Pomimo tego, że ostatnio pisanie WCSa idzie mi z zawrotną prędkością (dwa rozdziały na plusie, wow, tego dawno nie było), nie jestem w stanie uczynić tych rozdziałów lepszymi, niż mogłyby być. Czuję się jakaś taka schematyczna pod względem opisów i trochę emocjonalnie wybrakowana. A może to tylko takie wrażenie?
W sumie to nigdy nie sądziłam, że zgłębię dzieje Eirinn. No, ale jak była historia Calanthe i Aidena, to dlaczego nie może być historia Auvreyów? W sumie bez nich nie byłoby Nathiela i Soriela.
Vail, nienawidzę cię, ale dobrze, że istniejesz, bo bez twoich genów nie powstałby taki świr jak Nathiel!
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D.
P.S. Kiedy z ciekawości zrobiłam ctrl + f i wpisałam słowo "Auvrey", w spisie treści wyskoczyły mi kolejno: Nathiel Auvrey; Aura i Nate Auvrey; Bracia Auvrey; Eirinn Auvrey. Zrobiłam to całkowicie nieświadomie, a okazało się to być całkiem dobrym pomysłem. Wychodzi na to, że teraz brakuje jeszcze "Vail Auvrey" huehuehuhue. Laurze dajmy już spokój >D.
***
Ciemność otaczała mnie zewsząd,
nie dając możliwości uchwycenia choćby odrobiny światła. Bezwolnie przez nią
płynęłam, zastanawiając się, czy będzie tak już przez wieczność. Wciąż do mnie
nie docierało, że trafiłam do otchłani będącej postrachem wszystkich demonów.
Nie wiedziałam, czego mogę się po niej spodziewać, bo jeżeli tylko i wyłącznie
opadania w nicość, już teraz mogłam umrzeć. Nikt nie był w stanie przeżyć tyle
czasu w ciemnościach i to bez pożywienia. Z drugiej strony, demony będące w
otchłani żyły tutaj normalnie – to dało mi nadzieję na to, że przynajmniej na
chwilę moje stopy spoczną na gruncie. Czas jednak mijał, a ja nie doczekałam
się wymarzonego lądowania. Pełna niepokoju starałam się dotknąć jakiegoś
niewidzialnego przedmiotu, który ułatwiłby mi zakończenie lotu, szybko się
jednak spostrzegłam, że nawet moje kończyny nie działają zgodnie z tym, co im
nakazuję.
Moje serce zatłukło niespokojnie
w piersi – jego echo było głośniejsze od mojego oddechu. Miałam wrażenie, że
utknęłam w pustce. Powoli zaczynałam wątpić w to, że znajdowałam się w
otchłani. Może dane mi było spocząć w samym sercu piekła?
Próbowałam oddychać spokojnie –
nie mogłam dać się panice.
Po moich skroniach spływał pot.
Wychłodzone ciało zalewały fale gorąca przypominające moment przed omdleniem.
Czułam się odrętwiała, sztywna i zaniepokojona. Nie wiedziałam, co mam robić.
Rozpaczliwie próbowałam oderwać się od niechcianej stagnacji.
Nagle usłyszałam czyjś głos.
Odbijał się echem od niewidzialnych ścian otchłani. Nie znałam go. Słowa, które
wychodziły z usta obcej kobiety nie były skierowane do mnie.
Otworzyłam oczy i zaczerpnęłam
gwałtownie powietrza, zdając sobie sprawę z tego, że stoję w czarno-białej
przestrzeni, na którą spada grad chaotycznych dźwięków. Zatkałam uszy i
skrzywiłam się z bólu. Jeszcze chwila tego szumu i wybuchną mi bębenki. Głosy
jednak nie cichły. Wdzierały się do mojej głowy, drażniąc najwrażliwsze struny
mojego zmysłu. Próbowałam je zagłuszyć, wyrzucając z ust losowe słowa, w tym
chaosie nie słyszałam jednak siebie, zupełnie jakbym została pozbawiona mowy.
Bezradnie upadłam na kolana,
kuląc się w sobie. Przymknęłam gwałtownie powieki, bo nagle nie tylko głosy
okazały się rażące, ale również biel, która zdominowała nad pustą czernią. A
potem wszystko umilkło. Tak nagle i niespodziewanie.
Ostrożnie uchyliłam powieki.
Znajdowałam się w zupełnie innym miejscu. Nie potrafiłam go nawet nazwać.
Wyglądało jak średniowieczny, opuszczony magazyn zbrojeniowy. Zszokowało mnie
to, że nie znajdowałam się w tym pomieszczeniu sama. O ścianę opierał się jakiś
czarnowłosy chłopak. Kiedy podniósł głowę, dostrzegłam dobrze mi znane
szmaragdowe spojrzenie. Na moment zabrakło mi tchu. Już chciałam wykrzyknąć
imię Nathiela, kiedy zorientowałam się, że to nie był on. Zdawało mi się, że
pomyliłam go z Sorielem, co było praktycznie niemożliwe, bo pomimo tak wielu
podobieństw, nauczyłam się różnic, które między nimi powstały na drodze
genetyki. To jednak również nie był Soriel.
Podniosłam się z klęczek i
obolała wyprostowałam. Wpatrywałam się w tak dobrze mi znany, a równocześnie
obcy profil twarzy. Skąd go znałam? Kim był? To prawda, że wiele cienistych demonów było do siebie podobnych ze względu na ciemne włosy i szmaragdowe oczy, ale nie mogłam pozbyć się wrażenia, że znałam tego nastolatka.
Nie miałam wystarczająco dużo
czasu do namysłu, kiedy na salę brutalnie została wrzucona obca dziewczyna,
która wydzierała się wniebogłosy, obrzucając swoich oprawców najgorszymi
wyzwiskami. Przez chwilę kopała w drzwi i próbowała uderzać w nie pięściami,
jednak nieskutecznie. Chłopak, który stał pod ścianą, oderwał się od niej tylko
po to, aby włożyć ręce do kieszeni. Patrzył na dziewczynę spode łba, chłodno i
zarazem obojętnie.
– Możesz się zamknąć? – spytał
w końcu głębokim, równocześnie znajomym, jak i obcym dla mnie głosem.
Marszczyłam czoło, próbując zrozumieć, skąd to dziwne uczucie, że gdzieś już go
widziałam.
Młoda demonica obróciła się
gwałtownie w tył, wprowadzając swoją szarą sukienkę w gwałtowny ruch. Prawie
natychmiastowo wystawiła w stronę chłopaka palec wskazujący i obrała go sobie
za kolejny obiekt złośliwych przytyków:
– Nie zbliżysz się do mnie!
Nawet o krok! Mam gdzieś te chore rodzinne układy i ich popieprzone pomysły!
Nie jestem rzeczą! Nikt mnie nie sprzeda, do cholery! NIKT! A szczególnie nie
tobie! – wrzeszczała jak opętana. Od jej piskliwego głosu zaczęła boleć mnie
głowa. Coś mi mówiło, że pomimo tych obelg, dziewczyna była przepełniona
strachem. Jej szmaragdowe oczy szkliły się łzami, a klatka piersiowa unosiła
tak szybko, jakby lada moment miała dostać ataku paniki.
– Nawet mnie nie znasz –
prychnął demon.
– I nie chcę poznać!
– Będziesz musiała. Inaczej nas
stąd nie wypuszczą. – Chłopak posłał jej złośliwy uśmieszek, który dobrze
znałam. Nie, to nie był uśmiech ani Nathiela, ani Soriela, to był uśmiech… –
Vail Auvrey. Będziesz musiała zapamiętać to imię, czy ci się podoba, czy nie.
Szczęka mało nie opadła mi na
podłogę. Spoglądałam to na ojca, to na matkę Auvreyów. Szok sprawił, że
pociemniało mi w oczach i gdyby nie fakt, że klęczałam, zapewne leżałabym teraz
na kamiennej posadzce z twarzą zwróconą ku ziemi.
– Nie zdradzę ci swojego
imienia – burknęła w odpowiedzi dziewczyna, zakładając ręce na piersi.
– Eirinn Dale – westchnął
umęczonym głosem demon, przewracając oczami. Wyjął ręce z kieszeni i zaczął
powolnym krokiem kierować się w jej stronę. Jego buty obijały się dźwięcznie o
posadzkę. – Musiałbym być debilem, żeby nie zapamiętać imienia osoby, która ma
nosić moje nazwisko i w niedalekiej przyszłości spłodzić mi synów. – Posłał nastolatce
wredny uśmiech, tak charakterystyczny dla Auvreyów męskiego pochodzenia.
Przerażające było to, jak bardzo przypominał w młodości Nathiela.
Potarłam ramiona, które
przeszyły dreszcze.
Nie rozumiałam, dlaczego byłam
świadkiem tej sceny. Jakim prawem dostałam się do wspomnień, które łączyli ze
sobą Eirinn oraz Vail? To nie było przecież możliwe. Vail dobrowolnie nie
pozwoliłby mi wejść do swojej głowy, zresztą nie tkwił na dnie otchłani. Czy w
takim razie powodem mojego wglądu we wspomnienia tej dwójki była Eirinn?
Próbowałam sobie przypomnieć
wszystko to, co wydarzyło się, zanim spadłam w otchłań. Pamiętałam Soriela,
który jak w transie wyszedł przed naszą kryjówkę i wymówił słowo „mama”. Wtedy
dostrzegłam puste oczy jego matki i delikatny uśmiech, który ozdobił jej twarz.
Kiedy spadałam już w otchłań, to właśnie te oczy mi towarzyszyły, zupełnie
jakby mnie zahipnotyzowały. Czy wobec tego Eirinn wtrąciła mnie do swoich
wspomnień celowo? Jeżeli tak, to dlaczego?
– Ha! – wykrzyknęła młoda
dziewczyna, próbując tym razem grać nieustraszoną. – Po moim trupie!
– Jeżeli będziesz miała ochotę
zdechnąć, to proszę bardzo, nie mam zamiaru cię zatrzymywać, najpierw spełnisz
jednak swój przeklęty obowiązek – syknął przez zęby zniecierpliwiony Vail. –
Nie obchodzi mnie, czy się na to godzisz, czy nie, twój ród zadecydował za
ciebie. Od teraz jesteś moją własnością.
Eirinn wstrzymała dech, jakby
chciała wybuchnąć lada moment gniewem, ale zamiast tego przygryzła wargę i
opuściła głowę w dół. Najwyraźniej w świecie demonów obowiązywały twarde
zasady. Jeżeli rodzina oddała cię w ręce innej rodziny, odtąd nie miałaś prawa
głosu.
– Zobaczysz, zabiję cię we śnie
– usłyszałam, co sprawiło, że uniosłam brwi w zdziwieniu. Myślałam, że będzie
już potulna.
– Spróbuj szczęścia – zaśmiał
się Vail.
Scena zaczęła się rozmywać,
jakby ktoś polał płótno wymalowane farbami wiadrem wody. Wszystkie zlały się w
jeden chaotyczny krąg, który pod sam koniec wciągnął mnie w swój dziki wir i
posłał w nieznaną podróż po obcych wspomnieniach. Kiedy płynęłam bezwolnie
przez obrazy wyrwane z obcego umysłu, dostrzegłam kilka krótkich scen. Silny
uścisk nadgarstka Eirinn, chłodne spojrzenie Vaila, mała
czarnowłosa dziewczynka i triumfalne spojrzenie matki, która śmiała się ojcu
pragnącego synów prosto w twarz. Gdzieś pomiędzy obrazami przeskakiwała trójka
dzieciaków bawiąca się ze sobą, widziałam również łagodne spojrzenie
szmaragdowych oczu, które zbyt długo patrzyły już na ziemskie krajobrazy. Nathiel
wspominał mi kiedyś, że urodził się w świecie ludzi, bo właśnie tam mieszkała
jego rodzina składająca się z matki i rodzeństwa. Nie wyczytałam ze wspomnień,
dlaczego Eirinn postanowiła wyruszyć na Ziemię, skoro jej związek z Vailem
został zawarty jeszcze w Reverentii, mogłam się jednak domyślić, że jej
przeprowadzka była początkiem poważnych kłopotów. Potwierdziła to scena, której
byłam świadkiem, kiedy chaotyczne obrazy postanowiły naprowadzić mnie na
konkretną sytuację.
Widziałam jak Eirinn ubrana w
kwiecistą, ziemską sukienkę, trzyma Vaila Auvreya za ramię i prowadzi go przez
cały dom do sypialni. Za jej krokami podążały trzy pary dziecięcych,
szmaragdowych oczu, z czego najstarsza ich właścicielka trzymała rękę na
ramieniu najmłodszego dziecka o nierozumnie przekręconej w bok głowie.
Średniego wzrostu chłopiec stał obok nich z nachmurzoną, wręcz wrogą miną,
zakładając ręce na piersi. Pierwszy raz miałam okazję zobaczyć na oczy siostrę
Auvreyów – Anne. Dostrzegłam podobieństwo pomiędzy Aurą a nią, tak samo jak
dostrzegałam podobieństwo pomiędzy Anne a jej matką. Nathiel nigdy nie
wspominał, że Aura jest podobna do jego matki. Może najzwyczajniej w świecie
tego nie dostrzegł? Kiedy odeszła, miał tylko pięć lat, to za mało na
zapamiętanie twarzy swojej rodzicielki na kolejne dwadzieścia.
Z całej trójki dzieci, to mały
Nathiel zdawał się być najmniej uświadomionym. Nic dziwnego, mógł mieć za sobą zaledwie
trzy wiosny.
– Zostańcie tutaj – powiedziała
Eirinn, kiedy chwyciła już za klamkę. Posłała swoim dzieciom delikatny uśmiech
pozbawiony demoniczności. Wyglądała na zupełnie inną osobę, niż we wspomnieniu,
kiedy była jeszcze nastolatką.
– Cem pizzę! – wykrzyknął mały
Nathiel, wyrzucając ręce w górę. W jego oczach pojawiły się łzy. – Obieciałaś,
mama!
Wyraz obrzydzenia na twarzy
Vaila, który stał za plecami Eirinn, wcale mnie nie zaskoczył. Ten demon
prawdopodobnie nawet nie trzymał żadnego dziecka w swoich ramionach. Po prostu
przekazał swoim potomkom geny, całą resztę zostawiając matce.
– Możecie zamówić pizzę –
powiedziała Eirinn, kierując spojrzenie na swoją córkę, która od razu pokiwała
głową i pchnęła delikatnie najmłodszego z braci w stronę kuchni.
– Chodź, zamówimy pizzę,
Nathiel – szepnęła.
– A mogę podelwać panią w
telefonie? – spytał ucieszony malec.
– Ej, nie kradnij moich tekstów
– oburzył się Soriel, głośno prychając. – Poza tym ta pani nie jest w
telefonie, tylko gada przez telefon, mały debilu.
– Sam jeśteś debil, debilu! –
Nathiel wyrzucił małe piąstki w górę, próbując dosięgnąć starszego brata, Anne
skutecznie go jednak przytrzymała.
– Uciszcie się – powiedziała, przewracając
oczami.
Eirinn spoglądała w ślad za
nimi. Jej usta rozszerzały się w nieobecnym, ale delikatnym, pełnym miłości
uśmiechu. To był ten sam uśmiech, który dostrzegłam razem z Sorielem, nim
ziemie Reverentii zaczęły się rozstępować. Nie zgadzało się tylko spojrzenie.
Oczy, które przed sobą miałam były żywe, świecące radością i dumą, te które
było dane mi ujrzeć w Reverentii, zdawały się być martwe. Czy to możliwe, że
Vail wskrzesił matkę swoich dzieci tylko po to, aby ją wykorzystać do własnych
celów? To byłoby w jego stylu.
– Zachowują się, jakby nie
wiedziały kim jestem – ciszę przeszył głos przyszłego szefa departamentu. Miał
w sobie zdecydowanie zbyt dużo pogardy.
Wszystkie pozytywne emocje
zniknęły z twarzy Eirinn, kiedy tylko się odezwał. Po tym gwałtownym zejściu na
ziemię, zamknęła cicho drzwi i zwróciła się ku Vailowi. Z jej twarzy emanował
chłód. Nie wyglądała już jak nieokiełznana nastolatka, która krzykiem próbowała
przykryć strach, a jak dojrzała kobieta, która wiedziała, czego chce.
– Nie możesz oczekiwać od
dzieci, że będą się interesowały kimś, kto sporadycznie pojawia się w ich życiu
i nie zostawia po sobie niczego miłego – powiedziała ostrożnie, ważąc każde słowo.
– Przy każdej wizycie zachowujesz się jak nieproszony gość.
– Nie oczekuję zainteresowania,
oczekuję posłuszeństwa. – Vail zaczął przechadzać się powolnym, miarowym
krokiem po pokoju, który najwyraźniej pełnił rolę sypialni Eirinn. – Ty również
powinnaś być mi posłuszna. – Zatrzymał się i spojrzał na nią z uniesioną brwią.
– Tymczasem odkąd zamieszkałaś na Ziemi, zaczynasz się mi przeciwstawiać. Chyba
nie muszę ci przypominać, co warunkuje twoje życie w tym miejscu i dlaczego
twoje dzieci jeszcze żyją. – Uśmiechnął się w słodko-ironiczny sposób.
– To również twoje dzieci, Vail
– sprzeciwiła się Eirinn. Wyprostowała się dumnie, nie okazując nawet odrobiny
strachu. Jej niepewność objawiała się tylko delikatnym drżeniem dłoni, których
ojciec Auvreyów jednak nie widział.
Podłoga zaskrzypiała
złowieszczo, kiedy mężczyzna postawił kilka kroków wprzód. Zbliżył się do
osoby, z którą łączyło go tylko przedłużenie swojego rodu, uchwycił jej
podbródek i uniósł go do góry. Kpiący uśmieszek nie opuszczał jego twarzy.
– Owszem, chciałem potomków, ale
nie takich – szepnął powolnie. – To ludzkie pomioty, nie demony.
– To znaczy, że chcesz się ich
pozbyć? Dzieci kocha się ponad swoimi ambicjami. – Eirinn nie spuszczała oczu z
twarzy Vaila, która teraz wykrzywiła się w nieprzyjemnym grymasie.
– Skończ z tymi cholernymi,
ludzkimi powiedzeniami – syknął. – Miłość wśród demonów nie istnieje, naucz się
tego. Gdyby istniała, twój ród nigdy nie oddałby mi ciebie jako nic niewartej
rzeczy, z którą mogłem zrobić, co chciałem. – Chwycił ją gwałtownie za ramię i
pchnął na ścianę, przygniatając ją do niej brutalnie. Eirinn nie wydała z
siebie żadnego dźwięku. Wciąż patrzyła prosto w szmaragdowe oczy przepełnione
nienawiścią. Nagle grymas na twarzy Vaila zamienił się w przymilny uśmieszek.
Nie ściskał już gwałtownie matki swoich dzieci, teraz gładził ją palcem po
obojczyku.
– Po co tu przyszedłeś? – spytała
Eirinn. Chociaż chciała strącić z siebie dłoń, której tak nienawidziła, nie
odważyła się tego zrobić.
– Zawrzeć z tobą układ. – Vail
zaśmiał się niskim, chrapliwym głosem. Jego palec podążał teraz w dół,
zatrzymując się w miejscu, gdzie znajdowało się serce jego przymusowej wybranki.
Koci uśmiech rozszerzył się jeszcze bardziej. – Bezpieczeństwo twoich dzieci w
zamian za twoją moc – szepnął do jej ucha.
Eirinn odepchnęła go od siebie
gwałtownie i posłała mu spojrzenie pełne niezadowolenia.
– Prawo mojego rodu tego
zabrania – odpowiedziała z powagą.
– A więc nie jesteś w stanie go
złamać w imię miłości? – zakpił mężczyzna.
– Vail, oddając ci moją moc,
oddałabym ci również duszę. Nie zaznałabym spokoju, dopóki sam byś nie zginął.
Oddając ci swoją moc, sama musiałabym umrzeć! – powiedziała o ton za głośno,
szybko się jednak opanowując. Spojrzała za plecy Auvreya, gdzie drzwi leciutko
zaskrzypiały. Dało się słychać przyciszone szepty dzieci, które podsłuchiwały
rodziców. Eirinn spojrzała niepewnie na Vaila, który to zauważył. Na jej
szczęście postanowił to jednak zignorować.
– Nie zrobię tego – szepnęła. –
Wiesz doskonale dlaczego.
– Wielka szkoda – powiedział z
ostentacyjnym westchnięciem Vail. – Gdybyś dobrowolnie zdechła, mogłabyś mi
pomóc w zawładnięciu nad mocami twojego rodu. Jeśli przejąłbym twoją duszę w
odpowiednim momencie – zaczął kierować się w jej stronę – zyskałbym również
władzę nad twoim rodem. Wszyscy bylibyście mi posłuszni, a stąd droga prosta do
zdobycia władzy.
– Nie wiem o czym mówisz –
zająknęła się Eirinn, obracając głowę w bok.
– Doskonale wiesz. Bo to ty
odziedziczyłaś przywództwo mocy. – Vail zaśmiał się nisko. – Myślałaś, że tego
nie odkryję? – Uniósł brew. – Do cholery, gdyby nie mój ojciec, nie
wiedziałbym, że to właśnie ty po śmierci swojej matki zostałaś tą, która ma
kontrolę nad Dale’ami. – Oparł dłoń o ścianę tuż nad głową Eirinn i spojrzał na
nią z góry. Teraz mówił wyłącznie szeptem, co przyczajone pod drzwiami dzieci
starały się wyłapać, jak widać, nieskutecznie. – Jedna osoba i podążająca za
nią armia, która jest na każdy jej rozkaz. Kiedy ona użyje swoich mocy, oni
bezwzględnie się do niej dołączą, nawet gdy nie będą tego chcieli. Ich wspólna moc
będzie w stanie nawet zagiąć czasoprzestrzeń, wprowadzając do niej
nieodwracalne skutki. Taka moc jest w stanie wstrzymać każdy dowolny proces,
który zawładnie Reverentią, nawet efekt szkarłatnej soczewki.
Eirinn zrobiła wielkie oczy.
Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, co to oznaczało. Przestraszona i
zdegustowana zamachnęła się dłonią i trafiła Vaila prosto w twarz. Teraz znów
była tą nieokrzesaną nastolatką, która w strachu chwytała się jedynej broni,
którą przy sobie miała – gniewu.
Pierwszy raz dostrzegłam na
twarzy ojca Auvreyów ten przedziwny wyraz. Był zaskoczony, wpatrywał się
niedowierzająco w kobietę, która śmiała go uderzyć. W jego oczach gniew mieszał
się teraz z nutką podziwu. Byłam w stanie uwierzyć w to, że Eirinn Auvrey była
jedną z niewielu osób, które potrafiły zrobić na nim wrażenie.
– Nie zrobisz tego – syknęła. –
Nie pozwolę na to.
Vail prychnął głośno.
– Niedługo nie będziesz miała
wyboru. – Bez pożegnania zarzucił swoją czarną jak noc peleryną i skierował się
w stronę drzwi. Otworzył je tak gwałtownie, że dzieciaki nie zdołały się
uchronić. Wyjrzałam przez szparę i ujrzałam leżących na podłodze poturbowanych
chłopców. Tylko Anne stała za nimi, kuląc ręce w podołku i przyglądając się z
uwagą ojcu.
Soriel pomasował czoło,
uprzednio spychając z siebie małego Nathiela, któremu łzy zdążyły już stanąć w
oczach. Całe rodzeństwo przyglądało się
Vailowi z tym samym niepewnym wyrazem. Bali się go. Wiedzieli, że jest
nieobliczalny.
W domu zapanowało pełne
napięcia milczenie. Najstarszy z rodu Auvreyów patrzył chłodno na swoich
potomków. Jego twarz wykrzywiała się w coraz większym obrzydzeniu. Widziałam,
jak mały Nathiel kryje głowę w łokciu swojego brata, kiedy ich ojciec postawił
krok do przodu. Nie spodziewałam się, że tuż przed nimi stanie Anne,
wyciągająca na boki ręce. Choć jej szmaragdowe oczy były przerażone, starała
się obronić swoich braci.
Vail zatrzymał się, unosząc
brew w górę. Już po chwili jego usta wykrzywiły się jednak w triumfalnym
uśmieszku. Bez słowa pożegnania ruszył schodami w dół. Eirinn opadła bezsilnie
pod ścianę i spojrzała tępo przed siebie. To spojrzenie mogło mówić tylko
jedno: on tu jeszcze wróci.
Kiedy postawiłam krok do
przodu, wspomnienie znów zaczęło zlewać się w feerię poplątanych barw. Kolejna
zmiana nie była już tak powolna, jak poprzednia. Teraz gwałtownie zostałam
wyrzucona na bruk, gdzie rozgrywała się chaotyczna, kulminacyjna scena.
Najpierw usłyszałam dziecięcy krzyk,
potem dostrzegłam upadające na podłogę ciało czarnowłosej dziewczynki. Jeden z braci
rzucił się za nią i chwycił za jej ramię, przewracając ociężale na plecy.
Wykrzykiwał imię siostry, której otwarte, szmaragdowe oczy były już martwe.
Eirinn krzyknęła rozpaczliwie, natychmiastowo zalewając się łzami. Wystawiła
przed siebie dłonie, aby użyć swoich mocy, ale opętany psychopatyczną żądzą
niszczenia Vail spętał jej ręce swoją cienistą magią.
Młody Soriel podniósł się z
klęczek i rzucił się na swojego ojca z pięściami. Nieprzejęty nieudolnymi
atakami syna, Auvrey chwycił go za szyję i uniósł do góry. Jego ciało zostało
brutalnie rzucone na podłogę, a potem potraktowane złowieszczą mocą, która
raniła go, dopóki jego krzyk nie umilkł, a ciało nie przestało się wierzgać.
Gdzieś pomiędzy tymi makabrycznymi scenami dostrzegłam przerażonego
pięciolatka, który przywierał plecami do ściany, nie wiedząc, co zrobić.
Oddychał niespokojnie, próbując wymówić słowa, które nie wychodziły z jego ust.
Po jego policzkach bezwolnie spływały łzy. Wzrok utkwił w ciałach martwego
rodzeństwa.
Nathiel wiedział, że czeka go
taki sam los, a jednak nie potrafił uciec. Paraliżował go strach.
Pomieszczenie pojaśniało z
powodu panującej na dworze burzliwej pogody. Błysk pioruna przeciął mieszkanie,
oświetlając na krótką chwilę zwłoki młodych demonów i zapłakane policzki ich
brata.
Eirinn rozpaczliwie próbowała się wyrwać. Z jej ust wydobywało się sarnie zawodzenie. Vail Auvrey na to nie zważał. Kiedy już dotarł do swojej ofiary, przykładał po jednym palcu do jej bladej, cienkiej szyi, zaciskając każdy kolejny z nich coraz mocniej.
Eirinn rozpaczliwie próbowała się wyrwać. Z jej ust wydobywało się sarnie zawodzenie. Vail Auvrey na to nie zważał. Kiedy już dotarł do swojej ofiary, przykładał po jednym palcu do jej bladej, cienkiej szyi, zaciskając każdy kolejny z nich coraz mocniej.
– Obiecałeś – jęknęła
płaczliwie Eirinn. – Obiecałeś, że zostawisz ich w spokoju, jeżeli tylko
przysięgnę, że po śmierci zdobędziesz moją moc.
Palce Vaila Auvreya zaciskały
się wokół jej szyi coraz mocniej i mocniej. W pewnym momencie pomimo otwartych
ust, nie mogła z siebie wyrzucić żadnego słowa.
– Kłamałem – odpowiedział
sykliwym głosem mężczyzna. Psychodelicznie rozszerzający się na jego twarzy
uśmiech sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. Chciałam do niego podbiec,
chwycić go za ramię i odciągnąć, ale wiedziałam, że to nie ma sensu. Tkwiłam we
wspomnieniu. Nie mogłam już zmienić biegu zdarzeń.
Eirinn wydała ostatnie tchnienie,
kiedy jej kark został dosłownie zmiażdżony. Mały Nathiel krzyknął rozpaczliwie
głośno i skulił się pod ścianą, zakrywając uszy, jakby nie chciał słyszeć
dźwięku łamanych kości. Ostatnim, co dostrzegłam, było opadające na ziemię
ciało, które nagle stało się moim własnym ciałem. Teraz to ja leżałam na
podłodze, wpatrując się martwym wzrokiem w Vaila Auvreya, który wyciągnął ku
mnie dłoń, jakby chciał pomóc mi wstać. Szmaragdowe oczy błyszczały
podekscytowaniem w burzliwym blasku.
– Wstań – usłyszałam szept,
który wyłaniał się zza zasłony. Kiedy obraz zaczął się rozmywać, dostrzegłam
swoją własną dłoń, która utraciła ludzkie kolory po to, by stać się
przeźroczystą powłoką duszy. Gdzieś w środku krzyczałam i głośno zawodziłam,
nie chcąc stawać się własnością Vaila Auvreya. Próbowałam powstrzymać moją
własną duszę od tego, aby nie scalała się z jego chorym umysłem, ale było już
za późno. Wchłonęłam w jego ciało, wydając z siebie ostatni głośny okrzyk.
– Twoje dusza należy do mnie –
dosłyszałam szept, po którym nastąpił ogłuszający moje zmysły wybuch śmiechu.
Wszystko z nagła pociemniało. Widziałam
już tylko szmaragdowe tęczówki, w których kryło się czyste szaleństwo. A potem
przez mieszaninę dźwięków, które zlewały się z burzą, dziecięcym płaczem i
ogłuszającym śmiechem, zaczęłam słyszeć własne imię.
Laura.
Zaczerpnęłam gwałtownie
powietrze i otworzyłam oczy. Przed sobą miałam dokładnie ten sam obraz, co
chwilę temu – nade mną wisiała twarz o takich samych szmaragdowych oczach i
identycznych rysach. Odepchnęłam dłoń, która się nade mną pochylała, jakby
chciała tym razem zabrać moją duszę, nie tę, która należała do Eirinn.
– Nie! – krzyknęłam.
Spoglądające na mnie oczy
rozszerzyły się w zdziwieniu. Dopiero wtedy dostrzegłam, że to nie Vail Auvrey,
a jego syn. Wróciłam do świata rzeczywistego, uwalniając się z objęć wspomnień.
– Chciałem ci tylko podać rękę,
zresztą sama po nią sięgałaś – mruknął z niezadowoleniem Soriel, przywracając
swoje ciało do pionu. – Cholera, co to w ogóle miało być? Darłaś się jak
opętana. Gadałaś coś o jakiejś duszy. – Jeden z braci Auvrey założył ręce na
piersi. Marszcząc czoło, wgapiał się w moją twarz.
Cicho dysząc, wsparłam się na
łokciach i rozglądnęłam wkoło. Moje
serce powoli wracało do swojego stałego rytmu. Szybko mrugające oczy, próbujące
odzyskać pełną widoczność, powoli przygotowywały mnie na nadejście nowych
wrażeń, które mieszały się ze sobą w barwach czerni i bieli. Tak, teraz
naprawdę byłam w otchłani i na dodatek nie znajdowałam się tutaj sama.
Zmieszane ze sobą na palecie, kontrastowe barwy, płynęły rzeką przez sufit,
podłoże i boczne ściany. Gdzieniegdzie znajdowały się pajęcze pęknięcia, które
ogłaszały, że ten świat nie jest trwały. Mój trans przerwał głośny odgłos
wymiotującego gdzieś obok osobnika. Dopiero wtedy spojrzałam w bok. Okazało
się, że byłam tu nie tylko ja i Soriel. Trafiła tu również reszta naszego
zespołu, z czego Dean ledwo trzymał się na nogach. To on zwymiotował. Jego
ramię obejmowała zaniepokojona Sapphire. Podejrzewałam, że ta typowo ludzka
reakcja była związana z barwami, które szaleńczo pędziły przed siebie, mieniąc
się w oczach. Ten obraz przypominał trochę jadące przez autostradę plamy, będące
rozpędzonymi autami.
– Do cholery, możemy w końcu
ruszać? – syknęła Sapphire, posyłając mi zabójcze spojrzenie, przez które przemawiał
jednak strach o Deana. W jej oczach dostrzegałam nie tylko niepokój, ale
również łzy.
– Co mu jest? – spytał
nierozumnie Raiden, pocierając najwyraźniej obolałą głowę.
– Domyśl się, kretynie! –
wrzasnęła wściekle demonica. – To chyba nie jest demon, prawda? To człowiek!
Cholerny człowiek w pełnym znaczeniu tego słowa! A to jest otchłań, miejsce,
gdzie ludzie nie mają dostępu! Umrze, jeżeli go stąd nie wyprowadzę!
Przeszyły mnie dreszcze. Choć
również czułam, że mój żołądek dotyka to dobrze mi znane za czasów ciąży uczucie,
to jednak nie dorównywałam Deanowi. W końcu ja byłam człowiekiem tylko w
połowie, on w całości. Jeżeli chcieliśmy go uratować, rzeczywiście musieliśmy
się stąd ruszyć. Pytanie tylko jak.
Podniosłam się z podłoża i
rozglądnęłam wkoło. Rozważania na temat tego, czego chwilę temu byłam
świadkiem, postanowiłam zostawić na inny czas. Teraz musieliśmy poszukać
możliwego sposobu na wydostanie się stąd.
– To otchłań, Sapphire –
odezwał się cieniutkim głosem Riel. – Stąd nie ma wyjścia. – Mały chłopiec
przełknął ślinę. Myślałam, że demonica znów zacznie się drzeć, ale zamiast tego
cicho westchnęła i wskazała palcem na sufit.
– Tak samo jak Reverentia,
otchłań również pęka, a co za tym idzie, jest osłabiona. Dodatkowo przejście z
otchłani do Reverentii wciąż jest otwarte, w końcu nie powstrzymaliśmy Dale’ów. Wystarczy, że znajdziemy wyjście – wytłumaczyła zniecierpliwiona. Później
założyła bezwładne rękę Deana na swoje ramię i wyprostowała plecy. – Ja idę,
nie obchodzi mnie, czy wy chcecie tu zostać – syknęła, a potem postawiła
chwiejny krok do przodu. Dean zdecydowanie był za ciężki jak na jej drobne
ciało. Jego nogi już teraz sunęły po posadzce, jakby stracił nad nimi władanie.
Mimo tego, Sapphire wciąż parła do przodu. Przez moment poczułam w sobie
przypływ empatii i współczucia. Chciałam do niej podejść i jej pomóc, ale
szybko zorientowałam się, że nie będzie to dobrym pomysłem. Sapphire nie
chciała pomocy ani mojej, ani nikogo innego. Dopiero gdy opadnie z sił, nie
będzie miała wyboru.
Wraz z Sorielem patrzyliśmy za
powolnie idącą do przodu demonicą. W międzyczasie próbowałam uporządkować to,
co chwilę temu widziałam. Nie mogłam niestety wyrzucić z pamięci zapłakanych
oczu Nathiela, martwych ciał jego rodzeństwa oraz dźwięku, który wydawał kark
Eirinn, gdy się łamał. Po zapoznaniu się z tą sceną, Vail Auvrey przerażał mnie
jeszcze bardziej, niż kiedykolwiek wcześniej.
Nie sądziłam, że jego wielki
plan polegający na pogrążeniu Reverentii miał swoje początki już dwadzieścia
lat wstecz. Myślałam również, podobnie jak jego synowie, że to rodzinobójstwo
miało na celu wyłącznie pozbycie się niechcianych osób. Tak naprawdę chodziło o
duszę, a więc i moc Eirinn Auvrey. Vail miał teraz nad nią kontrolę, a jeżeli
kontrolował ją, mógł również rządzić całym rodem Dale’ów. Przetrzymywali oni
efekt szkarłatnej soczewki z przywódczynią swojego rodu na czele, czy tego chcieli,
czy nie. Ten trans był uzasadniony.
Vail
przejął duszę Eirinn. To, że na powierzchni widzieliśmy ją we własnym ciele
oznaczało, że musiał je ściągnąć z otchłani. Pustka, którą miała w oczach matka
Auvreyów była jednoznaczna ze śmiercią. Chociażby Soriel i Nathiel tego
chcieli, ich matka nie była żywa. To tylko puste ciało, w które została
wepchnięta dusza, nad którą władał Vail Auvrey. Ani jej ciało, ani jej umysł
nie były takie, jak za życia, co oznaczało, że jedynym krokiem, aby powstrzymać
Dale’ów od zniszczenia Reverentii, było…
Tak,
Lauro.
Zaniepokojona spojrzałam w bok,
skąd dochodził ten głos. Nikogo jednak nie dostrzegłam.
– Dziwnie się zachowujesz –
usłyszałam po swojej prawej Soriela. Unosił brwi i przyglądał się mi z
niekrytym zdziwieniem. Spojrzałam na niego. Czułam, że nie mam kontroli nad
własnymi słowami:
– Gdybyś musiał zabić swoją
matkę po to, aby ocalić Reverentię, a tym samym Ziemię, zrobiłbyś to?
Auvrey zamrugał oczami, nie
rozumiejąc, skąd to pytanie.
– Oczywiście, że nie – mruknął,
kierując spojrzenie na przód. – Nawet gdyby mnie zdradziła, nawet gdyby kazała
mi to zrobić, nie umiałbym.
Kiwnęłam delikatnie głową.
Teraz już wiedziałam, dlaczego
Eirinn wybrała mnie, a nie swojego syna. Zrobiła to, ponieważ byłam jedyną
osobą, która mogła zrozumieć przekaz wypływający z tych wspomnień. Zrobiła to,
ponieważ byłam jedyną osobą, która mogła ją powstrzymać.
Musiałam zabić Eirinn Auvrey.
Hej :)
OdpowiedzUsuńOd zawsze wiedziałam, że Vail to sk******n jakich mało, ale po tym rozdziale to łopata idzie w ruch! Takich rzeczy się nie robi!
Wiedząc, jak wyglądały te odwiedziny ojca u małych Auvrey'ów, mam ochotę sama zmiażdżyć mu krtań. Niech gnije, niech dostanie takie jakie piekło, jakie sprowadził na innych.
To będzie ciężkie zadanie. Trzymaj się, Laura.
Pozdrawiam.