niedziela, 30 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 69 - "Każdy koniec jest nowym początkiem"

Tak, to już ostatni rozdział całej serii. Przeżywam to jak debil od tygodnia. Dobrze, na początku 2019 roku pojawi się jeszcze epilog, ale jednak... Smuteg, żal, rozpacz. Ale dobra. Nie narzekam teraz. Pojęczę jeszcze trochę w epilogu i rzucę garstką informacji na temat przyszłości bloga! 
Jak to powiedziała Laura: "Wszystko zaczęło się w cieniu nocy i na nim się kończy". Oczywiście to nie taki znowu koniec, bo każdy koniec zapowiada nowy początek!
***
Od kilku dni nie mogłam spać. Kiedy tylko udało mi się przymknąć powieki i zapaść się w płytki sen, nagle budziłam się zalana potem z koszmaru, w którym traciłam Nathiela. Nie mogłam się pozbierać, choć od czasu ostatecznej wojny minął już jakiś czas. Moje serce wciąż toczyło niespokojną bitwę, którą można było przyrównać do tej prawdziwej, niedawno odbytej. Moje uczucia od tamtej chwili nie uległy zmianie. Byłam na siebie zła, ponieważ wygrana i śmierć Vaila Auvreya ani trochę mnie nie cieszyły. Nie w okolicznościach, w których pozostałam zupełnie sama. Wolałabym już, aby świat rozpadł się na kawałki, niż żeby zabrakło w nim mojego męża. Być może patrzyłam na to przez pryzmat swoich egoistycznych pragnień, ale miałam do tego pełne prawo. Bo nigdy nie kochałam nikogo ani niczego bardziej, niż tego niepoprawnego, szalonego optymisty o małym móżdżku i wielkim sercu.
Przetarłam suche i samoczynnie opadające w dół powieki. Starałam się nie opuścić kubka wypełnionego gorącą herbatą. Być może okrywał mnie koc, ale nie był wystarczająco dobrą osłoną od oparzenia. Myślałam, że rozgrzewający napój przynajmniej da mi motywację do tego, abym nie usnęła. Musiałam bowiem czuwać.

wtorek, 25 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 68 - "Nadludzka siła"

Ludzie od wieków zastanawiali się, gdzie ich dusze trafiają po śmierci, dotąd nikt z umarłych nie mógł się jednak podzielić tą wiedzą z tymi, którzy jeszcze żyli. Ta niezbadana tajemnica wszechświata miała w sobie coś groteskowego. Wszyscy wiedzieliśmy, że żyliśmy tylko po to, aby zmierzać do końca, a jednak wciąż nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, czym był koniec.
Nathiel był niegdyś pewien, że po drugiej stronie świata, gdzie trafiali wszyscy zmarli, znajdował się Disneyland dla duchów. Utopijna kraina, gdzie zabawie nie było końca, a żołądki magicznie napełniały się wysokokalorycznymi przysmakami, które nie sprawiały, że umarli tyli. W tym świecie można było robić, co tylko się zamarzyło, łącznie z lataniem nago wśród dzieciaków bujających się na karuzelach, ponieważ tutaj nie istniało coś takiego jak wstyd. Po śmierci wszystkie ludzkie uczucia, choroby i zmartwienia znikały, by dusze na nowo mogły cieszyć się swoją niezmąconą czystością. Kraina wiecznej radości oraz zabawy. Kraina, która była daleka od prawdy.
Kiedy się obudził, dookoła panowała ciemność. Przez dłuższą chwilę wpatrywał się w swoje pobladłe dłonie, próbując zrozumieć, co takiego właśnie się wydarzyło i gdzie do cholery się znalazł. Czuł się całkiem trzeźwy i świadomy, a jednak przeżywał coś na wzór mocnego zjazdu alkoholowego. Wszystko dookoła było czarne jak noc, zaś jego ciało świeciło się jak odwłok robaczka świętojańskiego. O co tu chodziło? Przecież nie mógł umrzeć.
Nathiel zesztywniał.
Nie. On naprawdę mógł umrzeć.
– Hej, czy jest tu ktoś jeszcze?! – wykrzyczał w pustą przestrzeń, po której jego głos poniósł się echem. – Laura? Sorath? Mój niedoruchany braciszek Soriel? Eee… wiedźmo-czarodziejki? Różowa pinda? – Rozejrzał się wkoło, oczekując, że kogoś dostrzeże lub ktoś odpowie na jego wezwanie. Nic takiego się jednak nie stało. – Dajcie spokój. Przecież nie mogę być tutaj zupełnie sam!

niedziela, 16 grudnia 2018

[TOM 3] Rozdział 67 - "Koniec"

Pomimo nalegań, czarodziejki uparły się, że potowarzyszą mi w mojej niedoli, która polegała na niemożności poruszania się o własnych siłach. Im więcej kroków stawiałam, tym mniej zesztywniała byłam, musiałam jednak przyznać, że od początku do końca tej podróży czułam się jak stuletnia babcia, która wyrusza na ostatnią przechadzkę swojego życia o własnych nogach. Dobrze, z wyglądu przypominałam bardziej mocno nienaoliwionego robota, który potrzebuje szybkiej naprawy.
Choć starałam się poganiać własne ciało, nie byłam w stanie szybciej iść. Robiłam tyle, ile mogłam, a nawet to wyciskało ze mnie siódme poty. Chwilami miałam wrażenie, że po prostu padnę na twarz i więcej nie wstanę, ale szłam dalej, ponieważ chciałam dołączyć do reszty Nox, w tym i do mojego męża.
W duchu modliłam się o to, aby było już po wszystkim, miałam jednak przeczucie, że to jeszcze nie koniec starcia – w końcu sama Nivareth stwierdziła, że bracia Auvrey przegrywają ze swoim ojcem. Zawsze istniała możliwość, że powiedziała to po to, abyśmy się zmartwiły, w końcu to Nivareth – czerpała przyjemność z ludzkiego cierpienia.
– Co tam się dzieje? – usłyszałam głos Alex, która trzymała mnie za łokieć, abym przypadkiem nie zaliczyła ziemistej gleby.
Wszystkie wytężyłyśmy wzrok, wypatrując z oddali maleńkich mrówek, które latały po polanie, prowadząc ze sobą zaciętą walkę. Nie ulegało wątpliwości, że połowę z nich stanowili nasi sojusznicy, zaskoczyli mnie raczej wrogowie, z którymi walczyli. Wydawało mi się, że skutecznie pozbyliśmy się wszystkich cienistych pokrak. Czy Vail Auvrey miał w zanadrzu kogoś jeszcze, kto nie uchodził za demona?
– Sądzę, że powinnaś tutaj zostać – odezwała się Martha.
Chciałam zaprzeczyć, ale wiedziałam, że w tym stanie byłabym tylko obciążeniem. Nie dość, że stałam się zwykłym człowiekiem pozbawionym mocy, to jeszcze ledwo się poruszałam.
– Patricia też powinna tutaj zostać – powiedziała Alex, zakładając ręce na piersi.
– Zgadzam się – poparła ją Martha.
Lodowa czarodziejka zrobiła niedowierzającą minę. Próbowała coś wymówić, ale jej usta otwierały się bezgłośnie, jakby ktoś pozbawił ją głosu. Milczenie chciała nadrobić dłońmi, którymi przecząco machała, ale to niewiele dało. Wobec Alexandry i Marthy nie miała słowa sprzeciwu.

niedziela, 4 listopada 2018

[TOM 3] Rozdział 66 - "Vail Auvrey"

I znów przedłużanie o jeden rozdział. Ja chyba naprawdę nie chcę rozstać się z moimi bohaterami... No, bo gdzie znajdę takiego Nathiela? No, nigdzie.
***
Czarodziejki zauważyły, że coś było nie tak w momencie, kiedy pierwsza fala ich zwycięskiej euforii uderzyła w lodowy wierch, który reprezentowałam. Zdziwiło je, że nie unosiłam się taką samą radością jak one. W przeciwieństwie do nich stałam bowiem nieruchomo z rękoma opuszczonymi wzdłuż ciała i spoglądałam w dal z obojętnością człowieka, który przebudził się właśnie z głębokiego snu. Moje ciało było zesztywniałe. Nawet gdy chciałam poruszyć dłonią, miałam z tym ogromny problem. Wiedziałam i rozumiałam wszystko, co się wokół mnie działo, czułam się jednak, jakby moja dusza została odarta z ważnej części, która uniemożliwiała mojemu ciału dawne funkcjonowanie. Podświadomość podpowiadała mi, że powinnam teraz panikować, ale zamiast tego stałam w miejscu niewzruszona, jakbym nie utraciła niczego ważnego. Czy właśnie tak wyglądało odarcie duszy z jej demonicznej połowy? Czy może to tylko tymczasowy paraliż związany z utratą moje chaotycznej mocy?
Pierwsza zareagowała Martha, która podeszła do mnie i pomachała mi dłonią przed oczami. Moje usta wykrzywiły się nieznacznie na ten gest. Przecież nie stałam się nieruchomym zombie, które nie wiedziało, co się wokół niego dzieje.
– Wszystko w porządku? – spytała w końcu podejrzliwie, widząc moją reakcję. – Wyglądasz nieswojo. Jesteś bledsza niż zwykle i na dodatek… twoje oczy. – Zmarszczyła czoło i spojrzała na swoje przyjaciółki, które również zaglądnęły w moje tęczówki, wyrażając zdziwienie. Chciałam je spytać, co było nie tak z moimi oczami, ale miałam dziwnie zaciśnięte gardło.
– Czy one zawsze miały taką barwę? – dopytała Martha.
– Mi przypominały niegdyś miąższ dojrzałej limonki – przyuważyła Alex, marszcząc czoło. – Teraz jakby straciły swój poblask. Nie wiem, zupełnie tak jakby to, co było niegdyś w nich magiczne, po prostu odeszło i stało się… pospolite? Bardziej ludzkie?
Wszystkie la bonne fee spojrzały na siebie z przerażeniem, uświadamiając sobie, że przypuszczalne następstwa tej misji zyskały swoje potwierdzenie w rzeczywistości. Patricia wyraźnie pobladła, Martha wzięła głęboki wdech, zatrzymując go na dłużej w swoich płucach, a Alexandra potrząsnęła niedowierzająco głową – to ona jako pierwsza położyła ręce na moich ramionach i mocno mną potrząsnęła. Choć byłam zesztywniała, czułam na sobie jej dotyk. Byłam już nawet w stanie poruszyć dłońmi. Miałam nadzieję, że niebawem odzyskam władzę w całym ciele.

niedziela, 14 października 2018

[TOM 3] Rozdział 65 - "Wróg mojego wroga jest moim przyjacielem"


Tak jak wspominałam, wychodzi na to, że publikuję rozdziały co miesiąc! Ha. Chyba jednak powinnam zmienić swoje zwlekanie z zakończeniem WCNa. W końcu jeszcze tylko trzy rozdziały do końca (tak, to już raczej pewne, bo niczego więcej nie wymyślę). Przyznaję, że miło mi się pisało 65-tkę. Podziękowania należą się Oli, która mnie zainspirowała i dla Arusia, który cały czas mi truje, żebym skończyła WCSa (tak poza tym, to też przyczynił się do powstania tego rozdziału swoim pomysłem na kradzież cukierków >D). Enjoy! 
***
Bólu, który czułam, nie dało się opisać żadnymi słowami. Jego natężenie było tak potężne, że byłam gotowa zemdleć, oddając się w ramiona ciemności. Nie mogłam jednak tego zrobić, musiałam wypełnić swoją misję do końca.
Przez zamglone bólem oczy dostrzegałam wymawiające jakieś słowa usta jednej z czarodziejek. Kontury były jednak tak rozmyte, a kolory pozbawione nasycenia, że nie byłam w stanie rozróżnić, która z nich przede mną stała. Z trudem uniosłam drżące ręce, które poruszały się ociężale pod wpływem potężnej, potrójnej mocy czarodziejek przepływającej przez exitialis. Czułam się słaba. Nie wiedziałam, jak mam użyć swojej mocy, kiedy ta tłumiona była przez noże łowców. Wszystko zdawało się we mnie słabnąć.
Nigdy w swoim życiu nie czułam czegoś tak dziwnego. Patrząc na swoje dłonie dostrzegałam niewidzialną poświatę, która próbowała oderwać się od mojego bladego ciała – na przemian wracała, wcielając się w skórę, na przemian ulatywała w górę jak warstwa duszy wydzierana przez moc. Zaczynałam się zastanawiać, czy to omamy, czy prawdziwy obraz zdarzeń. Sądząc jednak po uczuciu wewnętrznego obdzierania z mentalnej skóry, musiała to być rzeczywistość.
Czy to właśnie była moja demoniczna połowa? Jej przerażająca biel układała się w mgliste kształty, które przywodziły na myśl krzyczące w bezzębnym uśmiechu czaszki. Ten widok sprawiał, że miałam ochotę się poddać. Uciec od tego, co właśnie się ze mną działo. Już wiedziałam, co oznaczała próba pokonania mojej demonicznej połówki – jeżeli zakończy się z powodzeniem, bo nie zdążę uczynić tego, co obiecałam zrobić, prawdopodobnie na zawsze pozostanę pustą skorupą człowieka. Nikt nie mógł żyć bez części swojej duszy. Jeżeli na początku sądziłam inaczej, to musiałam być naprawdę głupia.  
Dopiero gdy usłyszałam wykrzykiwane przez czarodziejki imię, a biała poświata niemal oderwała się już od mojej skóry, pobudziłam swoje zmysły do działania. Zdążyłam również opanować ból – dostrzegłam, że rozdzierał tylko połowę mnie. Musiałam skupić się na tej części, przez którą moc bezwolnie przepływała, nie czyniąc jej żadnej krzywdy. Musiałam poczuć się człowiekiem, tłumiąc w sobie demoniczną cząstkę, która miała zaatakować z całą swoją mocą znienacka.
Gdy próbowałam się skupić, gdzieś z tyłu głowy słyszałam głośne, kpiące prychnięcie – przez chwilę myślałam, że to tylko moja wyobraźnia, ale już po chwili dołączyły do niego pobudzające mnie słowa złączone w dwoistej synchronii: „I ty śmiesz nazywać się naszą córką?”.
Opanował mnie gwałtowny gniew. Przypomniałam sobie wszystkie chwile z dzieciństwa, które pozbawione były obecności mojej biologicznej matki, a także ojca. O tym, jak Edward Collins, który był prawdziwym tyranem, niszczył moją zastępczą rodzinę. O Joanne, która była mi jedyną bliską osobą, zastępującą prawdziwą matkę. O jej śmierci. Widziałam znów przed oczami moment, w którym Aiden chciał mnie zabić, a Calanthe mnie obroniła. W wyobraźni znów pojawili się w moim życiu po siedemnastu latach, obdarzając mnie wyłącznie chłodem. Ostatecznie zobaczyłam przed oczami ich wspólną śmierć. To ja śmiałam nazywać się córką Aidena Vauxa i Calanthe Clerinell, czy to oni moimi rodzicami?
Ognisty gniew wybuchnął we mnie jak bomba, wydzierając z wnętrza mojego ciała całą moc chaosu, jaką w sobie miałam od początku swojego istnienia. Widziałam chwiejące się ciała czarodziejek, które z trudem utrzymywały się na nogach, będąc odpychane przez moją własną magię. Czułam dziwną, demoniczną satysfakcję. Obce usta, które trzymały się pozornie mi znanej twarzy, rozszerzały się w szerokim uśmiechu zadowolonego z siebie potwora, który wreszcie wyszedł z uwięzi i zawojował światem. Cała płonęłam, jakbym stanęła w niebezpiecznym ogniu, który próbował mnie strawić od środka. W tym momencie wszystko było mi jedno. Chciałam po prostu stracić kontrolę i ostatecznie zatracić się w tym szaleństwie mocy.
„Właśnie o to chodziło. Zatrać się. Wybuchnij. Poddaj się mocy, która w tobie drzemała”.
Nie wiedziałam, kto do mnie przemawiał. Bałam się, że to mogłam być ja, a raczej moja demoniczna, nieposkromiona część, która całe życie siedziała gdzieś wewnątrz mnie. Czy posiadanie w sobie zarówno człowieka, jak i demona, oznaczało, że miałam w sobie dwie istoty? Już raz utraciłam kontrolę – to było wtedy, gdy byliśmy na misji w Reverentii. Samo wspomnienie tego pozwoliło mi choć na moment opanować tę rozszalałą część mnie, która chciała mnie pochłonąć.
Na ramieniu poczułam chłodną, równocześnie obcą i znaną mi dłoń. Nie musiałam się oglądać, aby zrozumieć, kim była towarzysząca mi osoba. Istniał tylko jeden demon, który towarzyszył mi, kiedy uwalniałam swoją moc. Ten sam demon podarował mi ją w genach.

niedziela, 16 września 2018

[TOM 3] Rozdział 64 - "Niewyrażone słowa"

Tak, wiem, rozdział pisałam całą wieczność i na dodatek nie jest zbyt dobry. Jakiś taki po prostu niemrawy i bez polotu. Czasami tak bywa, że jak się czegoś długi czas nie pisze i to na dodatek zlepkami, to nie jest to potem zbyt dobrej jakości. Obiecuję sobie, że będę już pisać co tydzień, ale to tylko sobie. Zobaczymy jak będzie. Do końca roku chcę już WCSa skończyć, by móc się zająć innym opowiadaniem!
***
W samym środku bitwy, gdzie demony przeskakiwały nad naszymi głowami oraz piękną, chińską zastawą zdobioną krwawymi makami, zastanawiałam się, dlaczego dziesięć minut piekielnej herbatki jak na złość upływało w spowolnionym czasie. Swoją uwagę dzieliłam na zabijanie demonów, sporadyczne spożywanie drogiego Earl Greya, którym w normalnych warunkach zapewne bym się rozkoszowała, spoglądanie na twarze moich milczących towarzyszek oraz gustowny, starodawny zegar, który został postawiony na wyczarowany przez Nivareth okrągły stół, aby odliczał czas. Moje skupienie chyba jeszcze nigdy nie było na takim poziomie, jak teraz. Czułam, że po upływie tych dziesięciu minut będę się czuła bardziej zmęczona, niż po dniu spędzonym z trójką moich rozbieganych po domu dzieci.  
Dziwność sytuacji, w której przyszło nam się znaleźć, czyniła tę chwilę najbardziej osobliwym ze zdarzeń, które mógł wyczarować tylko umysł znudzonej życiem (czy może raczej śmiercią) wiedźmy. Zresztą była ona jedyną w naszym zgromadzeniu osobą, która uśmiechała się przebiegle, z pewną dozą nieskrywanej radości, i polewała magią herbatę, zmuszając nas do szybkiego jej upijania.
Bywały dni, kiedy Nivareth jawiła mi się jako potężna kobieta, której sprzeciwienie się nie byłoby zbyt dobrym rozwiązaniem, a drżenie ze strachu jak najbardziej właściwym. Bywały jednak również takie dni, kiedy widziałam w niej ucieszoną, rozpieszczoną, złośliwą i dziecinną arystokratkę, która szukała wyłącznie rozrywki, a także dobrego towarzystwa.
Do moich uszu doszło głośne, oburzone prychnięcie.
– Nie przesadzaj z tym dobrym towarzystwem – żachnęła się Nivareth, która najwyraźniej znowu czytała w moich myślach, co zdawało się być jej ulubionym hobby, kiedy tylko się na mnie natykała. – Jesteście jak kłody, które tylko wymachują rękami, aby odpędzić demony. Nie potraficie rozkoszować się upijanym płynem podarowanym nam przez samych bogów.

niedziela, 29 lipca 2018

[TOM 3] Rozdział 63 - "Przemytnik mocy"

HA! I kto tu się pojawił po prawie miesiącu?! No, ja! Przyznaję, to był ciężki czas dla mojego pisarstwa, ale raz do roku muszę mieć taką przynajmniej miesięczną przerwę od pisania (najczęściej w wakacje, kiedy dosłownie nic mi się przez lipiec nie chce). Co prawda potem ciężko mi się wdrożyć (podobnie było z 63 rozdziałem WCSa...) i na początku mam wrażenie, że piszę o byle czym, no ale potem jakoś to idzie. Oczywiście jak to bywa w moim świecie, rozpiska znowu uległa zmianie, bo najlepsze pomysły wpadają w trakcie pisania. I znowu wydłużyłam tym samym rozdziały! Ciekawe, kiedy ja w końcu zakończę WCSa...
***

Nadzieja i wiara to obłuda – powtarzał zawsze Sorathiel. Po raz pierwszy zwątpił w ich istnienie w dniu, w którym utracił rodziców. Pamiętał to wydarzenie, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. Pachniało kwiatami wiśni, czekoladowymi lodami i świeżą, ludzką krwią.
Gdy rozszalały demon wbijał ostre pazury w pierś jego matki, wierzył w to, że nie przebił jej serca. Kiedy bezwładne ciało jego ojca padło u jego stóp, miał nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Dwie martwe kukły nieprzypominające rodziców ścieliły chodnik, który prowadził w stronę placu zabaw, a demon trzymał go za gardło, próbując wycisnąć z niego resztki życia. Nie bronił się. Chciał pójść śladem ojca i matki, którzy czekali na niego w odległej, choć bezpiecznej krainie pozbawionej demonów. Kiedy zamykał oczy, wyobrażał sobie, że znów idą po parku, trzymając się za ręce. Śmieją się do siebie, wymieniają radosne uśmiechy i jedzą wspólnie lody. W tym świecie nie było Nathiela, który był przecież żywy i stał nieopodal niego. Ostatnia jego myśl przepełniona nadzieją spłonęła w ogniu prawdy, gdy jego przyjaciel chwycił za exitialis Arthura Blythe’a i wbił go prosto w serce wrogiego demona. Sorathiel przeżył, ale jego rodzice już nigdy mieli nie otworzyć oczu. Dziecięca wiara i nadzieja poszły wraz z nimi do grobu, a on przekonał się o tym, że życie, które zawdzięczał mamie i tacie, już nigdy nie będzie normalne. Nie, póki będą w nim demony.

niedziela, 1 lipca 2018

[TOM 3] Rozdział 62 - "Niech zapłonie świat"

W moim życiu niewiele było momentów, w których traciłam całkowitą kontrolę nad ruchami działającymi na spółkę z mechanizmami spanikowanego umysłu. Choć moje trwanie splecione było na stałe z tchórzostwem, potrafiłam w krytycznych sytuacjach zachować zimną krew. Wszystkie te niebezpieczne sytuacje, z których wychodziłam z mniejszymi lub większymi ranami, dawały mi jednak drogę wyboru – teraz go nie miałam, a jedyne, co mogłam robić, to walczyć o swoje życie jak zwierzę oddane instynktowi przetrwania. W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czułam się jak bezradny człowiek, bo kiedy nie miałam już sposobności  chłodnego przemyślenia i zaplanowania starcia, po prostu atakowałam, próbując przeżyć.
Wiłam się w niewidzialnej sferze, którą przepełniała ciemność, próbując na oślep trafić demony, które wydrapywały na mojej skórze ujścia do krwawej rzeki samego serca. Jak dotąd nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, który poświadczyłby o bólu. Bardziej martwiłam się o przetrwanie niż o zadawane rany. Gdzieś w tle rozbrzmiewał szaleńczy, nieprzerwany śmiech demonicy, która patrzyła na ten przezabawny pokaz człowieczej bezradności, ciesząc się rozrywką. Wiedziałam, że jeżeli dalej tak pójdzie, demony rozszarpią mnie na strzępy. Co jednak miałam zrobić? Nawet kopiąc i wymachując nożem w powietrzu niewiele mogłam zdziałać. Pokraki szarpały mną jak kawałkiem świeżego mięsa, wykłócając się o to, kto weźmie większy kawałek.
Próbowałam oczyścić swój umysł z paniki, znaleźć choć mały skrawek skupionych w sobie myśli, który umożliwiłby mi szybkie działanie, nawet według irracjonalnego planu. To na nic. Wola przetrwania była teraz silniejsza niż chęć skupienia się i intelektualnej ucieczki od zagłady.
Potężna łapa demona zdzieliła mnie po twarzy, zostawiając na niej długi, krwawy ślad. Zaraz po nim ranę poprawił drugi demon. Chwilę później pazury zagłębiły się w moim ramieniu, potem po lewej stronie piersi, blisko bijącego serca – na ten atak podskoczyło przerażone, na moment paraliżując wszystkie moje kończyny, które były ostatnią słabą drogą do ocalenia. Nie wiedziałam już, ile demonów mnie otaczało. Chwilami odnosiłam wrażenie, że była ich cała gromada, potem, że tylko dwa. Moje myśli kończyły się gdzieś na granicy omamów, które nie pozwalały mi na racjonalną obronę.

poniedziałek, 25 czerwca 2018

[TOM 3] Rozdział 61 - "W pułapce iluzji"

Nie jest to rozdział idealny i przyznaję: cholernie ciężko mi się go pisało. Mógł być lepszy, ale jest taki, jaki jest. Trudno. Toczy się głównie wokół Laury i Gabrielle. Ile ja czekałam na to starcie, ech!
***
Nie minęło nawet pięć minut, a już wiedziałam, że popełniłam ogromny błąd. Była pomiędzy mną a Gabrielle istotna różnica. Ona była pełnokrwistym demonem, który żywił się na co dzień ludzką energią – dzięki temu miała niespożytkowaną ilość mocy, za pomocą której w łatwy sposób mogła mnie zabić. Ja byłam zaledwie półdemonem, który jakiś czas temu oddał połowę swojej magii, handlując z pewną wiedźmą. Jedyna energia, z której teraz korzystałam, należała do mnie. 
Aby wygrać, musiałam mieć konkretny plan, a niestety na razie nic ambitnego nie przychodziło mi do głowy. Mogłam tylko odpierać ataki rozbawionej Gabrielle, która najwyraźniej świetnie się bawiła, próbując mnie osłabić. Jeżeli dalej tak pójdzie, cała moja moc zostanie wyczerpana tylko i wyłącznie dlatego, że starałam się nie dać zabić. A co będzie potem? Zostanie mi tylko i wyłącznie ucieczka.
Odskoczyłam gwałtownie w bok, mało nie potykając się o gruzy zniszczonego budynku. Moja przeciwniczka wykorzystała chwilę mojego zawahania i posłała piekielnie szybką wstęgę mocy w kierunku moich stóp. Gdyby nie to, że gwałtowny wiatr, który pojawił się znikąd, zmienił jej bieg, zapewne byłabym ciągnięta po ziemi w stronę mojej oprawczyni. Alex również nie próżnowała – choć ledwo była w stanie opierać się łokciami o podłoże, posłała piorun w stronę Gabrielle. Demonica tylko skrzywiła się na widok tej nieudolnej próby zrobienia z niej spalonego kotleta – ostentacyjnie poprawiła przypalony kosmyk włosów, który zaczesała do tyłu, a potem zgrabnym ruchem dłoni rzuciła w kierunku la bonne fee wstęgę, która owinęła się wokół jej nadgarstków, skutecznie ją unieruchamiając.
– Zaskakujesz mnie – powiedziała znudzona demonica, okręcając swoją broń wokół ust Alexandry, która najwyraźniej chciała się wtrącić w rozmowę. –  Doskonale wiedziałaś, że nie poradzisz sobie ze mną w walce, a jednak się na nią zgodziłaś. – Gabrielle uniosła brew, całkowicie tracąc zainteresowanie czarodziejką. – Pokonałam nawet pyskatą żmiję, która miała zdecydowanie większe pokłady mocy niż ty. Naprawdę myślisz, że dasz sobie rady? – zaśmiała się kpiąco. – Spójrz tylko. – Machnęła dłonią w bok, pokazując na zniszczone miasto. – Czy jest tutaj coś, co pomoże ci ze mną wygrać? Może nie jesteś tak głupia jak twój pokręcony chłoptaś, ale mózg niewiele da ci w walce na moce. – Prychnięcie, które z siebie wydała, kojarzyło się z nieprzyjemnym oddźwiękiem, które wydawało łamane drewno.

niedziela, 3 czerwca 2018

[TOM 3] Rozdział 60 - "Na ratunek"

Mam wrażenie, że dwa ostatnie rozdziały (łącznie z tym) są jakieś zdechłe. Może to kwestia tego, że nie pisałam ich z takim zapałem jak poprzednie. Mam nadzieję, że z kolejnymi pójdzie lepiej, bo... Cholera, zbliżam się do końca. Jeszcze 5 rozdziałów + epilog. A teraz czas na spotkanie ze śmiercią (albo i nie). 
***
Była niemalże pewna, że lada moment zetknie się z ziemią i raz na zawsze pożegna ze swoim cennym życiem. Nie miała nawet czasu, żeby wspominać, jak wiele pięknych chwil przeżyła, będąc żywą osobą. Ta scena nie przypominała w niczym filmu akcji, gdzie głównemu bohaterowi przelatywały przed oczami obrazy z jego słodko-gorzkiego istnienia. Jedyna myśl, która trzymała się jej głowy, zawierała się w jednym, mało twórczym, choć prawdziwym słowie: umrę. Zazwyczaj miała szczęście, jeżeli chodziło o upadki, musiałby się jednak stać cud, aby jej głowa nie natrafiła na jeden z wielkich kamieni, który się pod nią znajdował. Prędzej czy później dobra passa się kończyła, a wtedy człowiek musiał pożegnać się z życiem. Szkoda tylko, że ten moment nastał dla niej tak wcześnie – w końcu dopiero zaczynała prawdziwie żyć. Może po śmierci spotka przynajmniej swoją przyjaciółkę?
Patricia poczuła, że coś owija się wokół jej talii. Przerażona spojrzała w dół. Jakaś obślizgła, cienista lina szarpnęła ją w górę, na co boleśnie się skrzywiła. Kiedy zamiast spadać w dół, zaczęła powolnie podjeżdżać do urwiska, dostrzegła spadające ze wzgórza pokraki. Wciąż nie mogła uwierzyć w to, że ktoś postanowił ją uratować. I nawet domyślała się kto.
Kiedy wdrapała się na rozstęp skalny, niemal od razu wybuchła dziecięcym płaczem. Dopiero teraz zdała sobie sprawę z tego, że naprawdę mogła umrzeć. A przecież miała tyle planów!
– No, czego beczysz? – spytał męski głos. Jego właściciel przygarnął jej drżące i oziębłe ciało do siebie. Patricia natychmiastowo poczuła się bezpiecznie. – Myślałeś, że puszczę cię samą? Chyba ogłupiałaś. Znam cię, wiem, że łatwo wpadasz w kłopoty – prychnął. – To chyba jakaś domena czarodziejek.
– Soriel – jęknęła płaczliwie, przytulając się do jego klatki piersiowej. – Chyba jeszcze nigdy nie cieszyłam się na twój widok tak, jak teraz! – zaśmiała się niemrawo. Wiedziała, że żartowanie nijak jej teraz wychodziło, a jednak starała się jak mogła uciec od dramatu, który wciąż trzymał ją w swoich objęciach.

niedziela, 27 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 59 - "Zmrożona nadzieja"

Bardzo krótki rozdział, z którym długo się męczyłam. Wiem, że nie jest emocjonująco ciekawy, ale myślę, że kolejny przyniesie ze sobą już więcej akcji. 
***
Patricia nie czuła się dzisiaj za dobrze. Podążając odkrytymi polanami okalającymi krańce miasta, masowała się po obolałym brzuchu. Chyba długotrwały stres jej nie służył. Do tego to dziwne uczucie niepokoju, które z każdą minioną minutą zaciskało się wokół jej mocno bijącego serca. Taki niepokój czuła najczęściej wtedy, gdy jej przyjaciółkom coś zagrażało. Miała nadzieję, że nawet jeżeli napotykały na swojej drodze przeszkody, to szybko sobie z nimi poradzą. Całe szczęście każda z nich władała magią. Cieniste pokraki raczej nie będą zbyt wielkim problemem, kiedy Alex użyje swoich piorunów, a Martha zdezorientuje je mentalną magią. To samo dotyczyło jej, choć obiecała sobie, że ze względu na wojenne okoliczności, będzie starała się używać swojej mocy w jak najmniejszych ilościach. Nie mogła się przemęczać. Musi jej starczyć sił na inne nieprzewidziane starcia.
Kiedy delikatny i miły wietrzyk otulił jej zbolałe ciało, przystanęła w miejscu i przymknęła powieki, wczuwając się całą sobą w emocje niesione na wietrze. Doskonale wiedziała, kto nad nią czuwał. Nie pierwszy raz żywioł powietrza podążał jej śladami. Była zdolna wyczuć, jaki nastrój ze sobą niósł, a to wszystko przez więź, o której zamierzała nie zapominać do końca swoich dni. Żywioł, który za nią podążał, był może pełen niepokoju, ale również i szczęścia. Patricia wiedziała, z jakiego powodu jej przyjaciółka się cieszy.
Uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła oczy. Nie mogła zapominać o celu swojej misji. Im szybciej dojdzie na miejsce, tym lepiej. W końcu lustrzana otchłań sama się nie utworzy. Całe szczęście miała najkrótszą drogę do przejścia, szkoda tylko, że najbardziej odkrytą.
Czarodziejki zgodnie uznały, że jedyną osobą, która będzie zdolna w razie kłopotów podjąć się walki wręcz, będzie właśnie ona. Jej magia sprzyjała fizycznym starciom – w razie kłopotów, gdyby straciła nóż łowców, mogła utworzyć na jego podobieństwo lodowe, ostre jak brzytwa ostrze.
Choć Patricia starała się iść z dumnie uniesioną głową, nie mogła wstrzymać mdłości, które zaatakowały jej delikatny żołądek. Gdyby Soriel się dowiedział, że niczego dzisiaj nie zjadła, nawet w środku ostatecznego starcia zaciągnąłby ją do mieszkania i napchał chipsami, popcornem i ciasteczkami, które zapewne kazałby jej zapić litrem soku pomarańczowego. Na samą myśl o takiej dawce tłuszczu i cukru, zrobiło jej się podwójnie niedobrze. Z wyrzutem zatrzymała się przy obrzeżnych krzakach i padła przed nimi na kolana. Przecież z siłą natury nie mogła walczyć – kiedy będzie chciała, i tak znokautuje człowieka.

niedziela, 20 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 58 - "Igranie z losem"

Ten rozdział miał być zdecydowanie krótszy, a koniec końców musiałam go podzielić na dwie części, przez co WCS wydłuży się o jeden rozdział (zobaczymy jak będzie dalej, ha). Uważam, że rozdział jest całkiem ciekawy, choć bardziej opisowy. Przedstawia podróż dwóch la bonne fee - Marthy i Alex. W kolejnym rozdziale pojawi się Patricia. Rozdział dedykuję go Oli, która wołała o blizny i krew!  
***
Martha nigdy nie zazdrościła swojej przyjaciółce, że potrafi wróżyć z kart. Obserwując jak popada w paranoję z powodu mających nadejść zdarzeń, czasami cieszyła się, że nie znała kolei losu, jakimi będzie podążała. Mieć świadomość, że stanie się coś tak złego, że nie będzie można przez to spokojnie zasnąć, to zbyt ogromne brzemię, którego żaden człowiek nie powinien dźwigać na swoich barkach. Inaczej przedstawiała się sprawa z wiedźmami – one nie bały się przyszłości, a nawet potrafiły naginać ją według swoich potrzeb. Tak, mimo wszystko wróżenie czasami się przydawało. Może nie chciała wiedzieć, kiedy i w jaki sposób umrze, ale nie żałowałaby, gdyby ktoś podpowiedział jej, jak przebiegnie i zakończy się ta podróż. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale los bywał przewrotny, szczególnie jeżeli chodziło o czarodziejki.
Jakiś czas temu przeczytała w Magicznym Magazynie (dostępnym oczywiście tylko i wyłącznie dla la bonne fee) pewien przerażający artykuł, który zawierał w sobie badania pewnej uczonej czarodziejki. Może to śmiesznie zabrzmi, ale la bonne fee też mogły studiować magię. Uniwersytet, który był dla nich przeznaczony istniał jednak tylko w Paryżu, gdzie żadna z nich nie odważyła się zamieszkać. Owa uczona czarodziejka była absolwentką Paryskiego Uniwersytetu Magii – jej osobiście kojarzył się zawsze z Hogwartem, ale studentki, które szkoliły się tam w zakresie czarów, były oburzone, kiedy słyszały takie porównania. Bo czym był Harry Potter jak nie bajką dla dzieci?
Artykuł dotyczył igrania z losem. Okazało się, że zwykły człowiek miał zdecydowanie mniejszą tendencję do przyciągania pecha. Czarodziejki przyciągały go z czterokrotnie większą częstotliwością, niż przeciętny mieszkaniec ich planety. Eleonore Bellerose wysunęła tezę, że to wszystko z powodu naginania czasoprzestrzeni, kiedy używają magii. W wolnym tłumaczeniu znaczyło to, że la bonne fee od zarania dziejów igrały z losem, który próbował się na nich wyżyć za to, że posiadały moc wychodzącą daleko poza rzeczywistość, a przy tym ciągle były tylko i wyłącznie ludźmi.
Kiedy po raz pierwszy Martha przeczytała ten artykuł, parsknęła śmiechem. Później przywołała jednak w głowie kilka znaczących zdarzeń, których była świadkiem. Uczona czarodziejka twierdziła, że najczęściej pecha przyciągają osoby, które mają większy zasięg mocy lub osoby, które stosują silną magię mentalną. Jej osobiste badania padły w pierwszej kolejności na Madlene, która władała starożytną, rzadką mocą. Rzeczywiście, była w ich grupie jedną z największych fajtłap. Potrafiła się potknąć o własne nogi i to na środku ulicy, przez którą przebiegała na czerwonym świetle. Martha zawsze jej powtarzała, że ma niewyobrażalne szczęście, bo z jej nieuwagą i tendencją do bycia fajtłapą, już dawno powinna zginąć. Cóż, zginęła w trochę inny sposób, ostatecznie poświęcając za nich swoje własne życie…

niedziela, 13 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 57 - "Poświęcenie"

Kiedy otworzył oczy, zaczerpnął gwałtownie powietrza. Starał się wymacać nóż, który jeszcze przed chwilą miał w dłoni, niestety nigdzie go nie było, zupełnie jakby wyparował. Zdziwiony przeniósł się do pozycji siedzącej. Kosmyki ciemnych włosów przeplatane gdzieniegdzie siwizną zgarnął do tyłu. Dopiero teraz zaczął sobie przypominać, jakich wydarzeń był świadkiem.
Demony. Setki demonów. Nox i sojusznicy, którzy starają się z nimi walczyć. Omdlała córka Calanthe, która – zgodnie z tym, co mówiły la bonne fee – wyruszyła na spotkanie jednej z wiedźm. Po co, tego nie wiedział, wolał jednak nie dopytywać o szczegóły. Robił to, co do niego należy, czyli walczył. A potem wśród tych wszystkich pokrak dostrzegł bladą i zdezorientowaną dziewczynę, która stanęła na chwiejnych nogach z wyciągniętym przed siebie nożem. Coś było z nią nie tak. Nie była sobą, zupełnie jakby dopiero budziła się z długiego snu. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Wtedy zrozumiał, że sobie nie poradzi, a jedyną osobą, która była świadoma jej nieporadności, był on. Dziwił się, że dostrzegł ją jako pierwszy. Przecież zazwyczaj był zajęty walką i nie dostrzegał, że komuś trzeba pomóc. Może ktoś przez niego przemawiał? A może Laura znów stała się na krótką chwilę Calanthe, która choć była silna i zaradna, miewała swoje chwile słabości?
Ethan uśmiechnął się do siebie ironicznie. Dopiero teraz miał szansę się rozglądnąć. Znajdował się w całkowitej pustce, która okryta była czernią. Widział tylko swoje dłonie, które jaśniały w ciemnościach, jakby był duchem – to stwierdzenie w pierwszej chwili go rozbawiło, potem jednak spoważniał, zdając sobie sprawę z tego, że jego śmierć była możliwa.
Kiedy sytuacja zrobiła się nieciekawa, podbiegł do córki Calanthe, rzucając wszystko, co dotychczas robił, i stanął w jej obronie. Zjawił się jednak za późno, bo mimo tego, że trafił demona prosto w serce, on zdołał odwdzięczyć się tym samym. Pamiętał tylko, że padł bez ruchu na ziemię i… po prostu zgasł. A potem obudził się tutaj.

niedziela, 6 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 56 - "Lustrzana otchłań"

Ostatnio WCS stał się dosyć mocny, jak na wojnę przystało. Ten rozdział może nie jest zbyt długi, ale za to ma ciekawe zakończenie, ha. Tak z innych rzeczy... Początkowo całe WCS miało mieć ok. 47 rozdziałów. Trzeci tom trochę wypadł spod mojej kontroli i nagle zrobiło się ich zdecydowanie więcej, a to dlatego, że końcowa rozpiska nie była do końca zaplanowana - pomysły były tylko ogólnikowe. Dopiero niedawno przysiadłam nad zeszytem i udało mi się rozpisać całość opowiadania. Wychodzi na to, że WCS zakończy się na 64 rozdziałach + epilogu. Nie chcę krakać, bo może jeszcze jakiś pomysł wpadnie mi do głowy, ale myślę, że za te 2 i pół miesiąca cała seria WCNa będzie zakończona. Nooo, poniekąd, bo planuję jeszcze kilka shotów.
***
Główną cechą wojny było to, że nie dawała nikomu nawet chwili wytchnienia. Była gwałtowna, wybuchowa, bezlitosna, krwawa, niecierpliwa i egoistyczna. Nie niosła ze sobą dobra, za to zgrabnie operowała wszystkimi składnikami zła. Nie istniał na świecie człowiek, który rzucony w wir walki, nie uświadczył żadnej straty. Nox straciło już wielu ludzi, a mimo tego wojna brnęła w coraz to mroczniejsze zakątki historii. Ile jeszcze potrzebowaliśmy czasu, ile bitew, aby ostatecznie odetchnąć wygraną lub pogrążyć się w otchłani przegranego zapomnienia? Wszyscy mieliśmy już dosyć, wszyscy byliśmy wykończeni. Trudno było wykrzesać z głów kolejny pomysł na rychłą ucieczkę.
Demony obijały się swoimi wstrętnymi pazurzyskami o barierę, którą stworzyły la bonne fee. Nie była ona dostatecznie trwała, abyśmy przeczekali tu całą wojnę. Musieliśmy wymyślić, po pierwsze: jak się stąd wydostać, po drugie: co zrobić z demonami, które tymczasowo były nieśmiertelne. Trwaliśmy tak w milczeniu, wgapiając się bezmyślnie w ziemię. Nikt nie śmiał pisnąć chociaż słówkiem, każdy próbował wyszukać w odmętach swoich myśli jakiś, jakikolwiek pomysł, który by nas ocalił. Spojrzałam ukradkowo na mocno podenerwowaną Sapphire, która jako jedyna przechadzała się w obrębie bariery, trzymając się bladą dłonią za czoło, na które opadała pudrowa grzywka. Intensywnie myślała, jak rozwiązać nasz problem. To samo było z czarodziejkami – Martha marszczyła czoło, wpatrując się w jeden punkt na ziemi, Alex nerwowo tupała nogą i mruczała coś do siebie pod nosem, a pobladła Patricia mrugała oczami, jakby próbowała się powstrzymać od płaczu i przy okazji zmusić do działania. Reszta zachowywała się podobnie, jak ja – spoglądaliśmy na osoby, które jako jedyne mogły coś wskórać. Sapphire, ponieważ posiadała największą z nas wszystkich wiedzę na temat Reverentii i demonów, la bonne fee, ponieważ władały magią, która dla nas była całkowicie niedostępna.
Nathiel zdołał się przenieść do pozycji siedzącej, choć jego mina wskazywała na to, że czuje ból. Tylko na moment nasze spojrzenia się skrzyżowały, a mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa wypowiedziane na głos.
Z deszczu pod rynnę – właśnie to powiedzenie zdawało się najdokładniej określać nasze położenie. Najpierw akcja z umarłym Sorathielem, teraz nieprzewidziana pułapka w postaci krwiożerczych, demonicznych pokrak, które powolnie wydrapywały magiczną sferę naszej bariery. Przez ich chrapliwe warknięcia nie mogłam się skupić.
Głośny trzask pękającego szkła sprawił, że wszyscy przenieśliśmy wzrok w miejsce, gdzie pojawiła się pajęcza sieć. To sprawiło, że moje serce zabiło mocniej z niepokoju.
– Powiedzcie, że ktoś ma jakiś pomysł – odezwała się zniecierpliwiona Alex.
Kolejne głośne pęknięcie. Nerwowy stukot podeszwy, która obijała się o podłoże. Niespokojne oddechy. Milczenie.

niedziela, 29 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 55 - "Przyjaźń ponad śmierć"

Mam mieszane uczucia, co do tego rozdziału. Wydaje mi się być w jakiś sposób... dziwny. No, ale jest! Poprawiony na ostatnią chwilę >D.
***
Minęło trochę czasu, zanim dotarło do nas, że nasza walka jest bezcelowa. Dowiedzieliśmy się o tym całkowicie przypadkiem, kiedy podążająca za nami zgraja demonów została przez nas rozbrojona, a potem odrodziła się na naszych oczach, jakby ktoś cofnął czas. Może demoniczne pokraki nie miały własnego rozumu, ale kiedy dostrzegały swoich pobratymców, wiedziały, że niedaleko czeka na nich darmowy posiłek, dlatego w przeciągu kilku minut wokół nas namnożyło się mnóstwo wrogów. Musieliśmy uciekać, ponieważ nawet nasza demoniczna część zespołu składająca się z Nathiela, Soriela, Sapphire, Raidena, Riela i po połowie ze mnie, nie była w stanie poradzić sobie z taką liczbą przeciwników. Biegnąc w stronę lasu, usłyszeliśmy całkiem teorię, która wręcz zmroziła nam w żyłach krew.
– Obawiam się, że mamy problem! – wykrzyknęła Sapphire, która oglądnęła się przez ramię na stado pędzących za nami demonów.
– No co ty mnie kurna powiesz?! – spytał z sarkazmem w głosie Nathiel. – Gonią nas jakieś wykoszone demony-Jezusy, które zmartwychwstają nawet po moich super krytycznych ciosach! Coś jest z nimi nie tak! Może to spaliny naszego miasta tak na nich działają? Albo coś przyćpały!
– A głupim teoriom mojego brata nie było końca – dodał Soriel, wykrzywiając usta. Dobrze, że tylko ja byłam na tyle blisko niego, aby usłyszeć, co powiedział, inaczej wywołałby tymi słowami kolejną braterską wojnę.
– Jak to w ogóle możliwe, że nie możemy ich zabić? – spytałam. Wiedziałam, że jedyną osobą, która może wysunąć jakąś konkretną myśl, będzie Sapphire. To ona zdawała się mieć największą wiedzę dotyczącą wszystkich spraw związanych z Reverentią. Dean kiedyś powiedział, że jest taką małą dziewczynką zamkniętą w młodej kobiecie. W chwilach kiedy się nie obrażała, nie była zazdrosna i nie próbowała pokazać wszystkim, że jest lepsza, a przede wszystkim zaślepiona własnym blaskiem, bywała całkiem poważną osobą, która była w stanie wytłumaczyć zawiłości krążące wokół demonicznych tematów.
Widziałam jak jej brwi ściągają się do środka. Nie uraczyła mnie choćby spojrzeniem, za to odpowiedziała na moje pytanie:
– Nie ma takiej mocy, która by sprawiła, że demony stają się nieśmiertelne – odpowiedziała, odgarniając rozlatane kosmyki różowych włosów w tył. W tym geście krył się niepokój i stres, których nie zdołała ukryć. – Chodzi zapewne o zamknięte wrota do Reverentii. Otchłań jest z nią połączona, a skoro kraina demonów nie jest w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny mocy, aby się odbudować w tak krótkim czasie, w końcu efekt szkarłatnej soczewki znacznie się wydłużył, nie jest w stanie otworzyć również wrót do otchłani, gdzie lądują wszystkie zabite demony. To sprawia, że ich śmierć najwyraźniej się cofa.

poniedziałek, 16 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 54 - "Przywództwo mocy"

Pomiędzy garami i ganianiem po mieście, udało mi się nareszcie opublikować rozdział WCSa. Cóż mogę rzec? W sumie to nic. Miłego czytania!
***
Życie zdążyło mnie nauczyć, że nie powinnam cieszyć się zwycięstwem, póki walka nie dobiegnie końca. Dzięki triumfalnemu przybyciu Nathiela do Reverentii, udało nam się uratować świat demonów przed zniszczeniem. Efekt szkarłatnej soczewki został wstrzymany, powróci więc dopiero za kolejne kilkaset demonicznych lat – wtedy nie będzie nas już na świecie, a więc nie musimy się martwić tym, czy nie znajdzie się przypadkiem kolejny szaleniec pokroju Vaila Auvreya, który wpadnie na pomysł przedłużenia naturalnego procesu niszczenia i odradzania się tutejszego środowiska.
Skoro Reverentia była bezpieczna, musieliśmy wrócić do naszego świata, gdzie wciąż czekała na nas armia demonów. Zastanawiałam się, czy będę w stanie walczyć. Nathiel musiał mnie chwilami ciągnąć po trawie, ponieważ nie byłam w stanie ustać o własnych nogach. Doskonale zdawałam sobie sprawę z tego, że opóźniałam nasz powrót, a portal był coraz mniejszy. Chociaż chciałam wykrzesać z siebie odrobinę więcej energii, nijak mi to wychodziło. Z demonicznymi zasobami wytrzymałości było zupełnie inaczej, niż z ludzkimi. Ludzie potrafili zdziałać cuda, kiedy napędzał ich strach. To emocje były ich niekończącym się paliwem. Demony opierały się na mocy, która po całkowitym jej zużyciu była bezużyteczna, jak i osoba, która ją używała. Najlepszą regeneracją był czas, a jego nie mieliśmy niestety zbyt wiele.
Zaciskałam usta, starając się postawić kolejny krok. Nathiel spojrzał na mnie uważnie i zmarszczył czoło. Wiedział, że się staram, jednak z marnym skutkiem. Już po chwili patrzył przed siebie, obmyślając w głowie plan. W końcu uznał, że może mnie w niego wdrożyć.
– Może uda mi się wstrzymać czas zamykania się portalu.
– Jesteś pewien, że chcesz tracić na to swoją moc? Nie wiemy, co nas czeka, gdy wrócimy już do świata ludzi. – Posłałam mu znaczące spojrzenie.
– Laura, ledwo chodzisz. – Przystanął i zdjął ze swoich ramion moją rękę. Zachwiałam się lekko, ale ustałam w miejscu. Przed oczami pojawiły mi się mroczki, które jednak opanowałam, biorąc głębszy oddech. Nathiel chwilę na mnie spoglądał, zastanawiając się, czy sobie poradzę. Gdy miał już pewność, że stoję tutaj cała i może trochę mniej zdrowa, uznał, że zwróci się ku portalowi. Najbliższy z nich znajdował się kilkaset metrów od nas. Nie miałam pojęcia, czy moc Auvreya działa na takie odległości. Ostatecznie to on znał swoją magię bardziej niż ja.

niedziela, 8 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 53 - "Prawdziwy demon"

I to koniec zapasowych rozdziałów, a przede mną kolejne... dosyć trudne. Im bliżej samego momentu wojny, tym bardziej się go boję. Dlaczego? Bo wojny kojarzą mi się z takim BUM! A ja nie wiem, czy umiem wczuć się na tyle w wojenne klimaty. No, nic. 53 rozdział dosyć emocjonujący. 
***
Z trudem uniosłam powieki, na których zdawały się spoczywać dwa ciężkie kamienie. Niebo Reverentii zamigotało mi w oczach swoją czerwienią. Pierwsza myśl, jaka do mnie dotarła, to to, że na szczęście udało nam się wydostać. Drugą było spostrzeżenie, że wciąż nie byłam bezpieczna, ponieważ drżała pode mną ziemia, która lada moment mogła się osunąć, a ja nie chciałam już lądować w otchłani. Nawet gdybym użyła swoich mocy, prawdopodobnie przypieczętowałabym to swoją śmiercią, ponieważ opadłam z sił. Nie ruszyłabym się z miejsca, gdyby nie fakt, że w każdej chwili mogłam zginąć – drżąca u podstaw Reverentia przypomniała mi, że mam do wykonania jeszcze jedną misję.
Podparłam się na łokciach i rozglądnęłam wkoło. Nierzeczywisty obraz falował mi przed oczami, a głowa była tak ciężka, że lada moment mogła odłączyć się od szyi i powędrować wprost w ziejącą pustką dziurę, która posłałaby ją do otchłani. Bezgłowa Laura nie gwarantowałaby mi zwycięstwa.
Dostrzegłam towarzyszów mojej misji. Zdziwiłam się, że byli tak daleko ode mnie. Najwyraźniej moja moc sprawiła, że poniosło ich zdecydowanie dalej. Nie byłam pewna, co do ich stanu zdrowia – jeżeli w temacie demonów w ogóle można było mówić o zdrowiu. Sapphire pochylała się nad Deanem, co rusz go poszturchując, jakby chciała go ocucić, Riel leżał na ziemi bezruchu, Raiden siedział i trzymał się za głowę – wyglądał, jakby lada moment miał zwymiotować, co wcale by mnie nie zdziwiło, w końcu przeżył dziką przejażdżkę na karuzeli chaosu, a wcześniej wypił całą półlitrową piersiówkę wódki. Nie widziałam tylko Soriela. Miałam nadzieję, że nie stoczył się z powrotem do otchłani nie ze względu na niego, ale ze względu na Patricię, która kompletnie by się załamała. Na razie postanowiłam nie przejmować się jego zniknięciem – teraz miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia. 

niedziela, 1 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 52 - "Kłamcy, kłamcy wszędzie"

Cieszę się, że miałam jeszcze dwa rozdziały na plusie, bo właśnie się zorientowałam, że jest niedziela, a nie mam poprawionego rozdziału WCNa. Kiedy mam wolne i siedzę w domu rodzinnym, jestem jakaś taka rozregulowana czasowo. No, nic. Mamy reverentyjską otchłań i Nathiela, któremu coś nie pasuje. 
Tak a propos, to przy okazji rozdziału znalazłam genialną piosenkę, w której śpiewają "Everybody lies, lies, lies, it's the only truth sometimes", więc niech to się stanie cytatem 52 rozdziału! 
***
Nie potrafiłam obliczyć, ile godzin spędziliśmy w reverentyjskiej otchłani. Im dalej w nią brnęliśmy, tym więcej pojawiało się w mojej głowie czarnych myśli. Próbowałam wytężyć umysł i obmyślić jakiś konkretny plan, ale zamiast tego, skupiałam się na tysiącach innych rzeczy. Strach starał się zdominować nad moją koncentracją. Wewnętrznie szalałam z niepokoju o moją rodzinę. Wyobrażałam sobie, jak zareagują na wieść o tym, że zaginęłam w Reverentii. Wyobrażałam sobie, jak bardzo wściekły będzie Nathiel, kiedy dowie się, że to ja kazałam mu o niczym nie mówić. Te prorocze myśli splatały się z makabrycznymi wspomnieniami Eirinn Auvrey, które wciąż trzymały się mojej głowy, przypominając mi o tym, jaką misję muszę odbyć, i to na oczach jej syna, który będzie próbował mnie powstrzymać. 
– …I powiedz mojej rodzinie, że ją kocham, Sapphire.
– Zamknij się w końcu, Dean! Przestań gadać, jakbyś za chwilę miał umrzeć!
– Ale tak może być, Sapphire. – Chłopak zaśmiał się słabo. – Powinnaś mnie tu zostawić i…
– Przysięgam, że jeśli się nie zamkniesz, to zrobię z twoim umysłem takie rzeczy, że będziesz błagał o to, abym przestała – warknęła demonica.
Raiden, który właśnie wypił ostatni łyk wódki z piersiówki, zaczął się śmiać. To była jedyna osoba w naszym zgromadzeniu, która pozostała w tak samo dobrym humorze, jak na początku. Może to była kwestia tego, że się upił.
– Będziesz mu wyświetlała pornole ze sobą w roli głównej? – spytał rozbawiony, a potem nagle zbladł, robiąc wielkie oczy. – Przecież to by było okropne.

niedziela, 25 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 51 - "Eirinn Auvrey"

Pomimo tego, że ostatnio pisanie WCSa idzie mi z zawrotną prędkością (dwa rozdziały na plusie, wow, tego dawno nie było), nie jestem w stanie uczynić tych rozdziałów lepszymi, niż mogłyby być. Czuję się jakaś taka schematyczna pod względem opisów i trochę emocjonalnie wybrakowana. A może to tylko takie wrażenie? 
W sumie to nigdy nie sądziłam, że zgłębię dzieje Eirinn. No, ale jak była historia Calanthe i Aidena, to dlaczego nie może być historia Auvreyów? W sumie bez nich nie byłoby Nathiela i Soriela. 
Vail, nienawidzę cię, ale dobrze, że istniejesz, bo bez twoich genów nie powstałby taki świr jak Nathiel!
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D. 
***
Ciemność otaczała mnie zewsząd, nie dając możliwości uchwycenia choćby odrobiny światła. Bezwolnie przez nią płynęłam, zastanawiając się, czy będzie tak już przez wieczność. Wciąż do mnie nie docierało, że trafiłam do otchłani będącej postrachem wszystkich demonów. Nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, bo jeżeli tylko i wyłącznie opadania w nicość, już teraz mogłam umrzeć. Nikt nie był w stanie przeżyć tyle czasu w ciemnościach i to bez pożywienia. Z drugiej strony, demony będące w otchłani żyły tutaj normalnie – to dało mi nadzieję na to, że przynajmniej na chwilę moje stopy spoczną na gruncie. Czas jednak mijał, a ja nie doczekałam się wymarzonego lądowania. Pełna niepokoju starałam się dotknąć jakiegoś niewidzialnego przedmiotu, który ułatwiłby mi zakończenie lotu, szybko się jednak spostrzegłam, że nawet moje kończyny nie działają zgodnie z tym, co im nakazuję.
Moje serce zatłukło niespokojnie w piersi – jego echo było głośniejsze od mojego oddechu. Miałam wrażenie, że utknęłam w pustce. Powoli zaczynałam wątpić w to, że znajdowałam się w otchłani. Może dane mi było spocząć w samym sercu piekła?
Próbowałam oddychać spokojnie – nie mogłam dać się panice.
Po moich skroniach spływał pot. Wychłodzone ciało zalewały fale gorąca przypominające moment przed omdleniem. Czułam się odrętwiała, sztywna i zaniepokojona. Nie wiedziałam, co mam robić. Rozpaczliwie próbowałam oderwać się od niechcianej stagnacji.
Nagle usłyszałam czyjś głos. Odbijał się echem od niewidzialnych ścian otchłani. Nie znałam go. Słowa, które wychodziły z usta obcej kobiety nie były skierowane do mnie.

niedziela, 18 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 50 - "Przekroczyć otchłań"

Wow, nie wierzę. Rozdział ukończyłam już w czwartek, a wcale nie jest krótki. Coś się dzieje ze mną nie tak. Generalnie nie przepadam za pięćdziesiątką. Jest jakaś taka rozwlekła i sucha, a nie potrafiłam jej dodać blasku. Bynajmniej w 51 rozdziale będzie się działo więcej. 
Moja rozpiska obejmuje 51, 52 i początek 53 rozdziału. Wciąż nie mogę ogarnąć, na ilu ostatecznie zakończę WCSa, ale podejrzewam, że nie przekroczę liczby 60, także to kwestia maksymalnie kilku miesięcy. Jakoś tak ostatnio wrócił mi zapał do pisania tego opka. Mimo wszystko je kocham. 
No, to goł. Morderczy skład rusza do Reverentii!
***
– Dobra, to jak dostaniemy się do portalu?
Spojrzałam ukradkiem na wykrzywiające się w grymasie niezadowolenia usta, które należały do Soriela. Jego reakcja w żaden sposób mnie nie dziwiła. Przejście przez portal i dostanie się tym samym do Reverentii, graniczyło bowiem w tym momencie z cudem. Cieniste pokraki wybiegały z niego, jakby ktoś wypełnił pustkę w ich głowach dopalaczami. Przeskakiwały przez siebie, potykały się, popychały pobratymców i wydawały z siebie pomruki pełne niezadowolenia oraz gniewu. Niecierpliwość wręcz kipiała z ich ohydnych, cienistych ciał. Dostanie się w sam środek tego zamętu skończyłoby się w najłagodniejszym wypadku poważnym poturbowaniem, w tym cięższym – śmiercią. Potrzebowaliśmy planu, aby ta misja już na samym początku nie zakończyła się niepowodzeniem.
– Może ty pójdziesz i je powstrzymasz? – spytała z przymilnym uśmiechem Sapphire, kierując na mnie spojrzenie.
– Nie, dziękuję – mruknęłam, nawet na nią nie patrząc. Skupiłam się raczej na wymyślaniu jakiegoś konkretnego planu, niż na przytykach, które miały sprawić, że zacznę bardziej skupiać się na niebezpieczeństwie, które czekało mnie ze strony Sapphire. Osobiście nie wierzyłam w to, że planuje mnie zabić. Co jedynie dopiec i doprowadzić do utraty cierpliwości. Nastoletnia demonica nie prowadziła bezpośrednich ataków, specjalizowała się w umysłowym wykańczaniu wrogów.

niedziela, 11 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 49 - "Nieproszeni goście"

Wow, nie wierzę, że po dwóch miesiącach wreszcie zebrałam się do kupy i postanowiłam dokończyć ten rozdział. Przy okazji... Na początku lutego minęły 4 lata WCNa na blogu. Wow, to kupa czasu. I oczywiście gdyby nie Cleo, to bym o tym nie pamiętała. Spóźnione wszystkiego najlepszego dla WCNa! Obym w końcu je skończyła i aby nigdy nie zniknęło z mojego chłodnego serduszka!
Ogólnie to chciałam go zadedykować Oli, bo jest moim epickim korektorem i poświęca swój czas, żeby zerknąć do poprawianych rozdziałów. Tym razem zerknęła nawet do WCSa, bo nie byłam pewna, czy po takim czasie będę w stanie napisać coś... w miarę dobrego. Jak się okazuje, nie jest tak źle. Nie wiem czy kolejny rozdział pojawi się za tydzień, bo podejrzewam, że będzie długi, ale może mi się uda skończyć go na czas.  
***
– No hej, dawno się nie widzieliśmy.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Przerwała ją dopiero Patricia, która zerwała się do biegu i rzuciła z głośnym piskiem na osobę, o którą nie tak dawno się martwiła – uwiesiła się na jego szyi i mocno przytuliła, wyjątkowo nie przejmując się resztą zgromadzonych osób. Z reguły starała się nie pokazywać czułości, którą obdarzała nielubianego przez nas wszystkich demona. Poniekąd się cieszyłam, że nie ma tutaj Nathiela. Skomentowałby to w odpowiedni dla siebie sposób.
Widziałam, jak wszystkie la bonne fee, niczym magiczna armia wystawiają ręce w kierunku nowoprzybyłego zespołu, którego nie powinno tutaj być. W końcu kto spodziewał się całego składu demonów w siedzibie, która powinna być chroniona przez silne zaklęcie? Skoro oni dostali się tutaj bez problemu, to znaczyło, że i nasi nadrzędni wrogowie mogli się tutaj dostać.
– Spokojnie – odezwała się Patricia, spoglądając na swoich popleczników. – Oni są… są niegroźni. I najwyraźniej chcą nam pomóc – zaśmiała się niemrawo, jakby sama w to nie wierzyła. Bo o ile ufała swojemu ukochanemu, tak z resztą jego byłych towarzyszy miała niemały problem.
– Tobie mogę pomóc, im nie mam zamiaru – burknął niezadowolony Soriel Auvrey, dumnie wypinając swoją pierś. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominał swojego młodszego brata. – Jestem tu tylko po to, aby ktoś chronił mój tyłek, kiedy ja będę zabijał człowieka, którego za cholerę nie nazwę ojcem. – Posłał uroczy uśmiech w kierunku naszego zgromadzenia.

niedziela, 21 stycznia 2018

Ogłoszenie

Hej! Wow, normalnie nie dowierzam, że ostatni rozdział WCS pojawił się 31 grudnia. Tym samym muszę ogłosić, że tymczasowo zawieszam bloga. Oczywiście nie zamierzam go zostawić, bo do końca całej serii zostało może z pięć rozdziałów, ale jednak nie jestem w stanie na chwilę obecną pisać rozdziały na bieżąco. Taka przerwa może zająć z miesiąc, dwa miesiące. W tym czasie, kiedy tylko będę mogła i mój umysł mi na to pozwoli, będę nadrabiać pisanie, aby potem nie było już tak dużych przerw i żebym mogła wszystko opublikować o określonym czasie. Pozdrawiam!