niedziela, 10 kwietnia 2016

[TOM 2] Rozdział 33 - "Powrót do rzeczywistości"

Dawno nie było laurielowego rozdziału, prawda? Nareszcie ma prawo bytu. I choć ta seria zdarzeń będzie raczej toczyć się wokół Sorci, to jednak Lauriel pojawią się nie raz. Kiedy poprawiałam rozdział to uśmiechałam się do siebie jak debil. Nie poczułam, że jakoś szczególnie mi się podoba, ale uradował mnie sam fakt, że nareszcie mogłam odpocząć od 3-osobowej narracji i... Lauriel - wielki powrót! Jak tu się nie cieszyć? Rozdziały bez Laury były dla mnie pewną mordęgą. Mam wrażenie, że zgubiłam gdzieś jej charakter. Oby nie. Zostaje mi zaprosić do czytania!
***
   
                – Nie powinnaś tutaj być.
                Zagotowało się we mnie. Jak to? Po roku ktoś przychodzi do mnie w snach i próbuje mi wmówić, że to nie jest świat w którym powinnam żyć?! Dlaczego mam jej wierzyć? Tak, wiem, to moja matka, ale mówi mi to kiedy śnię. To może być tylko i wyłącznie wymysł mojej chorej wyobraźni.
                Calanthe dostrzegła, że nie jestem przekonana co do jej wypowiedzi. Westchnęła ciężko i chwyciła mnie za dłonie. Swoją twarz pochyliła tuż nad moją. Starała się do mnie mówić jak do dziecka.
                – Zaufaj mi.
                – Nie. – Odpowiedź padła z moich ust zanim dokładnie ją przemyślałam. Nie wiedziałam dlaczego panował nade mną tak wielki gniew. Przecież to tylko sen, powinnam do tego podejść spokojnie, z pobłażaniem, kiwać głową, uśmiechać się i milczeć, nie zaprzeczać. Zaprzeczenie mogło mieć koszmarne skutki.
                Wyrwałam ręce z uścisku matki i odsunęłam się od niej. Calanthe nie należała do osób, które łatwo się poddają, miałam tego świadomość. Wiedziałam, że nie będzie się przede mną korzyć, a w razie czego chwyci mnie za włosy i wytarga. Ta myśl sprawiła, że przeszły mnie ciarki. Dlaczego bałam się osoby, która przed śmiercią była częścią mojego świata? Co jest ze mną nie tak?
                – Sen za życie – padło stwierdzenie. Kobieta nie przejęła się moim oporem. Po prostu zapaliła papierosa i wydmuchała dymek w błękitną przestrzeń nieba. – Twoim przeznaczeniem od początku było umrzeć i umarłabyś, gdyby nie la bonne fee. Poczęstowały cię równie niebezpieczną, co zbawienną miksturą o nazwie „sen za życie”. Dzięki niej, czy raczej przez nią twój umysł wytworzył bezpieczny świat, który jest odzwierciedleniem twoich pragnień. Wiem, zabrzmi to dziwnie, ale gdy się budzisz, nie jesteś w prawdziwym świecie. To co teraz widzisz, jest bardziej prawdziwe niż to, co przezywasz na co dzień. Jesteś tylko duszą, wędrującą po krainie snów. Prawdziwa Laura od roku leży w szpitalnym łóżku.
                Oniemiałam. Nie byłam w stanie się ruszyć, nie byłam nawet w stanie myśleć. Sen za życie? Jak się nad tym zastanowię to rzeczywiście bardzo często słyszałam w swoich snach tą nazwę, tylko nigdy nie wiedziałam czym jest. Nagle wiele rzeczy zaczęło rozświetlać mroki moich sfałszowanych myśli.  Czy to dlatego śniłam czasem o swojej śmierci i czułam, jakbym nie powinna istnieć?
                Potrząsnęłam głową. Nie. Nie mogłam wierzyć komuś, kto pojawia się w snach. To absurd.
                – Dlaczego mam ci wierzyć? – spytałam chłodno.
                – Bo jestem twoją matką, to po pierwsze. – Calanthe prychnęła głośno, pokazując swoje niezadowolenie. To naruszyło sferę mojego perfekcyjnego świata. Zaraz. Czy to nie jest tak, że to właśnie w snach przeżywam same, ciężkie do przetrawienia rzeczy? Na zewnątrz nigdy nie dzieje się źle, nigdy nic mnie nie dręczy, to poza tym światem perfekcjonizm rzeczywistości pęka.
                – Po drugie – kontynuowała, wydmuchując dym z papierosa prosto w moją twarz – Jeżeli nie podejmiesz walki i nie wyrwiesz się stąd, zostaniesz tu na zawsze, a ta demoniczna sierota zdeprawuje do końca twoje dziecko. Pomyśl o tym. Wolisz grzać dupę w świecie gdzie ci wygodnie, czy pomóc przyjaciołom w prawdziwym świecie, gdzie zmagają się z demonami i wiedźmami? – Kobieta uniosła brew do góry. – Obudź się.
                Cofnęłam się. Miałam ogromny mętlik w głowie. Jakieś głosy zaczęły wołać do mnie z oddali. Mówiły, żebym jej nie wierzyła, płakały, żebym wracała do swojego świata, bo czekają tam na mnie bliźniaki. Te głosy zagłuszały moje myśli i słowa Calanthe. Próbowały mnie przekonać, ze to co widzę i słyszę jest nieprawdą.
                – Laura! – warknęła Calanthe. – Nie słuchaj tego, co się teraz dzieje w twojej głowie! Na tym polega „sen za życie”! Ta piekielna mikstura chce cię tu zatrzymać na mocy kontraktu, który nieświadomie i nie z własnej przyczyny zawarłaś! – Matka chwyciła mnie za ramiona, a ja w panice odepchnęłam ją. Miałam ochotę uciec, miałam ochotę krzyczeć. Głosy w głowie wybuchały jak piekielne płomienie, które trawią wszystko, co napotkają na swojej drodze, nie dając się ugasić nawet potężnym falom morskim. Jedna strona kazała mi uciec, zapomnieć, posłać Calanthe w diabły, wrócić do Nathiela, który leży teraz w łóżku obok mnie, druga nawoływała do mnie głosem przyjaciół: „wróć, Laura!”, „tęsknię, to już rok”, „obudź się wreszcie!”. I ten przejmujący, pojedynczy płacz dziecka, przebijający się przez ścianę głosów. To płacz Aury.
                Zaczęłam krzyczeć. Padłam na kolana przykładając dłonie do głowy. Co za ból! Od roku nie czułam się tak źle! Zaraz. Ból? 
                Wytrzeszczyłam oczy. Nieważne czy spałam dwie godziny, czy trzy, nie było po mnie widać objawów zmęczenia. Zawsze wyglądałam i czułam się jak nowo narodzona. Nigdy nic mnie nie bolało, nawet jeżeli spadłam ze schodów na głowę, czy przecięłam się nożem – w takich momentach dziwiło mnie, że krew nie chciała wydostać się z mojej rany, uznawałam wtedy, że widocznie miałam urojenia i wcale nie doszło do zranienia. Czy to nie było dziwne? 
                Calanthe uklęknęła i zabrała dłonie z mojej głowy  znów były w jej objęciach.
                – Pokonałam długą drogę, żeby tu trafić. Nie przyszłam tu na darmo. Inni też nie mówili do ciebie na bez potrzeby, spędzając z twoim martwym ciałem długie godziny w szpitalu. Wszyscy wierzą, że wrócisz, jesteś cholerną egoistką – warknęła.
                To mnie oburzyło. A może miało mnie oburzyć? Nerwy stłumiły atakujące moją głowę głosy.
                – Daj mi spokój – syknęłam. – Niczego nie rozumiem! Nie chcę nigdzie wracać, chcę się obudzić!
                Calanthe uderzyła mnie prosto w twarz. Zdziwiłam się, gdy poczułam na poliku ból. Zaskoczona położyłam dłoń na szczypiącej mnie skórze twarzy.
                – Poczułaś? – spytała z krzywym uśmiechem. – Niby śnisz, a jednak czujesz więcej niż po przebudzeniu. Wiesz dlaczego? Bo jestem prawdą. Jestem częścią twojego prawdziwego świata. Tak, wiem, nie żyję, ale uwierz mi, jestem bardziej żywa niż to, co stworzył twój umysł na potrzeby własnych marzeń.
                Wciąż patrzyłam oniemiała w jej błękitne oczy pełne powagi. Rzeczywiście. Mimo tego, że była martwa, a świat, który tworzył się wokół mnie wyimaginowany, czułam, że ma wyraźniejsze kontury niż to w czym przyszło mi żyć. Nic nie było za mgłą, nic się nie zapętlało. Nie rozumiałam tego.
                – Czy nie pamiętasz, że Joanne umarła? Nie pamiętasz kiedy urodziły się twoje dzieci? Nie, to nie był środek zimy, to był początek lata. Departament wraz z wiedźmami istnieją i rosną w siłę, organizacja Nox potrzebuje członków. Powróć myślami do tego, co przeżyłaś, a wmówiono ci, że jest fałszywe. Czy tamte obrazy nie wydają ci się bardziej znajome niż to?
                Potrząsnęłam głową nie po to, aby zaprzeczyć, tylko z pewnym niedowierzaniem. Calanthe mówiła prawdę. Wszystko w moim świecie było inne, idealne. Dlaczego sama uznałam siebie za wariatkę? Dlaczego nie posłuchałam własnego serca i głosów, które mnie nachodziły? Nie musiałam wiedzieć co konkretnie mówią, wystarczyło, że nawoływały mnie do powrotu.
                – Przebudź się! – Głos Calanthe zabrzmiał potężnie. Gdybym nie była sparaliżowana, na pewno bym się wzdrygnęła.
                – Jak? – spytałam ledwo słyszalnie. Moje gardło było ściśnięte, nie mogłam z siebie wydusić niczego więcej.
                – Tego ci nie powiem, musisz to zrobić sama. – Matka puściła moje ręce i powstała. Widziałam, że jej kontury powoli się rozpływają.
                – Nie wiem co mam zrobić – szepnęłam bezradnie. – Chcę wrócić. Od początku domyślałam się, że coś jest nie tak, ale...
                Kobieta przyłożyła do moich ust przeźroczysty palec i posłała uspokajający uśmiech. Błękit jej oczu zaczął przywodzić na myśl spokojne morze. Wszystkie problemy magicznie odpłynęły. A może to tylko chwila otępienia?
                Ostatnimi słowami jakie wypowiedziała nim w pełni zniknęła, były słowa:
                – Wszyscy na ciebie czekają.
                Gdy las wkoło zaczął się rozpływać, a ciemność go pochłaniać, zaczęłam krzyczeć. Sen dobiegł końca. Zerwałam się z łóżka i wyskoczyłam spod kołdry jak opętana. Nierzeczywisty Nathiel spojrzał na mnie z pewną troską w oczach. Prawdziwy Nathiel tak nie wyglądał. Prawdziwy Nathiel wyskoczyłby z łóżka ze mną i stwierdził, że mało nie dostał zawału! 
                Nieznajomy zaczął iść w moją stronę, a ja gwałtownie się cofnęłam. Chciałam uciec. Ramiona fałszywego Nathiela były zwodzące. Zawsze mnie dotykał, gdy zaczynałam wątpić. To ta przeklęta mikstura. To ona sprawowała władzę nad moim umysłem i nie pozwalała przerwać kontraktu brzmiącego w słowach: „sen za życie”.
                Dłużej się nie zastanawiając wybiegłam z pokoju. W drzwiach minęłam zaskoczoną Joanne, trzymającą radośnie uśmiechającego się Nate’a. Co za fałsz! Co za obłuda!  Życie nie może być takie szczęśliwe! Takie idealne, rutynowe! Nic nie powtarza się dwa razy!
                – To kłamstwo – syknęłam. – Jesteście tylko w mojej wyobraźni! – Wyminęłam swoją matkę w drzwiach i zaczęłam zbiegać po schodach na dół. Nie wiedziałam dlaczego akurat tam. Czy na zewnątrz poczuję się bezpieczna? To także obcy świat. Jak mam się stąd uwolnić? A jeśli ktoś mnie chwyci i cały strach oraz pewność, że nie jestem tu gdzie powinnam być uleci ze mnie? Nie chcę tego. Nie teraz, kiedy odkryłam prawdę.
               Na bosaka, wybiegłam na dwór. Kolejna fałszywa rzecz. Dlaczego stąpając po śniegu bosymi stopami nie czułam zimna? Byłam taka ślepa!  Przecież wszystko przemawiało za tym, że to fałszywy świat, a mimo tego odpychałam od siebie te przeklęte myśli, bo chciałam żyć jak normalny człowiek! Jestem tchórzem! Egoistką! Uciekłam w spokój, którego mi brakowało, a przecież prawdziwy świat, gdzie istnieją demony cały czas mnie do siebie wołał!
Nie wiedziałam co robię. Sztuczny Nathiel i sztuczna Joanne biegli w moją stronę i wykrzykiwali me imię w panice. Upadłam na kolana jeszcze zanim pokonałam furtkę i wrzasnęłam tak przeraźliwie, jak nigdy mi się to nie udało. Zamknęłam oczy w panice, nie chcąc widzieć co się stanie, gdy je otworzę, a podejrzewałam przecież najgorsze – że to nic nie da. Darłam się tak przeraźliwie, że nic nie było w stanie dojść teraz do moich myśli. Ogarnął mnie chaos, czy może raczej pustka?
Zerwałam się z łóżka z głośnym krzykiem. Wokół mnie były białe, obce ściany, a ja sama leżałam w łóżku. Obraz ten zaczął się powoli rozpływać. Chciałam go uchwycić, nim upadnę. Dłoń wyciągnęłam w pustkę. Jakieś oczy wpatrywały się w moją twarz – wyglądały jak obce, nieprzyjazne cienie, ich ręce zaczęły po mnie sięgać. Chciałam się wyrwać, ale to nic nie dało. Opadłam bezsilna na poduszki i straciłam przytomność.
***
– Patrz, Aura! Nożowy samolot!
Demon zaczął machać exitialis nad głową rocznej córki, która śmiała się wesoło i z uporem próbowała sięgnąć ostrza. Czuł, że obydwoje muszą odreagować kolejny, upalny dzień spędzony wśród czterech, szpitalnych ścian. Dziś znowu się nagadał, ale czy to coś dało? Nie. Powoli zaczynał wątpić w to, że jego rozmowy cokolwiek dają. Raczej pomagał nimi swojej samotności niż Laurze, która była w śpiączce. Co za przeklęty los. Ile Calanthe zamierzała jeszcze czekać?
Nathiel tak się zamyślił, że nie zauważył, kiedy córka chwyciła oburącz jego nóż. Zdziwił się, ale nie wzruszył tym, że mogła się przecież zranić.
– Sprytna, mała bestia – powiedział z szerokim uśmiechem na twarzy i poklepał ją po głowie.
Amy, blada jak ściana stanęła w progu kuchni ze ścierką i mokrym talerzem w ręce. Najwyraźniej musiała być trakcie mycia naczyń. Miała przerażoną minę. Zaczęła piszczeć jak opętana.
– Dzieci nie mogą się bawić nożem, Nathiel! Zrobi sobie krzywdę! P-przecież jest po części demonem, a to to… to wasze excialitis czy jak wy to tam zwiecie!
Exitialis – poprawił ją skupiony na czytaniu jakiś papierów Sorathiel.
– To nie jest ważne! Nathiel, każ jej to puścić! – piszczała dalej Amy.
Auvrey przewrócił oczami. Jak zwykle ta głupia baba wtrącała się w jego wychowywanie. Nie obchodziło go, że miała młodsze rodzeństwo i wiedziała jak się zajmować dziećmi. To pewnie cieniasy i tchórze, tacy sami jak i ona. Aura ma być twarda, a gdy się nauczy chodzić zabije pierwszego demona! Będzie najlepszą łowczynią na świecie i to już niedługo! Boski ojciec będzie czuwał!
Z tą oto myślą, przytulił mocno do piersi swoją pociechę. Nóż exitialis upadł na sofę, co wywołało u niej łzy.
– Tatatataaaaa – zajęczała, pokazując ręką na opuszczoną rzecz.
Zanim Nathiel sięgnął po zgubę, zdążyła ją pochwycić Amy. Spojrzała z góry na demona i przybrała poważną minę.
– Zrobi sobie krzywdę.
– Oddaj to, głupia babo – syknął w odpowiedzi.
– Sor, on mnie wyzywa!
– Nathiel, nie wyzywaj jej.
– Sorath, jesteś cipą, nie słuchaj jej!
Ethan, który siedział z boku przewrócił oczami. Codzienne kłótnie na temat wychowywania dzieci i wyzwisk stawały się już męczące. A może to on był już stary na takie rozmowy? Już od małego zarzucali mu zbyt wielką powagę i mówili, że zachowuje się jak czterdziestolatek. Skoro teraz ma ponad czterdzieści lat to może zachowuje się już jak stary dziad po osiemdziesiątce?
– Amy, oddaj mu nóż i będziesz miała spokój.
– A-ale Aura może sobie zrobić krzywdę!
– Ale to moja córka, nie twoja! Zrób sobie własną!
– Chciałam, ale Sorathiel nie chce!
– Mówiłem, że Sorath to cipa!
– Skończcie – burknął Ethan znad kubka kawy. – Kłócicie się jak dzieci. – Jego wzrok powędrował w stronę telefonu, który wibrował od dłuższego czasu poruszając całą ławę w ruch. – Telefon – dodał krótko.
Auvrey przewrócił oczami.
– Niech sobie dzwonią, pewnie to znowu ci z banku będą mi próbowali wcisnąć nowy telefon.
– Nathiel, bank nie próbuje wciskać telefonów, bank ich nie sprzedaje – mruknął na boku Sorathiel.
– Bank to bank i tak chcą wydoić człowieka jak krowę. No i demona też. – Niezadowolony chłopak podszedł do telefonu z Aurą na rękach i spojrzał obojętnie na wyświetlacz. Obcy numer. Zazwyczaj ich nie odbierał, bo po co? A jak to jakaś szalona fanka? Musiał jakieś mieć. Kobiety na niego leciały. Wszystkie, bez wyjątku.
Telefon przestał dzwonić, by po kilku sekundach znów rozbrzmieć głośnym utworem.
– Odbierz, może to coś ważnego – powiedział jego przyjaciel.
Zirytowany demon chwycił za telefon i wcisnął zieloną słuchawkę.
– Czego? – warknął do nieznanego rozmówcy. Po drugiej stronie rozległ się kobiecy głos. Ktoś pytał czy nazywa się Nathiel Auvrey. Potwierdził. Gdy usłyszał, że dzwonią ze szpitala, jego demoniczne serce stanęło prawie w miejscu. Od zawsze był optymistą, ale musiał przyznać, że ta przeklęta pielęgniarka napędziła mu niezłego stracha. Ile było już przypadków śpiączek, które kończyły się śmiercią? Miał nadzieję, że Laurze nic nie grozi. Nie spodziewał się bynajmniej usłyszeć pozytywnych słów odnoszących się do sytuacji. W końcu kto by podejrzewał, że... Laura się obudzi.
Demon opuścił telefon na podłogę, nie rozłączając się. Chyba nikt nigdy nie widział go w takim stanie jak teraz. Miał rozszerzone w zdziwieniu usta i wielkie, szmaragdowe oczy przepełnione tajemniczym blaskiem. Reszta bała się go spytać o co może chodzić. Pewnie nie zdążyliby nawet tego zrobić, bo krótki szok demona przerodził się nagle w szaleństwo. Nie zwracając uwagi na telefon, wybiegł z prędkością światła z organizacji. Sorathiel i Amy zdążyli tylko wymienić pytające spojrzenia.
– Nie wierzę – mruczał do siebie demon. Gdy jego córka cieszyła się i machała piąstkami w górze, on pędził ile sił w nogach w stronę szpitala. Na razie nie chciał się cieszyć, przecież mógł mieć przesłyszenia, albo co gorsza przekręcić to, co słyszy na własną korzyść. Nie chciałby się zawieść, kiedy już wyląduje w celi szpitalnej Laury. Musi przekonać się o prawdziwości tych słów sam. 
Oczy. Chciał zobaczyć otwarte oczy swojej dziewczyny, matki jego córki. Ich jasną zieleń o której powoli zaczynał zapominać. Chciał usłyszeć z jej ust kilka, może nawet nic nieznaczących słów, ponieważ powoli zapominał o brzmieniu jej głosu. Chciał widzieć jak Laura się porusza, jak jej usta rozszerzają się w bladym uśmiechu, poczuć jak trzyma go za rękę, zobaczyć jej minę, gdy ujrzy roczną już Aurę. Wizje pozytywnej przyszłości zaczęły go zalewać. Miał się nie cieszyć, póki jej nie zobaczy, ale nie mógł nic poradzić na to, że był pełen tej cholernej nadziei. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę z  tego, że jego życie bez Laury było puste. Niby spędzał czas z Aurą i resztą organizacji Nox, ale gdy nie było jej przy nim, czuł się całkowicie obco. Te smętne uczucia cały czas krył gdzieś na dnie serca i zastępował je nowymi pokładami nadziei. Był w stanie żyć i próbował być tym samym Nathielem co zawsze – udawało mu się to, ale tylko po części. Gdy zostawał w domu sam czuł się jak zwykła, cielesna powłoka bez duszy, która prawdopodobnie powędrowała do sfałszowanego świata Laury. Tylko podczas misji odzyskiwał zapał – w końcu to one były jego radością, gdy nie znał jeszcze bladej dupy albinosa.
Czyżby samotność miała odejść raz na zawsze? Z pewnością na zawsze – nigdy więcej nie wypuści z rąk tak cennej dla siebie osoby.
Wpadając przez główne drzwi do szpitala wzbudził zainteresowanie zgromadzonych tu pacjentów i personelu. Wszyscy obserwowali ze zdziwieniem jak ten szaleniec przemierza korytarze, aby trafić do określonego celu. Niektóre z pielęgniarek zdawały sobie sprawę z tego kim był. W końcu ten przystojny młodzieniec przychodził tu codziennie do swojej śpiącej dziewczyny. Niektóre z nich zaczęły się uśmiechać, w końcu doszła do ich uszu wiadomość o jej przebudzeniu. Nikt nie chciał go zatrzymywać i karcić za bieganie po korytarzach oraz niezgłoszenie swojej obecności i zamiaru odwiedzin chorej. Miłości się nie zatrzyma, pokona każdą przeszkodzę.
Nathiel nie zastanawiał się, gdy stanął już przed drzwiami pokoju Laury. Chwycił za klamkę i szarpnął nią gwałtownie w dół. Drzwi ustąpiły, podobnie jak jego radość. Gdy stanął zdyszany i lekko roztrzepany na środku pokoju, dostrzegł, że Laura wciąż leży w tej samej pozycji z zamkniętymi oczami. Jeszcze nigdy w życiu nie poczuł tak wielkiego zawodu. Jego świecące oczy powoli zaczęły tracić radosny blask.
– Tata! – wykrzyknęła oburzona Aura, waląc ojca pięścią w pierś. Zapewne nie miała na myśli niczego konkretnego, ale Nathielowi to pomogło. Przecież mogła teraz spać, zemdleć, cokolwiek. Skoro nikogo nie było w jej sali, oznaczało to, że jej życie nie było zagrożone.
Z głośnym skrzypnięciem przysiadł na krześle i nachylił się nad Laurą. Miał teraz bardzo niepodobną do siebie, bezradną minę.
– Powiedz, że mówili prawdę – szepnął.
Aura, którą posadził na łóżku, bujała się wesoło na kołdrze i patrzyła na swojego ojca. Szczebiotała coś wesoło, jednak Nathiel nie rozumiał dziecięcego języka. Zapewne chciała powiedzieć coś wesołego. Np. „nie martw się, tato, mama się zaraz obudzi!”. Co za głupie wyobrażenie. Przecież była jeszcze za mała, żeby myśleć o takich rzeczach.
Przez dłuższą chwilę nie było widać na twarzy Laury oznak przebudzenia, Auvrey jednak nie spuszczał z niej wzroku. Gapił się na nią nieprzerwanie, nawet nie mrugając oczami. Wreszcie się doczekał. Dziewczęce powieki zaczęły powoli drgać. Ogarnęło go wielka radość i wzruszenie.
Laura naprawdę się obudziła. To nie było kłamstwo.
***
– Obudziłaś się! Obudziłaś!
Nie zdążyłam nawet złapać oddechu, a ciepłe ramiona otuliły moje chłodne, blade i słabe ciało. Nie wiedziałam co się dzieje. Niepewnym wzrokiem omiotłam biały pokój, przywodzący na myśl salę szpitalną. Jakieś dziecko szczebiotało w tle. Coś ściągało ze mnie kołdrę, przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej chłodno. Zaczęłam drżeć i szczękać zębami z zimna, ciepłe ramiona ratowały mnie jednak przed całkowitym zamarznięciem. Wiedziałam już, że to Nathiel. Prawdziwy Nathiel.
Uśmiechnęłam się słabo, bo nic więcej nie byłam w stanie zrobić. Jeżeli naprawdę wróciłam do swojego świata, oznaczało to, że leżałam w bezruchu przez cały rok. Kończyny całkowicie odmawiały mi posłuszeństwa, byłam podtrzymywana tylko dzięki sile Nathiela. Musiałam wyglądać naprawdę marnie. Przecież dostawałam posiłek tylko przez kroplówkę. Zostało mi tylko wtulić głowę w szyję chłopaka i zamknąć oczy, pod którymi zaczęły tworzyć się łzy szczęścia. Tak bardzo się cieszyłam, że znów jestem w świecie w którym powinnam być, a jednocześnie bardzo żałowałam, że budzenie zajęło mi aż rok. Musiało mnie ominąć naprawdę wiele rzeczy. Czułam się dziwnie. Jakbym wróciła z długiej podróży do rodzinnego miasta. Jednocześnie szczęśliwa i strasznie zmęczona. Pewnie dużo czasu minie zanim powrócę do normalnego trybu życia.
– Tatatata! – Dziecięcy głos przerwał nasze tulenie. Gdy Nathiel odchylił się do tyłu, wciąż mnie podtrzymując, moim oczom ukazała się mała, roczna istota o czarnych, krzywych kucykach, z oburzoną miną. Aura. Moja córka. Wyglądała zupełnie inaczej niż w fałszywym świecie. Przede wszystkim miała przedziwny kolor oczu. Zaraz. Nathiel opowiadał mi o tym w snach. ¾ demona, barwa moich i jego oczu. Poczułam, jakby ktoś walnął mnie pięścią w twarz. Moja córka. To naprawdę była moja córka. Wychowywała się beze mnie. Piła mleko z butelki, wciąż powtarzała słowo „tata” i zapewne umiała już chodzić. Ominęły mnie najważniejsze momenty życia mojego rocznego dziecka. Z trudem powstrzymałam się od płaczu.
– A wiesz kto to jest? – spytał radośnie Nathiel. – To twoja mama. Powtórz za mną Aura: mama.
– Tata – powiadała uparcie Aura, chmurząc swoją dziecięcą buźkę.
Chęć płaczu odeszła i ustąpiła miejsce uśmiechowi. Nie, wcale nie żałowałam tego, że powtarzała „tata”. To przecież znaczyło, że Nathiel świetnie dawał sobie beze mnie rady i sam wychował naszą córkę. Miałam tylko nadzieję, że nie uczynił zbyt wielu błędów w ojcostwie i nie będę musiała prostować jej dziecięcych zwyczajów.
– To nic – odpowiedziałam ochrypłym, ledwo słyszalnym głosem. No, tak, przecież dawno go nie używałam. Jest tak bezużyteczny jak i moje ciało.
Nathiel znowu przytulił mnie do piersi. Nad uchem słyszałam charakterystyczne pociąganie nosem. Przecież demony nie miewały kataru. Zdziwiłam się.
– Płaczesz? – zapytałam szeptem.
– Ogłupiałaś? – prychnął chłopak. Rękawem przetarł oczy. Starał się to zrobić dyskretnie, ale uczynił to nieskutecznie. Płakał. A nawet jeśli nie płakał, to musiał uronić choć jedną łzę. Płaczący Nathiel. To takie nierealne. Na pewno jestem we właściwym świecie?
Chciałam się zaśmiać, ale z moich ust padł tylko chrapliwy oddźwięk. Auvrey oderwał się ode mnie i spojrzał mi prosto w oczy. Poczułam do niego niewyobrażalnie wielką miłość i tęsknotę. Nie mogłam się nie uśmiechać. On przecież robił to samo. Długo patrzyliśmy sobie w oczy nie mogąc nacieszyć się swoją obecnością. Gdyby nie Aura, która zaczęła ciągnąć mnie za przydługie włosy, zapewne tkwilibyśmy w takich pozach już na wieczność.
– Hej, nie wolno ciągnąć mamy za włosy – oburzył się chłopak i chwycił za drobną rączkę. Zrobił to tak delikatnie, że mnie zadziwił.
– Tata! – oburzyła się nasza córka. Nasza córka? To wciąż brzmiało tak dziwnie i nierealnie. Nie mogłam uwierzyć w to, że przegapiłam cały rok dorastania bliźniaków. Swoją drogą. Zastanawiało mnie gdzie w takim razie znajduje się Nate.
– Już idziemy. – Auvrey przewrócił oczami. Chciał mnie zostawić? Nie pozwolę mu tak szybko odejść! Nie teraz!  Nie widzieliśmy się przez tyle czasu! Jeżeli opuści mnie i wróci do domu, chyba oszaleję wśród szpitalnych ścian. – Razem – dodał, patrząc prosto w moje oczy. Zamrugałam nimi kilka razy.
– Co?
Demon nie dał mi dojść do słowa. Zrobił coś przedziwnego. Najpierw wziął prześcieradło i Aurę w ramiona, a potem zgrabnym i szybkim ruchem przymocował córkę do swojej klatki piersiowej i obwiązał prześcieradłem tak, aby nie upadła. Aurze najwyraźniej się to spodobało. Zaczęła się śmiać i machać rękami w górze. Później, nie pytając o zdanie, chwycił mnie w swoje ramiona i podrzucił do góry. Patrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem, godnym małego chłopca, który coś zbroił. Chyba nie chciał mnie stąd zabrać? Przecież wciąż wymagałam obserwacji, zapewne jakiejś rehabilitacji, czegokolwiek. Co on planował?
                Szybko znalazłam się na jego plecach. Moje dłonie zarzucił na swoje ramiona tak, że byłam go w stanie objąć. Oczywiście nie zrobiłam tego, bo ledwo poruszałam rękoma.
                Zaraz. Czy Nathiel zamierzał mnie porwać?
                – Uciekamy ze szpitala i nie obchodzi mnie świat! – wykrzyknął, wznosząc triumfalnie pięść do góry. Jego głośny, radosny śmiech poniósł się po białym, smętnym pokoju, który dzięki niemu wydawał się być teraz najpiękniejszym miejscem na Ziemi. Zdołałam wydusić z siebie tylko jedno słowo, które nawet nie zabrzmiało groźnie:
                – Oszalałeś?
                – Bez ciebie byłem tego bliski – stwierdził.
                Westchnęłam cicho i oparłam głowę o jego ramię. Nie mogłam opanować radości, która sprawiała, że moje ciało niespokojnie drżało. Nareszcie byłam tu, gdzie powinnam być. Nareszcie.
                Gdy Nathiel biegł przez śliskie kafelki szpitala, ludzie zaczęli mu się przyglądać z zainteresowaniem. Moja biała, szpitalna koszula powiewała na sztucznym, wywołanym przez niego wietrze. Było mi chłodno, choć za oknem panowało lato. Nie przejmowałam się tym. Byłam za bardzo szczęśliwa. W moich uszach brzęczał szaleńczy śmiech demona i diaboliczna nutka zadowolenia mojej córki. Nie miałam wątpliwości co do tego, że Aura wdała się w ojca.
                Minęliśmy kilka pielęgniarek. Niektóre wpatrywały się w nas zdezorientowane. Najbardziej błyskotliwie zareagowały kobiety przy rejestracji. Zaczęły krzyczeć do Nathiela, żeby mnie zostawił, bo zrobi mi krzywdę, przecież jestem pacjentką, nie może sobie od tak mnie wynosić. To jednak nic nie dało. Demon nie zwracał na nie uwagi. Zgrabnie wyminął postacie w białych kitlach i spódnicach, a potem wypadł na zewnątrz.
                Dzień był dziś gorący, powoli zbliżał się ku końcowi, wielka, pomarańczowa kula znikała za horyzontem, oświetlając nasze twarze podczas szaleńczego biegu. Tak, to był mój świat. W tym fałszywym zachód słońca nigdy nie był tak piękny, a tło takie realne – tam wszystko było za lekką mgłą. Miałam ochotę śmiać się głośno razem z Nathielem i Aurą, jednak moja krtań mi na to nie pozwalała. Wystarczyło, że po prostu się uśmiechałam.
                Gdy zniknęliśmy już z widoku szpitalnej załogi i znaleźliśmy się w parku, Auvrey przestał biec. Teraz szliśmy już powolnym krokiem, mijając okoliczne, zielone trawy. Zachodowi słońca towarzyszył lekki podmuch kojącego wiatru, kołyszący drzewami. Szum liści był tak cudowny, że zamknęłam oczy. Dopiero teraz poczułam jak bardzo tęskniłam za tym światem. Za każdym dźwiękiem, najmniejszym elementem krajobrazu, czyniącym świat piękniejszym. Tam tego nie było. Wszystko było sztywne i perfekcyjne, jak chciałam, w rzeczywistości tęskniłam jednak za czymś innym.
                – Nawet nie wiesz jak się cieszę, że wróciłaś – zaczął rozmowę Nathiel – Ta stara baba Calanthe w końcu do ciebie dotarła?
                – Tak – odpowiedziałam krótko. – To dzięki niej tu jestem.
                – Przynajmniej na coś się przydała – prychnął w odpowiedzi.
                Przewróciłam oczami, jednak nie odpowiedziałam na tą kwestię.
– Dużo się wydarzyło?
– Nawet nie wiesz jak wiele rzeczy cię ominęło. Ale spokojnie, wszystko ci opowiem, pokażę, przyzwyczaisz się – odpowiedział radośnie chłopak.
Była jeszcze jedna rzecz, która mnie dręczyła. Calanthe w rozmowie ze mną wspominała tylko o jednym dziecku, nie mówiła o bliźniakach. Również w szpitalu nie było z nami naszego syna. Jakieś niewyraźne wspomnienie ze snu zaczęło dręczyć moje myśli. Musiałam w końcu o to spytać.
– Gdzie jest Nate, Nathiel?
Nastąpiła długa cisza. Auvrey wciąż szedł, skręcił jednak w prawą stronę, gdzie stała drewniana ławeczka. Jego zwlekanie z odpowiedzią zaczęło mnie niepokoić. Spodziewałam się najgorszego, w końcu byłam pesymistką.
Zostałam ściągnięta i posadzona na drewnianym oparciu. Przechyliłam się niebezpiecznie w prawą stronę, Nathiel jednak szybko mnie złapał i oparł o swoje ramię. Ani razu nie spojrzał mi w oczy. Czułam coraz większy niepokój.
– Powiedz to – szepnęłam, wpatrując się w jego zamyślony nostalgicznie profil twarzy.
Westchnął ciężko.
– Nie ma go – stwierdził krótko.
Serce stanęło mi w miejscu.
– Nathiel, mów o co chodzi, chyba nie chcesz powiedzieć, że…
– Nie – zaprzeczył stanowczo, spoglądając na mnie z powagą. – Nie umarł.
Zaciśnięte gardło rozluźniło się. Byłam już bliska płaczu.
– Żyje, ale… nie wiemy gdzie jest. Widzisz, po twoim porodzie bliźniaki zniknęły. Aurę zabrały wiedźmy, a Nate… nikt nie wie gdzie się znajduje. Szukamy go od roku, ale śladu po nim nie widać.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam przed siebie. Aura szczebiotała coraz ciszej. Najwyraźniej była już zmęczona. Nic dziwnego, wciąż była mała i potrzebowała wiele snu.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, ale nie skończyłam zdania. Chłopak prawie natychmiastowo uklęknął przede mną i chwycił mnie za ręce. Czarna główka Aury zaczęła przechylać się w prawą stronę, a malinowe ustka otworzyły się, jakby miały połknąć cały świat. Powoli usypiała. Otoczenie przestało ja obchodzić.
– Przysięgam ci na własne życie, że go znajdziemy. W końcu to miały być bliźniaki Auvrey, a nie sama Aura – powiedział spokojnie, nie spuszczając ze mnie oczu. Wiedział jednak, że nie powstrzyma wodospadu łez, który powoli zaczął przedzierać się przez opuszczone w dół tamy. Zagryzłam wargę, ale to nic nie dało. Płacz mnie pokonał. Byłam taka szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że wróciłam do świata żywych, a teraz nagle wszystko pękło i to nie tylko z powodu Nate’a. Cały rok żyłam w szczęśliwej alternatywie. Nie przejmowałam się niczym, poza głosami w mojej głowie do których przecież z czasem przywykłam. Ten świat, którego częścią byłam, uderzył mnie i swoim pięknem i brakiem idealności. Spodziewałam się spotkać dwójkę dzieci. Zostało mi tylko jedno.
Podczas gdy ja płakałam, Nathiel odwiązał Aurę z pościeli i otulił ją szczelnie bluzą, kładąc na ławce obok nas. Potem przytulił mnie do swojej piersi i zaczął głaskać po głowie.
– Nie becz, Laura – mruknął. – Wróciłaś. Powinnaś się cieszyć.
Nie mogłam niczego wymówić, po prostu potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Chyba jeszcze sporo czasu minie, zanim oswoję się z powrotem do nieidealnego świata, gdzie czekają na mnie demony i same nieszczęścia.
– No, już, cicho, bo tatuś Nathiel zleje cię po tyłku.
               Uśmiechnęłam się przez łzy. Tak bardzo tęskniłam za jego głupotą. Tam gdzie byłam, Nathiel był przecież perfekcyjnym panem domu i ojcem – tego w końcu pragnęła moja dawna podświadomość. Już nigdy więcej nie będę narzekać na to w jakim świecie przyszło mi żyć. Zaakceptuję i zniosę wszystko, co narzuci mi los. Postaram się nie wpadać już w żadną głupią śpiączkę. Od tej pory nie ma mowy o śmierci czy przydługim śnie. Jestem i będę żywa jeszcze przez długi czas.
Nie minęła nawet chwila, a do mojej płaczliwej symfonii radości i smutku dołączyła się Aura. Obydwie roznosiłyśmy niemiły oddźwięk kwilenia po parku. To moja wina, że się obudziła, jednak nic nie mogłam na to poradzić. Płacz sam wydobywał się z mojej piersi. Może to dlatego, że powrót okazał się być zbyt wielkim szokiem? 
Auvrey westchnął bezradnie, ale ze zrozumieniem. Zarówno mnie jak i swoją córkę przytulił do piersi – zaczął nas głaskać po włosach uspokajająco. Zaśmiałam się przez łzy. Już nigdy nie powiem, że jest głupim i nieodpowiedzialnym dzieciakiem. Przez ten czas zapewne niewiele się zmienił i wciąż był do bólu nieidealny, ale musiałam przyznać, że jego zachowanie było dorosłe. 
– Przynajmniej już wiem, po kim Aura ma płacz - powiedział rozbawiony.
W duchu przyznałam mu racje. Bo choć na co dzień kryłam w sobie wszystkie złe emocje i powstrzymywałam się od wylewania łez, czasem było mi potrzebne pełne wyładowanie. Nikt z nas nie był chłodną bryłą lodu, czy kamieniem bez uczuć, wszyscy jak jeden człowiek mieliśmy uczucia.

2 komentarze:

  1. Laura w końcu wróciła, Też się stęskniłam za ich momentami. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo. Naprawdę, Nathiel to ma pomysły. Wynosić Laurę tuż po przebudzeniu ze szpitala i to bardzo z siebie zadowolony. Teraz tylko musi przyzwyczaić Aurę do słowa "mama".
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)

    Na to czekałam! Na Laurę, która zauważy, jak bardzo idealny świat nie pasuje jej do rzeczywistości. Cieszę się, że Cal do niej dotarła , że młoda mama zechciała walczyć o powrót.
    Nathiel w tym rozdziale jest tak nathielowy, że aż nie mogę się nie uśmiechać. Jak napiszę, że go kocham, to niczym nie zaskoczę, prawda?
    Hahaha, wyniesienie ze szpitala dziewczyny może przynieść nieprzyjemne konsekwencje, ale teraz najważniejsze, że rodzina jest w 3/4 (?) razem. Jest lepiej. Niech teraz będzie już wspaniale. Niech się Nate odnajdzie, a będę szczęśliwa.
    Tylko jednej rzeczy mi brakło - pocałunku Lauriel. Tak to nie mam uwag.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń