niedziela, 25 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 51 - "Eirinn Auvrey"

Pomimo tego, że ostatnio pisanie WCSa idzie mi z zawrotną prędkością (dwa rozdziały na plusie, wow, tego dawno nie było), nie jestem w stanie uczynić tych rozdziałów lepszymi, niż mogłyby być. Czuję się jakaś taka schematyczna pod względem opisów i trochę emocjonalnie wybrakowana. A może to tylko takie wrażenie? 
W sumie to nigdy nie sądziłam, że zgłębię dzieje Eirinn. No, ale jak była historia Calanthe i Aidena, to dlaczego nie może być historia Auvreyów? W sumie bez nich nie byłoby Nathiela i Soriela. 
Vail, nienawidzę cię, ale dobrze, że istniejesz, bo bez twoich genów nie powstałby taki świr jak Nathiel!
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D. 
***
Ciemność otaczała mnie zewsząd, nie dając możliwości uchwycenia choćby odrobiny światła. Bezwolnie przez nią płynęłam, zastanawiając się, czy będzie tak już przez wieczność. Wciąż do mnie nie docierało, że trafiłam do otchłani będącej postrachem wszystkich demonów. Nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, bo jeżeli tylko i wyłącznie opadania w nicość, już teraz mogłam umrzeć. Nikt nie był w stanie przeżyć tyle czasu w ciemnościach i to bez pożywienia. Z drugiej strony, demony będące w otchłani żyły tutaj normalnie – to dało mi nadzieję na to, że przynajmniej na chwilę moje stopy spoczną na gruncie. Czas jednak mijał, a ja nie doczekałam się wymarzonego lądowania. Pełna niepokoju starałam się dotknąć jakiegoś niewidzialnego przedmiotu, który ułatwiłby mi zakończenie lotu, szybko się jednak spostrzegłam, że nawet moje kończyny nie działają zgodnie z tym, co im nakazuję.
Moje serce zatłukło niespokojnie w piersi – jego echo było głośniejsze od mojego oddechu. Miałam wrażenie, że utknęłam w pustce. Powoli zaczynałam wątpić w to, że znajdowałam się w otchłani. Może dane mi było spocząć w samym sercu piekła?
Próbowałam oddychać spokojnie – nie mogłam dać się panice.
Po moich skroniach spływał pot. Wychłodzone ciało zalewały fale gorąca przypominające moment przed omdleniem. Czułam się odrętwiała, sztywna i zaniepokojona. Nie wiedziałam, co mam robić. Rozpaczliwie próbowałam oderwać się od niechcianej stagnacji.
Nagle usłyszałam czyjś głos. Odbijał się echem od niewidzialnych ścian otchłani. Nie znałam go. Słowa, które wychodziły z usta obcej kobiety nie były skierowane do mnie.
Otworzyłam oczy i zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, zdając sobie sprawę z tego, że stoję w czarno-białej przestrzeni, na którą spada grad chaotycznych dźwięków. Zatkałam uszy i skrzywiłam się z bólu. Jeszcze chwila tego szumu i wybuchną mi bębenki. Głosy jednak nie cichły. Wdzierały się do mojej głowy, drażniąc najwrażliwsze struny mojego zmysłu. Próbowałam je zagłuszyć, wyrzucając z ust losowe słowa, w tym chaosie nie słyszałam jednak siebie, zupełnie jakbym została pozbawiona mowy.
Bezradnie upadłam na kolana, kuląc się w sobie. Przymknęłam gwałtownie powieki, bo nagle nie tylko głosy okazały się rażące, ale również biel, która zdominowała nad pustą czernią. A potem wszystko umilkło. Tak nagle i niespodziewanie. 
Ostrożnie uchyliłam powieki. Znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Nie potrafiłam go nawet nazwać. Wyglądało jak średniowieczny, opuszczony magazyn zbrojeniowy. Zszokowało mnie to, że nie znajdowałam się w tym pomieszczeniu sama. O ścianę opierał się jakiś czarnowłosy chłopak. Kiedy podniósł głowę, dostrzegłam dobrze mi znane szmaragdowe spojrzenie. Na moment zabrakło mi tchu. Już chciałam wykrzyknąć imię Nathiela, kiedy zorientowałam się, że to nie był on. Zdawało mi się, że pomyliłam go z Sorielem, co było praktycznie niemożliwe, bo pomimo tak wielu podobieństw, nauczyłam się różnic, które między nimi powstały na drodze genetyki. To jednak również nie był Soriel.
Podniosłam się z klęczek i obolała wyprostowałam. Wpatrywałam się w tak dobrze mi znany, a równocześnie obcy profil twarzy. Skąd go znałam? Kim był? To prawda, że wiele cienistych demonów było do siebie podobnych ze względu na ciemne włosy i szmaragdowe oczy, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że znałam tego nastolatka. 
Nie miałam wystarczająco dużo czasu do namysłu, kiedy na salę brutalnie została wrzucona obca dziewczyna, która wydzierała się wniebogłosy, obrzucając swoich oprawców najgorszymi wyzwiskami. Przez chwilę kopała w drzwi i próbowała uderzać w nie pięściami, jednak nieskutecznie. Chłopak, który stał pod ścianą, oderwał się od niej tylko po to, aby włożyć ręce do kieszeni. Patrzył na dziewczynę spode łba, chłodno i zarazem obojętnie.
– Możesz się zamknąć? – spytał w końcu głębokim, równocześnie znajomym, jak i obcym dla mnie głosem. Marszczyłam czoło, próbując zrozumieć, skąd to dziwne uczucie, że gdzieś już go widziałam.
Młoda demonica obróciła się gwałtownie w tył, wprowadzając swoją szarą sukienkę w gwałtowny ruch. Prawie natychmiastowo wystawiła w stronę chłopaka palec wskazujący i obrała go sobie za kolejny obiekt złośliwych przytyków:
– Nie zbliżysz się do mnie! Nawet o krok! Mam gdzieś te chore rodzinne układy i ich popieprzone pomysły! Nie jestem rzeczą! Nikt mnie nie sprzeda, do cholery! NIKT! A szczególnie nie tobie! – wrzeszczała jak opętana. Od jej piskliwego głosu zaczęła boleć mnie głowa. Coś mi mówiło, że pomimo tych obelg, dziewczyna była przepełniona strachem. Jej szmaragdowe oczy szkliły się łzami, a klatka piersiowa unosiła tak szybko, jakby lada moment miała dostać ataku paniki.
– Nawet mnie nie znasz – prychnął demon.
– I nie chcę poznać!
– Będziesz musiała. Inaczej nas stąd nie wypuszczą. – Chłopak posłał jej złośliwy uśmieszek, który dobrze znałam. Nie, to nie był uśmiech ani Nathiela, ani Soriela, to był uśmiech… – Vail Auvrey. Będziesz musiała zapamiętać to imię, czy ci się podoba, czy nie.
Szczęka mało nie opadła mi na podłogę. Spoglądałam to na ojca, to na matkę Auvreyów. Szok sprawił, że pociemniało mi w oczach i gdyby nie fakt, że klęczałam, zapewne leżałabym teraz na kamiennej posadzce z twarzą zwróconą ku ziemi. 
– Nie zdradzę ci swojego imienia – burknęła w odpowiedzi dziewczyna, zakładając ręce na piersi.
– Eirinn Dale – westchnął umęczonym głosem demon, przewracając oczami. Wyjął ręce z kieszeni i zaczął powolnym krokiem kierować się w jej stronę. Jego buty obijały się dźwięcznie o posadzkę. – Musiałbym być debilem, żeby nie zapamiętać imienia osoby, która ma nosić moje nazwisko i w niedalekiej przyszłości spłodzić mi synów. – Posłał nastolatce wredny uśmiech, tak charakterystyczny dla Auvreyów męskiego pochodzenia. Przerażające było to, jak bardzo przypominał w młodości Nathiela.
Potarłam ramiona, które przeszyły dreszcze.
Nie rozumiałam, dlaczego byłam świadkiem tej sceny. Jakim prawem dostałam się do wspomnień, które łączyli ze sobą Eirinn oraz Vail? To nie było przecież możliwe. Vail dobrowolnie nie pozwoliłby mi wejść do swojej głowy, zresztą nie tkwił na dnie otchłani. Czy w takim razie powodem mojego wglądu we wspomnienia tej dwójki była Eirinn?
Próbowałam sobie przypomnieć wszystko to, co wydarzyło się, zanim spadłam w otchłań. Pamiętałam Soriela, który jak w transie wyszedł przed naszą kryjówkę i wymówił słowo „mama”. Wtedy dostrzegłam puste oczy jego matki i delikatny uśmiech, który ozdobił jej twarz. Kiedy spadałam już w otchłań, to właśnie te oczy mi towarzyszyły, zupełnie jakby mnie zahipnotyzowały. Czy wobec tego Eirinn wtrąciła mnie do swoich wspomnień celowo? Jeżeli tak, to dlaczego?
– Ha! – wykrzyknęła młoda dziewczyna, próbując tym razem grać nieustraszoną. – Po moim trupie!
– Jeżeli będziesz miała ochotę zdechnąć, to proszę bardzo, nie mam zamiaru cię zatrzymywać, najpierw spełnisz jednak swój przeklęty obowiązek – syknął przez zęby zniecierpliwiony Vail. – Nie obchodzi mnie, czy się na to godzisz, czy nie, twój ród zadecydował za ciebie. Od teraz jesteś moją własnością.
Eirinn wstrzymała dech, jakby chciała wybuchnąć lada moment gniewem, ale zamiast tego przygryzła wargę i opuściła głowę w dół. Najwyraźniej w świecie demonów obowiązywały twarde zasady. Jeżeli rodzina oddała cię w ręce innej rodziny, odtąd nie miałaś prawa głosu.
– Zobaczysz, zabiję cię we śnie – usłyszałam, co sprawiło, że uniosłam brwi w zdziwieniu. Myślałam, że będzie już potulna.
– Spróbuj szczęścia – zaśmiał się Vail.
Scena zaczęła się rozmywać, jakby ktoś polał płótno wymalowane farbami wiadrem wody. Wszystkie zlały się w jeden chaotyczny krąg, który pod sam koniec wciągnął mnie w swój dziki wir i posłał w nieznaną podróż po obcych wspomnieniach. Kiedy płynęłam bezwolnie przez obrazy wyrwane z obcego umysłu, dostrzegłam kilka krótkich scen. Silny uścisk nadgarstka Eirinn, chłodne spojrzenie Vaila, mała czarnowłosa dziewczynka i triumfalne spojrzenie matki, która śmiała się ojcu pragnącego synów prosto w twarz. Gdzieś pomiędzy obrazami przeskakiwała trójka dzieciaków bawiąca się ze sobą, widziałam również łagodne spojrzenie szmaragdowych oczu, które zbyt długo patrzyły już na ziemskie krajobrazy. Nathiel wspominał mi kiedyś, że urodził się w świecie ludzi, bo właśnie tam mieszkała jego rodzina składająca się z matki i rodzeństwa. Nie wyczytałam ze wspomnień, dlaczego Eirinn postanowiła wyruszyć na Ziemię, skoro jej związek z Vailem został zawarty jeszcze w Reverentii, mogłam się jednak domyślić, że jej przeprowadzka była początkiem poważnych kłopotów. Potwierdziła to scena, której byłam świadkiem, kiedy chaotyczne obrazy postanowiły naprowadzić mnie na konkretną sytuację.
Widziałam jak Eirinn ubrana w kwiecistą, ziemską sukienkę, trzyma Vaila Auvreya za ramię i prowadzi go przez cały dom do sypialni. Za jej krokami podążały trzy pary dziecięcych, szmaragdowych oczu, z czego najstarsza ich właścicielka trzymała rękę na ramieniu najmłodszego dziecka o nierozumnie przekręconej w bok głowie. Średniego wzrostu chłopiec stał obok nich z nachmurzoną, wręcz wrogą miną, zakładając ręce na piersi. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć na oczy siostrę Auvreyów – Anne. Dostrzegłam podobieństwo pomiędzy Aurą a nią, tak samo jak dostrzegałam podobieństwo pomiędzy Anne a jej matką. Nathiel nigdy nie wspominał, że Aura jest podobna do jego matki. Może najzwyczajniej w świecie tego nie dostrzegł? Kiedy odeszła, miał tylko pięć lat, to za mało na zapamiętanie twarzy swojej rodzicielki na kolejne dwadzieścia.
Z całej trójki dzieci, to mały Nathiel zdawał się być najmniej uświadomionym. Nic dziwnego, mógł mieć za sobą zaledwie trzy wiosny. 
– Zostańcie tutaj – powiedziała Eirinn, kiedy chwyciła już za klamkę. Posłała swoim dzieciom delikatny uśmiech pozbawiony demoniczności. Wyglądała na zupełnie inną osobę, niż we wspomnieniu, kiedy była jeszcze nastolatką.
– Cem pizzę! – wykrzyknął mały Nathiel, wyrzucając ręce w górę. W jego oczach pojawiły się łzy. – Obieciałaś, mama!
Wyraz obrzydzenia na twarzy Vaila, który stał za plecami Eirinn, wcale mnie nie zaskoczył. Ten demon prawdopodobnie nawet nie trzymał żadnego dziecka w swoich ramionach. Po prostu przekazał swoim potomkom geny, całą resztę zostawiając matce.
– Możecie zamówić pizzę – powiedziała Eirinn, kierując spojrzenie na swoją córkę, która od razu pokiwała głową i pchnęła delikatnie najmłodszego z braci w stronę kuchni.
– Chodź, zamówimy pizzę, Nathiel – szepnęła.
– A mogę podelwać panią w telefonie? – spytał ucieszony malec.
– Ej, nie kradnij moich tekstów – oburzył się Soriel, głośno prychając. – Poza tym ta pani nie jest w telefonie, tylko gada przez telefon, mały debilu.
– Sam jeśteś debil, debilu! – Nathiel wyrzucił małe piąstki w górę, próbując dosięgnąć starszego brata, Anne skutecznie go jednak przytrzymała.
– Uciszcie się – powiedziała, przewracając oczami.
Eirinn spoglądała w ślad za nimi. Jej usta rozszerzały się w nieobecnym, ale delikatnym, pełnym miłości uśmiechu. To był ten sam uśmiech, który dostrzegłam razem z Sorielem, nim ziemie Reverentii zaczęły się rozstępować. Nie zgadzało się tylko spojrzenie. Oczy, które przed sobą miałam były żywe, świecące radością i dumą, te które było dane mi ujrzeć w Reverentii, zdawały się być martwe. Czy to możliwe, że Vail wskrzesił matkę swoich dzieci tylko po to, aby ją wykorzystać do własnych celów? To byłoby w jego stylu.
– Zachowują się, jakby nie wiedziały kim jestem – ciszę przeszył głos przyszłego szefa departamentu. Miał w sobie zdecydowanie zbyt dużo pogardy.
Wszystkie pozytywne emocje zniknęły z twarzy Eirinn, kiedy tylko się odezwał. Po tym gwałtownym zejściu na ziemię, zamknęła cicho drzwi i zwróciła się ku Vailowi. Z jej twarzy emanował chłód. Nie wyglądała już jak nieokiełznana nastolatka, która krzykiem próbowała przykryć strach, a jak dojrzała kobieta, która wiedziała, czego chce.
– Nie możesz oczekiwać od dzieci, że będą się interesowały kimś, kto sporadycznie pojawia się w ich życiu i nie zostawia po sobie niczego miłego – powiedziała ostrożnie, ważąc każde słowo. – Przy każdej wizycie zachowujesz się jak nieproszony gość.
– Nie oczekuję zainteresowania, oczekuję posłuszeństwa. – Vail zaczął przechadzać się powolnym, miarowym krokiem po pokoju, który najwyraźniej pełnił rolę sypialni Eirinn. – Ty również powinnaś być mi posłuszna. – Zatrzymał się i spojrzał na nią z uniesioną brwią. – Tymczasem odkąd zamieszkałaś na Ziemi, zaczynasz się mi przeciwstawiać. Chyba nie muszę ci przypominać, co warunkuje twoje życie w tym miejscu i dlaczego twoje dzieci jeszcze żyją. – Uśmiechnął się w słodko-ironiczny sposób.
– To również twoje dzieci, Vail – sprzeciwiła się Eirinn. Wyprostowała się dumnie, nie okazując nawet odrobiny strachu. Jej niepewność objawiała się tylko delikatnym drżeniem dłoni, których ojciec Auvreyów jednak nie widział.
Podłoga zaskrzypiała złowieszczo, kiedy mężczyzna postawił kilka kroków wprzód. Zbliżył się do osoby, z którą łączyło go tylko przedłużenie swojego rodu, uchwycił jej podbródek i uniósł go do góry. Kpiący uśmieszek nie opuszczał jego twarzy.
– Owszem, chciałem potomków, ale nie takich – szepnął powolnie. – To ludzkie pomioty, nie demony.
– To znaczy, że chcesz się ich pozbyć? Dzieci kocha się ponad swoimi ambicjami. – Eirinn nie spuszczała oczu z twarzy Vaila, która teraz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.
– Skończ z tymi cholernymi, ludzkimi powiedzeniami – syknął. – Miłość wśród demonów nie istnieje, naucz się tego. Gdyby istniała, twój ród nigdy nie oddałby mi ciebie jako nic niewartej rzeczy, z którą mogłem zrobić, co chciałem. – Chwycił ją gwałtownie za ramię i pchnął na ścianę, przygniatając ją do niej brutalnie. Eirinn nie wydała z siebie żadnego dźwięku. Wciąż patrzyła prosto w szmaragdowe oczy przepełnione nienawiścią. Nagle grymas na twarzy Vaila zamienił się w przymilny uśmieszek. Nie ściskał już gwałtownie matki swoich dzieci, teraz gładził ją palcem po obojczyku.
– Po co tu przyszedłeś? – spytała Eirinn. Chociaż chciała strącić z siebie dłoń, której tak nienawidziła, nie odważyła się tego zrobić.
– Zawrzeć z tobą układ. – Vail zaśmiał się niskim, chrapliwym głosem. Jego palec podążał teraz w dół, zatrzymując się w miejscu, gdzie znajdowało się serce jego przymusowej wybranki. Koci uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej. – Bezpieczeństwo twoich dzieci w zamian za twoją moc – szepnął do jej ucha.
Eirinn odepchnęła go od siebie gwałtownie i posłała mu spojrzenie pełne niezadowolenia.
– Prawo mojego rodu tego zabrania – odpowiedziała z powagą.
– A więc nie jesteś w stanie go złamać w imię miłości? – zakpił mężczyzna.
– Vail, oddając ci moją moc, oddałabym ci również duszę. Nie zaznałabym spokoju, dopóki sam byś nie zginął. Oddając ci swoją moc, sama musiałabym umrzeć! – powiedziała o ton za głośno, szybko się jednak opanowując. Spojrzała za plecy Auvreya, gdzie drzwi leciutko zaskrzypiały. Dało się słychać przyciszone szepty dzieci, które podsłuchiwały rodziców. Eirinn spojrzała niepewnie na Vaila, który to zauważył. Na jej szczęście postanowił to jednak zignorować.
– Nie zrobię tego – szepnęła. – Wiesz doskonale dlaczego.
– Wielka szkoda – powiedział z ostentacyjnym westchnięciem Vail. – Gdybyś dobrowolnie zdechła, mogłabyś mi pomóc w zawładnięciu nad mocami twojego rodu. Jeśli przejąłbym twoją duszę w odpowiednim momencie – zaczął kierować się w jej stronę – zyskałbym również władzę nad twoim rodem. Wszyscy bylibyście mi posłuszni, a stąd droga prosta do zdobycia władzy.
– Nie wiem o czym mówisz – zająknęła się Eirinn, obracając głowę w bok.
– Doskonale wiesz. Bo to ty odziedziczyłaś przywództwo mocy. – Vail zaśmiał się nisko. – Myślałaś, że tego nie odkryję? – Uniósł brew. – Do cholery, gdyby nie mój ojciec, nie wiedziałbym, że to właśnie ty po śmierci swojej matki zostałaś tą, która ma kontrolę nad Dale’ami. – Oparł dłoń o ścianę tuż nad głową Eirinn i spojrzał na nią z góry. Teraz mówił wyłącznie szeptem, co przyczajone pod drzwiami dzieci starały się wyłapać, jak widać, nieskutecznie. – Jedna osoba i podążająca za nią armia, która jest na każdy jej rozkaz. Kiedy ona użyje swoich mocy, oni bezwzględnie się do niej dołączą, nawet gdy nie będą tego chcieli. Ich wspólna moc będzie w stanie nawet zagiąć czasoprzestrzeń, wprowadzając do niej nieodwracalne skutki. Taka moc jest w stanie wstrzymać każdy dowolny proces, który zawładnie Reverentią, nawet efekt szkarłatnej soczewki.
Eirinn zrobiła wielkie oczy. Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co to oznaczało. Przestraszona i zdegustowana zamachnęła się dłonią i trafiła Vaila prosto w twarz. Teraz znów była tą nieokrzesaną nastolatką, która w strachu chwytała się jedynej broni, którą przy sobie miała – gniewu.
Pierwszy raz dostrzegłam na twarzy ojca Auvreyów ten przedziwny wyraz. Był zaskoczony, wpatrywał się niedowierzająco w kobietę, która śmiała go uderzyć. W jego oczach gniew mieszał się teraz z nutką podziwu. Byłam w stanie uwierzyć w to, że Eirinn Auvrey była jedną z niewielu osób, które potrafiły zrobić na nim wrażenie.
– Nie zrobisz tego – syknęła. – Nie pozwolę na to.
Vail prychnął głośno.
– Niedługo nie będziesz miała wyboru. – Bez pożegnania zarzucił swoją czarną jak noc peleryną i skierował się w stronę drzwi. Otworzył je tak gwałtownie, że dzieciaki nie zdołały się uchronić. Wyjrzałam przez szparę i ujrzałam leżących na podłodze poturbowanych chłopców. Tylko Anne stała za nimi, kuląc ręce w podołku i przyglądając się z uwagą ojcu.  
Soriel pomasował czoło, uprzednio spychając z siebie małego Nathiela, któremu łzy zdążyły już stanąć w oczach. Całe rodzeństwo przyglądało się  Vailowi z tym samym niepewnym wyrazem. Bali się go. Wiedzieli, że jest nieobliczalny.
W domu zapanowało pełne napięcia milczenie. Najstarszy z rodu Auvreyów patrzył chłodno na swoich potomków. Jego twarz wykrzywiała się w coraz większym obrzydzeniu. Widziałam, jak mały Nathiel kryje głowę w łokciu swojego brata, kiedy ich ojciec postawił krok do przodu. Nie spodziewałam się, że tuż przed nimi stanie Anne, wyciągająca na boki ręce. Choć jej szmaragdowe oczy były przerażone, starała się obronić swoich braci.
Vail zatrzymał się, unosząc brew w górę. Już po chwili jego usta wykrzywiły się jednak w triumfalnym uśmieszku. Bez słowa pożegnania ruszył schodami w dół. Eirinn opadła bezsilnie pod ścianę i spojrzała tępo przed siebie. To spojrzenie mogło mówić tylko jedno: on tu jeszcze wróci.
Kiedy postawiłam krok do przodu, wspomnienie znów zaczęło zlewać się w feerię poplątanych barw. Kolejna zmiana nie była już tak powolna, jak poprzednia. Teraz gwałtownie zostałam wyrzucona na bruk, gdzie rozgrywała się chaotyczna, kulminacyjna scena.
Najpierw usłyszałam dziecięcy krzyk, potem dostrzegłam upadające na podłogę ciało czarnowłosej dziewczynki. Jeden z braci rzucił się za nią i chwycił za jej ramię, przewracając ociężale na plecy. Wykrzykiwał imię siostry, której otwarte, szmaragdowe oczy były już martwe. Eirinn krzyknęła rozpaczliwie, natychmiastowo zalewając się łzami. Wystawiła przed siebie dłonie, aby użyć swoich mocy, ale opętany psychopatyczną żądzą niszczenia Vail spętał jej ręce swoją cienistą magią.  
Młody Soriel podniósł się z klęczek i rzucił się na swojego ojca z pięściami. Nieprzejęty nieudolnymi atakami syna, Auvrey chwycił go za szyję i uniósł do góry. Jego ciało zostało brutalnie rzucone na podłogę, a potem potraktowane złowieszczą mocą, która raniła go, dopóki jego krzyk nie umilkł, a ciało nie przestało się wierzgać. Gdzieś pomiędzy tymi makabrycznymi scenami dostrzegłam przerażonego pięciolatka, który przywierał plecami do ściany, nie wiedząc, co zrobić. Oddychał niespokojnie, próbując wymówić słowa, które nie wychodziły z jego ust. Po jego policzkach bezwolnie spływały łzy. Wzrok utkwił w ciałach martwego rodzeństwa.
Nathiel wiedział, że czeka go taki sam los, a jednak nie potrafił uciec. Paraliżował go strach.
Pomieszczenie pojaśniało z powodu panującej na dworze burzliwej pogody. Błysk pioruna przeciął mieszkanie, oświetlając na krótką chwilę zwłoki młodych demonów i zapłakane policzki ich brata. 
Eirinn rozpaczliwie próbowała się wyrwać. Z jej ust wydobywało się sarnie zawodzenie. Vail Auvrey na to nie zważał. Kiedy już dotarł do swojej ofiary, przykładał po jednym palcu do jej bladej, cienkiej szyi, zaciskając każdy kolejny z nich coraz mocniej.
– Obiecałeś – jęknęła płaczliwie Eirinn. – Obiecałeś, że zostawisz ich w spokoju, jeżeli tylko przysięgnę, że po śmierci zdobędziesz moją moc.
Palce Vaila Auvreya zaciskały się wokół jej szyi coraz mocniej i mocniej. W pewnym momencie pomimo otwartych ust, nie mogła z siebie wyrzucić żadnego słowa.
– Kłamałem – odpowiedział sykliwym głosem mężczyzna. Psychodelicznie rozszerzający się na jego twarzy uśmiech sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Chciałam do niego podbiec, chwycić go za ramię i odciągnąć, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Tkwiłam we wspomnieniu. Nie mogłam już zmienić biegu zdarzeń.  
Eirinn wydała ostatnie tchnienie, kiedy jej kark został dosłownie zmiażdżony. Mały Nathiel krzyknął rozpaczliwie głośno i skulił się pod ścianą, zakrywając uszy, jakby nie chciał słyszeć dźwięku łamanych kości. Ostatnim, co dostrzegłam, było opadające na ziemię ciało, które nagle stało się moim własnym ciałem. Teraz to ja leżałam na podłodze, wpatrując się martwym wzrokiem w Vaila Auvreya, który wyciągnął ku mnie dłoń, jakby chciał pomóc mi wstać. Szmaragdowe oczy błyszczały podekscytowaniem w burzliwym blasku.
– Wstań – usłyszałam szept, który wyłaniał się zza zasłony. Kiedy obraz zaczął się rozmywać, dostrzegłam swoją własną dłoń, która utraciła ludzkie kolory po to, by stać się przeźroczystą powłoką duszy. Gdzieś w środku krzyczałam i głośno zawodziłam, nie chcąc stawać się własnością Vaila Auvreya. Próbowałam powstrzymać moją własną duszę od tego, aby nie scalała się z jego chorym umysłem, ale było już za późno. Wchłonęłam w jego ciało, wydając z siebie ostatni głośny okrzyk.
– Twoje dusza należy do mnie – dosłyszałam szept, po którym nastąpił ogłuszający moje zmysły wybuch śmiechu.
Wszystko z nagła pociemniało. Widziałam już tylko szmaragdowe tęczówki, w których kryło się czyste szaleństwo. A potem przez mieszaninę dźwięków, które zlewały się z burzą, dziecięcym płaczem i ogłuszającym śmiechem, zaczęłam słyszeć własne imię.
Laura.
Zaczerpnęłam gwałtownie powietrze i otworzyłam oczy. Przed sobą miałam dokładnie ten sam obraz, co chwilę temu – nade mną wisiała twarz o takich samych szmaragdowych oczach i identycznych rysach. Odepchnęłam dłoń, która się nade mną pochylała, jakby chciała tym razem zabrać moją duszę, nie tę, która należała do Eirinn.
– Nie! – krzyknęłam.
Spoglądające na mnie oczy rozszerzyły się w zdziwieniu. Dopiero wtedy dostrzegłam, że to nie Vail Auvrey, a jego syn. Wróciłam do świata rzeczywistego, uwalniając się z objęć wspomnień.
– Chciałem ci tylko podać rękę, zresztą sama po nią sięgałaś – mruknął z niezadowoleniem Soriel, przywracając swoje ciało do pionu. – Cholera, co to w ogóle miało być? Darłaś się jak opętana. Gadałaś coś o jakiejś duszy. – Jeden z braci Auvrey założył ręce na piersi. Marszcząc czoło, wgapiał się w moją twarz.
Cicho dysząc, wsparłam się na łokciach i rozglądnęłam wkoło.  Moje serce powoli wracało do swojego stałego rytmu. Szybko mrugające oczy, próbujące odzyskać pełną widoczność, powoli przygotowywały mnie na nadejście nowych wrażeń, które mieszały się ze sobą w barwach czerni i bieli. Tak, teraz naprawdę byłam w otchłani i na dodatek nie znajdowałam się tutaj sama. Zmieszane ze sobą na palecie, kontrastowe barwy, płynęły rzeką przez sufit, podłoże i boczne ściany. Gdzieniegdzie znajdowały się pajęcze pęknięcia, które ogłaszały, że ten świat nie jest trwały. Mój trans przerwał głośny odgłos wymiotującego gdzieś obok osobnika. Dopiero wtedy spojrzałam w bok. Okazało się, że byłam tu nie tylko ja i Soriel. Trafiła tu również reszta naszego zespołu, z czego Dean ledwo trzymał się na nogach. To on zwymiotował. Jego ramię obejmowała zaniepokojona Sapphire. Podejrzewałam, że ta typowo ludzka reakcja była związana z barwami, które szaleńczo pędziły przed siebie, mieniąc się w oczach. Ten obraz przypominał trochę jadące przez autostradę plamy, będące rozpędzonymi autami.
– Do cholery, możemy w końcu ruszać? – syknęła Sapphire, posyłając mi zabójcze spojrzenie, przez które przemawiał jednak strach o Deana. W jej oczach dostrzegałam nie tylko niepokój, ale również łzy.
– Co mu jest? – spytał nierozumnie Raiden, pocierając najwyraźniej obolałą głowę.
– Domyśl się, kretynie! – wrzasnęła wściekle demonica. – To chyba nie jest demon, prawda? To człowiek! Cholerny człowiek w pełnym znaczeniu tego słowa! A to jest otchłań, miejsce, gdzie ludzie nie mają dostępu! Umrze, jeżeli go stąd nie wyprowadzę!
Przeszyły mnie dreszcze. Choć również czułam, że mój żołądek dotyka to dobrze mi znane za czasów ciąży uczucie, to jednak nie dorównywałam Deanowi. W końcu ja byłam człowiekiem tylko w połowie, on w całości. Jeżeli chcieliśmy go uratować, rzeczywiście musieliśmy się stąd ruszyć. Pytanie tylko jak.
Podniosłam się z podłoża i rozglądnęłam wkoło. Rozważania na temat tego, czego chwilę temu byłam świadkiem, postanowiłam zostawić na inny czas. Teraz musieliśmy poszukać możliwego sposobu na wydostanie się stąd.
– To otchłań, Sapphire – odezwał się cieniutkim głosem Riel. – Stąd nie ma wyjścia. – Mały chłopiec przełknął ślinę. Myślałam, że demonica znów zacznie się drzeć, ale zamiast tego cicho westchnęła i wskazała palcem na sufit.
– Tak samo jak Reverentia, otchłań również pęka, a co za tym idzie, jest osłabiona. Dodatkowo przejście z otchłani do Reverentii wciąż jest otwarte, w końcu nie powstrzymaliśmy Dale’ów. Wystarczy, że znajdziemy wyjście – wytłumaczyła zniecierpliwiona. Później założyła bezwładne rękę Deana na swoje ramię i wyprostowała plecy. – Ja idę, nie obchodzi mnie, czy wy chcecie tu zostać – syknęła, a potem postawiła chwiejny krok do przodu. Dean zdecydowanie był za ciężki jak na jej drobne ciało. Jego nogi już teraz sunęły po posadzce, jakby stracił nad nimi władanie. Mimo tego, Sapphire wciąż parła do przodu. Przez moment poczułam w sobie przypływ empatii i współczucia. Chciałam do niej podejść i jej pomóc, ale szybko zorientowałam się, że nie będzie to dobrym pomysłem. Sapphire nie chciała pomocy ani mojej, ani nikogo innego. Dopiero gdy opadnie z sił, nie będzie miała wyboru.
Wraz z Sorielem patrzyliśmy za powolnie idącą do przodu demonicą. W międzyczasie próbowałam uporządkować to, co chwilę temu widziałam. Nie mogłam niestety wyrzucić z pamięci zapłakanych oczu Nathiela, martwych ciał jego rodzeństwa oraz dźwięku, który wydawał kark Eirinn, gdy się łamał. Po zapoznaniu się z tą sceną, Vail Auvrey przerażał mnie jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie sądziłam, że jego wielki plan polegający na pogrążeniu Reverentii miał swoje początki już dwadzieścia lat wstecz. Myślałam również, podobnie jak jego synowie, że to rodzinobójstwo miało na celu wyłącznie pozbycie się niechcianych osób. Tak naprawdę chodziło o duszę, a więc i moc Eirinn Auvrey. Vail miał teraz nad nią kontrolę, a jeżeli kontrolował ją, mógł również rządzić całym rodem Dale’ów. Przetrzymywali oni efekt szkarłatnej soczewki z przywódczynią swojego rodu na czele, czy tego chcieli, czy nie. Ten trans był uzasadniony.
Vail przejął duszę Eirinn. To, że na powierzchni widzieliśmy ją we własnym ciele oznaczało, że musiał je ściągnąć z otchłani. Pustka, którą miała w oczach matka Auvreyów była jednoznaczna ze śmiercią. Chociażby Soriel i Nathiel tego chcieli, ich matka nie była żywa. To tylko puste ciało, w które została wepchnięta dusza, nad którą władał Vail Auvrey. Ani jej ciało, ani jej umysł nie były takie, jak za życia, co oznaczało, że jedynym krokiem, aby powstrzymać Dale’ów od zniszczenia Reverentii, było…
Tak, Lauro.
Zaniepokojona spojrzałam w bok, skąd dochodził ten głos. Nikogo jednak nie dostrzegłam.
– Dziwnie się zachowujesz – usłyszałam po swojej prawej Soriela. Unosił brwi i przyglądał się mi z niekrytym zdziwieniem. Spojrzałam na niego. Czułam, że nie mam kontroli nad własnymi słowami:
– Gdybyś musiał zabić swoją matkę po to, aby ocalić Reverentię, a tym samym Ziemię, zrobiłbyś to?
Auvrey zamrugał oczami, nie rozumiejąc, skąd to pytanie.
– Oczywiście, że nie – mruknął, kierując spojrzenie na przód. – Nawet gdyby mnie zdradziła, nawet gdyby kazała mi to zrobić, nie umiałbym.
Kiwnęłam delikatnie głową.
Teraz już wiedziałam, dlaczego Eirinn wybrała mnie, a nie swojego syna. Zrobiła to, ponieważ byłam jedyną osobą, która mogła zrozumieć przekaz wypływający z tych wspomnień. Zrobiła to, ponieważ byłam jedyną osobą, która mogła ją powstrzymać.
Musiałam zabić Eirinn Auvrey.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Od zawsze wiedziałam, że Vail to sk******n jakich mało, ale po tym rozdziale to łopata idzie w ruch! Takich rzeczy się nie robi!
    Wiedząc, jak wyglądały te odwiedziny ojca u małych Auvrey'ów, mam ochotę sama zmiażdżyć mu krtań. Niech gnije, niech dostanie takie jakie piekło, jakie sprowadził na innych.
    To będzie ciężkie zadanie. Trzymaj się, Laura.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń