piątek, 13 marca 2020

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [Cz. 8]

Jeszcze niedawno myślałam sobie: ech, wypaliłam się z tym WCN. To już nie jest to samo. I rzeczywiście, to nie jest to samo, co wcześniej, ale jak ma być, skoro to historia z perspektywy zupełnie innej bohaterki? 3/4 ma jakiś swój dramatyczny urok. Dostrzegłam go dopiero po skończeniu ósmej części, kiedy Aura stanęła przed pytaniem: demon czy człowiek?
***
Gdybym miała opowiedzieć jedną zaskakującą historię z dzieciństwa, która wryła się mocno w moją pamięć, na pewno byłaby to scena z udziałem małego, bojaźliwego i zapłakanego dzieciaka będącego moim odbiciem lustrzanym. Dzieciaka, którego to ja zawsze broniłam, choć byłam dziewczynką niewiele mniejszą od niego. Wszyscy rówieśnicy uważali go za maminsynka, i pewnie tkwiła w tym jakaś prawda, ale nawet ten maminsynek, bawiący się wiecznie w jednej piaskownicy ze swoją siostrą oraz jej koleżankami, przejawiał się pewną skrytą odwagą. Zaczynał od małych, niewidzialnych dla nikogo drobiazgów. 
Pod koniec drugiej klasy podstawówki pierwszy raz podniósł drżącą dłoń, aby zgłosić się z odpowiedzią na jedno z matematycznych zadań, którego nikt nie rozumiał. Chociaż miał problem z wydukaniem kilku słów, co wzbudziło wśród klasy chichoty, równanie rozwiązał prawidłowo. Został wówczas pochwalony przez nauczycielkę. Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak pięknie się uśmiechał, kiedy usłyszał komplement. Ale nie miało to dla mnie najmniejszego znaczenia. Zaraz jakiś cymbał rzucił gumką w głowę kolegi i wybuchłam śmiechem, podobnie jak reszta uczniów. Od tamtej pory nieśmiały chłopczyk stawiał coraz większe i odważniejsze kroki, otwierając się na ludzi, i to bez pomocy swojej siostry, która była tak zapatrzona w siebie, że tego nie dostrzegała. Myślała, że jej brat będzie zależny od niej już zawsze. Że będzie trzymał ją za rękę przy każdym skoku przez kałużę, która miała być oceanem pełnym wygłodniałych rekinów, a ona jak zawsze go obroni. Kto by pomyślał, że pewnego dnia zamienią się rolami?
Historia, którą miałam na myśli, wydarzyła się tak dawno, że przez lata straciła dla mnie znaczenie. Przypomniałam sobie o niej dopiero, kiedy się powtórzyła.
Kiedy byłam w podstawówce, często chodziłam po szkole do parku, załatwiać porachunki z łobuzami, którzy dokuczali moim koleżankom czy rodzeństwu. Można się domyślić, że po tych niewinnych bitwach zawsze wracałam do domu potłuczona, a u boku miałam przywieszononą beksę w postaci brata. Nate nigdy nie uczestniczył w tych bitwach. Raczej starał się mnie przekonywać, że nie powinnam brać w nich udziału. Zawsze myślałam, że płakał, bo ktoś go obraził. Nawet się nie domyślałam, że chodziło mu o jego niepoprawną siostrę. Ponoć kiedy jedno z bliźniaków cierpiało, drugie współdzieliło ból. Ja czułam ból tylko z zewnątrz, Nate wewnątrz. Wychodziło więc na to, że nieźle się wówczas uzupełnialiśmy.
Pewnego słonecznego dnia, gdy nie wybierałam się na żadną bitwę, bitwa przyszła sama do mnie. Chłopacy z naszej klasy naskarżyli starszym i silniejszym kolegom, że po ich szkole pałęta się dziewczyna, która spuszcza im manto (oczywiście powiedzieli to pewnie inaczej, bo dlaczego mieliby przyznawać się do tego, że pobiła ich niższa i słabsza od nich? Słabsza tylko pozornie, tak dla ścisłości). Tak oto zaledwie jedenastoletni bliźniacy Auvrey zostali zaatakowani w drodze do domu przez jakichś cwaniaków. Byłam silna, bo nie byłam w pełni człowiekiem, poza tym posiadałam moc, o której zwyczajni ludzie nie musieli wiedzieć. Atak przyszedł tak znienacka, że nie miałam nawet możliwości zastanowić się nad tym, kogo uderzyć i co zrobić. Gnojki nieźle mnie wtedy poharatały. Przez chwilę mój maleńki móżdżek podpowiadał mi nawet, że umrę, co było pewnie tylko wymysłem dziecięcej wyobraźni, ale na ratunek niespodziewanie przyszedł Nate. Z dzikim, choć piskliwym okrzykiem rzucił się na plecy jednego z największych zbójów i ugryzł go w ucho. Nigdy nie zapomnę, jak ten przerośnięty grubas zaczął się wydzierać, wymachując dłońmi. Z bólu nawet się popłakał. A potem ktoś ściągnął Nate’a z jego pleców i nieźle mu natłukł. Przez cały ten czas, kiedy nie mogłam do niego dotrzeć, ponieważ za koszulkę trzymał mnie inny chłopak, mój brat dzielnie próbował walczyć, tłukąc na oślep pięściami rozbawionych kolesi. Pamiętam, że wtedy krzyczał, że nikt nie ma prawa bić jego siostry. Chyba jeszcze nigdy nie widziałam go takim wściekłym, wręcz oszalałym. Oczywiście po całej akcji tym razem oboje wracaliśmy do domu z płaczem, siniakami i obdartymi kolanami, ale była w tym jakaś wspólnota. Pierwszy raz od długiego czasu trzymaliśmy się za dłonie, nie przejmując się tym, że dwunastoletnie rodzeństwo może być już za duże na takie gesty. Chociaż podobna historia nigdy więcej się nie powtórzyła, bo tata skutecznie nastraszył chłopaków z naszej szkoły, Nate pozostał moim cichym obrońcą. Nie zawsze w sensie fizycznym – od tego byłam ja. Wspierał mnie w innych pozornie wówczas dla mnie nieważnych rzeczach.
To dziwne i może nieco śmieszne, ale dopiero gdy życie stawiało nas w patowej sytuacji, potrafiliśmy dostrzec małe elementy, które składały się w spójną całość, dający obraz rzeczywistości. Kiedyś to ja musiałam bronić Nate’a, ale później to on stał się moim obrońcą. Przyjął na siebie rolę starszego brata, który zachowywał się często jak cień w świetle oczojebnej, samozwańczej, niepowstrzymanej, zbyt często wybuchającej gwiazdy. Tą gwiazdą byłam oczywiście ja, choć daleko było mi do pozytywnej sławy. Nate poszedł do nowej szkoły, gdzie w końcu mógł rozbłysnąć, co nie znaczyło, że zostawił mnie na pastwę losu. W momencie, kiedy powinien być piekielnie zły na swoją rozpieszczoną i bezmyślną siostrę, znowu stanął w jej obronie. I niemal przez to nie umarł.
Nie umarł?
Otworzyłam ociężałe powieki i spojrzałam w sufit. Od razu zorientowałam się, że leżałam w swoim pokoju. Byłam obolała, senna, rozdrażniona i… spanikowana, bo nie wiedziałam, gdzie znajdował się Nate. Pamiętałam tylko, że zanim zemdlałam, chwyciłam go za dłoń. Skoro ja tutaj byłam, powiedzmy, że cała i zdrowa, on też gdzieś tutaj musiał być, prawda?
Miałam kilka podejść do podniesienia się z łóżka. Za drugim razem zwaliłam spektakularnie wszystko, co stało na szafce nocnej. Za czwartym razem w końcu udało mi się wstać, a nawet doczłapać do drzwi. Zejście ze schodów było gorszym wyzwaniem, na szczęście miałam obok siebie poręcz, która ratowała mnie od niechybnego upadku. Wkrótce znalazłam się w salonie. Byłam tak zaaferowana obecnością rodziny w pomieszczeniu, że potknęłam się o próg i wylądowałam na kolanach. W normalnym przypadku pomógłby mi wstać zapewne Nate, ale tym razem zastąpiła go Calanthia, której twarz pozbawiona była wyrazu troski. Wyglądała raczej na zmęczoną i zrezygnowaną niż zmartwioną. Kiedy pomogła mi przenieść się do pionu, tata wciąż stał przy oknie obrócony do nas tyłem. Mama zaś siedziała na sofie, obejmując poduszkę i wgapiając się pustym wzrokiem przed siebie. Żadne z nich nie zwracało na mnie uwagi. Nic zresztą dziwnego.
– Gdzie jest Nate? – spytałam dziwnie charczącym głosem, który nie miał tak silnego natężenia, jak się tego spodziewałam. Dopiero teraz poczułam, że nieźle zaschło mi w gardle.
– W szpitalu – odpowiedział burkliwie tata. – W stanie krytycznym.
Wyprostowałam się i zesztywniałam.
– Jak to?
– Jak to? – powtórzył ze zjadliwą ironią Nathiel Auvrey. Obrócił się w moim kierunku i spojrzał na mnie z okrutnie wręcz pogardliwym uśmiechem. – Może mam ci przypomnieć, co odwaliłaś w szkole Nate’a? – zapytał prześmiewczo, zakładając ręce na piersi. Nie lubiłam tej wersji taty. Potrafiła ranić ostrymi jak nóż słowami. To dlatego napięłam mięśnie ramion, czekając na potężne uderzenie, które zbije mnie z nóg. – Od początku wiedzieliśmy, że z całego rodzeństwa to z tobą będzie największy problem, w końcu przeklęły cię wiedźmy. Ale, do cholery, myśleliśmy, że wychowaliśmy cię chociaż w połowie dobrze, że pokazaliśmy ci, jaka jest różnica pomiędzy dobrem a złem, nauczyliśmy cię, jak podejmować właściwe decyzje. Okazuje się, że jednak nie! – Skuliłam się na te słowa, choć jednocześnie się z nimi zgadzałam. Rodzice najwięcej wysiłku włożyli w wychowanie najstarszej córki. I nic z tego dobrego nie wyszło. –  To już nie jest niewinna zabawa nastolatki, która chce dopiec swojej rodzinie ze względu na chorą dumę. Doprowadziłaś do śmierci setki ludzi! I to tylko dlatego, że chciałaś się zabawić! Ostatecznie mało nie zabiłaś swojego brata. Jak się z tym czujesz?! – przez głos taty przebijał się potężny gniew. Jego słowa sprawiły, że po raz pierwszy zaczęłam drżeć przed nim ze strachu. Spojrzałam ukradkowo na mamę z nadzieją, że go powstrzyma, ale ona wciąż patrzyła się tępo przed siebie, pozwalając mu na płomienny monolog. Przestało jej zależeć. Uznała, że zasługuję na słowa rozszalałego, demonicznego ojca.
Otworzyłam usta, ale byłam w zbyt wielkim szoku, żeby cokolwiek powiedzieć.
– Po której stronie w końcu jesteś?! – wykrzyknął tata.
– P-po… po stronie Nox – wydukałam niczym przerażona dziewczynka, którą zapewne teraz byłam.
– Gówno prawda. Nikt kto należy do Nox, nie robi takich rzeczy. – Tym razem głos taty nabrał chłodu. – Zdecyduj się, czy wolisz być demonem, czy człowiekiem. Jeżeli demonem, to nie chcę cię tu nigdy więcej widzieć. – Szmaragdowe oczy zmrużyły się groźnie jak u jadowitego węża.
Do oczu napłynęły mi łzy.
– Tato, ja naprawdę nie chcia…
– Wyjdź stąd.
Zamrugałam oczami, nie dowierzając temu, co słyszę.
– Wyjdź! – tym razem zostałam potraktowana krzykiem, który wyrwał mnie z osłupienia. Zapłakana i przerażona popatrzyłam najpierw na mamę – właśnie zasłaniała twarz dłońmi  a potem na siostrę, która również wydawała się być zszokowana, ale także zrezygnowana. Wgapiała się w podłogę, omijając moje spojrzenie.
Gdybym miała na tyle siły, pewnie wybiegłabym z salonu, becząc jak mój mały brat, którego siostra została nieźle pokiereszowana. Zamiast tego, trzymając się za ranę, wyszłam z domu, próbując nie zadusić się własnym płaczem. Kiedy dotarłam już do pobliskiego parku, osunęłam się po drzewie i upadłam na trawę. Ręce opuściłam bezwiednie wzdłuż ciała, a wzrok wbiłam w krajobraz zachodzącego słońca. Co chwila pociągałam nosem, nawet nie próbując wstrzymać łez.
Nikomu nie powinno być mnie żal. Zasłużyłam na takie traktowanie. Słowa taty, które kiedyś były dla mnie świętością, niemal przebiły moje serce na wylot, chociaż doskonale wiedziałam, że zadał istotne pytanie.
Chciałam być człowiekiem czy demonem?
Bo póki co czułam się demonem, i to w najgorszym, choć wciąż ludzkim wydaniu.
***
Nie musiałam się zastanawiać, w którym szpitalu leżał Nate, ponieważ w naszym małym mieście znajdowała się tylko jedna sterylna umieralnia. To tam powędrowałam, kiedy nie byłam już w stanie znieść rozsadzających mnie od środka emocji. Chciałam przekonać się, że mój brat wciąż żył, że pomimo stanu, w jakim się teraz znajdował, jeszcze kiedyś stanie o własnych siłach i spojrzy na mnie z tym swoim głupiutkim, nieśmiałym uśmiechem, proponując wspólne smażenie naleśników i oglądanie durnych seriali. Los nie mógł być tak okrutny. Ja nie mogłam być tak okrutna. Nawet jeżeli moja moc wyrządziła takie szkody, zabijając wszystkich wkoło, nie mogła przecież zabić Nate’a. Był moim bratem. Zależało mi na nim bardziej niż na kimkolwiek w tym popieprzonym świecie.
Chociaż droga była długa i mozolna, a ja nie do końca ruchliwa, po godzinie udało mi się doczłapać do szpitala. Pielęgniarki niemal się przeżegnały, kiedy zobaczyły, jak podchodzę do recepcji. Jedna z nich krzyknęła do drugiej, aby pilnie wezwała lekarza. Widocznie musiałam wyglądać jak chodzące nieszczęście – tym się oczywiście nie przejmowałam, bo to nie lekarza teraz potrzebowałam, tylko mojego brata. Spytałam ochrypłym głosem młodej kobiety, gdzie znajduje się Nate Auvrey. Usłyszałam jakiś zlepek bezsensownych zdań, które sprowadzały się do tego, że nie można go odwiedzać, bo jest w stanie krytycznym, leży nieprzytomny na drugim piętrze i w ogóle nawet nie może udostępniać mi tych wszystkich informacji, bo nie wie, kim jestem.
– Widziałaś go choć przez chwilę? – spytałam chłodno.
Pielęgniarka pokiwała niepewnie głową.
– W takim razie powinnaś się do cholery domyślić, że jestem jego siostrą bliźniaczką – warknęłam, uderzając pięścią w recepcję. – Gdzie jest Nate?!
– Proszę się uspokoić, bo wezwę ochronę…
– Gówno mnie obchodzi wasza ochrona! Chcę się dowiedzieć, gdzie leży mój brat!
Kobieta chwyciła za słuchawkę telefonu. Widziałam, że wyraźnie zbladła, a mimo tego nie chciała niczego powiedzieć. Uśmiechnęłam się diabolicznie i szarpnęłam ją za białą koszulę, przyciągając jej wątłe ciało do siebie. Pacjenci, którzy znajdowali się w poczekalni, zastygli w bezruchu.
– Albo powiesz, gdzie leży mój brat, albo cię zabiję na oczach wszystkich ludzi – syknęłam przez zaciśnięte zęby. Gdzieś z tyłu głowy pojawiło się powtarzane echem pytanie mojego taty.
Demon czy człowiek?
– Sala dwieście dziesiąta – pisnęła przerażona pielęgniarka.
– Dziękuję – odpowiedziałam z uroczym, ironicznym uśmieszkiem. Puściłam ją i ruszyłam w kierunku windy. Czekając na nią, czułam na sobie wzrok milczących, przerażonych ludzi. Tak, bali się mnie, chociaż byłam nastolatką.
Demon czy człowiek…?
W moich uszach rozbrzmiał pobudzający dźwięk oznaczający, że dźwig znalazł się na parterze. Weszłam do windy, spoglądając na ochroniarzy, którzy właśnie wpadli do szpitala. Nie zdążyli do mnie dobiec. Drzwi zamknęły się tuż przed ich nosami.
Wjechałam na drugie piętro. Kiedy wysiadłam, usłyszałam, jak na schodach rozlegają się głośne kroki. Nie mogłam biegać, więc gdy zetknęłam się z ochroniarzami twarzą w twarz, wystawiłam przed siebie dłoń, używając zaledwie namiastki swojej chaotycznej mocy, aby zepchnąć ich ze schodów. Słyszałam, jak krzyczą. Może nawet łamali sobie karki. Teraz mało mnie to jednak obchodziło. Przecież kilka dni temu, a może zaledwie wczoraj, zabiłam kilkaset ludzi i demonów, w tym prawie swojego brata.
Demon czy człowiek?
Z piekielnym, krzywym uśmieszkiem ruszyłam wzdłuż korytarza. Szybko odnalazłam salę dwieście dziesięć. Kiedy do niej weszłam, zobaczyłam ukradkiem, że ktoś siedzi przed potężną szybą, która oddzielała go od izolatki, gdzie leżał mój brat. Nie wiedziałam nawet kto to, zresztą miałam to gdzieś. Po prostu podeszłam do drzwi i zacisnęłam dłoń na klamce. 
W tym momencie zrobiło się bardzo głośno. Ktoś chwycił mnie za ramię  pewnie jakaś niczego nieświadoma pielęgniarka, do szyby zaczął dobijać się lekarz, który kazał mi stąd zjeżdżać, a gdzieś za moimi plecami usłyszałam własne imię wypowiedziane dziewczęcym głosem. Próbowałam się wyrwać, ale z czasem do delikatnych dłoni, które szarpały mnie za koszulkę, dołączyły grube, szorstkie i potężne palce ochroniarzy. Wyrywałam się, krzyczałam, biłam ich na oślep, ale nie chcieli odpuścić. Zdołałam się im wyrwać tylko na moment, aby przylgnąć do szyby.
– Nate! – krzyknęłam rozpaczliwie. W moim głosie nie kryło się jednak nic ludzkiego.
Demon czy człowiek?
Uderzyłam kogoś łokciem w nos, nadepnęłam komuś na stopę, ale przez cały ten czas patrzyłam tylko i wyłącznie na mojego brata, który nieprzytomny leżał na szpitalnym łóżku. Był blady jak człowiek w bardzo ciężkim stanie chorobowym. Podłączono do niego wiele dziwnych urządzeń. Miał na ustach maskę, zapewne do oddychania. Jego ciało owinięte było bandażami. Tylko twarz została nieruszona – na policzku znajdowało się jedynie lekkie zadrapanie, wokół którego pojawił się siny skrawek skóry. Właśnie w ten policzek uderzył go jeden z ognistych demonów.
Czułam, że powoli przegrywam, i to z ludźmi pozbawionymi mocy. Oni w przeciwieństwie do mnie nie byli jednak ranni. W głowie od nagromadzenia emocji zaczęło mi wirować. Teraz już sama nie wiedziałam, kogo uderzam, po prostu nie chciałam, żeby zabrano mnie od szyby. To pragnienie spełzło oczywiście na niczym. W końcu zaciągnięto moje osłabione ciało do drzwi wyjściowych. Wiedziałam, że po raz kolejny odpowiem przed ludźmi za swoje niepowstrzymane, demoniczne zachowanie. Jakaś pielęgniarka, która stała przy szybie, trzymała się za nos. Spomiędzy jej palców wyciekała krew. To ja musiałam ją walnąć w twarz. Nie chciałam nawet patrzeć, jakie szkody wyrządziłam innym osobom. Zresztą nie miało to teraz żadnego znaczenia.
Kiedy niemal odleciałam do krainy błogiej nieświadomości, zdarzyło się coś dziwnego. Czas nagle się zatrzymał. Początkowo myślałam, że to moja chora wyobraźnia, potem wstrzymałam dech, zastanawiając się, czy to aby Nate nie używa mocy odziedziczonej po babci, szybko się jednak okazało, że to tylko słaba imitacja czegoś, co przecież nie mogło mieć obecnie miejsca.
Do moich uszu zaczął docierać cichy i słodki śpiew. Już po chwili mogłam go zidentyfikować. Osobą, która krzyczała wcześniej moje imię, była Madelyn. Nie powinno mnie raczej dziwić, że tutaj siedziała. Może była jeszcze dzieciakiem, ale Nate to dla niej bóstwo. Zapewne kiedy rodzice czekali, aż się obudzę, to ona pełniła przy nim wartę.
Nasze spojrzenia skrzyżowały się tylko na moment. Potem wskazała palcem w kierunku drzwi wyjściowych, nakazując mi w ten sposób uciekać. Coś wewnątrz mnie starało się ożywczo zaprotestować. W końcu teraz droga do izolatki, w której leżał Nate, była wolna, ale jakiś cichy głos w mojej głowie podpowiadał, że już wystarczająco szkód wyrządziłam.
Nie podziękowałam jej. Nie powiedziałam nawet słowa. Po prostu wyszłam z pomieszczenia, a potem skierowałam się w stronę wyjścia ewakuacyjnego. Po schodach schodziłam ociężale, jakbym za chwilę miała upaść. Pokonując ostatni stopień, niemal wpadłam na stalowe drzwi, które były zamknięte. Dopiero kiedy użyłam na nich mocy, ustąpiły pod moim naciskiem.
Wypadając na zewnątrz, poczułam na twarzy zimny powiew wiatru. Zachodzące słońce ustąpiło miejsca wieczornemu chłodowi i ciemności. Przestałam sprawować kontrolę nad uciekającym czasem. Nawet nie wiedziałam, kiedy dzień usunął się w cień.
Prawda była taka, że nie miałam, gdzie pójść. Rodzina aktualnie nie chciała widzieć mnie na oczy, Nate był nieprzytomny, a członkowie Nox pewnie tylko patrzyliby z pogardą w moim kierunku. Było tylko jedno miejsce, gdzie mogłam się przenieść. Nie jako człowiek, a jako demon.
Z trudem doczłapałam na skraj wzgórza, z którego niegdyś w dzieciństwie skoczyłam, aby znaleźć się w Reverentii. Podróżowałam tam za rodzicami. Nie zdawali sobie sprawy z tego, że mieli pasażera na gapę. To całkiem zabawne, ale już wtedy marzyłam o tym, żeby zamieszkać w świecie demonów. Zazdrościłam więzionemu przez Departament Kontroli Demonów Nate’owi, który wychowywał się tam przez pierwsze lata życia. Nie myślałam nigdy o tym, jak bardzo samotny musiał być. Mnie otaczali od dziecka bliscy, on wówczas nie wiedział, czym była rodzina i miłość. Trafiając do świata ludzi musiał wiele nadrobić, ale cywilizowanie szło mu zdecydowanie lepiej niż mi.
Spojrzałam w dół na gęsty las. Taki widok musiał przerażać większość ludzi. Ale ja nie byłam człowiekiem. Poza tym wiedziałam, gdzie zaprowadzi mnie przepaść. Nie do śmierci, a do Reverentii.
Zamknęłam oczy, biorąc cichy wdech. Delikatny wiatr owiał chłodem moją twarz. Chciałam się uśmiechnąć, ale nie potrafiłam. W tym momencie nic nie dawało mi ulgi, nawet świadomość tego, że mogłam uciec.
Postawiłam krok do przodu, stawiając stopę w powietrzu. Zanim jednak zaczęłam spadać, zostałam chwycona za ramię. 
Otworzyłam gwałtownie oczy. 
To oczywiste, że nie poszedł za mną ani mój brat, ani Madelyn, ani nikt z mojej rodziny. Nie przyszedł tutaj również żaden człowiek. W powietrzu wyczuwałam zdradliwą moc ognia i charakterystyczny zapach palonego drewna. Właśnie tak pachniał Ace Bryne.
– Jesteś tego pewna? – usłyszałam jego głos.
Gdzieś w sercu poczułam słaby uścisk. Nie miał jednak nic wspólnego z brakiem zdecydowania. Wiedziałam, gdzie chcę iść. Zadziałała tak na mnie obecność zdradliwego dupka, który w pewnym momencie po prostu uciekł, zostawiając nas na pastwę losu.
– Tam wcale nie musi być bezpieczniej.
Skrzywiłam się i wyrwałam z jego uścisku.
– Przynajmniej nie będę na nikogo sprowadzała kłopotów – syknęłam przez zaciśnięte zęby.
– Spójrz na mnie.
Nie chciałam tego robić, a jednak go posłuchałam. Niepewnie obejrzałam się przez ramię, by w końcu stanąć twarzą twarz z demonem, którego powinnam nazywać wrogiem, a jednak nie potrafiłam. Jeżeli ktoś kiedyś powiedział, że miłość bywa ślepa, musiał być cholernym mędrcem. Ledwo go znałam. Wiedziałam, że nie mogę mu ufać, a jednak był teraz jedyną bliską osobą, przy której chciało mi się płakać i wcale nie czułam z tego powodu wstydu.
Ace Bryne pociągnął mnie za dłoń. Stanęłam naprzeciw niego, niemal dotykając głową jego piersi. Dał mi możliwość decyzji, a ja bez zastanowienia ją podjęłam. Oparłam czoło o demona, pociągając nosem jak dziecko. Nie spodziewałam się, że chłopak położy dłoń na moich plecach i przygarnie mnie do siebie. Może daleko było temu gestowi do romantycznego czy czułego, ale wyczuwałam, że mój ognisty przyjaciel chciał dobrze.
– Każdy popełnia błędy – odezwał się nagle, co mnie zaskoczyło.
– Ale nie każdy zabija jednego dnia setki ludzi i nie czuje z tego powodu wyrzutów sumienia – szepnęłam w odpowiedzi.
– Właśnie tak robią demony.
– Jestem demonem.
– W większej mierze tak, ale wciąż tkwi w tobie jakaś cząstka człowieka.
Ace miał rację. Czy tego chciałam, czy nie, biologicznie miałam w sobie ludzką krew, a także ludzkie emocje. Inaczej nie stałabym tu teraz, będąc w kompletnej rozsypce, bo omal nie zabiłam własnego brata, którego przecież kochałam. Inaczej nie stałabym tutaj, tuląc się do wroga, którego darzyłam od dłuższego czasu cieplejszymi uczuciami.
Uniosłam wzrok i spojrzałam w oczy ognistego demona.
– Chcę iść do Reverentii – rzuciłam cicho.
Ace spojrzał na mnie z góry z uśmieszkiem pozbawionym ironii, co było do niego niepodobne.
– W takim razie jeszcze raz spełnię twoje życzenie.