niedziela, 24 kwietnia 2016

[TOM 2] Rozdział 35 - "Zdrada"

Dokładnie dwa dni temu, 22 kwietnia Nathiel obchodził urodziny. Oczywiście pamiętałam o tym jakiś miesiąc temu. Gdy spojrzałam w kalendarz tego urodzinowego dnia, pomyślałam tylko: ej, coś mi to mówi. Wszystko dzięki Cleo, która ma po prostu idealną pamięć co do rocznicowych dat. Przecież tak samo co roku przypomina mi o urodzinach WCN. Dziękuję <3. Nathiel jest na mnie fochnięty, ale wszystkim, którzy pamiętali dziękuje buahaha. Rozdział dedykuję jemu! Pomijając oczywiście te fragmenty z jego braciszkiem. Na końcu spełniłam jego życzenie o imprezie, kilku butelkach piwa i Laurze, która przy nim jest. Powinien być zadowolony >D.
Ostatnio utonęłam na rzecz konkursowych shotów, dlatego wraz z 35 rozdziałem mam wielkie zero na koncie. W tym tygodniu chyba porządnie muszę zabrać się za nadrabianie. W końcu niedługo sesja. Przyda się kilka dodatkowych rozdzialików.
Mam wrażenie, że zrypałam początek rozdziału 35. Trudno i bardzo męcząco pisze mi się w 3-osobie. Jestem jednak przyzwyczajona do 1-szej. 


Happy b-day, Nathiel <3!
***

                – O, widzę, że w końcu zabrałaś się za moje spaghetti! Powiedz, że jest dobre!
                Madlene uśmiechnęła się szeroko i stanęła przy stole. Patricia nie wiedziała co powiedzieć – w rzeczywistości nie próbowała przecież jej autorskiego dania. Tak bardzo nie lubiła kłamać, a przecież już samo schowanie Soriela pod obrusem było jak kłamstwo! Wolała jednak nie przedstawiać go reszcie swoich przyjaciółek. Wiedziała jak zareagują na demona Martha i Alex. Nie chciała mieć zdemolowanego domu.
                – Dobre – odezwał się niespodziewanie męski głos.
                La bonne fee zastygły w bezruchu.
                Patricia zacisnęła usta i kopnęła winowajcę pod stołem. Nie wiedziała gdzie go trafiła, ale usłyszała ciche syknięcie bólu – kara najwyraźniej była wymierzona właściwie. Dla niepoznaki chrząknęła głośno i przyłożyła zwiniętą dłoń do ust, udając, że to jej głos się zmutował.
                – Trochę mnie gardło boli jak mówię – powiedziała ochrypłym głosem, chrząkając jeszcze kilka razy. – Czasem brzmię jak facet, nic na to nie poradzę – i zaśmiała się niemrawo.
                – Bycie mężczyzną, ciężka choroba – burknęła Alex na boku. Jako pierwsza zasiadła przy stole.
                – Może powinnaś położyć się do łóżka? – spytała zmartwiona Madlene, podchodząc do przyjaciółki. Objęła ją ramieniem i spojrzała prosto w zielone oczy. O nie – pomyślała Pat – Tylko nie oczy. Nie potrafiła patrzeć komuś prosto w twarz i kłamać. To zdecydowanie utrudni jej sprawę. 
                Chrząknęła raz jeszcze i spojrzała w stół.
                – Coś się stało, że przychodzicie o tej porze? – spytała niewinnie.
                Martha, która zdążyła się już rozgościć, nalała sobie herbaty z dzbanka do osobistego kubka, który zawsze miała pod ręką, a potem oparła się o blat.
                – Uznałyśmy, że ostatnio nie robimy nic razem i chciałyśmy wyciągnąć cię na festyn o którym nam wspominałaś – odpowiedziała spokojnie.
                Gdyby nie zaistniała sytuacja, młoda la bonne fee zapewne by się wzruszyła. Wcześniej było jej smutno z powodu, że nigdzie razem nie wychodzą, ale gdy znalazła w tłumach Soriela jej humor zmienił się  o 180 stopni. Była z nim na festynie i obżarła się za wszystkie czasy, nie chciała tam znów wracać, tłumy ją zmęczyły. Jak miała uciec z tej niekorzystnej sytuacji?
                – Usiądźmy, co? – spytała z uroczym uśmiechem. – Porozmawiamy o tym. – Po tych słowach sama osunęła się na krzesło. Jej przyjaciółki bez dyskusji uczyniły to samo. Dwie z nich spoglądały na nią podejrzliwie, Madlene standardowo nie dostrzegała żadnych udziwnień otoczenia. Może to dlatego atak Soriela skupił się na niej? Uznał ją za idealną, losową ofiarę swoich męczarni i uszczypnął ją w kolano. Dziewczyna podskoczyła do góry zaskoczona i spojrzała karcąco na Pat.
                – Wiem, że lubisz mnie macać łokciami po cyckach i szczypać mnie w kolana, ale to akurat bolało  – stwierdziła z wyrzutem.
                – Co? – spytała nierozumnie młodsza czarodziejka. Dopiero po chwili zorientowała się, że to jej demoniczny gość musiał dobrać się do kolan przyjaciółki. Miała ochotę go skopać, jednak w porę się od tego powstrzymała – za wszystkie boleści wynagrodzi go potem.
                – A, no tak – przyznała błyskotliwie. – Przepraszam, tak wyszło. Ostatnio dźwigam ciężary, pakuję w mięśnie i takie tam, no, wiecie, koks, kogel-mogel i marmolada, dlatego nie mam wyczucia w łapach. – Zaśmiała się, ale w sposób dosyć nienaturalny.
Za rzeczy, które wymyślała miała ochotę walnąć się otwartą dłonią w czoło. Zachowywała się naprawdę dziwnie i dziewczyny musiały już dostrzec, że coś jest nie tak. W duchu modliła się o to, aby Soriel był już grzeczny. Czy on naprawdę nie zdawał sobie sprawy z tego co go czeka jak reszta dostrzeże jego osobę pod stołem? To będzie domowa apokalipsa.
– Pat, dobrze się czujesz? Zachowujesz się, jakby ktoś wcisnął ci na targu fiolkę z testosteronem – powiedziała zdziwiona Alex. – Tu masz męski głos, tu mówisz, że ćwiczysz. To do ciebie niepodobne.
– Każdy się zmienia – odpowiedziała z pełną powagą dziewczyna, a potem podskoczyła na krześle z piskiem. Tym razem niecne łapska demona dobrały się do jej łydki. Już wcześniej czuła, że jakaś dłoń smyra ją po nodze, ale dopiero teraz poczuła prawdziwą zgrozę w postaci uszczypnięcia. I to nie takiego lekkiego uszczypnięcia. Może to jednak Soriel przez ostatni rok pakował na siłowni?
– Co się dzieje? – spytała spokojnie Martha.
– Przypomniało mi się coś! – wykrzyknęła odrobinę za głośno. – Bo… – zanim skończyła myśl, lewa łydka przyjęła na siebie kolejny, uszczypliwy atak. Powoli zaczynała mieć tego dosyć. Z powodu nieprzewidzianego ataku jeszcze raz podskoczyła na krześle. Teraz dziewczyny muszą już coś podejrzewać. Może zrzuci winę na wyimaginowane przeziębienie, które teoretycznie zmieniło jej głos na męski?
– Bo usiadłam na szpilkach! – odpowiedziała w końcu, powołując się na kreatywność swojego umysłu, który nie pracował dziś na zbyt wielkich obrotach. To zapewne przez stres, któremu poddawało ją to spotkanie. – Szyłam sobie i wiecie… bum!
– Umiesz szyć? – zdziwiła się Madlene.
– Pewnie. Sukienkę ci mogę nawet uszyć.
– Zrobisz to?! – Dziewczyna przybliżyła się do przyjaciółki i uśmiechnęła z nadzieją.
– No, tak – odpowiedziała Pat, chrząkając, jakby właśnie chciała pozbyć się zalegającego gluta w gardle. Oczywiście było to całkowicie udawane – chciała tym odstraszyć Madlene, która miała tendencje do częstych zachorowań w obecności innych, dotkniętych infekcją osób. Z tego powodu bała się przebywać w pomieszczeniach, gdzie znajdują się zarażeni. Tak jak przewidziała, powróciła na krzesło z niepewną miną.
– Tylko trochę później, ok? – spytała Patricia. – Bo mam już trochę zamówień. Wiesz, ciężkie jest życie krawcowej.
Gdy młodsza czarodziejka myślała, że jej gość pod stołem nareszcie się uspokoił, poczuła jak chwyta ją za nogę. Początkowo myślała, że znów zacznie ją szczypać, dlatego  przygotowała się na ewentualny ból, ale najwyraźniej się myliła. Soriel zaczął jeździć gładką dłonią po jej nodze od kostki po samo udo. Robił to w taki sposób, jakby właśnie zaciągnął jakąś dziewczynę do łóżka – uwodził jej nogi, zatracając się w przedziwnej grze wstępnej. Patricia spłonęła rumieńcem i zacisnęła usta. Nie mogła niczego zrobić. Wszelakie ruchy kończynowe wydawałyby się przecież podejrzane. Musiała dzielnie znosić złośliwe podrywy demona.
– Źle się czujesz? – spytała podejrzliwie Alex.
– No. Trochę mi gorąco – syknęła przez zęby, wyraźnie podkreślając ostatnie słowo. Nie mogła dłużej wytrzymać, dlatego nadepnęła na leżącą luźno dłoń Soriela. Wiedziała, że syknie z bólu, dlatego zagłuszyła go wymuszonym kaszlem. To jednak nie przeszkodziło Auvreyowi w podrywach.
– Jaram cię, maleńka – szepnął.
Pat nie wytrzymała. Tym razem kopnęła go z całej siły w brzuch.
– Dziwnie się zachowujesz – stwierdziła Martha, upijając łyka herbaty. Nie spuszczała z niej swoich badawczych, niebieskich tęczówek. Wyglądała, jakby chciała ją przejrzeć na wylot.
– No – przyznała rozbawiona Madlene. – Zupełnie, jakbyś ukrywała pod stołem jakiegoś przystojniaka!
Patricia zesztywniała. Chciała uciec od nieprzemyślanego gestu jednej z przyjaciółek, która mogła przecież dla żartów podnieść obrus. Zanim Mad o tym pomyślała, panna Finch zaczęła się nerwowo śmiać.
– Co ty! Ja i przystojniaki? – spytała ze sztucznym rozbawieniem, uderzając pięścią w stół, jakby chciała ukarać Soriela, sięgającego głową do drewnianego blatu. – Co prawda znałam kiedyś takiego jednego, ale był zwykłym chamem i grzesznikiem marnującym wodę  i mydło! – powiedziała to głośno i wyraźnie, żeby ukryty demon ją usłyszał. W odpowiedzi znów została uszczypnięta – w porę powstrzymała się od wydania z siebie jęku bólu czy podskoczenia do góry. Nadmuchała poliki.
– Ach, nawet wiem o kim mówisz – odpowiedziała Madlene i puściła przyjaciółce oczko. – O Sorielu – szepnęła jej na ucho konspiracyjnie.
– Zgadłaś! – odpowiedziała natychmiastowo Pat. – I dobrze, że go tu nie ma – zakończyła niewinnym głosem. Spodziewała się kolejnego uszczypnięcia, ale jej demon postanowił przerzucić się na bardziej delikatne czyny. Ściągnął jej króliczego kapcia z prawej stopy i zaczął gładzić ją po pięcie palcem wskazującym. Doskonale wiedział, że ma łaskotki.
Patricia wybuchła głośnym śmiechem. Jej przyjaciółki uniosły zgodnie brwi do góry. Teraz były już pewne, że jest z nią coś nie tak. Czyżby chciała coś ukryć? A może to rzeczywiście preludium choroby?
– Ahahaha! – śmiała się dalej gospodyni. – Kocham was! – wykrzyknęła na całą kuchnię, wyrzucając ramiona w górę. Przez cały ten czas nie przestawała się śmiać, miała już łzy w oczach. – Chodźcie się do mnie przytulić!
Podejrzliwa Martha i Alex nie zbliżyły się do niej, za to nieświadoma niczego Madlene objęła ją w mocarnym uścisku.
– My ciebie też kochamy, króliczku! – odpowiedziała uroczym głosem, wyrwanym rodem z japońskich bajek.
Młoda czarodziejka jeszcze raz kopnęła winowajcę pod stołem. Jeszcze trochę i nauczy się to robić bez pokazywania, że coś się z nią dzieje nie tak. Zanim to jednak zrobi, musi kogoś skarcić za niewłaściwe zachowanie. 
Na stole leżał widelec od spaghetti. Wykorzystała moment, kiedy wszystkie dziewczyny patrzyły jej prosto w oczy i pchnęła sztuciec, który zleciał na podłogę z brzękiem. Przyłożyła dłoń do ust i zrobiła zaskoczoną minę.
– Och, mój widelec! – zawołała niewinnie. – Zaraz wracam! – po tych słowach zniknęła pod obrusem. Na samym środku siedział skulony Soriel. Z łobuzerskim uśmiechem na twarzy obejmował swoje kolana. Był zgarbiony, ponieważ ledwo mieścił się pod stołem. W jego oczach kryło się coś podejrzanie niedobrego. Przypominał małego chłopca, który znalazł idealną kryjówkę w chowanego.
– Jeszcze chwila i zadźgam cię tępym nożem – syknęła przez zęby, chwytając za strącony widelec.
– Myślałem, że widelcem. – Demon uśmiechnął się uroczo w jej stronę. – Wiem, że tego nie zrobisz, zajączku.
– Zrobię, jeśli dalej będziesz mnie denerwował. Nie chcę mieć z domu pobojowiska, kiedy dziewczyny się dowiedzą, że tu jesteś, rozumiesz? Tym bardziej Mad! W końcu już raz cię widziała!
Auvrey przyłożył palec do ust i spojrzał do góry. Wyglądał jak zamyślony bobas, który rozważa czy rzucić kaszką w ścianę, czy w matkę.
– Obiecaj mi, że będę mógł się u ciebie kąpać, kiedy tylko chcę – odezwał się szeptem.
– Dobra, umowa stoi! – Akceptowała już wszystkie warunki umowy, byleby tylko się uspokoił.
– I że będziesz mnie karmić, kiedy będę chciał – zachichotał demon.
– Dobra!
– Ach, i jeszcze coś.
Auvrey chwycił dziewczynę za rękę i przyciągnął ją do siebie. Nikt, a już tym bardziej ona, nie spodziewał się, ze niecny demon złoży krótki pocałunek na jej ustach. To był dla niej za wielki szok. Na raz zbladła i zaczerwieniła się. Wielkie, zielone oczy spoglądały zszokowane na winowajcę. Jak on mógł?! Przecież nic ich nie łączyło! Nie była jedną z tych jego klubowych dziewczynek, które można było całować, kiedy się chce! Jej usta były przeznaczone dla księcia z bajki, nie dla demona! Zaraz wybuchnie ze złości!
W tym samym momencie szturchnęła ją Mad. Nie mogła ryzykować. Potem się z nim rozprawi.
Ręka zacisnęła się mocno na upuszczonej fałszywie zdobyczy, a ona wynurzyła w końcu spod stołu. Usiadła jak sztywna kukła na krześle. Nie mogła pozbyć się dawki szoku, która została wstrzyknięta w jej usta.
– Chyba rzeczywiście jesteś chora – przyznała jej racje Madlene. Sprawdziła troskliwie jej czoło, jednak nie wyraziła swojej osobistej diagnozy na głos.
– Bardzo – powiedziała drżącym głosem Pat. – Czuję się źle. Za chwilę zwymiotuję. Pod stół – syknęła ze złością zaciskając usta. Gdzieś w oddali własnej świadomości słyszała chichoczącego się Soriela. Nawet, jeżeli tego nie zrobił, postanowiła, że zemści się na nim przynajmniej w niewielkim stopniu – jeszcze raz nadepnęła mu na rękę.
– Ał!
Pat nie spodziewała się, że demon wyda z siebie jakikolwiek oddźwięk i na dodatek walnie głową w stół. Rumieńce z jej twarzy zniknęły, ustępując miejsca przerażającej bladości. Dziewczyny nie spoglądały już na nią, a na stół, jednak sytuacja była jeszcze do odratowania.
– Ała! – zajęczała przeciągle i skrzywiła się z udawanym bólem. – Jak to bolało! O mój Boże! Prawie mi nogę urwało! Jezusie Chrystusie, święta kozo w niebie!
– Chyba mnie – burknął do siebie Soriel i z przemyślanym zamiarem, ugryzł swoją ofiarę w łydkę. Łzy Patricii pomogły przy odgrywanej scenie, jednak w przeciwieństwie do wszystkich fałszywych zabiegów aktorskich, one nie były zmyślone na potrzebę chwili – naprawdę popłakała się z bólu. Ten demoniczny kretyn jeszcze jej za to zapłaci! Będzie masował jej łydkę w miejscu, gdzie będą jego odciśnięte zęby!
– Och, nie! – kontynuowała swoje bolesne jęki – Te szpilki! Muszę je w końcu wyjąć, bo mi się w tyłek wrzynają! – Po tych słowach podniosła się z krzesła i udała, umiejętnie je zasłaniając, że zbiera wyimaginowanych winowajców jej bólu. Nie zajęło jej to długo. Szybko schowała niewidzialne rzeczy do kieszeni i ponownie usiadła na krześle – a przynajmniej chciała to zrobić. Nie spodziewała się, że drewniany mebel zostanie odsunięty do tyłu, a ona wyląduje boleśnie na podłodze. Soriel przesadził. Nie mogła już kryć się ztym, że coś jest nie tak, nie potrafiła. Opanowała ją tak wielka złość, że niewiele myśląc, rzuciła się pod stół. Zaczęła okładać piekielnie śmiejącego się demona małymi piąstkami. Z oczu lały jej się łzy złości. Reszta la bonne fee nie czekała – wszystkie jak jedna podniosły się do góry i przybrały bojowe pozycje. Soriel pod wpływem ciosów rozwścieczonej Patricii przewrócił się na plecy – jego głowa ujrzała światło dzienne, wysuwając się poza biały obrus – tworzył teraz elegancki krawat na jego szyi.
– Demon! – wykrzyknęła groźnie Alex. Po jej słowach rozpętał się prawdziwy chaos. Po kuchni zaczęły latać pioruny, gdzieniegdzie unosiły się sceny z przeróżnych filmów, wywołanych mocą Marthy, tylko Madlene piszczała jak oszalała, skacząc po całej kuchni i nie wiedząc co zrobić. Soriela to nie obchodziło, wciąż śmiał się jak szaleniec, leżąc pod stołem. 
Patricia jęknęła bezradnie i wynurzyła się spod stołu. Uznała, że demona pozbędzie się potem, teraz musiała opanować chaos, który niszczył doszczętnie jej kuchnię.
– Spokój! – pisnęła. Pod wpływem jej cienkiego głosu wszystko zamarło. – To tylko Soriel!
Nastąpiła długa cisza. Martha i Alex nie miały pojęcia kim był Soriel. Wiedziały tylko tyle, że demonem. Pierwsza z nich zareagowała Madlene, która go przecież znała.
– Soriel! – wykrzyknęła z oburzeniem i skierowała swoje kroki do składzika, znajdującego się pod schodami. Ku niezdziwieniu reszty, wyjęła z niego łopatę. Z groźną miną zaczęła zbliżać się do demonicznego drania, który właśnie przeczołgał się spod stołu i przeniósł do pionu. Teraz stał obok Patricii – reszta wiedźm znajdowała się naprzeciwko nich i spoglądała na niego złowrogo.
– Nie, Mad! – pisnęła Pat i wyskoczyła przed demona, próbując go jakoś obronić. – Niczego złego mi nie zrobił! Naprawdę! Nie jest zły!
– No, jestem niewinny – zaśmiał się Soriel. Jego postawa nie wykazywała jednak niewinności. Wciąż śmiał się jak ostatni psychopata na Ziemi.
– Brzmi bardzo wątpliwie – powiedziała znacząco Martha, nie spuszczając z niego oczu nawet na moment.
– Jakby był groźny to już dawno zrobiłby mi krzywdę, prawda? – spytała załamana, najmłodsza z la bonne fee. Reszta jej przyjaciółek milczała. Nie były zbyt ufne w stosunku co do demonów. W końcu cieniste demony były ich wrogami.
                – No, właśnie – poparł ją rozbawiony Soriel. Nikt się nie spodziewał, że w tym samym momencie chwyci za nóż znajdujący się na blacie i przyłożył go do szyi Patricii. – Zrobiłbym tak – szepnął niskim, przerażającym głosem, przygarniając do siebie dziewczynę. Pat wydawała się być zdziwiona. Co prawda przeszły ją ciarki, ale raczej nie wierzyła w złe intencje Soriela. Przecież to co mówiła, było prawdą. Nigdy jej nie skrzywdził i nie chciał tego zrobić. Byli dobrymi znajomymi. Dzisiaj spędzili nawet cały dzień na festynie. To prawda, że Auvrey zachowywał się dziwacznie i był trochę chłodny, ale to przecież nie znaczy, że nagle stał się zły, prawda? Rok temu powiedział jej, że jest neutralny i nie obchodzą go sprawy dobra czy zła. Nie miał powodu do tego, żeby ją zranić czy może nawet zabić. Wtedy nie mógłby się u niej kąpać i podjadać z jej lodówki!
                – Soriel, nie wygłupiaj się – szepnęła Pat, spoglądając na niego do góry. Demon nie raczył odpowiedzieć, nie uraczył ją nawet spojrzeniem. Ostry nóż przycisnął jej do szyi jeszcze mocniej. Pat zaczynała się bać, że przetnie jej krtań. Napięła się jak świeżo nastrojona struna od gitary.
                – Żadna z was ma się nie ruszać – odezwał się chłodnym głosem chłopak. Zmierzył groźnymi, szmaragdowymi oczami swoje przeciwniczki. 
                Patricia nie dowierzała temu, co słyszy. Wciąż wmawiała sobie, że to jakiś żart i Auvrey wcale nie chce zrobić nikomu krzywdy, po prostu się bawi. A może chce wystraszyć dziewczyny, żeby sobie stąd poszły? Tak! Na pewno musiał być zły z powodu tej nagłej wizyty! W końcu nie widzieli się cały rok, poza tym nie zjadł całego spaghetti, a był głodny!
                – S-Soriel? – spytała niepewnie, nie spuszczając z niego oczu.
                – Wasze najbliższe plany odnośnie sojuszu z łowcami w zamian za nią – kontynuował mrocznym głosem chłopak.
                Gdyby mogła, zapewne potrząsnęłaby głową z niedowierzaniem. Była jednak mocno przyciśnięta plecami do piersi bezwzględnego demona i miała przy szyi nóż. Po raz pierwszy w swoim życiu poczuła coś, co mogło podchodzić pod złamane serce. Teraz już nie wmawiała sobie, że Soriel jest grzecznym demonem. Nie był. Na dodatek stał po stronie wroga. Nie był już neutralny, nie był już seksownym i denerwującym podrywaczem, był przepełniony złem i pustką. Jak to się stało? Cały czas ją oszukiwał? A może to dlatego nie było go cały rok? Przeszedł nagle na stronę wroga i szkolił się w Reverentii w zabijaniu niewinnych?
                Patricia nie mogła powstrzymać łez. Ściekały po jej polikach w dół jak wodospad. Kilka kapnęło na rękę Soriela, który bezwzględnie się ich pozbył.
                – Kim ty do diabła jesteś? – Pierwsza odezwała się Alex. Wyglądała na naprawdę złą. Tylko dzięki Marthcie, która chwyciła ją w porę za łokieć, nie wystartowała do przodu.
                – Nie zbliżać się, bo zostawię jej piękny, krwawy uśmiech.
                Auvrey uśmiechnął się jak psychopata.
                Zdradził mnie – powtarzała w duchu Pat. Zdradził, zranił i bezczelnie zgniótł butem jej serce. Przecież miała go za przyjaciela! Trzymała go we własnym domu, otoczyła opieką, pozwalała na wszystko! Tak jej się odwdzięczał? Czy on w ogóle miał jakieś uczucia?! Czy jego demoniczność wyssała mu je razem z mózgiem?!
                – Ach – odezwał się Soriel z uśmiechem. – No i mile widziany adres niejakiego Nathiela Auvreya. Muszę odwiedzić swojego braciszka po latach. Oczywiście jeżeli dowiem się , że kłamiecie, zginiecie razem z nią – zakończył z chichotem.
                Czarodziejki wydawały się być zdezorientowane. Brat Nathiela? Słyszały o nim, ale tylko z historii opowiadanej przez młodego, demonicznego łowcę. Wynikało z niej, że Soriel zginął kilkanaście lat temu razem z ich matką i siostrą. Zmartwychwstał? Przecież nie mógł! Jak to w ogóle było możliwe? A może miały jakieś luki w informacjach? Może ta historia brzmiała inaczej?
                Pierwsza odezwała się Madlene. Nikt nie spodziewał się tego, że wyraźnym głosem zacznie zdradzać adres zamieszkania Laury i Nathiela. La bonne fee patrzyły na nią z przerażeniem.
                – Mad! – Patricia nie mogła uwierzyć w to, że tak łatwo ich zdradziła. W oczach niebieskookiej czarodziejki pojawiły się łzy – z trudem je powstrzymywała.
                – Nie chcę, żeby zrobił ci krzywdę – powiedziała łamiącym głosem. – Nathiel przecież sobie poradzi. Jest silny.
                – Plany – syknął złowieszczo demon, przerywając bezwzględnie chwilę wzruszenia. Nóż przycisnął do gardła Patricii jeszcze mocniej. Teraz oddychanie zaczynało sprawiać jej trudności. Czuła jak ostre ostrze wbija się powoli w jej szyję. Czy już krwawiła? A może to tylko głupie wrażenie, spowodowane strachem? Nie, czuła, jak delikatna strużka krwi sunie w stronę bluzki. Demon nie żartował.
                – Nieustalone – odezwała się z chłodem Martha. Jako jedyna zachowała zimną krew. – Najbliższe spotkanie mamy jutro.
                – Plany. – Demon uśmiechnął się szerzej, przypominając coraz bardziej psychopatę, zbiegłego z więzienia. Doskonale wiedział, że kłamała. Musieli już coś ustalić. To prawda, że dziewczyna była przekonująca, ale nie wystarczająco, żeby go zwieść.
                – W najbliższym czasie planujemy pakt z pół demonami! – Madlene wyrzuciła to z siebie jednym tchem. Żadnej z czarodziejek się to nie podobało, ale nie miały jej tego za złe. Gdyby żadna z nich nie zdradziła sojuszniczych planów, Patricia naprawdę mogłaby zginąć. Za bardzo im na niej zależało, żeby na to pozwolić.
                – Patrz jakie masz kochane przyjaciółki – szepnął do ucha panny Finch Soriel. – Ludzie są tacy głupi i naiwni – prychnął i wyprostował się z dumą.
                – Sukinsyn – warknęła Alex, zaciskając pięści.
                Demon roześmiał się dźwięcznie i popchnął swoją ofiarę do przodu tak, że upadła na kolana. Narzędzie zbrodni zaczął podrzucać z gracją do góry. Nie miał ochoty zostawać tutaj dłużej. Zrobił, co do niego należało, teraz może wracać.
                – Dziękuję, miłe panie – powiedział ironicznie, kłaniając się im nisko. Nie oglądając się za siebie, wyminął je i skierował się ku drzwiom. Czarodziejki wciąż stały nieruchomo w miejscu. Tylko Pat usiadła na kafelkach i chwyciła się za szyję. Na szczęście rana nie wydawała się być głęboka.
                – A więc Soriel Auvrey? – spytała chłodno Martha.
                – Zgadza się. – Demon zaśmiał się dźwięcznie i położył dłoń na klamce.
                – Nie żyłeś.
                – Żyłem. – To było ostatnie, co wypowiedział starszy Auvrey. Potem prychnął i z głośnym trzaskiem opuścił mieszkanie jednej z czarodziejek. Wraz z zamknięciem drzwi w pomieszczeniu nastała przejmująca cisza. La bonne fee były w zbyt wielkim szoku, aby się odezwać. Martha i Alex nie miały pojęcia, że Patricia zadawała się z jakimś demonem. Wszystkie razem wzięte, odejmując od tego Patricię, nie wiedziały też, że Soriel jest bratem Nathiela. Jak zareaguje młody łowca, kiedy dowie się, że jednak żyje? Na pewno im nie uwierzy i uzna za wariatki. Przecież widział martwe ciało brata w dniu swojej ucieczki z rodzinnego domu. Jak to się stało? Nie mógł przecież zmartwychwstać. Kolejnym szokiem było to, że musiały zdradzić plany Nox. To przecież utrudni im dostęp do Reverentii. Departament będzie pilnował przejścia do ich świata. Madlene czuła się temu winna. Z jednej strony wiedziała, że zrobiła źle, z drugiej strony cieszyła się, że jej przyjaciółka jest cała. Nie umiała niestety kłamać i nie sądziła, aby jakaś wymyślna formułka związana z sojuszem zadziałała. Żadna z nich nie miała czasu na zastanowienie, liczyły się sekundy.
                – Przepraszam – jęknęła Pat, przerywając długą ciszę. Skuliła się na podłodze i pociągnęła nosem. Madlene jako pierwsza rzuciła się w jej stronę i przytuliła do siebie.
                Alex potrząsnęła głową z niedowierzaniem i rzuciła pytanie, które nurtowało je wszystkie:
                – O co tutaj do cholery chodzi?
***
                Patricia była zmuszona opowiedzieć dziewczynom wszystko od samego początku. Zaczęła od historii z lasem, gdzie po świecące grzyby wysłała ją Madlene – to właśnie tam znalazła zranionego Soriela, który zamieszkał u niej przez następny miesiąc. Początkowo świetnie się dogadywali, nie ominęła nawet sytuacji z wanną – to wspomnienie wywołało na jej twarzy rumieńce. Ze łzami w oczach mówiła, że lubił ją podrywać, rzucał głupie teksty, był niechlujny, zużywał dużo wody i ją obżerał, ale bywał też miły i kochany, chociażby wtedy, kiedy podczas burzy bała się spać i poszła do niego – przygarnął ją do łóżka i otoczył troską. Nie, żeby robili coś podejrzanego, w końcu nie jest taka łatwa! To było tylko przyjacielskie leżenie obok siebie. Następnego dnia zniknął. Spotkała go dopiero jakiś czas później w markecie. Przeżyli straszną przejażdżkę, goniła ich nawet policja, ostatecznie dotarli jednak do domu. Umówili się na herbatę, ale Soriel nigdy nie przyszedł. Dlatego była załamana na akcji z Halloween. Spotkała go właśnie dziś, kiedy poszła samotnie na festyn. Jednak był jakiś inny – dziwnie chłodny, początkowo może nawet zły i przerażający. Gdy wracali do domu oglądał się na wszystkie strony, jakby się bał, że ktoś ich obserwuje. Nie spodziewała się tego, że będzie chciał ją zabić. Myślała, że może go uznać za przyjaciela.
                Do oczu dziewczyny zaczęły cisnąć się łzy. Powstrzymała je tylko dzięki głębokiemu wdechowi.
                – Dlaczego nam o tym nie powiedziałaś?  To przecież bardzo ważne – odezwała się z westchnięciem Martha. Wyjątkowo nie piła w tym momencie herbaty. Była poważna jak i reszta czarodziejek.
                Pat spuściła głowę jak skarcone dziecko, które wie, że zrobiło źle. Zaczęła nerwowo bawić się palcami u dłoni.
                – Wiedziałam, że wam się to nie spodoba, a Soriel nie sprawiał wrażenie złego. On… musiało się coś stać. – Podniosła do góry głowę i spojrzała na przyjaciółki z powagą. – Nie był taki wcześniej, mówił, że stoi po neutralnej stronie i nie obchodzą go losy dobra i zła. Na dodatek nigdy nie był w Reverentii. Może ktoś go do tego zmusił? Mówił, że to jakaś demonica go zraniła, wtedy w lesie. Szukali go. Przecież… przecież jego ojciec jest w Reverentii, prawda? Może chciał go przeciągnąć na złą stronę? Może… zmusił go do tego? – opowiadała ze łzami w oczach. Nie miała pojęcia dlaczego wciąż go broni. Przecież ją zranił – i psychicznie i fizycznie.  – Nie wiedziałam, że się taki okaże – zakończyła smętnie.
                – Dlatego nie powinnaś ufać demonom, to parszywe gnojki – odezwała się chłodno Alex. Uderzyła z oburzeniem pięścią w stół. Wciąż nie mogła przeżyć tego, że tak łatwo dały się wrogowi. – Ufaj tym, których znasz całe życie.
                – Przepraszam – jęknęła ze skruchą dziewczyna.
                Dopiero teraz dostrzegła jak wielką głupotę uczyniła. O całej sytuacji wiedziała tylko Madlene, a dowiedziała się o niej przypadkowo. Trzymała buzię na kłódkę tylko dlatego, że ją o to prosiła. Mad cały czas jej powtarzała, żeby nie ufała Sorielowi. Miała racje. Wszystkie miały racje. Od dziś nie będzie tak łatwo wierzyć obcym.
                Madlene jako jedyna milczała w tej sprawie. Była skupiona na kartach tarota, które przekładała między sobą. Żadna z dziewcząt nie chciała jej teraz przeszkadzać, wszelakie wskazówki odnoszące się do obecnej sytuacji będą przydatne.
                – Powinniśmy o tym powiedzieć Nathielowi – odezwała się w końcu wróżąca. Nie odrywała oczu od kart. Spoglądała na nie ze zmarszczonym czołem. – Choć nie musimy się spieszyć. Soriel na razie nie planuje niczego względem niego. Jeszcze wiele czasu minie zanim się spotkają. Jednak jest osoba, która musi na niego uważać. – Dziewczyna spojrzała znacząco na swoją najmłodszą przyjaciółkę. – Planuje coś względem ciebie.
                Pat zacisnęła usta. Milczała.
                – Powinnyśmy zostać z tobą na noc – odezwała się Martha.
                – Poradzę sobie – stwierdziła natychmiastowo Pat. – Przecież mieszkamy niedaleko siebie. Jeśli będzie się coś działo od razu będę do was dzwonić – mówiąc to, uniosła telefon do góry. Prawda była taka, że nie chciała dziś nikogo u siebie gościć.  Wyjmie z zamrażarki pudełko waniliowych lodów i siądzie przed telewizorem. Oglądnie jakieś głupie  seriale, oglądnie cokolwiek, byleby nie myśleć o tym zdrajcy. Może przy okazji wyleje kilka łez, a potem zaśnie pod kocem w salonie i obudzi się z lepszym humorem? Do tego nie potrzebowała akurat żadnego towarzysza. Chciała zostać sama ze swoim bólem. I nie obchodziło ją czy ten idiota tu wróci. Jeżeli wróci – na pewno tego pożałuje.
                – Dobrze – odezwała się Martha i jako pierwsza podniosła się z krzesła. – Ale jutro widzimy się z samego rana.
                – Oczywiście. – Pat uśmiechnęła się lekko. Przyjaciółki odprowadziła pod same drzwi. Wysłuchała oczywiście kilku matczynych przestróg od starszych koleżanek na do widzenia – kiwała głową na potwierdzenie i obiecała, że nie będzie wylewać miliona łez w samotności. Drzwi wyjściowe zamknęła z ulgą. Zsunęła się po nich plecami na podłogę i natychmiastowo skuliła. Żadne pocieszenie nie działa, kiedy zdradzi cię ktoś na kim ci zależy. Każdy człowiek musi przecierpieć swoje…
***
                Dużo się zmieniło od mojego powrotu z krainy niewiedzy. Przez pierwsze dni miałam problem z przyzwyczajeniem się do obecnego stanu rzeczy. Musiałam całkowicie przestawić swoje myślenie na realny tryb. Przede wszystkim nie miałam syna, tylko córkę, która urodziła się w maju. Nie była taka grzeczna jak mój perfekcjonizm przewidywał, ale czym by było życie bez wyzwań? Codziennie starałam się jej przetłumaczyć, co robi źle. Oczywiście zazwyczaj patrzyła na mnie nierozumnie i wołała radośnie: „tata!” , ale miałam nadzieję, że w przyszłości moje szkolenie przyniesie jakieś skutki. Nathiel był świetnym ojcem, ale przy okazji straszliwie ją rozpieszczał. Na dodatek uparcie i codziennie po kilka razy powtarzał, że jego córka zostanie łowcą demonów. Nie, nie miałam nic przeciwko temu, ale uważam, że ostateczną decyzję w przyszłości powinna podjąć Aura, a nie Nathiel. Teraz była jeszcze za mała na jakąkolwiek walkę z potworami. No, chyba, że z odkurzaczem, którego panicznie się bała. Wszystkie noże Auvreya poszły w odstawę, w końcu dzieci nie mogą bawić się ostrymi rzeczami – Amy dyskretnie przekazała mi swoje obawy odnośnie wychowywania córki przez ojca, a ja po kryjomu starałam się naprawiać błędy wychowawcze. Aura wciąż nie wiedziała kim jestem. Do kogokolwiek kto przechodził obok niej wołała: „tata!” i szczebiotała jak niejedno dziecko. Myślę, że nawet gdybym nie wpadła w śpiączkę i tak zostałaby córeczką tatusia. Obydwoje byli podobni. Pełni energii, odrobinę wredni i radośni, jednak w przeciwieństwie do Nathiela, Aura już teraz przejawiała się bardzo inteligentnymi zachowaniami. Może jeszcze była szansa na to, aby nie była drugim, głupiutkim Auvreyem? Szczerze w to wierzyłam. 
                Nie zdążyłam jeszcze wrócić do dawnej formy. Nathiel walczył jak lew i nie chciał oddawać mnie do szpitala – ja również tego nie chciałam, przecież spędziłam tam ponad rok. Lekarz zgodził się przychodzić do mnie prywatnie. Dziwiło go jak szybko moje ciało przyzwyczaja się do nowych warunków. Dotąd nie spotkał osoby z tak tak szybką możliwością regeneracji. Oczywiście, przecież do tej pory nie leczył pół demona. Demoniczne geny pozwoliły mi powstać szybciej niż zwykłemu człowiekowi. Co prawda nie mogłam jeszcze bezkarnie chodzić po mieście – moje nogi wciąż były słabe, a moje wyjście gdziekolwiek ograniczało się do kuchni – ale zasypiałam już o normalnych, nocnych porach i nie ucinałam drzemek za dnia. Wszystko szło w jak najlepszym kierunku. Nie mogłam się doczekać, kiedy będę już w pełni sił i powrócę do wypełniania misji z nowym składem Nox.
                Gdy spałam, ominęło mnie kilka istotnych rzeczy. Ethan Parthenai, przyjaciel Calanthe, zasilił szeregi łowców. Zgodnie z tym co mówił Sorathiel, naprawdę się zmienił i był przydatny. Dowiedziałam się też o sojuszu z la bonne fee i ich wspólnych misjach – szczególnie zaciekawiła mnie ta, podczas której spotkali wiedźmy. Osobiście nie chciałam ich napotkać, ale wiedziałam, że tego nie uniknę. To samo było z departamentem – na szczęście ich wielkie wejście mnie nie ominęło. Czyżby czekali specjalnie na mnie?
                Dowiedziałam się o planowanej misji sojuszniczej z pół demonami, znajdującymi się w Reverentii. Sorathiel zamroził ją z tego powodu, że byłam w śpiączce. Wszyscy zgodnie stwierdzili, że będę kluczową postacią, gdy misja już nadejdzie. Nie polemizowałam z tym, w końcu poznałam pół demony w Reverentii.
                Cała historia „Snu za życie” została przedstawiona mi ze szczegółami, zarówno przez Nathiela, jak i la bonne fee. Cieszyłam się, że sfałszowany świat to już tylko wspomnienie. Nie chciałabym tego przeżywać od początku. Nathiel zapewnił mnie o tym, że nic takiego mi nie grozi, po pierwsze będzie mnie chronił, po drugie lekarz sam stwierdził, że nie ma możliwości, abym ponownie zaszła w ciążę, byłam więc przynajmniej pozornie bezpieczna.
                Westchnęłam i zamieszałam leniwie płynem w szklance. Auvrey zrobił mi jakiegoś śmiesznego drinka. Nie smakował źle, ale jakoś nie miałam ochoty na spożywanie alkoholu. Wolałam patrzeć na to co mnie otaczało ze wszystkich stron na trzeźwo. To nie ja wymyśliłam dzisiejszą imprezę, to Nathiel był jej inicjatorem. Stwierdził, że skoro lepiej się czuję, powinniśmy uczcić mój powrót. Nie zaprzeczyłam i poddałam się jego woli. Poniekąd go rozumiałam – w końcu chciał odpocząć od opieki nad Aurą i zabawić się jak przystało na młodego demona. Reszcie łowców najwyraźniej też było tego trzeba. Jedynymi osobami, które nie zjawiły się na dzisiejszym świętowaniu były la bonne fee. Gdy Nathiel do nich zadzwonił, stwierdziły bardzo poważnie, że muszą coś przedyskutować i skontaktują się z nimi w najbliższym dniu. Nikt nie nalegał na ich przyjście, wszyscy zgodnie stwierdzili, że musiało się coś stać, może dlatego czarodziejki odmówiły spotkania. Nie zastanawiałam się nad tym głębiej, ale miałam wrażenie, że dzieje się coś złego. La bonne fee zazwyczaj nie odmawiały takich okazji. Nie powinnam się w to jednak wtrącać. Jeśli zechcą, same powiedzą nam o tym, co się dzieje.
                – Dobrze się czujesz? – usłyszałam tuż nad uchem wesoły, trochę nietrzeźwy głos. Auvrey objął moje ramię i przyciągnął do siebie.
Choć trudno było mi się przyzwyczaić do obecnego stanu rzeczy, wciąż przeżywałam swoje własne, małe szczęście. Nieważne, że znów musiałam znosić demoniczną głupotę i trenować swoją cierpliwość – byłam naprawdę szczęśliwa. Nie mogłam się nie uśmiechnąć.
– Powinieneś przestać pić – stwierdziłam, patrząc w jego małe, zwężone, szmaragdowe oczka. Ledwo trzymał się na nogach. Może demony miały końskie zdrowie, ale nie omijał ich kac czy nieprzyjemne skutki związane z przytulaniem ubikacji.
                – Piję za ciebie! – wykrzyknął Nathiel. Mało nie wywrócił mnie na sofę. Chrząknęłam znacząco i dałam mu do zrozumienia, że nie potrzebuję teraz czułości pijanego demona. Tak, cieszyłam się, że znowu z nim jestem, ale wolałam go w stanie trzeźwym.
                – No, weź – burknął obrażony baran. – Muszę jakoś wyrazić swoją radość. Poza ty imprezuję pierwszy raz odkąd urodziła się Aura. Moje życie takie ciężkie – powiedział teatralno-dramatycznym głosem i zaśmiał się jak ktoś, kto postradał właśnie zmysły. Piąte piwo, które trzymał w ręce, przechylił do ust. Po upiciu kilku łyków wydał z siebie westchnięcie ulgi.
                – Ach, a więc na to czekałeś – zaczęłam z rozbawieniem. – Na to, aż sama zajmę się Aurą, a ty poszalejesz.
                – Nieprawda.
                Naburmuszony Nathiel zagłębił się w oparcie sofy i przytulił do siebie butelkę z alkoholem. Chyba rzeczywiście wypił za dużo. Wyglądał, jakby trzymał na kolanach Aurę, a nie butelkę. Może sam nie miał świadomości tego co robi. Uśmiechnęłam się rozbawiona i usadowiłam się obok niego. Głowę oparłam na jego ramieniu.
                Wokół nas panował szum. Nowi członkowie organizacji świetnie dogadywali się w swoim własnym gronie. Wspólny język z nimi znalazła również Andi. Dziwiło mnie jak szybko dorosła. Poznaliśmy ją jako małe dziecko, zaledwie 6-latkę, teraz miała lat 14. Niewiele zmieniła się z charakteru. Wciąż była rozkapryszoną i zbuntowaną demonicą, która ze wszystkimi się kłóci. Mimo tego bardzo ją lubiliśmy.
                Zdążyłam poznał nową część organizacji. Najlepiej dogadywałam się z Arenem. Ciekawiła mnie jego ogromna wiedza w różnych aspektach życia. To był ktoś z kim mogło się rozmawiać naprawdę o wszystkim. Nie wiedziałam czy lekkość rozmowy pomiędzy nami związana była z naszym pochodzeniem – w końcu zarówno on, jak i ja byliśmy pół demonami. Zdziwiło mnie, gdy dowiedziałam się, że jest w związku z Madlene. Jak widać – człowiek nie wybiera, to miłość robi to za niego. Reszty nie poznałam jeszcze na tyle, by mogli zostać kimś, kogo lubię, wiedziałam jednak, że tego nie uniknę – w końcu gdy wyzdrowieję, wrócę do wykonywania misji w Nox. Muszę nawiązać przynajmniej minimalny kontakt, aby zrozumieć intencje i działania nowych łowców.
                – Nathiel – zaczepiłam mojego chłopaka. Ostatnio bardzo często robiło mi się słabo. Lekarz twierdził, że to uzasadnione, ponieważ mój organizm nie przyzwyczaił się jeszcze do obecnego trybu życia. Nie miałam się czym przejmować. Po prostu potrzebowałam teraz świeżego powietrza i spokoju dla duszy.
                – Hm? – Auvrey spojrzał na mnie z uśmieszkiem.
                – Chodźmy na zewnątrz.
                Demon bez słowa, choć chwiejnie, przeniósł się do pionu i podał mi rękę. Domyślił się o co chodzi. Wydawało mi się, że jego twarz w jednym momencie spoważniała, zupełnie, jakby demoniczny mózg wstrzymał stan nietrzeźwości na rzecz ratowania mnie od utraty przytomności. Z trudem powstrzymałam się od zaśmiania.
                Nathiel objął mnie ramieniem i poprowadził do drzwi. Na odchodnym rzucił reszcie, że idzie ze mną poromansować na zewnątrz i mają nam nie przeszkadzać. Nikt nie protestował, a ja przewróciłam oczami. Nie zamierzałam z nikim romansować.
                Na dworze było chłodno, ale w przyjemny sposób. Nie potrzebowałam nawet bluzy, wystarczyło mi ciepłe ramię Auvreya. Zaciągnęłam się tym cudownym zapachem lata, przepełnionym słodyczą i orzeźwieniem. Na ogół nie znosiłam tej niewdzięcznej, najgorętszej pory roku – poranki i południa były dla mnie prawdziwą mordęgą, w końcu nie od dawna wiadomo, że zimno ciągnęło do zimna, nie do ciepła. Może dlatego tak lubiłam letnie wieczory?
                – O czym myślisz? – usłyszałam.
                Milczałam. Nie myślałam o niczym konkretnym, to tylko bzdury odnoszące się do pogody i pory roku. Było jednak coś, co dręczyło mnie od dłuższego czasu. Chciałam poruszyć ten temat z Nathielem.
                – Jak myślisz – zaczęłam powoli, nie patrząc w jego twarz. – Gdzie jest Nate?
                 Spodziewałam się, że odpowiedzi nie dostanę od razu, a jednak się myliłam:
                – Nie mam pojęcia. Szukałem go cały rok i to bez skutku. Ale la bonne fee mówią, że żyje. Nie chcę się do tego przyznawać, ale im wierzę – uśmiechnął się krzywo. – Znajdziemy go. – Na zakończenie wywołał wśród moich włosów prawdziwą burzę. Westchnęłam, nawet ich nie poprawiając.      
                Trudno było tęsknić za czymś czego się nie znało, a jednak gdzieś w środku czułam dziwny smutek i zmartwienie. Miałam dwójkę dzieci i nie mogłam o tym zapominać. Nasze ¾ demona to bliźniaki Auvrey, nie sama Aura Auvrey. Chcę mieć przy sobie ich obydwu.
                Przytuliłam się do klatki piersiowej Nathiela i zamknęłam oczy.
                – Czasami zazdroszczę ci tych pokładów nadziei.
                – Nie musisz. Mam ich tyle, że wystarczy dla nas obojga – zachichotał Nathiel i wtulił się w moje roztrzepane, blond włosy.
                Lubiłam ciepło jego ciała. Był najlepszą poduszką w chłodne wieczory, nie gardziłam też twardym oparciem pod polikiem. Bycie z Nathielem to wiele korzyści, ale też i utrudnień. Wciąż zadawałam sobie pytanie za co go tak naprawdę kochałam. Może za to, że mnie uzupełniał? Tyle mówi się o przeciwieństwach, które się przyciągają. I pomyśleć, że dotąd nie wierzyłam w podobną, miłosną teorię. A teraz upływał siódmy rok naszego związku. Jakoś ze sobą wytrzymywaliśmy.
                Wiatr rozwiewał moje włosy na wszystkie strony. Oprócz miłego chłodu, niósł za sobą dziwne echo śmiechu. Na początku myślałam, że to Nathiel śmieje się mi do ucha, ponieważ głos był bardzo podobny, ale gdy na niego spojrzałam, zobaczyłam, że stoi w bezruchu i po prostu uśmiecha się w stronę nieba. Przeszły mnie ciarki. Poczułam się, jakbym znów była w dziwnym, sennym świecie za mgłą.
                – Słyszałeś to? – spytałam Nathiela.
                Chłopak był zbyt zamyślony, żeby mi odpowiedzieć. Po prostu potrząsnął głową. Nie ciągnęłam tematu. Ten przedziwny śmiech zniknął razem z wiatrem. Miałam tylko nadzieję, że błysk szmaragdowych oczu z oddali był wytworem mojej wyobraźni, a nie prawdą.
                Powinnam odpocząć. Zdecydowanie.

1 komentarz:

  1. Cześć :)

    Kurde, co tu się porobiło. Vail naprawdę przeprał mózg Sorielowi, dlatego ten wziął sobie Pat za zakładniczkę. Początkowo myślałam, że będą jakieś zboczone teksty po tym pocałunku (że czarodziejki się zmyją, a ta dwójka sobie pogada), ale później atmosfera się zagęściła. Kurde, szkoda mi Patricii. Przez rok tęskniła, a później ten, którego miała za przyjaciela, brutalnie złamał jej serce. Biedactwo. Przytulam!
    Lauriel tak bardzo <3 Świetnie ukazałaś ich relację :) Tylko to czajenie się Soriela w mroku i jego śmiech mnie przerażają.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń