłam zakrwawiona i posiniaczona, to mnie nauczyciele musieli siłą odciągać od dwa razy większych chłopców. Oczywiście wszyscy wylądowaliśmy przez to u dyrektora, ale całą winę wzięłam na siebie, pociągając za sobą do odpowiedzialności grubasa. Dyrektor obiecał, że wezwie naszych rodziców do szkoły. Kiedy wróciliśmy na lekcje, wszyscy się nam przyglądali, jednak największą uwagę skupili na mnie. Myślałam, że potem będą się mnie bali, ale na przerwie okazało się, że wręcz przeciwnie – wszyscy byli pełni podziwu wobec tego, jak się zachowałam. Jakimś cholernym sposobem stałam się obrończynią żeńskiej części klasy, a także ich przywódczynią, której nikt nie mógł dmuchać w kaszę. Co innego stało się niestety z Nate’em. Żaden chłopak nie chciał się z nim zadawać w strachu przed grubasem. To dlatego musiał dołączyć do dziewczęcej grupy, której przewodziłam. Jeszcze tego samego dnia, kiedy wracaliśmy do domu, zaczął płakać w moje ramię. Nie mogłam go od siebie odczepić. Powtarzałam, że narobi mi wstydu, ale on nie przestawał. W pewnym sensie zrobiło mi się go szkoda, dlatego mu na to pozwoliłam.
W końcu dotarliśmy do domu. Oburzona rzuciłam plecak na środek przedpokoju. Nie wytrzymałam i krzyknęłam najgłośniej jak potrafiłam:
– Ludzie to demony! Nienawidzę ich!
Nate zaczął płakać jeszcze głośniej, a ja sama zacisnęłam mocno pięści, próbując powstrzymać się przed tym, żeby komuś nie przywalić. Poczułam, że moje oczy również zachodzą łzami, ale przecież nie mogłam pokazywać bratu, że też jest mi przykro. Chciałam, żeby zdobył przyjaciół, a nie żeby potencjalni przyjaciele złamali jego kruche serce i jeszcze je podeptali. To był za mocny cios dla osoby, która pierwszy raz zetknęła się z większą liczbą rówieśników.
W pewnym momencie nie wytrzymałam. Łzy ściekały mi po polikach tak samo, jak i mojemu bratu, tylko w przeciwieństwie do niego nie wyłam na pół domu jak syrena strażacka. Przytuliłam go do siebie mocno i powiedziałam głośno, próbując go przekrzyczeć:
– Nigdy cię nie zostawię, Nate! Słyszysz?! Masz już nie beczeć! Przy mnie będziesz bezpieczny! – Poczułam, że moje ramię lekko drga, kiedy brat kiwa głową. W tym samym momencie w przedpokoju zjawił się tata. Miał być dzisiaj do późna w pracy, ale jak się później okazało, znowu go wylali. Zdziwiony uklęknął przy swoich dzieciach i spytał:
 – Hej, co się stało?
– Tato! Ludzie to demony! Nienawidzę ich! Nie chcę chodzić do szkoły! – krzyczałam, ile sił w płucach, zaciskając swoje małe pięści. – Chcę tu zostać z Nate’em! Albo nie! Zanim to zrobię, chcę im wszystkim wpierniczyć! Tak o! – Zamachnęłam się ręką w powietrzu, uderzając niewidzialnego wroga. – I tak o! – Znowu się zamachnęłam. – Nienawidzę ich! – Kiedy kolejne łzy wydostały się z moich oczu. Cienista moc również dała o sobie znać. Z podłogi zaczęły wyrastać cienie, a powietrze nieco zgęstniało. Nathiel Auvrey patrzył na mnie przez chwilę z uniesionymi brwiami, zanim jednak cokolwiek powiedział, położył jedną dłoń na mojej głowie i drugą dłoń na głowie Nate’a.
– Jestem z was dumny – powiedział.
Oboje umilkliśmy, gapiąc się na niego w zdziwieniu.
– Dzwonili ze szkoły. Mówili coś o tym, że moja córka wywołała bójkę, ale jakoś mi się w to nie chciało wierzyć. – Nathiel zmarszczył czoło. – Broniłaś swojego brata, prawda, Aura?
Kiwnęłam głową, ocierając ukradkowo łzy. Kto mnie tak dobrze znał, jak nie tata? Dobrze wiedział, że dla swojego bliźniaka zrobiłabym wszystko, poza tym bezpodstawnie nie rozpoczynałam bójek. Broniłam albo siebie, albo kogoś, kto był mi bliski.
– A ty Nate, próbowałeś ją powstrzymać, żeby nikomu nie stała się krzywda, prawda?
Tym razem to mój brat pokiwał głową.
– Dlatego jestem z was dumny. – Tata wyszczerzył zęby i przyciągnął nas do swojej piersi. – Chociaż było wam trudno, poradziliście sobie. Właśnie tak was wychowałem!
Zdziwiona przytuliłam się do jego piersi. To samo zrobił Nate, który znowu uruchomił jednak swój płaczliwy tryb. Zasmarkany ciągle powtarzał słowo „tata”, aż w końcu ten musiał wziąć go na ręce i uspokoić. Ja stanęłam wtedy na podłodze, trzymając go za nogawkę spodni i zastanawiając się, kiedy w końcu mój brat przestanie ryczeć jak baba. Czasem nawet i mnie ta jego nadmierna płaczliwość irytowała.
– Wiecie co? – spytał wtedy Nathiel Auvrey. – Chyba muszę was trochę podszkolić w walce.
– O. To znaczy, że będziemy mogli wszystkich prać, jak nam podskoczą? – spytałam z szerokim uśmiechem.
– Nie, Aura. Prać będziecie mogli do woli demony, ludzi tylko wtedy, kiedy trzeba będzie. – Zachichotał, a potem oderwał od piersi zapłakanego Nate’a, głaszcząc go po głowie. – Co wy na to, żeby zacząć trening już dzisiaj?
– Trening? – spytał zachrypniętym i zasmarkanym głosem Nate. Tata otarł dłonią jego łzy, najwyraźniej ucieszony, że zainteresował go na tyle, że przestał beczeć.
– Trening. Wiecie, jak ktoś wam w szkole podskoczy, to będziecie mogli mu oddać i to bez obdartych kolan czy podbitych oczu. – Tu spojrzał znacząco na mnie, przez co nachmurzona odwróciłam wzrok w drugą stronę. – A poza tym będzie to dobre przygotowanie do tego, abyście w przyszłości zostali łowcami demonów.
– Naprawdę? – spytałam niedowierzająco. W końcu to było moje wielkie marzenie.
– Na serio. Tylko nie mówcie o niczym mamie – szepnął konspiracyjnie Nathiel Auvrey, przykładając palec wskazujący do ust. – Najpierw nauczę was, jak się bić, a potem pobawimy się trochę nożem łowców. Jak któreś z was chociaż piśnie słówko, nie będziemy mogli kontynuować nauki.
– Łał! – wydarłam się podekscytowana, skacząc niemal pod sam sufit. – W końcu będę wielkim łowcą demonów! Ale fajnie!
– A będzie bolało? – spytał cichutko Nate.
– Tylko trochę. – Nathiel Auvrey wzruszył obojętnie ramionami, posyłając swojemu synowi uśmiech. Ten przytulił się do niego, nic nie odpowiadając. Cóż, przynajmniej w końcu się zamknął. – Zanim zaczniemy nasz trening, musicie zjeść obiad. Aura, biegnij po Calanthię, ona też może się co nieco nauczyć.
Pokiwałam radośnie głową, a potem ruszyłam schodami do góry.
Właśnie tak zaczął się nasz wielki trening ku zostaniu łowcami demonów. I nie żałuję ani grama spędzonego nad nauką walki czasu, tak samo jak nie żałuję czasu spędzonego z tatą, kiedy tłumaczył nam, jak powinniśmy się zachować podczas poszczególnych sytuacji na polu bitwy. Strategia nie była jego mocną stroną, ale nawet płytkie rady bywały czasem przydatne. To dlatego wiedziałam, że odtąd mam kilka ludzkich godzin, aby zwiedzić miejsce, do którego trafiłam, a tym samym na zdobycie kilku cennych informacji o naszych wrogach. Właśnie na tym polegało przebywanie w niewoli – na radzeniu sobie samej do momentu, w którym ktoś nie przyjdzie z odsieczą, czerpiąc z sytuacji jak najwięcej korzyści.
Otworzyłam oczy i spojrzałam w kamienny sufit. Przez chwilę byłam trochę oszołomiona, ale stosunkowo szybko odzyskałam władanie w kończynach oraz umyśle. Kiedy spojrzałam w bok i zobaczyłam u swojego boku Ace’a Bryne’a, wcale nie byłam tym zdziwiona. Wręcz przeciwnie – spodziewałam się takiego obrotu spraw. To dlatego ciężko westchnęłam.
– Widzisz? – spytałam znudzona. – Nawet nie musiałam zgadzać się na podróż z tobą. – Podniosłam się na łokciach i rozglądnęłam, starając się przy okazji zorientować, gdzie teraz przebywałam. Byliśmy w jakimś pustym kamiennym pokoju. Ja leżałam na twardym łóżku, a mój przyjaciel od serca siedział na krześle z założonymi na piersi rękami. Oczywiście głupio się uśmiechał. – Jesteśmy w Reverentii, prawda?
– Owszem. – Ace oderwał się od krzesła i stanął kolanami na łóżku. Pochylił się nade mną, jedną dłonią opierając się obok mojego prawego ramienia, a drugą obok lewego. Spojrzał mi prosto w oczy z chytrym uśmieszkiem. – Chciałabyś ją zwiedzić?
Zorientowałam się, że jego gęba znajduje się zdecydowanie za blisko mnie, dlatego położyłam dłoń na tej parszywej facjacie i odsunęłam ją na odpowiednią odległość. Przy okazji starałam się odwrócić jego uwagę od mojej zarumienionej twarzy. Mimo wszystko nie byłam przyzwyczajona do takiej bliskości. Unikałam jej jak ognia, szczególnie ostatnimi czasy.
– To było w końcu moje największe marzenie – rzuciłam z krzywym uśmieszkiem.
***
Od kiedy pamiętałam, chciałam zwiedzić Reverentię. W świecie ludzi zawsze czułam się jak osoba kompletnie niepasująca do tutejszej rzeczywistości. Wierzyłam, że gdzieś tam, w miejscu, w którym narodziły się wszystkie demony, brakowało jednej wolnej duszy, i że tą duszą byłam ja. Kiedy wyszłam na zewnątrz i stanęłam na poszarzałej trawie, biorąc głęboki wdech, poczułam, że jestem we właściwym miejscu, choć może nie do końca o właściwym czasie. Okoliczności również nie sprzyjały mojemu pobytowi tutaj, w końcu zostałam porwana przez ogniste demony, które w każdej chwili mogły wyrwać mi z piersi serce. Czy się tym przejmowałam? Nieszczególnie. W końcu byłam jednym z Auvreyów. Nawet będąc w niebezpieczeństwie, przeważała u mnie chęć przeżywania przygód. Możliwość zwiedzenia krainy, dzięki której istniałam, było dla mnie jak spełnienie najskrytszych marzeń, a jedyne, o co się teraz martwiłam, to zdrowie mojej mamy, która była nieźle poharatana, zanim tutaj trafiłam. Miałam nadzieję, że w świecie ludzi wszystko grało.
Spacerując z moim ognistym kolegą, zauważyłam, że nic nie jest tutaj takie, jak opisyał mi to niegdyś tata. Bajki o krainie zwanej Reverentią od zawsze były moimi ulubionymi, tylko teraz już wiedziałam, że były nieco koloryzowane. Czy wojna przyniosła temu światu aż takie szkody? Zamiast nasyconych barw, które miały ukazywać się w szmaragdowej, granatowej czy czerwonej trawie, widziałam szarość, przypominającą nasz ziemski popiół. Zamiast obfitych w żywe liście drzew, które zaskakiwałyby feerią barw, miałam przed sobą martwe korzenie ze sporadycznie występującymi gdzieniegdzie liśćmi. Zamiast spacerujących po lesie cienistych pokrak, ziało tutaj pustka. Nie mogłam uwierzyć w to, co widzę. Ace Bryne chyba zauważył moje niedowierzanie, bo odezwał się obojętnym głosem:
– Czyżbyś spodziewała się czegoś innego? – Tym razem na jego twarzy nie pojawił się znamienny dla niego uśmieszek. Chyba nie było mu do śmiechu, jeżeli chodziło o zniszczoną Reverentię. Cóż, ostatecznie to żył tutaj w zamknięciu przez wiele lat. Na pewno głód, jak i złość nie były mu obce.
– Nie sądziłam, że wojna tak spustoszyła Reverentię – mruknęłam od niechcenia, marszcząc czoło. – Dotąd żyłam opowieściami, którymi karmił mnie w dzieciństwie tata. Zawsze myślałam, że świat demonów jest kolorowy i… żywy. Zresztą kiedy ty mi o nim opowiadałeś, miałam przed oczami dokładnie taki sam obraz.
– Reverentia była taka, dopóki Nox nie postanowiło zamknąć jej, tym samym pozwalając na powolny rozpad Królestwa Nocy. – Teraz usta Ace’a wykrzywiły się w grymasie. Ta reakcja nieco mnie podburzyła, ponieważ w jego głosie mogłam dosłyszeć zalążek nienawiści. Dlaczego kierował ją w stronę Nox? Przecież łowcy bronili świat ludzi przed zachłannością Vaila Auvreya.
– Przypominam ci, że to przedstawiciel Departamentu Kontroli Demonów chciał najpierw to samo zrobić z Ziemią – syknęłam nerwowo przez zaciśnięte usta.
– Ach, tak? – Rozbawiony chłopak uniósł brew. – A kim był szef Departamentu?
– Nikt nie prosił Vaila Auvreya o to, żeby stawał przeciwko swojej rodzinie.
Prychnęłam walecznie, zakładając ręce na piersi jak dziewczynka, której zabrakło argumentów, by dalej walczyć. W takich sytuacjach najlepszą bronią stawał się foch.
Ace Bryne wzruszył obojętnie ramionami.
– Wy broniliście swojego świata, my teraz zamierzamy bronić swój.
– Przy okazji niszcząc nasze miasto? Czy to jakaś cholerna zemsta za niewiadomo jakie krzywdy, których wam nie wyrządziliśmy?
– Niekoniecznie. Robimy to z czystej rozrywki, chęci zdobycia serc, które nakarmią martwą Reverentię, pozwalając jej tym samym na szybszą regenerację, a także dlatego, że nie lubimy łowców.
Miałam nieziemską ochotę na starcie tego piekielnego uśmieszku z twarzy mojego wroga. Zamiast tego zacisnęłam jednak pięści, próbując wziąć wewnętrzny, uspokajający oddech.
– A więc potrzebujecie mojego serca, żeby nakarmić nim Reverentię?
– Jesteś niezwykle domyślna.
– A ty cholernie irytujący. – Prychnęłam głośno, aby pokazać swoje niezadowolenie. – Wciąż nie rozumiem, co jest we mnie takiego wyjątkowego.
– Całkiem niedawno dałem ci na to podpowiedź. Nie pozwól mi zwątpić w twoją inteligencję, panno Auvrey. – Ace posłał mi wredny uśmieszek.
Przewróciłam ostentacyjnie oczami.
– Dobrze, już wspominałeś, że chodzi o moc. Ciekawi mnie tylko, co w niej takiego nadzwyczajnego, że biją się o nią wszystkie ogniste frakcje, których istnienia kompletnie nie rozumiem, bo chyba powinniście pracować na dobro wspólne. Cieniste demony przynajmniej były ze sobą zgodne. – Spojrzałam podejrzliwie na Ace’a. Denerwowało mnie to, że nigdy nie mogłam wyczytać z jego twarzy, o czym dokładnie myśli. Zawsze ukrywał się za tym cholernym, nikłym uśmieszkiem, który przywodził na myśl osobę zapatrzoną w swoje własne odbicie.
– Cieniste demony były oddane jednemu zarządcy, który stworzył Departament Kontroli Demonów. Im zdecydowanie łatwiej jest się komuś podporządkować. Ogniste demony cechuje nieco większa buntowniczość. Owszem, mamy przywódcę, ale nie wszyscy się mu podporządkowujemy. Zależy, czy głoszone przez niego postulaty są nam bliskie. Nasza frakcja chce odbudować Reverentię, inne frakcje chcą wykorzystać twoją moc do bardziej egoistycznych celów – wytłumaczył powolnie, co przywodziło mi na myśl nauczyciela uznającego swoich uczniów za debili. – Jeśli chodzi zaś o twoje serce – spojrzał na mnie ukradkiem, jakby chciał zbadać moją reakcję – oprócz tego, że jesteś owładnięta klątwą wiedźm, która potęguje działanie twoich mocy, masz w sobie również cząstkę energii potencjalnej zwykłego człowieka, która z praktycznego punktu widzenia jest dla nas przydatna, bo widzisz, nie jesteśmy kanibalami. Możemy wyrywać sobie nawzajem serca i je zjadać, ale nie są dla nas wartościowe, a i przy okazji ciężkostrawne. W tobie znajduje się już inna cząstka mocy. Również twoje serce wygląda zupełnie inaczej niż u demona. Jest bardziej… ludzkie. – Ace wzruszył obojętnie ramionami. – Poza tym masz w sobie potężną, demoniczną moc, która jest dziedziczona z pokolenia na pokolenie.
– Niby po kim miałabym odziedziczyć tę super potężną moc?
– Aiden Vaux. Mówi ci to coś?
Przybrałam zdziwioną minę. Słyszałam już co nieco o dziadku. Ponoć moja matka odziedziczyła po nim magię, która była jednak za silna na jej półdemoniczny organizm. Oficjalnie pozbyła się połowy, przehandlowując ją u wiedźmy przekupstwa. Czy to możliwe, że ja również ją odziedziczyłam? W takim razie dlaczego wciąż się nie ujawniła?
– To absurd. Nigdy nie przejawiałam tendencji do używania magii chaosu.
– A jak często używasz swojej mocy? – Ace znowu zdawał się być rozbawiony moim brakiem podstawowej wiedzy na temat demonów. Bardzo mnie to denerwowało.
– Nieczęsto – mruknęłam od niechcenia, spoglądając gdzieś w bok.
– Dlatego nie miałaś okazji jej w sobie odkryć. Moc chaosu często wyzwalana jest z pomocą emocji, a ich w tobie nie brakuje, szczególnie w okresie dorastania. To tylko kwestia czasu, zanim dziedzictwo Aidena Vauxa się w tobie odezwie.
– Skąd wy w ogóle wiecie, że mam w sobie tę moc, skoro jej jeszcze nie użyłam? – Spojrzałam na niego podejrzliwie.
– Przepowiednia.
W pewnym sensie miałam ochotę wybuchnąć śmiechem, jednak kiedy zauważyłam, że twarz Ace’a Bryne’a wcale nie rozszerza się w tym charakterystycznym dla niego uśmieszku, który mógł mi oznajmić, że łże jak pies, zrozumiałam, że mówił prawdę.
– Ogniste demony, podobnie jak ludzie, wierzą w swoje własne bóstwa – zaczął opowieść. – Tak samo jak ludzie, mamy również swoich kapłanów. Nasi są po prostu o wiele bardziej wiarygodni i nieźle posługują się magią. – Uśmiechnął się kpiąco na boku. – W czasach, kiedy zastanawialiśmy się, czy przeżyjemy kolejny dzień bez pożywienia, kapłani często odbywali rytuały, pragnąc odnaleźć odpowiedzi na niezadane pytania. W końcu jednemu z nich się to udało. Kiedy wstąpił w niego błękitny ogień, przemówił do nas: „Tylko serce istoty łączącej w sobie ludzką energię, wiedźmową klątwę i moc chaosu, będzie w stanie odnowić ten świat. Ruszajcie na wschód świata demonów, aby znaleźć pęknięcie ukazujące przejście do świata ludzi”. Po całym rytuale nasz kapłan spłonął, a my ruszyliśmy na poszukiwania. I wcale długo nie musieliśmy szukać ani niezamkniętego przejścia do waszego świata, ani ciebie. Najwyraźniej sprzyjał nam los.
– A więc w imię odbudowy waszego świata, mam zginąć właśnie ja – mruknęłam od niechcenia.
– Ktoś musi zginąć, aby inni mogli żyć.
 Tym razem się nie odezwałam. Pogrążyłam się we własnych rozważaniach, bo oto mój wróg, który dotąd nie chciał zdradzić zbyt wiele na temat planów jego frakcji, wyśpiewał mi wszystko w ciągu kilkunastu minut. Teraz wystarczyło przekazać te informacji reaktywowanej organizacji Nox. Oczywiście, jeżeli uda mi się przeżyć, bo skoro Ace postanowił zdradzić mi potencjalne plany ognistych demonów, istniała możliwość, że mogłam zginąć jeszcze dziś, a nie chciałam się stać pożywką dla Reverentii. Czułam, że w pewien sposób tutaj pasuję, nawet jeżeli ten świat był zniszczony i nie tak piękny, jak opisywał go tata. Nie czułam jednak, abym chciała poświęcać całe swoje życie dla dobra innych demonów. Nie należałam do tego typu osób. Bohater ze mnie żaden, a tym samym samobójca, więc choćby mieli ze mnie obedrzeć skórę, będę się starała za wszelką cenę przeżyć. Może członkowie Nox jeszcze tego nie wiedzieli, ale mnie potrzebowali.
Naszą drogę donikąd przecięły dziecięce stopy małych demonów, których śmiech stanowił pewną odmianę od szarości tego świata. Spojrzałam za nimi, zastanawiając się, jak żyli tutaj przez cały ten czas ze świadomością, że byli odcięci od świata zewnętrznego. Chociaż może umysłów tak małych dzieci nie zajmowały jeszcze takie głębokie rozważania? Może dla nich liczyła się tylko zabawa, zupełnie tak jak teraz.
– Muszę się z kimś spotkać – mruknął od niechcenia Ace, spoglądając przez ramię. Nieopodal nas stała grupka ognistych demonów, która zdawała się go przywoływać już samym wzrokiem.
Ze zdziwieniem pokiwałam głową. Chyba zdawał sobie sprawę z tego, że w każdej chwili mogłam uciec? Z drugiej strony… nawet nie wiedziałam, gdzie. Powoli zapominałam, że Ace Bryne nie był idiotą, za jakiego go miałam.
Kiedy mój towarzysz zostawił mnie samą na polanie, poczułam się dziwnie osamotniona. Nie wiedziałam, co mam robić. W świecie ludzi po prostu chwyciłabym za telefon, aby zająć czymś swoje ręce, a tutaj? Tutaj nawet nie było czego zwiedzać. Jedyne, co mi zostało, to obserwowanie rozbawionych dzieciaków, które bawiły się w coś w rodzaju ludzkiego ganianego. Zamiast krzyczeć „berek”, krzyczeli jednak: „płoniesz”, co wcale mnie nie dziwiło, zważając na ich ogniste zdolności.
Zakładając ręce na piersi, ruszyłam powolnym krokiem przed siebie. Zdecydowanie nie potrafiłam ustać w miejscu, kompletnie niczego nie robiąc. Lepszą opcją wydawało się już chodzenie bez celu po okolicy.
Nie postawiłam nawet kilku kroków, a dzieciaki zaczęły drzeć się wniebogłosy. Nie rozumiałam, o co im chodzi. Chyba nie byłam aż tak przerażającym typem, żeby zaczęły wskazywać na mnie palcami.
– Co? – spytałam, marszcząc czoło.
– Te rośliny są niebezpieczne! Nie można tam chodzić! – krzyknęła piskliwie dziewczynka o płomiennych oczach i brązowych włosach. Słowo daję, chyba wszystkie ogniste demony wyglądały tak samo. Chyba że to Ace miał tak liczne rodzeństwo (ewentualnie potomstwo, bo nie mogłam być pewna jego wieku. Być może w rzeczywistości nie miał siedemnastu lat, tylko był starym, demonicznym pedofilem?).
Spojrzałam pod swoje nogi, próbując odgadnąć, o co tyle krzyku. Napotkałam tam wyłącznie niebieskie kwiatki, które przypominały swoim wyglądem fiołki ze świata ludzi. Nie miałam pojęcia, dlaczego były niebezpiecznie. Ostatecznie to nawet się nie ruszały, jakby były martwe.
– Niby czemu? – spytałam z westchnięciem, wychodząc z kręgu maleńkich roślin. To najwyraźniej uspokoiło demoniczne dzieci, bo przestały się wydzierać, a tym samym zwracać na siebie uwagę dorosłych.
– Bo… bo jakiś czas temu ktoś próbował ugotować z nich wywar, i nagle spłonął – wytłumaczył przestraszony, pobladły chłopiec, który zaciskał pięści przy swojej piersi, jakby się bał, że lada moment serce wyskoczy mu na trawę.
Zmarszczyłam czoło.
– Spłonął? – mruknęłam prędzej do siebie niż do kogokolwiek innego.
– Tak! A jak Dane ostatnio pchnął naszego kolegę w te kwiatki, to był cały poparzony! – wykrzyknęła głosem przepełnionym emocjami ta sama dziewczynka, co wcześniej. – A tobie nic się nie stało? – Przyjrzała mi się podejrzliwie.
Spojrzałam w dół na swoje stopy, po czym potrząsnęłam głową. Ostatecznie moja skóra była przysłonięta materiałem, więc raczej ta roślina nie powinna sprawić mi bólu. To jednak sprawiło, że zainteresowałam się reveryntyjskimi fiołkami. Uklęknęłam przy nich i odważnie chwyciłam za roślinę, wyrywając ją razem z korzeniami z ziemi. Dzieci znów zaczęły się wydzierać wniebogłosy, ja zaś obróciłam się w ich kierunku i pokazałam dłoń, na której nie było żadnego oparzenia czy rany.
– Nic mi się nie stało – rzuciłam z uśmieszkiem. – Być może działa to tylko na ogniste demony.
– To kim ty jesteś? – spytał trzeci chłopiec, który dotąd się nie odzywał.
– Nikim szczególnym. – Wzruszyłam ramionami. Raczej nie powinnam wspominać ani o tym, że miałam jakieś powiązanie z cienistymi demonami, ani że byłam w jakiś sposób związana z ludźmi. Postanowiłam, że bezpiecznie zmienię temat. – Powiedzcie mi, jak nazywa się ta roślina? – Uniosłam kwiat, uważniej się mu przyglądając.
– La… la… – powtarzała dziewczynka, spoglądając w niebo, jakby nie mogła sobie przypomnieć. – Lacrimosa? – Kiedy spojrzała na swoich kolegów, ci pokiwali znacząco głowami, zgadzając się z tą nazwą.
Posłałam im krzywy uśmieszek, który starał się udawać miły. W rzeczywistości nie byłam miła dla kogokolwiek, a co dopiero dla dzieci. Nie wyobrażałam sobie, abym pewnego dnia miała mieć na utrzymaniu jakiegoś małego gnojka. Własnego męża też sobie nie potrafiłam wyobrazić. Byłam zbyt wielką egoistką, a przy okazji indywidualistką, aby z kimkolwiek dzielić własne życie. Mama i tata raczej nie doczekają się z mojej strony wnuków. Cudem będzie, jak doczekają się ich od jakiegokolwiek dziecka, które spłodzili. Nate był małym niedorobem, który nie potrafił patrzeć na kobiety jak na kogoś, kogo można by pokochać, a Calanthia wolała naukę i zajęcia dodatkowe niż znajomości z chłopakami. Dziwna ta rodzina Auvreyów. Dziwna, ale na szczęście moja.
Kiedy dzieciaki pobiegły już w swoją stronę, ja schowałam kwiatka dyskretnie do kieszeni, starając się zapamiętać jego nazwę. Cały czas mruczałam ją pod nosem, jakbym popadła w trans, to dlatego nie zauważyłam Ace’a, który do mnie podszedł. Kiedy ja wgapiałam się w pustą przestrzeń, powtarzając szeptem to jedno słówko, on pochylił się tuż nad moją twarzą i uniósł brew, jakby zastanawiał się, czy na pewno wszystko ze mną w porządku. Początkowo na niego nie zareagowałam. Po prostu przyciszyłam głos, ograniczając się wyłącznie do bezgłośnego wymawiania nazwy. Dopiero wtedy chłopak zareagował.
– Potrzebujesz pomocy? – spytał z wrednym uśmiechem.
– Ależ skąd – wymruczałam słodko, czując wewnętrzną satysfakcję. – Auvreyowie tak mają.
– Lubicie gadać ze sobą?
– Kiedy nie mamy przy sobie żadnego porządnego rozmówcy, wybieramy siebie. Przynajmniej wiemy wtedy, że ten monolog jest na właściwym poziomie – wyjaśniłam głosem przepełnionym zjadliwą ironią, a potem odepchnęłam twarz mojego nowego kolegi. Chyba zaczynałam się powoli przyzwyczajać, że dla Ace’a Bryne’a nie istniało coś takiego jak przestrzeń osobista. – Co teraz robimy, panie porywaczu?
– Obiecałem ci spacer, więc dostałaś spacer. – Chłopak wzruszył beztrosko ramionami. – Teraz musimy wrócić do zamku. Moja matka chciała z tobą porozmawiać.
– Matka? – Uniosłam brew, zakładając ręce na piersi. Od razu przybrałam kpiącą postawę: – Przedstawisz mnie jej jako swoją przyszłą żonę?
– Gdybyś miała przeżyć jeszcze kilka najbliższych lat, nie wykluczone, że mógłbym to zrobić. – Ace spojrzał na mnie ze znaczącym uśmieszkiem. To sprawiło, że nieco się zakłopotałam. – Nie, droga panno Auvrey. Ty już poznałaś moją matkę.
Zmarszczyłam czoło, ponieważ nie przypominałam sobie, abym poznała jakąkolwiek kobietę, którą przedstawiłby jako własną matkę.
Zaraz…
Spojrzałam z rosnącym w oczach zdziwieniem na Ace’a, który zdawał się rozumieć moją reakcję. Rzeczywiście, nigdy nie przedstawił mi swojej matki, ale wcale nie musiał tego robić, bo oprócz niego istniał tylko jeden ognisty demon, z którym miałam bezpośrednią styczność. Elienore, osoba, która prawdopodobnie zarządzała tą cholerną frakcją. Osoba, która zabrała mnie do Reverentii, wymieniając mnie na moją własna matkę.
***
Przez cały mój pobyt w Reverentii liczyłam na to, że będę mogła tu spędzić cały dzień, a więc przy okazji spotkać się z matką Ace’a i wyciągnąć z niej jakieś cenne informacje. Jednak Nox nie było zbytnio cierpliwe, jeżeli chodziło o moje przebywanie w niewoli. Ledwie wkroczyliśmy do zamku, a okazało się, że jest pogrążony w chaosie. Już z oddali słyszałam tatę, który wykrzykiwał do demonów:
– Oddawać mi córkę, kutafony!
W normalnym przypadku usłyszałabym zaraz po nim głos rozsądku należący do mojej mamy, ale podejrzewałam, że aktualnie siedziała w domu i leczyła rany po ostatniej ognistej bitwie. Tata nigdy nie wziąłby jej ze sobą, nawet jeżeli błagałaby go o to na kolanach. Podejrzewałam, że Calanthia i Nate również zostali w świecie ludzi.
Kiedy obejrzałam się w tył, aby rzucić mojemu towarzyszowi, że czas na mnie, zdziwiłam się, bo nikogo tam nie było. Ace Bryne najwyraźniej zrozumiał, że stał w tym momencie na przegranej pozycji, ewentualnie nie miał najmniejszej ochoty mierzyć się z moim ojcem, który znany był ze swoich eksperymentalnych prób, służących wynalezieniu broni przeciwko ognistym demonom. Teraz już nie będzie musiał jej szukać. Jedna z nich spoczywała w mojej kieszeni.
– Tato! – krzyknęłam, dostrzegając na końcu korytarza lekko przypalonego Nathiela Auvreya, który próbował właśnie oderwać głowę jednemu z demonów. Właśnie wskoczył na jego plecy, ujeżdżając go jak dzikiego byka. Z szerokim uśmiechem pomachałam do niego dłonią, na co mój tata zrobił to samo.
– Tęskniłem za tobą! – krzyczał, przykładając dłonie do ust w taki sposób, jakby tworzył prowizoryczny megafon. Demon przez cały ten czas próbował zrzucić go z pleców. – Co tam słychać?!
– Wszystko okej! – odkrzyknęłam.
– Poczekaj na mnie chwilę, zaraz do ciebie dołączę!
W momencie, kiedy Nathiel Auvrey rozprawiał się z demonami, ja oparłam się plecami o ścianę, czekając na to, aż skończy się z nimi bawić. W końcu doczekałam się jednak tej upragnionej chwili.
Kiedy tata do mnie podszedł, przygarnął mnie dłonią do swojej piersi. Cóż, ostatecznie to była jedyna osoba, której dawałam prawo do tulenia. Nikogo znajomego obok nas nie było, dlatego ja również pozwoliłam sobie na ten gest przepełniony czułością. Może nie byłam tutaj zbyt długo, ale zdążyłam się za nim stęsknić. Poza tym Reverentia mimo wszystko zdawała się być obca, kiedy nie było tutaj mojej rodziny.
– Wszystko w porządku? Nic ci nie zrobili? – szepnął do mojego ucha tata.
– Wszystko w porządku – odpowiedziałam, odsuwając się od niego na moment. – Powinieneś być ze mnie dumny, bo zdobyłam mnóstwo informacji. Na dodatek chyba odkryłam, jak pozbyć się ognistych demonów. – Przybrałam diabelski uśmieszek.
– Jestem z ciebie cholernie dumny, Aura. – Nathiel poklepał mnie po głowie jak małe dziecko, obdarzając mnie swoim słynnym wyszczerzonym uśmiechem. – Co prawda liczyłem na to, że ja pierwszy odkryję broń na ogniste demony, ale już trudno. – Wzruszył ramionami. – Dobrze, że masz moje geny, wobec czego po części mogę się czuć, jakby to ja dokonał ważnego odkrycia. – Zachichotał jak nastolatek, który właśnie wyrządził nauczycielce jakiś kawał.
Potrząsnęłam głową, nie mogąc powstrzymać się od uśmiechu. Już chciałam otworzyć usta, kiedy usłyszałam, że z oddali nadbiegają kolejni członkowie Nox. Niebawem dołączył do nas wujek Sorathiel, a także Aren – ojciec Madelyn. Wtedy już wiedziałam, że czas najwyższy uciekać z Reverentii. I choć spoglądałam na nią tęsknię, marząc o tym, że pewnego dnia będę miała możliwość wybrać się tutaj z własnej nieprzymuszonej woli, cieszyłam się, że ostatecznie wracam do domu. Do mojej rodziny. I to z przewagą nad ognistymi demonami, które niedługo zamierzaliśmy wyrżnąć w pień.