poniedziałek, 20 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 45 - "Krąg życia"

Z jednodniowym opóźnieniem, ale skończone. Zauważyłam, że te daty są ostatnio strasznie ruchome. Jak nie spóźnię się z poprawianiem WCNa, to spóźnię się z poprawianiem WCSa, ha. 
Powiedzmy, że rozdział lekko odpoczynkowy, zapowiadający coś większego. Dawno nie było Sorci, to też się na nich skusiłam huehuehu. 
***
Od ostatniego starcia z wiedźmami minął już ponad tydzień. Od tamtej pory nie widzieliśmy ani la bonne fee, ani Arena. Czarodziejki potrzebowały czasu na pogodzenie się ze stratą i zrozumienie tego, co zrobiła dla nas Madlene, Arena oprócz straty ukochanej dręczyły również dziwne dziury w pamięci i chorująca córka. Nie chcieliśmy ich poganiać, a równocześnie zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że w końcu będziemy zmuszeni prosić ich o pomoc. Było coraz gorzej. Demony atakowały już nie tylko niewinnych ludzi – do tej pory bały się podchodzić do nas chociaż na krok, teraz byliśmy dla nich głównym obiektem do wyeliminowania. Czasy, kiedy unikały Nox jak ognia przeminęły. Najwyraźniej coś musiało podbudować ich nienawiść. Czy to Vail Auvrey maczał w tym palce? Nie mieliśmy wątpliwości co do tego, że to część jego planu. Chciał nas doprowadzić do przedwczesnej kapitulacji, złamać naszego ducha walki, który po śmierci jednej z naszych sojuszniczek i tak był już mocno osłabiony. W dosłowny sposób pokazywał nam, że nad nami góruje. Nie mieliśmy żadnego planu, nie wiedzieliśmy co robić, jedyne, co nam pozostało to żyć z dnia na dzień, walczyć z demonami, które nam zsyłał i przygotowywać się do bitwy, która niebawem miała nadejść.
Ślęczałam nad papierami już od kilku godzin. Wszyscy z Nox zgodnie orzekli, że najlepszą osobą od biurokracji będę ja, dlatego kiedy Nathiel spędzał całe dnie poza domem, próbując uratować niczego nieświadomych ludzi przed demonami, ja siedziałam w domu, opracowywałam misje i kompletowałam zespoły, które miały w nich uczestniczyć. Przy okazji wypijałam litry herbaty i próbowałam uspokoić dzieci, które czasem nie dawały mi spokoju i usilnie próbowały zmusić mnie do zabawy. Nie mogłam poradzić nic na to, że ostatnio ani Nathiel, ani ja nie mieliśmy dla nich czasu. Owszem, bolało mnie to, że ich zaniedbujemy, czy nie mamy pełnej kontroli nad tym, co robią – nieraz zamykały się w pokoju i objadały czekoladą, a ja wykorzystując chwilę skupienia, starałam się przy największych obrotach uporać z pracą – ale nie mieliśmy wyboru. Ze względu na serię przedziwnych wypadków zamknięto ostatnio przedszkole, do którego uczęszczały dzieciaki. Baliśmy się, że ta „seria dziwnych przypadków” mogła być spowodowana tym, że demony chciały dorwać nie tylko nas, ale również i nasze dzieci.

niedziela, 12 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 44 - "Zew wiatru"

Rozdział krótki i... dołujący. W swoim życiu chyba nie napisałam nic równie smutnego, jak 44 rozdział WCSa. W jednej chwili i to na własne życzenie zepsułam sobie humor. Nie sądziłam, że pisanie może dostarczyć mi również takich emocji. To tylko dowodzi temu, że WCS jest już częścią mojego życia. Z jednej strony to piękne, z drugiej... przerażające. Do końca zostało jakieś 5 rozdziałów. Robi się coraz ciężej i to nie tylko mi, ale również bohaterom WCSa!
*** 

Zacisnęłam powieki i opuściłam głowę w dół, zasłaniając twarz łokciem. Próbowałam uciec od oślepiającego światła, choć nie było to łatwe. Przez ten krótki moment nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje, a jednak byłam dziwnie spokojna. Czy to za sprawą mocy, którą uwolniła Madlene? Lata temu, kiedy się poznawałyśmy, wytłumaczyła mi, że magia mentalna, którą się posługuje jest na tyle potężna, iż potrafi ingerować nawet w siły natury, jej stosowanie wymaga jednak zużycia potężnych pokładów energii. Z jej pomocą prawdopodobnie można było zniszczyć cały świat, pod warunkiem, że poświęci się dla tego celu swoje własne życie. To dlatego osoby, które stosowały rzadką magię śpiewaną były pod stałą kontrolą Rady – la bonne fee bały się o to, że czarna magia w połączeniu z tą mocą może doprowadzić do zagłady naszej planety. Madlene nie użyła jednak złego czaru. W powietrzu dało się wyczuć spokój, dobro i równowagę.
Rażąca biel z czasem zmieniła się w ogrzewające skórę ciepłe promienie słoneczne, a krwawy deszcz przeszedł w pozbawioną skazy wodę, która w zetknięciu z naszymi ranami powodowała ich całkowite wypalanie. Kiedy przyzwyczaiłam już oczy do nowego światła i mogłam spojrzeć wyraźniej na świat, spostrzegłam, że jestem całkowicie czysta – krew spłynęła niewidzialnymi kanałami wprost do ziemi, a ja poczułam się znowu rześka i pełna energii, pomimo tego, że zużyłam potężną dawkę swojej chaotycznej mocy. To nie były omamy, to śpiewająca czarodziejka odwróciła szkody swoją własną magią. Próbowałam ją dostrzec poprzez promienie rażącego światła, ale nie byłam w stanie. Widziałam tylko to, co działo się między naszymi sojusznikami. 
Większość członków Nox spoglądała po sobie zdziwiona tym, że ich rany po prostu zniknęły, a burza i wichry szalejące nad naszymi głowami w przeciągu minuty przemieniły się w radośnie grzejące nasze twarze słońce i rześki deszcz. Nikt zdawał się nie zwracać szczególnie wielkiej uwagi  na to, kto jest przyczyną naszego nagłego ozdrowienia. Wszyscy byli w zbyt wielkim szoku, aby zauważyć, że to Madlene stała na szczycie wzgórza i przywracała nasze miasto do ładu. Tylko trzy la bonne fee wiedziały, co to oznacza – stanowiły pewien kontrast dla równoważącego się krajobrazu. 
Patricia wciąż klęczała na ziemi z bezradnie rozciągniętymi wzdłuż ciała rękami i płakała tak przejmująco, jakby właśnie kogoś utraciła. Poddała się, bo wiedziała, że nie jest w stanie już niczego zrobić. Co innego z Marthą i Alexandrą – pierwsza z nich początkowo starała się przebić przez potężną magię, którą roztaczała wokół siebie śpiewająca czarodziejka, w końcu jednak uznała, że jej starania nie przyniosą żadnych efektów. Tylko Alexandra posyłała swoje pioruny w górę, próbując się przebić przez światło. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Niemal popadła w szaleństwo, próbując z krzykiem dotrzeć do swojej przyjaciółki. W końcu Martha chwyciła ją wpół i zaczęła odciągać od wzgórza. Alex nie chciała się poddawać. Wyrywała się tak silnie, że w końcu uderzyła łokciem prosto w nos Marthy.

poniedziałek, 6 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 43 - "Usłysz wołanie"

Oczywiście  z lekkim opóźnieniem, ale udało mi się skończyć ten rozdział jeszcze przed północą. Trochę dłużej zajęły mi poprawki. Możecie mi wierzyć, że ten 10-stronnicowy fragment popłynął prosto z mojego umysłu pogrążonego w dzikim, wojennym transie >D! Nie potrafię racjonalnie ocenić, czy rozdział 43 jest dobry, ale... starałam się, żeby był. W trakcie jego pisania miałam ustalony na papierze zarys fabuły, a i tak pozmieniałam niektóre sceny. Zawsze tak jest. To chyba dobrze, bo historia płynie w mojej głowie własnym torem, zupełnie jakbym sama tam była. Uwielbiam to uczucie, które pochłania mnie tak, ze nie wiem co się wkoło mnie dzieje!
Wiem, ostatnio mam problem ze wstawianiem rozdziałów na bieżąco. Nie mam słów na swoją obronę. Po prostu trudno mi ostatnio pisać!
***
Bariera wichrów i chaosu zamknęła się tuż za moimi plecami, zahaczając o ostatnie kosmyki blond włosów. Kiedy oglądnęłam się za siebie, przed oczami mignął mi tylko szmaragdowy punkcik wyrazistych, demonicznych tęczówek i uniesiony w sarkastycznym uśmiechu do góry prawy kącik ust. Nie ulegało wątpliwości, że Sapphire zrobiła to celowo. Chciała udowodnić mi, jak wielką siłę ma bariera, która po krótkim zetknięciu z moimi włosami pozbawiła ich kilku kosmyków, czy zwyczajnie zrobić mi na złość? Opcja druga wydawała się bliższa rzeczywistości.
W obrębie parku otoczonym zewsząd porywistym wiatrem i przedmiotami codziennego użytku, panowała niesamowita cisza, zupełnie jakby to miejsce jako jedyne w mieście zostało wygłuszone z pomocą czarnej magii. Wiatr wędrujący po okręgu wydawał tylko cichy, przyjemny dla uszu szum kojarzący się z morskimi falami. Przez moment poczułam się, jakbym była na wymarzonych wakacjach z mężem i z dziećmi, jakbym była poza całym złem dręczącym od lat Nox. To jednak tylko iluzja, z której szybko się otrząsnęłam. Rzeczywistość dała o sobie znać wyimaginowanym ciosem wymierzonym wprost w policzek.
Byłam w miejscu, gdzie mogłam zginąć. Byłam w miejscu, gdzie mogli zginąć moi przyjaciele. Właśnie rozpoczęłam jedną z ciężkich bitew, które są tylko wstępem do tego, co mogło się stać potem. W końcu wiedźmy chciały wykończyć la bonne fee – nas czekało jeszcze starcie z demonami, które uparcie milczały i obserwowały nas z bezpiecznego kąta Reverentii. To, że departament chciał nas osłabić, pozbywając się naszych najsilniejszych sojuszniczek, nie ulegało wątpliwości, a kto jak nie wiedźmy parające się czarną magią, mogły stanąć naprzeciw nim? Vail Auvrey stosował proste rozwiązania, które zazwyczaj się sprawdzały. Na dodatek wiedział, jak grać na ludzkich uczuciach, których sam nie posiadał.
– Powinniśmy się rozdzielić – odezwał się Sorathiel. Widziałam jak kilku członków Nox prostuje swoje plecy i napina mięśnie. Od dłuższego czasu czekali na jakikolwiek rozkaz naszego szefa. Na dźwięk jego głosu wszyscy, bez wyraźnego sprzeciwu, wstrzymali swój cichy chód wiodący wprost w paszczę wrogich wiedźm.
– Jeżeli mamy się już rozdzielać, my pójdziemy przodem – odezwała się Alexandra, która przepchała się łokciami na sam środek naszego milczącego zgromadzenia. Miała poważną minę i mocno ściągnięte brwi. Kiedy Sorathiel chciał otworzyć usta, aby zaprzeczyć temu pomysłowi, dziewczyna wystawiła w górę rękę. Ten gest wystarczył, aby nasz przywódca wstrzymał potok tłumaczących słów. – Doceniamy to, że jesteście tu razem z nami, równocześnie chciałybyśmy wam przypomnieć, że to głównie nasze starcie. To nas wiedźmy chcą dopaść. Jeżeli ktoś ma się z nimi równać, to tylko my. – Świecące brązowe oczy nawet nie drgnęły, kiedy ich właścicielka wpatrywała się w twarz Sorathiela.