piątek, 28 lutego 2014

Rozdział 7 - "Krwawą jatkę pora zacząć!"

Wiem, bardzo długo nie wstawiałam nowych rozdziałów. Szukałam nowego dilera, bo mojego zamknęli. W końcu znalazłam. Mocny towar. Naprawdę. Stąd te wszystkie dupy albinosa i gacie w latające wibratory. A tak na serio, to nic nie biorę, tylko mam porytą czachę. Ostatnio moi znajomi stwierdzili, że powinnam iść do psychiatryka i napisać "Pamiętniki psychopaty". To byłby bestseller! ;3 .Nie, no. Powaga (hahaha. nie). 
Nie wiem co sądzić o tym rozdziale D: jest taki poryty, że głowa mi opada na podłogę - tyle wiem, ale ocenić go nie potrafię! Chaos we łbie. Mam jednak nadzieję, że Wam się podoba!

POPRAWIONY [21.05.17]
W sumie nie wiem co dramatyzowałam. Przecież rozdział nie ryje aż tak bani. Dialogów prawie w ogóle w nim nie zmieniałam, zajęłam się opisami. Na szczęście z rozdziału na rozdział jest coraz lepiej!
***
Stał przed nami opierając się luzacko o futrynę. Był ubrany w lekko wygniecioną, odrobinę niechlujną kraciastą koszulę w odcieniach czerni, bieli i granatu. Pod rozpiętą koszulą znajdował się czarny t-shirt z wielkim rażącym w oczy, białym napisem „WTF?!”.  Miał rozczochrane włosy i triumfalny uśmieszek na twarzy. Zadzierał podbródek patrząc na nas z góry, jakbyśmy byli robakami w jego własnym akwarium.
Byłam zdezorientowana, zdziwiona, lekko poirytowana, zniechęcona i przepełniona nieziemską chęcią mordu. Miałam ochotę wywarzyć drzwi i wyjść stąd, przedtem wykrzykując niesłychanie nieprzyjemne obelgi w stronę Nathiela, ale na chwilę obecną nasza ucieczka nie była możliwa.
Czy to pech sprawił, że trafiliśmy na teren naszego wspólnego wroga? Auvrey wyglądał, jakby był właścicielem tego mieszkania, a to najgorszy z możliwych scenariuszy.
Ścisnęłam delikatnie dłoń Deaniela za naszymi plecami, starając się mu przekazać, że wszystko będzie w porządku. Przecież ten kretyn nie zrobiłby mu krzywdy publicznie. Może i był nienormalny, ale chyba zdawał sobie sprawę z tego, że jeśli zaatakuje Deaniela, impreza dobiegnie końca i z pewnością ktoś zadzwoni na policję.
Żadne z nas się nie odezwało. Wpatrywaliśmy się badawczo w naszego niedoszłego oprawcę, gotowi do ucieczki. Przepraszam, obrony.
– Chyba was trochę przytkało – powiedział rozbawiony Nathiel. Tym razem jego spojrzenie powędrowało bezpośrednio ku mnie. Zmierzył mnie od góry do dołu, a na koniec przeszył spojrzeniem samą duszę. Poczułam na skórze dreszcze. Dlaczego akurat ja, ty zielonooka bestio?
– No, no, widzę, że nawet sztywne panienki potrafią czasem zaszaleć – skomentował, mając zapewne na myśli mój dzisiejszy ubiór i wygląd. Na zakończenie swojej irytującej wypowiedzi, uśmiechnął się w wyraźnie kpiący sposób.
Prychnęłam głośno, spoglądając prosto w jego oczy z nieskrywaną pogardą. Od samego początku naszej nieudanej znajomości wiedziałam, że jest zwykłym dupkiem.
– Daruj sobie, Nathiel – odezwał się Deaniel, ciężko wzdychając. Jego mina wskazywała na to, że ma już dosyć tej ciągłej gonitwy. Gdziekolwiek by nie poszedł, Nathiel i tak by go odnalazł. Trudno jest żyć, kiedy na każdym kroku czekała na ciebie śmierć.
Auvrey zmarszczył czoło i już otwierał usta, żeby odparować mojemu przyjacielowi jakimś nieprzyjemnym tekstem, gdy nagle odezwała się osoba, o której całkowicie zapomnieliśmy.
– Przystojny.
– Co? – spytałam głupio, spoglądając zdziwiona na Amy. Wyglądała teraz tak, jakby zobaczyła na żywo ulubionego aktora. Może Nathiel to rzeczywiście przystojniak, ale to nie zmieniało faktu, że był psychopatą dążącym do zabicia niewinnej osoby. 
– Skąd go znasz, Laura? – spytała szeptem moja przyjaciółka. Wydawała się być oburzona. W końcu przez większość czasu to ona miała styczność z przystojnymi chłopakami, wokół mnie nie kręcili się nawet nerdowie z wielkimi denkami na nosie. Nie powinna być o to zazdrosna, nikomu nie życzyłam takich znajomości.
– Pracuje w burdelu naprzeciw naszej szkoły – mruknęłam w odpowiedzi, nawet nie spoglądając na organizatora imprezy. Musiałam wyrazić swoje poirytowanie. Sarkazm sam cisnął mi się do ust.  
Obok mojej głowy przeleciał nóż, który wbił się w ścianę z głośnym puknięciem. Kosmyk odciętych blond włosów wylądował pod moimi butami. Spojrzałam na niego niedowierzająco.
– Sorry, nóż mi się wyślizgnął. – Nathiel obdarzył mnie fałszywie słodkim uśmiechem.
Strach ustąpił nagle miejsca zdenerwowaniu. Nie wiem co mną kierowało, ale postawiłam odważny krok wprzód. Nim jednak zdążyłam cokolwiek zrobić, Deaniel ścisnął mnie mocniej za dłoń i przytrzymał w miejscu. Prawie zapomniałam o tym, że wciąż trzymamy się za ręce.  
Stanęłam w miejscu, patrząc na niego ze zgrozą.
No, dalej, Deanielu, mistrzu dyplomacji, przemów do rozsądku temu debilowi, skoro już mnie powstrzymujesz przed rękoczynami!
– Mieszkasz tutaj? – spytał Dan, rozglądając się po mieszkaniu. Miałam ochotę przyłożyć mu z łokcia w brzuch.
„Ach, a więc tutaj mieszkasz? Świetnie! Będę wpadać częściej! Wypijemy herbatkę, pogadamy o naszej wspólnej przyszłości, miłości, życiu, śmierci i wypruwaniu flaków!”.
Prychnęłam cicho, odwracając głowę w drugą stronę.
Musiałam się opanować. Zdecydowanie.
– Jak widać. – Nathiel wzruszył ramionami. – Skorzystałem z okazji, że w okolicy kręci się kilka demonów podobnych do ciebie i postanowiłem zorganizować imprezę, żeby je ubić. Odrobina zabawy połączona z krwawą jatką. Cudowny pomysł, nie? – spytał, szczerząc swoje białe, proste zęby.
 Naprawdę  ambitny, Nathielu! Może od razu rozbierzesz się i zaczniesz latać nago po pokoju, wymachując nożem i krzycząc: „zabiję was wszystkich, bo mam fetysz na demony!”.
– Nie sądzę – stwierdził Deaniel, po raz pierwszy wykazując się przy swoim wrogu niezwykłym opanowaniem. W końcu odważył się mu sprzeciwić. Dlaczego poczułam się tym dziwnie usatysfakcjonowana?
– O gustach się nie dyskutuje. – Chłopak zaśmiał się wesoło, nie przejmując się wypowiedzią mojego przyjaciela. Dziwne, myślałam, że rzuci się na niego z pięściami i zacznie go okładać jak dziecko, a tymczasem wydawał się niewzruszony tym delikatnym zaprzeczeniem.
Nagle stracił całe zainteresowanie Deanielem i mną. Jego uwagę zwróciła Amy, która stała z boku, nie wiedząc co się dzieje i o czym tak naprawdę rozmawiamy. Miała mało inteligentny wyraz twarzy. Gdyby teraz chciała poderwać jakiegoś chłopaka prędzej by ją wyśmiał.
Nathiel zmierzył ją wzrokiem tak samo dokładnie jak wcześniej mnie.
– Ciebie jeszcze nie poznałem, a szkoda. W przeciwieństwie do bladej jak dupa albinosa Laury, jesteś... – Tu zatrzymał się na chwilkę, pochylając się ku Amy i spoglądając jej prosto w oczy. – Śliczna.
 A ja blada jak dupa albinosa. Świetnie. Czy on w ogóle wie jak wygląda dupa albinosa? Jeśli tak, to naprawdę miał chore zainteresowania i wcale nie musiał się nimi dzielić ze światem.  
Ponownie postawiłam krok w stronę tego niesamowicie denerwującego oszołoma. Historia potoczyła się tak samo, jak wcześniej. Deaniel pociągnął mnie w tył i posłał jedno z tych dobrze mi znanych spojrzeń, mówiących: „bądź spokojna jak ja” lub wolna, całkiem osobista interpretacja:  „bądź jak ten cholerny lotos na wodzie”.
Amy nie przejmując się wcześniejszymi gadkami Nathiela o demonach, krwawych jatkach i innych bzdurach, spojrzała na niego oczarowana. Amy, błagam. Wszyscy, naprawdę wszyscy, nawet sam Deaniel, byle nie ON. Rozumiałam jej słabość do przystojnych mężczyzn (zdążyłam się do niej przyzwyczaić),  rozumiałam nawet to, że uwielbiała, gdy jakiś wyjątkowo ładny chłoptaś rzucał jej przymilnym tekstem na podryw brzmiącym jak instrukcja obsługi domestosa,  ale nie zamierzałam nawet próbować zrozumieć, a tym bardziej zaakceptować jej zauroczenia Nathielem.
Wzięłam głęboki wdech i wydech. Niech będzie. Chciał wszcząć ze mną wojnę? Proszę bardzo.
– Mój drogi przyjacielu – zaczęłam z szerokim uśmiechem na twarzy, rozkładając ręce na bok w geście otwartości. – Nie rób Amy zbędnej nadziei. – Podeszłam do przyjaciółki i objęłam ją ramieniem, ta zaś spojrzała na mnie nierozumnie. Była zdziwiona moją nagłą chęcią bliskości. Spokojnie, była wymuszona. – Przecież jesteś gejem, Nathiel! – powiedziałam głośno, idealnie wpasowując się ciszę, która zaległa, kiedy skończyła się jedna z piosenek. Ludzie przechodzący obok spojrzeli na mnie zdziwieni. Jeden z nastolatków opuścił butelkę wódki na podłogę. Auvrey nawet się nie zorientował, że jego skarpetki zostały zalane śmierdzącym alkoholem. Wpatrywał się we mnie, nie wiedząc co powiedzieć. Z pewnością rzuciłby się na mnie z pięściami, gdyby nie blondyn, który stanął za nim i chwycił go za kołnierzyk koszuli jak małego, niesfornego dzieciaka.
– Chodź – powiedział krótko, nie patrząc na swojego kompana. Zamiast tego spoglądał na mnie. Obojętnie, od niechcenia. Rozpoznałam w tym spojrzeniu swoje własne spojrzenie na świat.
– Bawcie się dobrze – powiedział chłodno Nathiel – póki jeszcze możecie – dodał ciszej i odszedł wraz ze swoim znajomym do innego pomieszczenia.
Deaniel i Amy spojrzeli na mnie wyczekująco.
– Co? – spytałam zirytowana ich milczącą reakcją.
– Ja nie mam absolutnie żadnych pytań. – Deaniel wystawił przed siebie ręce w obronie przed złem, które wprost ulatniało się z wnętrza mojej duszy.
– Ja chyba też – powiedziała przerażona Amy, kiwając energicznie głową jak popularne pieski bujające się na kokpicie auta w rytmie pisku opon.
– Chodźmy stąd – burknęłam, chwytając za klamkę. Niestety, nawet nie drgnęła, zupełnie jakby ktoś ją zaczarował.
Oczywiście. Mogłam to przewidzieć.
Głośno wzdychając, odwróciłam się w stronę Deaniela i rzuciłam posępnie:
– Dziś nie uciekniesz.
***
Czarnowłosy chłopak chodził po kuchni z kąta w kąt, kopiąc to w lodówkę, to w stół. Był tak bardzo zirytowany, że nie mógł usiedzieć, a co dopiero ustać w miejscu dłużej niż kilka sekund. Co chwila z jego ust wyrywały się głośne przekleństwa. To pogwałcenie słuchu nie odpowiadało Sorathielowi, który siedział spokojnie przy stole z kubkiem gorącej, uspokajającej herbaty. W przeciwieństwie do swojego przyjaciela był niesamowicie opanowany. Wiedział, co robić, żeby Nathiel w końcu się uspokoił – po prostu należało go ignorować.
Po kilku minutach bezcelowego krążenia, chłopak zatrzymał się przy stole i uderzył w nie pięściami. Kubek pełen herbaty podskoczył do góry i zrobił bursztynową kałużę na ceracie zdobionej kwiatami.
– Czy ja wyglądam jak gej? – spytał oburzony Auvrey.
– Tylko wtedy, gdy tańczysz przede mną w czerwonych bokserkach z napisem „wesołych świąt” i śpiewasz Wrecking ball – odpowiedział spokojnie blondyn, podnosząc szklankę herbaty do ust. – W innych sytuacjach jesteś czystym hetero. Chociaż może z tą czystością przesadziłem.
Nathiel spojrzał na swego kumpla z krzywą miną.
– Wiesz co, Sorath? Pieprz się. Przynajmniej nie mam gaci w latające wibratory – odparł i prychnął głośno, niczym rozjuszony kot. Chwilę potem usiadł na krześle i zaczął nerwowo tupać za nic mając sobie równomierny rytm. Sorathiel nie zamierzał go pouczać w kwestii muzyki. Przyzwyczaił się do tego, że jedyną rzeczą, którą Nathiel potrafił robić dobrze to polowanie na demony.
– To są banany – odparł spokojnie blondyn, ponownie upijając łyka herbaty. Wyglądał jak angielski dżentelmen przy podwieczorku, który odznaczał się wysoką kulturą spożywania napojów. – Żółte, dorodne banany.
Nathiel wybuchnął niepohamowanym śmiechem.
– Banany! Serio, banany? O, ja pieprzę! Nienawidzę bananów! – śmiał się jak szaleniec, tarzając się ze śmiechu po podłodze.
Sorath uśmiechnął się kącikiem ust. Właśnie taki był jego cel. Początkowa ostentacyjna ignorancja, wysłuchanie narzekań przyjaciela, wtrącenie się do rozmowy i zajęcie jego myśli czymś zabawnym. Opanował tę sztukę uspokajania dzikiego towarzysza do perfekcji. Spokojnie można było zwać go treserem nieokrzesanych nastolatków.
– Wstań – mruknął Blythe, spoglądając z góry na przyjaciela. –Myłem podłogę. Chociaż raz mógłbyś docenić moją pracę – dodał, tym razem przybierając poważny wyraz twarzy.
Nathiel przestał się uśmiechać. Spojrzał na niego z taką samą powagą.
– Nie. Nie wstanę. Jestem czysty. Czystszy niż ta podłoga – powiedział mrocznym tonem głosu, podpierając się z tyłu dłońmi. Gdy spojrzał w sufit, znowu wybuchnął gromkim śmiechem, zamieniając całą swoją fałszywą powagę w szalone rozbawienie. – Banany! – Od nadmiaru śmiechu łzy zaczęły mu ściekać po policzkach.
Blondyn westchnął cicho. Dziwił się, że to wytrzymuje, w końcu każdy miał swoje granice, jego chyba jeszcze nigdy nie zostały przekroczone, musiał być albo wystarczająco cierpliwy i silny psychicznie, albo pozbawiony uczuć.
Sorathiel znał swojego przyjaciela od dwunastu lat. Jako osoba, która rzadko się śmiała, nie rozumiał jego nagłych, szaleńczych napadów radości. Nie pojmował luzackiego sposobu bycia Nathiela, jego braku przejęcia jakimikolwiek sprawami życiowymi, a także tego, jak ktoś, kto jest blisko dorosłości, może być taki nieodpowiedzialny i zdziecinniały. Owszem, kochał go jak brata i gdyby groziło mu niebezpieczeństwo bez wahania oddałby za niego życie, jednak to niczego nie zmieniało. Wciąż stała pomiędzy nimi ogromna przepaść niezrozumienia. Tyle razy Hugh mówił Nathielowi, żeby się opanował, żeby nie robił niczego głupiego, nie urządzał samemu polowania na demony, a on co? Wymyślał coraz to gorsze rzeczy. Nawet sprzeciwy Sorathiela, jego jedynego radcy do spraw demonicznych, nic nie pomagały. Kiedy próbował przemówić mu do znikomego rozsądku, Nathiel patrzył się na niego obojętnie i powtarzał: „zrobię to sam, jeśli nie chcesz mi pomóc”. Mógł powiedzieć o tym Hugh, ale... co by z tego miał? To nie polepszyłoby sytuacji i Auvrey mógłby przestać opowiadać mu o swoich dziwacznych pomysłach – wtedy wplątałby się pewnie w jeszcze gorsze kłopoty. Póki Sorathiel przy nim był nie było aż tak źle. Czasem czuł się jak jego anioł stróż, który wiecznie musiał go pilnować i w razie czego podać mu pomocną dłoń.
– Dobra. Uciszam się. – Nathiel dostrzegł niezadowoloną minę przyjaciela. Może lubił go czasem drażnić, ale nie mieli teraz na to czasu. Wciąż się chichotał, ale ogólna radość minęła. – Musimy wracać – mówiąc to, podniósł się z podłogi i leniwie przeciągnął. Sorathiel bez słowa podał mu karton wódki – w końcu po to tu przyszli.
***
Siedziałam zupełnie sama na wąskiej, bordowej sofie w samym środku dzikiego szału nastolatków. Czułam się jak na planie jakiegoś wyjątkowo beznadziejnego teledysku, który przedstawia życie nerda nieumiejącego odnaleźć się w społeczeństwie. Brakowało mi tylko okularów, krzywych zębów i pryszczy wielkości pomarańczy.
Wieczór był po prostu cudowny. Nie wiedziałam, co mogę oczekiwać. Nigdy nie lubiłam przecież imprez. Nie potrafiłam się na nich odnaleźć. Wolałam przebywać w samotności, pijąc herbatę i delektując się książką. Co to za zabawa to całe skakanie po podłodze w rytm muzyki, świecenie w połowie gołym tyłkiem i biustem przed mężczyznami, picie alkoholu i rzyganie po kątach? Jak dla mnie żadne, chociaż... co może wiedzieć o prawdziwym życiu przepełniona sarkazmem, aspołeczna siedemnastolatka?
Spojrzałam na przyjaciółkę, która tańczyła z jakimś facetem z naszego liceum. W ręku trzymała czerwony kubek wypełniony sokiem. Amy zawsze stała gdzieś na pograniczu zła i dobra. Nie zniżała się do poziomu imprezowej alkoholiczki, która byle chłopaka brałaby do łóżka i umiała się świetnie bawić nie ćpając, nie pijąc i nie paląc. Miała swoje zasady i każdy je szanował. Nie znałam osoby, która by jej nie lubiła. Amy przyciągała do siebie ludzi jak magnes, za to ja dla równowagi ich odpychałam. Jej znajomi zawsze szeptali za moimi plecami, dziwiąc się, jak ktoś tak aspołeczny może zadawać się z kimś tak popularnym. Amy na ich docinki odpowiadała miłymi słowami, ale dosadnymi słowami: „Laura jest najbliższą mi osobą, przyjaźnimy się od dziecka i na nikogo bym jej nie wymieniła. Proszę, nie mówcie takich rzeczy na jej temat, bo obrażacie i mnie". Gdybym była facetem, od razu bym się za nią brała. Niestety, miała niesamowicie wielkiego pecha do wszelakich półgłówków, narcyzów  i gburów. Może jej pech polegał na tym, że to najwięksi idioci byli najodważniejsi i nie bali się do niej podejść? Byłam pewna, że gdzieś w tym szarym tłumie znajdował się nieśmiały i cichy chłopak, który skrycie ją podziwiał.
Amy zauważyła, że na nią patrzę. Uśmiechnęła się do mnie szeroko i pomachała mi ręką. Odwzajemniłam gest. Moja przyjaciółka była jedną z nielicznych osób, do których chciałam się uśmiechać.
– Wiesz, zawsze uważałem, że bardziej do twarzy ci z uśmiechem niż z tą obojętną miną – usłyszałam obok ucha. Spojrzałam na Deaniela, który jakieś piętnaście minut temu wybrał się na poszukiwania normalnego napoju bezalkoholowego. Domyślałam się, że po drodze robił rozeznanie.
Zaniepokojona uwagą przyjaciela szybko zmieniłam temat:
– Widzę, że łowy były ciężkie.
Dan zaśmiał się niemrawo i usiadł obok mnie. W ręce przekazał mi papierowy kubek z brązową, gazowaną cieczą.
– Jak szukanie igły w stogu siana. Sam alkohol – westchnął i pokręcił głową z pobłażaniem.
– Nathiel-imprezowicz – mruknęłam pod nosem, tępo wpatrując się w kubek.
– Cóż. Odkąd pamiętam był... szalony.
Spojrzałam na Deaniela, unosząc brew do góry.
– A więc musicie się znać już jakiś czas.
– Tak. Dokładnie od dziecka – przyznał, biorąc łyka napoju.
– Nieźle. Od dziecka gonił cię z nożem? – uśmiechnęłam się wrednie na boku.
– Nie, z nożem goni mnie od kilku miesięcy. – Deaniel także się uśmiechnął.
– Rodzinę mu zabiłeś? – prychnęłam.
– Nikogo nie zabiłem. – Spojrzał na mnie z dziwną powagą, od której przeszyły mnie dreszcze. To przecież nie było prawdziwe podejrzenie. Najwyraźniej nie można z nim było żartować na temat śmierci. – To tyczy się tego, o czym nie chciałaś więcej rozmawiać.
Kiwnęłam głową, całkowicie się poddając. Nie miałam zamiaru po raz kolejny wysłuchiwać tego, że jest demonem. Żadna jego cecha nie wskazywała na to, że nim jest, więc mu zwyczajnie nie wierzyłam. Demony, wampiry, zombie i inne potwory to zwykłe bajki, którymi straszy się dzieci. Wydaje mi się, że byliśmy już na tyle dorośli, aby w nie nie wierzyć.
– Laura. – Kojący głos Deaniela ponownie wyrwał mnie z sideł myśli.
– Hm? – Spojrzałam na niego ukradkiem, udając, że niczym się nie przejmuję.
– Wcześniej mówiłem prawdę.
– Że nikogo nie zabiłeś? Tak, wierzę ci – odpowiedziałam szybko, co już zdradziło moje zakłopotanie.
Dan przybrał zawiedzioną minę. Zraniłam go? Nie miałam takiego zamiaru.
– Przepraszam – dodałam szybko.
Sama nie wiedziałam, co do niego czuję. Na razie był tylko i wyłącznie moim przyjacielem, nikim więcej. Jeżeli oczekiwał ode mnie szybkiej odpowiedzi na jego wyznanie, które najwyraźniej nie było żartem, musiał na nią poczekać.
– Nie chcę cię do niczego zmuszać. – Chłopak wzruszył beztrosko ramionami, obdarzając mnie słodkim, pokrzepiającym uśmiechem. Coś mi podpowiadało, że nie zachowuje się teraz szczerze. – Pamiętaj o tym, co ci wcześniej wyznałem, dobrze? Chciałbym się kiedyś doczekać odpowiedzi.
Deaniel spojrzał mi prosto w oczy. Nie był na mnie zły. Nawet, jeśli go zraniłam, wciąż wydawał się być radosny. Uśmiech nie schodził mu z twarzy, a oczy promieniały jakimś dziwnym blaskiem. Zapatrzyłam się w jego promienne oblicze. Wyglądał tak powabnie i tak lekko. Przy nim czułam, że wszystkie moje problemy odchodzą na dalszy plan. Był jak środek uśmierzający ból, jak narkotyk o delikatnych skutkach działania, a jednak wciąż nie potrafiłam odpowiedzieć, czy byłabym w stanie poczuć do niego coś więcej niż przyjaźń.
Cholera. Miałam niesamowicie wielką ochotę go przytulić. Nigdy nie potrzebowałam czułości, dlatego nie wiedziałam, co nagle we mnie wstąpiło. Sama się tym zdziwiłam.
Deaniel zaśmiał się cicho i pochylił ku mnie.
– Dlaczego masz taką zdziwioną minę? – spytał.
Tym razem zapatrzyłam się w jego orzechowe oczy. Zdążyłam już zapomnieć, że byłam mu winna nie tylko odpowiedź na jego odważne wyznanie, ale i na pytanie, które zadał mi przed chwilą. Patrzyłam się na niego zdecydowanie zbyt długo, dlatego musiał uznać to za zachętę do działania. Przybliżył się do mnie tak, że stykaliśmy się teraz kolanami. Jego usta były naprawdę niedaleko moich.
 O, nie, nie, nie. Chyba nie zamierzasz skraść mi pocałunku? To zdecydowanie za wcześnie!
Gdy ja byłam sztywna jak kołek, on przybliżał się do mnie coraz bardziej. Zalał mnie zimny pot, jednak nie potrafiłam się od niego odsunąć. Z jednej strony czułam się zaciekawiona tym, co miało nastąpić, w końcu nigdy się z nikim nie całowałam, z drugiej strony naprawdę się tego bałam. Czy byłam na to gotowa? 
Od pierwszego pocałunku uratował mnie Nathiel, który zdążył już wrócić na imprezę. Znowu wskoczył na stół, przyciszył muzykę i zwrócił na siebie uwagę wszystkich zebranych. Dlaczego ludzie słuchali go jak zahipnotyzowani?
– Chciałem wznieść toast! – wykrzyknął. Jego głos brzmiał tak poważnie, że gdybym nie była zamknięta w tym domu razem z nim i Deanielem, na pewno wybuchałbym gromkim śmiechem.  
Mój przyjaciel westchnął z zawodem i odsunął się ode mnie na bezpieczną odległość. Byłoby dziwnie, gdyby mnie teraz pocałował. Na pewno zwróciłby na nas uwagę innych ludzi, a tego nie chcieliśmy. Mieliśmy wtopić się w tłum.
Obydwoje spojrzeliśmy na Nathiela. Albo mi się zdawało, albo posłał w naszą stronę ironiczny uśmieszek, który nie zapowiadał niczego dobrego.
– Fajnie, że przyszliście. Chciałem wam podziękować za dobrą zabawę! – Po tych wzniosłych słowach uniósł papierowy kubek z bliżej nieokreśloną zawartością do góry i wyszczerzył do zebranych zęby. Gdzieś obok nas zgraja dziewcząt zaczęła wzdychać z rozmarzeniem. Czy wszyscy byli tacy ślepi, że nie dostrzegali w nim szaleńca?
– Za was i za nas! – krzyknął radośnie Nathiel, wypijając całą szklankę napoju i rzucając kubek gdzieś za siebie. Reszta zebranych uczyniła to samo. Chyba nikt nie spodziewał się tego, że chłopak nagle wyjmie z kieszeni nóż i doda mroczny tonem głosu:
– I za ostrą jazdę z demonami, które zaraz wyrżnę w pień.
Połowa ludzi była zdziwiona, połowa ludzi przerażona. Jedni zaczęli cofać się do drzwi, inni patrzyli na Nathiela jak na idiotę – byłam rzecz jasna w grupie drugiej. Chyba nie zamierzał rzucić się na niewinnych nastolatków z nożem, prawda?
Kiedy chłopak zeskoczył zgrabnie ze stołu, chwyciłam Deaniela za dłoń i pociągnęłam go w stronę drzwi wyjściowym. Zdziwiło mnie, kiedy nagle cały dom zaczęła zalewać szarość. Zupełnie jakby ktoś malował po wszystkim smutnym odcieniem farby.
Otoczenie całkowicie utraciło swoje kolory i stało się bezbarwne. Większość ludzi zastygła w bezruchu, jakby ktoś za pomocą magicznego przycisku wstrzymał ich tryb życia. W tej bezwzględnej i nieprzyjemnej szarości zostało tylko kilka kolorowych elementów. Był nim Nathiel, trochę przerażonych ludzi, Deaniel i... ja.
– To sen – stwierdziłam cicho, mrugając oczami z niedowierzaniem.  
Deaniel spojrzał na mnie zaskoczony i podskoczył do góry.  Miałam wrażenie, że zaraz zacznie piszczeć jak dziewczynki z horrorów i ucieknie przez okno. Nie zrobił tego, ale jego mina mogła wskazywać na to, że zobaczył we mnie ducha.
Spojrzałam na swoje ręce, aby się upewnić, że sama nie stałam się szara. Nie, byłam tak blada jak przez całe swoje życie.
– Laura.
– Co? – spytałam niepewnie.
– Kim ty jesteś?
– Ja? – zdziwiłam się.
Chłopak chwycił mnie gwałtownie za ramiona. Albo mi się wydawało, albo naprawdę pobladł. Przyglądałam się niepewnie jego rozszerzonym źrenicą i zaczęłam się zastanawiać, czy przypadkiem nie oszalał. A może ktoś usunął mu nagle pamięć, dlatego zapomniał kim jestem? To nie było ani trochę zabawne.
– Nie powinnaś tutaj być – usłyszałam.
– Dlaczego? – spytałam niepewnie, próbując się oddalić od mojego przyjaciela, który jednak skutecznie przytrzymał mnie w miejscu.
– Tylko demony i łowcy cienia mogą przebywać w obrębie tej bariery.
Spojrzałam na niego zdziwiona, nie wiedząc co o tym wszystkim sądzić.

Demony? Łowcy cienia? Bariera? Pewnie rozmyślałabym na temat tych skrajnych bzdur dalej, gdyby nie Nathiel, który właśnie zaczął swoją upragnioną, krwawą jatkę.

środa, 19 lutego 2014

Rozdział 6 - "Niespodziewane wyznanie"

Matko, długi ten rozdział. Mam nadzieję, że przez niego przebrnęliście. W sumie to współczuję mojemu chłopakowi, który przez moje twórcze pisanie, musiał siedzieć i się nudzić, a potem jeszcze wysłuchiwać całego rozdziału czytanego na głos. Przyznam szczerze, początek niezbyt mi się podoba, później... później może coś się dzieje, ale... nie wiem. Czuję się niepewnie wobec tego rozdziału. Sami oceńcie! I... dziękuję za wszystkie komentarze. Czytając je na lekcjach z komórki, mam takiego banana na ryjku, że nawet sobie tego nie wyobrażacie! Pozdrawiam ^___^
PS. Ach! Wybaczcie za tą uwagę, ale wielokrotnie ktoś nazywał Nathiela Nathanielem. Nie, moi mili. Nathiel to nie Nathaniel. To zupełnie inne imię. Czytam je jako: Nafiel.

POPRAWIONE [14.05.17] 
Kilka lat temu pisałam, że ten rozdział jest długi. Lol. Chyba nie przewidziała, że będę pisać jeszcze dłuższe >D. 
***
Czarna, zwiewna sukienka, czarne buty i… czarne myśli. Zestaw podręczny typowego pesymisty w komplecie.
Czasami odnosiłam wrażenie, że moje życie to jakaś wyjątkowo nieudana parodia stworzona przez kogoś, kto nienawidzi rutynowych, prostych działań. Niewidzialnym piórem spisywał moje losy na czystej kartce papieru po to, aby utrudnić mi życie i samemu poczuć się dzięki temu lepiej.
Nigdy nie lubiłam skomplikowanych rzeczy. Dotąd żyłam w prostocie. Nie wyróżniałam się z tłumu i nie można mnie było przyłączyć do żadnej określonej kategorii szkolnej lub ogólnospołecznej. Zwyczajna, siedemnastoletnia Laura, która mignie ci przed oczami i w ciągu sekundy zniknie. Może przelotnie na nią spojrzysz i pomyślisz „jaka blada”, „jaka nachmurzona”, „jaka dziwna”, „jaka chuda”. Może. Chwilę później miniesz jednak jakieś wesołe dziecko, starszą panią, przystojnego nastolatka i to właśnie oni zajmą większą część twoich rozważań. Bo wesołe, bo biedne, bo przystojne i intrygujące.
Spoglądałam w lustro z niezadowoloną miną, rozczesując włosy. Wyglądałam dziś jakbym szła na pogrzeb i nie chodziło mi tylko o ubiór – nawet gdy chciałam na próbę się uśmiechnąć, wyglądałam jakbym zjadła nieświeżą kanapkę oblepioną zieloną pleśnią. Czy właśnie tak miało wyglądać moje spotkanie z Deanielem, z którym na nowo się zapoznawałam? Lubiłam go, nie chciałam sprawić mu przykrości swoim niezadowoleniem. Może to brzmiało dosyć nieprawdopodobnie jak na osobę, która wykazywała się ogólną niechęcią do ludzkości, ale jednak wciąż byłam człowiekiem i miałam uczucia. Zależało mi na tej garstce, która zdołała do mnie dotrzeć.
Posłałam kolejne krzywe spojrzenie swojemu odbiciu w lustrze. Oderwałam się od niego dopiero wtedy, kiedy do drzwi zapukała moja matka.
– Mogę wejść? – usłyszałam konspiracyjnie cichy głos.
– Mamo, czy ty mnie o coś podejrzewasz? – spytałam, przewracając oczami. – No, tak, bo przecież na biurku leżą prochy gotowe do wciągnięcia, w rogu spoczywają męskie, czerwone stringi po moim kolejnym już z rzędu kochanku, w laptopie dwadzieścia cztery na dobę lecą gejowskie filmy porno, a ja skaczę po pokoju i krzyczę, że lubię dziwki, koks i Justina Biebera.
– Laura…
Gdy moja mama otworzyła drzwi spojrzała na mnie pobłażliwie. Mogłam się założyć, że wyobraźnię odziedziczyłam właśnie po niej, za to sarkazm był przekazany w genach przez mojego ojca.
– Co? – spytałam, udając oburzenie.
– Doskonale cię znam, kochanie. Wiem, że jesteś do bólu grzeczna, spokojna i... Och, gdybyś choć raz zrobiła coś złego. Jesteś taka nudna – powiedziała rozbawiona.
– Dzięki, mamo. – Mimo wszystko nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
Od zawsze doskonale rozumiałam się z moją matką. Byłyśmy nie tylko rodziną, ale też przyjaciółkami. Naprawdę rzadko się kłóciłyśmy, częściej płakałyśmy w swoich ramionach oglądając wyciskacze łez i pałaszując bakaliowe lody, lub śmiałyśmy się podczas beznadziejnych komedii, które kończyły się na rzucaniu w siebie popcornem. Niejedna nastolatka pozazdrościłaby mi matki.
Joanne Collins była niespełnioną artystką. Duszą wciąż była gdzieś przy swoich młodzieńczych latach, a wyobraźnią w romantycznym świecie literackim. Tak bardzo współczułam jej tego, że wyszła za takiego gbura, zupełnie szarego człowieka. Mogła podróżować, czerpać inspiracje ze świata, zostać tym, kim naprawdę chciała być, a on wszystko doszczętnie zniszczył. Nie wiem jak ktoś tak bardzo ograniczony rzeczywistością mógł zostać jej mężem. Mama przecież zawsze marzyła o księciu z bajki.
–                Gdzie się tak stroisz, skarbie? – spytała matka, wyrywając mnie z głębokich rozmyślań. – Ktoś umarł? – dodała ze śmiechem na ustach.
– Tak – odparłam z westchnięciem. – Moja dusza.
– Coś się dzieje? – Spojrzała na mnie badawczo, opierając się o futrynę. Teraz wyglądała jak moja starsza troskliwa siostra.
– Widzisz, mamo – zaczęłam zabawnie dramatycznym głosem – wybieram się na imprezę. – Spojrzałam na nią ze zgrozą godną prawdziwego aktora odgrywającego swoją tragiczną rolę w teatrze. Moja mama podjęła grę. Złapała się za poliki i ułożyła z ust wielką literę „o”. Zapewne chciała sparodiować popularny obraz Edwarda Muncha zatytułowany „Krzyk”.
– Co się z tobą stało? Nie poznaję cię – powiedziała udawanie przerażonym głosem. – Dorastasz?
– Gdzieżby znowu. – Machnęłam ręką. – Robię to dla przyjaciela.
Mama uśmiechnęła się ciepło. Taką samą minę robiła, kiedy spoglądała na szczeniaki sąsiadów bawiące się na trawniku przed domem. To nie zapowiadało niczego dobrego. Za chwilę porwie ją do tańca romantyczna część jej duszy.
– To takie słodkie! – zaszczebiotała. – Mówisz o tym całym Deanielu, prawda? – spytała, przybierając równocześnie podejrzliwy i tajemniczy wyraz twarzy.
– O, ja znam tę minę! – wykrzyknęłam. Wiedziałam, że zaraz się zacznie. Ile razy słyszałam już podobne rzeczy z ust mojej mamy? Za wszelką cenę chciała mnie zeswatać z jakimś chłopakiem. Uważała, że związek w moim wieku to podstawa dorastania. Miałyśmy odmienne zdania.
– Zakochałaś się!
– Nie!
– Tak! – Joanne zaśmiała się wesoło i przytuliła mnie tak mocno, że na moment straciłam dech. Próbowałam się wyrwać, bo nie przepadałam za egzaltacją, nawet jeżeli stosowała ją moja własna rodzicielka.
– Nie, mamo, słuch... – Oczywiście nie dane było mi skończyć zdania.
– Moja mała kochana Laura się zakochała!
– Nie, to nie t...
– Och, zamilcz ty istoto bez uczuć! – zaśmiała się. – Już myślałam, że jest coś z tobą nie tak. – Odsunęła się ode mnie i uśmiechnęła szeroko. Radość była widoczna nie tylko na jej twarzy, ale również w iskrzących się oczach.
Zaraz. Ona naprawdę sądziła, że jest coś ze mną nie tak. Podejrzewała mnie o homoseksualizm? Powinna już wiedzieć, że jestem zrażona do mężczyzn z winy mojego ojca. Nie zanosiło się na to, żebym w najbliższym czasie z kimkolwiek się wiązała, a już szczególnie nie z Deanielem. Owszem, miał niebezpieczne predyspozycje do bycia księciem z bajki, ale oprócz tego miał też predyspozycje do bycia świrem pokroju Nathiela.
Westchnęłam ciężko. Wszelakie rozmowy z zatraconą w świecie romantyzmu osobą nie miały sensu, szczególnie jeżeli tą osobą była twoja matka.
– Chodź. Ubiorę cię jak człowieka – powiedziała z powagą, wyciągając mnie z pokoju.
No, ładnie. Zaczynało się.
***
Błękitna sukienka rozpaczliwie próbująca sięgnąć kolan, srebrne szpilki, które próbowały zrzucić mnie z nóg, loki przywołujące na myśl małą księżniczkę w wydaniu Barbie, obficie wytuszowane rzęsy i... czarne myśli.
Wyglądałam wesoło. Wyglądałam kolorowo. Wyglądałam jak nie ja.
Mamo, coś ty ze mną zrobiła?
Starałam się wyszukać jakąś zaletę w mojej nowej odsłonie. Znalazłam jedną: przynajmniej nikt mnie nie rozpozna i pozostanę tą osobą, za którą wszyscy mnie mieli – czyli niewyróżniającą się z tłumu dziewczyną o jakimś nieważnym imieniu i nazwisku. Nikt nie będzie wiedział, że Laura Collins to ta niska blondynka w barwnej sukience, ponieważ nikt się mnie tam nie spodziewa.
– I jak? – spytała uszczęśliwiona efektem końcowym mama.
Nie mogłam być z nią do końca szczera. Może rzeczywiście wyglądałam w tej odsłonie jak prawdziwa nastolatka, która wybierała się na imprezę dla nieletnich, ale nie czułam się z tym dobrze. Ludzie z pewnością będą zwracać na mnie uwagę, a ja nie lubiłam być w centrum zainteresowania.
– Gustownie – powiedziałam krótko.
Joanne wyglądała na zasmuconą moją suchą reakcją.
Brawo, Lauro. Twój brak uczuć jak zwykle wszystko zniszczył. Teraz napraw to, co zepsułaś.
Skorzystałam z pierwszego pomysłu, który przyszedł mi do głowy, a takie zazwyczaj nie są trafne. Nie dość, że nie byłam zabawna to jeszcze miałam problem z okazywaniem entuzjazmu. To nie mogło skończyć się dobrze.
Odchrząknęłam cicho, wzięłam głęboki wdech gotowa zrobić z siebie kretynkę, wystawiłam ręce do góry i wykrzyknęłam udawanym, radosnym głosem:
– Wyglądam świetnie! Wszyscy padną z wrażenia! Rozkocham w sobie wszystkich mężczyzn! Jestem taka piękna, że moja uroda onieśmiela nawet mnie! Łał!
I pewnie wszystko byłoby w porządku, gdyby za moimi plecami nie rozległ się głośny śmiech. Mama zakryła usta dłonią, kryjąc uśmiech rozbawienia, a ja odwróciłam się gwałtownie w tył.
Zalała mnie gorąca fala wstydu.
Deaniel. Deaniel i Amy. W takich chwilach miałam ochotę udusić moją przyjaciółkę gołymi rękami za to, że zawsze wchodzi do mojego domu bez pukania. Rozumiem jeszcze, gdyby weszła tutaj sama, ale przytargała tu ze sobą Deaniela, który był samcem nie mającym dostępu do mojego mieszkania.
Spojrzałam na przyjaciela, który tarzał się teraz ze śmiechu po podłodze, i na przyjaciółkę, która patrzyła na mnie z otwartą buzią, jakby nie dowierzała temu, co właśnie zobaczyła. Tak, ja też w to nie wierzyłam. Nieważne czy mój entuzjazm był udawany, czy nie, ważne, że w ogóle go okazałam, a to sporadyczny widok.
– Po pierwsze to się puka, po drugie: Dan, moja podłoga jest już czysta, nie musisz jej czyścić swoimi plecami, po trzecie: Amy, zamknij buzię, bo wsadzę ci do gęby banana, a przecież ich nie lubisz – mruknęłam niezadowolona, ponownie odwracając się do nich plecami. Zaczęłam wachlować się dłonią.
Gorąco. Bardzo gorąco.
– No – powiedziała oszołomiona Amy – zdziwiłaś mnie po prostu, wiesz? Zobaczyć skaczącą i krzyczącą radośnie Laurę to... Łał, jestem pod totalnym wrażeniem. Twoja mama potrafi zdziałać cuda. – Dziewczyna uśmiechnęła się w stronę mojej usatysfakcjonowanej rodzicielki. Deaniel najwyraźniej dopiero ją dostrzegł, bo podniósł się z podłogi i skinął jej głową na przywitanie. Wciąż nie mógł ukryć błąkającego się po jego ustach szyderczo-rozbawionego uśmieszku. Miałam ochotę zdzielić go stojącym pod ręką wazonem po głowie.
– Jesteś urocza – stwierdził nagle z miną niewiniątka. Zauważył już, że patrzę na niego wzrokiem rozjuszonego bazyliszka, który szykuje się do mentalnego ataku.
 Nie chciałam nawet patrzeć na sprawczynię całego zamieszania. Wiedziałam, że teraz uśmiecha się szeroko, nie mogąc powstrzymać się od komentarzu w stylu: „Och, jaki on słodki! Laura, bierz póki gorące”, bądź "Bierz Laurę, oddam za darmo!". Zamiast tego powiedziała krótko:
– Bawcie się dobrze, dzieci. – A potem chichocząc pod nosem jak nastolatka ruszyła w stronę kuchni.
– Dziękujemy. – Deaniel spoglądał na mnie z zabójczym uśmiechem na twarzy. Czy tylko mi się wydawało, czy zwiastował on kolejną falę śmiechu?
– Śmiej się, śmiej diable. Jeszcze tego pożałujesz!
***
Księżyc oświetlał nasze twarze w drodze do całkowicie nieznanego nam miejsca, gdzie miała odbyć się młodzieńcza krucjata. Moi przyjaciele kilka dni temu zgodnie stwierdzili, że „Laura i imprezy nie idą ze sobą w parze”. W pełni zgadzałam się z tym stwierdzeniem. Wystarczyło wyobrazić sobie niedźwiedzia polarnego w rolkach stacjonującego w dżungli pełnej małp. To była dokładnie taka sama sytuacja.
Westchnęłam cicho i spojrzałam w bok, od razu napotykając spojrzenie Deaniela. Uśmiechnął się do mnie. I nie, nie był to ironiczny uśmiech. Już dawno zapomniał o tym zabawnym wydarzeniu związanym z moim nietypowym zachowaniem. Uśmiechał się do mnie w sposób, który wyrażał więcej niż tysiące słów – jakkolwiek to brzmiało. „Jestem szczęśliwy, że spędzimy razem czas”, „Dobrze wyglądasz”, a może nawet...
– Laura! – wykrzyknęła nagle Amy, sprawiając, że aż podskoczyłam przerażona do góry. – Jak Boga kocham, zarumieniłaś się!
No, ładnie. Teraz poczułam się jeszcze bardziej głupio. Spojrzałam gdzieś w bok, błagając o to, aby Deaniel zbyt wiele sobie nie wyobrażał. Nie zarumieniłam się dlatego, że na mnie patrzył. Nie. Naprawdę.
– Dan, nie chcę nic mówić, ale wydaje mi się, że nasza Laura odeszła bezpowrotnie – westchnęła ciężko Amy. – Jak myślisz, co ją zmieniło? – spytała. Zachowywała się tak, jakby doskonale znała powód tej zmiany.
Zaraz. Jakiej zmiany? Wciąż byłam tą samą Laurą.
– Nie wiem – odparł szczerze Deaniel, wzruszając ramionami. W jego oczach kryła się jednak odpowiedź, której nie zamierzał dla siebie zatrzymywać. – Może miłość.
Spojrzałam na niego zaskoczona. Pierwszy raz w życiu nie wiedziałam co powiedzieć. Zatkało mnie. Jak mógł coś takiego w ogóle przypuszczać? Domyślałam się, że było to powiedziane w ramach żartu, ale niezbyt taktownego i dosyć odważnego żartu, którego nie mogłam przetrawić.  
Amy posłała mi wyczekujący, tajemniczy uśmieszek. Jak wielkie było jej zdziwienie, gdy zaczęłam wpatrywać się w Deaniela z miną wyrażającą równoczesny strach oraz obrzydzenie, i nie odezwałam się ani słówkiem. Postanowiła, że spróbuje zastosować na naszej wygasłej rozmowie resuscytację.
– Cóż – chrząknęła. Nie, Amy nie była mistrzem ratowania konwersacji. – Miłość jest piękna – powiedziała z głupia, śmiejąc się nerwowo. Zaraz po tym szybko zadała pytanie. – Dan, byłeś kiedyś zakochany?
– Jestem zakochany – stwierdził bez zawahania Deaniel, patrząc z uśmiechem przed siebie.
– Ach, tak? W kim? – spytała moja przyjaciółka i podobnie jak ja, nie podejrzewała, że ten na ogół tajemniczy i zamknięty w sobie chłopak jest w stanie na to odpowiedzieć.
– W Laurze.
Obydwie stanęłyśmy na środku drogi, wpatrując się z otwartymi ze zdziwienia ustami w idącego przed siebie Deaniela. Poczułam się tak, jakby ktoś mnie zdzielił deską obitą gwoździami po twarzy.
On mnie kochał?
– On cię kocha? – spytała zszokowana Amy.
Spojrzałam na nią nie wiedząc co zrobić, co powiedzieć, a nawet jak się zachować. Miałam ogromny mętlik w głowie. Żadna z moich chaotycznych myśli nie chciała zamienić się w słowo, chociaż uparcie starałam się uchwycić w bezdennej ciemności mojego umysłu chociaż jedno z nich. 
– Idziecie? – Chłopak przystanął w miejscu, spoglądając w tył z triumfalnym uśmieszkiem. Ręce trzymał w kieszeni. Cała jego postawa zdawała się mówić: w przeciwieństwie do was czuję się wyluzowany, bo przecież nie powiedziałem niczego nadzwyczajnego. Tak poza tym to miło się nas was patrzy z oddali, kiedy wyglądacie, jakbyście zobaczyły nie jednego ducha, a całe ich stado. 
Miałam ochotę podbiec do niego, wskoczyć mu na plecy i zacząć go dusić. Dlaczego tak bardzo chciał zniszczyć moje spokojne życie, głupio sobie ze mnie żartując?
– Chodź – mruknęła Amy, chwytając mnie za rękę i ciągnąc za sobą. Posłała mi spojrzenie mówiące: „później o tym pogadamy”.
Kiwnęłam głową.
Od tej pory szliśmy w zupełnej ciszy. Deaniel wciąż uśmiechał się triumfalnie, ani razu nie spoglądając w moją stronę. Uparcie wpatrywał się przed siebie, jakby śledził jakąś niewidzialną postać.
 Czy on musiał być taki tajemniczy? Spójrz na mnie, wyraź spojrzeniem to, co czujesz! Żartowałeś, mówiłeś prawdę? Czego ode mnie oczekujesz? Powiedzenia „kocham cię”? Ja nawet nie wiedziałam, co czuję. Nie miałam pojęcia czym jest miłość. Ludzie całe życie wytykali mnie palcami pokazując tylko i wyłącznie nienawiść. Ojciec bił mnie, próbując udowodnić jak bardzo złym dzieckiem jestem. Rówieśnicy szeptali za plecami i wyzywali mnie od dziwadeł. Zawsze byłam w oczach ludzi potworem o niesamowicie zielonych oczach, małą wiedźmą, aż w końcu... stałam się nijaka. Obojętna. Czy dostrzegałeś we mnie coś innego? Czy mogłam ci w ogóle zaufać, praktycznie nic o tobie nie wiedząc? Czy coś takiego jak miłość było dla mnie? Byłabym go w stanie pokochać?
Potrząsnęłam gwałtownie głową. Popadałam w skrajności. Wyznanie Deaniela było szokujące, to prawda, jednak musiałam zachować zimną krew. Miałam dużo czasu na przemyślenia.
– Jesteśmy na miejscu – powiedziała Amy, głęboko wzdychając. Ona chyba też miała dosyć tego ciężkiego milczenia. Jej mina nie wskazywała na to, że jest skora do jakiejkolwiek zabawy. Zapomniałam, że Deaniel również się jej podobał. Miała mi za złe, że to nie jej wyznał miłość? Przecież za chwilę zakocha się w innym facecie, on był tylko na chwilę, prawda?
Amy zapukała do drzwi z grzeczności, choć wszyscy domyślaliśmy się, że nikt ich nie otworzy. Głośna muzyka trzęsła całym domem, słaby oddźwięk uderzania nie mógł się przebić przez ten harmider.
Moja przyjaciółka wzruszyła ramionami i otworzyła drzwi. Gdy weszliśmy do środka zaatakował nas smród potu wymieszanego z alkoholem oraz okropny hałas. Wiedziałam, że to nie impreza dla mnie. Wolałam ciszę, spokój i porządek od szaleństwa w chaosie, książkę w towarzystwie kubka herbaty od rozbieganych nastolatków, wrzeszczących do siebie bełkotliwie. Co ja tutaj robiłam?
Spojrzałam kątem oka na Deaniela, który wciąż wpatrywał się przed siebie z uśmiechem. Czy on mi robił na złość? A może wypatrzył już jakąś nową dziewczynę, którą mógłby dręczyć niewyjaśnionymi wyznaniami? Istniało jeszcze prawdopodobieństwo, że uwielbiał imprezować i był zdecydowanie bardziej ucywilizowany niż ja. Miałam tylko nadzieję, że to nie ja będę ciągnąć swoich pijanych przyjaciół do domu.
– I co, będziemy tak stać w wejściu? – mruknęłam do siebie, co jednak nie umknęło uszom Deaniela. Nareszcie na mnie spojrzał. Zanim jednak cokolwiek powiedział przez hałas przedarł się inny głos, każący skupić na sobie całą uwagę.
– Jak się bawicie?! – wykrzyknął czarnowłosy chłopak, stojący w salonie na stole z czerwonym kubkiem w dłoni. Ogromne zgromadzenie imprezowiczów zaczęło wykrzykiwać bełkotliwie coś, co miało chyba brzmieć jak „super!”, „zajebiście!”, „świetnie!”. Tylko ja i Deaniel wymieniliśmy znaczące, nieco przerażone spojrzenia.
 Mój przyjaciel złapał mnie za dłoń i wycofał się do drzwi, które z nagła zamknęły się tuż przed naszymi nosami. Nie zdążyliśmy uciec.
– Tak szybko uciekacie? – spytał ten sam chłopak, który stał wcześniej na stole. Na jego twarzy pojawił się zabójczy uśmiech, który nie zwiastował niczego dobrego. – Zdążyłem się za wami stęsknić.
Nathiel Auvrey zaśmiał się jak szaleniec.
Moja przeczucia okazały się właściwe. Ta impreza nie była dla nas.