niedziela, 12 listopada 2017

[TOM 3] Rozdział 44 - "Zew wiatru"

Rozdział krótki i... dołujący. W swoim życiu chyba nie napisałam nic równie smutnego, jak 44 rozdział WCSa. W jednej chwili i to na własne życzenie zepsułam sobie humor. Nie sądziłam, że pisanie może dostarczyć mi również takich emocji. To tylko dowodzi temu, że WCS jest już częścią mojego życia. Z jednej strony to piękne, z drugiej... przerażające. Do końca zostało jakieś 5 rozdziałów. Robi się coraz ciężej i to nie tylko mi, ale również bohaterom WCSa!
*** 

Zacisnęłam powieki i opuściłam głowę w dół, zasłaniając twarz łokciem. Próbowałam uciec od oślepiającego światła, choć nie było to łatwe. Przez ten krótki moment nie wiedziałam, co się wokół mnie dzieje, a jednak byłam dziwnie spokojna. Czy to za sprawą mocy, którą uwolniła Madlene? Lata temu, kiedy się poznawałyśmy, wytłumaczyła mi, że magia mentalna, którą się posługuje jest na tyle potężna, iż potrafi ingerować nawet w siły natury, jej stosowanie wymaga jednak zużycia potężnych pokładów energii. Z jej pomocą prawdopodobnie można było zniszczyć cały świat, pod warunkiem, że poświęci się dla tego celu swoje własne życie. To dlatego osoby, które stosowały rzadką magię śpiewaną były pod stałą kontrolą Rady – la bonne fee bały się o to, że czarna magia w połączeniu z tą mocą może doprowadzić do zagłady naszej planety. Madlene nie użyła jednak złego czaru. W powietrzu dało się wyczuć spokój, dobro i równowagę.
Rażąca biel z czasem zmieniła się w ogrzewające skórę ciepłe promienie słoneczne, a krwawy deszcz przeszedł w pozbawioną skazy wodę, która w zetknięciu z naszymi ranami powodowała ich całkowite wypalanie. Kiedy przyzwyczaiłam już oczy do nowego światła i mogłam spojrzeć wyraźniej na świat, spostrzegłam, że jestem całkowicie czysta – krew spłynęła niewidzialnymi kanałami wprost do ziemi, a ja poczułam się znowu rześka i pełna energii, pomimo tego, że zużyłam potężną dawkę swojej chaotycznej mocy. To nie były omamy, to śpiewająca czarodziejka odwróciła szkody swoją własną magią. Próbowałam ją dostrzec poprzez promienie rażącego światła, ale nie byłam w stanie. Widziałam tylko to, co działo się między naszymi sojusznikami. 
Większość członków Nox spoglądała po sobie zdziwiona tym, że ich rany po prostu zniknęły, a burza i wichry szalejące nad naszymi głowami w przeciągu minuty przemieniły się w radośnie grzejące nasze twarze słońce i rześki deszcz. Nikt zdawał się nie zwracać szczególnie wielkiej uwagi  na to, kto jest przyczyną naszego nagłego ozdrowienia. Wszyscy byli w zbyt wielkim szoku, aby zauważyć, że to Madlene stała na szczycie wzgórza i przywracała nasze miasto do ładu. Tylko trzy la bonne fee wiedziały, co to oznacza – stanowiły pewien kontrast dla równoważącego się krajobrazu. 
Patricia wciąż klęczała na ziemi z bezradnie rozciągniętymi wzdłuż ciała rękami i płakała tak przejmująco, jakby właśnie kogoś utraciła. Poddała się, bo wiedziała, że nie jest w stanie już niczego zrobić. Co innego z Marthą i Alexandrą – pierwsza z nich początkowo starała się przebić przez potężną magię, którą roztaczała wokół siebie śpiewająca czarodziejka, w końcu jednak uznała, że jej starania nie przyniosą żadnych efektów. Tylko Alexandra posyłała swoje pioruny w górę, próbując się przebić przez światło. Nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Niemal popadła w szaleństwo, próbując z krzykiem dotrzeć do swojej przyjaciółki. W końcu Martha chwyciła ją wpół i zaczęła odciągać od wzgórza. Alex nie chciała się poddawać. Wyrywała się tak silnie, że w końcu uderzyła łokciem prosto w nos Marthy.
Niepokój przebił się przez sferę równowagi i zakłuł mnie prosto w serce. One doskonale wiedziały, co się dzieje. Ich skrajne reakcje wskazywały na to, że to pieśń ostateczności, której bały się wszystkie czarodziejki świata. To właśnie ona potrafiła wywołać kataklizmy, wszcząć wojny i zabić miliony ludzi. Nie była jednak użytkowana przez wiedźmę, a jedną z la bonne fee, która pragnęła tylko i wyłącznie dobra.
Wiedziałam już, że to koniec bitwy. Nawet wiedźmy nie mogły przeciwdziałać tak potężnemu zaklęciu. Mogły się tylko wpatrywać w powracające do życia otoczenie i czekać na swój koniec.
Nad naszymi głowami przetoczyła się biała mgła, która ogarnęła całe miasto. W tym samym momencie cztery złe czarodziejki zaczęły drzeć się wniebogłosy. Kiedy spojrzałam w ich kierunku, dostrzegłam, że chwytają się za głowy i zataczają, jakby próbowały usunąć ze swoich głów demony. Czarny cień ulatniał się z ich ciał i wędrował w stronę światłości, ostatecznie przemieniając się w czystą biel. Cała ta scena przywodziła na myśl oczyszczenie. Czy Madlene właśnie pozbawiła ich czarnej magii, która zakorzeniła się głęboko w ich umysłach? Niejednokrotnie la bonne fee wspominały, że stosowanie złych mocy sprawia, że dana czarodziejka wyzbywa się człowieczeństwa, a żądza potężnej magii przysłania jej światopogląd i zakorzenia w ciele czyste zło, którego nie da się po prostu wyzbyć. Teraz już wiedziałam, że wiedźmy pozostaną przy życiu. To oczywiste, w końcu la bonne fee nie zabijały wrogów, kiedy nawet w niewielkiej części wciąż byli ludźmi.
Świetlista magia i śpiew urwały się nagle. Wtedy cała biel otoczenia zaczęła znikać, pozostawiając świat w obojętnym bycie pozbawionym zarówno dobra, jak i zła. Prawie natychmiastowo spojrzałam na wzgórze. Dostrzegłam tylko spadające ze szczytu ciało czarodziejki, które frunęło na wietrze wraz z szeroką rozłożonym płaszczem. Alex rzuciła się, żeby ją złapać, ale w jej dłoniach znalazły się tylko poły samotnej szaty pozbawionej właścicielki. Dookoła nas bezwolnie wirowały karty tarota, które ostatecznie wylądowały jak martwe na ziemi.
Wszystkie czarodziejki zastygły w bezruchu. Widziałam, jak Martha chwyta się nagle za serce i bierze głęboki wdech, a Patricia wydaje z siebie głośny okrzyk zaskoczenia. Podobną reakcję przeżył Aren, który wylądował na kolanach i chwycił się za głowę, głośno sycząc z bólu. Byłam osobą, która znajdowała się najbliżej niego, dlatego od razu do niego podbiegłam i przy nim uklęknęłam.
– Wszystko w porządku? – zapytałam.
Półdemon podniósł przerażone oczy do góry i spojrzał mi prosto w twarz. Ręce, które trzymał na głowie nagle opuścił bezwładnie w dół, a usta rozszerzył w lekkim niedowierzaniu. Zdziwiło mnie, kiedy zobaczyłam, że po jego policzkach spływają łzy. To było pierwszy raz, kiedy widziałam Arena w takim stanie. Bałam się cokolwiek powiedzieć. Po prostu wgapiałam się w jego twarz, która wyrażała ból, niedowierzanie i strach.
– Aren? – spytał Sorathiel, który również obok nas uklęknął.
– Wspomnienia – tylko tyle wydusił z siebie szeptem chłopak.
Wiedziałam, co oznaczają reakcje czarodziejek i Arena. La bonne fee odzyskały to, co poświęciły dla swojej przyjaciółki odprawiając rytuał poświęcenia, a półdemon odzyskał wspomnienia, których pozbawiła go przed ucieczką śpiewająca czarodziejka.
To nie pozostawiało już żadnych wątpliwości.
Madlene nie żyła.
Wśród nas zapanowała przejmująca cisza. Byliśmy świadomi tego, że wygraliśmy bitwę, a jednocześnie czuliśmy się przegrani.
Nie tak wyobrażaliśmy sobie własne zwycięstwo.
***
Nasze miasto wróciło do ładu. Kiedy w milczeniu wracaliśmy do siedziby Nox, na ulicy mijali nas niczego nieświadomi ludzie pozbawieni wspomnień, które były związane z tą wielką bitwą. Tylko w naszych głowach wciąż tkwił obraz ciemnego płaszcza upadającego w blade ręce Alexandry – niosła go przed sobą z nabożną czcią.
Najgorzej z tą stratą radziły sobie la bonne fee, co nie było niczym dziwnym, w końcu zginęła ich najlepsza przyjaciółka, którą tak uparcie starały się ochronić.
Martha szła z grobową maską przyczepioną do twarzy, wpatrując się tępo przed siebie. Miałam wrażenie, że gdyby ktokolwiek teraz się do niej odezwał, zapewne by nie odpowiedziała. Wyglądała jak pozbawiona życia marionetka, której kazano iść za tłumem, a więc to robiła. Nie lepiej wyglądała Alex. Nie mogłam dostrzec jej wyrazu twarzy, ponieważ ukryła ją za burzą płomiennych włosów, ale każdy jej krok niósł ze sobą tyle trudu, że wydawało mi się, iż lada moment po prostu padnie na ziemię i więcej nie wstanie. Jej chód przypominał osobę, która idzie w orszaku żałobnym, aby zakopać ważną dla siebie osobę w ziemi. Niestety, los nawet nie dał jej takiej możliwości, w końcu Madlene po prostu się rozpłynęła.
Największymi emocjami odznaczała się twarz Patricii. Kiedy staliśmy zesztywniali na polu bitwy, nie wiedząc co zrobić, to ona przerwała ciszę swoim wybuchem. Wpadła w tak wielką panikę, że nawet czarodziejki, które starały się ją przytrzymać w miejscu, nie były w stanie tego zrobić same. Teraz podążała za swoimi przyjaciółkami cicho popłakując i pociągając nosem. W ręku trzymała jedną z kart, która należała do Madlene – narysowany był na niej księżyc.
Aren nie odzyskał wszystkich wspomnień, ale zdecydowanie większą ich część. Czuł się zawiedziony, zdradzony i oszołomiony. Nie mógł pojąć, dlaczego Madlene próbowała pozbawić go wspomnień. Nie dostrzegał tego, że chciała oszczędzić mu bólu po swojej śmierci. To prawda, że uczyniła to w najbardziej drastyczny sposób, jaki przyszedł jej do głowy, ale czego nie robili ludzie, kiedy chcieli ochronić bliskich przed bólem? Wiedziałam, że jeszcze sporo czasu minie, zanim pogodzi się z decyzją czarodziejki. 
Wcale nie lepiej prezentowała się reszta naszego zespołu. Wszyscy tworzyliśmy pochmurny orszak zwycięstwa, którego mijani i cieszący się dniem ludzie, nie potrafili zrozumieć. Nikt z przechodniów nie wiedział, co tu się działo jeszcze kilkadziesiąt minut wstecz. Nawet nie mieli pojęcia jak wielkie brzemię nieśliśmy na swoich barkach. 
Tragiczni bohaterowie, których ludzkość nigdy nie pozna. Przegrani zwycięzcy, którym los śmiał się prosto w twarz.
Chwyciłam za dłoń swojego męża próbując zapełnić ziejącą w mojej duszy pustkę. Może nie znałam Madlene tak blisko jak reszta czarodziejek, ale naprawdę ją lubiłam. Miałam nadzieję, że w przyszłości uda mi się spłacić ogromny dług, jaki u niej miałam, w końcu tyle razy bezinteresownie mi pomogła. Teraz nie mogłam uczynić już zupełnie nic. Mogliśmy jedynie wesprzeć Arena w tej ciężkiej chwili i zaoferować mu swoją pomoc w opiece nad córką – w końcu został samotnym ojcem. Mogliśmy również spróbować wesprzeć resztę la bonne fee, które zapewne długi czas nie będą potrafiły zapomnieć o tym wydarzeniu.
Każdy z nas zdawał sobie sprawę z tego, że wojna przyniesie nam straty w ludziach, wszyscy baliśmy się jednak tego, że zginą ci, którzy są najbliżsi naszemu sercu. Żyliśmy z dnia na dzień, próbując odwołać od naszych umysłów myśl, że ostateczna bitwa czai się tuż za rogiem, cieszyliśmy się codziennością, spędzaliśmy czas w gronie bliskich i czekaliśmy nieświadomie na koniec. To prawda, że człowiek żył głupią nadzieją. Nadzieją, która uciekała od niego w momencie dziejącej się tragedii.
W naszej świadomości narodziła się prawda, którą niosła ze sobą rzeczywistość.
Niedługo wszyscy mogliśmy zginąć.
Nathiel ścisnął mocno moją dłoń i posłał mi ukradkowy uśmiech. Chciał, aby podniósł mnie na duchu, a tylko sprawił, że poczułam się jeszcze bardziej przytłoczona. Przecież jego też mogłam stracić. Wiedźmy pokazały mi dzisiaj jeden z najgorszych scenariuszy wojny. Przez to wiedziałam już, że nie będę w stanie prowadzić normalnego życia, póki demony nie zaatakują. 
Wzięłam cichy wdech i z ponurą miną spojrzałam przed siebie.
Wiedźmy spotkał ten sam los, co większość ludności naszego miasta. Oprócz czarnej magii, zostały również pozbawione pamięci – tylko Celestine spotkał krytyczny koniec. W miejscu, gdzie stała znaleźliśmy czarną szatę i ludzkie kości. Kiedy Madlene sprawiła, że zło odeszło od wiedźm, odeszła również od nich cała moc. Celestine była wiekową wiedźmą, którą po przełamaniu uroku czekała tylko i wyłącznie śmierć. Reszta przeklętych la bonne fee podążała przodem w naszym otoczeniu, pod czujnym okiem członków Nox. Zamierzaliśmy oddać je w ręce Rady, nie obchodziło nas, co z nimi zrobią.
Kiedy dotarliśmy już do siedziby przywitały nas radosne okrzyki dzieci, które nawet nie zdawały sobie sprawy z tego, co się działo podczas naszej nieobecności. Głośny śmiech Aury, która przytuliła się do szyi swojego ojca i łzy w oczach Nate’a, który przylgnął do moich nóg sprawił, że z oczu popłynęły mi łzy. Kiedy tuliłam swojego syna, ukryłam w jego czarnych włosach twarz udając, że to z radości.
Co, jeśli moje dzieci czekał taki sam los, jak małą Madelyn, której matka umarła? Świadomość tego uderzyła mnie tak nagle, że zabrakło mi w płucach powietrza. Nathiel najwyraźniej dostrzegł moją reakcję, bo przygarnął w swoje ramiona całą naszą rodzinę, dla której był jak grunt – trzymał na sobie wszystkie filary, których przedstawicielami byliśmy. Gdyby nagle go zabrakło...
Zacisnęłam mocno powieki i schowałam głowę w jego piersi. Wystarczyło kilka głębokich wdechów i powróciłam do stanu względnej przydatności.
Sorathiel powołał kilku członków Nox do odprowadzenia la bonne fee wraz z wiedźmami do Rady, ale czarodziejki uparły się, że nie potrzebują pomocy, w końcu co mogą zrobić im pozbawione magii i nieświadome niczego kobiety, które szły przed siebie posłusznie, nie próbując nawet uciec?
Wszyscy zatrzymaliśmy się w miejscu i spojrzeliśmy na Alexandrę, Marthę oraz Patricię. Chociaż chcieliśmy wyrazić swój ból, nikt nawet nie potrafił się odezwać. Cisza i bezruch stały się przytłaczające.
– Przykro nam. – Tylko tyle zdołał wydusić z siebie Sorathiel, który poczuł ogromną odpowiedzialność ciążącą na jego barkach. W końcu był szefem organizacji, głową naszego zgromadzenia. Widziałam, że czuje się poniekąd winny tego zdarzenia.
– Nam też jest przykro i to o wiele bardziej – mruknęła od niechcenia Alex i cofnęła się do drzwi. Martha i Patricia skinęły nam głowami, a potem wraz z wiedźmami wyszły z siedziby. Milczenie w pomieszczeniu przerywał tylko przejmujący płacz małej Madelyn, którą Aren tulił do siebie z całej siły.
To był jeden z najcięższych dni, jakie przeżyłam. I pomyśleć, że to dopiero początek. 
***
Rada wiedziała, co zaszło podczas bitwy z wiedźmami. Jej przedstawiciele z kamiennymi twarzami oznajmili, że rytuał pożegnania i odwołania duszy Madlene w zaświaty nastąpi następnego dnia po bitwie. Starsze la bonne fee jak zawsze działały bezlitośnie, nie zważały na słaby stan psychiczny trójki młodych czarodziejek. Nie chciały, aby wędrującą po świecie duszę umarłej przejęły złe moce. Tylko to je obchodziło. Jedyną osobą, która wykazała się empatią była Pandora – mentorka dziewcząt. Przytuliła do swojego przesuszonego ciała wszystkie swoje wnuczki i przejęła od nich cały ich ból.
Wiedźmy zostały skazane na dożywocie, które miały spędzić w magicznie chronionym więzieniu w Paryżu. Większość zamkniętych tam czarodziejek nie przeżywała jednak z reguły nawet pięciu lat, ze względu na panujące tam złe warunki. Chociaż Alex, Martha i Patricia chciały im współczuć, jak przystało na la bonne fee, nie potrafiły. W końcu to one były przyczyną śmierci Madlene. Gdyby ich nie zaatakowały, nie musiałaby poświęcać dla nich życia.
Droga do domu minęła im w milczeniu. Szybko zorientowały się, że zmierzają nie w tę stronę, w którą powinny. Zazwyczaj po skończonej misji wszystkie szły uczcić jej powodzenie do domu Mad. Teraz gdy jej nie było, świętowanie nie miało sensu – kiedy Patricia to sobie uświadomiła, wybuchła kolejną falą niepohamowanego płaczu. Chociaż Martha i Alex starały się utrzymać swoje emocje na wodzy, wobec tej sytuacji nie potrafiły już udawać. Stojąc na środku miasta przytuliły się do siebie i wylały łzy żałości. Ludzie idący obok nich, zerkali na nie w zdziwieniu, niektórzy śmiali nawet spytać, czy wszystko z nimi w porządku – żadna z czarodziejek nie raczyła jednak odpowiedzieć. W tym przepełnionym ludźmi miejscu czuły się, jakby były tutaj zupełnie same. Tylko ich trójka, rzewnie wylewane łzy i wiatr, który otulał ich ciała kojącą pieśnią.
Patricia wyjęła z kieszeni kartę, na której narysowany był księżyc i otarła rękawem bluzy łzy. Wciąż jednak cicho chlipała, nie mogąc uwolnić się od rozpaczy, która trzymała ją w swoich ramionach jak najlepszą kochankę.
– Księżyc – zapłakała, pokazując ją reszcie dziewczyn. – Księżyc to karta fantazji, prawda? To ją Mad najbardziej lubiła.
Martha i Alex pokiwały głowami, oddalając się od siebie. Najbardziej zażenowana swoim wybuchem emocji zdawała się być płomienna czarodziejka, ukradkiem przyjęła od jednej ze swoich przyjaciółek chusteczkę i otarła czerwone od łez oczy.
– Myślicie, że to coś oznacza? – zapytała cicho Pat z nadzieją w oczach. Żadna z dziewcząt nie potrafiła jednak odpowiedzieć na to pytanie. Nie musiały, ponieważ w chwili, gdy wszystkie spojrzały w stronę nieba, w którą powędrował wiatr, zrozumiały, że nie są tutaj zupełnie same.
Powietrze to żywioł Madlene, a czym stawały się po śmierci la bonne fee, jak nie żywiołami? Chociaż nie było jej tutaj materialnie, nawet w momencie, gdy stały przytulone do siebie na środku miasta, otulający ich ciała pęd powietrza kojarzył im się właśnie z nią.
Wyobraźnia pozwoliła im dostrzec, że nie stoją tutaj tylko jako trio przyjaciółek. Stały tutaj jak zawsze w czwórkę, obejmując się ramionami w jednej z najgorszych chwil swojego życia.  

3 komentarze:

  1. To jeden z najsmutniejszych rozdziałów, które napisałaś. Niby wiedziałam, że Mad umrze, sama mi to zresztą powiedziałaś, ale to nadal wywołuje emocje i przypomina, że żadna wojna nie jest pozbawiona ofiar, że zwycięstwo ma zawsze gorzki smak. I w sumie nieważne, jaką bohaterką w trakcie stała się Mad - to nadal przykre.
    Podoba mi się końcówka, w której pozostawiłaś nadzieję, że tak naprawdę nikt nie odchodzi bezpowrotnie, choć tak ciężko to zaakceptować.
    Szkoda, że zostało tylko pięć rozdziałów, ale wiem, że będą pełne akcji i emocji. Że to będzie najlepszy finał, jaki mógł się trafić tej opowieści. Będę czekać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej. Czy nadal chcesz zostać oceniona przez o-pieprz? Jeśli tak proszę o potwierdzenie w komentarzu oraz dodanie linku/bannera w widocznym miejscu.

    Pozdrawiam,
    Mediate

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    Wiedziałam, że to się wydarzy, a i tak strzała smutku i niedowierzenia trafiła mnie prosto w serce.
    Nie mam za wiele do powiedzenia. Nie rozumiem, czy naprawdę nie było innego sposobu, za Mad będę tęsknić.
    Dziękuję za jej postać.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń