Dawno nie było laurielowego rozdziału, prawda? Nareszcie ma prawo bytu. I choć ta seria zdarzeń będzie raczej toczyć się wokół Sorci, to jednak Lauriel pojawią się nie raz. Kiedy poprawiałam rozdział to uśmiechałam się do siebie jak debil. Nie poczułam, że jakoś szczególnie mi się podoba, ale uradował mnie sam fakt, że nareszcie mogłam odpocząć od 3-osobowej narracji i... Lauriel - wielki powrót! Jak tu się nie cieszyć? Rozdziały bez Laury były dla mnie pewną mordęgą. Mam wrażenie, że zgubiłam gdzieś jej charakter. Oby nie. Zostaje mi zaprosić do czytania!
– Nie powinnaś tutaj być.
***
– Nie powinnaś tutaj być.
Zagotowało się we mnie. Jak to? Po roku ktoś przychodzi do mnie w snach i próbuje mi wmówić, że
to nie jest świat w którym powinnam żyć?! Dlaczego mam jej wierzyć? Tak, wiem,
to moja matka, ale mówi mi to kiedy śnię. To może być tylko i wyłącznie wymysł
mojej chorej wyobraźni.
Calanthe dostrzegła, że nie
jestem przekonana co do jej wypowiedzi. Westchnęła ciężko i chwyciła mnie za
dłonie. Swoją twarz pochyliła tuż nad moją. Starała się do mnie mówić jak
do dziecka.
– Zaufaj mi.
– Nie. – Odpowiedź padła z moich
ust zanim dokładnie ją przemyślałam. Nie wiedziałam dlaczego panował nade mną tak wielki
gniew. Przecież to tylko sen, powinnam do tego podejść spokojnie, z pobłażaniem, kiwać głową, uśmiechać się i milczeć, nie zaprzeczać. Zaprzeczenie mogło mieć koszmarne skutki.
Wyrwałam ręce z uścisku matki i odsunęłam się od niej. Calanthe nie należała do osób, które łatwo się poddają, miałam tego świadomość. Wiedziałam, że nie będzie się przede mną korzyć, a w razie czego chwyci mnie za włosy i wytarga. Ta myśl sprawiła, że przeszły mnie ciarki. Dlaczego bałam się osoby, która przed śmiercią była częścią mojego świata? Co jest ze mną nie tak?
Wyrwałam ręce z uścisku matki i odsunęłam się od niej. Calanthe nie należała do osób, które łatwo się poddają, miałam tego świadomość. Wiedziałam, że nie będzie się przede mną korzyć, a w razie czego chwyci mnie za włosy i wytarga. Ta myśl sprawiła, że przeszły mnie ciarki. Dlaczego bałam się osoby, która przed śmiercią była częścią mojego świata? Co jest ze mną nie tak?
– Sen za życie – padło
stwierdzenie. Kobieta nie przejęła się moim oporem. Po prostu zapaliła
papierosa i wydmuchała dymek w błękitną przestrzeń nieba. – Twoim
przeznaczeniem od początku było umrzeć i umarłabyś, gdyby nie la bonne fee.
Poczęstowały cię równie niebezpieczną, co zbawienną miksturą o nazwie „sen za
życie”. Dzięki niej, czy raczej przez nią twój umysł wytworzył bezpieczny
świat, który jest odzwierciedleniem twoich pragnień. Wiem, zabrzmi to dziwnie,
ale gdy się budzisz, nie jesteś w prawdziwym świecie. To co teraz widzisz, jest
bardziej prawdziwe niż to, co przezywasz na co dzień. Jesteś tylko duszą,
wędrującą po krainie snów. Prawdziwa Laura od roku leży w szpitalnym łóżku.
Oniemiałam. Nie byłam w stanie
się ruszyć, nie byłam nawet w stanie myśleć. Sen za życie? Jak się nad tym zastanowię
to rzeczywiście bardzo często słyszałam w swoich snach tą nazwę, tylko nigdy
nie wiedziałam czym jest. Nagle wiele rzeczy zaczęło rozświetlać mroki moich
sfałszowanych myśli. Czy to dlatego
śniłam czasem o swojej śmierci i czułam, jakbym nie powinna istnieć?
Potrząsnęłam głową. Nie. Nie
mogłam wierzyć komuś, kto pojawia się w snach. To absurd.
– Dlaczego mam ci wierzyć? –
spytałam chłodno.
– Bo jestem twoją matką, to po
pierwsze. – Calanthe prychnęła głośno, pokazując swoje niezadowolenie. To
naruszyło sferę mojego perfekcyjnego świata. Zaraz. Czy to nie jest tak, że to
właśnie w snach przeżywam same, ciężkie do przetrawienia rzeczy? Na zewnątrz
nigdy nie dzieje się źle, nigdy nic mnie nie dręczy, to poza tym światem
perfekcjonizm rzeczywistości pęka.
– Po drugie – kontynuowała,
wydmuchując dym z papierosa prosto w moją twarz – Jeżeli nie podejmiesz walki i
nie wyrwiesz się stąd, zostaniesz tu na zawsze, a ta demoniczna sierota
zdeprawuje do końca twoje dziecko. Pomyśl o tym. Wolisz grzać dupę w świecie
gdzie ci wygodnie, czy pomóc przyjaciołom w prawdziwym świecie, gdzie zmagają
się z demonami i wiedźmami? – Kobieta uniosła brew do góry. – Obudź się.
Cofnęłam się. Miałam ogromny
mętlik w głowie. Jakieś głosy zaczęły wołać do mnie z oddali. Mówiły, żebym jej
nie wierzyła, płakały, żebym wracała do swojego świata, bo czekają tam na mnie
bliźniaki. Te głosy zagłuszały moje myśli i słowa Calanthe. Próbowały mnie przekonać, ze to co widzę i słyszę jest nieprawdą.
– Laura! – warknęła Calanthe. –
Nie słuchaj tego, co się teraz dzieje w twojej głowie! Na tym polega „sen za
życie”! Ta piekielna mikstura chce cię tu zatrzymać na mocy kontraktu, który nieświadomie i nie
z własnej przyczyny zawarłaś! – Matka chwyciła mnie za ramiona, a ja w panice
odepchnęłam ją. Miałam ochotę uciec, miałam ochotę krzyczeć. Głosy w głowie
wybuchały jak piekielne płomienie, które trawią wszystko, co napotkają na swojej drodze, nie dając się ugasić nawet potężnym falom morskim. Jedna strona kazała mi uciec, zapomnieć, posłać Calanthe w diabły,
wrócić do Nathiela, który leży teraz w łóżku obok mnie, druga nawoływała do
mnie głosem przyjaciół: „wróć, Laura!”, „tęsknię, to już rok”, „obudź się
wreszcie!”. I ten przejmujący, pojedynczy płacz dziecka, przebijający się przez
ścianę głosów. To płacz Aury.
Zaczęłam krzyczeć. Padłam na
kolana przykładając dłonie do głowy. Co za ból! Od roku nie czułam się tak źle! Zaraz. Ból?
Wytrzeszczyłam oczy. Nieważne czy spałam dwie godziny, czy trzy, nie było po mnie widać objawów zmęczenia. Zawsze wyglądałam i czułam się jak nowo narodzona. Nigdy nic mnie nie bolało, nawet jeżeli spadłam ze schodów na głowę, czy przecięłam się nożem – w takich momentach dziwiło mnie, że krew nie chciała wydostać się z mojej rany, uznawałam wtedy, że widocznie miałam urojenia i wcale nie doszło do zranienia. Czy to nie było dziwne?
Wytrzeszczyłam oczy. Nieważne czy spałam dwie godziny, czy trzy, nie było po mnie widać objawów zmęczenia. Zawsze wyglądałam i czułam się jak nowo narodzona. Nigdy nic mnie nie bolało, nawet jeżeli spadłam ze schodów na głowę, czy przecięłam się nożem
Calanthe uklęknęła i
zabrała dłonie z mojej głowy – znów były w jej objęciach.
– Pokonałam długą drogę, żeby tu trafić. Nie przyszłam tu na darmo. Inni też nie mówili do ciebie na bez potrzeby, spędzając
z twoim martwym ciałem długie godziny w szpitalu. Wszyscy wierzą, że wrócisz,
jesteś cholerną egoistką – warknęła.
To mnie oburzyło. A może miało
mnie oburzyć? Nerwy stłumiły atakujące moją głowę głosy.
– Daj mi spokój – syknęłam. –
Niczego nie rozumiem! Nie chcę nigdzie wracać, chcę się obudzić!
Calanthe uderzyła mnie prosto w
twarz. Zdziwiłam się, gdy poczułam na poliku ból. Zaskoczona położyłam dłoń na szczypiącej mnie skórze twarzy.
– Poczułaś? – spytała z krzywym
uśmiechem. – Niby śnisz, a jednak czujesz więcej niż po przebudzeniu. Wiesz
dlaczego? Bo jestem prawdą. Jestem częścią twojego prawdziwego świata. Tak,
wiem, nie żyję, ale uwierz mi, jestem bardziej żywa niż to, co stworzył twój
umysł na potrzeby własnych marzeń.
Wciąż patrzyłam oniemiała w jej
błękitne oczy pełne powagi. Rzeczywiście. Mimo tego, że była martwa, a świat,
który tworzył się wokół mnie wyimaginowany, czułam, że ma wyraźniejsze kontury
niż to w czym przyszło mi żyć. Nic nie było za mgłą, nic się nie zapętlało. Nie
rozumiałam tego.
– Czy nie pamiętasz, że Joanne
umarła? Nie pamiętasz kiedy urodziły się twoje dzieci? Nie, to nie był środek
zimy, to był początek lata. Departament wraz z wiedźmami istnieją i rosną w siłę,
organizacja Nox potrzebuje członków. Powróć myślami do tego, co przeżyłaś, a
wmówiono ci, że jest fałszywe. Czy tamte obrazy nie wydają ci się bardziej
znajome niż to?
Potrząsnęłam głową nie po to, aby
zaprzeczyć, tylko z pewnym niedowierzaniem. Calanthe mówiła prawdę. Wszystko w moim świecie było inne, idealne. Dlaczego sama uznałam siebie za wariatkę? Dlaczego
nie posłuchałam własnego serca i głosów, które mnie nachodziły? Nie musiałam
wiedzieć co konkretnie mówią, wystarczyło, że nawoływały mnie do powrotu.
– Przebudź się! – Głos Calanthe
zabrzmiał potężnie. Gdybym nie była sparaliżowana, na pewno bym się wzdrygnęła.
– Jak? – spytałam ledwo
słyszalnie. Moje gardło było ściśnięte, nie mogłam z siebie wydusić niczego
więcej.
– Tego ci nie powiem, musisz to
zrobić sama. – Matka puściła moje ręce i powstała. Widziałam, że jej kontury
powoli się rozpływają.
– Nie wiem co mam zrobić –
szepnęłam bezradnie. – Chcę wrócić. Od początku domyślałam się, że coś jest nie
tak, ale...
Kobieta przyłożyła do moich ust
przeźroczysty palec i posłała uspokajający uśmiech. Błękit jej oczu zaczął przywodzić na myśl spokojne morze. Wszystkie problemy magicznie odpłynęły. A może to tylko
chwila otępienia?
Ostatnimi słowami jakie
wypowiedziała nim w pełni zniknęła, były słowa:
– Wszyscy na ciebie czekają.
Gdy las wkoło zaczął się
rozpływać, a ciemność go pochłaniać, zaczęłam krzyczeć. Sen dobiegł końca.
Zerwałam się z łóżka i wyskoczyłam spod kołdry jak opętana. Nierzeczywisty Nathiel spojrzał na mnie z pewną troską w oczach. Prawdziwy Nathiel tak nie wyglądał. Prawdziwy Nathiel wyskoczyłby z łóżka ze mną i
stwierdził, że mało nie dostał zawału!
Nieznajomy zaczął iść w moją stronę, a ja gwałtownie się cofnęłam. Chciałam uciec. Ramiona fałszywego Nathiela były zwodzące. Zawsze mnie dotykał, gdy zaczynałam wątpić. To ta przeklęta mikstura. To ona sprawowała władzę nad moim umysłem i nie pozwalała przerwać kontraktu brzmiącego w słowach: „sen za życie”.
Nieznajomy zaczął iść w moją stronę, a ja gwałtownie się cofnęłam. Chciałam uciec. Ramiona fałszywego Nathiela były zwodzące. Zawsze mnie dotykał, gdy zaczynałam wątpić. To ta przeklęta mikstura. To ona sprawowała władzę nad moim umysłem i nie pozwalała przerwać kontraktu brzmiącego w słowach: „sen za życie”.
Dłużej się nie zastanawiając
wybiegłam z pokoju. W drzwiach minęłam zaskoczoną Joanne, trzymającą radośnie
uśmiechającego się Nate’a. Co za fałsz! Co za obłuda! Życie nie może być takie szczęśliwe! Takie
idealne, rutynowe! Nic nie powtarza się dwa razy!
– To kłamstwo – syknęłam. –
Jesteście tylko w mojej wyobraźni! – Wyminęłam swoją matkę w drzwiach i
zaczęłam zbiegać po schodach na dół. Nie wiedziałam dlaczego akurat tam. Czy na zewnątrz
poczuję się bezpieczna? To także obcy świat. Jak mam się stąd uwolnić? A jeśli
ktoś mnie chwyci i cały strach oraz pewność, że nie jestem tu gdzie powinnam
być uleci ze mnie? Nie chcę tego. Nie teraz, kiedy odkryłam prawdę.
Na bosaka, wybiegłam na dwór.
Kolejna fałszywa rzecz. Dlaczego stąpając po śniegu bosymi stopami nie czułam
zimna? Byłam taka ślepa! Przecież wszystko przemawiało za tym, że to
fałszywy świat, a mimo tego odpychałam od siebie te przeklęte myśli, bo
chciałam żyć jak normalny człowiek! Jestem tchórzem! Egoistką! Uciekłam w spokój, którego mi
brakowało, a przecież prawdziwy świat, gdzie istnieją demony cały czas mnie do siebie wołał!
Nie wiedziałam co robię. Sztuczny Nathiel i
sztuczna Joanne biegli w moją stronę i wykrzykiwali me imię w panice. Upadłam
na kolana jeszcze zanim pokonałam furtkę i wrzasnęłam tak przeraźliwie, jak
nigdy mi się to nie udało. Zamknęłam oczy w panice, nie chcąc widzieć co się
stanie, gdy je otworzę, a podejrzewałam przecież najgorsze – że to nic nie da.
Darłam się tak przeraźliwie, że nic nie było w stanie dojść teraz do moich
myśli. Ogarnął mnie chaos, czy może raczej pustka?
Zerwałam się z łóżka z głośnym krzykiem. Wokół
mnie były białe, obce ściany, a ja sama leżałam w łóżku. Obraz ten zaczął się
powoli rozpływać. Chciałam go uchwycić, nim upadnę. Dłoń wyciągnęłam w pustkę.
Jakieś oczy wpatrywały się w moją twarz – wyglądały jak obce, nieprzyjazne cienie, ich ręce zaczęły po mnie sięgać. Chciałam się wyrwać, ale to
nic nie dało. Opadłam bezsilna na poduszki i straciłam przytomność.
***
– Patrz, Aura! Nożowy samolot!
Demon zaczął machać exitialis nad głową rocznej córki, która śmiała się wesoło i z
uporem próbowała sięgnąć ostrza. Czuł, że obydwoje muszą odreagować kolejny,
upalny dzień spędzony wśród czterech, szpitalnych ścian. Dziś znowu się
nagadał, ale czy to coś dało? Nie. Powoli zaczynał wątpić w to, że jego rozmowy
cokolwiek dają. Raczej pomagał nimi swojej samotności niż Laurze, która była w
śpiączce. Co za przeklęty los. Ile Calanthe zamierzała jeszcze czekać?
Nathiel tak się zamyślił, że nie zauważył, kiedy córka chwyciła oburącz jego nóż. Zdziwił się, ale nie wzruszył tym, że
mogła się przecież zranić.
– Sprytna, mała bestia – powiedział z szerokim
uśmiechem na twarzy i poklepał ją po głowie.
Amy, blada jak ściana stanęła w progu kuchni ze
ścierką i mokrym talerzem w ręce. Najwyraźniej musiała być trakcie mycia naczyń.
Miała przerażoną minę. Zaczęła piszczeć jak opętana.
– Dzieci nie mogą się bawić nożem, Nathiel!
Zrobi sobie krzywdę! P-przecież jest po części demonem, a to to… to wasze
excialitis czy jak wy to tam zwiecie!
– Exitialis – poprawił ją skupiony na czytaniu
jakiś papierów Sorathiel.
– To nie jest ważne! Nathiel, każ jej to puścić!
– piszczała dalej Amy.
Auvrey przewrócił oczami. Jak zwykle ta głupia
baba wtrącała się w jego wychowywanie. Nie obchodziło go, że miała młodsze
rodzeństwo i wiedziała jak się zajmować dziećmi. To pewnie cieniasy i tchórze, tacy sami jak i ona.
Aura ma być twarda, a gdy się nauczy chodzić zabije pierwszego demona! Będzie
najlepszą łowczynią na świecie i to już niedługo! Boski ojciec będzie czuwał!
Z tą oto myślą, przytulił mocno do piersi
swoją pociechę. Nóż exitialis upadł na sofę, co wywołało u niej łzy.
– Tatatataaaaa – zajęczała, pokazując ręką na opuszczoną rzecz.
Zanim Nathiel sięgnął po zgubę, zdążyła ją pochwycić Amy. Spojrzała z góry na demona i przybrała poważną minę.
– Zrobi sobie krzywdę.
– Oddaj to, głupia babo – syknął w odpowiedzi.
– Sor, on mnie wyzywa!
– Nathiel, nie wyzywaj jej.
– Sorath, jesteś cipą, nie słuchaj jej!
Ethan, który siedział z boku przewrócił oczami.
Codzienne kłótnie na temat wychowywania dzieci i wyzwisk stawały się już
męczące. A może to on był już stary na takie rozmowy? Już od małego zarzucali
mu zbyt wielką powagę i mówili, że zachowuje się jak czterdziestolatek. Skoro
teraz ma ponad czterdzieści lat to może zachowuje się już jak stary dziad po osiemdziesiątce?
– Amy, oddaj mu nóż i będziesz miała spokój.
– A-ale Aura może sobie zrobić krzywdę!
– Ale to moja córka, nie twoja! Zrób sobie
własną!
– Chciałam, ale Sorathiel nie chce!
– Mówiłem, że Sorath to cipa!
– Skończcie – burknął Ethan znad kubka kawy. –
Kłócicie się jak dzieci. – Jego wzrok powędrował w stronę telefonu, który
wibrował od dłuższego czasu poruszając całą ławę w ruch. – Telefon – dodał
krótko.
Auvrey przewrócił oczami.
– Niech sobie dzwonią, pewnie to znowu ci z
banku będą mi próbowali wcisnąć nowy telefon.
– Nathiel, bank nie próbuje wciskać telefonów,
bank ich nie sprzedaje – mruknął na boku Sorathiel.
– Bank to bank i tak chcą wydoić człowieka jak krowę. No i
demona też. – Niezadowolony chłopak podszedł do telefonu z Aurą na rękach i
spojrzał obojętnie na wyświetlacz. Obcy numer. Zazwyczaj ich nie odbierał, bo
po co? A jak to jakaś szalona fanka? Musiał jakieś mieć. Kobiety na niego
leciały. Wszystkie, bez wyjątku.
Telefon przestał dzwonić, by po kilku sekundach
znów rozbrzmieć głośnym utworem.
– Odbierz, może to coś ważnego – powiedział jego
przyjaciel.
Zirytowany demon chwycił za telefon i wcisnął
zieloną słuchawkę.
– Czego? – warknął do nieznanego rozmówcy. Po
drugiej stronie rozległ się kobiecy głos. Ktoś pytał czy nazywa się Nathiel
Auvrey. Potwierdził. Gdy usłyszał, że dzwonią ze szpitala, jego demoniczne serce
stanęło prawie w miejscu. Od zawsze był optymistą, ale musiał przyznać, że ta
przeklęta pielęgniarka napędziła mu niezłego stracha. Ile było już przypadków
śpiączek, które kończyły się śmiercią? Miał nadzieję, że Laurze nic nie grozi.
Nie spodziewał się bynajmniej usłyszeć pozytywnych słów odnoszących się do
sytuacji. W końcu kto by podejrzewał, że... Laura się obudzi.
Demon opuścił telefon na podłogę, nie rozłączając
się. Chyba nikt nigdy nie widział go w takim stanie jak teraz. Miał rozszerzone
w zdziwieniu usta i wielkie, szmaragdowe oczy przepełnione tajemniczym blaskiem. Reszta bała się go
spytać o co może chodzić. Pewnie nie zdążyliby nawet tego zrobić, bo krótki
szok demona przerodził się nagle w szaleństwo. Nie zwracając uwagi na telefon,
wybiegł z prędkością światła z organizacji. Sorathiel i Amy zdążyli tylko
wymienić pytające spojrzenia.
– Nie wierzę – mruczał do siebie demon. Gdy jego
córka cieszyła się i machała piąstkami w górze, on pędził ile sił w nogach w
stronę szpitala. Na razie nie chciał się cieszyć, przecież mógł mieć
przesłyszenia, albo co gorsza przekręcić to, co słyszy na własną korzyść. Nie
chciałby się zawieść, kiedy już wyląduje w celi szpitalnej Laury. Musi
przekonać się o prawdziwości tych słów sam.
Oczy. Chciał zobaczyć otwarte oczy swojej dziewczyny, matki jego córki. Ich jasną zieleń o której powoli zaczynał zapominać. Chciał usłyszeć z jej ust kilka, może nawet nic nieznaczących słów, ponieważ powoli zapominał o brzmieniu jej głosu. Chciał widzieć jak Laura się porusza, jak jej usta rozszerzają się w bladym uśmiechu, poczuć jak trzyma go za rękę, zobaczyć jej minę, gdy ujrzy roczną już Aurę. Wizje pozytywnej przyszłości zaczęły go zalewać. Miał się nie cieszyć, póki jej nie zobaczy, ale nie mógł nic poradzić na to, że był pełen tej cholernej nadziei. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę z tego, że jego życie bez Laury było puste. Niby spędzał czas z Aurą i resztą organizacji Nox, ale gdy nie było jej przy nim, czuł się całkowicie obco. Te smętne uczucia cały czas krył gdzieś na dnie serca i zastępował je nowymi pokładami nadziei. Był w stanie żyć i próbował być tym samym Nathielem co zawsze – udawało mu się to, ale tylko po części. Gdy zostawał w domu sam czuł się jak zwykła, cielesna powłoka bez duszy, która prawdopodobnie powędrowała do sfałszowanego świata Laury. Tylko podczas misji odzyskiwał zapał – w końcu to one były jego radością, gdy nie znał jeszcze bladej dupy albinosa.
Oczy. Chciał zobaczyć otwarte oczy swojej dziewczyny, matki jego córki. Ich jasną zieleń o której powoli zaczynał zapominać. Chciał usłyszeć z jej ust kilka, może nawet nic nieznaczących słów, ponieważ powoli zapominał o brzmieniu jej głosu. Chciał widzieć jak Laura się porusza, jak jej usta rozszerzają się w bladym uśmiechu, poczuć jak trzyma go za rękę, zobaczyć jej minę, gdy ujrzy roczną już Aurę. Wizje pozytywnej przyszłości zaczęły go zalewać. Miał się nie cieszyć, póki jej nie zobaczy, ale nie mógł nic poradzić na to, że był pełen tej cholernej nadziei. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę z tego, że jego życie bez Laury było puste. Niby spędzał czas z Aurą i resztą organizacji Nox, ale gdy nie było jej przy nim, czuł się całkowicie obco. Te smętne uczucia cały czas krył gdzieś na dnie serca i zastępował je nowymi pokładami nadziei. Był w stanie żyć i próbował być tym samym Nathielem co zawsze – udawało mu się to, ale tylko po części. Gdy zostawał w domu sam czuł się jak zwykła, cielesna powłoka bez duszy, która prawdopodobnie powędrowała do sfałszowanego świata Laury. Tylko podczas misji odzyskiwał zapał – w końcu to one były jego radością, gdy nie znał jeszcze bladej dupy albinosa.
Czyżby samotność miała odejść raz na zawsze? Z
pewnością na zawsze – nigdy więcej nie wypuści z rąk tak cennej dla siebie
osoby.
Wpadając przez główne drzwi do szpitala wzbudził
zainteresowanie zgromadzonych tu pacjentów i personelu. Wszyscy obserwowali ze
zdziwieniem jak ten szaleniec przemierza korytarze, aby trafić do określonego celu. Niektóre z pielęgniarek zdawały sobie sprawę z tego kim był. W końcu ten
przystojny młodzieniec przychodził tu codziennie do swojej śpiącej dziewczyny.
Niektóre z nich zaczęły się uśmiechać, w końcu doszła do ich uszu wiadomość o
jej przebudzeniu. Nikt nie chciał go zatrzymywać i karcić za bieganie po
korytarzach oraz niezgłoszenie swojej obecności i zamiaru odwiedzin chorej.
Miłości się nie zatrzyma, pokona każdą przeszkodzę.
Nathiel nie zastanawiał się, gdy stanął już
przed drzwiami pokoju Laury. Chwycił za klamkę i szarpnął nią gwałtownie w dół.
Drzwi ustąpiły, podobnie jak jego radość. Gdy stanął zdyszany i lekko
roztrzepany na środku pokoju, dostrzegł, że Laura wciąż leży w tej samej
pozycji z zamkniętymi oczami. Jeszcze nigdy w życiu nie poczuł tak wielkiego
zawodu. Jego świecące oczy powoli zaczęły tracić radosny blask.
– Tata! – wykrzyknęła oburzona Aura, waląc ojca pięścią w pierś. Zapewne nie miała na myśli niczego konkretnego, ale
Nathielowi to pomogło. Przecież mogła teraz spać, zemdleć, cokolwiek. Skoro
nikogo nie było w jej sali, oznaczało to, że jej życie nie było zagrożone.
Z głośnym skrzypnięciem przysiadł na krześle i
nachylił się nad Laurą. Miał teraz bardzo niepodobną do siebie, bezradną minę.
– Powiedz, że mówili prawdę – szepnął.
Aura, którą posadził na łóżku, bujała się wesoło
na kołdrze i patrzyła na swojego ojca. Szczebiotała coś wesoło, jednak Nathiel
nie rozumiał dziecięcego języka. Zapewne chciała powiedzieć coś wesołego. Np. „nie
martw się, tato, mama się zaraz obudzi!”. Co za głupie wyobrażenie. Przecież była
jeszcze za mała, żeby myśleć o takich rzeczach.
Przez dłuższą chwilę nie było widać na twarzy
Laury oznak przebudzenia, Auvrey jednak nie spuszczał z niej wzroku. Gapił się
na nią nieprzerwanie, nawet nie mrugając oczami. Wreszcie się doczekał. Dziewczęce
powieki zaczęły powoli drgać. Ogarnęło go wielka radość i wzruszenie.
Laura naprawdę się obudziła. To nie było
kłamstwo.
***
– Obudziłaś się! Obudziłaś!
Nie zdążyłam nawet złapać oddechu, a ciepłe
ramiona otuliły moje chłodne, blade i słabe ciało. Nie wiedziałam co się
dzieje. Niepewnym wzrokiem omiotłam biały pokój, przywodzący na myśl salę
szpitalną. Jakieś dziecko szczebiotało w tle. Coś ściągało ze mnie kołdrę,
przez co zrobiło mi się jeszcze bardziej chłodno. Zaczęłam drżeć i szczękać
zębami z zimna, ciepłe ramiona ratowały mnie jednak przed całkowitym zamarznięciem.
Wiedziałam już, że to Nathiel. Prawdziwy Nathiel.
Uśmiechnęłam się słabo, bo nic więcej nie byłam
w stanie zrobić. Jeżeli naprawdę wróciłam do swojego świata, oznaczało to,
że leżałam w bezruchu przez cały rok. Kończyny całkowicie odmawiały mi
posłuszeństwa, byłam podtrzymywana tylko dzięki sile Nathiela. Musiałam
wyglądać naprawdę marnie. Przecież dostawałam posiłek tylko przez kroplówkę.
Zostało mi tylko wtulić głowę w szyję chłopaka i zamknąć oczy, pod którymi
zaczęły tworzyć się łzy szczęścia. Tak bardzo się cieszyłam, że znów jestem w
świecie w którym powinnam być, a jednocześnie bardzo żałowałam, że budzenie
zajęło mi aż rok. Musiało mnie ominąć naprawdę wiele rzeczy. Czułam się
dziwnie. Jakbym wróciła z długiej podróży do rodzinnego miasta. Jednocześnie
szczęśliwa i strasznie zmęczona. Pewnie dużo czasu minie zanim powrócę do
normalnego trybu życia.
– Tatatata! – Dziecięcy głos przerwał nasze tulenie.
Gdy Nathiel odchylił się do tyłu, wciąż mnie podtrzymując, moim oczom ukazała
się mała, roczna istota o czarnych, krzywych kucykach, z oburzoną miną. Aura. Moja
córka. Wyglądała zupełnie inaczej niż w fałszywym świecie. Przede wszystkim
miała przedziwny kolor oczu. Zaraz. Nathiel opowiadał mi o tym w snach. ¾ demona,
barwa moich i jego oczu. Poczułam, jakby ktoś walnął mnie pięścią w twarz. Moja
córka. To naprawdę była moja córka. Wychowywała się beze mnie. Piła mleko z
butelki, wciąż powtarzała słowo „tata” i zapewne umiała już chodzić. Ominęły
mnie najważniejsze momenty życia mojego rocznego dziecka. Z trudem powstrzymałam
się od płaczu.
– A wiesz kto to jest? – spytał radośnie Nathiel. – To twoja mama. Powtórz za mną Aura: mama.
– Tata – powiadała uparcie Aura, chmurząc swoją
dziecięcą buźkę.
Chęć płaczu odeszła i ustąpiła miejsce
uśmiechowi. Nie, wcale nie żałowałam tego, że powtarzała „tata”. To przecież
znaczyło, że Nathiel świetnie dawał sobie beze mnie rady i sam wychował naszą córkę.
Miałam tylko nadzieję, że nie uczynił zbyt wielu błędów w ojcostwie i nie będę
musiała prostować jej dziecięcych zwyczajów.
– To nic – odpowiedziałam ochrypłym, ledwo
słyszalnym głosem. No, tak, przecież dawno go nie używałam. Jest tak
bezużyteczny jak i moje ciało.
Nathiel znowu przytulił mnie do piersi. Nad
uchem słyszałam charakterystyczne pociąganie nosem. Przecież demony nie miewały
kataru. Zdziwiłam się.
– Płaczesz? – zapytałam szeptem.
– Ogłupiałaś? – prychnął chłopak. Rękawem
przetarł oczy. Starał się to zrobić dyskretnie, ale uczynił to nieskutecznie.
Płakał. A nawet jeśli nie płakał, to musiał uronić choć jedną łzę. Płaczący
Nathiel. To takie nierealne. Na pewno jestem we właściwym świecie?
Chciałam się zaśmiać, ale z moich ust padł tylko
chrapliwy oddźwięk. Auvrey oderwał się ode mnie i spojrzał mi prosto w oczy.
Poczułam do niego niewyobrażalnie wielką miłość i tęsknotę. Nie mogłam się nie
uśmiechać. On przecież robił to samo. Długo patrzyliśmy sobie w oczy nie mogąc
nacieszyć się swoją obecnością. Gdyby nie Aura, która zaczęła ciągnąć mnie za
przydługie włosy, zapewne tkwilibyśmy w takich pozach już na wieczność.
– Hej, nie wolno ciągnąć mamy za włosy – oburzył
się chłopak i chwycił za drobną rączkę. Zrobił to tak delikatnie, że mnie
zadziwił.
– Tata! – oburzyła się nasza córka. Nasza córka?
To wciąż brzmiało tak dziwnie i nierealnie. Nie mogłam uwierzyć w to, że
przegapiłam cały rok dorastania bliźniaków. Swoją drogą. Zastanawiało mnie
gdzie w takim razie znajduje się Nate.
– Już idziemy. – Auvrey przewrócił oczami. Chciał mnie zostawić? Nie pozwolę mu tak szybko odejść!
Nie teraz! Nie widzieliśmy się przez tyle czasu! Jeżeli opuści mnie i wróci do domu, chyba oszaleję wśród szpitalnych ścian. – Razem – dodał, patrząc prosto w moje oczy. Zamrugałam nimi kilka razy.
– Co?
Demon nie dał mi dojść do słowa. Zrobił coś
przedziwnego. Najpierw wziął prześcieradło i Aurę w ramiona, a potem zgrabnym i
szybkim ruchem przymocował córkę do swojej klatki piersiowej i obwiązał prześcieradłem
tak, aby nie upadła. Aurze najwyraźniej się to spodobało. Zaczęła się śmiać i
machać rękami w górze. Później, nie pytając o zdanie, chwycił mnie w swoje
ramiona i podrzucił do góry. Patrzył na mnie z łobuzerskim uśmiechem, godnym
małego chłopca, który coś zbroił. Chyba nie chciał mnie stąd zabrać? Przecież wciąż
wymagałam obserwacji, zapewne jakiejś rehabilitacji, czegokolwiek. Co on
planował?
Szybko znalazłam się na jego
plecach. Moje dłonie zarzucił na swoje ramiona tak, że byłam go w stanie objąć.
Oczywiście nie zrobiłam tego, bo ledwo poruszałam rękoma.
Zaraz. Czy Nathiel zamierzał
mnie porwać?
– Uciekamy ze szpitala i nie
obchodzi mnie świat! – wykrzyknął, wznosząc triumfalnie pięść do góry. Jego
głośny, radosny śmiech poniósł się po białym, smętnym pokoju, który dzięki
niemu wydawał się być teraz najpiękniejszym miejscem na Ziemi. Zdołałam wydusić
z siebie tylko jedno słowo, które nawet nie zabrzmiało groźnie:
– Oszalałeś?
– Bez ciebie byłem tego bliski –
stwierdził.
Westchnęłam cicho i oparłam
głowę o jego ramię. Nie mogłam opanować radości, która sprawiała, że moje ciało
niespokojnie drżało. Nareszcie byłam tu, gdzie powinnam być. Nareszcie.
Gdy Nathiel biegł przez śliskie
kafelki szpitala, ludzie zaczęli mu się przyglądać z zainteresowaniem. Moja
biała, szpitalna koszula powiewała na sztucznym, wywołanym przez niego wietrze.
Było mi chłodno, choć za oknem panowało lato. Nie przejmowałam się tym. Byłam
za bardzo szczęśliwa. W moich uszach brzęczał szaleńczy śmiech demona i
diaboliczna nutka zadowolenia mojej córki. Nie miałam wątpliwości co do tego,
że Aura wdała się w ojca.
Minęliśmy kilka pielęgniarek.
Niektóre wpatrywały się w nas zdezorientowane. Najbardziej błyskotliwie
zareagowały kobiety przy rejestracji. Zaczęły krzyczeć do Nathiela,
żeby mnie zostawił, bo zrobi mi krzywdę, przecież jestem pacjentką, nie może
sobie od tak mnie wynosić. To jednak nic nie dało. Demon nie zwracał na nie
uwagi. Zgrabnie wyminął postacie w białych kitlach i spódnicach, a potem wypadł
na zewnątrz.
Dzień był dziś gorący, powoli
zbliżał się ku końcowi, wielka, pomarańczowa kula znikała za horyzontem,
oświetlając nasze twarze podczas szaleńczego biegu. Tak, to był mój świat. W
tym fałszywym zachód słońca nigdy nie był tak piękny, a tło takie realne – tam wszystko
było za lekką mgłą. Miałam ochotę śmiać się głośno razem z Nathielem i Aurą,
jednak moja krtań mi na to nie pozwalała. Wystarczyło, że po prostu się
uśmiechałam.
Gdy zniknęliśmy już z widoku
szpitalnej załogi i znaleźliśmy się w parku, Auvrey przestał biec. Teraz szliśmy już powolnym
krokiem, mijając okoliczne, zielone trawy. Zachodowi słońca towarzyszył lekki
podmuch kojącego wiatru, kołyszący drzewami. Szum liści był tak cudowny, że
zamknęłam oczy. Dopiero teraz poczułam jak bardzo tęskniłam za tym światem.
Za każdym dźwiękiem, najmniejszym elementem krajobrazu, czyniącym świat
piękniejszym. Tam tego nie było. Wszystko było sztywne i perfekcyjne, jak
chciałam, w rzeczywistości tęskniłam jednak za czymś innym.
– Nawet nie wiesz jak się
cieszę, że wróciłaś – zaczął rozmowę Nathiel – Ta stara baba Calanthe w końcu
do ciebie dotarła?
– Tak – odpowiedziałam krótko. –
To dzięki niej tu jestem.
– Przynajmniej na coś się
przydała – prychnął w odpowiedzi.
Przewróciłam oczami, jednak nie
odpowiedziałam na tą kwestię.
– Dużo się wydarzyło?
– Nawet nie wiesz jak wiele rzeczy cię ominęło.
Ale spokojnie, wszystko ci opowiem, pokażę, przyzwyczaisz się – odpowiedział radośnie
chłopak.
Była jeszcze jedna rzecz, która mnie dręczyła.
Calanthe w rozmowie ze mną wspominała tylko o jednym dziecku, nie mówiła o
bliźniakach. Również w szpitalu nie było z nami naszego syna. Jakieś niewyraźne
wspomnienie ze snu zaczęło dręczyć moje myśli. Musiałam w końcu o to spytać.
– Gdzie jest Nate, Nathiel?
Nastąpiła długa cisza. Auvrey wciąż szedł,
skręcił jednak w prawą stronę, gdzie stała drewniana ławeczka. Jego zwlekanie z
odpowiedzią zaczęło mnie niepokoić. Spodziewałam się najgorszego, w końcu byłam
pesymistką.
Zostałam ściągnięta i posadzona na drewnianym
oparciu. Przechyliłam się niebezpiecznie w prawą stronę, Nathiel jednak szybko
mnie złapał i oparł o swoje ramię. Ani razu nie spojrzał mi w oczy. Czułam
coraz większy niepokój.
– Powiedz to – szepnęłam, wpatrując się w jego
zamyślony nostalgicznie profil twarzy.
Westchnął ciężko.
– Nie ma go – stwierdził krótko.
Serce stanęło mi w miejscu.
– Nathiel, mów o co chodzi, chyba nie chcesz
powiedzieć, że…
– Nie – zaprzeczył stanowczo, spoglądając na mnie z powagą. – Nie umarł.
Zaciśnięte gardło rozluźniło się. Byłam już bliska
płaczu.
– Żyje, ale… nie wiemy gdzie jest. Widzisz, po twoim
porodzie bliźniaki zniknęły. Aurę zabrały wiedźmy, a Nate… nikt nie wie gdzie
się znajduje. Szukamy go od roku, ale śladu po nim nie widać.
Zmarszczyłam czoło i spojrzałam przed siebie. Aura
szczebiotała coraz ciszej. Najwyraźniej była już zmęczona. Nic dziwnego, wciąż
była mała i potrzebowała wiele snu.
– Nathiel – zaczęłam bezradnie, ale nie
skończyłam zdania. Chłopak prawie natychmiastowo uklęknął przede mną i chwycił
mnie za ręce. Czarna główka Aury zaczęła przechylać się w prawą stronę, a
malinowe ustka otworzyły się, jakby miały połknąć cały świat. Powoli usypiała.
Otoczenie przestało ja obchodzić.
– Przysięgam ci na własne życie, że go
znajdziemy. W końcu to miały być bliźniaki Auvrey, a nie sama Aura – powiedział
spokojnie, nie spuszczając ze mnie oczu. Wiedział jednak, że nie powstrzyma
wodospadu łez, który powoli zaczął przedzierać się przez opuszczone w dół tamy.
Zagryzłam wargę, ale to nic nie dało. Płacz mnie pokonał. Byłam taka
szczęśliwa, gdy dowiedziałam się, że wróciłam do świata żywych, a teraz nagle
wszystko pękło i to nie tylko z powodu Nate’a. Cały rok żyłam w szczęśliwej
alternatywie. Nie przejmowałam się niczym, poza głosami w mojej głowie do
których przecież z czasem przywykłam. Ten świat, którego częścią byłam, uderzył
mnie i swoim pięknem i brakiem idealności. Spodziewałam się spotkać dwójkę
dzieci. Zostało mi tylko jedno.
Podczas gdy ja płakałam, Nathiel odwiązał Aurę z
pościeli i otulił ją szczelnie bluzą, kładąc na ławce obok nas. Potem
przytulił mnie do swojej piersi i zaczął głaskać po głowie.
– Nie becz, Laura – mruknął. – Wróciłaś.
Powinnaś się cieszyć.
Nie mogłam niczego wymówić, po prostu
potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Chyba jeszcze sporo czasu minie,
zanim oswoję się z powrotem do nieidealnego świata, gdzie czekają na mnie
demony i same nieszczęścia.
– No, już, cicho, bo tatuś Nathiel zleje cię po
tyłku.
Uśmiechnęłam się przez łzy. Tak bardzo tęskniłam za jego głupotą. Tam gdzie byłam, Nathiel był przecież perfekcyjnym panem domu i ojcem – tego w końcu pragnęła moja dawna podświadomość. Już nigdy więcej nie będę narzekać na to w jakim świecie przyszło mi żyć. Zaakceptuję i zniosę wszystko, co narzuci mi los. Postaram się nie wpadać już w żadną głupią śpiączkę. Od tej pory nie ma mowy o śmierci czy przydługim śnie. Jestem i będę żywa jeszcze przez długi czas.
Nie minęła nawet chwila, a do mojej płaczliwej symfonii radości i smutku dołączyła się Aura. Obydwie roznosiłyśmy niemiły oddźwięk kwilenia po parku. To moja wina, że się obudziła, jednak nic nie mogłam na to poradzić. Płacz sam wydobywał się z mojej piersi. Może to dlatego, że powrót okazał się być zbyt wielkim szokiem?
Auvrey westchnął bezradnie, ale ze zrozumieniem. Zarówno mnie jak i swoją córkę przytulił do piersi – zaczął nas głaskać po włosach uspokajająco. Zaśmiałam się przez łzy. Już nigdy nie powiem, że jest głupim i nieodpowiedzialnym dzieciakiem. Przez ten czas zapewne niewiele się zmienił i wciąż był do bólu nieidealny, ale musiałam przyznać, że jego zachowanie było dorosłe.
Auvrey westchnął bezradnie, ale ze zrozumieniem. Zarówno mnie jak i swoją córkę przytulił do piersi
– Przynajmniej już wiem, po kim Aura ma płacz - powiedział rozbawiony.
W duchu przyznałam mu racje. Bo choć na co dzień kryłam w sobie wszystkie złe emocje i powstrzymywałam się od wylewania łez, czasem było mi potrzebne pełne wyładowanie. Nikt z nas nie był chłodną bryłą lodu, czy kamieniem bez uczuć, wszyscy jak jeden człowiek mieliśmy uczucia.
W duchu przyznałam mu racje. Bo choć na co dzień kryłam w sobie wszystkie złe emocje i powstrzymywałam się od wylewania łez, czasem było mi potrzebne pełne wyładowanie. Nikt z nas nie był chłodną bryłą lodu, czy kamieniem bez uczuć, wszyscy jak jeden człowiek mieliśmy uczucia.
Laura w końcu wróciła, Też się stęskniłam za ich momentami. Nawet nie wiedziałam, jak bardzo. Naprawdę, Nathiel to ma pomysły. Wynosić Laurę tuż po przebudzeniu ze szpitala i to bardzo z siebie zadowolony. Teraz tylko musi przyzwyczaić Aurę do słowa "mama".
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńNa to czekałam! Na Laurę, która zauważy, jak bardzo idealny świat nie pasuje jej do rzeczywistości. Cieszę się, że Cal do niej dotarła , że młoda mama zechciała walczyć o powrót.
Nathiel w tym rozdziale jest tak nathielowy, że aż nie mogę się nie uśmiechać. Jak napiszę, że go kocham, to niczym nie zaskoczę, prawda?
Hahaha, wyniesienie ze szpitala dziewczyny może przynieść nieprzyjemne konsekwencje, ale teraz najważniejsze, że rodzina jest w 3/4 (?) razem. Jest lepiej. Niech teraz będzie już wspaniale. Niech się Nate odnajdzie, a będę szczęśliwa.
Tylko jednej rzeczy mi brakło - pocałunku Lauriel. Tak to nie mam uwag.
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*