POPRAWIONY [16.04.17]
Tytuł z "Deaniela" został zmieniony na "Nieznajomy". W sumie wprowadzam coraz mniej poprawek, nie jest źle!
***
Miałam
za sobą zaledwie kilka godzin snu. Wielkie cienie oznaczyły swoją obecność pod
moimi oczami – nie starałam się ich zatuszować niepotrzebnym makijażem. Zamiast
nakładać na twarz tonę pudru, który sprawiłby, że moja blada skóra wyglądałaby
jak nienaturalnie usmażony naleśnik, poddałam się swojej naturze. Skoro i tak
wszyscy sądzili, że wyglądam jak wychudzony, chory i blady stwór to dlaczego miałabym
zmieniać powszechną opinię na swój temat? Przynajmniej miałam spokój od ludzi, którzy
ulegali plotkom i bali się do mnie zbliżyć chociaż na krok, żeby przypadkiem
nie załapać jakiejś choroby śmiertelnej. Czasami gdy czułam się samotna w
klasie pełnej ludzi, lubiłam kaszleć w zaciśniętą pięść i patrzeć jak inni się
ode mnie odsuwają. Dziwnych ludzi jarają dziwne rozrywki.
Pomimo
swojego niezdrowego wyglądu miałam naprawdę końskie zdrowie. Ostatnim razem
byłam chora, gdy miałam pięć lat. Wiedziała o tym tylko moja przyjaciółka Amy,
która w przeciwieństwie do mnie była zaprzyjaźniona z bakteriami wywołującymi
niechciane choroby. Może to kwestia tego, że spędzała dużo czasu z różnymi
ludźmi? Ja poddałam się tylko jej towarzystwu.
– Laura, zdajesz sobie sprawę z
tego, że niedługo mamy egzaminy?
Kiwnęłam głową, nawet nie
spoglądając na swoją przyjaciółkę. Wcale się tym nie przejmowałam. Nie byłam
kujonem i nie siedziałam bez przerwy nad podręcznikami szkolnymi, ale musiałam
przyznać, że byłam dosyć pilną uczennicą. Miałam dobrą pamięć i mnóstwo wolnego
czasu, który zapełniałam rutynowymi czynnościami, takimi jak na przykład nauka.
Nie martwiłam się wynikami egzaminu.
– No, tak – westchnęła Amy. – Ty
nie masz się czym przejmować.
Żeby ją pocieszyć, zaproponowałam:
– Jeśli boisz się, że zawalisz
egzaminy, wystarczy zwyczajne „proszę”, lody bakaliowe – ewentualnie ciężarówka
różanego Earl Greya, ale o tym nie chciałam na razie wspominać, czekałam aż
dług urośnie – …i zdasz na sto procent. – Uśmiechnęłam się na boku.
Rozbawiona Amy pokiwała
energicznie głową, zgadzając się na taki układ.
Pomagałam jej w nauce nie od
dziś. Była zbyt „zajętą” osobą, by móc samej czegokolwiek się nauczyć. W końcu
randkowanie to poważna czynność, która pochłaniała mnóstwo wolnego czasu. Wymagała
również użycia sporych ilości szarych komórek. Niełatwo jest wykrzesać z głowy
jakiś niewinny tekst na podryw i nie zrobić przy tym z siebie idiotki. Musiałam
przyznać, że przynajmniej w tym Amy była dobra. I pomyśleć, że mając tak różne
priorytety i zainteresowania byłyśmy przyjaciółkami. Czasami zastanawiałam się,
za co tak naprawdę ją lubiłam.
– Laura!– wykrzyknęła z nagła,
a jej oczy zabłyszczały radośnie. – Patrz! Twoje ulubione karmelowe ciastka! –
mówiąc to, wskazała na wystawę sklepową trzęsącą się z emocji dłonią.
Dobrze, już wiedziałam za co ją
lubiłam. Za jej opętaną, radosną duszę, za niespożytkowaną energię, którą
bezskutecznie starała się mnie zarazić i za dobroć, którą obdarzała mnie, odkąd
się poznałyśmy. Tak naprawdę jeszcze nigdy mnie nie zawiodła i była jedyną
rówieśniczką na świecie, której ufałam.
– Przywołuje wspomnienia, co? –
spytałam, wlepiając spojrzenie w usłaną słodyczami wystawę. Może moja postura
nie wskazywała na to, że zajadałam się nimi bez opamiętania, ale musiałam
przyznać, że słodkości to jedna z moich największych słabości.
Amy pokiwała wesoło głową.
– Mamy trochę czasu, chodźmy i
kupmy kilka!
Tak oto z wielką torbą „kilku”
karmelowych gwiazdek – tak je zwałam w dzieciństwie – ruszyłyśmy w stronę
szkoły. Mój sentyment do tych małych ciastek nie polegał tylko i wyłącznie na
smaku. Jakkolwiek to zabrzmi – dzięki nim poznałam Amy.
To była późna, mroźna jesień.
Deszcz w towarzystwie porywczego wiatru zaatakował nasze małe miasteczko. Wszyscy
ludzie uciekali w popłochu do domu, przykrywając głowy wszystkim, co tylko
mieli pod ręką. Gazety, szaliki, plecaki, własne dłonie. Tylko siedmioletnia Laura
nigdzie się nie spieszyła. Wędrowałam deszczowymi ulicami, skacząc w swoich
niebieskich kaloszach od jednej kałuży do drugiej. Miałam swój własny zwyczaj,
który odbywałam po zajęciach szkolnych – ze względu na ojca starałam się
maksymalnie wydłużać czas i drogę do domu. Często zatrzymywałam się wówczas przy
bajecznie wyglądającej wystawie ze słodyczami, która zachęcała do kupna
domowych wypieków. Mnie jednak najbardziej interesowały karmelowe gwiazdki.
Nigdy nie odważyłam się tam wejść i je kupić, przynajmniej do czasu, kiedy nie
poznałam mojej przyjaciółki.
Cukiernia należała do rodziców
pulchnej wówczas Amy, która była rekordzistką w jedzeniu słodyczy na czas – co
ciekawe, schudła dopiero wtedy, kiedy jej rodzinna firma splajtowała.
Pani Whitefold była mistrzynią
cukiernictwa i to nie tylko ze względu na to, że cudownie piekła. Miała ogromną
wyobraźnię, która pozwalała jej przy użyciu swoich piekarskich umiejętności
stworzyć nową, słodką historię odbywającą się na tle ciasteczkowej krainy. Z każdego
błahego pomysłu potrafiła wyczarować coś bajecznego. Zazdrościłam tego Amy. Moja
mama była prostą osobą, artystką znającą się tylko na swoim własnym fachu. Najprostsze
czekoladowe ciasto zawsze lądowało spalone w śmietniku.
Tamtego dnia wystawa została
zmieniona na typowo świąteczną. Śnieżne, ciastkowe bałwanki lśniły na
lukrowanym blacie obsypanym jadalnym brokatem. Świąteczne biało-czerwone rurki
wbite pod artystycznie krzywym kątem oraz piernikowe domki pobłyskiwały wesoło
w świetle sztucznych lamp. Nieodłącznym elementem każdego nowego wystroju były karmelowe
gwiazdki. Znajdowały się na piernikowych domkach, w rączkach ciastkowych i
uśmiechniętych ludzików, leżały na sztucznym śniegu i przylegały do
marcepanowych drzew. Niczego nie chciałam spróbować tak bardzo jak ich.
Umożliwiła mi to mała dziewczynka o kręconych, brązowych włosach, która
wpatrywała się we mnie po drugiej stronie wystawy. Gdy ją w końcu zauważyłam,
zamrugałam kilka razy oczyma. Często widywałam ją w szkole i w sumie nietrudno
było ją rozpoznać. Dziewczyna słynęła z tego, że brała udział we wszystkim, co
miało miejsce w szkole, oprócz zajęć sportowych – swoją drogą, nienawidzi ich
do tej pory.
Mała Amy w pewnym momencie
uśmiechnęła się do mnie szeroko i jak oszalała odbiegła od szyby. Przerażona myślą,
że zaraz zostanę przez kogoś skarcona za wpatrywanie się w wystawę, oddaliłam
się od okna i ruszyłam pędem przed siebie. Ku własnemu zdziwieniu, chwilę potem
usłyszałam za sobą głośnie nawoływanie. Zatrzymałam się i spojrzałam niepewnie w
tył. Za mną biegła właśnie ta puszysta, niezgrabna dziewczyna z wielkimi
rumieńcami zmęczenia na twarzy i z jakąś papierową torbą w ręku. Byłam w szoku
z tego powodu, że znała moje imię. Przecież nawet nie chodziłyśmy do tej samej
klasy.
– Masz – powiedziała zdyszana,
kiedy już do mnie dotarła. – Widzę, że zawsze patrzysz się na te gwiazdki. Są
naprawdę bardzo dobre – zaśmiała się. – Chcę, żebyś ich spróbowała.
Oszołomiona zdołałam wtedy
tylko kiwnąć głową. Nie padły z moich ust żadne słowa podziękowania. Chwyciłam
gwałtownie za torbę i pobiegłam do domu. Pierwszy raz znalazłam się w nim tak
szybko i to z zadziwiająco wielką radością. Rzuciłam plecak na podłogę,
zrzuciłam z siebie kurtkę, ściągnęłam buty i pobiegłam do pokoju. Siadając na
swoim łóżku zaścielonym błękitną poszewką w misie, otworzyłam torbę i
zaciągnęłam się tym karmelowym, oszałamiającym zmysły zapachem. Pamiętam, że
gwiazdek było dokładnie jedenaście i przez kolejne jedenaście dni jadłam po
jednej z nich. Dwunastego dnia ubolewając nad skończonym zapasem słodyczy,
chwyciłam za skarbonkę, wyciągnęłam z niej wszystkie moje drobne oszczędności i
twardym krokiem ruszyłam ku cukierni. Chwiejnie i niepewnie, ale przywitana z
wielką uprzejmością rodziców Amy, a także jej samej, weszłam do środka.
Pamiętam, że zostałam zaproszona na gorącą czekoladę, którą popijałyśmy siedząc
przy stoliku pod samą wystawą – mama Amy pozwoliła nam się nawet pobawić
ludzikami, które tam stały. Od tamtej pory bywałam w cukierni codziennie i to
nie tylko ze względu na to, że mogłam jeść tyle gwiazdek ile chciałam.
Zwyczajnie w świecie znalazłam kogoś z kim się zaprzyjaźniłam.
– Amy – zaczęłam, wyrywając się
z sideł wspomnień. Spojrzałam na nią ukradkiem. – Nigdy cię o to nie zapytałam.
Skąd znałaś wtedy moje imię?
Roześmiana brązowowłosa
dziewczyna chwyciła za jedną z karmelowych zdobyczy i odrzekła:
– To proste – uśmiechnęła się. –
Jako mała dziewczynka byłam tak ciekawska i równocześnie zakompleksiona przez
swoją wagę i loki, że zawsze wypatrywałam ślicznych, drobnych twarzyczek. Jedną
z najbardziej interesujących i najładniej ubranych dzieci w podstawówce byłaś
ty. Dowiedzieć się jak masz na imię to nie był żaden problem, gdy było się w
samorządzie szkolnym – zaśmiała się. – Wiesz, Laura? Ta niezwykłość została ci
do dzisiaj.
Uniosłam jedną brew do góry.
Interesująca postać? Ładnie
ubrana? Śliczna, drobna twarzyczka? Chyba nie myślałyśmy o tej samej osobie.
Spojrzałam w dół.
O rozmiar za duża, przydługa
granatowa koszula w kratę, zwykłe, czarne, obcisłe spodnie i czarne trampki z
idealnie białymi sznurówkami. Oto ja. Zero stylu i gustu. Nie przyciągałam
swoją wizualizacją.
– Laura – westchnęła Amy. – Nie
patrz się na siebie jak na jakiegoś odmieńca. Nawet nie wiesz, ilu mężczyzn się
za tobą ogląda.
Nie powstrzymałam się od
głośnego prychnięcia. Ona naprawdę żyła we własnym świecie. Wszyscy oglądali
się za mną tylko dlatego, że wyglądałam jak dziwak. Szukali pretekstu do tego,
aby mnie wyśmiać, nie, żeby mnie poderwać. Jeszcze nigdy żaden chłopak w szkole
nie rozmawiał ze mną dłużej niż pięć minut, a każda rozmowa była przeprowadzana
z niechcianej konieczności. Na szczęście rówieśnicy zdążyli się nauczyć, że nie
pożyczam nikomu notatek i nie daję odpisywać swoich zadań domowych.
– O! – wykrzyknęła Amy, mało
nie raniąc moich uszu tym wrzaskiem. – Nicholas!
Słysząc to imię przewróciłam
oczyma. Wysoki i przystojny koszykarz drużyny licealnej – zdaniem Amy, moim –
cholerny podrywacz i pusty mięśniak. Nie przepadałam za nim, bo patrzył na mnie
jak na karalucha, którego chciałby zgnieść swoimi drogimi adidasami, za to moja
przyjaciółka za nim szalała. Nie zamierzałam wtrącać się w jej kolejny niewinny
romans. Może nie byłam specem od relacji damsko-męskich, ale wystarczyło, że
znałam się na ludziach. Ten gość nie był z żadną dziewczyną dłużej niż tydzień.
Zapewne będzie kolejnym chłopakiem, który wyrwie jej i zdepcze serce.
– Laura! – powiedziała
przyjaciółka z magicznym błyskiem w oczach, chwytając mnie gwałtownie za
ramiona. – Widzimy się po szkole!
– A lunch? – zapytałam, unosząc
brew.
Amy spojrzała niewinnie w bok,
nie wiedząc jak się wytłumaczyć. Zawsze jadłyśmy razem, z wyjątkiem tych
okazji, kiedy wolała spędzić ten czas z nowopoznanymi chłopakami. Nie miałam
jej tego za złe. Wiedziałam, że lubi towarzystwo – i to nie tylko moje. Nie
chciałam odbierać jej możliwości poznawania się i spędzania czasu z innymi ludźmi.
Dobrowolnie osuwałam się w cień.
– W porządku. Widzimy się po
szkole. – Uśmiechnęłam się. Na nowo uradowana Amy przytuliła mnie mocno do
siebie, a potem machając energicznie ręką, pobiegła do zespołu koszykarskiego.
Znowu zostałam sama. Wcale mi
to nie przeszkadzało. Czasami potrzebowałam przerwy od tego bezustannego
paplania o chłopakach. Wolałam spokój, ciszę i samotność.
Wzruszyłam obojętnie ramionami
i ruszyłam w stronę swojej szafki szkolnej.
Rozpoczynał się kolejny
rutynowy dzień szkolny. Żadnych nowości, żadnych zmian. Po prawej grupa
sportowców-cwaniaków próbowała wsadzić pierwszego lepszego frajera-kujona do
śmietnika, po lewej panny plotkary w zwartej i nierozpadającej się nigdy grupie
– no, chyba, że któraś pomalowała paznokcie na niemodny tego lata kolor – stały
i dyskutowały o swoich zdobyczach z wyprzedaży. Z tyłu tuż za mną znajdowała
się grupka całkiem normalnie dyskutujących ludzi, gdzieś obok nich czaiła się
groźnie wyglądająca pani Laisser, która uderzała szeroką linijką o swoją dłoń,
jakby komuś chciała nią przyłożyć, i ja przy swojej szarej, zniszczonej szafce,
jak zawsze wyjmowałam poniedziałkowe zeszyty i książki. Angielski, francuski,
matematyka, biologia, chemia, przybory do pisania i... albo mi się zdawało,
albo moja rutyna została zachwiana.
Coś mi nie pasowało.
Koszykarze, frajerzy, plotkary, zwyczajni ludzie, nauczyciele... i jeszcze
jedna osoba. Tuż obok mnie. Nawet bardzo blisko mnie. Ukradkowo spojrzałam w
prawą stronę. Stał tam chłopak, który spłoszony moim spojrzeniem, skierował
wzrok w drugą stronę.
– Przepraszam, chcesz czegoś
ode mnie? – spytałam grzecznie.
Dopiero wtedy chłopak spojrzał
na mnie ponownie. Znałam tę twarz. Choć dziś miała inny, spokojniejszy wyraz,
poznawałam ją. To był ten sam chłopak, który wczorajszej nocy uciekał przed tym
obłąkanym idiotą z nożem. Nie mogłam się mylić, miałam znakomitą pamięć fotograficzną.
Zdziwiłam się. Chłopak najwyraźniej
też – zupełnie jakby mnie poznawał.
– To ty? – spytaliśmy
równocześnie. Zdziwił mnie jego radosny śmiech, którym poniósł się przez cały
korytarz w reakcji na naszą zgodność. Zaburzył nim codzienność szkolną. Wszyscy
spojrzeli na niego kątem oka, zastanawiając się co to za dziwak.
Z jakiegoś powodu uśmiechnęłam się delikatnie.
– Wybacz – odparł lekko
zawstydzony, chrząkając w zwiniętą pięść. Po chwili odwzajemnił mój uśmiech. –
Nie na co dzień mam styczność z czymś, co choć odrobinę jest zabawne.
– Surowa rodzina? – spytałam
obojętnie, wpychając książki do plecaka. Nie patrzyłam na niego, wiedziałam, że
szybko zmieni swoje miłe nastawienie, kiedy usłyszy, co inni mają do
powiedzenia na mój temat. Tak właśnie działała siła ludzkiego gadania.
Wystarczyło kilka nieprawdziwych słów z ust obcych osób, aby ktoś zmienił o tobie
zdanie.
Chłopak najwyraźniej się
zmieszał.
– Można tak powiedzieć –
mruknął, drapiąc się w tył głowy. Uciekł spojrzeniem gdzieś w bok i zacisnął
usta. Znałam ten wyraz twarzy. Starał się szybko znaleźć jakiś nowy temat do
rozmowy, żeby się nie pogrążyć. W końcu kto już na samym początku znajomości
opowiada o swojej rodzinie? – Jestem Deaniel – rzekł chwilę później z nowym
entuzjazmem w głosie, zupełnie, jakby ktoś usunął mu wspomnienia i
przeprogramował natychmiastowo w inny tryb rozmowy.
– Laura – odpowiedziałam.
– Miło mi cię poznać – dodał
najwyraźniej uradowany z tego powodu, że poznał kogoś w nowej szkole. Tak.
Domyślałam się, że jest tu pierwszy raz, a to dlatego, że nie dało się tu kogoś
nie znać. Twierdziła to typowa obserwatorka szkolna – Laura Collins.
Kiedy nie odpowiedziałam
grzecznym „mi ciebie też”, chłopak bez problemu podjął kolejną próbę rozmowy.
Był w tym dobry.
– Jestem tu pierwszy raz. – To
już wiedziałam. – Mogłabyś mnie zaprowadzić do klasy sto dwa? – spytał
niepewnie. – Oczywiście jeżeli to nie problem.
W ręku trzymał zmięty papierek,
gdzie najwyraźniej znajdował się plan zajęć.
– A więc będziesz chodził ze
mną do klasy – podsumowałam beznamiętnie.
– Naprawdę? Nawet nie wiesz jak
się cieszę. Wydajesz się być sympatyczną osobą – roześmiał się.
Cóż, trzeba było przyznać, że
był czarującym chłopakiem. I to nie tylko ze względu na swój dźwięczny śmiech,
spokojny głos i łagodne usposobienie. Z wyglądu też był niczego sobie. Brązowe,
krótkie, nastroszone włosy, oczy w kolorze orzechu, wpadające powoli w mahoń, i
najsłodszy uśmiech jaki kiedykolwiek widziałam. Może nie wyróżniał się na tle
społeczności szkolnej, ale to nie mogło mu w żaden sposób zaszkodzić. Lepiej
było wyglądać pospolicie niż wzbudzać swoją osobą zainteresowanie innych.
– Dziękuję – odparłam, choć
wiedziałam, że szybko zmieni na mój temat zdanie. Wcale nie byłam sympatyczna.
Daleko było mi od kogoś, kogo dało się lubić.
Wymieniając jeszcze kilka
pustych uprzejmości, ruszyliśmy do klasy sto dwa. Gdzieś wewnątrz modliłam się,
żeby ten koleś się ode mnie odczepił.
To chyba pozostaje mi jedno... skomentować ;)
OdpowiedzUsuńRozdział bardzo fajny. Najlepsze momenty: (według mnie)
* wspomnienie Laury o tym jak poznała swoją przyjaciółkę
* ocena samej siebie
* poznanie nowego kolegi
To tyle. Pozdrawiam i czekam na kolejny,
Elfik Elen
Świetny rozdział :)
OdpowiedzUsuńAmy podbija moje serce swoim stylem bycia, choć sama bardziej przypominam Laurę.
Deaniel wydaje się w porządku :)
Czekam na nn ^^
Nathiel <3
more and more... coś czuję, że Deaniel będzie kluczem w za parę notek a tym czasem czekam na następną ! xd
OdpowiedzUsuńDeaniel- ge nial ne imię <3
OdpowiedzUsuńRozdział ogólnie świetny ♥♥♥
Nie mogę się doczekać Nathiela :3
Weny życzę ^^
"wystarczy zwyczajne "proszę", lody bakaliowe" ajj ale przekupna! Ja to bym poszła za lody miętowe z czekoladą... *o*
OdpowiedzUsuńNo to nie jest sama, bo cóż... moje roczne kieszonkowe idą oczywiście na góry słodyczy, którymi nie potrafię przestać się opychać. Porażka ;_;
Ojeju ta historia była taka słodka, że aż zrobiła mi się ochota na słodycze ;_; a ja moją przyjaciółkę poznałam, jak rzuciła we mnie kamieniem :O już wtedy wiedziałam, że będę ją nienawidzić do końca życia </3
Błagam. Jak ten wygląd może JEJ się nie podobać?! Nie rozumiem... sama chciałabym tak wyglądać ;_; no cóż, ale my już tak mamy. Chcemy czegoś zupełnie odwrotnego do tego, co posiadamy. Kobieca logika. Gdzie logika? Rucha się w krzakach B)
"Miło mi was poznać." zabrzmiało dramatycznie, jak z jakiegoś talk-showu, ale cóż... mi Ciebie też, Lauro :D
Szczerze mówiąc to nie wierzę w "miłość" od pierwszego wejrzenia ;_; cieszę się, że Laura nagle nie poleciała z wywalonym jęzorem za Deanielem i nie zaczęła mu lizać pięt ^.^ w sumie wydaje mi się, że się bliżej zaznajomią.
A Laura jest genialna. Świetnie ją wykreowałaś, ocenia takim chłodnym spojrzeniem całe otoczenie, to da się wyczuć z tekstu... I takie małe zazdro za Twój świetny warsztat piśmienny c; lektura jest lekka i tak wciąga... miałam się uczyć... nieważne. Możliwe, że uda mi się dzisiaj ogarnąć wszystkie zaległości z lutego. W każdym razie mam taką nadzieję, bo dzień luźniejszy mi się trafił.
Przepraszam też za taką długą nieobecność :<
Ale jestem już, jestem! ^w^
Lecę dalej...
No to się wyjaśniło, czemu Laura przyjaźni się z Amy, która wydała mi się dość głupia ;P Przyjaźń za słodycze, nieładnie ;P Ale wyobrażenie Amy jako grubiutkiej dziewczynki jest całkiem zabawne, przy jej obecnym powodzeniu wśród płci męskiej ;P
OdpowiedzUsuńLaura jest dość zdystansowaną postacią, dlatego sądzę, że Deanielowi będzie dość trudno do niej dotrzeć ;)
Opowiadanie jest bosskie! Pisz pisz pisz! ;)
Court.
Deaniel.
OdpowiedzUsuńPiękne, piękne imiona, bo chyba jeszcze nie mowilam o tym. Wgl jeszcze ani razu nie padlo slowo "demon"! :D jaram sie, mocno! Postacie sa takie zywe, tak nakreslone udanie, charakterystyczne, kazda inna, amy z ta energia, gadulstwem i randkami, chlodna, cyniczna bym rzekla Laura, no i panowie! Rany! Naprawde sie zakochuje. Widze troszke dialogi zapisane niekoniecznie dobrze, ale zakladam ze to dkatego ze czytam początkowe rozdziały wiec nawet sie nie bede w takich sprawach odzywac poki co )D zresztą to nie przeszkadza, bo teskt taj żyje, tak pochlania, ze nawet jakby tu wyskoczyły najcięższe bledy ortografii, to by nie przycmily radości z czytania. Serio serio.