niedziela, 24 kwietnia 2016

[TOM 2] Rozdział 35 - "Zdrada"

Dokładnie dwa dni temu, 22 kwietnia Nathiel obchodził urodziny. Oczywiście pamiętałam o tym jakiś miesiąc temu. Gdy spojrzałam w kalendarz tego urodzinowego dnia, pomyślałam tylko: ej, coś mi to mówi. Wszystko dzięki Cleo, która ma po prostu idealną pamięć co do rocznicowych dat. Przecież tak samo co roku przypomina mi o urodzinach WCN. Dziękuję <3. Nathiel jest na mnie fochnięty, ale wszystkim, którzy pamiętali dziękuje buahaha. Rozdział dedykuję jemu! Pomijając oczywiście te fragmenty z jego braciszkiem. Na końcu spełniłam jego życzenie o imprezie, kilku butelkach piwa i Laurze, która przy nim jest. Powinien być zadowolony >D.
Ostatnio utonęłam na rzecz konkursowych shotów, dlatego wraz z 35 rozdziałem mam wielkie zero na koncie. W tym tygodniu chyba porządnie muszę zabrać się za nadrabianie. W końcu niedługo sesja. Przyda się kilka dodatkowych rozdzialików.
Mam wrażenie, że zrypałam początek rozdziału 35. Trudno i bardzo męcząco pisze mi się w 3-osobie. Jestem jednak przyzwyczajona do 1-szej. 


Happy b-day, Nathiel <3!
***

                – O, widzę, że w końcu zabrałaś się za moje spaghetti! Powiedz, że jest dobre!
                Madlene uśmiechnęła się szeroko i stanęła przy stole. Patricia nie wiedziała co powiedzieć – w rzeczywistości nie próbowała przecież jej autorskiego dania. Tak bardzo nie lubiła kłamać, a przecież już samo schowanie Soriela pod obrusem było jak kłamstwo! Wolała jednak nie przedstawiać go reszcie swoich przyjaciółek. Wiedziała jak zareagują na demona Martha i Alex. Nie chciała mieć zdemolowanego domu.
                – Dobre – odezwał się niespodziewanie męski głos.
                La bonne fee zastygły w bezruchu.
                Patricia zacisnęła usta i kopnęła winowajcę pod stołem. Nie wiedziała gdzie go trafiła, ale usłyszała ciche syknięcie bólu – kara najwyraźniej była wymierzona właściwie. Dla niepoznaki chrząknęła głośno i przyłożyła zwiniętą dłoń do ust, udając, że to jej głos się zmutował.
                – Trochę mnie gardło boli jak mówię – powiedziała ochrypłym głosem, chrząkając jeszcze kilka razy. – Czasem brzmię jak facet, nic na to nie poradzę – i zaśmiała się niemrawo.
                – Bycie mężczyzną, ciężka choroba – burknęła Alex na boku. Jako pierwsza zasiadła przy stole.
                – Może powinnaś położyć się do łóżka? – spytała zmartwiona Madlene, podchodząc do przyjaciółki. Objęła ją ramieniem i spojrzała prosto w zielone oczy. O nie – pomyślała Pat – Tylko nie oczy. Nie potrafiła patrzeć komuś prosto w twarz i kłamać. To zdecydowanie utrudni jej sprawę. 
                Chrząknęła raz jeszcze i spojrzała w stół.
                – Coś się stało, że przychodzicie o tej porze? – spytała niewinnie.
                Martha, która zdążyła się już rozgościć, nalała sobie herbaty z dzbanka do osobistego kubka, który zawsze miała pod ręką, a potem oparła się o blat.
                – Uznałyśmy, że ostatnio nie robimy nic razem i chciałyśmy wyciągnąć cię na festyn o którym nam wspominałaś – odpowiedziała spokojnie.
                Gdyby nie zaistniała sytuacja, młoda la bonne fee zapewne by się wzruszyła. Wcześniej było jej smutno z powodu, że nigdzie razem nie wychodzą, ale gdy znalazła w tłumach Soriela jej humor zmienił się  o 180 stopni. Była z nim na festynie i obżarła się za wszystkie czasy, nie chciała tam znów wracać, tłumy ją zmęczyły. Jak miała uciec z tej niekorzystnej sytuacji?
                – Usiądźmy, co? – spytała z uroczym uśmiechem. – Porozmawiamy o tym. – Po tych słowach sama osunęła się na krzesło. Jej przyjaciółki bez dyskusji uczyniły to samo. Dwie z nich spoglądały na nią podejrzliwie, Madlene standardowo nie dostrzegała żadnych udziwnień otoczenia. Może to dlatego atak Soriela skupił się na niej? Uznał ją za idealną, losową ofiarę swoich męczarni i uszczypnął ją w kolano. Dziewczyna podskoczyła do góry zaskoczona i spojrzała karcąco na Pat.
                – Wiem, że lubisz mnie macać łokciami po cyckach i szczypać mnie w kolana, ale to akurat bolało  – stwierdziła z wyrzutem.
                – Co? – spytała nierozumnie młodsza czarodziejka. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej demoniczny gość musiał dobrać się do kolan przyjaciółki. Miała ochotę go skopać, jednak w porę się od tego powstrzymała – za wszystkie boleści wynagrodzi go potem.
                – A, no tak – przyznała błyskotliwie. – Przepraszam, tak wyszło. Ostatnio dźwigam ciężary, pakuję w mięśnie i takie tam, no, wiecie, koks, kogel-mogel i marmolada, dlatego nie mam wyczucia w łapach. – Zaśmiała się, ale w sposób dosyć nienaturalny.
Za rzeczy, które wymyślała miała ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło. Zachowywała się naprawdę dziwnie i dziewczyny musiały już dostrzec, że coś jest nie tak. W duchu modliła się o to, aby Soriel był już grzeczny. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego co go czeka jak reszta dostrzeże jego osobę pod stołem? To będzie domowa apokalipsa.
– Pat, dobrze się czujesz? Zachowujesz się, jakby ktoś wcisnął ci na targu fiolkę z testosteronem – powiedziała zdziwiona Alex. – Tu masz męski głos, tu mówisz, że ćwiczysz. To do ciebie niepodobne.
– Każdy się zmienia – odpowiedziała z pełną powagą dziewczyna, a potem podskoczyła na krześle z piskiem. Tym razem niecne łapska demona dobrały się do jej łydki. Już wcześniej czuła, że jakaś dłoń smyra ją po nodze, ale dopiero teraz poczuła prawdziwą zgrozę w postaci uszczypnięcia. I to nie takiego lekkiego uszczypnięcia. Może to jednak Soriel przez ostatni rok pakował na siłowni?
– Co się dzieje? – spytała spokojnie Martha.
– Przypomniało mi się coś! – wykrzyknęła odrobinę za głośno. – Bo… – zanim skończyła myśl, lewa łydka przyjęła na siebie kolejny, uszczypliwy atak. Powoli zaczynała mieć tego dosyć. Z powodu nieprzewidzianego ataku jeszcze raz podskoczyła na krześle. Teraz dziewczyny muszą już coś podejrzewać. Może zrzuci winę na wyimaginowane przeziębienie, które teoretycznie zmieniło jej głos na męski?
– Bo usiadłam na szpilkach! – odpowiedziała w końcu, powołując się na kreatywność swojego umysłu, który nie pracował dziś na zbyt wielkich obrotach. To zapewne przez stres, któremu poddawało ją to spotkanie. – Szyłam sobie i wiecie… bum!
– Umiesz szyć? – zdziwiła się Madlene.
– Pewnie. Sukienkę ci mogę nawet uszyć.
– Zrobisz to?! – Dziewczyna przybliżyła się do przyjaciółki i uśmiechnęła z nadzieją.
– No, tak – odpowiedziała Pat, chrząkając, jakby właśnie chciała pozbyć się zalegającego gluta w gardle. Oczywiście było to całkowicie udawane – chciała tym odstraszyć Madlene, która miała tendencje do częstych zachorowań w obecności innych, dotkniętych infekcją osób. Z tego powodu bała się przebywać w pomieszczeniach, gdzie znajdują się zarażeni. Tak jak przewidziała, powróciła na krzesło z niepewną miną.
– Tylko trochę później, ok? – spytała Patricia. – Bo mam już trochę zamówień. Wiesz, ciężkie jest życie krawcowej.
Gdy młodsza czarodziejka myślała, że jej gość pod stołem nareszcie się uspokoił, poczuła jak chwyta ją za nogę. Początkowo myślała, że znów zacznie ją szczypać, dlatego  przygotowała się na ewentualny ból, ale najwyraźniej się myliła. Soriel zaczął jeździć gładką dłonią po jej nodze od kostki po samo udo. Robił to w taki sposób, jakby właśnie zaciągnął jakąś dziewczynę do łóżka – uwodził jej nogi, zatracając się w przedziwnej grze wstępnej. Patricia spłonęła rumieńcem i zacisnęła usta. Nie mogła niczego zrobić. Wszelakie ruchy kończynowe wydawałyby się przecież podejrzane. Musiała dzielnie znosić złośliwe podrywy demona.
– Źle się czujesz? – spytała podejrzliwie Alex.
– No. Trochę mi gorąco – syknęła przez zęby, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Nie mogła dłużej wytrzymać, dlatego nadepnęła na leżącą luźno dłoń Soriela. Wiedziała, że syknie z bólu, dlatego zagłuszyła go wymuszonym kaszlem. To jednak nie przeszkodziło Auvreyowi w podrywach.
– Jaram cię, maleńka – szepnął.
Pat nie wytrzymała. Tym razem kopnęła go z całej siły w brzuch.
– Dziwnie się zachowujesz – stwierdziła Martha, upijając łyka herbaty. Nie spuszczała z niej swoich badawczych, niebieskich tęczówek. Wyglądała, jakby chciała ją przejrzeć na wylot.
– No – przyznała rozbawiona Madlene. – Zupełnie, jakbyś ukrywała pod stołem jakiegoś przystojniaka!
Patricia zesztywniała. Chciała uciec od nieprzemyślanego gestu jednej z przyjaciółek, która mogła przecież dla żartów podnieść obrus. Zanim Mad o tym pomyślała, panna Finch zaczęła się nerwowo śmiać.
– Co ty! Ja i przystojniaki? – spytała ze sztucznym rozbawieniem, uderzając pięścią w stół, jakby chciała ukarać Soriela, sięgającego głową do drewnianego blatu. – Co prawda znałam kiedyś takiego jednego, ale był zwykłym chamem i grzesznikiem marnującym wodę  i mydło! – powiedziała to głośno i wyraźnie, żeby ukryty demon ją usłyszał. W odpowiedzi znów została uszczypnięta – w porę powstrzymała się od wydania z siebie jęku bólu czy podskoczenia do góry. Nadmuchała poliki.
– Ach, nawet wiem o kim mówisz – odpowiedziała Madlene i puściła przyjaciółce oczko. – O Sorielu – szepnęła jej na ucho konspiracyjnie.
– Zgadłaś! – odpowiedziała natychmiastowo Pat. – I dobrze, że go tu nie ma – zakończyła niewinnym głosem. Spodziewała się kolejnego uszczypnięcia, ale jej demon postanowił przerzucić się na bardziej delikatne czyny. Ściągnął jej króliczego kapcia z prawej stopy i zaczął gładzić ją po pięcie palcem wskazującym. Doskonale wiedział, że ma łaskotki.
Patricia wybuchła głośnym śmiechem. Jej przyjaciółki uniosły zgodnie brwi do góry. Teraz były już pewne, że jest z nią coś nie tak. Czyżby chciała coś ukryć? A może to rzeczywiście preludium choroby?
– Ahahaha! – śmiała się dalej gospodyni. – Kocham was! – wykrzyknęła na całą kuchnię, wyrzucając ramiona w górę. Przez cały ten czas nie przestawała się śmiać, miała już łzy w oczach. – Chodźcie się do mnie przytulić!
Podejrzliwa Martha i Alex nie zbliżyły się do niej, za to nieświadoma niczego Madlene objęła ją w mocarnym uścisku.
– My ciebie też kochamy, króliczku! – odpowiedziała uroczym głosem, wyrwanym rodem z japońskich bajek.
Młoda czarodziejka jeszcze raz kopnęła winowajcę pod stołem. Jeszcze trochę i nauczy się to robić bez pokazywania, że coś się z nią dzieje nie tak. Zanim to jednak zrobi, musi kogoś skarcić za niewłaściwe zachowanie. 
Na stole leżał widelec od spaghetti. Wykorzystała moment, kiedy wszystkie dziewczyny patrzyły jej prosto w oczy i pchnęła sztuciec, który zleciał na podłogę z brzękiem. Przyłożyła dłoń do ust i zrobiła zaskoczoną minę.
– Och, mój widelec! – zawołała niewinnie. – Zaraz wracam! – po tych słowach zniknęła pod obrusem. Na samym środku siedział skulony Soriel. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy obejmował swoje kolana. Był zgarbiony, ponieważ ledwo mieścił się pod stołem. W jego oczach kryło się coś podejrzanie niedobrego. Przypominał małego chłopca, który znalazł idealną kryjówkę w chowanego.
– Jeszcze chwila i zadźgam cię tępym nożem – syknęła przez zęby, chwytając za strącony widelec.
– Myślałem, że widelcem. – Demon uśmiechnął się uroczo w jej stronę. – Wiem, że tego nie zrobisz, zajączku.
– Zrobię, jeśli dalej będziesz mnie denerwował. Nie chcę mieć z domu pobojowiska, kiedy dziewczyny się dowiedzą, że tu jesteś, rozumiesz? Tym bardziej Mad! W końcu już raz cię widziała!
Auvrey przyłożył palec do ust i spojrzał do góry. Wyglądał jak zamyślony bobas, który rozważa czy rzucić kaszką w ścianę, czy w matkę.
– Obiecaj mi, że będę mógł się u ciebie kąpać, kiedy tylko chcę – odezwał się szeptem.
– Dobra, umowa stoi! – Akceptowała już wszystkie warunki umowy, byleby tylko się uspokoił.
– I że będziesz mnie karmić, kiedy będę chciał – zachichotał demon.
– Dobra!
– Ach, i jeszcze coś.
Auvrey chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął ją do siebie. Nikt, a już tym bardziej ona, nie spodziewał się, ze niecny demon złoży krótki pocałunek na jej ustach. To był dla niej za wielki szok. Na raz zbladła i zaczerwieniła się. Wielkie, zielone oczy spoglądały zszokowane na winowajcę. Jak on mógł?! Przecież nic ich nie łączyło! Nie była jedną z tych jego klubowych dziewczynek, które można było całować, kiedy się chce! Jej usta były przeznaczone dla księcia z bajki, nie dla demona! Zaraz wybuchnie ze złości!
W tym samym momencie szturchnęła ją Mad. Nie mogła ryzykować. Potem się z nim rozprawi.
Ręka zacisnęła się mocno na upuszczonej fałszywie zdobyczy, a ona wynurzyła w końcu spod stołu. Usiadła jak sztywna kukła na krześle. Nie mogła pozbyć się dawki szoku, która została wstrzyknięta w jej usta.
– Chyba rzeczywiście jesteś chora – przyznała jej racje Madlene. Sprawdziła troskliwie jej czoło, jednak nie wyraziła swojej osobistej diagnozy na głos.
– Bardzo – powiedziała drżącym głosem Pat. – Czuję się źle. Za chwilę zwymiotuję. Pod stół – syknęła ze złością zaciskając usta. Gdzieś w oddali własnej świadomości słyszała chichoczącego się Soriela. Nawet, jeżeli tego nie zrobił, postanowiła, że zemści się na nim przynajmniej w niewielkim stopniu – jeszcze raz nadepnęła mu na rękę.
– Ał!
Pat nie spodziewała się, że demon wyda z siebie jakikolwiek oddźwięk i na dodatek walnie głową w stół. Rumieńce z jej twarzy zniknęły, ustępując miejsca przerażającej bladości. Dziewczyny nie spoglądały już na nią, a na stół, jednak sytuacja była jeszcze do odratowania.
– Ała! – zajęczała przeciągle i skrzywiła się z udawanym bólem. – Jak to bolało! O mój Boże! Prawie mi nogę urwało! Jezusie Chrystusie, święta kozo w niebie!
– Chyba mnie – burknął do siebie Soriel i z przemyślanym zamiarem, ugryzł swoją ofiarę w łydkę. Łzy Patricii pomogły przy odgrywanej scenie, jednak w przeciwieństwie do wszystkich fałszywych zabiegów aktorskich, one nie były zmyślone na potrzebę chwili – naprawdę popłakała się z bólu. Ten demoniczny kretyn jeszcze jej za to zapłaci! Będzie masował jej łydkę w miejscu, gdzie będą jego odciśnięte zęby!
– Och, nie! – kontynuowała swoje bolesne jęki – Te szpilki! Muszę je w końcu wyjąć, bo mi się w tyłek wrzynają! – Po tych słowach podniosła się z krzesła i udała, umiejętnie je zasłaniając, że zbiera wyimaginowanych winowajców jej bólu. Nie zajęło jej to długo. Szybko schowała niewidzialne rzeczy do kieszeni i ponownie usiadła na krześle – a przynajmniej chciała to zrobić. Nie spodziewała się, że drewniany mebel zostanie odsunięty do tyłu, a ona wyląduje boleśnie na podłodze. Soriel przesadził. Nie mogła już kryć się ztym, że coś jest nie tak, nie potrafiła. Opanowała ją tak wielka złość, że niewiele myśląc, rzuciła się pod stół. Zaczęła okładać piekielnie śmiejącego się demona małymi piąstkami. Z oczu lały jej się łzy złości. Reszta la bonne fee nie czekała – wszystkie jak jedna podniosły się do góry i przybrały bojowe pozycje. Soriel pod wpływem ciosów rozwścieczonej Patricii przewrócił się na plecy – jego głowa ujrzała światło dzienne, wysuwając się poza biały obrus – tworzył teraz elegancki krawat na jego szyi.
– Demon! – wykrzyknęła groźnie Alex. Po jej słowach rozpętał się prawdziwy chaos. Po kuchni zaczęły latać pioruny, gdzieniegdzie unosiły się sceny z przeróżnych filmów, wywołanych mocą Marthy, tylko Madlene piszczała jak oszalała, skacząc po całej kuchni i nie wiedząc co zrobić. Soriela to nie obchodziło, wciąż śmiał się jak szaleniec, leżąc pod stołem. 
Patricia jęknęła bezradnie i wynurzyła się spod stołu. Uznała, że demona pozbędzie się potem, teraz musiała opanować chaos, który niszczył doszczętnie jej kuchnię.
– Spokój! – pisnęła. Pod wpływem jej cienkiego głosu wszystko zamarło. – To tylko Soriel!
Nastąpiła długa cisza. Martha i Alex nie miały pojęcia kim był Soriel. Wiedziały tylko tyle, że demonem. Pierwsza z nich zareagowała Madlene, która go przecież znała.
– Soriel! – wykrzyknęła z oburzeniem i skierowała swoje kroki do składzika, znajdującego się pod schodami. Ku niezdziwieniu reszty, wyjęła z niego łopatę. Z groźną miną zaczęła zbliżać się do demonicznego drania, który właśnie przeczołgał się spod stołu i przeniósł do pionu. Teraz stał obok Patricii – reszta wiedźm znajdowała się naprzeciwko nich i spoglądała na niego złowrogo.
– Nie, Mad! – pisnęła Pat i wyskoczyła przed demona, próbując go jakoś obronić. – Niczego złego mi nie zrobił! Naprawdę! Nie jest zły!
– No, jestem niewinny – zaśmiał się Soriel. Jego postawa nie wykazywała jednak niewinności. Wciąż śmiał się jak ostatni psychopata na Ziemi.
– Brzmi bardzo wątpliwie – powiedziała znacząco Martha, nie spuszczając z niego oczu nawet na moment.
– Jakby był groźny to już dawno zrobiłby mi krzywdę, prawda? – spytała załamana, najmłodsza z la bonne fee. Reszta jej przyjaciółek milczała. Nie były zbyt ufne w stosunku co do demonów. W końcu cieniste demony były ich wrogami.
                – No, właśnie – poparł ją rozbawiony Soriel. Nikt się nie spodziewał, że w tym samym momencie chwyci za nóż znajdujący się na blacie i przyłożył go do szyi Patricii. – Zrobiłbym tak – szepnął niskim, przerażającym głosem, przygarniając do siebie dziewczynę. Pat wydawała się być zdziwiona. Co prawda przeszły ją ciarki, ale raczej nie wierzyła w złe intencje Soriela. Przecież to co mówiła, było prawdą. Nigdy jej nie skrzywdził i nie chciał tego zrobić. Byli dobrymi znajomymi. Dzisiaj spędzili nawet cały dzień na festynie. To prawda, że Auvrey zachowywał się dziwacznie i był trochę chłodny, ale to przecież nie znaczy, że nagle stał się zły, prawda? Rok temu powiedział jej, że jest neutralny i nie obchodzą go sprawy dobra czy zła. Nie miał powodu do tego, żeby ją zranić czy może nawet zabić. Wtedy nie mógłby się u niej kąpać i podjadać z jej lodówki!
                – Soriel, nie wygłupiaj się – szepnęła Pat, spoglądając na niego do góry. Demon nie raczył odpowiedzieć, nie uraczył ją nawet spojrzeniem. Ostry nóż przycisnął jej do szyi jeszcze mocniej. Pat zaczynała się bać, że przetnie jej krtań. Napięła się jak świeżo nastrojona struna od gitary.
                – Żadna z was ma się nie ruszać – odezwał się chłodnym głosem chłopak. Zmierzył groźnymi, szmaragdowymi oczami swoje przeciwniczki. 
                Patricia nie dowierzała temu, co słyszy. Wciąż wmawiała sobie, że to jakiś żart i Auvrey wcale nie chce zrobić nikomu krzywdy, po prostu się bawi. A może chce wystraszyć dziewczyny, żeby sobie stąd poszły? Tak! Na pewno musiał być zły z powodu tej nagłej wizyty! W końcu nie widzieli się cały rok, poza tym nie zjadł całego spaghetti, a był głodny!
                – S-Soriel? – spytała niepewnie, nie spuszczając z niego oczu.
                – Wasze najbliższe plany odnośnie sojuszu z łowcami w zamian za nią – kontynuował mrocznym głosem chłopak.
                Gdyby mogła, zapewne potrząsnęłaby głową z niedowierzaniem. Była jednak mocno przyciśnięta plecami do piersi bezwzględnego demona i miała przy szyi nóż. Po raz pierwszy w swoim życiu poczuła coś, co mogło podchodzić pod złamane serce. Teraz już nie wmawiała sobie, że Soriel jest grzecznym demonem. Nie był. Na dodatek stał po stronie wroga. Nie był już neutralny, nie był już seksownym i denerwującym podrywaczem, był przepełniony złem i pustką. Jak to się stało? Cały czas ją oszukiwał? A może to dlatego nie było go cały rok? Przeszedł nagle na stronę wroga i szkolił się w Reverentii w zabijaniu niewinnych?
                Patricia nie mogła powstrzymać łez. Ściekały po jej polikach w dół jak wodospad. Kilka kapnęło na rękę Soriela, który bezwzględnie się ich pozbył.
                – Kim ty do diabła jesteś? – Pierwsza odezwała się Alex. Wyglądała na naprawdę złą. Tylko dzięki Marthcie, która chwyciła ją w porę za łokieć, nie wystartowała do przodu.
                – Nie zbliżać się, bo zostawię jej piękny, krwawy uśmiech.
                Auvrey uśmiechnął się jak psychopata.
                Zdradził mnie – powtarzała w duchu Pat. Zdradził, zranił i bezczelnie zgniótł butem jej serce. Przecież miała go za przyjaciela! Trzymała go we własnym domu, otoczyła opieką, pozwalała na wszystko! Tak jej się odwdzięczał? Czy on w ogóle miał jakieś uczucia?! Czy jego demoniczność wyssała mu je razem z mózgiem?!
                – Ach – odezwał się Soriel z uśmiechem. – No i mile widziany adres niejakiego Nathiela Auvreya. Muszę odwiedzić swojego braciszka po latach. Oczywiście jeżeli dowiem się , że kłamiecie, zginiecie razem z nią – zakończył z chichotem.
                Czarodziejki wydawały się być zdezorientowane. Brat Nathiela? Słyszały o nim, ale tylko z historii opowiadanej przez młodego, demonicznego łowcę. Wynikało z niej, że Soriel zginął kilkanaście lat temu razem z ich matką i siostrą. Zmartwychwstał? Przecież nie mógł! Jak to w ogóle było możliwe? A może miały jakieś luki w informacjach? Może ta historia brzmiała inaczej?
                Pierwsza odezwała się Madlene. Nikt nie spodziewał się tego, że wyraźnym głosem zacznie zdradzać adres zamieszkania Laury i Nathiela. La bonne fee patrzyły na nią z przerażeniem.
                – Mad! – Patricia nie mogła uwierzyć w to, że tak łatwo ich zdradziła. W oczach niebieskookiej czarodziejki pojawiły się łzy – z trudem je powstrzymywała.
                – Nie chcę, żeby zrobił ci krzywdę – powiedziała łamiącym głosem. – Nathiel przecież sobie poradzi. Jest silny.
                – Plany – syknął złowieszczo demon, przerywając bezwzględnie chwilę wzruszenia. Nóż przycisnął do gardła Patricii jeszcze mocniej. Teraz oddychanie zaczynało sprawiać jej trudności. Czuła jak ostre ostrze wbija się powoli w jej szyję. Czy już krwawiła? A może to tylko głupie wrażenie, spowodowane strachem? Nie, czuła, jak delikatna strużka krwi sunie w stronę bluzki. Demon nie żartował.
                – Nieustalone – odezwała się z chłodem Martha. Jako jedyna zachowała zimną krew. – Najbliższe spotkanie mamy jutro.
                – Plany. – Demon uśmiechnął się szerzej, przypominając coraz bardziej psychopatę, zbiegłego z więzienia. Doskonale wiedział, że kłamała. Musieli już coś ustalić. To prawda, że dziewczyna była przekonująca, ale nie wystarczająco, żeby go zwieść.
                – W najbliższym czasie planujemy pakt z pół demonami! – Madlene wyrzuciła to z siebie jednym tchem. Żadnej z czarodziejek się to nie podobało, ale nie miały jej tego za złe. Gdyby żadna z nich nie zdradziła sojuszniczych planów, Patricia naprawdę mogłaby zginąć. Za bardzo im na niej zależało, żeby na to pozwolić.
                – Patrz jakie masz kochane przyjaciółki – szepnął do ucha panny Finch Soriel. – Ludzie są tacy głupi i naiwni – prychnął i wyprostował się z dumą.
                – Sukinsyn – warknęła Alex, zaciskając pięści.
                Demon roześmiał się dźwięcznie i popchnął swoją ofiarę do przodu tak, że upadła na kolana. Narzędzie zbrodni zaczął podrzucać z gracją do góry. Nie miał ochoty zostawać tutaj dłużej. Zrobił, co do niego należało, teraz może wracać.
                – Dziękuję, miłe panie – powiedział ironicznie, kłaniając się im nisko. Nie oglądając się za siebie, wyminął je i skierował się ku drzwiom. Czarodziejki wciąż stały nieruchomo w miejscu. Tylko Pat usiadła na kafelkach i chwyciła się za szyję. Na szczęście rana nie wydawała się być głęboka.
                – A więc Soriel Auvrey? – spytała chłodno Martha.
                – Zgadza się. – Demon zaśmiał się dźwięcznie i położył dłoń na klamce.
                – Nie żyłeś.
                – Żyłem. – To było ostatnie, co wypowiedział starszy Auvrey. Potem prychnął i z głośnym trzaskiem opuścił mieszkanie jednej z czarodziejek. Wraz z zamknięciem drzwi w pomieszczeniu nastała przejmująca cisza. La bonne fee były w zbyt wielkim szoku, aby się odezwać. Martha i Alex nie miały pojęcia, że Patricia zadawała się z jakimś demonem. Wszystkie razem wzięte, odejmując od tego Patricię, nie wiedziały też, że Soriel jest bratem Nathiela. Jak zareaguje młody łowca, kiedy dowie się, że jednak żyje? Na pewno im nie uwierzy i uzna za wariatki. Przecież widział martwe ciało brata w dniu swojej ucieczki z rodzinnego domu. Jak to się stało? Nie mógł przecież zmartwychwstać. Kolejnym szokiem było to, że musiały zdradzić plany Nox. To przecież utrudni im dostęp do Reverentii. Departament będzie pilnował przejścia do ich świata. Madlene czuła się temu winna. Z jednej strony wiedziała, że zrobiła źle, z drugiej strony cieszyła się, że jej przyjaciółka jest cała. Nie umiała niestety kłamać i nie sądziła, aby jakaś wymyślna formułka związana z sojuszem zadziałała. Żadna z nich nie miała czasu na zastanowienie, liczyły się sekundy.
                – Przepraszam – jęknęła Pat, przerywając długą ciszę. Skuliła się na podłodze i pociągnęła nosem. Madlene jako pierwsza rzuciła się w jej stronę i przytuliła do siebie.
                Alex potrząsnęła głową z niedowierzaniem i rzuciła pytanie, które nurtowało je wszystkie:
                – O co tutaj do cholery chodzi?
***
                Patricia była zmuszona opowiedzieć dziewczynom wszystko od samego początku. Zaczęła od historii z lasem, gdzie po świecące grzyby wysłała ją Madlene – to właśnie tam znalazła zranionego Soriela, który zamieszkał u niej przez następny miesiąc. Początkowo świetnie się dogadywali, nie ominęła nawet sytuacji z wanną – to wspomnienie wywołało na jej twarzy rumieńce. Ze łzami w oczach mówiła, że lubił ją podrywać, rzucał głupie teksty, był niechlujny, zużywał dużo wody i ją obżerał, ale bywał też miły i kochany, chociażby wtedy, kiedy podczas burzy bała się spać i poszła do niego – przygarnął ją do łóżka i otoczył troską. Nie, żeby robili coś podejrzanego, w końcu nie jest taka łatwa! To było tylko przyjacielskie leżenie obok siebie. Następnego dnia zniknął. Spotkała go dopiero jakiś czas później w markecie. Przeżyli straszną przejażdżkę, goniła ich nawet policja, ostatecznie dotarli jednak do domu. Umówili się na herbatę, ale Soriel nigdy nie przyszedł. Dlatego była załamana na akcji z Halloween. Spotkała go właśnie dziś, kiedy poszła samotnie na festyn. Jednak był jakiś inny – dziwnie chłodny, początkowo może nawet zły i przerażający. Gdy wracali do domu oglądał się na wszystkie strony, jakby się bał, że ktoś ich obserwuje. Nie spodziewała się tego, że będzie chciał ją zabić. Myślała, że może go uznać za przyjaciela.
                Do oczu dziewczyny zaczęły cisnąć się łzy. Powstrzymała je tylko dzięki głębokiemu wdechowi.
                – Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś?  To przecież bardzo ważne – odezwała się z westchnięciem Martha. Wyjątkowo nie piła w tym momencie herbaty. Była poważna jak i reszta czarodziejek.
                Pat spuściła głowę jak skarcone dziecko, które wie, że zrobiło źle. Zaczęła nerwowo bawić się palcami u dłoni.
                – Wiedziałam, że wam się to nie spodoba, a Soriel nie sprawiał wrażenie złego. On… musiało się coś stać. – Podniosła do góry głowę i spojrzała na przyjaciółki z powagą. – Nie był taki wcześniej, mówił, że stoi po neutralnej stronie i nie obchodzą go losy dobra i zła. Na dodatek nigdy nie był w Reverentii. Może ktoś go do tego zmusił? Mówił, że to jakaś demonica go zraniła, wtedy w lesie. Szukali go. Przecież… przecież jego ojciec jest w Reverentii, prawda? Może chciał go przeciągnąć na złą stronę? Może… zmusił go do tego? – opowiadała ze łzami w oczach. Nie miała pojęcia dlaczego wciąż go broni. Przecież ją zranił – i psychicznie i fizycznie.  – Nie wiedziałam, że się taki okaże – zakończyła smętnie.
                – Dlatego nie powinnaś ufać demonom, to parszywe gnojki – odezwała się chłodno Alex. Uderzyła z oburzeniem pięścią w stół. Wciąż nie mogła przeżyć tego, że tak łatwo dały się wrogowi. – Ufaj tym, których znasz całe życie.
                – Przepraszam – jęknęła ze skruchą dziewczyna.
                Dopiero teraz dostrzegła jak wielką głupotę uczyniła. O całej sytuacji wiedziała tylko Madlene, a dowiedziała się o niej przypadkowo. Trzymała buzię na kłódkę tylko dlatego, że ją o to prosiła. Mad cały czas jej powtarzała, żeby nie ufała Sorielowi. Miała racje. Wszystkie miały racje. Od dziś nie będzie tak łatwo wierzyć obcym.
                Madlene jako jedyna milczała w tej sprawie. Była skupiona na kartach tarota, które przekładała między sobą. Żadna z dziewcząt nie chciała jej teraz przeszkadzać, wszelakie wskazówki odnoszące się do obecnej sytuacji będą przydatne.
                – Powinniśmy o tym powiedzieć Nathielowi – odezwała się w końcu wróżąca. Nie odrywała oczu od kart. Spoglądała na nie ze zmarszczonym czołem. – Choć nie musimy się spieszyć. Soriel na razie nie planuje niczego względem niego. Jeszcze wiele czasu minie zanim się spotkają. Jednak jest osoba, która musi na niego uważać. – Dziewczyna spojrzała znacząco na swoją najmłodszą przyjaciółkę. – Planuje coś względem ciebie.
                Pat zacisnęła usta. Milczała.
                – Powinnyśmy zostać z tobą na noc – odezwała się Martha.
                – Poradzę sobie – stwierdziła natychmiastowo Pat. – Przecież mieszkamy niedaleko siebie. Jeśli będzie się coś działo od razu będę do was dzwonić – mówiąc to, uniosła telefon do góry. Prawda była taka, że nie chciała dziś nikogo u siebie gościć.  Wyjmie z zamrażarki pudełko waniliowych lodów i siądzie przed telewizorem. Oglądnie jakieś głupie  seriale, oglądnie cokolwiek, byleby nie myśleć o tym zdrajcy. Może przy okazji wyleje kilka łez, a potem zaśnie pod kocem w salonie i obudzi się z lepszym humorem? Do tego nie potrzebowała akurat żadnego towarzysza. Chciała zostać sama ze swoim bólem. I nie obchodziło ją czy ten idiota tu wróci. Jeżeli wróci – na pewno tego pożałuje.
                – Dobrze – odezwała się Martha i jako pierwsza podniosła się z krzesła. – Ale jutro widzimy się z samego rana.
                – Oczywiście. – Pat uśmiechnęła się lekko. Przyjaciółki odprowadziła pod same drzwi. Wysłuchała oczywiście kilku matczynych przestróg od starszych koleżanek na do widzenia – kiwała głową na potwierdzenie i obiecała, że nie będzie wylewać miliona łez w samotności. Drzwi wyjściowe zamknęła z ulgą. Zsunęła się po nich plecami na podłogę i natychmiastowo skuliła. Żadne pocieszenie nie działa, kiedy zdradzi cię ktoś na kim ci zależy. Każdy człowiek musi przecierpieć swoje…
***
                Dużo się zmieniło od mojego powrotu z krainy niewiedzy. Przez pierwsze dni miałam problem z przyzwyczajeniem się do obecnego stanu rzeczy. Musiałam całkowicie przestawić swoje myślenie na realny tryb. Przede wszystkim nie miałam syna, tylko córkę, która urodziła się w maju. Nie była taka grzeczna jak mój perfekcjonizm przewidywał, ale czym by było życie bez wyzwań? Codziennie starałam się jej przetłumaczyć, co robi źle. Oczywiście zazwyczaj patrzyła na mnie nierozumnie i wołała radośnie: „tata!” , ale miałam nadzieję, że w przyszłości moje szkolenie przyniesie jakieś skutki. Nathiel był świetnym ojcem, ale przy okazji straszliwie ją rozpieszczał. Na dodatek uparcie i codziennie po kilka razy powtarzał, że jego córka zostanie łowcą demonów. Nie, nie miałam nic przeciwko temu, ale uważam, że ostateczną decyzję w przyszłości powinna podjąć Aura, a nie Nathiel. Teraz była jeszcze za mała na jakąkolwiek walkę z potworami. No, chyba, że z odkurzaczem, którego panicznie się bała. Wszystkie noże Auvreya poszły w odstawę, w końcu dzieci nie mogą bawić się ostrymi rzeczami – Amy dyskretnie przekazała mi swoje obawy odnośnie wychowywania córki przez ojca, a ja po kryjomu starałam się naprawiać błędy wychowawcze. Aura wciąż nie wiedziała kim jestem. Do kogokolwiek kto przechodził obok niej wołała: „tata!” i szczebiotała jak niejedno dziecko. Myślę, że nawet gdybym nie wpadła w śpiączkę i tak zostałaby córeczką tatusia. Obydwoje byli podobni. Pełni energii, odrobinę wredni i radośni, jednak w przeciwieństwie do Nathiela, Aura już teraz przejawiała się bardzo inteligentnymi zachowaniami. Może jeszcze była szansa na to, aby nie była drugim, głupiutkim Auvreyem? Szczerze w to wierzyłam. 
                Nie zdążyłam jeszcze wrócić do dawnej formy. Nathiel walczył jak lew i nie chciał oddawać mnie do szpitala – ja również tego nie chciałam, przecież spędziłam tam ponad rok. Lekarz zgodził się przychodzić do mnie prywatnie. Dziwiło go jak szybko moje ciało przyzwyczaja się do nowych warunków. Dotąd nie spotkał osoby z tak tak szybką możliwością regeneracji. Oczywiście, przecież do tej pory nie leczył pół demona. Demoniczne geny pozwoliły mi powstać szybciej niż zwykłemu człowiekowi. Co prawda nie mogłam jeszcze bezkarnie chodzić po mieście – moje nogi wciąż były słabe, a moje wyjście gdziekolwiek ograniczało się do kuchni – ale zasypiałam już o normalnych, nocnych porach i nie ucinałam drzemek za dnia. Wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę już w pełni sił i powrócę do wypełniania misji z nowym składem Nox.
                Gdy spałam, ominęło mnie kilka istotnych rzeczy. Ethan Parthenai, przyjaciel Calanthe, zasilił szeregi łowców. Zgodnie z tym co mówił Sorathiel, naprawdę się zmienił i był przydatny. Dowiedziałam się też o sojuszu z la bonne fee i ich wspólnych misjach – szczególnie zaciekawiła mnie ta, podczas której spotkali wiedźmy. Osobiście nie chciałam ich napotkać, ale wiedziałam, że tego nie uniknę. To samo było z departamentem – na szczęście ich wielkie wejście mnie nie ominęło. Czyżby czekali specjalnie na mnie?
                Dowiedziałam się o planowanej misji sojuszniczej z pół demonami, znajdującymi się w Reverentii. Sorathiel zamroził ją z tego powodu, że byłam w śpiączce. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że będę kluczową postacią, gdy misja już nadejdzie. Nie polemizowałam z tym, w końcu poznałam pół demony w Reverentii.
                Cała historia „Snu za życie” została przedstawiona mi ze szczegółami, zarówno przez Nathiela, jak i la bonne fee. Cieszyłam się, że sfałszowany świat to już tylko wspomnienie. Nie chciałabym tego przeżywać od początku. Nathiel zapewnił mnie o tym, że nic takiego mi nie grozi, po pierwsze będzie mnie chronił, po drugie lekarz sam stwierdził, że nie ma możliwości, abym ponownie zaszła w ciążę, byłam więc przynajmniej pozornie bezpieczna.
                Westchnęłam i zamieszałam leniwie płynem w szklance. Auvrey zrobił mi jakiegoś śmiesznego drinka. Nie smakował źle, ale jakoś nie miałam ochoty na spożywanie alkoholu. Wolałam patrzeć na to co mnie otaczało ze wszystkich stron na trzeźwo. To nie ja wymyśliłam dzisiejszą imprezę, to Nathiel był jej inicjatorem. Stwierdził, że skoro lepiej się czuję, powinniśmy uczcić mój powrót. Nie zaprzeczyłam i poddałam się jego woli. Poniekąd go rozumiałam – w końcu chciał odpocząć od opieki nad Aurą i zabawić się jak przystało na młodego demona. Reszcie łowców najwyraźniej też było tego trzeba. Jedynymi osobami, które nie zjawiły się na dzisiejszym świętowaniu były la bonne fee. Gdy Nathiel do nich zadzwonił, stwierdziły bardzo poważnie, że muszą coś przedyskutować i skontaktują się z nimi w najbliższym dniu. Nikt nie nalegał na ich przyjście, wszyscy zgodnie stwierdzili, że musiało się coś stać, może dlatego czarodziejki odmówiły spotkania. Nie zastanawiałam się nad tym głębiej, ale miałam wrażenie, że dzieje się coś złego. La bonne fee zazwyczaj nie odmawiały takich okazji. Nie powinnam się w to jednak wtrącać. Jeśli zechcą, same powiedzą nam o tym, co się dzieje.
                – Dobrze się czujesz? – usłyszałam tuż nad uchem wesoły, trochę nietrzeźwy głos. Auvrey objął moje ramię i przyciągnął do siebie.
Choć trudno było mi się przyzwyczaić do obecnego stanu rzeczy, wciąż przeżywałam swoje własne, małe szczęście. Nieważne, że znów musiałam znosić demoniczną głupotę i trenować swoją cierpliwość – byłam naprawdę szczęśliwa. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Powinieneś przestać pić – stwierdziłam, patrząc w jego małe, zwężone, szmaragdowe oczka. Ledwo trzymał się na nogach. Może demony miały końskie zdrowie, ale nie omijał ich kac czy nieprzyjemne skutki związane z przytulaniem ubikacji.
                – Piję za ciebie! – wykrzyknął Nathiel. Mało nie wywrócił mnie na sofę. Chrząknęłam znacząco i dałam mu do zrozumienia, że nie potrzebuję teraz czułości pijanego demona. Tak, cieszyłam się, że znowu z nim jestem, ale wolałam go w stanie trzeźwym.
                – No, weź – burknął obrażony baran. – Muszę jakoś wyrazić swoją radość. Poza ty imprezuję pierwszy raz odkąd urodziła się Aura. Moje życie takie ciężkie – powiedział teatralno-dramatycznym głosem i zaśmiał się jak ktoś, kto postradał właśnie zmysły. Piąte piwo, które trzymał w ręce, przechylił do ust. Po upiciu kilku łyków wydał z siebie westchnięcie ulgi.
                – Ach, a więc na to czekałeś – zaczęłam z rozbawieniem. – Na to, aż sama zajmę się Aurą, a ty poszalejesz.
                – Nieprawda.
                Naburmuszony Nathiel zagłębił się w oparcie sofy i przytulił do siebie butelkę z alkoholem. Chyba rzeczywiście wypił za dużo. Wyglądał, jakby trzymał na kolanach Aurę, a nie butelkę. Może sam nie miał świadomości tego co robi. Uśmiechnęłam się rozbawiona i usadowiłam się obok niego. Głowę oparłam na jego ramieniu.
                Wokół nas panował szum. Nowi członkowie organizacji świetnie dogadywali się w swoim własnym gronie. Wspólny język z nimi znalazła również Andi. Dziwiło mnie jak szybko dorosła. Poznaliśmy ją jako małe dziecko, zaledwie 6-latkę, teraz miała lat 14. Niewiele zmieniła się z charakteru. Wciąż była rozkapryszoną i zbuntowaną demonicą, która ze wszystkimi się kłóci. Mimo tego bardzo ją lubiliśmy.
                Zdążyłam poznał nową część organizacji. Najlepiej dogadywałam się z Arenem. Ciekawiła mnie jego ogromna wiedza w różnych aspektach życia. To był ktoś z kim mogło się rozmawiać naprawdę o wszystkim. Nie wiedziałam czy lekkość rozmowy pomiędzy nami związana była z naszym pochodzeniem – w końcu zarówno on, jak i ja byliśmy pół demonami. Zdziwiło mnie, gdy dowiedziałam się, że jest w związku z Madlene. Jak widać – człowiek nie wybiera, to miłość robi to za niego. Reszty nie poznałam jeszcze na tyle, by mogli zostać kimś, kogo lubię, wiedziałam jednak, że tego nie uniknę – w końcu gdy wyzdrowieję, wrócę do wykonywania misji w Nox. Muszę nawiązać przynajmniej minimalny kontakt, aby zrozumieć intencje i działania nowych łowców.
                – Nathiel – zaczepiłam mojego chłopaka. Ostatnio bardzo często robiło mi się słabo. Lekarz twierdził, że to uzasadnione, ponieważ mój organizm nie przyzwyczaił się jeszcze do obecnego trybu życia. Nie miałam się czym przejmować. Po prostu potrzebowałam teraz świeżego powietrza i spokoju dla duszy.
                – Hm? – Auvrey spojrzał na mnie z uśmieszkiem.
                – Chodźmy na zewnątrz.
                Demon bez słowa, choć chwiejnie, przeniósł się do pionu i podał mi rękę. Domyślił się o co chodzi. Wydawało mi się, że jego twarz w jednym momencie spoważniała, zupełnie, jakby demoniczny mózg wstrzymał stan nietrzeźwości na rzecz ratowania mnie od utraty przytomności. Z trudem powstrzymałam się od zaśmiania.
                Nathiel objął mnie ramieniem i poprowadził do drzwi. Na odchodnym rzucił reszcie, że idzie ze mną poromansować na zewnątrz i mają nam nie przeszkadzać. Nikt nie protestował, a ja przewróciłam oczami. Nie zamierzałam z nikim romansować.
                Na dworze było chłodno, ale w przyjemny sposób. Nie potrzebowałam nawet bluzy, wystarczyło mi ciepłe ramię Auvreya. Zaciągnęłam się tym cudownym zapachem lata, przepełnionym słodyczą i orzeźwieniem. Na ogół nie znosiłam tej niewdzięcznej, najgorętszej pory roku – poranki i południa były dla mnie prawdziwą mordęgą, w końcu nie od dawna wiadomo, że zimno ciągnęło do zimna, nie do ciepła. Może dlatego tak lubiłam letnie wieczory?
                – O czym myślisz? – usłyszałam.
                Milczałam. Nie myślałam o niczym konkretnym, to tylko bzdury odnoszące się do pogody i pory roku. Było jednak coś, co dręczyło mnie od dłuższego czasu. Chciałam poruszyć ten temat z Nathielem.
                – Jak myślisz – zaczęłam powoli, nie patrząc w jego twarz. – Gdzie jest Nate?
                 Spodziewałam się, że odpowiedzi nie dostanę od razu, a jednak się myliłam:
                – Nie mam pojęcia. Szukałem go cały rok i to bez skutku. Ale la bonne fee mówią, że żyje. Nie chcę się do tego przyznawać, ale im wierzę – uśmiechnął się krzywo. – Znajdziemy go. – Na zakończenie wywołał wśród moich włosów prawdziwą burzę. Westchnęłam, nawet ich nie poprawiając.      
                Trudno było tęsknić za czymś czego się nie znało, a jednak gdzieś w środku czułam dziwny smutek i zmartwienie. Miałam dwójkę dzieci i nie mogłam o tym zapominać. Nasze ¾ demona to bliźniaki Auvrey, nie sama Aura Auvrey. Chcę mieć przy sobie ich obydwu.
                Przytuliłam się do klatki piersiowej Nathiela i zamknęłam oczy.
                – Czasami zazdroszczę ci tych pokładów nadziei.
                – Nie musisz. Mam ich tyle, że wystarczy dla nas obojga – zachichotał Nathiel i wtulił się w moje roztrzepane, blond włosy.
                Lubiłam ciepło jego ciała. Był najlepszą poduszką w chłodne wieczory, nie gardziłam też twardym oparciem pod polikiem. Bycie z Nathielem to wiele korzyści, ale też i utrudnień. Wciąż zadawałam sobie pytanie za co go tak naprawdę kochałam. Może za to, że mnie uzupełniał? Tyle mówi się o przeciwieństwach, które się przyciągają. I pomyśleć, że dotąd nie wierzyłam w podobną, miłosną teorię. A teraz upływał siódmy rok naszego związku. Jakoś ze sobą wytrzymywaliśmy.
                Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. Oprócz miłego chłodu, niósł za sobą dziwne echo śmiechu. Na początku myślałam, że to Nathiel śmieje się mi do ucha, ponieważ głos był bardzo podobny, ale gdy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że stoi w bezruchu i po prostu uśmiecha się w stronę nieba. Przeszły mnie ciarki. Poczułam się, jakbym znów była w dziwnym, sennym świecie za mgłą.
                – Słyszałeś to? – spytałam Nathiela.
                Chłopak był zbyt zamyślony, żeby mi odpowiedzieć. Po prostu potrząsnął głową. Nie ciągnęłam tematu. Ten przedziwny śmiech zniknął razem z wiatrem. Miałam tylko nadzieję, że błysk szmaragdowych oczu z oddali był wytworem mojej wyobraźni, a nie prawdą.
                Powinnam odpocząć. Zdecydowanie.

niedziela, 17 kwietnia 2016

[TOM 2] Rozdział 34 - "Tęsknota za demonem"

Rozdział wielce sorciowy. Nie wiem czy ciekawy, ostatnio miałam mega wielki problem z pisaniem, na szczęście znów się w nie wdrożyłam. Teraz przez długi czas będzie się ciągnął wątek Sorci. Jest istotny. Poza rozpiską, zastanawiam się czy nie skupić się w tych rozdziałach głównie na czarodziejkach. Niby Laura wróciła, ale nie będzie jej teraz zbyt wiele.
Przy okazji chciałabym zaprosić na fanpage'a fejsbukowego, który ostatnio założyłam. Będę tam wstawiać wszystkie twory pisarskie, w tym i spoilery do rozdziałów 3/4! Tak więc zapraszam!
***
                 Zasnęły. Matka i córka. Dlaczego dopiero teraz dostrzegł między nimi podobieństwo? Aura z wyglądu przypominała ojca, ale nie można było powiedzieć, że po matce nie odziedziczyła zupełnie niczego. Miały podobne przyzwyczajenia. Spały w prawie taki sam sposób – z lekko rozwartymi ustami i uspokojonym wyrazem twarzy. Obie wyglądały uroczo. Musiał uważać, aby ich nie obudzić. 
                Strategia była taka jak wcześniej. Laura na plecach, Aura przywiązana prześcieradłem do jego piersi. Gdy szedł parkiem ludzie patrzyli na niego jak na pedofila i gwałciciela w jednym. Niektórzy sięgali podejrzliwie po telefony, jakby mieli zaraz zadzwonić na policję. Nie przejmował się tym, co myślą inni. Nareszcie odzyskał Laurę, a tym samym zapał i sens życia. Nie mógł opisać swojego szczęścia słowami, za to doskonale pokazywał je przez ciągły uśmiech. Czuł, że energia go rozpiera. Chciał ogłosić całemu światu swoją radość, postanowił jednak, że zacznie od organizacji Nox. Do siedziby wparował z impetem, mało nie wywarzając butem drzwi. Chciał, żeby wszyscy zwrócili na niego uwagę i udało mu się to. Ethan, który siedział na sofie, wylał na siebie kawę, Andi rozdziawiła buzię tak, że można było jej tam wsadzić słoik, Sorathiel uniósł do góry brew, a Amy, która akurat stała w kuchni wydała z siebie okrzyk zaskoczenia i zemdlała, teatralnie upadając na kafelki. Z pomocą pospieszył jej oczywiście Sorath. Niby próbował ją cucić, a jednak wciąż spoglądał z lekkim zdziwieniem na demona.
– Coś ty zrobił? – spytał, przerywając długą ciszę w pomieszczeniu, przepełnionym wielką radością Nathiela i zaskoczeniem innych.
– Laura się obudziła! – wykrzyknął radośnie. Dopiero teraz członkowie Nox się ożywili. Czy oni naprawdę myśleli, że ukradł ją ze szpitala, kiedy była w śpiączce? No, dobrze, to było do niego całkiem podobne, ale nie chciał jej przecież zrobić krzywdy.
Z radosnym uśmiechem, demon skierował się w stronę pokoju, który zajmował czasem z Aurą, gdy nie chciało mu się już wracać do domu. Drzwi otworzył kopniakiem. Gdzieniegdzie porozrzucane były dziecięce zabawki, kołdra leżała w połowie na łóżku, w połowie na podłodze, na biurku walały się jakieś książki z bajkami, które starał się nieumiejętnie czytać córce. W pierwszej kolejności zdjął z pleców Laurę. Na jej bladych polikach wykwitły delikatne rumieńce. Nathiel rzadko je widywał. Podczas gdy kładł ją do łóżka, nawet nie poruszyła kończyną. Z jednej strony bał się, że znów mogła wpaść w śpiączkę, z drugiej nie chciał jej budzić, jeśli odpoczywała. Pewnie jeszcze sporo czasu minie, zanim na nowo przyzwyczai się do nocnego trybu spania. 
Delikatnie odgarnął kosmyk jej włosów z polika i przykrył kołdrą. Następna była Aura. Zdawało się, że też spała mocno. Położył ją w bezpiecznej odległości od Laury, co najwyraźniej się jej nie spodobało. Zaczęła jęczeć przez sen i marszczyć nosek, jakby zaraz miała się obudzić. Auvrey przysunął ją do matki. Dopiero wówczas, gdy przytuliła się do jej ręki, uspokoiła się. To wywołało na jego twarzy szeroki uśmiech. Jeszcze trochę i zaczną boleć go od tej radości usta.
Nie chciał zostawiać najważniejszych osób w swoim życiu samych w tym pokoju, ale przecież nie mógł bez przerwy siedzieć tutaj i wgapiać się w ich śpiące twarze. Najlepiej będzie jak stąd wyjdzie, po prostu co jakiś czas będzie tutaj przychodził na małą kontrolę.
Pocałował Aurę i Laurę w rumiane poliki, po czym opuścił po cichu pomieszczenie. Członkowie organizacji Nox wciąż przyglądali mu się podejrzliwie. Prychnął. Co? Dalej go podejrzewali o to, że ukradł Laurę ze szpitala, gdy była w śpiączce?
– Ona naprawdę się obudziła? – spytał spokojny już Ethan. Próbował ścierką wytrzeć swoje spodnie. Nie spoglądał przy tym na młodego Auvreya.
– No, przecież! – wykrzyknął oburzony Nathiel. – Dzwonili do mnie ze szpitala, żeby mi to powiedzieć.
– To bardzo dobrze, że się obudziła – stwierdził poważnie Sorathiel. – Ale chyba nie była jeszcze gotowa na to, aby opuszczać szpital. Leżała cały rok w jednym miejscu, Nathiel.
Demon przewrócił oczami.
– Nie mogłem patrzeć na to jak leży w tym cholernym, szpitalnym łóżku. Idzie oszaleć od tej bieli wkoło. Najwyżej załatwię jej jakiegoś lekarza – mówiąc to, wzruszył ramionami.
– Jesteś za bardzo beztroski.
Sorathiel westchnął i powrócił do cucenia Amy, która mrużyła już oczy. Wachlował ją zeszytem, choć wiedział, że nie jest to najskuteczniejszy sposób na pobudzanie osoby nieprzytomnej.
Demoniczny łowca w ogóle nie przejął się jego słowami. Skakał po całym domu jak szczęśliwa dziewczynka, nawet wówczas, gdy przyniósł sobie szklankę wody z kuchni. To nic, że połowę jej zawartości rozlał w drodze do salonu.
– Fajnie, że Laura się obudziła – odezwała się Andi. Na jej twarzy pojawił się diabelski uśmieszek. Nogi ubrane w białe zakolanówki zabujały się w powietrzu. – W końcu ktoś wychowa Aurę.
Auvrey, który usiadł nieopodal niej, prychnął głośno i rzucił się na sofę. Nastoletnia już Andi, podskoczyła do góry pod wpływem jego skoku.
– Jestem najbardziej perfekcyjnym ojcem na świecie, a niedługo będę jeszcze perfekcyjnym mężem – odpowiedział z dumą, zadzierając wysoko głowę jak obrażony przedszkolak.
– Współczuję Laurze takiego męża – burknęła na boku Andi.
– Współczuję wszystkim w organizacji, że muszą znosić małego, wstrętnego demona z Reverentii – odpowiedział Nathiel.
Dziewczynka już otwierała buzię, aby mu odparować, kiedy Sorathiel przerwał jej głośnym chrząknięciem. Niedawno dostała szlaban na kłócenie się z Nathielem. Jak będzie grzeczna to pojedzie na klasową wycieczkę, która odbędzie się za dwa tygodnie. 
Z nadmuchanymi polikami i założonymi na piersi rękami, zjechała po oparciu sofy w dół.
– A tej co? – mruknął Auvrey.
– Chcę pojechać na wycieczkę, dlatego mam nie kłócić się z debilami – odpowiedziała Andi. Sorathiel posłał jej karcące spojrzenie. Był surowy i konsekwentny. Jeszcze jedno jej słowo i może się pożegnać z wycieczką. Westchnęła i przewróciła oczami. Była już dwunastolatką i powoli wkraczała w buntowniczy wiek. Czasami wolała jednak trzymać język za zębami. Oczywiście tylko wtedy, gdy czegoś bardzo mocno chciała, a miała już przecież wielkie plany na spędzenie czasu z rówieśnikami, nikt nie mógł jej zabronić tam pojechać. Byłaby naprawdę zła.
Amy nareszcie otworzyła oczy. Nieobecnym wzrokiem rozglądnęła się po organizacji.
– Co za dziwny sen – szepnęła. – Wydawało mi się, że Nathiel przyniósł tu Laurę.
– Bo tak zrobiłem – odpowiedział obojętnie demon, wzruszając ramionami. – Obudziła się – dodał z szerokim uśmiechem na twarzy. Za każdy razem słowa na temat przebudzenia Laury sprawiały, że się uśmiechał. Nie mógł powstrzymać tej wszechogarniającej jego duszę radości. Czuł się jak mała dziewczynka z adhd, która skacze w białej sukience po ślubnym kobiercu i rozsypuje wkoło płatki róż, jak przedszkolak, który zjadł w przedszkolu najpyszniejszy deser pod słońcem, jak chłopiec, którego ojciec wsadził na kolana i pozwolił kierować prawdziwym autem. Z trudem mógł usiedzieć na sofie.
– N-naprawdę?
Nie minęła nawet chwila, a Amy wybuchła rzewnym płaczem.
– Nie płacz. – Sorathiel westchnął bezradnie.
– A-ale tak się cieszę!
Blondyn przemilczał radość ukochanej i przeniósł ją do pionu, odprowadzając do samej sofy. Bał się, że z tego wrażenia, mieszanego ze wzruszeniem znów niespodziewanie odleci. To byłoby w stylu Amy, nie miała zbyt mocnych nerwów.
– Ja się cieszę bardziej – prychnął oburzony Nathiel, zakładając ręce na piersi. Irytacja minęła jednak szybko. Znów napełniła go radość. Zapewne będzie taki chodził jeszcze przez kilka dni, a może nawet cały miesiąc. A gdy Laura już wyzdrowieje i odzyska siły, będą musieli urządzić grubą imprezę zakrapianą litrami alkoholu. Miał już dosyć ciągłego ojcowania. Sam musiał wreszcie odpocząć, w końcu wciąż był młody.
– Niech żyje wielka rodzinka Auvreyów! – odezwał się roześmiany demon i uniósł szklankę wody do góry.
***
– Mad, co dziś robisz?
– Widzę się z Arenem.
– Martha, co dziś robisz?
– Oglądam kryminały, żeby wzbogacić moją moc.
– Alex, co dziś robisz?
– Zabijam.
– A więc nikt nie pójdzie ze mną na festyn?
Cała trójka odpowiedziała zgodnym chórem:
– Nie.
– To nie – burknęła Patricia i nachmurzyła się.
Ostatnio żadna z jej przyjaciółek nie miała czasu. Madlene spędzała każdą wolną chwilę z Arenem, Martha albo oglądała seriale, albo znikała gdzieś na długie godziny w herbaciarni z tajemniczymi zeszytami, Alex potrafiła cały dzień przesiedzieć w bibliotece lub zamykała się w pokoju i czytała książki. Powoli zaczynało jej brakować wspólnych wypadów. Chciałaby, żeby było jak dawniej. Jako dzieci nie mogły przeżyć dnia bez wspólnej zabawy. Spotykały się ze sobą codziennie, niezależnie od pogody i obowiązków, których wtedy było jeszcze stosunkowo mało. Gdy na dworze świeciło słońce, wyruszały w długą podróż do świata potworów znajdującego się w mrocznym lesie, bywało też, że były pogromczyniami dzikich zwierząt w zoo, którym był plac zabaw. Gdy było lato, rodzice zabierali je na wspólne przejażdżki nad wodę – z dala od rówieśników ćwiczyły wtedy swoje moce, a kiedy nadchodził wieczór, grały w małym namiocie w karty, które tworzyła dla nich Patricia. Jako dziecko nie miała jeszcze zbyt wielkiego talentu do formowania rzeźb z lodu, ale z czasem się tego nauczyła – często wykorzystywała tą umiejętność podczas zabawy z dziećmi.
Gdy na dworze było zimno, małe czarodziejki kryły się w ogromnej piwnicy rodziców Madlene i bawiły się w wiedźmy lub latały po całym domu bawiąc się w chowanego. To były czasy! Bardzo za nimi tęskniła. Dobrze, że przynajmniej misje wykonywały do dnia dzisiejszego razem.
Czy to była właśnie dorosłość? Kiedyś każda z osobna śmiała się, że chłopacy nie są dla nich, a tymczasem Madlene poznała Arena, Martha jakiegoś przystojnego detektywa z którym łączyły ją niewiadome relacje, a Alex znikała na długie godziny w bibliotece jak nigdy przedtem. Każda zamknęła się we własnej, odrębnej codzienności i chociaż wciąż się spotykały, można było powiedzieć, że to z czystego przyzwyczajenia. Może potrzebowały jakiegoś impulsu?
Patricia pożegnała się ze swoimi przyjaciółkami. Ponoć w mieście odbywał się dzisiaj wielki i huczny festyn, sama nie wiedziała z jakiej okazji, ale nie zaszkodzi się przejść. Na pewno będą jakieś występy, dużo stoisk z dobrym jedzeniem, wesołe miasteczko. Co prawda lepiej spędza się czas na festynach w czyimś towarzystwie, ale lepiej wyjść gdzieś samej niż siedzieć kolejny dzień z rzędu, wśród pustych ścian i tykającego złowieszczo zegara. W końcu ile można było czytać książki? Owszem, to świetna rozrywka, ale nie można robić tego samego 24 godziny na dobę, bo idzie zwariować. Jeśli wybierze się na festyn to może znajdzie miłość swojego życia? 
Sceny, które podsuwała jej wyobraźnia, spowodowały, że się uśmiechnęła. Książę z bajki, który wsiada z nią do ciasnej kabiny wiozącej ich ku górze, gdzie wspólnie będą oglądać zachód słońca, a może jakiś dzieciak, który strąci jej loda i dżentelmen, który zabierze ją na deser lodowy do pobliskiej kawiarni, z dala od zgiełku. Gdyby jej księciem z bajki był na dodatek jakiś bohater książkowy – byłaby w niebie, ale życie to niestety nie bajka i prawdopodobnie spędzi dzisiejszy dzień w samotności. No, nic, to zawsze jakaś odmiana i odejście od codziennej rutyny. Miała trochę oszczędności, kupi sobie jakiś dobry przysmak.
Dziewczyna trafiła w sam środek festynowego zgiełku. Nikt się tu nie smucił i wszyscy byli w towarzystwie. Pary śmiały się do siebie i jadły wspólnie puszystą watę cukrową w kolorze jasnego różu, dzieci ciągnęły swoich rodziców na diabelskie koło, wystające ponad budynkami miasta, starsze małżeństwa trzymały się za ręce i spacerowały wzdłuż pobliskich straganów. Dookoła unosiły się przeróżne, miłe dla nozdrzy zapachy jedzenia, wszelakie rozmowy mieszały się ze sobą. To naprawdę miły dzień na spacer, ale czy w samotności? Owszem, samotność była czasem przydatna, nie narzekała na nią, a nawet się z nią zaprzyjaźniła, jednak to nie zmieni faktu, że wolałaby teraz chodzić po festynie ze swoimi przyjaciółkami. Gdy były, małe spacerowały po tych barwnych i wesołych stoiskach, trzymając się za ręce. Obowiązkowo musiały odnaleźć watę cukrową i kupić największą jaką się tylko dało – potem zajadały się nią przez całą podróż w stronę wesołego miasteczka. Silvia zazwyczaj zjadała za dużo popcornu i przysmaków, więc miała nieprzyjemne skutki uboczne podczas jazdy kolejką górską, Madlene płakała i darła się piskliwym głosem, żeby ją wypuścili, Alex śmiała się jak szaleniec na krawędzi przepaści, a Martha siedziała spokojnie, zazwyczaj z herbatą w dłoni i popijała ją podczas szalonej jazdy. Bywało, że i ona się bała, jednak miło wspominała jazdy kolejkami górskimi. Dzisiaj nie miała zamiaru na nią iść. Gdyby poszła sama, nie czułaby się tak radośnie jak z przyjaciółkami. Po prostu się przejdzie i zobaczy co takiego w tym roku jest atrakcją.
Szła spokojnym krokiem przez tłumy, nigdzie się nie śpiesząc i nie oglądając na innych ludzi. Zielonymi oczami pochłaniała barwne otoczenie. Nie spodziewała się, że ktoś podobnie jak ona będzie szedł w zamyśleniu. Stało się tak, że uderzyła w pierś jakiegoś chłopaka, mało nie zataczając się pod nogi idących ludzi. Na szczęście od kogoś się odbiła i szybko powróciła do pionu. Z nachmurzoną miną spojrzała na ludzki słup, który stał jej na drodze. Oniemiała.
Czarne, przydługie włosy nadające się już ścięcia, uniesiona teatralnie brew, usta niewyrażające żadnej radości i te szmaragdowe oczy – chłodne, nieprzenikliwe, demonicznie przerażające. Nie wierzyła w to, co widzi. Jej demoniczny przyjaciel wcale nie wyglądał tak źle, wywnioskowała więc, że miewał się świetnie, co innego z jego mroczną postawą, do tej pory nie zachowywał się tak chłodno. Najgorsze z tego wszystkiego były jego oczy. Puste, a może nawet i złe.
Chłopak schował ręce do kieszeni czarnych spodni. Spojrzał z góry na swoją starą znajomą. Najwyraźniej był odrobinę zaskoczony tym spotkaniem. Niech mu ktoś powie, że przeznaczenie nie istnieje, skoro wśród tysiąca ludzi w tłumach, zetknął się z tą jedną, jedyną czarodziejką.
Pat przez dłuższą chwilę wpatrywała się w niego oniemiała. Serce nagle zaczęło jej bić jak szalone, a oczy zaszkliły się niebezpiecznie. Dopiero teraz, gdy go zobaczyła, poczuła wielki gniew. On naprawdę miał ją gdzieś i celowo nie przyszedł tamtego dnia. Widziała już, że chce otworzyć buzię i rzucić jakimś tekstem na podryw, ale ona go uprzedziła i to nie słowami, a mocnym, płaskim ciosem prosto w twarz. Chłopak wydawał się być zaskoczony. Chyba nie sądził, że jest zdolna do takiego czynu. W tłumach zaczęły rozbrzmiewać głośne okrzyki zainteresowanych sytuacjom ludzi. Czy to kochankowie? Może ten chłopak zdradził dziewczynę? A może mocno się o coś pokłócili? Demon zauważył to nagłe zainteresowanie. Skrzywił się. Aby uniknąć gapiów, chwycił ją mocno za nadgarstek i pociągnął w stronę wąskiej, ciemnej uliczki między budynkami.
Patricia miała wrażenie, że zachowywał się nieswojo. Przecież tamten demon cieszyłby się z tego, że ktoś zwraca na niego uwagę i zapewne obróciłby w żart jej cios. Ta wersja najwyraźniej wkurzyła się nie na żarty. Teraz jej serce biło jak szalone nie z powodu nagłego, zaskakującego spotkania, a ze strachu, w końcu ciągnął ją w ciemną uliczkę, pozbawioną ludzi. Z jakiegoś powodu nie zaczęła się jednak wyrywać. Czyżby myślała, że nie ucieknie?
Demon nie przejął się swoją towarzyszką. Z całą brutalnością wrzucił ją w ciemny kąt – nie patrzył na to, że może zrobić jej krzywdę.
Patricia odbiła się plecami od muru. Złość, która ją ogarnęła z powodu nietaktownego i brutalnego zachowania demona, podsyciła chęć wyżycia się na chłopaku. Słowa same popłynęły jej z ust:
– Nie było cię cały rok! Co ty sobie wyobrażasz?! – wykrzyknęła. – Nawet nie dałeś znać, że żyjesz! Martwiłam się! Czekałam na ciebie tamtego dnia z herbatą, ty kłamliwy demonie!
– To nie była moja wina – burknął tamten od niechcenia.
– Jasne! Pewnie pobiegłeś do tych swoich klubowych dziewczynek z krótkimi spódniczkami!
Soriel Auvrey przewrócił oczami i spojrzał w niebo.
– Patrz na mnie, gdy do ciebie mówię!
– Uciszysz się kiedyś?
– Nie uciszę! Muszę to z siebie wyrzucić, dlatego…
Demon uderzył pięścią w mur tuż obok głowy dziewczyny i przybliżył się niebezpiecznie blisko niej. Patricia momentalnie zastygła.
– Milcz – syknął.
W jej oczach pojawiły się łzy. Z całych sił zaciskała usta, aby nie zapłakać. W oczy Soriela starała się patrzeć z nienawiścią i bez strachu, w końcu nie mogła dać się zastraszyć. To on miał poczuć, że zrobił źle, nie ona.
Auvrey odchylił się do tyłu i westchnął głośno. Nie spodziewał się, że znowu dostanie w twarz. O dziwo, nie zareagował na to zbyt wielkimi emocjami. Spojrzał na nią obojętnie i z pewną dozą wyższości. To nie był ten sam Soriel co rok temu, ten zachowywał się jak bryła lodu bez uczuć. Co mu się stało?
– Jesteś okropny! Najokropniejszy na świecie! – pisnęła czarodziejka. Dwie blade dłonie zacisnęła w pięści.
Pierwszy raz od czasu ich rozmowy na twarzy demona pojawił się uśmiech. Drobny, lekko kpiący i wyzywający uśmiech.
– A więc muszę to odpokutować – zaczął obojętnym głosem.
– Musisz! Nie masz wyboru!
Dziewczyna wciąż spoglądała na niego ze złością. Nie da się tak łatwo przekupić, nieważne, co zrobi. Już tyle rzeczy mu wybaczyła! Tym razem przesadził!
Soriel prychnął i oparł się luzacko o przeciwległy mur. Ręce schował do kieszeni, jednym butem wsparł się o ścianę. Wyglądał prawie jak model pozujący do okładki magazynu dla kobiet.
– Co mam zrobić? – spytał, uśmiechając się uwodzicielsko. 
Czyżby stary Soriel powracał? Może to była tylko nic nieznacząca chwila złości?
– Najpierw kupisz mi dużo waty cukrowej i popcornu, potem pójdziesz ze mną na diabelski młyn oraz kolejkę górską. Następnie wygrasz dla mnie tego wielkiego misia króliczka, który jest przy stoisku z puszkami! A na koniec odprowadzisz mnie do domu i wreszcie wypijesz ze mną herbatę – wytłumaczyła.
– Którą swoją drogą będę musiał kupić, bo właśnie ci się skończyła. – Chłopak westchnął.
– Skąd to wiesz?
– Bo cię obserwuję.
Gdy Soriel spojrzał jej w oczy musiała przyznać, że lekko się przestraszyła. Teraz wyglądał jak najprawdziwszy diabeł. I to taki diabeł, którym się straszy małe dzieci. Przeszły ją ciarki.
– Podglądasz mnie – burknęła niepocieszona. – Zboczeniec!
– Tak – prychnął. – I wciąż korzystam z twojej wanny. Codziennie czekam aż przyjdziesz do łazienki i umyjesz mi plecy – zaironizował z uśmieszkiem.
W oczach dziewczyny znów pojawiły się łzy. Nie wiedziała do końca co robi, ale nie mogła się powstrzymać od przytulenia go. Tak dawno go nie widziała! Tak bardzo brakowało jej jego głupich tekstów.
– Za tym właśnie tęskniłam – powiedziała cicho.
Auvrey nie odwzajemnił gestu tulenia. Stał wciąż z rękoma w kieszeniach i patrzył z góry na swoją towarzyszkę.
– Za mną w wannie? – spytał, unosząc do góry brew. Patricia podniosła głowę i spojrzała mu prosto w oczy. Prawą pięścią uderzyła go w klatkę piersiową. Przynajmniej tak mogła go ukarać.
– Za twoją głupią twarzą i równie głupimi tekstami.
Soriel odsunął się od niej na bezpieczną odległość. Zdaje się, że z jakiegoś powodu unikał bliskości. Dlaczego? Przecież zawsze ją tulił, gdy tego chciał. Kiedy ona go nagle przytuliła, nie spodobało mu się to? Prawdziwy, demoniczny egoista!
Z jakiegoś powodu zakuło ją serce. To jak zachowywał się Soriel było naprawdę podejrzane.
– A więc spędzimy ze sobą cały dzień – powiedział, idąc w stronę tłumu.
– Nie wiem czy cały dzień wystarczy, aby odpokutować cały rok – burknęła Pat, ruszając za nim.
– Chcesz mnie widzieć codziennie przez cały rok w swojej wannie, karmić mnie i poić herbatą, wysłuchując tego, co mam do powiedzenia?
Demon spojrzał na nią przez ramię przelotnie.
– Nie, tego bym nie wytrzymała, ale od czasu do czasu możesz mnie odwiedzać. Pewnie i tak nie masz nic do roboty, rozpustny serze.
– Mam, rozszalały i dziki zajączku – prychnął.
Ciemna uliczka zniknęła za ich plecami. Znów trafili w tłumy. Patricia bała się, że go zgubi, dlatego chwyciła za jego rękaw i podążała za nim.
– Czekaj, jak to szło? – spytał, chmurząc się w teatralny sposób. – Milion rzeczy do zjedzenia? Dobrze, że mam przy sobie trochę kapusty.
– Kapusty? – zdziwiła się Pat. – Nie chcę jeść kapusty.
Auvrey zaśmiał się dziwnym, chrapliwym i mrocznym głosem, który sprawił, że na jej skórze pojawiła się gęsia skórka.
– Kapusta, czyli pieniądze.
Po jego słowach wolała się już nie odzywać. Wciąż niepokoiło ją zachowanie Soriela. Coś w środku nakazywało jej uciekać, ale szczęście twierdziło, że powinna podążać za nim. W końcu nic jej nie zrobi w tych tłumach, prawda? Za dużo tu ludzi – co innego z ciemną uliczką. Może skorzystać ze spotkania z Sorielem, ale jednocześnie powinna uważać, bo nigdy nie wiadomo co się może stać.
***
Słońce utonęło w cieniu miasta. Teraz na niebie królowały jaśniejąco delikatnie gwiazdy, zbierające się wokół wielkiej kuli z kraterami. Ta iście romantyczna sceneria, połączona z delikatnym, letnim chłodem wieczoru podobała się Patricii. Z uśmiechem oglądała jak pary przechodzące obok oddają się niewinnej czułości. Wszyscy byli tu tacy szczęśliwi, nikt się nie kłócił i nie narzekał. Mimo początkowego, dosyć obojętnego nastawienia, jej nastrój również uległ tej wesołości. Owszem, wciąż była zła na Soriela, w końcu zostawił ją tamtego dnia i nie odzywał się przez cały rok, ale mimo tego cieszyła się, że znowu może spędzić z nim trochę czasu. Wredny demon chodził krok w krok za nią i narzekał, ze wydał już za dużo pieniędzy, ona się tym oczywiście nie przejmowała, w końcu to jego problem. Mógł nie uciekać, wtedy nie musiałby jej niczego wynagradzać. Smakołyków zjadła już wystarczająco dużo – teraz dokańczała watę cukrową, którą Soriel jej podjadał. Pozwalała mu na to, w końcu sama nie była w stanie zjeść tego wszystkiego. Jej brzuch był już pełen, jednak chciała, żeby demon poczuł co to kara.
– O, kup mi jeszcze banany w czekoladzie na wynos, wyglądają świetnie – odezwała się z szerokim uśmiechem.
Auvrey przewrócił oczami.
– Kiedy zamierzasz przestać? – spytał bezradnie, wygrzebując z tylnej kieszeni spodni banknoty.
Czarodziejka nie spieszyła się z odpowiedzią. Bardzo powoli i dokładnie przeżuwała watę cukrową.
– Nie przestanę, dopóki nie odpokutujesz.
Soriel przewrócił oczami. Nigdy więcej nie będzie znikał na tak długi czas. Jego portfel strasznie na tym cierpiał. Marzył o tym, żeby jego pieniężne męczarnie w końcu dobiegły końca. Niestety, koniec jeszcze długo miał nie nadejść.
Zrezygnowany i nachmurzony poprosił sprzedawczynię o dwa banany w czekoladzie. Patricia stojąca obok niego stwierdziła, że z chęcią zjadłaby jeszcze jabłko w karmelu i kilka śliwek obtoczonych orzechami. Oczywiście wszystko musiał posłusznie jej kupić. Po co wystawiał się naprzód z tym cholernym odpokutowaniem? Mógł stać i milczeć. Był cholernym dżentelmenem, a jednak w niektórych sytuacjach chciałby gburem i powiedzieć: „hej, maleńka, sorry, nie było mnie przy tobie i nie obiecuję, że dalej będę, nara”. Potrafił tak zrobić? Może inne dziewczyny odrzuciłby właśnie w ten sposób, ale Patricia naprawdę dużo dla niego zrobiła. Przede wszystkim nie interesowała ją jego przystojność i doświadczenie w łóżku. Łączyły ich kontakty typowo przyjacielskie. Ze zdziwieniem musiał przyznać, że nigdy, przez całe swoje życie, nie spotkał takiej osoby jak ona. Jego znajomości kończyły się na niecałym dniu, spędzonym w łóżku jakiejś dziewczyny, z facetami raczej się nie spotykał. Myślał, że wszystkie laski takie są, a jednak nie. Znalazła się jedna, mała czarodziejka, która stała po stronie dobra i prawości. Zapewne gdyby chciałby ją przelecieć, ta znajomość szybko by się skończyła. Patricia nie była łatwa. Może to i dobrze? Nie zaszkodzi ją poderwać, za to nie łączy z nią jakichś głębszych nadziei. Pozostaną znajomymi.
                Soriel ledwo dostał torbę pełną słodkich smakołyków z budki, a już był ciągnięty w stronę nowego obiektu. Westchnął i przewrócił teatralnie oczami.
                – Chodźmy na kolejkę górską! – wykrzyknęła radośnie Patricia.
                Auvrey mimo wszystko się uśmiechnął. Gdy ją poznał rzadko widywał jej radość. Teraz w niczym nie przypominała dawnej czarodziejki, która stała na straży czystości domu. Najwyraźniej częściej powinien wyciągać ją z domu. Raczej nikt nie będzie miał mu tego za złe.
                Kolejka górska nie wydawała się być szczególnie przerażająca. Gdy wpakowali się do jednego z wagonów i pojechali  w górę, siedział z założonymi rękami i kamienną miną. Nie rozumiał jak te wszystkie dzieciaki i kobiety mogły się drzeć. Co z tego, że jechali do góry nogami? Co z tego, że spadali w dół z prędkością światła? W życiu przeżył gorsze turbulencje. Wesołe miasteczko było dla cieniasów.
                – Wow, życie na krawędzi – burknął niepocieszony Soriel. Zerknął ukradkowo na swoją towarzyszkę, która trzymała zbielałymi z wysiłku dłońmi barierkę. Wyglądała na odrobinę przerażoną – do oczu cisnęły jej się łzy.
                – A jak zlecimy? – spytała przerażona, spoglądając przed siebie badawczo i zarazem niepewnie.
                – Wtedy cię złapię – mruknął chłopak. – Zresztą… hej, sama chciałaś iść na kolejkę, więc o co chodzi?
                – Nienawidzę kolejek górskich!
                – To po co chciałaś tu przychodzić? – Soriel wydawał się być rozbawiony.
                – Żeby dać ci nauczkę!
                – W ostateczności zadałaś ją sobie – zachichotał wesoło. Ramieniem przyciągnął do siebie przestraszoną dziewczynę – przytuliła się do niego bez żadnych narzekań, wręcz z wdzięcznością. Gdy twoje życie wisi na włosku, warto wesprzeć się kimkolwiek. – Ze mną nic ci nie grozi, wiesz? – spytał szeptem, nachylając się nad jej uchem. Dziewczyna nie odpowiedziała. Dłonie zaciskała teraz na jego koszulce, oczy miała zamknięte. Przez całą podróż nie wydała z siebie żadnego dźwięku, zupełnie, jakby cierpliwie czekała na koniec tej morderczej przejażdżki. Nawet gdy schodzili już wówczas z kolejki górskiej, nie otworzyła oczu – wciąż rozpaczliwie trzymała się Soriela.
                – Otwórz oczy.
                – To już koniec? – pisnęła Pat. – Czuję, że dalej jedziemy! Trzymaj mnie, Soriel! Boże! Lecę!
                – Tak, tak, wszyscy umrzemy – powiedział głosem bez emocji, wyprowadzając dziewczynę z kolejki.
                – Ja chcę żyć!
                Soriel westchnął ciężko.
                – Będziesz żyła. Długo i szczęśliwie z mężem i trójką dzieci. – Na jego twarzy pojawił się drobny uśmiech. Nie patrzył jednak na dziewczynę, tylko przed siebie. Sprawiał wrażenie zamyślonego.
                Patricia uspokoiła się i otworzyła oczy.

                – Pamiętasz – stwierdziła cichym głosem. Jej uścisk rozluźnił się. Spoglądała teraz w twarz chłopaka. Próbowała powstrzymać się od uśmiechu, ale nie potrafiła. To miłe, że pamiętał o tak błahej i przyziemnej rzeczy. Zazwyczaj nie pamiętał nawet o tym, o co go prosiła, gdy u niej mieszkał. Zrobiło jej się miło.
                – Jak mógłbym zapomnieć? – spytał obojętnym tonem głosu Soriel. Wciąż ją obejmował i prowadził ku dalszym, nieznanym atrakcjom. Musiał przyznać, że było mu całkiem wygodnie. Kiedy ostatnim razem obejmował jakąkolwiek dziewczynę? Wcale by nie skłamał, gdyby powiedział, że z rok temu. Nawet nie miał możliwości, żeby po swoim powrocie zaglądnąć do klubu. Zapewne dziewczyny za nim tęskniły, w końcu był nieziemskim przystojniakiem. Z drugiej strony: czy naprawdę tego chciał? Na samą myśl o starym trybie życia skrzywił się wyraźnie. Gdy tu przybył nie miał ochoty zupełnie na nic. Czuł się dziwnie podenerwowany, nie mógł znaleźć własnego miejsca i z trudem powstrzymywał się od wtargnięcia w czyjś cień. Czy właśnie tak działa na demony Reverentia?
                – Brzuszek mnie boli.
                Auvrey spojrzał z góry na Patricię. Nie wyglądał na przejętego. Problemy bolącego brzucha nigdy go nie dotyczyły, w końcu był demonem.
                – To po co tyle jadłaś? – spytał.
                – Bo chciałam ci zrobić na złość.
                Patricia wyglądała na zawiedzioną i smutną. Obydwie dłonie położyła na brzuchu. Nie wyglądała, jakby udawała, tego mógł być pewien. Podczas ich krótkiej znajomości wstrzymywała się raczej od kłamstw – była w końcu dobrą czarodziejką, a dobre czarodziejki jak zakonnice.
                – Wiesz, mogę pomasować – zachichotał.
                – Obejdzie się bez – burknęła nachmurzona dziewczyna. Nie, nie da się tak łatwo zwieść. Czy on myślał, że wystarczy jedno słowo, kilka smakołyków i dzień, w którym będzie grzecznie odpowiadał na jej zachcianki? Nie. Wciąż mu nie wybaczyła. Chciała mieć pewność, że więcej nie opuści jej na tak długi czas.
                – Co masz jeszcze w planach, zajączku?
                – Królik – odpowiedziała bez zastanowienia dziewczyna i wskazała palcem na jedno ze stoisk. 
                No, tak. Obiecał jej, że ostatnim punktem ich podróży będzie zdobycie ogromnej maskotki, którą będzie mogła tulić po nocach – osobiście uważał, że byłby lepszą przytulanką, ale nie chciał się kłócić. Zbicie kilku puszek celnym strzałem to żadne wyzwanie dla demona – poradzi sobie z tym bez problemu.
                – Drobnostka – prychnął i podwinął rękawy w taki sposób, jakby szedł właśnie kogoś pobić. Zabójczy uśmiech nie znikał z jego twarzy. Patricia cieszyła się, że mroczna wersja Soriela zamieniła się w tą całkiem niegroźną i uroczą. Przez myśl jej przeszło, że mógł być w Reverentii, dlatego tak dziwnie się zachowywał, ale co takiego miałby tam robić? Kiedyś wspominał, że nigdy tam nie był i nie chciał się wybierać, na Ziemi czuł się lepiej.
                – Patrz jak robią to mistrzowie. – Auvrey rzucił kilkoma banknotami na stół i chwycił za szmaciane piłeczki, przygotowane do rzutów. Wiele osób obok męczyło się ze zbiciem puszek – odchodzili z zawodem i ciężkim westchnięciem. On nie zamierzał robić z siebie idioty. Miał trzy rzuty – powinien to załatwić już za pierwszym.
                Pewien siebie, zamachnął się z gracją i rzucił piłką w stronę puszek – chybiła zaledwie o centymetr. Patricia, która stała obok zaczęła chichotać. Cóż, jak nie pierwsza, to druga, to pewnie wina wiatru, tak perfekcyjny demon nie mógłby nie poradzić sobie z jakimiś tam puszkami. Piłeczka tym razem strąciła jedną puszkę z samego czubka.
                – Chyba coś ci nie idzie, serusiu – odezwała się Pat ze śmiechem.
                Auvrey wkurzył się nie na żarty. Wziął ostatnią już piłeczkę i użył na niej swoich mocy – ciemny, demoniczny dym otaczał ją z każdej strony. Sprzedawca trochę się przeraził – natychmiastowo przetarł ściereczką okulary, może miał jakieś zwidy?
                Tym razem rzut był celny. Wszystkie puszki poleciały na dół z głośnym trzaskiem. No, tak. Nie na darmo dają ci lekką piłkę – nie jest ona w stanie zrzucić tylu ciężkich puszek na raz. Soriel bez słowa wskazał palcem na największego, króliczego misia, który znajdował się na półce. Przestraszony sprzedawca natychmiastowo mu go podał. Jeżeli to jakiś magik, albo potwór to lepiej z nim nie dyskutować.
                – Masz, ciesz się – burknął niepocieszony demon i przekazał go Patricii. Miś był tak wielki, że prawie dorównywał jej wzrostem. Miała problemy z niesieniem go.
                – Zdobyłeś go niesprawiedliwie – powiedziała dziewczyna, wyraźnie się chmurząc. Nie lubiła, gdy ktoś oszukiwał, używając do tego na dodatek magii.
                – Nigdy nie byłem sprawiedliwy. – Soriel wzruszył ramionami. – Ale ten gość też nie był. Wątpię, aby ktokolwiek zrzucił te puszki. Dlatego ciesz się tym, co masz.
                Chłopak włożył ręce do kieszeni i spojrzał obojętnie w pustą przestrzeń przed sobą. Zdecydowanie miał już dosyć tego chodzenia.
                – Cieszę się – odpowiedziała cicho Pat i przytuliła do siebie wielkiego królika. – Bo to od ciebie – obdarowała swojego demonicznego towarzysza uroczym uśmiechem. Soriel nie odpowiedział na tą kwestię. Wciąż patrzył się przed siebie obojętnym wzrokiem. Dlaczego wyrażanie uczuć tak bardzo go irytowało? Rok temu na pewno rzuciłby w odpowiedzi jakimś podrywem, dziś nie miał się nawet ochoty odzywać. Patricię jego ignorancja wyraźnie zasmuciła. Postanowiła, że następnym razem nie będzie mówić tak odważnych rzeczy. Nie powinna przy demonie okazywać żadnych uczuć.
                Wtuliła głowę w białe, królicze ucho i przybrała smutną minę.
                – To co, idziemy do domu? – spytał oschle chłopak. – Wanna na mnie czeka.
                Pat spojrzała na niego kątem oka i prychnęła cicho.
                – A kto powiedział, że pozwolę ci z niej skorzystać?
                – Wyobraź sobie, że jestem twoim mężem i dzielimy mieszkanie – odpowiedział Soriel i posłał swojej czarodziejskiej przyjaciółce uroczy uśmiech.
                – Nie! Nie ma mowy! Poza tym za dużo ostatnio płacę za wodę! – Oburzona dziewczyna rzuciła w demona misiem. W ogóle się tym nie przejął – chwycił go w ramiona i przydusił do siebie, jakby chciał pozbawić go życia. Z drugiej strony z misiem w objęciach wyglądał jak małe, urocze dziecko, które szykuje się właśnie do spania – tylko odjąć mu kilka centymetrów i zmienić twarz na bardziej dziecinną, ewentualnie domalować dwie, urocze, czerwone plamy na polikach.
                – To jej nie marnuj. – Wraz z jego słowami prysnął cały, dziecięcy czar. Oburzona czarodziejka wyrwała mu z dłoni króliczą zabawkę.
                – Odkąd zniknąłeś, polubiłam kąpiele z bąbelkami.
                – To może wykąpiemy się razem? Wiesz, zmarnujemy mniej wody i na dodatek będzie nam raźniej.
                Soriel uśmiechnął się jak prawdziwy diabeł, który mógł mieć na myśli tylko niecne czyny.
                – No, chyba nie!
                Oburzona Patricia przyspieszyła kroku z nadzieją, że plamy na jej polikach wcale nie były tak wyraźne.
                Na dzisiaj miała już dosyć. Spełniła swoją cichą prośbę związaną z festynem i na dodatek nie była sama. Spędziła całkiem przyjemny dzień z kimś, za kim bardzo tęskniła, zjadła tyle smakołyków, że rozbolał ją brzuch i przejechała się kolejką górską, która w tym roku okazała się wyjątkowo przerażająca. Do wielkiego szczęścia niewiele jej brakowało. Może po prostu odpoczynku w domu przy herbacie i towarzystwa demona, który przestanie być taki chłodny? Nigdy nie sądziła, że zatęskni za tymi głupimi, prostackimi podrywami, a jednak wolała taką wersję Soriela niż tą dziką, niepojętą i zimną. Bała się spytać co mu dolega – miała co do tego złe przeczucia. Istniała jeszcze możliwość, że sam się jej wyżali, przecież nie sprawiał wrażenie kogoś, kto był zamknięty w sobie. Soriel był otwarty i przy okazji bezwstydny – zawsze mówił to, o czym myśli, chociaż mogły to być nietaktowne uwagi.
                Spojrzała ukradkiem w jego zamyślone oczy. Od razu dostrzegł zainteresowanie swoją osobą i uniósł pytająco brew do góry:
                – Co? – burknął.
                – Nic. Wydaje mi się, że jesteś jakiś inny.
                Demon wzruszył ramionami. Wydawało jej się czy nagle przyspieszył krok? Akurat weszli w ogromny tłum kierujący się w stronę wyjściowej bramy. Chciał ją zgubić na kolejny rok dlatego, że zadała mu niepotrzebne pytanie? Nie może tego zrobić. Jej szczęście musi potrwać jeszcze kilka chwil, potem wypuści je dobrowolnie z rąk.
                Patricia chwyciła Soriela za dłoń – była niewiarygodnie zimna. Prawie ją przeszły ciarki i to nie z powodu chłodu, jaki poczuła, a z powodu tego, że jej demoniczny przyjaciel rok temu był jak chodzący grzejnik, który grzał otoczenie swoimi słowami i dotykiem. Nie poznawała go. Przez chwilę jej umysł przeszyła myśl, że chłopak przed nią mógł nie być Sorielem, którego znała, ale czy to nie głupie stwierdzenie? Nikt nie potrafiłby nim być, był jedyny w swoim rodzaju, nawet wtedy, gdy zachowywał się jak bryła lodu. Może po prostu miał zły dzień? Albo wrócił z jakiejś długiej i męczącej podróży? A może to jej wina? Przesadziła z wydatkami? Przecież może mu oddać pieniądze!
                – Nie pędź tak – jęknęła bezradnie. Króliczy miś ciągnął się za nią po ziemi – gdyby miał prawo głosu, zapewne oburzyłby się takim traktowaniem, nikt nie zwracał na niego uwagi, przez co został brutalnie podeptany.
                Soriel nie przejął się słowami dziewczyny i tym, że prawdopodobnie za nim nie nadążała. Wciąż rozglądał się na boki, jakby upewniał się o tym, że nikt ich nie obserwuje. Jego zachowania nie można było wyjaśnić w racjonalny sposób.
                Ludzie, których mijali spoglądali na nich krzywo. Nikomu nie podobało się to, że na siłę starają się wyprzedzić wszystkich, którzy przecież zmierzają w tym samym kierunku. Każdy z nich szedł tym samym, spokojnym tempem – demon i czarodziejka zachwiali ich równowagę. Kiedy Soriel sunął między ludźmi obojętnie, nie przejmując się tym, że kogoś popycha lub uderza, Patricia musiała pełnić rolę przyzwoitki, która przepraszała wszystkich wkoło. Bardzo nie podobało jej się zachowanie demona, postanowiła jednak, że upomni go, gdy znajdą się już z dala od ludzi. Tłumy zdawały się nie kończyć – każda migająca jej przed oczami twarz przyprawiała o ból głowy. Nie znosiła tak wielkich mas ludności, dlatego zazwyczaj nie spędzała  wiele czasu w sklepach, czy też w innych, zatłoczonych miejscach, najlepiej czuła się w domu i to właśnie tam chciała teraz trafić. Cieplutka herbatka, kąpiel z bąbelkami, pachnąca podusia i dobra lektura na sen – to wszystko już na nią czekało. No, dobrze, wyjątkowo będzie tam też jej osobisty, okropnie leniwy i narzekający demon-podrywacz.
                Nareszcie znaleźli się na wolnej od ludzi przestrzeni. Większość z nich kierowało się do domów główną ulicą, Soriel postanowił wybrać park, znajdujący się blisko przerażającego lasu. Patricię przeszły ciarki. Dlaczego prowadził ją w tak ustronne miejsce? Bliżej byłoby, gdyby poszli za resztą ludzi.
                – Boję się – mruknęła, szarpiąc delikatnie za rękę chłopaka.
                – Nie masz czego, jestem przy tobie. – Przemowa chłopaka nie zabrzmiała zbyt ciepło. Wyglądała raczej jak wyuczona na pamięć, sucha formułka.
                Patricia wyrwała dłoń z jego uścisku i spojrzała na niego karcąco.
                – Nie traktuj mnie jak zabawki, którą możesz zaciągnąć w krzaki! – oburzyła się.
                – W krzaki zaciągam tylko dziwki, ciebie chcę zaciągnąć do domu. – Soriel przewrócił oczami.
                – Ale to nie w tą stronę!
                – Zaufaj mi, będzie szybciej.
                Auvrey jeszcze raz chwycił ją za rękę i pociągnął w stronę lasu. Znów rozglądał się na boki, jakby sprawdzał czy ktoś ich nie śledzi. Zachowywał się trochę jak dzikus. Co mu odbiło? Gdyby im coś groziło, chyba by jej o tym powiedział, a nie ciągnął bez celu do lasu?
                Podróż przez dzikie zarośla minęła w ciszy. Patricia strasznie chciała wyrwać się z mocnego uścisku demona, żeby pokazać mu, że wcale nie ma nad nią władzy, niestety, las był zbyt przerażającą opcją. Bała się każdego, najcichszego szelestu, każdego huknięcia sowy i przelotu nietoperza nad głową. W pewnym momencie zaczęła deptać Sorielowi po piętach – w duchu błagała, aby ta przechadzka w końcu się skończyła. Na raz do głowy zaczęły jej przychodzić głupie wyobrażenia – może jakiś kleszcz wbije jej się w łydkę – w końcu miała na sobie sukienkę, może przypadkiem nadepnie na jakiegoś biednego jeża, a może jakieś dzikie zwierze ją zaatakuje? Nie, najbardziej bała się teraz tego, że Soriel mógłby ją puścić i zostawić na pastwę losu – jego dłoń ściskała tak mocno, że traciła powoli czucie. Chciała coś z siebie wydusić, byleby nie milczeć, ale głos ugrzązł jej w gardle. Nocny świat lasu był przerażający.
                Po kilkunastu minutach ciężkiej przeprawy, nareszcie przedarli się na polanę. Soriel miał racje – ta droga była krótszą, jeżeli chodziło o dotarcie do domu. Z odetchnięciem ulgi puściła jego dłoń – gdy to zrobiła, demon schował swoje ręce do kieszeni. Czy jej się zdawało, czy uśmiechał się lekko? A może to tylko nocne przywidzenie? Droga nie była w końcu oświetlona.
                – Soriel, naprawdę zachowujesz się dziś dziwnie – odezwała się w końcu, zrównując z nim krok. Starała się spoglądać w jego twarz, ale słabe światło księżyca niewiele pozwalało jej zobaczyć. – Mam takie głupie wrażenie, że to ma związek z twoim zniknięciem.
                – Zdaje ci się.
                – Nie okłamuj mnie, proszę – jęknęła. – Jesteś taki tajemniczy i chłodny. Prawie w ogóle nie patrzysz mi w oczy, rozglądasz się na boki, jakbyś się bał, że ktoś nas śledzi, nie rzucasz swoimi podrywami i…
                Auvrey stanął gwałtownie w miejscu i zaśmiał się w całkiem naturalny i dźwięczny sposób.
                – A więc tego ci brakuje? – spytał z zabójczym uśmiechem. Jego chłodna postawa natychmiastowo zmieniła się w radosną. Zmiana była szybka i dosyć zadziwiająca. – Mogłaś mówić od razu, że tęsknisz za moimi zaczepkami. Wiesz, w razie czego możemy trochę poromansować u ciebie w domu. Propozycja z wanną również jest aktualna – powiedział głębokim, seksownym głosem i puścił dziewczynie oczko.
                Pat uśmiechnęła się mimowolnie. Dlaczego nie wierzyła w jego nagłą przemianę? Była zdecydowanie za szybka, nieprawdopodobna. Soriel był przecież świetnym aktorem.
                – Po prostu wypijmy herbatę – odpowiedziała zawiedzionym głosem i ruszyła do przodu. Demon nie poruszał dalej tematu. Posłusznie podążał za nią aż pod drzwi jej domu. Milczenie było długie i przejmujące, Patricia miała go dosyć. Gdy otworzyła drzwi od domu jak torpeda wleciała do kuchni, gdzie zajęła ręce typowo gościnną robotą.
Soriel czuł się jak u siebie. Był zdziwiony, że po takim czasie to właśnie tu ze wszystkich miejsc na Ziemi chciał przebywać. Nic dziwnego – lodówka zawsze była pełna, woda w łazience ciepła, a wanna duża. Poczuł się uspokojony. Żadne chochliki nie ciągnęły go już za uszy i nie nakazywały być złym. Doza ciepła dostała się do jego pustego, demonicznego serca. Gdy Patricia przyrządzała herbatę i układała słodkie smakołyki na talerzu, demon chodził po całym domu, jak po muzeum.
– Nic tu się nie zmieniło – zachichotał.
– Oczywiście, że nie. – Pat uśmiechnęła się mimowolnie w stronę Soriela, który stał teraz przed lodówką. Pierwszy raz nie nakrzyczała na niego, gdy sięgnął do niej i wyjął parówki. Dawno go nie było, może powinna być choć trochę milsza?
– Jeżeli jesteś głodny, zrobię ci coś do jedzenia.
– Zadowolę się parówkami – powiedział z pełną buzią demon. Wciągnął już czwartą z kolei parówkę i przymierzał się do zjedzenia kolejnej. Czarodziejka zaśmiała się na ten widok. Jej gość wyglądał jak wygłodzony chomik, który robi sobie w polikach zapasy na czarną godzinę. Czasem nawet najmroczniej wyglądający typ potrafi być uroczy.
– Co? – burknął chłopak, chmurząc się. Patricia zaśmiała się jeszcze głośniej – teraz wyglądał jak dziecko. Soriel nie wiedział o co chodzi. Uśmiechnął się tylko z powodu radości dziewczyny. Miło było widzieć znów jej szczęśliwą buzię. – Wyglądasz na szczęśliwą – stwierdził.
Pat obróciła się do niego tyłem i zajęła się parzeniem herbaty. Uśmiech nie znikał jej z twarzy.
– Jestem szczęśliwa.
– Dlaczego?
– Pewnie myślisz, że odpowiem: „bo dawno cię nie widziałam”, ale odpowiedź jest zupełnie inna. Dawno nie piłam herbaty – odpowiedziała gładko i wzruszyła ramionami. Już jakiś czas temu uodporniła się na gadanie Soriela. Cały rok przywoływała zawstydzające sceny z nim w roli głównej i rumienienie się jej przeszło. Teraz nie da po sobie poznać, że jest czymś zażenowana. Będzie miała odpowiedź na wszystko. Po raz pierwszy poczuła nad demonem wyższość.
Podryw za 3, 2, 1…
– Przyznaj się, że jara cię perspektywa siedzącego w twojej kuchni demona. – Przystojny typ oparł się o blat, niczym model pozujący do sesji nago. Czarne, przydługie włosy odgarnął spowolnionym ruchem w tył, a zęby wyszczerzył w szerokim uśmiechu – brakowało tylko oślepiającego blasku bieli rodem z reklam pasty do zębów. Soriel byłby niezłym materiałem marketingowym, każdy chciałby mieć produkt z jego twarzą – temu nie zaprzeczy.
– Ani trochę – odpowiedziała chłodno dziewczyna. Zaparzoną herbatę przyniosła do stołu.
– Rozumiem – westchnął demon. – Wolisz mnie mieć w swoim łóżku lub wannie – mrugnął do niej uwodzicielsko. Pat przewróciła tylko oczami. Aby pokazać swoje zirytowanie, rzuciła Auvreya jednym z ciastek. Tak jak podejrzewała, grzeczny demon chwycił je w zęby i pożarł jak drapieżnik. Podeszła do niego w podskokach i stanęła na palcach – czarną czuprynę poklepała dłonią.
– Dobry Soriel – powiedziała słodkim, ironicznym głosem i przybrała minę mistrza ciętej riposty. Jej gość prychnął głośno, wyrażając swoje oburzenie. – A teraz siad na krzesło. – Uśmiech Pat stał się jeszcze szerszy.
– Jestem niezależny – prychnął demon.
– Jak feministki z drużyną kotów przy boku? – zachichotała. – Dobrze, w takim razie ja sobie usiądę i napiję się herbaty, a ty stój i jedz te przeterminowane parówki. – Tak jak stwierdziła, tak zrobiła. Demon ostatecznie się poddał. Również usiadł na krześle i chwycił za kubek z gorącą herbatą, pochłaniając jego zawartość w mgnienia oku – najwyraźniej wrzątek mu nie przeszkadzał. Zdążył również zapomnieć o zaistniałej wcześniej sytuacji. Temat zmienił w mgnieniu oka.
– Coś się działo jak mnie nie było? – spytał, pożerając wszystkie ciasteczka leżące na talerzu.
– Soriel – zaczęła niepewnie czarodziejka – Czy ciebie ktoś odizolował od jedzenia?
– To chyba jedzenie odizolowali ode mnie – zaśmiał się w odpowiedzi demon. W duchu musiał jednak przyznać, że było w tym odrobinę prawdy. – Nie. Po prostu jestem głodny, bo cały dzień uganiałem się za tobą i wydawałem pieniądze – prychnął.
Patricia bez słowa podniosła się z krzesła i podeszła do lodówki. Wyjęła z niej solidną porcję spaghetti z wielkimi kulkami mięsa.
– Mam tylko spaghetti Mad z wczoraj, ale zaufaj mi, jest pyszne – rzuciła, nie spoglądając na niego. Cały talerz wstawiła do mikrofalówki i nastawiła na dwie minuty – zdążyła już zauważyć, że demony nie reagowały na temperaturę dań, nie przejmowała się więc czy będzie za gorące, czy za zimne, na pewno wciągnie to w ciągu kilku sekund.
– Proszę – powiedziała grzecznie i postawiła przed nim parujący ciepłem talerz. Jego mina była bezcenna. Tym razem wyglądał jak wygłodniały wilk, który szykuje się do ataku na swoją owczą ofiarę. Pewnie gdyby nie dała mu sztućców, wrzuciłby całą zawartość do krowiego żołądka razem z talerzem. Na szczęście wykazał się odrobiną ludzkiej kultury – widelcem nawinął wielki kołtun makaronu z sosem i z miną psychopaty pożerającego człowieka, wsadził go do buzi. Nie zdążył nawet poruszyć szczęką, a rozległo się pukanie do drzwi. Nachmurzył się i spojrzał na gospodynię domową, która zesztywniała i zbladła. Nie spodziewała się w końcu żadnych gości. A jak to…
– Otwórz, Pat!
Jęknęła. To był głos Mad. Towarzyszyły jej dwa inne, które prowadziły za jej plecami konwersację. Spanikowała. Co miała zrobić? Musiała ukryć gdzieś Soriela, zabrać ogromną porcję spaghetti i dwa kubki! Z nerwów i zdezorientowania zaczęła krążyć po kuchni i obgryzać paznokcie. Auvrey przeżuwał powoli mięsne danie. Przyglądał się swojej towarzyszce z nachmurzonym wyrazem twarzy. Wyglądało na to, że w ogóle nie przejął się obecnością jej koleżanek. Bo czym? Jest tylko grzecznym demonem, który wrócił właśnie z Reverentii  i ma ochotę powyrzynać wszystkich wkoło. Zachichotał.
– Wchodzimy, żeby nie było – odezwał się znudzony głos Alexandry.
W momencie, kiedy ciężki, czarny but otworzył brutalnie drzwi, Patricia zdążyła wepchnąć Soriela pod stół. Nerwowym i szybkim ruchem poprawiła biały obrus. Następnie z uroczym uśmiechem stanęła przed swoimi przyjaciółkami i skrzyżowała ręce za plecami. Wyglądała jak robot, który wita swoich gości wyuczoną formułą:
– Dobry wieczór.
Cała trójka la bonne fee weszła do kuchni. Pat wiedziała, że to nie skończy się dobrze…