niedziela, 27 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 59 - "Zmrożona nadzieja"

Bardzo krótki rozdział, z którym długo się męczyłam. Wiem, że nie jest emocjonująco ciekawy, ale myślę, że kolejny przyniesie ze sobą już więcej akcji. 
***
Patricia nie czuła się dzisiaj za dobrze. Podążając odkrytymi polanami okalającymi krańce miasta, masowała się po obolałym brzuchu. Chyba długotrwały stres jej nie służył. Do tego to dziwne uczucie niepokoju, które z każdą minioną minutą zaciskało się wokół jej mocno bijącego serca. Taki niepokój czuła najczęściej wtedy, gdy jej przyjaciółkom coś zagrażało. Miała nadzieję, że nawet jeżeli napotykały na swojej drodze przeszkody, to szybko sobie z nimi poradzą. Całe szczęście każda z nich władała magią. Cieniste pokraki raczej nie będą zbyt wielkim problemem, kiedy Alex użyje swoich piorunów, a Martha zdezorientuje je mentalną magią. To samo dotyczyło jej, choć obiecała sobie, że ze względu na wojenne okoliczności, będzie starała się używać swojej mocy w jak najmniejszych ilościach. Nie mogła się przemęczać. Musi jej starczyć sił na inne nieprzewidziane starcia.
Kiedy delikatny i miły wietrzyk otulił jej zbolałe ciało, przystanęła w miejscu i przymknęła powieki, wczuwając się całą sobą w emocje niesione na wietrze. Doskonale wiedziała, kto nad nią czuwał. Nie pierwszy raz żywioł powietrza podążał jej śladami. Była zdolna wyczuć, jaki nastrój ze sobą niósł, a to wszystko przez więź, o której zamierzała nie zapominać do końca swoich dni. Żywioł, który za nią podążał, był może pełen niepokoju, ale również i szczęścia. Patricia wiedziała, z jakiego powodu jej przyjaciółka się cieszy.
Uśmiechnęła się delikatnie i otworzyła oczy. Nie mogła zapominać o celu swojej misji. Im szybciej dojdzie na miejsce, tym lepiej. W końcu lustrzana otchłań sama się nie utworzy. Całe szczęście miała najkrótszą drogę do przejścia, szkoda tylko, że najbardziej odkrytą.
Czarodziejki zgodnie uznały, że jedyną osobą, która będzie zdolna w razie kłopotów podjąć się walki wręcz, będzie właśnie ona. Jej magia sprzyjała fizycznym starciom – w razie kłopotów, gdyby straciła nóż łowców, mogła utworzyć na jego podobieństwo lodowe, ostre jak brzytwa ostrze.
Choć Patricia starała się iść z dumnie uniesioną głową, nie mogła wstrzymać mdłości, które zaatakowały jej delikatny żołądek. Gdyby Soriel się dowiedział, że niczego dzisiaj nie zjadła, nawet w środku ostatecznego starcia zaciągnąłby ją do mieszkania i napchał chipsami, popcornem i ciasteczkami, które zapewne kazałby jej zapić litrem soku pomarańczowego. Na samą myśl o takiej dawce tłuszczu i cukru, zrobiło jej się podwójnie niedobrze. Z wyrzutem zatrzymała się przy obrzeżnych krzakach i padła przed nimi na kolana. Przecież z siłą natury nie mogła walczyć – kiedy będzie chciała, i tak znokautuje człowieka.

niedziela, 20 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 58 - "Igranie z losem"

Ten rozdział miał być zdecydowanie krótszy, a koniec końców musiałam go podzielić na dwie części, przez co WCS wydłuży się o jeden rozdział (zobaczymy jak będzie dalej, ha). Uważam, że rozdział jest całkiem ciekawy, choć bardziej opisowy. Przedstawia podróż dwóch la bonne fee - Marthy i Alex. W kolejnym rozdziale pojawi się Patricia. Rozdział dedykuję go Oli, która wołała o blizny i krew!  
***
Martha nigdy nie zazdrościła swojej przyjaciółce, że potrafi wróżyć z kart. Obserwując jak popada w paranoję z powodu mających nadejść zdarzeń, czasami cieszyła się, że nie znała kolei losu, jakimi będzie podążała. Mieć świadomość, że stanie się coś tak złego, że nie będzie można przez to spokojnie zasnąć, to zbyt ogromne brzemię, którego żaden człowiek nie powinien dźwigać na swoich barkach. Inaczej przedstawiała się sprawa z wiedźmami – one nie bały się przyszłości, a nawet potrafiły naginać ją według swoich potrzeb. Tak, mimo wszystko wróżenie czasami się przydawało. Może nie chciała wiedzieć, kiedy i w jaki sposób umrze, ale nie żałowałaby, gdyby ktoś podpowiedział jej, jak przebiegnie i zakończy się ta podróż. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale los bywał przewrotny, szczególnie jeżeli chodziło o czarodziejki.
Jakiś czas temu przeczytała w Magicznym Magazynie (dostępnym oczywiście tylko i wyłącznie dla la bonne fee) pewien przerażający artykuł, który zawierał w sobie badania pewnej uczonej czarodziejki. Może to śmiesznie zabrzmi, ale la bonne fee też mogły studiować magię. Uniwersytet, który był dla nich przeznaczony istniał jednak tylko w Paryżu, gdzie żadna z nich nie odważyła się zamieszkać. Owa uczona czarodziejka była absolwentką Paryskiego Uniwersytetu Magii – jej osobiście kojarzył się zawsze z Hogwartem, ale studentki, które szkoliły się tam w zakresie czarów, były oburzone, kiedy słyszały takie porównania. Bo czym był Harry Potter jak nie bajką dla dzieci?
Artykuł dotyczył igrania z losem. Okazało się, że zwykły człowiek miał zdecydowanie mniejszą tendencję do przyciągania pecha. Czarodziejki przyciągały go z czterokrotnie większą częstotliwością, niż przeciętny mieszkaniec ich planety. Eleonore Bellerose wysunęła tezę, że to wszystko z powodu naginania czasoprzestrzeni, kiedy używają magii. W wolnym tłumaczeniu znaczyło to, że la bonne fee od zarania dziejów igrały z losem, który próbował się na nich wyżyć za to, że posiadały moc wychodzącą daleko poza rzeczywistość, a przy tym ciągle były tylko i wyłącznie ludźmi.
Kiedy po raz pierwszy Martha przeczytała ten artykuł, parsknęła śmiechem. Później przywołała jednak w głowie kilka znaczących zdarzeń, których była świadkiem. Uczona czarodziejka twierdziła, że najczęściej pecha przyciągają osoby, które mają większy zasięg mocy lub osoby, które stosują silną magię mentalną. Jej osobiste badania padły w pierwszej kolejności na Madlene, która władała starożytną, rzadką mocą. Rzeczywiście, była w ich grupie jedną z największych fajtłap. Potrafiła się potknąć o własne nogi i to na środku ulicy, przez którą przebiegała na czerwonym świetle. Martha zawsze jej powtarzała, że ma niewyobrażalne szczęście, bo z jej nieuwagą i tendencją do bycia fajtłapą, już dawno powinna zginąć. Cóż, zginęła w trochę inny sposób, ostatecznie poświęcając za nich swoje własne życie…

niedziela, 13 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 57 - "Poświęcenie"

Kiedy otworzył oczy, zaczerpnął gwałtownie powietrza. Starał się wymacać nóż, który jeszcze przed chwilą miał w dłoni, niestety nigdzie go nie było, zupełnie jakby wyparował. Zdziwiony przeniósł się do pozycji siedzącej. Kosmyki ciemnych włosów przeplatane gdzieniegdzie siwizną zgarnął do tyłu. Dopiero teraz zaczął sobie przypominać, jakich wydarzeń był świadkiem.
Demony. Setki demonów. Nox i sojusznicy, którzy starają się z nimi walczyć. Omdlała córka Calanthe, która – zgodnie z tym, co mówiły la bonne fee – wyruszyła na spotkanie jednej z wiedźm. Po co, tego nie wiedział, wolał jednak nie dopytywać o szczegóły. Robił to, co do niego należy, czyli walczył. A potem wśród tych wszystkich pokrak dostrzegł bladą i zdezorientowaną dziewczynę, która stanęła na chwiejnych nogach z wyciągniętym przed siebie nożem. Coś było z nią nie tak. Nie była sobą, zupełnie jakby dopiero budziła się z długiego snu. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Wtedy zrozumiał, że sobie nie poradzi, a jedyną osobą, która była świadoma jej nieporadności, był on. Dziwił się, że dostrzegł ją jako pierwszy. Przecież zazwyczaj był zajęty walką i nie dostrzegał, że komuś trzeba pomóc. Może ktoś przez niego przemawiał? A może Laura znów stała się na krótką chwilę Calanthe, która choć była silna i zaradna, miewała swoje chwile słabości?
Ethan uśmiechnął się do siebie ironicznie. Dopiero teraz miał szansę się rozglądnąć. Znajdował się w całkowitej pustce, która okryta była czernią. Widział tylko swoje dłonie, które jaśniały w ciemnościach, jakby był duchem – to stwierdzenie w pierwszej chwili go rozbawiło, potem jednak spoważniał, zdając sobie sprawę z tego, że jego śmierć była możliwa.
Kiedy sytuacja zrobiła się nieciekawa, podbiegł do córki Calanthe, rzucając wszystko, co dotychczas robił, i stanął w jej obronie. Zjawił się jednak za późno, bo mimo tego, że trafił demona prosto w serce, on zdołał odwdzięczyć się tym samym. Pamiętał tylko, że padł bez ruchu na ziemię i… po prostu zgasł. A potem obudził się tutaj.

niedziela, 6 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 56 - "Lustrzana otchłań"

Ostatnio WCS stał się dosyć mocny, jak na wojnę przystało. Ten rozdział może nie jest zbyt długi, ale za to ma ciekawe zakończenie, ha. Tak z innych rzeczy... Początkowo całe WCS miało mieć ok. 47 rozdziałów. Trzeci tom trochę wypadł spod mojej kontroli i nagle zrobiło się ich zdecydowanie więcej, a to dlatego, że końcowa rozpiska nie była do końca zaplanowana - pomysły były tylko ogólnikowe. Dopiero niedawno przysiadłam nad zeszytem i udało mi się rozpisać całość opowiadania. Wychodzi na to, że WCS zakończy się na 64 rozdziałach + epilogu. Nie chcę krakać, bo może jeszcze jakiś pomysł wpadnie mi do głowy, ale myślę, że za te 2 i pół miesiąca cała seria WCNa będzie zakończona. Nooo, poniekąd, bo planuję jeszcze kilka shotów.
***
Główną cechą wojny było to, że nie dawała nikomu nawet chwili wytchnienia. Była gwałtowna, wybuchowa, bezlitosna, krwawa, niecierpliwa i egoistyczna. Nie niosła ze sobą dobra, za to zgrabnie operowała wszystkimi składnikami zła. Nie istniał na świecie człowiek, który rzucony w wir walki, nie uświadczył żadnej straty. Nox straciło już wielu ludzi, a mimo tego wojna brnęła w coraz to mroczniejsze zakątki historii. Ile jeszcze potrzebowaliśmy czasu, ile bitew, aby ostatecznie odetchnąć wygraną lub pogrążyć się w otchłani przegranego zapomnienia? Wszyscy mieliśmy już dosyć, wszyscy byliśmy wykończeni. Trudno było wykrzesać z głów kolejny pomysł na rychłą ucieczkę.
Demony obijały się swoimi wstrętnymi pazurzyskami o barierę, którą stworzyły la bonne fee. Nie była ona dostatecznie trwała, abyśmy przeczekali tu całą wojnę. Musieliśmy wymyślić, po pierwsze: jak się stąd wydostać, po drugie: co zrobić z demonami, które tymczasowo były nieśmiertelne. Trwaliśmy tak w milczeniu, wgapiając się bezmyślnie w ziemię. Nikt nie śmiał pisnąć chociaż słówkiem, każdy próbował wyszukać w odmętach swoich myśli jakiś, jakikolwiek pomysł, który by nas ocalił. Spojrzałam ukradkowo na mocno podenerwowaną Sapphire, która jako jedyna przechadzała się w obrębie bariery, trzymając się bladą dłonią za czoło, na które opadała pudrowa grzywka. Intensywnie myślała, jak rozwiązać nasz problem. To samo było z czarodziejkami – Martha marszczyła czoło, wpatrując się w jeden punkt na ziemi, Alex nerwowo tupała nogą i mruczała coś do siebie pod nosem, a pobladła Patricia mrugała oczami, jakby próbowała się powstrzymać od płaczu i przy okazji zmusić do działania. Reszta zachowywała się podobnie, jak ja – spoglądaliśmy na osoby, które jako jedyne mogły coś wskórać. Sapphire, ponieważ posiadała największą z nas wszystkich wiedzę na temat Reverentii i demonów, la bonne fee, ponieważ władały magią, która dla nas była całkowicie niedostępna.
Nathiel zdołał się przenieść do pozycji siedzącej, choć jego mina wskazywała na to, że czuje ból. Tylko na moment nasze spojrzenia się skrzyżowały, a mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa wypowiedziane na głos.
Z deszczu pod rynnę – właśnie to powiedzenie zdawało się najdokładniej określać nasze położenie. Najpierw akcja z umarłym Sorathielem, teraz nieprzewidziana pułapka w postaci krwiożerczych, demonicznych pokrak, które powolnie wydrapywały magiczną sferę naszej bariery. Przez ich chrapliwe warknięcia nie mogłam się skupić.
Głośny trzask pękającego szkła sprawił, że wszyscy przenieśliśmy wzrok w miejsce, gdzie pojawiła się pajęcza sieć. To sprawiło, że moje serce zabiło mocniej z niepokoju.
– Powiedzcie, że ktoś ma jakiś pomysł – odezwała się zniecierpliwiona Alex.
Kolejne głośne pęknięcie. Nerwowy stukot podeszwy, która obijała się o podłoże. Niespokojne oddechy. Milczenie.