niedziela, 11 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 49 - "Nieproszeni goście"

Wow, nie wierzę, że po dwóch miesiącach wreszcie zebrałam się do kupy i postanowiłam dokończyć ten rozdział. Przy okazji... Na początku lutego minęły 4 lata WCNa na blogu. Wow, to kupa czasu. I oczywiście gdyby nie Cleo, to bym o tym nie pamiętała. Spóźnione wszystkiego najlepszego dla WCNa! Obym w końcu je skończyła i aby nigdy nie zniknęło z mojego chłodnego serduszka!
Ogólnie to chciałam go zadedykować Oli, bo jest moim epickim korektorem i poświęca swój czas, żeby zerknąć do poprawianych rozdziałów. Tym razem zerknęła nawet do WCSa, bo nie byłam pewna, czy po takim czasie będę w stanie napisać coś... w miarę dobrego. Jak się okazuje, nie jest tak źle. Nie wiem czy kolejny rozdział pojawi się za tydzień, bo podejrzewam, że będzie długi, ale może mi się uda skończyć go na czas.  
***
– No hej, dawno się nie widzieliśmy.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Przerwała ją dopiero Patricia, która zerwała się do biegu i rzuciła z głośnym piskiem na osobę, o którą nie tak dawno się martwiła – uwiesiła się na jego szyi i mocno przytuliła, wyjątkowo nie przejmując się resztą zgromadzonych osób. Z reguły starała się nie pokazywać czułości, którą obdarzała nielubianego przez nas wszystkich demona. Poniekąd się cieszyłam, że nie ma tutaj Nathiela. Skomentowałby to w odpowiedni dla siebie sposób.
Widziałam, jak wszystkie la bonne fee, niczym magiczna armia wystawiają ręce w kierunku nowoprzybyłego zespołu, którego nie powinno tutaj być. W końcu kto spodziewał się całego składu demonów w siedzibie, która powinna być chroniona przez silne zaklęcie? Skoro oni dostali się tutaj bez problemu, to znaczyło, że i nasi nadrzędni wrogowie mogli się tutaj dostać.
– Spokojnie – odezwała się Patricia, spoglądając na swoich popleczników. – Oni są… są niegroźni. I najwyraźniej chcą nam pomóc – zaśmiała się niemrawo, jakby sama w to nie wierzyła. Bo o ile ufała swojemu ukochanemu, tak z resztą jego byłych towarzyszy miała niemały problem.
– Tobie mogę pomóc, im nie mam zamiaru – burknął niezadowolony Soriel Auvrey, dumnie wypinając swoją pierś. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominał swojego młodszego brata. – Jestem tu tylko po to, aby ktoś chronił mój tyłek, kiedy ja będę zabijał człowieka, którego za cholerę nie nazwę ojcem. – Posłał uroczy uśmiech w kierunku naszego zgromadzenia.
– Soriel! – Patricia uderzyła go po ręce jak małe, nieposłuszne dziecko, które jest zbyt szczere, a przy tym niemiłe dla innych ludzi. Auvrey zachichotał  jedynie i puścił jej uwodzicielskie oczko.
Do akcji postanowiła włączyć się młodsza demonica, która właśnie weszła do domu i ostentacyjnie otrzepała swoją sukienkę. Miałam wrażenie, że kiedy mnie dostrzegła, jej usta wykrzywiły się w niemym grymasie. Najwyraźniej wciąż nie podobał jej się fakt, że nie jest jedynym półdemonem, półczłowiekiem chodzącym po tym świecie.
Sapphire zdmuchnęła kosmyk pudrowych włosów nachodzących na jej czoło, wsparła się dłońmi o biodra i wyprostowała dumnie, jakby szykowała się do castingu na główną postać przedstawienia pt. „Demoniczna apokalipsa nie ma ze mną szans”. Tuż za nią, gdzieś w szarym kącie, ukrywał się Dean, który naprawdę mało miał wspólnego z naszą wojną.
Uniosłam brew w momencie, kiedy nasze spojrzenia się spotkały. Najwyraźniej uznał, że oczekuję tłumaczenia.
 – Ja… chciałem pomóc – odezwał się. – Gdyby ktoś był ranny, to mam ze sobą całą walizkę leków i opatrunków. – Wszyscy milczeliśmy, wpatrując się w niego, jakbyśmy nie do końca wiedzieli, jak na to zareagować. – Studiuję medycynę – dodał ciszej, jakby był dzieckiem, które się boi, że zostanie skarcone przez dorosłych za wyrażanie swojej opinii. Kiedy dalej milczeliśmy, on podrapał się zakłopotany w tył głowy i rzucił: – No i jestem zaklinaczem demonów, prawda?
Sapphire przewróciła oczami i ostentacyjnie westchnęła.
– Zepsułeś moje wejście – prychnęła, posyłając mu pogardliwe spojrzenie. – Miałeś stać tam w kącie i się nie wyróżniać, Dean! Właśnie chciałam rzucić tekstem, że ich bariera jest do tyłka i że gdyby chciał się tutaj pojawić pierwszy lepszy ludzki demon, to by ją przebił jednym palcem, i to u stopy! Dlaczego zawsze musisz się tłumaczyć? Irytujesz mnie, wiesz?!
Dean zaśmiał się niemrawo, nie komentując tej wypowiedzi. Jeszcze niedawno zastanawiałam się, co takiego ich połączyło, teraz wyraźnie to widziałam. Sapphire nikogo przy nim nie udawała. Zachowywała się, jakby właśnie przeżywała utracone lata swojego dzieciństwa. Nie grała w wymyślonym przez siebie przedstawieniu. Przynajmniej do czasu, kiedy prowadziła jednostronną kłótnię z Deanem.
– Co my tutaj robimy? Chcę stąd iść – usłyszeliśmy głos młodego Riela, który chwycił się koszulki swojego starszego towarzysza. Raiden, który stał z boku przewrócił oczami. Starał się udawać obojętnego, ale jego zdenerwowanie zdradzały chowające się w kieszeniach ręce i zwrócony w stronę okna wzrok, który wyrażał sztuczne znudzenie. Na jego niekorzyść zadziałała również nerwowo tupiąca w panele noga i delikatnie przygryziona warga. W tym przypadku raczej nie byłam odkrywcą – to Sapphire musiała ich tutaj zaciągnąć, a jedyną osobą, która naprawdę chciała pomóc, był Dean.
– …Ja nie mogę! – darła się dalej Sapphire, machając energicznie rękoma. – Do tej pory się zastanawiam, jak ja z tobą wytrzymuję w jednym miejscu! W ogóle w jednym łóżku! – Dean wystawił przed siebie dłonie i otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć temu faktowi. Zwrócił się ku nas z pewną bezradnością. Delikatne, rumiane plamy na jego policzkach zdradzały zawstydzenie. – Co? Teraz się nie przyznasz, że razem sypiamy?!
Załamany chłopak przyłożył dłoń do twarzy, najwyraźniej próbując ukryć swoje zażenowanie. Gdyby mógł, rozpłynąłby się z pomocą magii, której niestety nie posiadał.
 – Hej, możecie się w końcu zamknąć? – spytała zirytowana już Alexandra. Gdy jej uwaga nie podziałała, rzuciła piorunem w kierunku demonów oraz domniemanego medyka-zaklinacza. Świetlisty poblask odbił się od ściany gdzieś pomiędzy Deanem a Sapphire, zostawiając po sobie spaloną dziurę wielkości opuszka palca – na szczęście nie był to atak zdolny zabić.
Demonica zmrużyła groźnie oczy i spojrzała na Alex, która założyła ręce na piersi, posyłając jej znaczące spojrzenie przepełnione chłodną powagą. Wobec przeszywających na wylot brązowych oczu nawet Sapphire nie mogła pozostać obojętna. W momencie, kiedy odwróciła wzrok, zrozumiałam, że poczuła się przegrana. Swoje niezadowolenie wyraziła głośnym prychnięciem i ostentacyjnym zwróceniem profilu w stronę sufitu.
– Jak rozumiem, chcecie jednak pomóc – zagaiła Patricia, która wciąż stała obok Soriela, wtulając się w jego bok. Tym razem nie spoglądała jednak na ukochanego demona, a na jego zespół, któremu nikt z nas nie ufał.
– Nie wiem, która część twojego mózgu właśnie nie zadziałała, ale od razu widać, że łączy nas tylko interes – odezwała się z wyższością Sapphire. Starała się spoglądać na Patricię z góry, choć ta była od niej wyższa przynajmniej o głowę. – Nie chcemy pomóc wam, chcemy pomóc sobie, w odpowiedni sposób was wykorzystując, także nie liczcie na to, że podamy wam w tym starciu pomocną dłoń. Raczej rzucimy was na pożarcie demonów, abyśmy mogli przeżyć. – Nastoletnia demonica posłała w moją stronę przeuroczy uśmiech. Nie dziwiło mnie to, że byłam dla niej pierwszą do uśmiercenia osobą. Jak już wspominałam, przemawiała przez nią zazdrość.
Dean chciał zabrać głos, ale Sapphire machnęła na niego dłonią, co najwyraźniej go uciszyło. Sądząc po jego ściągniętych brwiach i niemym ruchu ustami, właśnie zastosowała na nim zaklęcie, które skutecznie pozbawiło go mowy. Spokojnie mogłam sobie jednak wyobrazić, co chciał nam przekazać: „Ja wam pomogę i w razie kłopotów podam pomocną dłoń”. Mimo towarzystwa, Dean pozostawał tym samym dobrym i niewinnym chłopakiem. Posłałam mu uspokajający uśmiech. Sapphire najwyraźniej wzięła to za spoufalanie się, bo podeszła do mnie tak szybko, że mało nie zatrzęsła się pod nią ziemia. Na wszelki wypadek trzymałam rękę w kieszeni, gdzie spoczywało gotowe do obrony exitialis. Całe szczęście demonica widząc grad wyciągniętych w jej stronę rąk – nieważne czy to z nożami, czy z parującą z nich magią czarodziejek – postanowiła przerwać swoje szarżowanie. Stanęła tuż przede mną, zarzuciła z gracją włosami, którymi uderzyła mnie po twarzy. Zwróciła się ku reszcie zgromadzonych.
– Jeszcze nie wiecie, co planuje Vail Auvrey – odezwała się, na co dłonie moich sojuszników zadrżały, niepewne tego, czy mogą już opaść w kierunku podłogi. – My, czyli ja, Raiden i Riel, wyjątkowo długo pracowaliśmy w departamencie, aby dowiedzieć się, jaki jest jego cel. Pozwolicie nam usiąść jak cywilizowani ludzie, czy będziecie w nas kierować mocą jak barbarzyńcy swoimi dzidami w zwierzynę? – spytała, unosząc znacząco brew.
Przedłużająca się cisza poskutkowała tym, że głos zabrała w końcu przewodząca Radą Czarodziejek la bonne fee.
– Spokojnie, nie mają złych zamiarów – powiedziała kojącym głosem, który z pomocą swojej ludzkiej magii sprawił, że wszystkie dłonie naraz opadły w dół. Nie wiem czy działanie mocy Pandory obejmowało również inne zachowania czarodziejek, ale wszystkie jak na zawołanie rozeszły się po domu, zupełnie zapominając o tym, że goszczą tutaj wrogie demony. Nawet Alexandra i Martha opadły na sofę, żegnając się na dobre z napięciem.
Czarodziejka-staruszka wskazała dłonią w stronę foteli i uśmiechnęła się miło, jakby gościła zmęczonych drogą przybyszów. Przekonałam się już o tym, że miała zdolność do wyczuwania intencji niektórych stworzeń. To samo zrobiła przecież ze mną i Aurą, kiedy ją odwiedziłyśmy.
Sapphire i jej towarzysze wyglądali teraz jak nieufne zwierzęta. Byli zaskoczeni reakcją Pandory. To była jedyna osoba w całym pomieszczeniu, która zareagowała na nich ze spokojem. Nie mogła się co do nich mylić.
– Myślę, że najlepiej, abyście rozmówili się z obecną tutaj przedstawicielką Nox, nie ma tu bowiem osoby, która pełniłaby rolę szefa – odezwała się Pandora. Dopiero po chwili, kiedy wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie, zrozumiałam, że to ja jestem tą przedstawicielką Nox. Nie kryłam się ze zdziwieniem, a co było najdziwniejsze, nikt oprócz mnie nie wydawał się być zdziwiony, wszyscy wzięli te słowa na poważnie. Po głębszym namyśle stwierdziłam, że nawet, jeżeli byłam kiepską mediatorką, to jednak wciąż pozostawałam najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku. Andi i Alec, którzy zostali tutaj z powodu ran, nadawali się w jeszcze mniejszym stopniu do tej roli niż ja, między innymi przez swój wiek i energiczność wypowiedzi.
– Życzę powodzenia – usłyszałam starczy głos, którego właścicielka szybko zniknęła w pomieszczeniu obok.
Choć wciąż byłam oszołomiona nową rolą, złożyłam ręce w podołku i ze spokojem oczekiwałam na to, aż nowo przybyłe demony zaczną swoją opowieść. Nie spodziewałam się, że Sapphire w ułamku sekundy poczuje się jak u siebie w domu i zasiądzie na sofie, zakładając nogę na nogę. Postanowiła nawet, że skoro na stole znajduje się dzbanek, naleje sobie z niego z pomocą swojej magii odrobinę herbaty do pustej szklanki. Nie spuszczała przy tym ze mnie wzroku.
Riel i Raiden wciąż stali pod drzwiami, jakby chcieli w razie problemów dokonać szybkiej ucieczki, zaś Soriel przysiadł na krańcu fotela, który zajęła Patricia.
Badawcze spojrzenie Sapphire i cisza trwałyby w nieskończoność, gdybym w końcu nie zabrała głosu:
– Dowiemy się wreszcie o co chodzi? – Uniosłam brew i pochyliłam głowę w stronę demonicy, która na moje pytanie głośno prychnęła.
– Zero wdzięczności – burknęła pod nosem, na co została szturchnięta przez Deana, który znienacka zmaterializował się tuż obok niej na sofie. Postanowił przerwać cyrk, którym próbowała uraczyć nas Sapphire. Najpierw zaczął od uspokajającego młodą demonicę uśmiechu, potem od pochwycenia lewitującej filiżanki z herbatą, która szybowała w moją stronę, jakby chciała przelać swoją zawartość wprost na głowę. Zastanawiało mnie, czy użył w tym momencie swoich zaklinających demony mocy. To by się zgadzało, zważając na pokorną postawę Sapphire, która w końcu ciężko westchnęła i zapadła się w poduszce. Teraz na jej twarzy rysowało się zmęczenie połączone z chłodem.
– Raz na dwieście lat w Reverentii od północnej i południowej strony, rozwierają się wrota otchłani. Do naszego świata powracają wtedy demony, które niegdyś odeszły, czy to z powodu śmierci, czy bliżej nieokreślonej przyczyny. Szkarłatna soczewka, która zasłania nasz księżyc, sprawia, że jego światło rozszczepia się na potężne strugi mocy, które sprawiają, że jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej. Reverentia nie wytrzymuje napory tej potężnej mocy, dlatego przyroda i żywe organizmy tego miejsca zostają naruszone, a w osiemdziesięciu procentach przypadków zniszczone. – Sapphire oparła głowę o sofę i spojrzała znudzona w sufit. W kółku, które zamykałam, zgromadzili się Martha, Alex, Patricia, Soriel i Dean. Andi i Alec woleli trzymać się na uboczu. – Taki proces ma swój własny cel. Po częściowej utracie równowagi przyrody, nadchodzi czas, kiedy wszystko wraca do dawnego położenia. To, co było martwe, odchodzi, a wtedy naradza się nowa przyszłość – opowiadając o tym, machnęła leniwie rękami, jakby chciała przekazać, że to kompletne brednie. – Efekt szkarłatnej soczewki trwa kilka godzin, ponieważ Reverentia nie zniosłaby dłużej tak potężnego naporu mocy na naszą część ziemi. – Słyszałam za swoimi plecami jak Alec wypuszcza powietrze z płuc, co nie umknęło uwadze Sapphire, która podniosła głowę i skrzywiła się znacząco. – Wszystko byłoby w porządku, gdyby staruszek Vail chciał, aby to wszystko działo się naturalnie. Sęk tkwi w tym, że jest zachłanny – zaśmiała się krótko, choć gorzko. Szmaragdowe oczy utkwiła w mojej twarzy. – Nie wystarcza mu obecna armia demonów, nawet jeżeli jego szeregi zostały podwójnie zasilone o krwiożercze demony z otchłani. Jego celem jest całkowite jej opróźnienie i przeniesienie demonów na Ziemię. Tak, dokładnie, Vail chce z waszej planety uczynić drugą Reverentię, a z ludzi niewolników demonów. – Obok głowy usłyszałam ciche i przejęte: „Och, nie”, które wydawała z siebie Patricia. Wewnętrznie czułam się tak samo zaniepokojona, jak ona. Nie sądziłam, że plany ojca Auvreyów są tak potężne. Sapphire miała rację, to zachłanny demon.
Zacisnęłam nerwowo pięści i kiwnęłam głową na znak, aby kontynuowała. Chociaż zostałam obdarzona kilkoma badawczymi spojrzeniami, nie dałam po sobie poznać, że czuję się zaniepokojona obecnym stanem rzeczy.
– Powiem to wprost – kontynuowała młoda demonica, pochylając się do przodu. –  Jeżeli efekt szkarłatnej soczewki się przedłuży, Reverentia się rozpadnie i demony rzeczywiście nie będą miały gdzie wrócić. Wtedy wrota przejścia, które stworzył Vail Auvrey, po prostu się zamkną i już nigdy więcej nie otworzą, bo po co żyć w rozpadającym się na cząsteczki świecie? – Zaśmiała się sucho.
– Jak w takim razie zamierza przedłużyć efekt szkarłatnej soczewki? – spytała z dziwnym spokojem Martha. – I w jaki sposób możemy go powstrzymać?
Sapphire odrobinę się ożywiła. Wyprostowała się i posłała jej uśmiech wyższości, który miał poświadczyć o tym, że bez niej będziemy nikim. Gdyby nie Dean, który ścisnął ją za rękę i zgasił tym samym jej egoistyczne zapędy, zapewne musielibyśmy błagać ją na kolanach, aby podała nam rozwiązanie.
– Nie znam szczegółów, ale efekt szkarłatnej soczewki miał być spowolniony określoną mocą.
Zapadła cisza. To, co powiedziała Sapphire skojarzyło mi się z magią Nathiela. Miałam tylko nadzieję, że Vail Auvrey nie chciał wykorzystać swojego syna do tej misji. Żadną siłą by go do tego nie zmusił. Mimo tego zaczęłam czuć lekki niepokój, w końcu mój mąż wyruszył do Reverentii po sojusznicze półdemony.
Odrzuciłam szybko czarne myśli. Starałam się skupić na tym, co mówi Sapphire.
– To mogą być tylko i wyłącznie moje przypuszczenia, ale… – Demonica westchnęła ciężko. – Jedynym rodem, który nieodłącznie dziedziczył moc spowalniania, jest ten ród, do którego należała Eirinn Dale.
Soriel wyprostował się na dźwięk tego imienia, a Patricia zacisnęła dłoń na jego kolanie, jakby chciała go powstrzymać przed głupimi decyzjami. Słyszałam już to imię, choć nigdy nie miałam do czynienia z nazwiskiem. Domyślałam się jednak, że chodziło o matkę Auvreyów.
– Jej daleka rodzina wciąż żyje, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało – kontynuowała Sapphire, marszcząc czoło. Zaczęła w skupieniu masować podbródek, co było całkiem naturalnym gestem, pozbawionym aktorstwa. – Kiedyś w zamku zjawiła się gromada obcych demonów. Vail powiedział im wówczas: „Jesteście mi to winni, pochodziła z waszego rodu”, później słyszałam już tylko przyciszone szepty dotyczące jego wielkiego planu. Nie padło konkretne słowo dotyczące szkarłatnej nocy, ale kiedy odchodzili, jedna z kobiet rzuciła: „Przeklęta Eirinn”. Później trochę popytałam, kim jest ta cała Eirinn i proszę – Sapphire wzruszyła ramionami – mamusia Auvreyów. – Dziewczyna posłała Sorielowi wredny uśmieszek, na co ten zareagował gwałtownym przeniesieniem się do pionu. Patricia na szczęście wciąż trzymała go za rękę, dlatego już po chwili powrócił do swojej starej pozycji.
– Jeżeli przypuszczalnie macza w tym palce ród Dale’ów, to jak mamy ich powstrzymać? Skąd w ogóle mamy wiedzieć, gdzie się znajdują i jak utrzymują kontrolę nad szkarłatną nocą? – spytała Alex, marszcząc czoło w skupieniu.
Sapphire przewróciła ostentacyjnie oczami.
– Jestem demonem – zaczęła.
– W sumie to półdemonem – odezwał się nieśmiało Riel, za co został obdarzony morderczym spojrzeniem. Skulił się za Raidenem i wydał z siebie pisk przerażenia, który wydawały myszy, gdy były atakowane przez wrogie im koty.
– Jestem demonem, który używa magii mentalnej, myślicie, że to dla mnie problem? – spytała Sapphire, unosząc brew. – Każda moc ma charakterystyczny zapach. W szkarłacie, który wycieka z portalu i zalewa wasz świat, wyczuwam moc spowolnienia. Jeżeli znajdę się w Reverentii, nie będę miała problemu, aby wyczuć także osoby, które używają tej magii, bo jak już wspominałam, podczas szkarłatnej nocy każdy demon jest dwukrotnie silniejszy, a dzięki temu moja moc ma większy zasięg.
– A jeżeli nie będzie to moc spowolnienia? – spytała z uniesioną brwią Alex.
– To wtedy zrobimy cholerne rozeznanie, aby dowiedzieć się, jak Vail kontroluje efekt szkarłatnej soczewki – syknęła demonica, obdarzając Alexandrę spojrzeniem złośliwie zmrużonych, kocich oczu.
– My? – prychnęła Alex.
– A co, sama mam tam iść?
– Ja pójdę – odezwał się Soriel, przerywając kłótnię, która mogła się jeszcze rozwinąć. Spodziewałam się, że sytuacja przybierze właśnie taki obrót. Starszy z braci Auvrey nie pozwoliłby, aby misja odbyła się bez niego. Zapewne będzie chciał dokopać rodzinie jego matki, a także po części swojej. Jeżeli to oni kontrolowali efekt szkarłatnej soczewki, to właśnie im mogliśmy zawdzięczać wojnę. – Pójdą też ci dwaj tchórzliwi kretyni, którzy stoją pod drzwiami – dodał z uśmieszkiem i skinął głową na Raidena oraz Riela, którzy najwyraźniej nie mieli w tej sprawie nic do powiedzenia. Dostrzegłam, że młodszy z nich jęczy z zawodu i chwyta się za głowę, jakby sam fakt, że ma uczestniczyć w tej misji, przerażał go.
– Oczywiście nie będziemy jedynymi osobami, które to zrobią – odezwała się przesłodzonym głosem Sapphire. Jej ton nie szedł jednak w parze ze świecącymi, szmaragdowymi oczami, które wyraźnie wskazywały na to, że chce zrobić komuś na złość. – Nie będę nadstawiać karku dla Nox. Musi z nami pójść ktoś jeszcze. – Znaczące spojrzenie demonicy wylądowało na mnie. Już miałam otwierać usta, kiedy odezwała się Patricia:
– M-może poczekajmy jeszcze godzinę? Niedługo reszta Nox powinna wrócić. Może wtedy mógłby z wami pójść Nathiel? – Jej twarz pobladła, a linia ust, która układała się w uśmiechu, wyraźnie drżała.
– Za godzinę Reverentia zacznie się rozpadać, a wtedy nie będziemy mogli nic z tym zrobić – odpowiedziała beztrosko Sapphire, wzruszając ramionami. – Dodatkowo przydałby nam się ktoś, kto pachnie demonem. Rozumiecie, taka osoba, na którą pędzące przed siebie pokraki nie zwrócą uwagi, bo będą wyczuwały, że jest ich poplecznikiem.
Znów chciałam otworzyć usta, ale zamiast mnie odezwała się Andi:
– Ja z wami pójdę.
– Ach, tak? – spytała z kpiną w głosie Sapphire. – Kiedy ostatni raz używałaś swoich mocy?
Nasza demonica wykrzywiła usta w grymasie. O ile było mi wiadomo, nigdy nie używała swoich mocy, bo nawet nie nauczyła się z nich korzystać. Wśród nas była zwykłym człowiekiem, który wyłącznie pachniał i wyglądał jak ludzki demon.
– Wiem, do czego zmierzasz – syknęła Andi, wskazując na nią palcem. Była podenerwowana. – Chcesz zabrać ze sobą Laurę, a potem gdy nadejdzie chwila, zostawisz ją na pastwę losu i będziesz patrzeć z radością, jak umiera. – Policzki młodej demonicy zapłonęły złością.
– Och, mój plan prawie został rozszyfrowany – zaśmiała się dźwięcznie Sapphire, zasłaniając mało dyskretnie usta, jakby chciała ukryć rozbawienie. To podburzyło Andi jeszcze bardziej, przez co wyjęła z kieszeni nóż i ruszyła z nim w stronę wrogiej demonicy. Alec chwycił ją jednak wpół i przytrzymał w miejscu, aby nie robiła niczego głupiego. Dwa razy dostał łokciem w nos i w brzuch, a poza tym został obdarzony szeregiem niemiłych wyzwisk, na szczęście twardo się trzymał i pomimo ran, nie pozwolił jej uciec.
– Pójdę z wami – odezwałam się. Te kilka słów sprawiło, że podburzona była już nie tylko Andi, ale również la bonne fee, które gwałtownie zaczęły protestować przeciwko mojemu udziałowi w tej misji. Przez chaos ich słów nie mogłam niczego zrozumieć, dlatego spokojnie wystawiłam przed siebie dłoń i poprosiłam je  o uciszenie. To oczywiście niewiele dawało, póki nie podniosłam głosu.
– Poradzę sobie! – Po tych słowach czarodziejki umilkły. – Skoro właśnie taki jest ich warunek, nie mamy wyboru.
– Jeżeli Nathiel tutaj wróci, to wtedy… – zaczęła spanikowana Patricia, której przerwałam.
– …To wtedy o niczym mu nie powiecie, bo poleci jak na złamanie karku do Reverentii i będzie próbował mnie uratować. – Westchnęłam ciężko. – Nie będę sama, a im przecież zależy na powstrzymaniu szkarłatnej nocy tak samo, jak nam. – La bonne fee już otwierały usta, żeby coś powiedzieć, kiedy dodałam: – Dajcie nam godzinę, jeżeli portal w tym czasie się nie zamknie, możecie wysłać posiłki. To moja decyzja. Nie ma tu teraz Sorathiela, który mógłby podjąć ją za mnie, więc to ja ją dobrowolnie podejmę. – Spojrzałam po zmartwionych twarzach, które gromadziły się wokół mnie. – Spójrzmy na to z innej strony. Sapphire ma poniekąd rację. Jestem półdemonem, tak więc cieniste pokraki mnie nie wyczują i uznają za swojego kompana. Dodatkowo posiadam moc, która w krytycznych chwilach może się przydać.
– Moc, nad którą nie panujesz, Laura! – wykrzyknęła Alexandra, uderzając pięścią w stół. – Wystarczy, że stracisz kontrolę i…
– Koniec – powiedziałam ostro. – Podjęłam już decyzję. Ruszam albo teraz, albo nigdy. – Podniosłam się z siedzenia i spojrzałam na członków potencjalnej misji. Sapphire zdawała się triumfować. Machała w górze nogą i kręciła śpiewnie głową, jakby nuciła w myślach pieśń zwycięstwa. Nie dbałam o to, czy zostawi mnie na pastwę losu w chwili, gdy będę potrzebować ratunku. Nie mogłam ciągle na kimś polegać. Do tej pory zawsze ratował mnie Nathiel, teraz to ja musiałam zadbać o siebie. Jeżeli będę musiała, poświęcę swoje życie, a nie zrobię tego na darmo. Jeśli uda nam się zlikwidować przedłużający się efekt szkarłatnej soczewki, pozostanie nam wybić wyłącznie demony, które dotarły już na Ziemię. Nie będzie to łatwa, ale niestety konieczna misja.
– Dobrze, skoro taka jest twoja decyzja, nie będziemy się z tobą kłócić – odezwała się Martha, co zdziwiło jej towarzyszki. – Mam jeszcze jeden pomysł. Podejdziemy do portalu razem z wami, weźmiemy ze sobą kilka la bonne fee, które pomogą nam stworzyć tak silną barierę, aby przytrzymała w miejscu demony, które będą próbowały dopchać się przez portal na naszą planetę. To sprawi, że chwilowo zatrzymamy ich przypływ, nie będzie to jednak efekt, który potrwa długo. Będziecie musieli się pospieszyć.
Kiwnęłam głową i posłałam jej krótki uśmiech.
Może i odczuwałam strach przed tą nieznaną misją, która nie była z góry zaplanowana, ale wiedziałam, że kiedy nadejdzie odpowiednia pora, nie spanikuję. Będę walczyć, chociaż miałabym poświęcić swoje życie, jak Madlene.
***
Wychodziło na to, że wszyscy już wrócili. Zgodnie z ustaleniami spotkanie z sojusznikami miało się odbyć w wielkiej sali na tyłach siedziby Rady Czarodziejek – było to miejsce magiczne, które w zależności od liczby osób, która się tam znajdowała, wydawało się objętościowo większe. Kiedy przyszedł tam po raz pierwszy, zdziwił się, widząc małą, bezbarwną i zakurzoną klitkę, wówczas jedna z la bonne fee opowiedziała mu, że sala zmienia się w zależności od potrzeb. Jeżeli będzie potrzebował sali konferencyjnej, właśnie tak będzie wyglądała.
Teraz stał tutaj i przyglądał się z satysfakcją potężnym, drewnianym trybunom, które w niedługim czasie zasiedlą ludzie i demony współpracujące z Nox. Miał nawet własną mównicę z mikrofonem. Przez chwilę poczuł się jak naukowiec, który lada moment wygłosi referat mający zmienić losy ludzkości. W dzieciństwie chciał zostać uczonym. Jego matka była pod wrażeniem, kiedy cały jego malutki pokój w siedzibie Nox był ozdobiony po dziecięcemu nabazgrolonymi planetami i gwiazdami, roślinami i zwierzętami. Na każde urodziny dostawał atlasy oraz książki z różnych dziedzin naukowych, które kilkulatek swobodnie mógł przyswoić. Matka obiecała mu nawet, że wyśle go do szkoły, ale potem zmarła, a świat dziecięcych marzeń odszedł razem z nią. Teraz stał tutaj i pełnił niewdzięczną rolę szefa organizacji Nox, który mógł zaprowadzić wszystkich albo do zwycięstwa, albo do piekła. Nie czuł się na tyle odważny, aby wziąć na swoje barki losy całej ludzkości. Chwilami jego zmysły były sparaliżowane i nie wiedział co robić. Tęsknił za Amy i jej spokojem ducha, za optymizmem, którym starała się go zarażać, za tym, jak powtarzała mu, aby się nie poddawał. Tak samo tęsknił za swoją córką – Anastasią Elisabeth Blythe, która dawała mu nadzieję na to, że jego nieziszczone marzenia zostaną kiedyś spełnione.  
Nie był tutaj sam, a jednak czuł się bardziej samotny, niż kiedykolwiek wcześniej.
Sorathiel oparł ręce o mównicę i wpatrzył się w dal. W ciągu dwudziestu minut miał się tutaj pojawić cały sojusznicy sztab, który będzie go słuchał jak prawdziwego przywódcy. Nigdy nie chciał zostać generałem prowadzącym swoich ludzi na śmierć. Nie wiedział, czy jego serce i dusza wytrzymają taki napór odpowiedzialności, jednak nie miał wyboru. Kiedy wybrano go na szefa organizacji Nox, nie zrobiono tego bez powodu.
Do pomieszczenia weszła po cichu Andi. Jej obecność odrobinę go zdziwiła. Była prawdopodobnie jedną z ostatnich osób, która teraz mogła coś od niego chcieć.
– Szukałam cię – powiedziała zdyszana, podbiegając do niego. – Laura generalnie kazała o tym nie mówić tylko Nathielowi, także  myślę, że przynajmniej ty powinieneś o tym wiedzieć.
Sorathiel uniósł zdziwiony brwi.
– Pod waszą nieobecność dostały się tu demony. To znaczy tępy braciszek Nathiela, różowa pinda, która uważa się za lepszą od wszystkich, ten naiwniak, którego nazywają zaklinaczem i dwójka baranów z byłego departamentu – wytłumaczyła to wszystko na jednym wdechu. – Różowa pinda opowiedziała nam o planach Auvreya. W skrócie chodzi o to, ze próbuje przetrzymać szkarłatną noc, co może doprowadzić do zniszczenia Reverentii, w efekcie czego demony uczynią sobie z naszej planety ciepłe mieszkanko, a z ludzi swoich niewolników.
Sorathiel zmarszczył czoło. Musiał przetrawić wszystkie nowe informacje, których się nie spodziewał. Nie miał pojęcia, że Vail Auvrey chce rozszerzyć swoje pole władzy aż na Ziemię. Do tej pory myślał, że chce tylko wykończyć Nox, wszystkie półdemony, zdrajców, ostatecznie siejąc spustoszenie. Czyżby zapomniał już o tym, że żądni władzy psychopaci zawsze chcą więcej i więcej?
Szef organizacji Nox przeczesał dłonią włosy, wciągając głośno powietrze, które zaraz wypuścił ze świstem z płuc.
– To jeszcze nie jest najgorsza część tej historii – mruknęła Andi, wykrzywiając usta. – Szkarłatna noc przedłużana jest prawdopodobnie z pomocą rodu, który używa magii spowolnienia, czyli dokładnie tej stosowanej przez Nathiela. Prawdopodobnie rodzina od strony jego matki macza w tym palce, a przynajmniej tak wywnioskowała różowa pinda, która jest…
– Andi – upomniał ją Sorathiel, zanim na dobre się rozpędziła.
Jego rozmówczyni przewróciła oczami i kontynuowała wypowiedź:
– Demony miały warunek. Jeżeli pójdzie z nimi Laura, podejmą się misji zlikwidowania obiektów, które przedłużały działanie szkarłatnej nocy. Laura oczywiście się zgodziła, ale… cholera, nie patrz tak na mnie! – oburzyła się. – Musiała to zrobić, inaczej demony by nam nie pomogły! Aby zakończyć szkarłatną noc, mają tylko godzinę, w ciągu tego czasu musisz poprowadzić obrady i nikogo niepokoić. Daj im działać.
Na salę z głośnym trzaskiem wpadł Nathiel, który zaczął się wkoło rozglądać.
– Łał, ale miejscówa, będę mógł zrobić próbę mikrofonu? – spytał z wesołym uśmiechem. – Raz, dwa, trzy, jestem boski i zatłukę wszystkie demony-zombie!
– Nie mów niczego Nathielowi, inaczej poleci za Laurą – syknęła cicho Andi, która nie spodziewała się, że jej szept przejdzie przez mikrofon i dojdzie do uszu Auvreya.
Demon zmarszczył czoło i włożył ręce do kieszeni.
– Czemu mam polecieć za Laurą? – spytał. – La bonne fee powiedziały, że pomaga przy urządzaniu obrad. W sumie to spodziewałem się, że tutaj będzie, ale… – Zmarszczył czoło i przybrał podejrzliwą minę. – Gdzie jest Laura? – spytał donośnie i w przeciągu kilku sekund pokonał całą salę. Kiedy znalazł się twarzą w twarz z Sorathielem, jego przyjaciel wiedział, czego oczekuje. Prawdy. Prawdy, którą zawsze od niego dostawał. – Sorath, powiedz mi, gdzie jest Laura. Jeżeli wysłałeś ją na jakąś misję, to…
– Uspokój się, Nathiel – powiedział szef organizacji. Andi nie mogła rozszyfrować, jakie emocje nim teraz targały. Był chłodny i opanowany. Zamierzał mu o tym powiedzieć, czy milczeć jak grób? – Tak, Laura rzeczywiście jest na misji. – Andi gotowa była rozdziawić usta, zdążyła jednak tylko spojrzeć na Sorathiela, nim całkowicie zdradziła ich plan swoją mimiką. – Razem z la bonne fee patrolują okolice. Nie musisz się o nią bać, nic jej nie grozi – powiedział to ze spokojem, patrząc się prosto w oczy swojego przyjaciela. Kłamał i wcale nie czuł się z tym dobrze, w końcu obiecali sobie z Nathielem, że zawsze będą ze sobą szczerzy, ta sytuacja jednak tego wymagała. Wiedział, co by zrobił Auvrey, gdyby odkrył, że Laura poszła sama z demonami do Reverentii. Ruszyłby jej niezwłocznie na ratunek. Złość, która gnałaby go przed siebie, mogłaby się stać jego mogiłą.
Postanowił uczynić z tego tajemnicę, zgodnie z prośbą przyjaciółki. Ufał Laurze, bo wiedział, że nie jest głupia. W jej prośbie o milczenie zawierała się inna myśl, którą szybko wyłapał.
„Dam sobie radę, a wy zajmijcie się resztą”.
Nathiel zmarszczył czoło. Początkowo wyglądał na nieprzekonanego, ostatecznie jednak kiwnął głową i zeskoczył z mównicy.
– No dobra, to ja lecę powkurzać wiedźmy – powiedział, wzruszając ramionami. – Dosypię im jakieś rozweselające ziółka do herbaty.
– Powodzenia – burknęła Andi, uśmiechając się krzywo.
Kiedy Nathiel wyszedł już z sali, Sorathiel westchnął z umęczeniem i pochylił głowę ku mównicy. Echo uderzenia o drewniany blat poniosło się po pomieszczeniu.
Nic nie szło po jego myśli.

3 komentarze:

  1. Nowy rozdział! JeeeJ! W sam raz przed spaniem, skoro jutro mam otwarcie w pracy.
    Przez chwilę musiałam sobie przypomnieć, co było poprzednio, tak dawno nie pisałaś, ale wszystko stało się jasne po kilku kolejnych zdaniach. Widzę, że zasada wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, działa. Co prawda obawiam się o skutki tej wyprawy i o to, czy Sapphire nie będzie chciała tego jakoś wykorzystać, ale ufam, że Laura wie, co robi. Nie, nie wierzę, że cokolwiek pójdzie zgodnie z planem i chyba się boję kolejnego rozdziału.
    Sorathiel ma rzeczywiście ciężki orzech do zgryzienia. Nie zazdroszczę mu jego pozycji i w sumie to się trochę martwię, czy po wojnie z demonami będzie w stanie w miarę normalnie funkcjonować. Mówię "w miarę", bo już go gryzie sumienie. Myślę jednak, że rodzina będzie lego lekarstwem na przeszłość, nawet na to liczę.
    Okłamanie Nathiela jest godne podziwu, choć nie chcę wiedzieć, co się stanie, jak się wyda. A pewnie się wyda.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo ciekawy rozdział. :)
    Zapraszam na mojego bloga gdzie pojawił się już prolog.
    https://youareethereason.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    O, jak miło widzieć Sapp i całą spółkę (siema, Dean, tęskniłam!), choć coś mi mówi, że tu w grę nie tylko wejdzie wykorzystanie Laury, ale i coś więcej.
    Nie dziwię się, że Nathiel za nią poleci, jednak najbardziej w całym tekście rozbawiła mnie Andi dająca upust emocjom i wyżywająca się na Aleku. Że on to jest jeszcze w stanie znieść.
    Dużo informacji, budowanie gruntu pod ciąg dalaszy - Vail, ja też jestem gotowa, możesz nadchodzić.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń