niedziela, 13 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 57 - "Poświęcenie"

Kiedy otworzył oczy, zaczerpnął gwałtownie powietrza. Starał się wymacać nóż, który jeszcze przed chwilą miał w dłoni, niestety nigdzie go nie było, zupełnie jakby wyparował. Zdziwiony przeniósł się do pozycji siedzącej. Kosmyki ciemnych włosów przeplatane gdzieniegdzie siwizną zgarnął do tyłu. Dopiero teraz zaczął sobie przypominać, jakich wydarzeń był świadkiem.
Demony. Setki demonów. Nox i sojusznicy, którzy starają się z nimi walczyć. Omdlała córka Calanthe, która – zgodnie z tym, co mówiły la bonne fee – wyruszyła na spotkanie jednej z wiedźm. Po co, tego nie wiedział, wolał jednak nie dopytywać o szczegóły. Robił to, co do niego należy, czyli walczył. A potem wśród tych wszystkich pokrak dostrzegł bladą i zdezorientowaną dziewczynę, która stanęła na chwiejnych nogach z wyciągniętym przed siebie nożem. Coś było z nią nie tak. Nie była sobą, zupełnie jakby dopiero budziła się z długiego snu. Nie wiedziała, co się wokół niej dzieje. Wtedy zrozumiał, że sobie nie poradzi, a jedyną osobą, która była świadoma jej nieporadności, był on. Dziwił się, że dostrzegł ją jako pierwszy. Przecież zazwyczaj był zajęty walką i nie dostrzegał, że komuś trzeba pomóc. Może ktoś przez niego przemawiał? A może Laura znów stała się na krótką chwilę Calanthe, która choć była silna i zaradna, miewała swoje chwile słabości?
Ethan uśmiechnął się do siebie ironicznie. Dopiero teraz miał szansę się rozglądnąć. Znajdował się w całkowitej pustce, która okryta była czernią. Widział tylko swoje dłonie, które jaśniały w ciemnościach, jakby był duchem – to stwierdzenie w pierwszej chwili go rozbawiło, potem jednak spoważniał, zdając sobie sprawę z tego, że jego śmierć była możliwa.
Kiedy sytuacja zrobiła się nieciekawa, podbiegł do córki Calanthe, rzucając wszystko, co dotychczas robił, i stanął w jej obronie. Zjawił się jednak za późno, bo mimo tego, że trafił demona prosto w serce, on zdołał odwdzięczyć się tym samym. Pamiętał tylko, że padł bez ruchu na ziemię i… po prostu zgasł. A potem obudził się tutaj.
Wychodziło na to, że umarł. Cóż, wiedział, że prędzej czy później to nastąpi, ale nie spodziewał się, że jego życie zakończy się z tak błahego powodu. To była tylko nędzna pokraka, która rzucała się z pazurami na wszystko, co się ruszało. Mógł przeżyć, ale czy Laura by wtedy przeżyła? Calanthe powinna być z niego dumna.
Ethan przymknął powieki i wziął cichy wdech. Gdy na nowo otworzył oczy, znalazł się w nowym miejscu, choć może nie takim znowu nowym, sądząc po wspomnieniach, które się z nim wiązały. Potrząsnął głową i omiótł wzrokiem park przy szkole, w którym spotykał się zawsze ze swoimi przyjaciółmi. Gdzieś w głowie rozbrzmiewał dźwięczny śmiech Andreasa, piski niedowierzania Ariany i pełen krzepy głos ich samozwańczej przywódczyni – Calanthe.
Spojrzał na swoje dłonie. Wydawały się być dziwnie odmłodzone, chłopięce. Z fascynacją dotknął roztrzepanych i gęstych włosów, które zdobiły jego głowę, kiedy był jeszcze nastolatkiem. Może to tylko jego pośmiertna wyobraźnia, ale zdawało mu się, że wrócił do czasów, które były dla niego jak marzenie – jego ziszczenia doczekał się w młodości tak nagle, za sprawą jedynej osoby, która dostrzegała w nim kogoś więcej, niż chłopaka spod ciemnej gwiazdy, który kojarzony był z ciągłych bijatyk i tego, że często go zawieszano w prawach ucznia. Do tej pory pamiętał jej wodzące za nim błękitne oczy, które posyłały mu wzywające spojrzenie na szkolnym korytarzu. Spytał jej wtedy, dlaczego go śledzi. Z uśmiechem odpowiedziała, że uzna ją za wariatkę, a na odchodnym dodała: „Nie jesteś taki straszny, Ethan”. To był pierwszy raz, kiedy ktoś się go nie bał. Właśnie tak został wciągnięty do Nox. Podobnie jak reszta jego przyjaciół, a więc Andreas Tournai – komputerowiec z zapałem do walki, Ariana Falaise – niska i miła dziewczyna o niezwykłym zmyśle strategicznym, Elisabeth Reviers (później Blythe) i Arthur Blythe.
– Wzięło cię na wspomnienia, co? – usłyszał po swojej prawej.
Wyprostował gwałtownie plecy i zesztywniał.
Tyle razy w Nox mówiło się o tym, że ktoś miał okazję zobaczyć Calanthe w akcji, a on nie ujrzał jej ani razu, odkąd uciekł z organizacji jako młody człowiek. Wiedział, że zawsze była gdzieś w pobliżu, ale najwyraźniej go unikała. Może celowo?
– Uznałaś, że spotkasz się ze mną dopiero wtedy, kiedy umrę? – spytał głębokim głosem, głośno prychając. – Gdybym o tym wiedział, umarłbym wcześniej. – Odważył się spojrzeć w bok, gdzie siedziała szesnastoletnia dziewczyna o długich blond włosach i iskrzących się błękitnych oczach. Znów miał okazję zobaczyć jej wyzywający, łobuzerski uśmiech.
Serce szybciej mu zabiło. I wtedy powróciło do niego całe to piekło, które przeżywał, skrycie się w niej podkochując, a także cała wina, jaką na siebie zrzucił, kiedy nie obronił jej przed Aidenem Vauxem. Wina, że zostawił ją w momencie, kiedy najbardziej go potrzebowała. Nadmiar emocji, uczuć i wspomnień sprawił, że zabrakło mu w płucach powietrza.
– To oczywiste, że celowo nie chciałam się z tobą zobaczyć – odpowiedziała z takim samym prychnięciem młoda Calanthe. Odkąd pamiętał, była do bólu szczera. Chyba to jedna z cech, za którą nie tęsknił. – Byłeś na to zbyt kruchy, durniu. Gdybym pokazała ci się wcześniej, nie współpracowałbyś tak dzielnie z Nox. Poza tym nie chciałam, żebyś znowu wpadł w nałóg alkoholowy, przypominając sobie o tym, że mnie kochałeś. – Calanthe wykrzywiła usta w grymasie. Ethan wcale nie poczuł się urażony. To nie tajemnica, że nawet w równoległym świecie nigdy by ze sobą nie byli. Jego przyjaciółka szukała wrażeń, które znalazła przy demonie, nie przy spokojnym i skrytym człowieku, takim jak on.
– Zdawałem sobie z tego sprawę – mruknął niezadowolony Ethan, pochylając głowę. Palcem wskazującym zaczął rysować na ziemi nieokreślone wzory. – Pogodziłem się z tym, że nie spotkam się z wami, dopóki nie kopnę w kalendarz. – Wykrzywił usta w ironicznym uśmiechu. – Trudno jest być ostatnim żywym.
– Stary, żebyś wiedział, jak to jest być pierwszym nieżywym – odezwał się nowy głos. Ethan nie musiał się nawet oglądać, żeby wiedzieć, kto był jego właścicielem. Wyimaginowany park odwiedził również Andreas, który przysiadł pod drzewem po jego lewej stronie. Klepnął go przyjacielsko po kolanie.
– Naprawdę żałuję, że nie mogłem wam wtedy pomóc – szepnął skruszony Ethan, marszcząc czoło. Jego szyja została otulona przez delikatne, przesadnie blade dłonie, które dobrze znał. Należały do Ariany.
– Nie mogłeś nam pomóc, Ethan – usłyszał. Kosmyk rudych włosów opadł na jego ramiona.
Im więcej zjawiało się jego przyjaciół, tym ciężej było mu na nich patrzeć. Jego martwe serce pęczniało w piersi, jakby lada moment miało pęknąć. Ciężar winy, który nagle na niego spadł, był niewiarygodnie potężny. Żałował, że nie mógł umrzeć drugi raz.
Oto nadeszła chwila, z którą bał się zmierzyć.
– Mogłem. Mogłem wam pomóc. Gdybym w dniu waszej śmierci nie stał jak osłupiały, mógłbym podbiec do was na czas. Zamiast powstrzymywać Calanthe, żeby sama nie spadła w przepaść razem z wami, mógłbym chwycić cię za rękę i spróbować pociągnąć ku górze – mówiąc to, Ethan po raz pierwszy spojrzał na Andreasa, którego szare oczy wydawały się być smutne. – Mogłem zaprzeczyć, kiedy kazano nam uczestniczyć w tej samobójczej misji – syknął, uderzając pięścią w ziemię. – Mogłem wtedy poprzeć Arianę, której ten pomysł od samego początku się nie podobał! – Blade dłonie zacisnęły się na jego ramionach, ale rude włosy zdążyły podnieść się wraz z głową właścicielki w górę. – Mogłem nie zostawiać Calanthe, kiedy dowiedziałem się, że spodziewa się dziecka z demonem! Przecież od dłuższego czasu była w cholernie złym stanie! – teraz wykrzyczał te słowa, obracając gwałtownie głowę w stronę przyjaciółki, którą niegdyś zostawił. Dziewczyna uniosła brew, nie dając po sobie poznać, co tak naprawdę czuje. – Gdybym nie zostawił Nox, nie musiałabyś z niego uciekać. Gdybym nie zostawił Nox, może Elisabeth i Arthur wcale nie musieliby umierać. Może gdybym zabił Aidena Vauxa, może gdybym sam poświęcił własne życie, wcale nie musiałabyś umierać za nas wszystkich. – Do jego oczu napłynęły łzy. Nie przejmował się tym, że zaczęły skapywać na ziemię. Przejął się raczej tym przeklętym milczeniem jego przyjaciół. Przez chwilę bał się, że mogli go zostawić, jak wtedy, kiedy umierali. Skulił się w sobie jak dziecko, które bało się samotności.
– Ethan – usłyszał cichy głos nowej osoby. Tym razem to Elisabeth przed nim uklęknęła, unosząc jego podbródek w górę– Nikt nie ma ci tego za złe. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć, jak sami postąpimy w danej sytuacji. Nie zdradziłeś nikogo z nas, byłeś nam wierny do samego końca.
– Ostatecznie wróciłeś do Nox i wziąłeś się w garść – przyznał Arthur, który stał gdzieś nad nimi z założonymi na piersi rękoma. – Nigdy o nas nie zapomniałeś.
– Ale…
– Ethan – dosłyszał nagle twardy głos Calanthe. Kiedy na nią spojrzał, nie spodziewał się, że zostanie obdarzony mocnym ciosem prosto w twarz, przez co się zachwieje i padnie na ziemię jak długi. Zdziwiło go to, że gdy przyłożył dłoń do nosa, zaczęła mu z niego lecieć krew. Przez chwilę czuł się, jakby znowu żył.
Przez szumiące korony drzew i rażący blask słońca przedarła się głowa usiana blond włosami. Ich właścicielka chwyciła go obiema dłońmi za koszulę i pociągnęła mocno w górę, prawie stykając się z nim nosem. To go zaskoczyło. Mniej zaskakujące było jej ostre spojrzenie, które biło błękitnymi odłamkami lodu prosto w jego serce.
– Ty popieprzony kretynie – powiedziała Calanthe. – Całe swoje dorosłe życie myślałeś tylko o tym, że zachowałeś się jak tchórz. Skupiałeś się wyłącznie na sobie i własnym cierpieniu. Musisz coś wiedzieć. Nie ty jedyny byłeś tchórzem – syknęła przez zęby. – Wszyscy nimi byliśmy. A potem znaleźliśmy się tutaj. Wiesz, co to za miejsce? Miejsce, w którym musisz rozliczyć się ze swoją przeszłością, inaczej nie będziesz mógł do nas dołączyć.
Ethan przełknął ślinę. Wokół jego serca zacisnęła się ciasna i niewygodna obręcz.
– Zrobiłeś już wszystko, co mogłeś. Zrobiłeś więcej, niż mogłeś! Oddałeś życie za moją córkę, chociaż nie musiałeś tego robić – powiedziała spokojniej Calanthe. Jej uścisk zelżał.
– Musiałem – odpowiedział łowca, zdając sobie sprawę z tego, że było to ostatnie słowo, jakie wymówił, patrząc w twarz zaskoczonej Laury.
– Dziękuję ci – dziewczyna, za którą tak tęsknił, przytuliła go mocno do siebie, oczywiście nie mogła powstrzymać się od dodatkowego komentarza – …kretynie.
Ethan poczuł, że cały ciężar win, jaki wcześniej na niego spadł, nagle z niego opada. Serce znów było wyzwolone, a usta rozszerzały się w delikatnym uśmiechu. Tuląc swoją przyjaciółkę do piersi, znów czuł, że żyje.
– Tęskniłem. Za wami wszystkimi.
– A my za tobą. Tylko nie zapominaj, ze w tym świecie wciąż jest dużo do zrobienia – dodał Andreas, zanosząc się charakterystycznym dla siebie śmiechem. Poklepał przyjaciela po plecach, a zaraz za nim dołączyła się reszta – Ariana złożyła delikatny pocałunek na jego policzku i obdarzyła go wesołym śmiechem, Arthur zacisnął dłoń na jego ramieniu, Elisabeth poczochrała jego niesforne włosy, a Calanthe posłała mu najcudowniejszy uśmiech pod słońcem – taki sam pojawił się na jej twarzy, kiedy się poznali. Cudem zgniótł w sobie przemożoną chęć, aby złożyć na jej ustach pocałunek. Na szczęście powstrzymał go niechciany głos rozsądku, którego się tutaj nie spodziewał.
– Koniec przedstawienia. – Białowłosy demon spojrzał na niego z wykrzywionymi ustami, jakby czytał w jego myślach. Nie spodziewał się, że ujrzy go jeszcze raz i to po śmierci. Do tej pory myślał, że opuszczenie świata żywych łączy się z samymi przyjemnościami…
– Zazdrosny palant – powiedziała odważnie Calanthe, posyłając demonowi wredny uśmieszek.
Aiden Vaux obrócił się, machając ignorancko dłonią. Ten gest sprawił, że znajomy park zaczął przesiąkać mrokiem, który niósł ze sobą zmianę scenerii. Nagle wszyscy się od niego oddalili. Spojrzał z przestrachem przed siebie, dostrzegając już tylko blade sylwetki przyjaciół, które straciły na swojej realności. Wyciągnął przed siebie dłoń, która na powrót była tą samą starą dłonią mężczyzny, umierającego od ciosu demonicznej pokraki.
– Spotkamy się po drugiej stronie – usłyszał wyraźny szept.
A potem nastała kojąca ciemność.
***
Musiałem.
To było ostatnie słowo, jakie wypowiedział Ethan, zanim jego serce przestało bić.
Upadłam na kolana i spojrzałam na niego z góry, opuszczając dłonie wzdłuż ciała. Exitialis leżało tuż obok mnie. Jego ostrze błyszczało ostrzegawczo w moich oczach, próbując przypomnieć mi o tym, że wciąż mogłam zginąć. Mimo tego nie potrafiłam się poruszyć, zupełnie jakby wszystkie siły nagle ze mnie opadły, pozostawiając po sobie pustkę i obojętność.
Ethan zginął w mojej obronie. Na dodatek zrobił to z uśmiechem na ustach, jakby miał poczucie, że zrobił coś właściwego. Być może w ostatniej chwili swojego życia wyobraził sobie, że obronił nie mnie, a Calanthe. Być może właśnie w taki sposób chciał odpokutować to, co ciążyło mu na sercu przez całe jego dorosłe życie. Wiedziałam jedno – nie będzie mi już dane poznać powodu, dla którego to zrobił. Dokonał aktu, którego nie można było już w żaden sposób cofnąć.
– Laura! – usłyszałam krzyk. Pogrążony w ferworze walki Nathiel, właśnie zorientował się, że nie jestem już nieprzytomna. Jak przez mgłę widziałam, że biegnie w moją stronę. Patrzyłam bezmyślnie przed siebie, próbując zmusić własne ciało do współpracy, nie było jednak do niej szczególnie skore. Gdyby nie Auvrey, który rozstawił ręce na bok i użył swojej mocy, mogłabym skończyć tak samo, jak Ethan.
– Co ty wyprawiasz? – syknął, podchodząc do mnie i chwytając mnie za rękę. Pociągnął mnie gwałtownie w górę, przez co się zachwiałam. – Mało nie urwali ci głowy! Widzisz ich?! – wykrzyknął, wskazując na demona, który jeszcze przed chwilą wyciągał przed siebie pazury, żeby się na mnie rzucić. Przez chwilę szmaragdowe oczy Nathiela starały się wywiercić w mojej duszy dziurę, ale już po chwili cały gniew, który w nich tkwił, uległ przemianie w łagodność. Najwyraźniej dostrzegł w mojej twarzy coś, co go zaniepokoiło.
Moje usta zaledwie ułożyły się w imię jednego z członków naszej organizacji. Auvrey nie wiedział o co chodzi, do czasu, kiedy nie spojrzał w dół. Jego jedyną znaczącą reakcją było wypowiedzenie słowa, którego używał zawsze, kiedy był piekielnie zdenerwowany:
– Cholera.
Za moimi plecami rozległ się okrzyk przerażenia. Nie musiałam się oglądać, aby wiedzieć, że ustawił się za nami rząd członków Nox na czele z sojusznikami. Różnorakie przekleństwa, pociąganie nosem i płacz mieszały się ze sobą w kakofonii irytujących dźwięków. Nikt nie potrafił wymówić niczego konkretnego. Wszyscy wpatrywali się zszokowani w zastygłą w bezruchu twarz Ethana, która rozszerzona była przez delikatny uśmiech, jaki rzadko u niego gościł.
Gdziekolwiek poszedł, wiedzieliśmy, że nie żałował tego, co zrobił.
Pierwszą odważną osobą, która postanowiła uklęknąć przed Ethanem był Nathiel, co wcale mnie nie zdziwiło. Zaraz za jego śladem poszedł Sorathiel. Żaden z nich się nie odezwał. Nikt nie mógł znaleźć odpowiednich słów na to, czego byliśmy świadkami.
Właśnie wtedy zdaliśmy sobie sprawę z tego, że każdy z nas mógł umrzeć w tej bitwie. Życie było kruche. Nieważne czy byłeś człowiekiem, czy demonem, liczyło się to, że żaden z nas nie był nieśmiertelny. Śmierć kooperująca z wojną zbierała żniwo w najmniej oczekiwanej chwili, a pozostawiała po sobie wyłącznie cierpienie.
Cisza była długa i ciężka, nie mogła trwać jednak w nieskończoność.
– Czas nam się kończy – szepnęła jedna z czarodziejek. Jej głos był tak cichy, że nie udało mi się wyłapać, do której z nich należał.
Nathiel bez słowa chwycił Ethana i zarzucił go sobie na plecy. Kilka osób było zdziwionych jego zachowaniem.
– Nie obchodzi mnie, że grozi nam niebezpieczeństwo – syknął przez zęby. – Nie zostawię go tutaj na pożarcie demonów. Każdy łowca zasługuje na godny pogrzeb, a Ethan nie jest wyjątkiem.
Sorathiel potwierdził jego słowa skinięciem głowy, a potem przeniósł wzrok na mnie. Nie musiał nawet zadawać pytania. Wiedziałam o co chodzi, w momencie, kiedy wszyscy na mnie spojrzeli.
– Nivareth znalazła rozwiązanie – powiedziałam ochryple. Bolało  mnie to, że nie mogłam powiedzieć nic na temat bohaterskiego zachowania Ethana. Wojna wciąż trwała, a czas nie będzie wiecznie stał w miejscu. Musiałam przekazać czarodziejkom wiadomość. – Lustrzana otchłań. – Spojrzałam na la bonne fee, które zdawały się być zdziwione. – Zostanie ona utworzona w tej części zaświatów, w której stacjonuje Nivareth. Do czasu kiedy Reverentia się nie odbuduje, wszystkie zmarłe demony będą trafiać właśnie tam. Wiedźma będzie pośredniczką, która połączy zaświaty z naszym światem, dlatego…
– Musimy otworzyć wejście do zaświatów i utworzyć siatkę mocy na trzech równoległych krańcach miasta – powiedziała cicho Martha, jakby przemawiał przez nią ktoś inny.
Alex i Patricia spojrzały na siebie. Przez chwilę zdawały się nie oddychać.
– Nie mamy wyboru – szepnęła lodowa czarodziejka. Alexandra zawtórowała jej kiwnięciem głowy. – Nawet jeżeli zachwieje to równowagę zaświatów.
– Musimy wrócić do Rady Czarodziejek, potrzebujemy mapy – dodała szybko Martha, przygryzając nerwowo kciuka. W tym samym momencie Nathiel zachwiał się, mało nie wpadając na najbliżej stojącą niego osobę. Sorathiel przytrzymał go razem z Aleciem. Dopiero teraz dostrzegłam, że na jego czole kroplił się pot. Był już wykończony utrzymywaniem tak wielkiej ilości rozszalałych demonów w pułapce zatrzymanego czasu. Ich pazurzyska przesuwały się powoli w naszą stronę, ogłaszając kres działania jego mocy.
– Albo stąd spieprzamy, albo zaraz ktoś inny nas spieprzy – mruknął z niezadowoleniem. Jeden z sojuszników przejął od niego martwe ciało Ethana. Sorathiel upewniając się, że jego przyjaciel może samodzielnie ustać, postanowił się od niego odsunąć. Dobrze wiedział, że Auvrey wolał być niezależny. Ja sama z trudem powstrzymywałam się, aby do niego nie podbiec i nie użyczyć mu własnego ramienia, na którym mógłby się podeprzeć. Ale to było za dużo jak na jego dumę. Choćby się czołgał, dojdzie do naszej tymczasowej siedziby o własnych siłach.
– Racja – odezwał się Aren, który dotąd stał z boku w milczeniu. – Ruszajmy i to możliwie szybko.
Wszyscy kiwnęliśmy zgodnie głowami, a potem rzuciliśmy się biegiem przez las.
***
W salonie panował gwar i tłok. Młode czarodziejki latały pomiędzy wojującymi, rannymi sojusznikami, rozdając im uleczające i energetyzujące mikstury, Sorathiel chodził w tę i z powrotem, próbując dowiedzieć się od każdej z grup czegoś na temat tych, którzy tutaj nie dotarli, la bonne fee nachylały się nad mapą i dyskutowały ze sobą przyciszonymi głosami, wskazując palcami na poszczególne punkty, a ja… Ja siedziałam na sofie wgapiając się tępo w pustkę. Wciąż nie mogłam przetrawić informacji, że ktoś musiał umrzeć po to, abym ja żyła. To nie było sprawiedliwe. Piekielne uczucie z tamtej chwili, gdy Ethan mnie obronił, przypomniało mi o sytuacji sprzed lat. Joanne, moja przybrana matka, zrobiła dokładnie to samo, co on. Nie mogłam tego pojąć. Przecież nie byłam bardziej wartościowa, niż oni. Również mogli żyć i być szczęśliwi. Nieść na swoich barkach tak ogromny ciężar nie było łatwo.
Wydałam z siebie niekontrolowane i umęczone westchnięcie.
Nie mieliśmy czasu na zapewnienie Ethanowi godnego pochówku. Kilku mężczyzn wykopało za Radą Czarodziejek grób, gdzie został zakopany w milczeniu. Nikt z nas nie miał nic do powiedzenia. Wszystko to, co chcieliśmy przekazać zmarłemu łowcy, znajdowało się głęboko w naszych sercach. On nie miałby nam tego za złe. Zresztą nie lubił ckliwych pogadanek i był bardzo skrytym człowiekiem. Przewracałby się pewnie w grobie, kiedy słyszałby nasze rzewne zawodzenie. Nie lubił rozgłosu, więc bez rozgłosu go pochowaliśmy.
Przymknęłam powieki, czując jak ogarnia mnie ogromne zmęczenie. Pewnie bym zasnęła, niezauważona przez nikogo, gdyby nie oddźwięk mocnego ciosu, który ktoś zadał drugiej osobie. To wywołało wśród zgromadzonych okrzyki zaskoczenia, a następnie długie milczenie okalane wyczekiwaniem.
Otworzyłam ociężałe powieki. Przed sobą dostrzegłam Nathiela, który właśnie masował pięść, oraz Sorathiela, który trzymał dłoń na policzku, klęcząc na podłodze. Nie potrzebowałam posiadać szczególnie wielkiej inteligencji, aby domyślić się, za co dostał nasz szef.
– Obiecałem sobie, że walnę ci w mordę, jak tylko będę miał na to czas – powiedział głośno Nathiel, prostując się i wkładając ręce do kieszeni. Patrzył na swojego przyjaciela z góry. – To za twoją bezmyślność, szefie. – Ironiczny uśmieszek wykrzywił twarz demonicznego łowcy. Jego palec wskazujący powędrował w stronę Sorathiela. – Zapamiętaj sobie, że tylko ja działam tutaj bezmyślnie, bo znakomicie sobie z tym radzę. Następnym razem nie będę mógł cię ożywić.
Auvrey postawił kilka kroków do przodu i wystawił dłoń do przyjaciela. Blondyn patrzył na niego chwilę z miną bez wyrazu, po czym chwycił za jego rękę i wraz z nim podniósł się w górę.
– Ten cios był konieczny – odezwał się Sorathiel, ocierając wolną dłonią krew z kącika ust. Nikt się nie spodziewał, że on również zamachnie się pięścią w stronę Nathiela i trafi go prosto w prawy policzek. Nawet sam Auvrey wydawał się być zaskoczony. Zatoczył się kilka kroków dalej, ale  w porę złapał równowagę.
– To za to, że chciałeś poświęcić własne życie za tak bezmyślnego człowieka, jak ja – powiedział spokojnie szef Nox. Chwilę po tych słowach ruszył w stronę Nathiela i przygarniając go po męsku do, poklepał go po plecach. – A to za to, że dzięki tobie, ten człowiek wciąż żyje.
Auvrey uśmiechnął się pod nosem i również poklepał swojego przyjaciela po plecach. Nie powstrzymał się również od głośnego prychnięcia.
– Gdybyś nie miał żony i córki, to bym pomyślał, że na mnie lecisz, stary – zironizował. – Pamiętaj, że nie jestem gejem.
Blythe potrząsnął tylko głową, a jego usta po raz pierwszy od długiego czasu rozszerzyły się w szczerym uśmiechu.
Ta krótka konfrontacja w jakiś sposób zdawała się pobudzić nas do życia. Niedawna śmierć naszego kompana, a także wielu innych zaginionych, jak i umarłych sojuszników, przygniatała nas teraz w mniejszym stopniu. Może wciąż było daleko do tego, abyśmy mieli dobre humory – w końcu trwała wojna – ale przynajmniej nie było już tak beznadziejnie, jak chwilę temu.
– Gotowe – przez gwar rozmów przebił się donośny głos Alexandry, która wyprostowała się i położyła dłonie na biodrach. Wydawała się być poniekąd usatysfakcjonowana, choć brakowało jej uśmiechu.
Kilka osób z Nox przybliżyło się do czarodziejek, aby przyjrzeć się efektom ich pracy. Byłam na tyle blisko, że wystarczyło, abym wychyliła głowę. Na wielkiej mapie znajdowały się trzy zakreślone na czerwono kółka, oznaczające strategiczne miejsca, w których miały się lada moment znaleźć czarodziejki.
– Uznałyśmy, że wyruszymy tam same – odezwała się po krótkiej chwili ciszy Martha, co wywołało wśród zgromadzonych nie tylko zdziwienie, ale i niepokój. Herbaciana czarodziejka uniosła dłoń, aby uspokoić protestujących. – Lustrzana otchłań zadziała tylko na terenie naszego miasta. Wzbudzimy mniej podejrzeń, jeżeli każda z nas odbędzie samotną podróż. Demony się tego nie spodziewają, ponieważ nie wiedzą, że współpracujemy z Nivareth.
– Tu powinna rozpocząć się wasza misja – powiedziała Alex, spoglądając na szefa naszej organizacji. – Musicie utrzymać jak największą liczbę demonów w obrębie miasta. W taki sposób odwrócicie również od nas uwagę.
Sorathiel chwycił się za łokieć i przyłożył wolną dłoń do podbródka, pocierając go w zamyśleniu. Na szczęście nie potrzebował zbyt wiele czasu na zastanowienie.
– Myślę, że to rozsądna decyzja, aczkolwiek nie sądzicie, że powinna z wami podążać choć trójka z nas? – spytał z uniesioną w górę brwią.
– Poradzimy sobie – zapewniła go Patricia, której twarz ukazała niepewny uśmiech. – Mamy nasze moce. To raczej nie problem, żeby pokonać zgraję demonów, która nie posiada nawet własnego rozumu.
– Dobrze – odrzekł Sorathiel. – Skoro taka jest wasza decyzja, zostaje mi ją zaakceptować. Powinniśmy jednak ustalić jakiś znak, który mógłby nam podpowiedzieć, że jesteście w ewentualnych tarapatach.
Trójka la bonne fee skinęła zgodnie głowami.
– Bezproblemowa podróż każdej z nas powinna zająć maksymalnie godzinę – powiedziała Martha. – Kolejno będziemy używać swoich mocy, gdy oznaczymy już ścieżkę do celu. Najpierw Patricia, potem ja, na końcu Alex. Nie przegapicie naszych znaków. Gdyby podróż zajęła nam dłużej albo kolejność okaże się nie taka, jak powinna być, będziecie wiedzieć, że coś jest nie tak.
Nie tylko Sorathiel kiwnął głową, ale również kilku członków naszego zgromadzenia. Kolejne minuty upłynęły na oznaczaniu przez naszego szefa na mapie miejsc, w których zostaną umieszczone poszczególne zespoły mające przegonić demony do samego centrum miasta, czyli do ratusza. To był właśnie nasz punkt kontrolny.
Biorąc głęboki wdech, powiedziałam sobie w myślach, że tym razem nie zamierzałam ponieść porażki. Tym razem nie zamierzałam również komukolwiek pozwolić, aby oddawał za mnie życie.
Spoczywaj w pokoju, Ethanie. Mam nadzieję, że gdziekolwiek się znajdujesz, jest ci tam dobrze.

2 komentarze:

  1. Dum, dum, dum! Oczywiście nikt nie spodziewał się... Aleksandry! Tak, czytam to opowiadanie, ale zazwyczaj milczę, ewentualnie przekazuję swoje uwagi w prywatnych wiadomościach. Lecz tym razem postanowiłam się uaktywnić. A dlaczego? Zaraz zdradzę tę tajemnicę.
    Obawiałaś się, że fragment poświęcony Ethanowi jest zbyt obszerny? Moim zdaniem, nie jest. Powiem więcej – był on jak najbardziej potrzebny w takiej objętości. Ktoś, kto osłonił własnym ciałem Laurę, zasługuje na takie wyróżnienie. Ethan to człowiek, który ma wiele na sumieniu, ale poprzez to odkupił swoje winy. I los mu to wynagrodził. Poza tym, nie wyobrażam sobie, żeby było inaczej. Gdyby tego nie uczynił, to i tak przypuszczam, że musiałby pożegnać się z życiem. Albo zostałby rozszarpany przez oszalałe demony, albo Nathiel, po odkryciu prawdy, że widział zagrożenie i nie zareagował, zemściłby się za śmierć swojej bladej *cenzura*. Ewentualnie zwiałby z pola bitwy i ukrył gdzieś, gdzie nałóg i wyrzuty sumienia tak by go wykończył. A tak udowodnił samemu sobie, że dał radę. Pokonał własną słabość i nie popełnił tego samego błędu, co lata temu. W moich oczach jest bohaterem!
    Kwestia mordobicia. Jeny, jak ja się cieszyłam, kiedy Nathiel dostał w twarz od swojego przyjaciela zaraz po tym, jak sam to uczynił względem niego. To taka miła odskocznia od dramatycznej sytuacji, w jakiej utkwili. Takie rozluźnienie dla zszarganych nerwów. Niestety dramat odgrywający się na Ziemi nadal ma spore znaczenie, co podkreśla sam plan zesłania czarodziejek do wykonania ciężkiej misji. Bardzo, ale to bardzo obawiam się tego, co takiego wymyśliłaś, ale po części się tym jaram jak neon w burdelu. Przecież nastąpi moment, kiedy... Ajj, ty, ty, czytający komentarz człowieczku, który nie tworzy tego opowiadania – liczyłeś na spoiler? Otóż nie tym razem. Nie zdradzę czegoś, co będzie wybitne. A skąd to wiem? Bo to, co tworzy nasza Naff, zawsze jest wybitne.
    Także czekam na ciąg dalszy. Niechaj moc tworzenia będzie z Tobą! :D

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Dlaczego ja w ogóle zapomniałam o Ethanie? Bo do tej pory, przez te trzy tomy, pojawiał się na pierwszym planie zbyt rzadko, o wiele bardziej woląc cień całej akcji. Dlatego zrobiło mi się cholernie przykro - że zapomniałam o jego istnieniu i że to on się poświęcił. Pewnie po rozmowie z przyjaciółmi - Cal zawsze będzie sobą, śmierć i zaświaty jej nie zmienią :D - czuje się lepiej, że przy tej próbie nie stchórzył i oddał życie w imię dobra wielu istot.
    Pogrzeb może bez fanfar, ale cieszy mnie, że w ogóle się nie odbył i że to Nathiel tak bardzo chciał go pochować, zamiast pozostawić na pastwę demonów.
    Takiego Auvrey'a i Sorathiela dawno nie było, przez usta przebiegł mi krótki uśmiech.
    Ta walka jeszcze się nie kończy, a ja nadal trzymam mocno kciuki, by Nox zwyciężyło.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń