Wow, nie wierzę, że po dwóch miesiącach wreszcie zebrałam się do kupy i postanowiłam dokończyć ten rozdział. Przy okazji... Na początku lutego minęły 4 lata WCNa na blogu. Wow, to kupa czasu. I oczywiście gdyby nie Cleo, to bym o tym nie pamiętała. Spóźnione wszystkiego najlepszego dla WCNa! Obym w końcu je skończyła i aby nigdy nie zniknęło z mojego chłodnego serduszka!
Ogólnie to chciałam go zadedykować Oli, bo jest moim epickim korektorem i poświęca swój czas, żeby zerknąć do poprawianych rozdziałów. Tym razem zerknęła nawet do WCSa, bo nie byłam pewna, czy po takim czasie będę w stanie napisać coś... w miarę dobrego. Jak się okazuje, nie jest tak źle. Nie wiem czy kolejny rozdział pojawi się za tydzień, bo podejrzewam, że będzie długi, ale może mi się uda skończyć go na czas.
***
– No hej, dawno się nie
widzieliśmy.
W pomieszczeniu zaległa cisza.
Przerwała ją dopiero Patricia, która zerwała się do biegu i rzuciła z głośnym
piskiem na osobę, o którą nie tak dawno się martwiła – uwiesiła się na jego
szyi i mocno przytuliła, wyjątkowo nie przejmując się resztą zgromadzonych
osób. Z reguły starała się nie pokazywać czułości, którą obdarzała nielubianego
przez nas wszystkich demona. Poniekąd się cieszyłam, że nie ma tutaj Nathiela.
Skomentowałby to w odpowiedni dla siebie sposób.
Widziałam, jak wszystkie la
bonne fee, niczym magiczna armia wystawiają ręce w kierunku nowoprzybyłego
zespołu, którego nie powinno tutaj być. W końcu kto spodziewał się całego
składu demonów w siedzibie, która powinna być chroniona przez silne zaklęcie?
Skoro oni dostali się tutaj bez problemu, to znaczyło, że i nasi nadrzędni
wrogowie mogli się tutaj dostać.
– Spokojnie – odezwała się
Patricia, spoglądając na swoich popleczników. – Oni są… są niegroźni. I
najwyraźniej chcą nam pomóc – zaśmiała się niemrawo, jakby sama w to nie
wierzyła. Bo o ile ufała swojemu ukochanemu, tak z resztą jego byłych
towarzyszy miała niemały problem.
– Tobie mogę pomóc, im nie mam
zamiaru – burknął niezadowolony Soriel Auvrey, dumnie wypinając swoją pierś.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominał swojego młodszego brata.
– Jestem tu tylko po to, aby ktoś chronił mój tyłek, kiedy ja będę zabijał
człowieka, którego za cholerę nie nazwę ojcem. – Posłał uroczy uśmiech w
kierunku naszego zgromadzenia.
– Soriel! – Patricia uderzyła
go po ręce jak małe, nieposłuszne dziecko, które jest zbyt szczere, a przy tym
niemiłe dla innych ludzi. Auvrey zachichotał jedynie i puścił jej uwodzicielskie oczko.
Do akcji postanowiła włączyć
się młodsza demonica, która właśnie weszła do domu i ostentacyjnie otrzepała
swoją sukienkę. Miałam wrażenie, że kiedy mnie dostrzegła, jej usta wykrzywiły
się w niemym grymasie. Najwyraźniej wciąż nie podobał jej się fakt, że nie jest
jedynym półdemonem, półczłowiekiem chodzącym po tym świecie.
Sapphire zdmuchnęła kosmyk
pudrowych włosów nachodzących na jej czoło, wsparła się dłońmi o biodra i
wyprostowała dumnie, jakby szykowała się do castingu na główną postać
przedstawienia pt. „Demoniczna apokalipsa nie ma ze mną szans”. Tuż za nią,
gdzieś w szarym kącie, ukrywał się Dean, który naprawdę mało miał wspólnego z
naszą wojną.
Uniosłam brew w momencie, kiedy
nasze spojrzenia się spotkały. Najwyraźniej uznał, że oczekuję tłumaczenia.
– Ja… chciałem pomóc – odezwał się. – Gdyby
ktoś był ranny, to mam ze sobą całą walizkę leków i opatrunków. – Wszyscy
milczeliśmy, wpatrując się w niego, jakbyśmy nie do końca wiedzieli, jak na to
zareagować. – Studiuję medycynę – dodał ciszej, jakby był dzieckiem, które się
boi, że zostanie skarcone przez dorosłych za wyrażanie swojej opinii. Kiedy
dalej milczeliśmy, on podrapał się zakłopotany w tył głowy i rzucił: – No i
jestem zaklinaczem demonów, prawda?
Sapphire przewróciła oczami i
ostentacyjnie westchnęła.
– Zepsułeś moje wejście –
prychnęła, posyłając mu pogardliwe spojrzenie. – Miałeś stać tam w kącie i się
nie wyróżniać, Dean! Właśnie chciałam rzucić tekstem, że ich bariera jest do
tyłka i że gdyby chciał się tutaj pojawić pierwszy lepszy ludzki demon, to by
ją przebił jednym palcem, i to u stopy! Dlaczego zawsze musisz się tłumaczyć? Irytujesz
mnie, wiesz?!
Dean zaśmiał się niemrawo, nie
komentując tej wypowiedzi. Jeszcze niedawno zastanawiałam się, co takiego ich
połączyło, teraz wyraźnie to widziałam. Sapphire nikogo przy nim nie udawała.
Zachowywała się, jakby właśnie przeżywała utracone lata swojego dzieciństwa.
Nie grała w wymyślonym przez siebie przedstawieniu. Przynajmniej do czasu,
kiedy prowadziła jednostronną kłótnię z Deanem.
– Co my tutaj robimy? Chcę stąd
iść – usłyszeliśmy głos młodego Riela, który chwycił się koszulki swojego
starszego towarzysza. Raiden, który stał z boku przewrócił oczami. Starał się
udawać obojętnego, ale jego zdenerwowanie zdradzały chowające się w kieszeniach
ręce i zwrócony w stronę okna wzrok, który wyrażał sztuczne znudzenie. Na jego
niekorzyść zadziałała również nerwowo tupiąca w panele noga i delikatnie
przygryziona warga. W tym przypadku raczej nie byłam odkrywcą – to Sapphire
musiała ich tutaj zaciągnąć, a jedyną osobą, która naprawdę chciała pomóc, był
Dean.
– …Ja nie mogę! – darła się
dalej Sapphire, machając energicznie rękoma. – Do tej pory się zastanawiam, jak
ja z tobą wytrzymuję w jednym miejscu! W ogóle w jednym łóżku! – Dean wystawił
przed siebie dłonie i otworzył usta, jakby chciał zaprzeczyć temu faktowi.
Zwrócił się ku nas z pewną bezradnością. Delikatne, rumiane plamy na jego
policzkach zdradzały zawstydzenie. – Co? Teraz się nie przyznasz, że razem
sypiamy?!
Załamany chłopak przyłożył dłoń
do twarzy, najwyraźniej próbując ukryć swoje zażenowanie. Gdyby mógł,
rozpłynąłby się z pomocą magii, której niestety nie posiadał.
– Hej, możecie się w końcu zamknąć? – spytała
zirytowana już Alexandra. Gdy jej uwaga nie podziałała, rzuciła piorunem w
kierunku demonów oraz domniemanego medyka-zaklinacza. Świetlisty poblask odbił
się od ściany gdzieś pomiędzy Deanem a Sapphire, zostawiając po sobie spaloną
dziurę wielkości opuszka palca – na szczęście nie był to atak zdolny zabić.
Demonica zmrużyła groźnie oczy
i spojrzała na Alex, która założyła ręce na piersi, posyłając jej znaczące
spojrzenie przepełnione chłodną powagą. Wobec przeszywających na wylot
brązowych oczu nawet Sapphire nie mogła pozostać obojętna. W momencie, kiedy
odwróciła wzrok, zrozumiałam, że poczuła się przegrana. Swoje niezadowolenie
wyraziła głośnym prychnięciem i ostentacyjnym zwróceniem profilu w stronę
sufitu.
– Jak rozumiem, chcecie jednak pomóc
– zagaiła Patricia, która wciąż stała obok Soriela, wtulając się w jego bok.
Tym razem nie spoglądała jednak na ukochanego demona, a na jego zespół, któremu
nikt z nas nie ufał.
– Nie wiem, która część twojego
mózgu właśnie nie zadziałała, ale od razu widać, że łączy nas tylko interes –
odezwała się z wyższością Sapphire. Starała się spoglądać na Patricię z góry,
choć ta była od niej wyższa przynajmniej o głowę. – Nie chcemy pomóc wam,
chcemy pomóc sobie, w odpowiedni sposób was wykorzystując, także nie liczcie na
to, że podamy wam w tym starciu pomocną dłoń. Raczej rzucimy was na pożarcie
demonów, abyśmy mogli przeżyć. – Nastoletnia demonica posłała w moją stronę
przeuroczy uśmiech. Nie dziwiło mnie to, że byłam dla niej pierwszą do
uśmiercenia osobą. Jak już wspominałam, przemawiała przez nią zazdrość.
Dean chciał zabrać głos, ale
Sapphire machnęła na niego dłonią, co najwyraźniej go uciszyło. Sądząc po jego
ściągniętych brwiach i niemym ruchu ustami, właśnie zastosowała na nim
zaklęcie, które skutecznie pozbawiło go mowy. Spokojnie mogłam sobie jednak
wyobrazić, co chciał nam przekazać: „Ja wam pomogę i w razie kłopotów podam
pomocną dłoń”. Mimo towarzystwa, Dean pozostawał tym samym dobrym i niewinnym chłopakiem.
Posłałam mu uspokajający uśmiech. Sapphire najwyraźniej wzięła to za
spoufalanie się, bo podeszła do mnie tak szybko, że mało nie zatrzęsła się pod
nią ziemia. Na wszelki wypadek trzymałam rękę w kieszeni, gdzie spoczywało
gotowe do obrony exitialis. Całe
szczęście demonica widząc grad wyciągniętych w jej stronę rąk – nieważne czy to
z nożami, czy z parującą z nich magią czarodziejek – postanowiła przerwać swoje
szarżowanie. Stanęła tuż przede mną, zarzuciła z gracją włosami, którymi
uderzyła mnie po twarzy. Zwróciła się ku reszcie zgromadzonych.
– Jeszcze nie wiecie, co
planuje Vail Auvrey – odezwała się, na co dłonie moich sojuszników zadrżały,
niepewne tego, czy mogą już opaść w kierunku podłogi. – My, czyli ja, Raiden i
Riel, wyjątkowo długo pracowaliśmy w departamencie, aby dowiedzieć się, jaki
jest jego cel. Pozwolicie nam usiąść jak cywilizowani ludzie, czy będziecie w
nas kierować mocą jak barbarzyńcy swoimi dzidami w zwierzynę? – spytała, unosząc
znacząco brew.
Przedłużająca się cisza
poskutkowała tym, że głos zabrała w końcu przewodząca Radą Czarodziejek la
bonne fee.
– Spokojnie, nie mają złych
zamiarów – powiedziała kojącym głosem, który z pomocą swojej ludzkiej magii
sprawił, że wszystkie dłonie naraz opadły w dół. Nie wiem czy działanie mocy
Pandory obejmowało również inne zachowania czarodziejek, ale wszystkie jak na
zawołanie rozeszły się po domu, zupełnie zapominając o tym, że goszczą tutaj
wrogie demony. Nawet Alexandra i Martha opadły na sofę, żegnając się na dobre z
napięciem.
Czarodziejka-staruszka wskazała
dłonią w stronę foteli i uśmiechnęła się miło, jakby gościła zmęczonych drogą
przybyszów. Przekonałam się już o tym, że miała zdolność do wyczuwania intencji
niektórych stworzeń. To samo zrobiła przecież ze mną i Aurą, kiedy ją
odwiedziłyśmy.
Sapphire i jej towarzysze
wyglądali teraz jak nieufne zwierzęta. Byli zaskoczeni reakcją Pandory. To była
jedyna osoba w całym pomieszczeniu, która zareagowała na nich ze spokojem. Nie
mogła się co do nich mylić.
– Myślę, że najlepiej, abyście
rozmówili się z obecną tutaj przedstawicielką Nox, nie ma tu bowiem osoby,
która pełniłaby rolę szefa – odezwała się Pandora. Dopiero po chwili, kiedy
wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie, zrozumiałam, że to ja jestem tą
przedstawicielką Nox. Nie kryłam się ze zdziwieniem, a co było najdziwniejsze,
nikt oprócz mnie nie wydawał się być zdziwiony, wszyscy wzięli te słowa na
poważnie. Po głębszym namyśle stwierdziłam, że nawet, jeżeli byłam kiepską mediatorką,
to jednak wciąż pozostawałam najodpowiedniejszą osobą na tym stanowisku. Andi i
Alec, którzy zostali tutaj z powodu ran, nadawali się w jeszcze mniejszym
stopniu do tej roli niż ja, między innymi przez swój wiek i energiczność
wypowiedzi.
– Życzę powodzenia – usłyszałam
starczy głos, którego właścicielka szybko zniknęła w pomieszczeniu obok.
Choć wciąż byłam oszołomiona
nową rolą, złożyłam ręce w podołku i ze spokojem oczekiwałam na to, aż nowo
przybyłe demony zaczną swoją opowieść. Nie spodziewałam się, że Sapphire w
ułamku sekundy poczuje się jak u siebie w domu i zasiądzie na sofie, zakładając
nogę na nogę. Postanowiła nawet, że skoro na stole znajduje się dzbanek, naleje
sobie z niego z pomocą swojej magii odrobinę herbaty do pustej szklanki. Nie
spuszczała przy tym ze mnie wzroku.
Riel i Raiden wciąż stali pod
drzwiami, jakby chcieli w razie problemów dokonać szybkiej ucieczki, zaś Soriel
przysiadł na krańcu fotela, który zajęła Patricia.
Badawcze spojrzenie Sapphire i
cisza trwałyby w nieskończoność, gdybym w końcu nie zabrała głosu:
– Dowiemy się wreszcie o co
chodzi? – Uniosłam brew i pochyliłam głowę w stronę demonicy, która na moje
pytanie głośno prychnęła.
– Zero wdzięczności – burknęła
pod nosem, na co została szturchnięta przez Deana, który znienacka
zmaterializował się tuż obok niej na sofie. Postanowił przerwać cyrk, którym
próbowała uraczyć nas Sapphire. Najpierw zaczął od uspokajającego młodą
demonicę uśmiechu, potem od pochwycenia lewitującej filiżanki z herbatą, która
szybowała w moją stronę, jakby chciała przelać swoją zawartość wprost na głowę.
Zastanawiało mnie, czy użył w tym momencie swoich zaklinających demony mocy. To
by się zgadzało, zważając na pokorną postawę Sapphire, która w końcu ciężko
westchnęła i zapadła się w poduszce. Teraz na jej twarzy rysowało się zmęczenie
połączone z chłodem.
– Raz na dwieście lat w
Reverentii od północnej i południowej strony, rozwierają się wrota otchłani. Do
naszego świata powracają wtedy demony, które niegdyś odeszły, czy to z powodu
śmierci, czy bliżej nieokreślonej przyczyny. Szkarłatna soczewka, która
zasłania nasz księżyc, sprawia, że jego światło rozszczepia się na potężne
strugi mocy, które sprawiają, że jesteśmy silniejsi niż kiedykolwiek wcześniej.
Reverentia nie wytrzymuje napory tej potężnej mocy, dlatego przyroda i żywe
organizmy tego miejsca zostają naruszone, a w osiemdziesięciu procentach
przypadków zniszczone. – Sapphire oparła głowę o sofę i spojrzała znudzona w
sufit. W kółku, które zamykałam, zgromadzili się Martha, Alex, Patricia, Soriel
i Dean. Andi i Alec woleli trzymać się na uboczu. – Taki proces ma swój własny
cel. Po częściowej utracie równowagi przyrody, nadchodzi czas, kiedy wszystko
wraca do dawnego położenia. To, co było martwe, odchodzi, a wtedy naradza się
nowa przyszłość – opowiadając o tym, machnęła leniwie rękami, jakby chciała
przekazać, że to kompletne brednie. – Efekt szkarłatnej soczewki trwa kilka
godzin, ponieważ Reverentia nie zniosłaby dłużej tak potężnego naporu mocy na
naszą część ziemi. – Słyszałam za swoimi plecami jak Alec wypuszcza powietrze z
płuc, co nie umknęło uwadze Sapphire, która podniosła głowę i skrzywiła się
znacząco. – Wszystko byłoby w porządku, gdyby staruszek Vail chciał, aby to
wszystko działo się naturalnie. Sęk tkwi w tym, że jest zachłanny – zaśmiała
się krótko, choć gorzko. Szmaragdowe oczy utkwiła w mojej twarzy. – Nie
wystarcza mu obecna armia demonów, nawet jeżeli jego szeregi zostały podwójnie
zasilone o krwiożercze demony z otchłani. Jego celem jest całkowite jej
opróźnienie i przeniesienie demonów na Ziemię. Tak, dokładnie, Vail chce z
waszej planety uczynić drugą Reverentię, a z ludzi niewolników demonów. – Obok
głowy usłyszałam ciche i przejęte: „Och, nie”, które wydawała z siebie
Patricia. Wewnętrznie czułam się tak samo zaniepokojona, jak ona. Nie sądziłam,
że plany ojca Auvreyów są tak potężne. Sapphire miała rację, to zachłanny
demon.
Zacisnęłam nerwowo pięści i
kiwnęłam głową na znak, aby kontynuowała. Chociaż zostałam obdarzona kilkoma
badawczymi spojrzeniami, nie dałam po sobie poznać, że czuję się zaniepokojona
obecnym stanem rzeczy.
– Powiem to wprost –
kontynuowała młoda demonica, pochylając się do przodu. – Jeżeli efekt szkarłatnej soczewki się
przedłuży, Reverentia się rozpadnie i demony rzeczywiście nie będą miały gdzie
wrócić. Wtedy wrota przejścia, które stworzył Vail Auvrey, po prostu się zamkną
i już nigdy więcej nie otworzą, bo po co żyć w rozpadającym się na cząsteczki
świecie? – Zaśmiała się sucho.
– Jak w takim razie zamierza
przedłużyć efekt szkarłatnej soczewki? – spytała z dziwnym spokojem Martha. – I
w jaki sposób możemy go powstrzymać?
Sapphire odrobinę się ożywiła.
Wyprostowała się i posłała jej uśmiech wyższości, który miał poświadczyć o tym,
że bez niej będziemy nikim. Gdyby nie Dean, który ścisnął ją za rękę i zgasił
tym samym jej egoistyczne zapędy, zapewne musielibyśmy błagać ją na kolanach,
aby podała nam rozwiązanie.
– Nie znam szczegółów, ale
efekt szkarłatnej soczewki miał być spowolniony określoną mocą.
Zapadła cisza. To, co
powiedziała Sapphire skojarzyło mi się z magią Nathiela. Miałam tylko nadzieję,
że Vail Auvrey nie chciał wykorzystać swojego syna do tej misji. Żadną siłą by
go do tego nie zmusił. Mimo tego zaczęłam czuć lekki niepokój, w końcu mój mąż
wyruszył do Reverentii po sojusznicze półdemony.
Odrzuciłam szybko czarne myśli.
Starałam się skupić na tym, co mówi Sapphire.
– To mogą być tylko i wyłącznie
moje przypuszczenia, ale… – Demonica westchnęła ciężko. – Jedynym rodem, który
nieodłącznie dziedziczył moc spowalniania, jest ten ród, do którego należała
Eirinn Dale.
Soriel wyprostował się na
dźwięk tego imienia, a Patricia zacisnęła dłoń na jego kolanie, jakby chciała
go powstrzymać przed głupimi decyzjami. Słyszałam już to imię, choć nigdy nie
miałam do czynienia z nazwiskiem. Domyślałam się jednak, że chodziło o matkę
Auvreyów.
– Jej daleka rodzina wciąż
żyje, a przynajmniej tak mi się zawsze wydawało – kontynuowała Sapphire,
marszcząc czoło. Zaczęła w skupieniu masować podbródek, co było całkiem
naturalnym gestem, pozbawionym aktorstwa. – Kiedyś w zamku zjawiła się gromada
obcych demonów. Vail powiedział im wówczas: „Jesteście mi to winni, pochodziła
z waszego rodu”, później słyszałam już tylko przyciszone szepty dotyczące jego
wielkiego planu. Nie padło konkretne słowo dotyczące szkarłatnej nocy, ale
kiedy odchodzili, jedna z kobiet rzuciła: „Przeklęta Eirinn”. Później trochę
popytałam, kim jest ta cała Eirinn i proszę – Sapphire wzruszyła ramionami –
mamusia Auvreyów. – Dziewczyna posłała Sorielowi wredny uśmieszek, na co ten
zareagował gwałtownym przeniesieniem się do pionu. Patricia na szczęście wciąż
trzymała go za rękę, dlatego już po chwili powrócił do swojej starej pozycji.
– Jeżeli przypuszczalnie macza
w tym palce ród Dale’ów, to jak mamy ich powstrzymać? Skąd w ogóle mamy
wiedzieć, gdzie się znajdują i jak utrzymują kontrolę nad szkarłatną nocą? –
spytała Alex, marszcząc czoło w skupieniu.
Sapphire przewróciła
ostentacyjnie oczami.
– Jestem demonem – zaczęła.
– W sumie to półdemonem –
odezwał się nieśmiało Riel, za co został obdarzony morderczym spojrzeniem.
Skulił się za Raidenem i wydał z siebie pisk przerażenia, który wydawały myszy,
gdy były atakowane przez wrogie im koty.
– Jestem demonem, który używa
magii mentalnej, myślicie, że to dla mnie problem? – spytała Sapphire, unosząc
brew. – Każda moc ma charakterystyczny zapach. W szkarłacie, który wycieka z
portalu i zalewa wasz świat, wyczuwam moc spowolnienia. Jeżeli znajdę się w
Reverentii, nie będę miała problemu, aby wyczuć także osoby, które używają tej
magii, bo jak już wspominałam, podczas szkarłatnej nocy każdy demon jest
dwukrotnie silniejszy, a dzięki temu moja moc ma większy zasięg.
– A jeżeli nie będzie to moc
spowolnienia? – spytała z uniesioną brwią Alex.
– To wtedy zrobimy cholerne
rozeznanie, aby dowiedzieć się, jak Vail kontroluje efekt szkarłatnej soczewki
– syknęła demonica, obdarzając Alexandrę spojrzeniem złośliwie zmrużonych,
kocich oczu.
– My? – prychnęła Alex.
– A co, sama mam tam iść?
– Ja pójdę – odezwał się
Soriel, przerywając kłótnię, która mogła się jeszcze rozwinąć. Spodziewałam
się, że sytuacja przybierze właśnie taki obrót. Starszy z braci Auvrey nie
pozwoliłby, aby misja odbyła się bez niego. Zapewne będzie chciał dokopać rodzinie
jego matki, a także po części swojej. Jeżeli to oni kontrolowali efekt
szkarłatnej soczewki, to właśnie im mogliśmy zawdzięczać wojnę. – Pójdą też ci
dwaj tchórzliwi kretyni, którzy stoją pod drzwiami – dodał z uśmieszkiem i
skinął głową na Raidena oraz Riela, którzy najwyraźniej nie mieli w tej sprawie
nic do powiedzenia. Dostrzegłam, że młodszy z nich jęczy z zawodu i chwyta się
za głowę, jakby sam fakt, że ma uczestniczyć w tej misji, przerażał go.
– Oczywiście nie będziemy
jedynymi osobami, które to zrobią – odezwała się przesłodzonym głosem Sapphire.
Jej ton nie szedł jednak w parze ze świecącymi, szmaragdowymi oczami, które
wyraźnie wskazywały na to, że chce zrobić komuś na złość. – Nie będę nadstawiać
karku dla Nox. Musi z nami pójść ktoś jeszcze. – Znaczące spojrzenie demonicy
wylądowało na mnie. Już miałam otwierać usta, kiedy odezwała się Patricia:
– M-może poczekajmy jeszcze
godzinę? Niedługo reszta Nox powinna wrócić. Może wtedy mógłby z wami pójść
Nathiel? – Jej twarz pobladła, a linia ust, która układała się w uśmiechu,
wyraźnie drżała.
– Za godzinę Reverentia zacznie
się rozpadać, a wtedy nie będziemy mogli nic z tym zrobić – odpowiedziała
beztrosko Sapphire, wzruszając ramionami. – Dodatkowo przydałby nam się ktoś,
kto pachnie demonem. Rozumiecie, taka osoba, na którą pędzące przed siebie
pokraki nie zwrócą uwagi, bo będą wyczuwały, że jest ich poplecznikiem.
Znów chciałam otworzyć usta,
ale zamiast mnie odezwała się Andi:
– Ja z wami pójdę.
– Ach, tak? – spytała z kpiną w
głosie Sapphire. – Kiedy ostatni raz używałaś swoich mocy?
Nasza demonica wykrzywiła usta
w grymasie. O ile było mi wiadomo, nigdy nie używała swoich mocy, bo nawet nie
nauczyła się z nich korzystać. Wśród nas była zwykłym człowiekiem, który
wyłącznie pachniał i wyglądał jak ludzki demon.
– Wiem, do czego zmierzasz –
syknęła Andi, wskazując na nią palcem. Była podenerwowana. – Chcesz zabrać ze
sobą Laurę, a potem gdy nadejdzie chwila, zostawisz ją na pastwę losu i
będziesz patrzeć z radością, jak umiera. – Policzki młodej demonicy zapłonęły
złością.
– Och, mój plan prawie został
rozszyfrowany – zaśmiała się dźwięcznie Sapphire, zasłaniając mało dyskretnie
usta, jakby chciała ukryć rozbawienie. To podburzyło Andi jeszcze bardziej,
przez co wyjęła z kieszeni nóż i ruszyła z nim w stronę wrogiej demonicy. Alec
chwycił ją jednak wpół i przytrzymał w miejscu, aby nie robiła niczego
głupiego. Dwa razy dostał łokciem w nos i w brzuch, a poza tym został obdarzony
szeregiem niemiłych wyzwisk, na szczęście twardo się trzymał i pomimo ran, nie
pozwolił jej uciec.
– Pójdę z wami – odezwałam się.
Te kilka słów sprawiło, że podburzona była już nie tylko Andi, ale również la
bonne fee, które gwałtownie zaczęły protestować przeciwko mojemu udziałowi w
tej misji. Przez chaos ich słów nie mogłam niczego zrozumieć, dlatego spokojnie
wystawiłam przed siebie dłoń i poprosiłam je o uciszenie. To oczywiście niewiele dawało,
póki nie podniosłam głosu.
– Poradzę sobie! – Po tych
słowach czarodziejki umilkły. – Skoro właśnie taki jest ich warunek, nie mamy
wyboru.
– Jeżeli Nathiel tutaj wróci,
to wtedy… – zaczęła spanikowana Patricia, której przerwałam.
– …To wtedy o niczym mu nie
powiecie, bo poleci jak na złamanie karku do Reverentii i będzie próbował mnie
uratować. – Westchnęłam ciężko. – Nie będę sama, a im przecież zależy na
powstrzymaniu szkarłatnej nocy tak samo, jak nam. – La bonne fee już otwierały
usta, żeby coś powiedzieć, kiedy dodałam: – Dajcie nam godzinę, jeżeli portal w
tym czasie się nie zamknie, możecie wysłać posiłki. To moja decyzja. Nie ma tu
teraz Sorathiela, który mógłby podjąć ją za mnie, więc to ja ją dobrowolnie
podejmę. – Spojrzałam po zmartwionych twarzach, które gromadziły się wokół
mnie. – Spójrzmy na to z innej strony. Sapphire ma poniekąd rację. Jestem
półdemonem, tak więc cieniste pokraki mnie nie wyczują i uznają za swojego
kompana. Dodatkowo posiadam moc, która w krytycznych chwilach może się przydać.
– Moc, nad którą nie panujesz,
Laura! – wykrzyknęła Alexandra, uderzając pięścią w stół. – Wystarczy, że
stracisz kontrolę i…
– Koniec – powiedziałam ostro.
– Podjęłam już decyzję. Ruszam albo teraz, albo nigdy. – Podniosłam się z
siedzenia i spojrzałam na członków potencjalnej misji. Sapphire zdawała się
triumfować. Machała w górze nogą i kręciła śpiewnie głową, jakby nuciła w
myślach pieśń zwycięstwa. Nie dbałam o to, czy zostawi mnie na pastwę losu w
chwili, gdy będę potrzebować ratunku. Nie mogłam ciągle na kimś polegać. Do tej
pory zawsze ratował mnie Nathiel, teraz to ja musiałam zadbać o siebie. Jeżeli
będę musiała, poświęcę swoje życie, a nie zrobię tego na darmo. Jeśli uda nam
się zlikwidować przedłużający się efekt szkarłatnej soczewki, pozostanie nam
wybić wyłącznie demony, które dotarły już na Ziemię. Nie będzie to łatwa, ale
niestety konieczna misja.
– Dobrze, skoro taka jest twoja
decyzja, nie będziemy się z tobą kłócić – odezwała się Martha, co zdziwiło jej
towarzyszki. – Mam jeszcze jeden pomysł. Podejdziemy do portalu razem z wami,
weźmiemy ze sobą kilka la bonne fee, które pomogą nam stworzyć tak silną barierę,
aby przytrzymała w miejscu demony, które będą próbowały dopchać się przez
portal na naszą planetę. To sprawi, że chwilowo zatrzymamy ich przypływ, nie
będzie to jednak efekt, który potrwa długo. Będziecie musieli się pospieszyć.
Kiwnęłam głową i posłałam jej
krótki uśmiech.
Może i odczuwałam strach przed
tą nieznaną misją, która nie była z góry zaplanowana, ale wiedziałam, że kiedy
nadejdzie odpowiednia pora, nie spanikuję. Będę walczyć, chociaż miałabym
poświęcić swoje życie, jak Madlene.
***
Wychodziło na to, że wszyscy
już wrócili. Zgodnie z ustaleniami spotkanie z sojusznikami miało się odbyć w
wielkiej sali na tyłach siedziby Rady Czarodziejek – było to miejsce magiczne,
które w zależności od liczby osób, która się tam znajdowała, wydawało się objętościowo
większe. Kiedy przyszedł tam po raz pierwszy, zdziwił się, widząc małą,
bezbarwną i zakurzoną klitkę, wówczas jedna z la bonne fee opowiedziała mu, że
sala zmienia się w zależności od potrzeb. Jeżeli będzie potrzebował sali
konferencyjnej, właśnie tak będzie wyglądała.
Teraz stał tutaj i przyglądał
się z satysfakcją potężnym, drewnianym trybunom, które w niedługim czasie
zasiedlą ludzie i demony współpracujące z Nox. Miał nawet własną mównicę z
mikrofonem. Przez chwilę poczuł się jak naukowiec, który lada moment wygłosi referat
mający zmienić losy ludzkości. W dzieciństwie chciał zostać uczonym. Jego matka
była pod wrażeniem, kiedy cały jego malutki pokój w siedzibie Nox był ozdobiony
po dziecięcemu nabazgrolonymi planetami i gwiazdami, roślinami i zwierzętami.
Na każde urodziny dostawał atlasy oraz książki z różnych dziedzin naukowych,
które kilkulatek swobodnie mógł przyswoić. Matka obiecała mu nawet, że wyśle go
do szkoły, ale potem zmarła, a świat dziecięcych marzeń odszedł razem z nią.
Teraz stał tutaj i pełnił niewdzięczną rolę szefa organizacji Nox, który mógł
zaprowadzić wszystkich albo do zwycięstwa, albo do piekła. Nie czuł się na tyle
odważny, aby wziąć na swoje barki losy całej ludzkości. Chwilami jego zmysły
były sparaliżowane i nie wiedział co robić. Tęsknił za Amy i jej spokojem
ducha, za optymizmem, którym starała się go zarażać, za tym, jak powtarzała mu,
aby się nie poddawał. Tak samo tęsknił za swoją córką – Anastasią Elisabeth
Blythe, która dawała mu nadzieję na to, że jego nieziszczone marzenia zostaną
kiedyś spełnione.
Nie był tutaj sam, a jednak
czuł się bardziej samotny, niż kiedykolwiek wcześniej.
Sorathiel oparł ręce o mównicę
i wpatrzył się w dal. W ciągu dwudziestu minut miał się tutaj pojawić cały
sojusznicy sztab, który będzie go słuchał jak prawdziwego przywódcy. Nigdy nie
chciał zostać generałem prowadzącym swoich ludzi na śmierć. Nie wiedział, czy
jego serce i dusza wytrzymają taki napór odpowiedzialności, jednak nie miał
wyboru. Kiedy wybrano go na szefa organizacji Nox, nie zrobiono tego bez
powodu.
Do pomieszczenia weszła po
cichu Andi. Jej obecność odrobinę go zdziwiła. Była prawdopodobnie jedną z ostatnich
osób, która teraz mogła coś od niego chcieć.
– Szukałam cię – powiedziała
zdyszana, podbiegając do niego. – Laura generalnie kazała o tym nie mówić tylko
Nathielowi, także myślę, że przynajmniej
ty powinieneś o tym wiedzieć.
Sorathiel uniósł zdziwiony
brwi.
– Pod waszą nieobecność dostały
się tu demony. To znaczy tępy braciszek Nathiela, różowa pinda, która uważa się
za lepszą od wszystkich, ten naiwniak, którego nazywają zaklinaczem i dwójka
baranów z byłego departamentu – wytłumaczyła to wszystko na jednym wdechu. –
Różowa pinda opowiedziała nam o planach Auvreya. W skrócie chodzi o to, ze
próbuje przetrzymać szkarłatną noc, co może doprowadzić do zniszczenia
Reverentii, w efekcie czego demony uczynią sobie z naszej planety ciepłe
mieszkanko, a z ludzi swoich niewolników.
Sorathiel zmarszczył czoło.
Musiał przetrawić wszystkie nowe informacje, których się nie spodziewał. Nie
miał pojęcia, że Vail Auvrey chce rozszerzyć swoje pole władzy aż na Ziemię. Do
tej pory myślał, że chce tylko wykończyć Nox, wszystkie półdemony, zdrajców,
ostatecznie siejąc spustoszenie. Czyżby zapomniał już o tym, że żądni władzy
psychopaci zawsze chcą więcej i więcej?
Szef organizacji Nox przeczesał
dłonią włosy, wciągając głośno powietrze, które zaraz wypuścił ze świstem z
płuc.
– To jeszcze nie jest najgorsza
część tej historii – mruknęła Andi, wykrzywiając usta. – Szkarłatna noc
przedłużana jest prawdopodobnie z pomocą rodu, który używa magii spowolnienia, czyli
dokładnie tej stosowanej przez Nathiela. Prawdopodobnie rodzina od strony jego
matki macza w tym palce, a przynajmniej tak wywnioskowała różowa pinda, która
jest…
– Andi – upomniał ją Sorathiel,
zanim na dobre się rozpędziła.
Jego rozmówczyni przewróciła
oczami i kontynuowała wypowiedź:
– Demony miały warunek. Jeżeli
pójdzie z nimi Laura, podejmą się misji zlikwidowania obiektów, które
przedłużały działanie szkarłatnej nocy. Laura oczywiście się zgodziła, ale…
cholera, nie patrz tak na mnie! – oburzyła się. – Musiała to zrobić, inaczej
demony by nam nie pomogły! Aby zakończyć szkarłatną noc, mają tylko godzinę, w
ciągu tego czasu musisz poprowadzić obrady i nikogo niepokoić. Daj im działać.
Na salę z głośnym trzaskiem
wpadł Nathiel, który zaczął się wkoło rozglądać.
– Łał, ale miejscówa, będę mógł
zrobić próbę mikrofonu? – spytał z wesołym uśmiechem. – Raz, dwa, trzy, jestem
boski i zatłukę wszystkie demony-zombie!
– Nie mów niczego Nathielowi,
inaczej poleci za Laurą – syknęła cicho Andi, która nie spodziewała się, że jej
szept przejdzie przez mikrofon i dojdzie do uszu Auvreya.
Demon zmarszczył czoło i włożył
ręce do kieszeni.
– Czemu mam polecieć za Laurą?
– spytał. – La bonne fee powiedziały, że pomaga przy urządzaniu obrad. W sumie
to spodziewałem się, że tutaj będzie, ale… – Zmarszczył czoło i przybrał podejrzliwą
minę. – Gdzie jest Laura? – spytał donośnie i w przeciągu kilku sekund pokonał
całą salę. Kiedy znalazł się twarzą w twarz z Sorathielem, jego przyjaciel
wiedział, czego oczekuje. Prawdy. Prawdy, którą zawsze od niego dostawał. –
Sorath, powiedz mi, gdzie jest Laura. Jeżeli wysłałeś ją na jakąś misję, to…
– Uspokój się, Nathiel –
powiedział szef organizacji. Andi nie mogła rozszyfrować, jakie emocje nim
teraz targały. Był chłodny i opanowany. Zamierzał mu o tym powiedzieć, czy
milczeć jak grób? – Tak, Laura rzeczywiście jest na misji. – Andi gotowa była
rozdziawić usta, zdążyła jednak tylko spojrzeć na Sorathiela, nim całkowicie
zdradziła ich plan swoją mimiką. – Razem z la bonne fee patrolują okolice. Nie
musisz się o nią bać, nic jej nie grozi – powiedział to ze spokojem, patrząc
się prosto w oczy swojego przyjaciela. Kłamał i wcale nie czuł się z tym dobrze,
w końcu obiecali sobie z Nathielem, że zawsze będą ze sobą szczerzy, ta
sytuacja jednak tego wymagała. Wiedział, co by zrobił Auvrey, gdyby odkrył, że
Laura poszła sama z demonami do Reverentii. Ruszyłby jej niezwłocznie na
ratunek. Złość, która gnałaby go przed siebie, mogłaby się stać jego mogiłą.
Postanowił uczynić z tego
tajemnicę, zgodnie z prośbą przyjaciółki. Ufał Laurze, bo wiedział, że nie jest
głupia. W jej prośbie o milczenie zawierała się inna myśl, którą szybko
wyłapał.
„Dam sobie radę, a wy zajmijcie
się resztą”.
Nathiel zmarszczył czoło.
Początkowo wyglądał na nieprzekonanego, ostatecznie jednak kiwnął głową i
zeskoczył z mównicy.
– No dobra, to ja lecę
powkurzać wiedźmy – powiedział, wzruszając ramionami. – Dosypię im jakieś
rozweselające ziółka do herbaty.
– Powodzenia – burknęła Andi,
uśmiechając się krzywo.
Kiedy Nathiel wyszedł już z
sali, Sorathiel westchnął z umęczeniem i pochylił głowę ku mównicy. Echo
uderzenia o drewniany blat poniosło się po pomieszczeniu.
Nic nie szło po jego myśli.
Nowy rozdział! JeeeJ! W sam raz przed spaniem, skoro jutro mam otwarcie w pracy.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę musiałam sobie przypomnieć, co było poprzednio, tak dawno nie pisałaś, ale wszystko stało się jasne po kilku kolejnych zdaniach. Widzę, że zasada wróg mojego wroga jest moim przyjacielem, działa. Co prawda obawiam się o skutki tej wyprawy i o to, czy Sapphire nie będzie chciała tego jakoś wykorzystać, ale ufam, że Laura wie, co robi. Nie, nie wierzę, że cokolwiek pójdzie zgodnie z planem i chyba się boję kolejnego rozdziału.
Sorathiel ma rzeczywiście ciężki orzech do zgryzienia. Nie zazdroszczę mu jego pozycji i w sumie to się trochę martwię, czy po wojnie z demonami będzie w stanie w miarę normalnie funkcjonować. Mówię "w miarę", bo już go gryzie sumienie. Myślę jednak, że rodzina będzie lego lekarstwem na przeszłość, nawet na to liczę.
Okłamanie Nathiela jest godne podziwu, choć nie chcę wiedzieć, co się stanie, jak się wyda. A pewnie się wyda.
Czekam na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Bardzo ciekawy rozdział. :)
OdpowiedzUsuńZapraszam na mojego bloga gdzie pojawił się już prolog.
https://youareethereason.blogspot.com/
Hej :)
OdpowiedzUsuńO, jak miło widzieć Sapp i całą spółkę (siema, Dean, tęskniłam!), choć coś mi mówi, że tu w grę nie tylko wejdzie wykorzystanie Laury, ale i coś więcej.
Nie dziwię się, że Nathiel za nią poleci, jednak najbardziej w całym tekście rozbawiła mnie Andi dająca upust emocjom i wyżywająca się na Aleku. Że on to jest jeszcze w stanie znieść.
Dużo informacji, budowanie gruntu pod ciąg dalaszy - Vail, ja też jestem gotowa, możesz nadchodzić.
Pozdrawiam.