sobota, 11 stycznia 2020

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [Cz. 6]

Kolejna część może nieco nudnawa i niedopracowana, ale ja sama uważam, że 3/4 demona: przeznaczenie ognia pod względem fabularnym nie jest ambitne. To chyba najsłabszy tom WCN, może dlatego że Aura nie jest osobą, która bezpośrednio uczestniczy w życiu Nox. 
***
Nie bardzo pamiętałam, co się działo, kiedy wróciłam już do domu. Rano opowiedziała mi o wszystkim moja młodsza siostra, Calanthia. Ponoć wyzwałam na pojedynek tatę, krzycząc coś pijackim głosem o tym, że jest krwiożerczym demonem, który powinien siedzieć w Reverentii. Najwyraźniej nieświadomie poruszyłam temat, którego nie lubił. Powiedzieć mu, że jest demonem i to takim, który powinien znaleźć się w świecie, z którego pochodził, to dla niego prawdziwa obelga. Nie przez to był jednak na mnie najbardziej wkurzony – raczej o to, że upiłam się jak stonka, a wyraźnie nakreślił przecież zasady tej misji. Mówił coś o tym, że mogłam zostać wykorzystana przez tego ognistego dupka, tylko z jednego nie zdawał sobie sprawy: on już to zrobił. A ja bezpowrotnie przepadłam, nawet jeżeli wiedziałam, że to wszystko było kłamstwem.
Przewróciłam się z głośnym, bolesnym jękiem na prawą stronę. Procenty wciąż nie pozwalały o sobie zapomnieć, podobnie jak Ace Bryne. Myślałam, że zapatrzenie w jego osobę to tylko kwestia alkoholu, że to tylko chwila zapomnienia spowodowana okolicznościami, w których nie musieliśmy być wrogami, jednak najwyraźniej się myliłam. Nie mogłam pozbyć się go z moich myśli. Wciąż odtwarzałam w głowie jego pocałunki i to, w jaki sposób mnie dotykał. Byłam na siebie cholernie zła. Nie spodziewałam się, że ja, Aura Auvrey, będę kiedykolwiek zachowywała się jak zakochana małolata, która całymi dniami leży w łóżku, powtarzając do uporu te same miłosne sceny. Najgorsze w tym wszystkim było to, że chociaż próbowałam się pozbyć tego typa z myśli, w ogóle mi to nie wychodziło, co tylko wzbudzało we mnie jeszcze większy gniew.
Kiedy po raz kolejny przewróciłam się na drugi bok z donośnym jękiem wyrażającym rozpacz, zabrałam ze sobą w podróż poduszkę, którą z nerwami rzuciłam w kierunku drzwi. Jak się okazało, w tym samym momencie, dosyć niefortunnie, pojawił się w nich Nate, który dostał tą poduszką prosto w twarz. Siła uderzenia nie była na tyle duża, aby się zachwiał, raczej sprawiło to zaskoczenie.
– Dobrze ci tak! – krzyknęłam w jego kierunku.
Mój brat podniósł z podłogi poduszkę i spojrzał na mnie niepewnie. Oczywiście zamiast zacząć się ze mną kłócić, okazał troskę. Czasami denerwowało mnie jego anielskie zachowanie. Wolałam, kiedy tłukliśmy się na podłodze w salonie, wyrzucając sobie wszystko to, co nas boli. Takie sytuacje rzadko się zdarzały, może dlatego że mój brat był niezwykle cierpliwy i trudno było go wyprowadzić z równowagi. Oczywiście kto potrafił tego dokonać, jak nie ja...
– Wszystko w porządku? Źle się czujesz?
– Czuję się wspaniale! Naprawdę! – odpowiedziałam w złości, siadając gwałtownie na łóżku po turecku. Spojrzałam na niego z krzywym uśmieszkiem. Żywo, może nawet zbyt żywo, przy tym gestykulowałam. – Nie widać?
– Aura. – Nate wziął głęboki wdech. Nie odważył się mimo wszystko wejść do mojego pokoju. Najwyraźniej tchórzył. Nie dziwiłam się temu. Wciąż nie wybaczyłam mu zdrady, której się dopuścił, okłamując mnie i uciekając do innej szkoły. Nie zamierzałam bratać się z kimś, kto sam przerwał naszą bliźniaczą więź. – Czy… wydarzyło się tam na imprezie coś złego? Bo wiesz, nigdy się tak nie zachowywałaś. Mam takie wrażenie, że chyba chcesz o czymś zapomnieć.
Cholerny brat bliźniak. Musiał mi czytać w myślach?
– Nie twoja sprawa, Nate – warknęłam w odpowiedzi. Szybko podniosłam się z łóżka i zanim cokolwiek powiedział, a już widziałam, że otwiera usta, wypchnęłam go na korytarz i zamknęłam za nim drzwi. – Wróć tutaj kiedy indziej! Albo najlepiej wcale!
Nie dostałam żadnej odpowiedzi, za to usłyszałam ciche kroki oddalające się od mojego pokoju. Sądząc po skrzypieniu schodów, najwyraźniej Nate zszedł na dół. Nie zdziwiłabym się, gdyby to moja rodzina posłała go na zwiady.
Obróciłam się w kierunku łóżka. Nie spodziewałam się, że stanę w tym momencie twarzą w twarz z koszmarem mojego istnienia, o którym nie mogłam ostatnio zapomnieć. Na dodatek zostałam przez niego pchnięta prosto na drzwi własnego pokoju. Całe szczęście, kiedy w nie uderzyłam, nie wydałam zbyt głośnego dźwięku, który mógłby stać się dla mojej rodziny podejrzany. Równie dobrze ktoś mógł pomyśleć, że uderzam głową w drzwi, ponieważ jestem dziwna i targają mną wybuchowe emocje, co nie było niczym nadzwyczajnym w moim przypadku.
Uniosłam wzrok, żeby zetknąć się z płomiennymi oczami uśmiechającego się chytrze Ace’a Bryne’a, który już samym spojrzeniem starał się mi przypomnieć, co się pomiędzy nami wydarzyło poprzedniej nocy. To sprawiło, że zalała mnie fala gorąca.
– Wyzdrowiałaś?
Głośno prychnęłam, kładąc dłoń na jego piersi i stanowczo go od siebie odpychając. Może zaczął mi się fizycznie podobać, ale to nie znaczyło, że teraz przy każdym spotkaniu będę się na niego rzucała jak napalona nastolatka. Co to, to nie.
Odeszłam od niego i usiadłam na łóżku, szybko opadając na nie plecami. Mój wzrok przywitał się z sufitem, na którym jaśniało światło lampy. Szybko zasłoniłam ten widok dłonią, ponieważ mój skacowany wzrok czuł się, jak podczas zetknięcia z zimowym słońcem.
– Dlaczego po prostu nie dacie mi wszyscy świętego spokoju – mruknęłam do siebie.
Poczułam, że łóżko ugina się pod ciężarem towarzyszącego ciała. Nie spoglądałam na Ace’a, ale domyśliłam się, że również kierował swój wzrok ku sufitowi.
– Nie mogę dać ci spokoju, a już na pewno nie świętego – odpowiedział z kpiącym rozbawieniem, najwyraźniej próbując zasugerować, że demony niewiele mają wspólnego z religią. – Poza tym muszę cię pilnować.
Zerknęłam w jego profil przez rozcapierzone palce.
– Boisz się, że mogę ci zniknąć sprzed nosa?
– Nie boję się. – Ognisty demon cicho się zaśmiał, a potem skierował na mnie spojrzenie. Tym razem jego uśmieszek był lekko przytłumiony. Nie miał w sobie znamion zła czy wredoty, co bardzo mnie zaskoczyło. Może Ace również był obecnie skacowanym demonem, niemającym sił na okazywanie emocji? – Jestem twoim ulubionym stalkerem, więc nawet jeżeli ktoś by cię porwał, szybko bym cię odzyskał. A jeżeli chodzi o twoją ucieczkę, bądźmy szczerzy, nie chciałabyś ode mnie uciekać.
Zmarszczyłam czoło.
– Skąd ta pewność?
Ognisty demon przewrócił się na bok, położył dłonie obok mojej głowy, wspierając się na łokciach i całkowicie znienacka pocałował mnie w usta. Zaskoczona zamrugałam oczami.
Niech to szlag. Dlaczego serce w tym momencie chciało mi uciec z piersi? Ten kretyn najwyraźniej musiał się zorientować, jak na mnie zadziałał, bo oderwał się od moich ust z wyrazem triumfu w oczach. Przez dłuższą chwilę wisiał nade mną, nie dając mi możliwości na ucieczkę. Ale… czy chciałam uciekać? Było mi tutaj wyjątkowo dobrze.
– Wiem, dlaczego to robisz – zaczęłam po dłuższym milczeniu, na co on uniósł powolnie brew. – Chcesz mnie od siebie uzależnić po to, abym jak głupia nastolatka poszła za tobą w ogień i tym samym nie próbowała uciec od rytuału, który mnie czeka. Ale wiesz co? Nie zamierzam się dać zabić. Nawet w imię pieprzonej miłości.
– Właśnie się przyznałaś, że jesteś we mnie zakochana.
Zmarszczyłam czoło.
– A czy miłość jest czymś złym? – Chyba zaskoczyłam go tym pytaniem, bo oczekiwał, że będę zaprzeczać. Nie, nie wiedziałam, czy to miłość, czy może raczej zamiłowanie głupiej nastolatki do przystojnego gościa, z którym się przespała, ale niewątpliwie to było coś innego niż dotychczas. – Nie wiem, jak ty, ale ja zrodziłam się z miłości. – Umilkłam, wykrzywiając usta w grymasie. – No, dobrze. Był to poniekąd przypadek, ale wciąż była w tym miłość. Nie zapominaj, że oprócz tego, że mam w sobie trzy czwarte demona, mam też w sobie jedną czwartą człowieka. Mam uczucia. – Cicho prychnęłam, spoglądając na niego znacząco z zamiarem podkreślenia, że on raczej takich uczuć nie jest w stanie do nikogo żywić, a już szczególnie nie do mnie.
Ace Bryne długo zastanawiał się nad odpowiedzią. Nie spuszczał ze mnie jednak czujnych oczu. Dopiero po dłuższej chwili powiedział:
– Żyłaś jak człowiek, więc wiesz, co to miłość. Ja jestem demonem wychowanym w Reverentii. Nie zaznałem takich uczuć.
Znów się nie uśmiechał. Czyżby grał poważnego? A może to jakaś jego strona, której jeszcze nie poznałam? Czyżby żałował, że nikt go nie nauczył, czym jest miłość? A może był wobec tego uczucia obojętny, bo nawet go nie znał?
– Cóż – zaczęłam ostrożnie – zawsze mogę ci pokazać, na czym to polega. – Nie powstrzymałam się od głupiego uśmieszku. Może kryło się w tej wypowiedzi trochę ironii, ale nie mogłam ukryć, że gdzieś głęboko w środku chciałam, aby ta propozycja zyskała aprobatę.
Zanim uzyskałam odpowiedź, usłyszałam, że po schodach ktoś wbiega. Po krokach domyśliłam się, że to moja młodsza siostra. W panice zepchnęłam Ace'a z łóżka. Nie chciałam w końcu, żeby Calanthia zobaczyła, iż nie przebywam w swoim pokoju całkiem sama, i to na dodatek z ognistym demonem.
Kiedy drzwi otworzyły się z głośnym trzaskiem – a trzeba podkreślić to, że moja siostra rzadko się tak impertynencko zachowywała – ukazała się w nich zdyszana, ale i rozemocjonowana Calanthia. To dziwne, ale wydawało mi się, że jest nieco zbyt zaaferowana i jednocześnie szczęśliwa.
– Musimy iść. Ogniste demony napadły na szkołę dla la bonne fee. Porwali kilka z nich.
Zamrugałam szybko oczami. Takiego obrotu spraw się nie spodziewałam. Zanim jednak zdołałam zadać jakiekolwiek pytanie, uszczęśliwiona z powodu zbliżającej się misji Calanthia po prostu wyszła z mojego pokoju, zostawiając otwarte drzwi. Kiedy zbiegła już po schodach, wychyliłam głowę za łóżko od strony okna i spojrzałam w luzacko leżącego na podłodze Ace’a, który miał dłonie pod głową. Wyglądał jakby uciął sobie drzemkę na łące. Brakowało tylko źdźbła trawy w jego ustach.
– To sprawa twoich kumpli? – spytałam, marszcząc czoło.
– Nie. To musi być jakaś inna frakcja. Prawdopodobnie szukają rozrywki. Poza tym serca la bonne fee są o wiele cenniejsze od ludzkich. Może po prostu chcą zażyć mocy. – Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
Usiadłam z powrotem na łóżku, cicho wzdychając.
– Dobra. Wypad stąd, bo muszę się przebrać – mruknęłam od niechcenia, choć domyślałam się już, jaka będzie na to odpowiedź. I wcale się nie pomyliłam. Może powinnam zostać jasnowidzem?
– Widziałem cię już przecież nago.
Przewróciłam oczami, nie odpowiadając na tę uwagę. Po prostu podniosłam się z łóżka, podeszłam do szafy, przebrałam się i skierowałam w stronę drzwi. Nawet przez moment nie pozwoliłam sobie na to, aby spojrzeć na Ace’a. Bardzo chciałam to zrobić, ale chyba nie miałam ochoty na dowiadywanie się, czy rzeczywiście mnie podglądał.
– Jeżeli zamierzasz tu zostać, w co wątpię, to przynajmniej nie grzeb mi po szufladach – mruknęłam od niechcenia, a potem zamknęłam za sobą drzwi.
Mogłam się tylko domyślać, że na twarzy mojego nowego ognistego przyjaciela pojawił się tak charakterystyczny dla niego wredny uśmiech.
***
Nie bardzo docierało do mnie to, o czym mówił szef organizacji Nox podczas szybkiego spotkania organizacyjnego. Myślami byłam we własnym świecie, który miałam ochotę stłuc kijem baseballowym tak, aby nie mógł się na nowo pozbierać i utworzyć z tych szklanych fragmentów kolejnej wizji. Kiedy mieliśmy poważną misję do wykonania, kolejną zresztą, w którą zostałam zaangażowana, co od zawsze było moim marzeniem, nagle nie mogłam się skupić. Napadnięcie na szkołę dla la bonne fee powinno mnie wzruszyć choć w niewielkim stopniu, tym bardziej, że jedną z porwanych osób była Madelyn, osoba, którą znałam od urodzenia. Musiałam być naprawdę wielką egoistką, skoro potraktowałam tę sytuację tak zwyczajnie, na dodatek zastępując ją czymś o wiele bardziej przyziemnym, a mianowicie twarzą Ace’a Bryne’a. Było mi z tym źle, ale nie potrafiłam zmienić swoich myśli na siłę.
Zanim się obejrzałam, staliśmy niedaleko wejścia do jakiejś jaskini, w której postanowiła się ukryć nieznana nam ognista frakcja. Właśnie spoglądaliśmy w plecy strażników. Tata szturchnął mnie w ramię, jakby chciał sprawdzić moją czujność. Spojrzałam na niego, szybko mrugając oczami. Najwyraźniej zdążył już zauważyć, że jestem rozkojarzona.
– Powinnaś się zastanowić, czy chcesz brać udział w tej misji – powiedział poważnym głosem, który kompletnie do niego nie pasował. Zdążyłam tylko otworzyć usta, kiedy dodał: – albo inaczej: czy jesteś w stanie wziąć udział w tej misji. Jeżeli czujesz się źle albo…
– Tato, wszystko w porządku – odpowiedziałam krótko, wzdychając. – Jestem gotowa.
Nathiel Auvrey nie do końca mi wierzył, ale zanim zdążył otworzyć usta, za ramię chwycił go wujek Sorathiel, który najwyraźniej chciał z nim coś przedyskutować. Spojrzałam ze znudzeniem na podekscytowaną Calanthię, której oczy świeciły, jakby cieszyła się tą akcją – chociaż wyraźnie chciała to ukryć, wciąż dostrzegałam jej zachwyt. Nate, który kucał obok niej, wyglądał na zniechęconego. Od początku wiedziałam, że nie jest nastawiony na walkę z demonami. O wiele bardziej pasował do walki z trudnymi zadaniami matematycznymi niż do czegokolwiek, co wiązało się z używaniem noża (oczywiście poza gotowaniem, bo to wychodziło mu niezwykle dobrze – gdyby nie był moim bliźniakiem, rzeczywiście zastanawiałabym się nad ewentualną możliwością wczesnego podrzucenia go do naszej rodziny, bo wiele cech po prostu nie pasowało do innych Auvreyów, ale cóż, być może to spuścizna jakichś wcześniejszych, nieznanych nam przodków). W normalnym przypadku ja również ekscytowałabym się tak samo, jak Calanthia, i jeszcze naśmiewałabym się z własnego brata, ale nie byłam teraz sobą. Może tata miał rację. Powinnam się zastanowić, czy jestem w stanie wziąć udział w tej misji. Zanim to jednak rozważyłam, za moimi plecami odbyła się kolejna rozmowa strategiczna, która zakończyła się tym, że to Calanthia przeniosła się do pionu i podbiegła do strażników. Omal sama nie zerwałam się do biegu. Całe szczęście Nate chwycił mnie za łokieć. Najwyraźniej zrozumiał, że nie słuchałam.
– Calanthia ma nam oczyścić drogę – szepnął, pochylając się ku mnie.
– Że co? – spytałam, marszcząc czoło. Zanim jednak ktokolwiek odpowiedział na to pytanie, członkowie Nox powstali i skierowali się w stronę wejścia do jaskini. Zdezorientowana poszłam za nimi.
– Jak ty to zrobiłaś? – spytał jakiś głos w tle, którego nie zlokalizowałam.
– Mam podobne zdolności do Deana – powiedziała uśmiechnięta Calanthia.
Dean był mężem jednej z demonic, która współpracowała z Nox. Ponoć wiele lat temu, kiedy ja i Nate byliśmy jeszcze dzieciakami, poszedł do Reverentii wraz z członkami naszej organizacji, aby ratować swoją ukochaną. Wtedy to okazało się, że potrafi zaklinać stworzenia mieszkające w świecie demonów. Z tego powodu inne demony bardzo się go bały i raczej starały się go unikać. Czyżby Calanthia o wysokim wskaźniku energii potencjalnym również posiadała taką moc?
– Czyli jesteś zaklinaczem – zauważył z dumą Nate. – To dlatego jak kłóciłem się z Aurą, udało ci się nas uspokoić.
Nasza młoda siostra pokiwała głową.
Rzeczywiście. Taka sytuacja miała miejsce. Wtedy oboje zdziwiliśmy się, że cała złość od razu z nas wyparowała, zupełnie jakby nigdy nie istniała.
Spojrzałam na otumanionych strażników, których tata w jednej chwili obezwładnił. Wujek Sorathiel nakazał mu, aby po prostu ich związał, niekoniecznie się pozbywał, ponieważ mogą się potem przydać, kiedy już stąd wyjdziemy. Być może uzyskamy od nich cenne informacje.
Zanim się obejrzałam, członkowie organizacji Nox ruszyli w kierunku jaskini. Za sobą pociągnął mnie na szczęście Nate. Czasami jego troskliwość strasznie irytowała, bo zachowywał się jak nasz tata pomnożony razy trzy, ale teraz byłam mu wdzięczna za bycie moim drogowskazem. Miałam przynajmniej nadzieję, że dzisiaj nie dam się nikomu pochlastać.
Z tego, co było mi wiadomo, istniała jakaś konkretna strategia. Sądząc jednak po stojących jak wryci członkach organizacji, przed którymi stał szereg ognistych demonów, raczej ta strategia nie okazała się przydatna. Kiedy wychyliłam głowę ponad ramię taty, ujrzałam coś, czego nie spodziewałam się tu zobaczyć. Martwe ciała dziewcząt porzucone pod ścianą. Pod nimi pływały szkarłatne kałuże krwi. Większość z nich miało wyraz przerażenia w zgasłych już oczach, a także dziurę wyżartą na piersi od strony serca. Nie musiałam dywagować nad tym, co je spotkało. Słyszałam w końcu, że serca magicznych istot były przez ogniste demony bardzo pożądane. Jedyną osobą, która się ostała, była Madelyn. Jeden z szyderczo uśmiechających się demonów trzymał ją w mocnym uścisku, z przyłożonym do jej krtani nożem. Była pobladła, roztrzepana i zakrwawiona – krew nie należała jednak do niej, a raczej do koleżanek, których śmierć musiała oglądać. Jej oczy były rozszerzone z przerażenia. Nie płakała, co było bardzo dziwnym, ale dosyć zrozumiałym zjawiskiem – była w końcu w zbyt wielkim szoku. Dopiero kiedy ujrzała własnego ojca, jej oczy nieco się zaszkliły. Zacisnęła jednak mocno usta, aby nie wydać z siebie żadnego dźwięku, w końcu miała przy gardle nóż.
Członkowie Nox zaczęli się rozpraszać, tworząc coś w rodzaju okręgu. To samo zadziało się z demonami, które nas obserwowały – one również nas otoczyły. Przez to zaczynałam czuć, że budzę się do życia. Mojej wyobraźni nie zajmował już Ace Bryne, tylko masakra, która miała rozegrać się na moich oczach.
Ścisnęłam w dłoni nóż, napinając mięśnie ramion. Byłam gotowa do walki, a przynajmniej do czasu, kiedy nie usłyszałam głosu demona, który trzymał Madelyn w mocnym uścisku.
– Z tego, co zdążyliśmy wywnioskować, to bardzo cenna dla was osoba – powiedział mężczyzna o płonących oczach i szyderczym uśmiechu. Nożem poklepał krtań dziewczyny, która starała się nie popaść w panikę. 
Rzeczywiście, miał poniekąd rację. Pomijając już kwestię tego, że Madelyn była jedyną córką Arena, będącego zastępcą Sorathiela, czyli szefa naszej organizacji, była również jedyną la bonne fee w tej generacji. Jedyną czarodziejką, która potrafiła przewidywać przyszłość, jak jej zmarła matka, co było bardzo dla nas przydatne. Poza tym odziedziczyła również po matce potężną moc, którą jednak póki co dopiero ćwiczyła. W przyszłości mogła się okazać naprawdę mocną sojuszniczką. 
– Domyślacie się pewnie, co w zamian za nią chcemy? 
W momencie, kiedy demon spojrzał w moim kierunku, nie powstrzymałam się od cichego powiedzenia:
– Noż kurwa.
Wszyscy członkowie Nox spojrzeli na mnie ukradkowo, jakby wyczekiwali, co zrobię. Ale co miałam zrobić? Przecież nie mogłam pozwolić, żeby ona umarła. To pieprzone deja vu zapewne będzie się powtarzało, dopóki nie zostanę dorwana przez którąś ognistą frakcję, albo dopóki ktoś mnie nie zabije. Cóż za ironia losu, że moje serce było dla nich takie ważne. Czułam się jak celebrytka wśród demonów.
Bez słowa postawiłam krok do przodu. Wtedy za dłoń chwycił mnie ojciec. Spojrzałam na niego ze stoickim, wręcz znudzonym spokojem i szepnęłam:
– Wiem, co robię.
Przez chwilę Nathiel Auvrey wahał się, czy puścić mnie wolno, ale ostatecznie się poddał. Dzięki temu już po chwili mogłam ruszyć przed siebie, odgrywając przedstawienie. Rozłożyłam ręce na bok i powiedziałam ironicznie:
– Proszę bardzo. Przyszła do was bohaterka, a teraz ją puśćcie.
– Podejdź bliżej. – Demon zabrzmiał niezwykle oschle jak na kogoś, kto cieszył się z szybkiej wygranej. Czyżby mnie o coś podejrzewał?
Postawiłam jeszcze jeden krok w jego kierunku. W tym momencie chciałam wypuścić swoją cienistą moc, którą ukryłam za jego nogami, jednak zanim to zrobiłam, struga cienia została spalona przez moc demona, który patrzył mi teraz prosto w oczy, wykrzywiając usta w grymasie.
– Myślisz, że jestem naiwny? – spytał z prychnięciem, a następnie bez ostrzeżenia przejechał nożem po gardle Madelyn. Wtedy rozpętał się prawdziwy chaos. Słyszałam za sobą głośny okrzyk Arena, a także kilku innych członków naszej organizacji. Ja sama zaledwie wystawiłam dłoń w stronę przerażonej dziewczyny, ale nie zdążyłam. Nikt nie zdążył.
Kiedy już myślałam, że jest po wszystkim, nagle zauważyłam, że dłoń ognistego demona drży, nie mogąc się ruszyć. Rana na szyi młodej czarodziejki co prawda widniała, ale nie była głęboka. Tylko kilka kropel krwi ściekało wzdłuż jej ubrudzonej, podartej sukienki.
– Mama – usłyszałam cichy głos la bonne fee, która wpatrywała się przed siebie, jakby rzeczywiście widziała gdzieś swoją matkę. W to akurat byłam w stanie uwierzyć. Ponoć nawet po śmierci Madlene Barielle sprawowała pieczę nad swoją rodziną. Zanim umarła, oznajmiła, że stanie się jednością z żywiołem powietrza. I to właśnie ten żywioł wstrzymał teraz ruch dłoni zaskoczonego demona.
– Co, do chole… – zaczął, ale zanim skończył, obudziłam się do walki. Chwyciłam go za ramię i przedramię, odciągnęłam go od młodej czarodziejki, a potem przerzuciłam przez plecy, przygniatając go do ziemi butem. Nie musiałam długo czekać. Do bitwy ruszyła także pozostała część organizacji.
Madelyn nie zdążyła mi nawet podziękować. Przez chwilę patrzyła na mnie z rozszerzonymi z przerażenia oczami, po czym zemdlała. Jej wybawicielem okazał się Nate. Chwycił ją w ramiona, zanim upadła na ziemię. Uklęknął z bezwładnym ciałem, wyciągnął z kieszeni chusteczkę i przyłożył ją do szyi dziewczyny. Tuż obok niego na kolana padł przerażony ojciec dziewczyny.
– Wszystko z nią w porządku – powiedział uspokajająco Nate, starając się posłać Arenowi miły, pokrzepiający uśmiech. Jak na okoliczności, całkiem nieźle mu to szło. – Zajmę się nią. Ty raczej bardziej przydasz się na polu bitwy.
Aren nie chciał mu przyznawać racji, ale rzeczywiście tak było. Niechętnie pokiwał głową, obdarzył zemdlałą córkę ostatnim spojrzeniem, a potem rzucił się w wir walki, podobnie jak reszta Nox. Również ja zamachnęłam się nożem, aby trafić ognistą pokrakę prosto w ramię, ale w tym samym momencie za łokieć chwycił mnie tata. Spojrzałam na niego z wyrzutem, ale niczego nie powiedziałam. W jednej chwili zgromadził wszystkie swoje dzieci w konkretnym miejscu, oddalonym nieco od pola bitwy. Położył dłonie na moich ramionach i powiedział uważnie, jakby bał się, że go nie zrozumiem:
– Macie się stąd zmywać, i to jak najdalej stąd. Rozumiesz, Aura?
Chciałam zadać pytanie, dlaczego, ale nawet nie potrzebowałam wyjaśnienia. Doskonale wiedziałam, jaki był powód. W jaskini zrobiło się nieco gorąco i ciasno, a my wciąż byliśmy mało doświadczonymi łowcami. Poza tym Nate trzymał Madelyn, która wymagała teraz opieki.
– Rozumiem – mruknęłam z niezadowoloną miną, a potem spojrzałam porozumiewawczo na zawiedzioną Calanthię i zmartwionego Nate’a.
To byłoby na tyle z naszej odkrywczej misji.
***
 Już od kilku godzin siedzieliśmy na dole w salonie. Żadne z nas nawet nie śmiało się poruszyć. Wciąż czekaliśmy na rodziców w obawie, że mogło wydarzyć się coś, czego żadne z nas nie było w stanie przewidzieć. Odzywaliśmy się do siebie sporadycznie, starając się omijać temat bitwy, która rozegrała się bez naszego udziału. Nate zdołał już opatrzyć Madelyn. Położył ją do łóżka w swoim własnym pokoju – w duchu wyobrażałam sobie, jak dziewczyna podnieca się tym, że obudziła się w pokoju swojego idola. Chyba oszaleje z radości, nawet jeżeli wciąż będzie przerażona wydarzeniami, jakie miały miejsce w szkole dla la bonne fee.
Byłam na siebie zła. Popełniłam ogromny błąd, który Madelyn mogła przypłacić życiem. Gdyby nie matka, która nad nią czuwa, żadne z nas mogłoby jej więcej nie zobaczyć, no chyba że matka, która przecież nie żyła. Cały czas myślałam, że nawet bez doświadczenia jestem świetnym łowcą, ale jak się okazywało, wiele brakowało mi do tego, aby być prawowitym, a już szczególnie uzdolnionym członkiem Nox. Pierwsza nasza akcja, która odbyła się w lesie, zakończyła się katastrofą, a także moim porwaniem do Reverentii. Teraz było jeszcze gorzej. Nawet nie potrafiłam się skupić na tym, co miałam zrobić. Kiedy tata powiedział, żebym się zastanowiła, czy na pewno jestem w stanie wziąć udział w tej misji, powinnam schować swoją dumę do kieszeni i powiedzieć, że nie. Z drugiej strony… czy wtedy ognisty demon trzymający Madelyn nie wpadłby w gniew i nie zabiłby jej na miejscu? Tego nie mogliśmy być pewni.
Zastanawiało mnie, ile nasi rodzice musieli przejść, aby stać się naprawdę dobrymi łowcami. Czy oni również popełniali tyle błędów? Czy nieraz doprowadzili do czyjejś śmierci przez swoją głupotę? A może sami nieraz bywali blisko śmierci? Odpowiedź na wszystkie te pytania powinna być twierdząca, a jednak mnie nie satysfakcjonowała. Chciałam być taka jak oni już teraz, co zdradzało u mnie typową cechę Auvreyów – niecierpliwość. To głupie, ale zawsze myślałam, że zabijanie demonów jest tak proste, jak gra w zbijaka, a tymczasem poziomu trudności tej rozgrywki nie dało się nawet opisać słowami – po prostu była tak nieprzewidywalna jak pogoda.
Zmarszczyłam czoło i zagłębiłam się jeszcze bardziej w sofie. Zauważył to zarówno Nate, jak i Calanthia, którzy zgodnie na mnie spojrzeli.
– Aura – zaczął ostrożnie mój brat, na co od razu zareagowałam postawą obronną.
– Nie mów do mnie teraz – mruknęłam.
Nate na szczęście wysłuchał moich słów, chociaż może gdyby nie rodzice, którzy wparowali do domu, po kilku sekundach znów spróbowałby podjąć się ze mną rozmowy.
Wszyscy troje zerwaliśmy się w górę. Z niepokojem patrzyliśmy na to, jak oboje wchodzą do salonu. Całe rodzeństwo zgodnie odetchnęło, widząc, że żadne z nich nie jest ranne. Zdecydowanie o wiele gorsze było oczekiwanie, niż uczestniczenie w tej bitwie.
– Wszystko skończyło się dobrze? – spytał niepewnie Nate.
Tata kiwnął głową. Miał jednak dziwnie nachmurzoną minę, zupełnie jakby nie chciał na ten temat rozmawiać. Szybko przeszedł przez przedpokój, by już po chwili stanąć przed naszą trójką z założonymi na piersi rękoma. Często patrzył na nas w taki sposób, kiedy w dzieciństwie nabroiliśmy, tymczasem żadne z nas nie zrobiło niczego złego.
– W drodze do domu podjęliśmy z mamą decyzję – odezwał się po długim milczeniu. Kiedy spojrzał na mnie, wyprostowałam gwałtownie plecy. Jeszcze nie usłyszałam, jaka była to decyzja, ale już podejrzewałam, że nie będzie korzystna. – Aura, od dzisiaj jesteś odsunięta od Nox.
Opuściłam ręce wzdłuż ciała, rozdziawiając usta. Nie dowierzałam temu, co słyszę.
– Jak to? – spytałam nieco skonsternowana. – I dlaczego tylko ja?! – Kiedy uświadomiłam sobie, że padło tylko moje imię, zapanował nade mną gniew. – A Nate i Calanthia to co?!
– To nie twoje rodzeństwo ścigają demony – powiedział ostrym głosem Nathiel Auvrey. Jego oczy sypały iskrami tak samo, jak i moje. Żadne z nas nie zamierzało przegrać tej gniewnej walki na spojrzenia. W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej byliśmy ojcem i córką. – To już drugi raz, kiedy chcieli nam ciebie zabrać. Nie zgadzam się na to.
– Ale…
– Wykonać. – Głos taty był stanowczy i oschły zarazem. Chwilę później wyszedł szybkim krokiem z salonu, znikając za drzwiami od sypialni rodziców, którymi trzasnął jak rozkapryszone dziecko. Był tak samo zły jak ja, ale zupełnie z innego powodu.
– Pieprzę to! – krzyknęłam zbulwersowana.
Zanim mama zdołała mnie skarcić za zachowanie, wbiegłam po schodach i zrobiłam to samo, co mój ojciec: trzasnęłam drzwiami od pokoju. Tyle że ja oprócz tego miałam jeszcze klucz. Chwyciłam za niego, wsadziłam go do dziurki, gdzie zachrobotał, i odłożyłam na komodę z głośnym trzaskiem. Potem ruszyłam w kierunku łóżka, na które rzuciłam się jak obrażona, mała dziewczynka. Zbulwersowana objęłam poduszkę, przytuliłam ją do swojej piersi i spojrzałam w sufit. Zamruczałam do siebie wściekle kilka obelg skierowanych w stronę taty. Całe szczęście, że ich nie słyszał, bo dostałabym szlaban do końca swoich dni.
– Coś się stało, panno Auvrey? – usłyszałam nagle dobrze mi znany, kpiący głos, który sprawił, że aż podskoczyłam na łóżku. Szybko wychyliłam się za materac i spojrzałam na podłogę. Wciąż leżał na niej zrelaksowany Ace Bryne.
– Czy ty tu leżysz cały dzień? – spytałam spokojne, po czym przypomniało mi się, że powinnam być zła. – Czy może raczej powinnam spytać: nie mogę mieć już żadnej prywatności, nawet we własnym pokoju?!
Niewzruszony moim gniewem demon usiadł na podłodze i ostentacyjnie ziewnął.
– Wygodnie tutaj – powiedział z ironicznym uśmieszkiem. – Poza tym nie mam dzisiaj ochoty na wypełnianie rozkazów mojej matki.
– To tak samo jak ja nie mam ochoty wypełniać rozkazów ojca – mruknęłam z krzywym uśmieszkiem, siadając na łóżku. Odrzuciłam poduszkę i spojrzałam znudzonym wzrokiem na uśmiechającego się chytrze demona.
– Czyżby to była cicha sugestia, abyśmy zrobili coś niedozwolonego?
– Tylko jedną rzecz? – spytałam z głośnym prychnięciem. – Naprawdę tylko na tyle cię stać, panie Bryne? – zironizowałam, podejmując się jego gry. – Mam ochotę zrobić masę niedozwolonych rzeczy, o których nawet ci się nie śniło.
– Czy to zaproszenie do twojego łóżka? – zapytał z rozbawieniem, unosząc znacząco brew.
Chwyciłam go za dłoń i wciągnęłam do siebie na materac. Posłałam mu z bliska wredny uśmiech, który zakończyłam słowami:
– Już w nim jesteś.