poniedziałek, 29 czerwca 2015

Rozdział 73 - "Nawet zwycięzca może czuć się przegranym"

Niedługo ruszam z "3/4 demona". Zastanawiam się tylko, czy zakładać nowego bloga czy pozostać tutaj. W sumie oryginalny tytuł to: "W cieniu nocy: 3/4 demona", więc... czemu by tu nie zostać. To wciąż te same opowiadanie. Sequel nie ruszy od razu. Muszę napisać kilka rozdziałów, przejrzeć rozpiskę, która ma dziury, przypomnieć sobie co i jak. Może zajmie to z tydzień, może z dwa, jeszcze zobaczę. 
Odnośnie rozdziału 73 mam mieszane uczucia. Wydaje mi się niedopracowany (czego oczekiwać od osoby, która poprawia go o 4 nad ranem?). Zupełnie inaczej wyobrażałam sobie scenę, którą przedstawiłam. 
Żegnając się z wami o pięknej, porannej godzinie, po zarwanej na WCN nocce, zapraszam do czytania.

POPRAWIONE [28.05.2019]
***
 W moich oczach zebrały się łzy. Miałam ochotę paść na kolana i wykrzyknąć prosto w stronę reveryntyjskiego nieba, że się poddaję. Ledwo trzymałam się na nogach, ledwo widziałam na oczy, ledwo chwytałam się zdrowych zmysłów. Nie wiedziałam, co mam robić. Bezradnie spoglądałam na wyłaniające się z ziemi cieniste pokraki, które powoli zataczały wokół nas krąg. To Aiden przywołał je za pomocą Księgi Tenebris. Nie chciał brudzić sobie rąk, bo doskonale wiedział, że pospolite cieniste pokraki poradzą sobie z nami szybciej. Miał świadomość tego, że jesteśmy już wycieńczeni. Jego chłodne spojrzenie i obojętny uśmiech świadczyły o niezbyt wielkim przejęciu sytuacją. Liczył na naszą bezproblemową śmierć, której bezpośrednio się nie przysłuży. Gdybym została tu sama, wolałabym popełnić samobójstwo, niż dać się zabić demonom, ale... był ze mną Nathiel, który trzymał mnie mocno za dłoń i nie pozwalał zwątpić.
– Nieraz wychodziło się z gorszych sytuacji – powiedział, prychając głośno na przekór złemu losowi. Mimo nietęgiej miny w jego oczach dało się dostrzec coś, co kolidowało z obecną postawą. Chęć walki, pełna gotowość, a przede wszystkim nadzieja.
Auvrey bez słowa przekazał mi jedno ze swoich exitialis. Zawsze śmiałam się z niego, że niepotrzebnie nosi ze sobą zapasowy nóż, przecież i tak ze wszystkimi śpi i traktuje je jak własne dzieci. Teraz żałowałam, że w ogóle miałam czelność się z niego naśmiewać. Czasami warto było posiadać zapasową broń.
Przejęłam nóż i spojrzałam niepewnie na mojego przyjaciela. Oczekiwałam odpowiedzi na niezadane pytanie. Odpowiedzi, która nie potrzebowała słów. Oczywiście ją dostałam. Był nim pokrzepiający uśmiech i dłoń, która delikatnie otarła samotną łzę spływającą po moim policzku. Nikt na całym świecie nie potrafił dać mi tyle nadziei, ile on. Nathiel nigdy się nie poddawał. Był silniejszy niż niejeden demon, bardziej szalony od największego psychopaty, jaki mógł stąpać po tej skalanej złem ziemi,  odważniejszy niż wszyscy komiksowi superbohaterzy razem wzięci. Kochałam go za jego niepowtarzalność, ale również za wady, które nieraz doprowadzały mnie do szału.
Uśmiechnęłam się smutno, spoglądając w jego oczy.
– Walczmy – szepnęłam ochrypłym, zmęczonym głosem.
Nie byłam przyzwyczajona do posługiwania się lewą dłonią, ale nie miałam wyboru, ponieważ prawa nawet nie reagowała na bodźce, które jej posyłałam. Gruby obcas Gabrielle kompletnie ją zmasakrował. Mogłam mieć tylko nadzieję, że da się ją odratować. Oczywiście o ile przeżyję, bo gdy będę już trupem, nie będzie to miało dla mnie większego znaczenia.
Liczba demonów, które zewsząd nas otaczały, przekraczała ludzkie pojęcie. Było ich dziesiątki, a może nawet i setki. Wszystkie szczerzyły w naszą stronę swoje ostre zębiska, gotowe aby na znak Aidena nas rozszarpać. Po plecach przebiegły mi nieprzyjemne dreszcze. Nie mogłam powstrzymać drżenia rąk, nie mogłam wstrzymać szaleńczego bicia serca, a co najgorsze: nie mogłam zatrzymać czasu. Bitwa była nieunikniona.
Wzięłam głęboki wdech, odwracając się tyłem do Nathiela. Zgodnie oparliśmy się o swoje plecy.
Nazywam się Laura Collins, mam już prawie osiemnaście lat. Obecnie przebywam w świecie demonów. Jeszcze niedawno byłam zwyczajną nastolatką, która cieszyła się spokojnym, rutynowym życiem. Byłam chłodna i zamknięta w sobie. Bezpieczna w swoim własnym pokoju. Posiadałam dwie ważne dla mnie osoby: przybraną matkę i przyjaciółkę z dzieciństwa. Wystarczył jeden moment, aby wszystko posypało się jak domek z kart, w który dmuchnął wiatr.
Pewnego dnia zderzyłam się na chodniku z szalonym nastolatkiem goniącym niewinnego chłopaka. Popełniłam wtedy ogromny błąd – wzięłam ze sobą do domu nóż, który należał do rozszalałego łowcy. W szkole poznałam Deaniela, który wyjątkowo szybko stał się moim przyjacielem. Narodziła się między nami dziwna więź polegająca na wzajemnym rozumieniu dusz – w końcu oboje byliśmy półdemonami. Deaniel poświęcił za mnie swoje życie, a jego miejsce zajął w niedługim Nathiel, którego na początku miałam ochotę zadźgać tępym nożem nawet z byle powodu. Niestety, los stykał nas ze sobą przy każdej możliwej okazji. Poczynając od pierwszego spotkania na chodniku, idąc przez naszą pierwszą kłótnię w szkole, gdzie przyszedł po Deaniela z kijem baseballowym, a następnie niespodziewaną imprezę, na którą zostałam zaciągnięta przez Amy i Deaniela – okazało się wówczas, że przebywaliśmy w domu Nathiela, który planował krwawą jatkę z demonami. To wtedy demoniczny łowca zaczął podejrzewać, że coś było ze mną nie tak.
Kiedy już myśleliśmy, że to koniec naszych wspólnych zmagań, pojawił się problem z exitialis, które za bardzo się do mnie przyzwyczaiło – przez to Auvrey stał się moim strażnikiem. Miałam go dosyć, ale muszę przyznać, że to dzięki niemu wciąż żyłam. Gdy uwolniłam się od noża, a on opowiedział mi swoją demoniczną historię, nadszedł czas na rozstanie. Oczywiście pozorne, bo niedługo znów się spotkaliśmy – tym razem chodziło o naszych przyjaciół, którzy bardzo się do siebie zbliżyli. Zaczęło się między nami układać zdecydowanie lepiej. Szybko dostrzegłam w Nathielu przyjaciela, a on szybko wyznał mi miłość. Z czasem zaczął mi coraz bardziej mieszać w głowie. Pojawiły się kłótnie, długie rozstania, szalone decyzje. To wtedy zmarła moja przybrana matka, to wtedy poznałam Calanthe i dołączyłam do Nox. Dowiedziałam się też, że jestem półdemonem. Całkiem niedawno, wspólnie z Nathielem, wyruszyliśmy do Reverentii na bal, co nie skończyło się dobrze. Myślę, że to właśnie z powodu naszej nieudanej misji demony podjęły takie, a nie inne środki. Miałam wrażenie, że byliśmy poniekąd winowajcami tej wojny. To dlatego dziś tutaj byłam i starałam się walczyć mimo tego, że brakowało mi już sił. Nie byłam już tą chłodną, słabą i zamkniętą w sobie dziewczyną.  Byłam łowczynią Nox. Na dodatek posiadałam cały szereg osób, które kochałam, i za które bez chwili zastanowienia oddałabym życie. Kiedyś nie miałam nawet jednego powodu do walki, dzisiaj miałam ich całe mnóstwo, dlatego choćbym miała paść martwa na ziemię, nie poddam się.
Pierwsza cienista pokraka, która rzuciła się na mnie z ostrymi zębiskami, dostała nożem prosto w brzuch. Nie dostałam nawet chwili na odpoczynek – zaraz byłam zmuszona atakować całą masę rozwścieczonych demonów rzucających się na nas z każdej strony. Cieniste masy przypominały mi w tym momencie kobiety rzucające się na przecenione buty. Nie patrzyły, czy ktoś obok nich stoi, nie patrzyły, czy robią komuś krzywdę, po prostu rzucały się na upragniony obiekt, pragnąc go za wszelką cenę zdobyć. Jeszcze tego brakowało, żebyśmy zamienili się w buty...
Z trudem udawało mi się zabijać kolejne pokraki. Wiele z nich zostawiało po sobie ślady w postaci krwawych śladów wykonanych pazurami. Przestałam cokolwiek czuć. Wszystko stało się dla mnie obojętne. Tego dnia przeżyłam już tyle bólu, że większa jego dawka nie robiła na mnie wrażenia. Działałam mechanicznie, trochę jak robot. Odbić atak, zranić, odbić atak, zabić. Podobnie jak każda maszyna miałam jednak swój limit.
Moje ruchy z każdą minutą stawały się coraz bardziej ociężałe. Miałam wyrzuty sumienia z powodu Nathiela, który wykonywał za nas podwójną, a może nawet i potrójną pracę – oprócz demonów znajdujących się po jego stronie, niszczył też demony, które próbowały atakować mnie. Tylko na ułamek sekundy udało mi się spojrzeć w jego twarz. Był skupiony i zarazem zdenerwowany. Złość go napędzała, ale również osłabiała.
Demony, których nie ubywało, miały nas w swoich szponach. Wiedziałam, że w pojedynkę sobie nie poradzimy, ale kto miał nam w tej chwili pomóc? Byliśmy tutaj sami.
Ze łzami w oczach, świszczącym oddechem i spływającym po skroniach potem, spojrzałam na demona, który wyszczerzył w moim kierunku ostre zębiska. Wszystko wyglądało jak w spowolnionym filmie akcji. Moja dłoń nie chciała się unieść, odmawiając mi posłuszeństwa. Bezmózgi wróg rzucił się na mnie i powalił na ziemię. Moja głowa uderzyła w coś twardego, a nóż odleciał kilka metrów dalej. Pomimo zamroczenia, nie utraciłam rozumu. Próbowałam odpychać demona rękami i bić go na oślep nogami, co w dalszym ciągu niewiele jednak dawało. Szmaragdowe ślepia pojawiły się tuż przed moją twarzą, a zębiska groźnie zabłyszczały przy szyi. Zdążyłam wydać z siebie tylko zduszony okrzyk. Nathiel rzucił się w moją stronę, ale nie zdążył mnie uratować. Zrobił to ktoś inny.
Demon wydał z siebie bolesny ryk i rozpłynął się w oparach cienistego dymu. Zacisnęłam usta, próbując podeprzeć się na rękach. Spięte blond włosy fruwały na wszystkie strony, podążając za ruchami jednej z najlepszych łowczyń wszech czasów.
– Wstawaj. – Usłyszałam groźne brzmienie jej głosu. – Nikt nie pomoże ci na polu bitwy, poza tobą samą.
W moich oczach zebrały się łzy. Niestety musiałam się z nią zgodzić. Mogłam liczyć na czyjąś pomoc czy łut szczęścia, ale ostatecznie to ja za siebie odpowiadałam.
Na chwiejnych nogach przeniosłam się do pionu i chwyciłam za exitialis. Calanthe szybciej niż my oczyściła krąg otaczających nas demonów. Nie mogłam nadziwić się jej płynnym, szybkim ruchom. Potrafiła kilka razy okręcić się wokół własnej osi i zniszczyć w ciągu sekundy grono szalejących, rozwścieczonych pokrak. Jak ona to robiła? Nie była już przecież pełną energii nastolatką. Przy niej mogłam czuć tylko wstyd.
– Niech cię szlag, stara, pomarszczona babo! – warknął Nathiel, dołączając do rozpędzonej w bitwie Calanthe. Jego ciosy stały się o wiele bardziej precyzyjne. Widocznie potrzebował bodźca do dalszej walki.
– Boli, że uratowałam ci tyłek, co? – Moja matka głośno prychnęła.
– Boli jakby ugryzł mnie w poślady sam demon. Chyba ktoś musi mnie nasmarować magicznymi ziółkami z Reverentii – odpowiedział złośliwie Auvrey, posyłając jej krzywy uśmieszek.
Widząc walczących sprzymierzeńców, nie mogłam stać bezczynnie w miejscu. Zacisnęłam usta, starając się zignorować ból, i słabymi ruchami starałam się pozbawiać życia kolejne demony. Na pewno szło mi to o wiele gorzej niż wprawionym w boju łowcom, co nie znaczyło, że byłam kompletnie nieprzydatna. Gorsza – na pewno, beznadziejna – nie aż tak bardzo. Starałam się po prostu robić tyle, ile byłam w stanie.
– Sto pięćdziesiąt demonów – odezwał się Nathiel, zanosząc się szaleńczym śmiechem.
– Dwieście dwadzieścia demonów – dodała Calanthe, prychając niczym rozjuszony kot.
Przybrałam pokerową minę. Czy oni naprawdę liczyli każdego demona, którego zabili? I co ważniejsze: czy musieli kłócić się i rywalizować ze sobą nawet podczas tak niebezpiecznej bitwy?!
– Jeszcze cię dogonię, zobaczysz! Udowodnię ci, że czas najwyższy przejść na demoniczną emeryturę!
– Co ty na to, aby zostać moim trzechsetnym zabitym demonem? – spytała sarkastycznym głosem Calanthe. – Muszę ratować świat, nim twoje diabelskie nasienie spłodzi kolejnego kretyna.
– Spróbuj, jeśli potrafisz!
Nie powstrzymałam się od przewrócenia oczami, nie mogłam jednak ukryć tego, że ich obecność, a także głośne rozmowy, pomagały mi w walce – dzięki temu czułam, że nie byłam na polu bitwy sama.
Mimo potrójnej obsady łowców demonów nie ubywało. Aiden wciąż stał poza okręgiem i przywoływał kolejne cieniste pokraki. Prawda była taka, że mogliśmy bić się w nieskończoność – bezmózdzy wrogowie i tak nie znikną, póki księga była w rękach szefa departamentu.
Zgodnie zbliżyliśmy się do środka, stając do siebie plecami. Mieliśmy chwilę wytchnienia przed kolejną falą demonów. Wszyscy dyszeliśmy ze zmęczenia. Teraz każdy oddech był na miarę złota.
– Jakieś pomysły? – spytałam, śmiejąc się nerwowo.
– Nie uwolnimy się stąd, póki Aiden będzie w posiadaniu księgi – mruknęła Calanthe, wbijając samotnemu demonowi nóż w pierś.
– A więc przepychamy się przez tłumy wesołych pokrak od prawej strony i bierzemy go z zaskoku? – spytał Nathiel, kopiąc z buta cienistego potwora, który wpadła na rząd swoich towarzyszy, wywracając ich jak kręgle.
– Coś w ten deseń – mruknęła Calanthe, cicho wzdychając. – Nie mamy zbyt wielkiego pola do popisu.
– Myślę, że to wystarczy. Po prostu lekko podrasujemy ten pomysł – odezwałam się.
– Jakaś strategia, mózgu operacji? – spytał rozbawiony Auvrey.
– Nieskomplikowana. – Zmarszczyłam czoło. – Calanthe pójdzie przodem. Ma największe doświadczenie w walce, a poza tym zna sposób walki Aidena – powiedziałam cicho. Spojrzałam ukradkiem na matkę, która rozszerzyła usta w delikatnym uśmiechu. Skinęła głową na znak, że odpowiada jej ta rola.
– Ja pójdę jako druga i będę starała się osłaniać jej plecy. Jestem najsłabsza z was, a ta pozycja będzie wymagać najmniejszej odpowiedzialności.
– A więc ja pójdę tyłem i rozwalę wszystkie pokraki, które rzucą się na nas jak na ostatni plaster szynki – zakończył za mnie ożywczym głosem Nathiel. Byłam zdziwiona, że nie oburzył się frontalną pozycją, która miała przypaść w udziale Calanthe.
– W rzeczy samej – odpowiedziałam.
– To na co czekamy?
Potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Skąd on brał energię? Ja byłam już kompletnie wykończona. Marzyłam o zakończeniu tej uporczywej bitwy, która przechyli szalę zwycięstwa na naszą stronę. Żeby osiągnąć cel, trzeba było jednak jeszcze trochę powalczyć. Na szczęście Aiden Vaux nie stał daleko. Jego uśmieszek podpowiadał mi, że na nas czekał, czy może raczej czekał na osobę, z którą chciał się zmierzyć.
Nim się obejrzałam, Calanthe parła naprzód, wycinając w pień wszystkie demony, które stawały jej na drodze. Pewnie dalej stałabym w miejscu z rozwartymi ustami, gdyby nie Nathiel, który w pewnym momencie pchnął mnie do przodu, nakazując mi podążać jej śladami. Nie mogliśmy się rozdzielać, musieliśmy stanowić zwartą linię obrony.          
Miałam wrażenie, że nasza droga się nie kończy. Demony jak stado dzikich zwierząt parły na nas i próbowały staranować. Ostre pazury nieraz ocierały się o naszą skórę, zębiska wisiały nad naszymi głowami, a cieniste łapska wyciągały się w naszym kierunku, próbując nas do siebie przygarnąć i w całości pochłonąć. My jednak, na przekór wszelkiemu złu, parliśmy dzielnie do przodu. Calanthe świetnie dawała sobie radę jako osoba prowadząca. Każdy jej ruch, każdy jej atak wydawał się być przepełniony ogromną siłą, ale i lekkością. Nathiel wcale nie wyglądał przy niej gorzej. Jego oczy świeciły się, jakby dostał najcudowniejszy prezent pod choinkę. Jeżeli przeżyjemy, obiecuję, że na przyszłe święta zapakuję mu w papier prezentowy kilka demonów, nad którymi będzie mógł się znęcać, ile tylko będzie chciał. Już ich szczerze żałowałam…
– Ile jeszcze tych ścierw przed nami?! – wykrzyknął Auverey. Ani ja, ani Calanthe nie zdołałyśmy odpowiedzieć na to pytanie. Nim się obejrzałam, kobieta zniknęła mi z oczu. W tłumie demonów zdołałam tylko dostrzec jej dłoń, która sięgnęła po parasolkę przyczepioną do boku. Wszystko stało się jasne w momencie, gdy wyszłam przed demoniczne szeregi. Moja matka z pomocą parasola wytrąciła księgę z rąk Aidena. Szef departamentu nie wydawał się być tym jakoś szczególnie zaskoczony. Wyglądał jakby w ogóle się nie przejął utratą ważnego przedmiotu. Jego szmaragdowe oczy były teraz skupione tylko na jednej osobie. Dwójka starych kochanków rzuciła się na siebie z nożami. Rozpoczęli swoją własną walkę. Walkę na śmierć i życie.
Patrząc z niekrytym podziwem i równoczesnym niepokojem w stronę walczących rodziców, nie dostrzegłam nawet, kiedy demony wyciągnęły po mnie swoje obślizgłe łapy i chwyciły za ramiona, ciągnąc z powrotem w tłum. Ostre pazury i zębiska zostawiały krwawe ślady na moim moich ramionach i plecach. Spanikowałam. To dlatego moje ruchy stały się nieco chaotyczne i ograniczone pod kątem strategii – nożem wymachiwałam tak naprawdę na prawo i lewo. Nie byłam w stanie trzeźwo myśleć, chciałam się po prostu uwolnić. Rozpaczliwie rozglądałam się wkoło, szukając jakiejkolwiek pomocy. Cienisty dym zaczął powoli dusić moje płuca. Jeszcze chwila i stanę się smaczną pożywką dla demonów… Gdzie podział się Nathiel? Przecież był tuż za moimi plecami. Czy on także znajdował się w sytuacji bez wyjścia? Nie był nadczłowiekiem – mógł mieć w takim momencie taki sam kłopot, jak i ja.
Topiąc się w cienistym dymie, walczyłam o resztki tlenu. Dłonie nie wymachiwały już nożem –  raczej wyciągały się w górę, szukając oparcia lub czegoś, co mogłoby mnie wyciągnąć z oceanu wypełnionego po brzegi demonami.
– Trzymaj się, Laura! – usłyszałam znajomy głos. Nie był to ani Nathiel, ani Calanthe, tylko Carissa. I tym razem, choć w zupełnie fizyczny sposób, ocaliła moją duszę od pogrążenia się w ciemnościach. Chwyciła moją dłoń i pociągnęła mocno w bok. Obie upadłyśmy na ziemię. Przez chwilę trwałam w jej ramionach lekko oszołomiona zaistniałą sytuacją. Ciężko dyszałam, starając się złapać jak najwięcej powietrza. Moje oczy skupiły się na tym, co właśnie miało miejsce na polu bitwy.
Demonów zaczęło ubywać, a to wszystko dzięki Calanthe, która wytrąciła z rąk Aidena Księgę Tenebris. Otchłań była zamknięta, a my tymczasowo bezpieczni – przynajmniej pozornie. Szybko spostrzegłam, że oprócz Carissy byli tu również inni członkowie Nox. Amanda, Ian, Andrew, a także Sorathiel, który walczył teraz wspólnie z Nathielem przeciwko tłumowi demonów. Tak naprawdę widziałam ich podczas wspólnej walki tylko raz. Dopiero teraz mogłam dostrzec, że byli w niej zgodni niczym bliźniacy.
– Już wszystko dobrze? – spytała Carissa, posyłając mi zmartwiony uśmiech. Spojrzałam na nią, kiwając twierdząco głową. Miałam wrażenie, że nikt nie wyszedł z tej wojny bez szwanku. Nawet Carissa była cała we krwi.
Zostałam przywrócona do pionu. Może przez chwilę się chwiałam, ale szybko odzyskałam równowagę.
Demony zainteresowały się resztą członków Nox. Mnie zwyczajnie omijały, zupełnie jakbym przestała ich obchodzić. Nie przeszkadzało mi to. Przecież wciąż nikt nie pozbył się Księgi Tenebris.
Nie mogłam dłużej zwlekać. Zaczęłam przedzierać się przez tłumy demonów, raniąc je na oślep nożem. Reszta członków Nox pomagała mi zacięcie oczyścić drogę z wrogów. Poczułam ważność misji, którą samoczynnie mi nadano. Tym razem nie zamierzałam spocząć, póki nie pozbędę się księgi.
Zyskałam nową, niewiarygodnie wielką siłę. Czułam, że mogę przenosić góry. Być może właśnie to uczucie pozwoliło brnąć przed siebie Calanthe i Nathielowi? Oboje wiedzieli, że to ważna bitwa, którą za wszelką cenę musieli wygrać. W końcu stawka była o wiele większa niż życie członków Nox – kto wie, co by się stało, gdyby demoniczne pokraki z otchłani zostały wpuszczone do świata ludzi. Czekałaby nas wtedy zagłada.
Ostatnia fala demonów utworzyła trudny do przebicia mur, zupełnie jakby świadomie próbowały chronić księgę przed zniszczeniem. Członkowie Nox wycinali ich w pień, oczyszczając mi drogę, dzięki czemu już po chwili wyskoczyłam poza szereg, potykając się i lądując na ziemi. Choć byłam zmęczona demonicznym maratonem, musiałam natychmiastowo działać.
Wzrokiem odszukałam księgę. Leżała kilka metrów dalej – jej kartki wirowały na niewidzialnym wietrze, jakby poruszała nimi magia. Na kolanach podeszłam do niej i chwyciłam ją oburącz. Powinnam od razu się jej pozbyć, a jednak za serce chwycił mnie niepokój. Co, jeśli kolejna próba jej zniszczenia okaże się fiaskiem? Przecież wcześniej próbowaliśmy ją spalić, co w żaden sposób nie pomogło. Poza tym może przydałaby się Nox po to, aby okiełznać rozszalałe demony? Mogłabym teraz poszukać rozwiązania, które pozwoliłoby mi na ponowne otwarcie otchłani i wtrącenie do niej wszystkich cienistych pokrak. Ale czy miałam na to czas?
– Nie wahaj się! – Dosłyszałam z oddali głos Calanthe. – Wystarczy, że wbijesz w nią exitialis! –
Jeszcze przez długi czas spoglądała w moją stronę ze zmarszczonym czołem, wyczekując momentu zniszczenia księgi. Nie patrzyła na moje ręce, patrzyła prosto w moją twarz, jakby samym spojrzeniem chciała mnie przekonać do destrukcji opasłego tomu. Chciałam wykrzyknąć, że nie powinna się teraz mną przejmować, przecież sobie poradzę, ale gonił mnie czas. Nie spuszczając z niej oczu, uniosłam do góry exitialis. Teraz albo nigdy. I wtedy właśnie moje dłonie odmówiły posłuszeństwa.
– Nie! – wrzasnęłam spanikowana. Księga wypadła mi z rąk, tak samo jak exitialis, które wylądowało gdzieś obok niej. Poczułam jak moje ciało przyszywa paraliżujący prąd. Chociaż chciałam się ruszyć, nie byłam w stanie tego zrobić. Nie wtedy, kiedy miałam przed oczami Calanthe, której wbito w pierś ostrze.
Krew trysnęła na najbliżej stojącego niej wroga, zdobiąc jego ciemny ubiór szkarłatem. W momencie, w którym zdałam sobie sprawę z tego, że moja matka dostała prosto w serce, przestałam oddychać. Z rozszerzonymi w przerażeniu oczami spoglądałam, jak jej ręce opuszczają się bezwładnie wzdłuż ciała, a głowa pochyla się w stronę piersi. Chwiejne nogi starały się złapać równowagę, ale szybko ugięły się pod ciężarem ciała. Exitialis, które dzierżyła Calanthe, wylądowało w trawie.
Nie. To nie było możliwe. Jak najlepsza łowczyni Nox, osoba która jako jedyna mogła mierzyć się z samym szefem Departamentu Kontroli Demonów, mogła polec w tej walce? To wszystko moja wina. Powinnam od razu zniszczyć księgę, wtedy moja matka nie zwróciłaby na mnie najmniejszej uwagi, dzięki czemu mogłaby się uchronić przed ostatecznym ciosem.
Łzy mimowolnie zaczęły ściekać mi po polikach. Zaciągnęłam się gwałtownie powietrzem, a potem zaczęłam krzyczeć jak opętana, wymawiając tylko jedno słowo: „nie”.
– Nie wrzeszcz tak – usłyszałam z oddali ochrypły głos Calanthe. Był cichy, ale wciąż żywy.
Opuszczona w dół głowa wzniosła się ciężko do góry. Błękitne oczy skrzyżowały się ze spojrzeniem szmaragdowookiego zabójcy, który patrzył na nią chłodnym, nieprzeniknionym wzrokiem. Z jej ust ciurkiem wypływała krew. W oczach błyszczały łzy, które nie miały jednak zamiaru wychylać się na światło dzienne. Największym zdziwieniem napawał mnie jej wyraz twarzy – zdobił ją kpiący, tak bardzo charakterystyczny dla niej uśmiech. Uśmiech, który zapowiadał jej rychły powrót.
– Do piekła pójdziemy razem – warknęła. Z rękawa bluzki wysunął się nóż, który chwyciła zgrabnie w dłoń. Nim ja lub ktokolwiek inny zdołał się zorientować, co się właśnie dzieje, exitialis wbiło się w pierś przeciwnika. Po raz pierwszy dostrzegłam w oczach mojego ojca cień zaskoczenia. Przez ten krótki moment wyglądał jak człowiek, który nie dowierzał temu, co zobaczył. Nie minęła nawet chwila, a jego usta wykrzywiły się w kpiącym uśmiechu podobnym do tego, którym obdarzyła go Calanthe. Obydwoje, na skraju życia i śmierci, spoglądali sobie w oczy. Co mnie jednak dziwiło najbardziej, nie jak wrogowie a… sprzymierzeńcy.
– To nie mogło skończyć się inaczej – stwierdził białowłosy demon.
– Nie mogło – zawtórowała mu szeptem Calanthe. Widząc jej upadające na ziemię ciało, wydałam z siebie okrzyk przerażenia. Sam Aiden rozpłynął się w oparach dymu jak każdy demon, który kończył swój żywot. Nie darzyłam go zbyt płomiennymi uczuciami, to dlatego był mi obojętny.
Ktoś wbił exitialis prosto w księgę, wypełniając za mnie misję. Nie przejęłam się tym. Oszołomiona patrzyłam bowiem na martwe ciało Calanthe, wokół którego utworzyła się kałuża krwi. Jej włosy rozłożyły się wstęgą na szarej trawie, wchłaniając krople szkarłatu. Jedyną niepokojącą rzeczą był jej szczery, nieco ironiczny uśmiech, który nawet po śmierci nie zniknął z pobladłej twarzy.
Nie przejmując się iskrami buchającymi z Księgi Tenebris, zerwałam się do góry z głośnym okrzykiem rozpaczy. Chciałam podbiec do matki. Chciałam ją ratować. A jeżeli wciąż żyła? Przecież Aiden mógł chybić! Jeśli się pospieszymy, zatrzymamy krwotok! Calanthe była przecież silna. Silniejsza niż my wszyscy tutaj razem wzięci! W końcu zabiła samego szefa Departamentu Kontroli Demonów!
Ktoś złapał mnie wpół. Przez długi czas starałam się wyrwać z jego objęć, w końcu jednak wylądowałam w trawie. Nie wiedziałam, co się działo. Głośny płacz wyrywał się z mojej piersi, tak samo jak dłonie, które wyciągnęły się w stronę bezładnego ciała Calanthe.
– Uspokój się – usłyszałam tuż nad uchem surowy głos. To był Nathiel. Właśnie przyciągnął mnie do piersi i mocno przytulił, nie zważając na to, że wciąż próbowałam się wyrwać. Myślał, że teraz po prostu utonę w jego ramionach i zapomnę o tym, co przed chwilą się wydarzyło? To już było dla mnie za wiele.
– Chcę jej pomóc, Nathiel! – wrzeszczałam jak opętana, uderzając go pięściami, gdzie tylko mogłam. Zdawało się to nie robić na nim żadnego wrażenia. – Ona jeszcze żyje! Przecież nie mogła tak po prostu… tak po prostu… – Słowa nie były w stanie przecisnąć się przez zaciśnięte gardło. Zamiast nich pojawił się przeciągły szloch.
– Nie pomożesz jej już, Laura – warknął Auvrey, ściskając mnie tak mocno, że niemal straciłam dech w płucach. Ten ruch zabrał mi wszystkie cenne siły, jakie pozostały w moim ciele. – Umarła, odeszła, nie wróci. Wypełniła swoją ostatnią misję.
Członkowie Nox stanęli tuż za naszymi plecami. Niektórzy, szczególnie damska jego część, zaczęli płakać, inni ze zbolałymi minami odwracali wzrok. Co do jednego byliśmy zgodni: nikt z nas nie mógł uwierzyć w to, że z tego świata odeszła najlepsza pośród nas łowczyni.
– Nathiel, ja nie zdążyłam jej nawet powiedzieć, że… że… – załkałam, nie dokańczając zdania. Przestałam się wyrywać. Ociężałą głowę ukryłam w piersi Nathiela, który zaczął mnie gładzić uspokajająco po włosach. Drżące z emocji dłonie wczepiłam w jego koszulkę.
– Nie musiałaś – szepnął do mojego ucha w odpowiedzi. – Doskonale o tym wiedziała.
Na dźwięk tych słów skuliłam się w sobie. Spróbowałam mocno zacisnąć powieki, aby usunąć sprzed oczu ostatni obraz z życia Calanthe, ale to nic nie dawało. Wciąż widziałam przed sobą jej zakrwawione usta, które układały się w kpiącym uśmieszku. Miałam wrażenie, że serce lada moment pęknie mi z bólu. Nie potrafiłam znieść śmierci kolejnej bliskiej mi osoby. Najpierw Joanne, potem Deaniel, a teraz moja matka, której nie zdążyłam poznać w takim stopniu, w jakim chciałam, do której nie zdążyłam zbliżyć się na tyle, na ile chciałam, która nie powiedziała mi o sobie wszystkiego, tak jakbym tego chciała. Nigdy nie miałam okazji jej przytulić. Nigdy nie miałam okazji powiedzieć, że nie miałam jej za złe tego, że mnie zostawiła. W krótkim czasie zdążyłam ją pokochać. W krótkim czasie zdążyłam ją również stracić. Dlaczego życie bywało tak okrutne?
Mimo wygranej nikt z nas nie czuł radości. Wszyscy spoglądaliśmy w to samo miejsce, nie dowierzając zakończeniu, jakie zgotował nam los. Księga spłonęła. Została po niej tylko garstka ziemskiego popiołu. Przywołane demony wsiąknęły w podłoże, znikając w otchłani, z której przybyły. Szef Departamentu Kontroli Demonów, jego członkowie, a także sam sprawca zamieszania, który był ojcem Nathiela, zginęli. Byliśmy wolni, wyszliśmy z tej bitwy zwycięsko, a mimo tego nikt z nas nie okazał szczęścia. Bo nawet zwycięzca mógł się poczuć przegranym.                                                                    

wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 72 - "Jeden jedyny cel"

Ostatnie, anonimowe komentarze lekko mnie zdziwiły. Dziękuję za nie, aczkolwiek byłoby mi miło, gdybyście podpisywali się imieniem czy nickiem :D. Co do zanoszenia WCN do jakiejś redakcji - nigdy tego nie planowałam i raczej tego nie zrobię. Uważam, że do oryginalności daleko mu brakuje, a poza tym piszę je tak, ze siadam, coś wymyślam, potem lekko poprawiam: ok, gotowe. Czyli aż tak się nie staram. Raczej piszę WCN dla przyjemności, dlatego że lubię moich bohaterów, że lubię pisać. Poza tym to taki trening. W przyszłości planuję opowiadanie z mocniejszym jebnięciem, że się tak przykro wyrażę i wtedy może spróbuję posłać je do redakcji. Ale cieszę się, że ktoś to lubi czytać <3. 
Dla rozdziału 72 zarwałam niedzielną nockę. Uznałam, że raz mogę się nie wyspać, najwyżej nie będę ogarniać w pracy. Myślę, że nie jest szczególnie ciekawy. Opisom czasami czegoś brakuje, słowa wydają się chwilami nieskładniowe. 

POPRAWIONE [19.05.2019]
***
– Boli?
Kobiecy, przerażająco nieludzki śmiech, poniósł się echem po zamku. Z trudem zaciskałam usta, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Łzy bezwolnie spływały po moich policzkach, niknąc gdzieś w materiale bawełnianej bluzki. Byłam pewna, że nie istniał gorszy ból od powolnego łamania kości palcowych.
– Tak mi przykro, Lauro – usłyszałam fałszywie troskliwy głos.
Gabrielle nareszcie odpuściła, wiedziałam jednak, że to nie koniec tortur. Nie minęła nawet chwila, a demonica chwyciła mnie brutalnie za włosy i podniosła do góry, zmuszając mój kręgosłup do wygięcia się pod niewygodnym kątem, bliskim złamania. Twardo zaciskałam zęby, próbując nie dać jej satysfakcji z wygranej.
Czarne włosy połaskotały moją twarz, gdy kobieta zbliżyła się do mojego ucha.
– Zastanawia cię, co tam napisano? – spytała szeptem, wskazując palcem na Księgę Tenebris.
Spojrzałam w jej kierunku, napotykając wzrokiem na niepokojące malowidło.
– To dowód na to, że nie jest to własność ludzi – syknęła, mocniej szarpiąc mnie za włosy. Tym razem nie powstrzymałam się od wydania z siebie jęku ból. To było dla mnie za dużo. – Znajduje się tu wiedza, która ma pomagać demonom, nie ludziom. Już sam obraz o tym świadczy – prychnęła demonica. – „Zwycięzca na zawsze pozostanie zwycięzcą”. Taki napis widnieje poniżej. Los ludzi od zawsze był przesądzony.
– Ten, kto stworzył tę księgę, musiał być bardzo pewny siebie – syknęłam boleśnie, nie spuszczając z niej oczu. Chociaż byłam piekielnie przerażona, nie zamierzałam tego po sobie pokazywać. Demony karmiły się ludzkim strachem.
– Masz jeszcze siłę, żeby mówić? – spytała kpiąco, wyraźnie się krzywiąc. – Niewiarygodne. Jeszcze niedawno byłaś tylko przerażoną nastolatką, zdającą się na swojego demonicznego przyjaciela. A teraz? Czyżbyś podjęła się w końcu walki? – zaśmiała się. – Przykro mi, Lauro, to nic nie da. I tak umrzesz – zakończyła mrocznym tonem głosu, jeszcze raz ciągnąc mnie za włosy.
Stłumiłam w sobie okrzyk bólu. Postanowiłam twardo znosić tortury Gabrielle, tym bardziej, że przechodziłam przez nie nie pierwszy raz. Można powiedzieć, że byłam już weteranem cierpienia zadawanego mi przez demony.
– Spójrz – szepnęła, odwracając moją głowę w stronę walczącego Nathiela. – Nawet on nie ma już sił do walki. Przegrywa.
Zaniepokojona zmierzyłam wzrokiem mojego szmaragdowookiego towarzysza, który dyszał ciężko, ocierając rękawem spocone czoło. Nie wyglądał zbyt dobrze. Poza szaleńczymi błyskami w oczach, upartym wyrazem twarzy i kpiącym uśmiechem, był w opłakanym stanie. Potargany, poraniony i przede wszystkim na skraju wyczerpania, ledwo dawał sobie radę. Za to jego przeciwnik trzymał się bardzo dobrze. Czyżby Nathiel wciąż nie dorósł do zmierzenia się z własnym ojcem?
Zacisnęłam mocniej usta, próbując powstrzymać nachodzące mi do oczu zdradliwe łzy.
Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy? Że wygramy? Najwyraźniej czas spojrzeć prawdzie w oczy – byliśmy tylko ludźmi. Co mogła poradzić odrobina energii potencjalnej na demoniczną magię i siłę? Nic. Ta misja z góry skazana była na niepowodzenie. Czy nikt tego nie wiedział? Może człowiek to po prostu pozbawiona rozumu istota, która zawsze kieruje się nadzieją na wygraną, licząc na cud?
Łzy popłynęły wzdłuż moich policzków, pomimo mocno zaciśniętych ust.
Przecież Nathiel miał pokonać ojca. Miał go zabić, wypełniając tym samym swój cel, a potem zniknąć razem ze mną, księgą i resztą Nox do świata ludzi, gdzie będziemy cieszyć się zwycięstwem. Co się stało z tą wizją? W moich oczach pękała niczym brutalnie rozbite o podłogę lustro.
Zamglonymi od płaczu oczami spoglądałam na Nathiela, który mimo zmęczenia parł naprzód. Walka przeciwników osłabła pod względem szybkości. Teraz byłam w stanie dostrzec każdy ich ruch, a także to, że młody Auvrey przegrywa.
Szaleńczy śmiech Vaila niósł się po zamku, gdy zadawał swojemu synowi kolejne mordercze ciosy. Na moment zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć jak bliska mi osoba słabnie z każdą sekundą. Chciałam wymazać ten obraz, powrócić myślami do czasów, kiedy wszystko było proste. Oczami wyobraźni widziałam wchodzącą do mojego pokoju Joanne. Szturchała mnie, a potem całowała na powitanie w policzek. Z jej ust słyszałam: „Spóźnisz się do szkoły. To do ciebie niepodobne, Lauro”. Chciałam otworzyć oczy, uśmiechnąć się z powodu nadchodzącego dnia wypełnionego po brzegi zwyczajnością. Do szkoły odprowadzi mnie wtedy Nathiel. Człowiek. Ani demon, ani łowca. A ja, najnormalniejsza na świecie nastolatka, będę szczęśliwa z powodu daru, jakim było spokojne, niezmącone niczym życie.
Otworzyłam oczy. Realia mojego świata uderzyły mnie z solidnego liścia prosto w twarz.
– Zginiesz, suko, zginiesz najgorszą śmiercią – warknęła Gabrielle. Mocnym szarpnięciem przewróciła mnie na plecy i przybliżyła swoją twarz do mojej. Uścisk zabójczych dłoni przeniósł się na szyję. Nawet nie zdążyłam złapać odpowiedniej ilości powietrza. Natychmiastowo zaczęłam się dusić.
– Nie rozumiem, jak taka mała, nic nieznacząca, ludzka istota, mogła namieszać w świecie demonów w tak krótkim czasie. To śmieszne. – Gabrielle posłała mi przepełniony obrzydzeniem uśmieszek. – Ludzie zawsze mieli więcej szczęścia niż rozumu. To dlatego wciąż żyjesz – zakończyła z prychnięciem.
Moje usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. Nie chciałam dać po sobie poznać, że boję się śmierci. Wręcz przeciwnie – chciałam przywitać ją z otwartymi ramionami. Już tyle razy jej unikałam. Nikt nie miał tyle szczęścia, ile ja. Nawet gość, który dostał siedem razy piorunem i przeżył.
Z trudem skierowałam oczy na pochodnię, która leżała na podłodze. Nawet gdybym po nią sięgnęła, nie udałoby mi się jej chwycić. Nie miałam już sił. Świat niebezpiecznie zaczął wirować mi przed oczami, uciekając w migający fiolet. Wszystko stało się dziwnie nierzeczywiste. Nie czułam jednak strachu, tylko spokój. Być może właśnie w tym miejscu powinnam przystanąć. Zrobiłam już wszystko, co mogłam zrobić.
Ciężkie powieki powolnie opadały w dół, jakbym szykowała się do długiego snu. Chciałam ostatni raz spojrzeć na Nathiela, któremu nie zdążyłam wyznać swoich uczuć. Czy wiedział, że go kochałam? A może wciąż się nie zorientował? To nie było już ważne. Wszystko zmierzało do końca.
– Umrzyj, głupi pasztecie!
Dziecięcy głos rozbrzmiał w mojej głowie jak echo niewidzialnej zjawy. Zachciało mi się śmiać. Dlaczego akurat w takim momencie słyszałam Andi? Raczej spodziewałam się, że w chwili swojej śmierci usłyszę Joanne, która zapewne czekała już na mnie u bram zaświatów.
Stało się coś zupełnie nieprzewidzianego. Gabrielle nagle puściła moją szyję, wydając z siebie bolesny jęk, a ja upadłam na posadzkę. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze, krztusząc się przy tym i dusząc. Mimo przyciemnionego obrazu i braku tlenu, starałam się w miarę trzeźwo myśleć. Lewą, sprawną ręką chwyciłam za pochodnię leżącą nieopodal mnie. Niczego nie widziałam. Świat przysłaniała mi moja własna słabość.
– Nikt nie będzie bił mojej Laury! Szczególnie nie ty, brzydki pasztecie z krzywą mordą! – darł się ten sam dziecięcy głosik, co wcześniej.
Gdy odzyskałam częściową władzę nad ciałem, spojrzałam zszokowana w stronę małej, walecznej Andi, która stała nad Gabrielle, ubrana w swoją czarno-białą koronkową sukienkę, dzierżąc w dłoni młotek. Byłam w szoku. Dusząca mnie demonica trochę mniej. Masując tył głowy, przeniosła się do pionu. Tylko na chwilę się zachwiała, jakby nie była pewna swoich kroków. Andi patrzyła na nią z groźną miną, gotowa do ponownego ataku. Ukradkiem spojrzała na mnie, przenosząc wzrok na przedmiot, który miałam odzyskać. W tym właśnie momencie wiedziałam już, że nie było sensu ratować Księgi Tenebris. Musiałam ją zniszczyć.
Z trudem przeczołgałam się po podłodze w stronę mojego celu.
– Zabiję cię, mała gnido – usłyszałam syknięcie Gabrielle. Może i nie widziałam całej rozgrywającej się za mną sceny, ale cichy pisk i ciało czerownowłosej dziewczynki lądujące z głośnym łoskotem na posadzce wystarczyło, abym zorientowała się, jak potoczyła się walka. Z całego serca chciałam pomóc Andi, miałam jednak inną misję, która mogła przesądzić o naszej wygranej lub przegranej. Jeżeli nie zniszczę księgi, wszyscy bez wyjątku umrzemy.
Płonącą pochodnią sięgnęłam w stronę księgi. Byłam już naprawdę blisko, gdy nagle czarna wstęga oplotła się wokół mojego nadgarstka, gwałtownie ciągnąc go w górę. Wytrącona z rąk pochodnia wylądowała kilka metrów za mną.
Jęknęłam cicho, próbując przenieść się do pozycji stojącej. Gabrielle szybko i brutalnie powaliła mnie jednak na ziemię. Obcas jej buta wbił się w mój policzek. Z tej pozycji miałam widok na nieprzytomną Andi, która zachowała się jak prawdziwa bohaterka.
– Czy wy sobie ze mnie jaja robicie? – warknęła demonica. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila jej tortur i wypluję wszystkie zęby na podłogę. Gdybym tylko miała siłę, aby się podnieść… – Bezradna kupa kości próbująca podpalić księgę i mała idiotka z rodu Touraville’ów z młotkiem – prychnęła. – To jakaś parodia życia.
Gabrielle podniosła mnie za koszulkę, chwilę potem rzucając mną o parkiet jak zwykłą, szmacianą lalką. Mimo bezradności wciąż chciałam próbować dostać się do pochodni. Z trudem czołgałam się po podłodze, wyciągając dłonie w stronę płonącego źródła energii. W uszach brzęczał mi demoniczny śmiech – najwyraźniej moją oprawczynię bawił ten ludzki, bezcelowy trud.
Gdy byłam już kilka centymetrów od pochodni, dziewczyna kopnęła ją i przygniotła obcasem moją zdrową dłoń. Nie zdołałam powstrzymać się od okrzyku bólu.
– Płacz i krzycz! Właśnie to chcę usłyszeć z twoich ust!
Łzy ściekały po moich policzkach wodospadem, gardło zaciskało się, sprawiając mi ból, a umysł przestał pracować na takich obrotach, na jakich powinien. Tak czuł się człowiek, który postanawia się poddać. Ale tym razem nie zamierzałam.
Gabrielle ponownie tego dnia chwyciła mnie chłodnymi dłońmi za szyję.
– Czas wreszcie umrzeć, suko – warknęła, spoglądając z nienawiścią w moje oczy.
Wzrokiem próbowałam odnaleźć Nathiela. Chciałam przesłać mu błagalny sygnał, chciałam, żeby mnie ratował, ale... przecież nie mogłam krzyczeć. Mój szmaragdowooki przyjaciel był skupiony na innej ważnej walce, którą podobnie jak ja przegrywał.
Przeniosłam spojrzenie na twarz dręczącej mnie demonicy. Ironiczny uśmiech cisnął mi się na usta. Który to już raz, kiedy mam z nią do czynienia? Nikt mi nie powie, że kobiety są mniej brutalne od mężczyzn. Nikt mi nie powie, że nie potrafią zabijać.
Próbując zaciągnąć się powietrzem, któremu niedane było przedostać się do moich płuc, szukałam rozpaczliwie rozwiązania. Kto miał mnie uratować, jak nie ja sama?
„Myślenie zostawiam tobie”.
Źrenice oczu Gabrielle były rozszerzone. Ani razu nie spuściła ze mnie wzroku. Wciąż wpatrywała się prosto w moją twarz, tym samym nie zwracając uwagi na otoczenie, które w żaden sposób nie mogło jej zagrozić. Mogłam wykorzystać to skupienie, tylko w jaki sposób? W pobliżu nie było żadnej rzeczy, którą mogłam wykorzystać jako broń. Chyba że...
Dłonie Gabrielle jeszcze mocniej zacisnęły się wokół mojej szyi. Jej usta wykrzywiały się w grymasie. Wyglądała, jakby chciała mi powiedzieć: „Nie mam czasu. Mogłabyś w końcu umrzeć”. Wciąż była skupiona tylko na mojej twarzy.
Dotarłam do celu. Gaz pieprzowy nie był rzeczą, którą nosiłam ze sobą na co dzień. Tak naprawdę częściej miałam przy sobie nóż. Odkąd dowiedziałam się, że demony istnieją i lubią dobierać się do niewinnych, całkiem przypadkowych ludzi, uznałam, że nie muszę bać się już ziemskich istot. Raczej wszyscy powinniśmy kulić się ze strachu przed tym, co nadprzyrodzone i nieprzewidywalne.
Wiedziałam, że to nie czas na triumf, ale nie mogłam powstrzymać się od lekkiego uczucia ulgi, które z nagła mnie opanowało. W tym momencie ważyły się przecież nie tylko losy ludzkości, ale również moje.
Bardzo powolnym ruchem wyjęłam z kieszeni małą buteleczkę. Na oślep zbadałam swoją broń. Nie miałam czasu na zastanowienie. Nie przejmując się tym, czy chwytam gaz odpowiednią stroną, przyłożyłam go do oczu Gabrielle. Odruchowo zacisnęłam powieki, po czym na oślep trysnęłam nim w górę. Już po chwili usłyszałam bolesny okrzyk.
Byłam wolna.
Mimo słabości, jaka z nagła opanowała moje ciało i umysł, starałam się działać trzeźwo. Potykając się o własne nogi, tłukąc sobie kolana i upadając co rusz na twarz, potoczyłam się w stronę pochodni. Byłam pewna, że nic mnie już nie zatrzyma, a księga nareszcie zniknie w piekielnym ogniu. Bardzo się jednak myliłam.
Ciężki but nadepnął na mój nadgarstek. Mimo niezbyt wyraźnej widoczności, zdołałam podnieść wzrok do góry. Stał nade mną Vail Auvrey. Spoglądał na mnie z góry z nieskrywaną nienawiścią. Gniótł mnie butem jak nic niewartego robala, za którego mnie miał.
Próbowałam pobudzić umysł do walki. Moje próby nie dały jednak zbyt wielkich efektów. Zamiast trzeźwości, pojawiło się zmartwienie, które skutecznie hamowało moje wytwórcze myśli. Skoro stał tutaj Vail, to gdzie w takim razie był Nathiel?
Wsłuchując się w groźne przekleństwa rzucane przez Gabrielle, spojrzałam w twarz starszego Auvreya, który uniósł zgrabnie dłoń, ruchem zawodowego pianisty tworząc w górze ciemny dym. Wyglądał jak bezlitosny zabójca, zaś ja jak jedna z wielu jego ofiar, której miał się pozbyć bez mrugnięcia okiem.
Odruchowo przymknęłam powieki. Nim doczekałam się ciosu, w sali rozległ się głośny, szaleńczy okrzyk radości. Ciężki uścisk zniknął z mojego serca, wiedziałam bowiem, że Nathiel żyje. Nie wiedziałam tylko, czego się po nim spodziewać. Na pewno czegoś szalonego – co do tego nie miałam wątpliwości.
Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na żyrandolu, wleciał prosto w swojego ojca, wywracając go na podłogę. Wielka, dymiąca się kula mocy uderzyła prosto w przeciwległą ścianę, robiąc w niej ogromną dziurę.
Przełknęłam głośno ślinę. Gdyby we mnie uderzyła, nawet nie poczułabym, że tracę głowę. Dosłownie.
Szybko otrząsając się z szoku, rozglądnęłam się po sali. Dwójka Auvreyów siłowała się ze sobą na podłodze, Gabrielle z krzywym grymasem, przecierając dłonią oczy, właśnie podnosiła się z ziemi, a mała, waleczna Andi wciąż tkwiła zemdlała na posadzce. Musiałam działać.
Nie czułam własnych dłoni. Byłam pewna, że przynajmniej jedna z nich miała doszczętnie połamane kości. Ważne jednak, że cokolwiek mogłam trzymać. Przenoszenie płonącej pochodni stopą nie byłoby dobrym pomysłem.
Nie zwracałam na nic uwagi. Przed oczami miałam tylko jeden cel: księgę, którą zamierzałam zniszczyć. Całą swoją marną siłą walczyłam o wypełnienie misji. Czołgając się po podłodze z pochodnią, nie martwiłam się o to, że ogień może mnie zranić. Z ironicznym, tragicznym wręcz śmiechem w ustach, mogłam przyznać, że i tak bym tego nie poczuła. Próg mojego bólu i zmęczenia osiągnął już szczyty.
Dłoń nareszcie sięgnęła księgi. Przyciągnęłam ją do siebie w tym samym momencie, w którym ostre jak brzytwa paznokcie wbiły się w moją łydkę. I choć wiedziałam doskonale, kto to był, nie chciałam oglądać się do tyłu. Byłam już bliska wypełnienia swojego zadania. Musiałam wytrzymać jeszcze chwilę dłużej.
Zgniatając z bólu jedną ze sztywnych kartek, przyciągnęłam do siebie pochodnię. Chwilę potem stronice księgi zapłonęły czarnym ogniem. Patrząc wprost w płomienie i słysząc za sobą głośny okrzyk wściekłości, nie mogłam powstrzymać się od triumfalnego uśmiechu.
Wykonałam swoją misję.
Gabrielle rzuciła się w stronę księgi, próbując ją w jakiś sposób ugasić. Jej starania były jednak marnymi próbami ocalenia czegoś, co lada moment miało przestać istnieć. Moją duszę ogarnął spokój. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, staliśmy już niemal na wygranej pozycji.  Teraz powinniśmy się stąd po prostu wydostać. Czy będzie to łatwe, kiedy obok nas znajdowały się dwa potężne demony? Tego nie wiedziałam. Warto było jednak spróbować poigrać ze szczęściem jeszcze raz, jak to robili zazwyczaj ludzie.
Gdy księga zaczęła się dziwnie trząść, a ogień wyrzucił w górę szare iskry przypominające bezbarwne fajerwerki, poczułam gdzieś wewnątrz siebie niepokój. Patrząc na to zjawisko, nawet nie poczułam, kiedy Nathiel przenosi mnie do pionu i podtrzymując mnie za ramię, idzie powolnie w przeciwną od tego zdarzenia stronę. Mój wzrok wciąż był utkwiony w coraz to bardziej rozszalałej księdze, której płonące kartki zaczęły wirować na wszystkie strony. Ziemia pod naszymi nogami zaczęła się niepokojąco mocno trząść.
– Musimy uciekać – mruknął Nathiel, na chwilę wybudzając mnie z otępienia.
– Andi, twój ojciec, Gabrielle – wymieniłam nieskładnie, nie odrywając wzroku od płomieni.
– Andi wisi na moich plecach, ojca odpowiednio unieruchomiłem, Gabrielle nawet nie zwraca na nas uwagi – wymienił szybko.
Dopiero teraz zauważyłam, że jego twarz jest mocno poraniona, a on sam ledwo idzie. Walka z ojcem nie przyniosła mu niczego dobrego. Przeliczył się. Wciąż był za słaby, nawet jako jeden z najlepszych łowców Nox.
Ociężali, poranieni i zmęczeni, dotarliśmy do okna głównej sali. Auvrey skorzystał z ostatek sił i pomógł mi wejść na parapet. Gdy na nim usiadłam, spojrzałam w dół. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam niezmierzony zbiornik wodny, mogący podchodzić pod nasze ziemskie jezioro. To prawdopodobnie dlatego reszta naszego zespołu nie mogła się tu przedostać. Boczne drzwi nie istniały, ponieważ znajdowało się tu niewielkich rozmiarów jezioro.  
Wydałam z siebie głośny, bezradny jęk i spojrzałam na Nathiela, który z trudem wdrapał się na wysoki parapet. Za naszymi plecami wszystko okryło się czarnym ogniem. Księga zniknęła w okowach cienistego dymu, podobnie jak ojciec Nathiela i Gabrielle. Mocne trzęsienie ziemi i walące się ponad naszymi głowami kamienie, świadczyły o tym, że jedyną drogą naszej ucieczki była woda.
Młody Auvrey posłał mi znaczące spojrzenie. Chwytając mnie mocno za dłoń, która była w miarę sprawna, pociągnął mnie w dół. Chłodna toń przywitała znienacka moje ciało. Zdołałam tylko wziąć płytki wdech.
Nie miałam siły, by poruszać dłońmi. Łapczywie chwytałam powietrze, raz po raz wynurzając się i znowu niknąc w toni wodnej. Ironią losu byłoby umrzeć w reverentyjskim jeziorze po tym wszystkim, co zdołałam przeżyć w zamku.
– Nie pozwolę ci umrzeć – usłyszałam niewyraźnie brzmiący głos. Chwilę później zostałam pociągnięta w górę. To wciąż nie była stabilna sytuacja, która miała zapewnić mi przeżycie, ale nie mogłam o to winić Nathiela. Starał się dopłynąć do brzegu, trzymając mnie pod pachami i z nieprzytomną Andi na plecach. Sam miał problem z utrzymaniem się na powierzchni, ponieważ był ranny. Wykonywał właśnie nadludzką pracę.
Jego poświęcenie spowodowało, że w moich oczach pojawiły się łzy. W porę zacisnęłam jednak usta i pobudziłam się do działania. Przyjdzie czas na wzruszenia, najpierw musieliśmy przeżyć.
Może niewiele to dało, ale starałam się choćby machać pod wodą nogami, aby przyspieszyć nieco naszą podróż w stronę ziemistej powierzchni. Brzeg nie był daleko, dlatego wystarczyło trochę samozaparcia, aby do niego dobrnąć. Miałam ochotę płakać z bezsilności, kiedy zanurzaliśmy się w wodzie coraz częściej i na dłuższy czas, ale zanim zniknęliśmy w chłodnej toni, Auvrey wyciągnął dłoń w stronę lądu, wczepiając się w szarą trawę palcami.
Było mi głupio z tego powodu, że nie mogłam sama wyjść z wody. Bałam się, że Nathiel mnie puści, ale nie zrobił tego nawet na moment. Najpierw zrzucił z pleców Andi, a potem pociągnął mnie za łokieć. W normalnej sytuacji zaczęłabym na niego krzyczeć, że rzuca omdlałym dzieckiem, ale rozumiałam, że nie mógł inaczej. Ja sama z trudem zostałam wciągnięta na brzeg.
Lądując na plecach, spojrzałam w niezmierzone niebo Reverentii. Długo dyszałam, próbując złapać trochę tlenu do płuc. Podobnie czynił Nathiel, który padł tuż obok mnie. Nie byliśmy w stanie mówić. Dyszeliśmy jakbyśmy przebyli właśnie maraton życia, co nie było znowu tak dalekie od prawdy. Myślałam, że już więcej się stąd nie podniesiemy.
Korony reverentyjskich drzew lawirowały powolnie w powietrzu – przez chwilę miałam wrażenie, że znajdowaliśmy się w świecie ludzi i leżeliśmy pod gołym niebem na kocu. Chciałabym, żeby okazało się to prawdą. 
 Po kilka minutach Nathiel zaśmiał się cicho, jakby coś go rozbawiło. Spojrzałam na niego. Gdybym mogła, potrząsnęłabym głową z niedowierzaniem. Chłopak wciąż patrzył w niebo, śmiejąc się jak ostatni wariat na Ziemi. Niech mi tylko powie, że świetnie się bawił, a zdzielę go połamaną dłonią prosto w twarz. Ból będzie tego warty.
– To wszystko? – spytał nagle rozbawiony.
Jego nastrój powoli zaczął mi się udzielać. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
– Na to wychodzi – szepnęłam ochrypłym głosem.
Wsłuchując się w wesoły śmiech mojego towarzysza, skierowałam spojrzenie na zrujnowany zamek, który płonął czarnym ogniem w zjawiskowy sposób. Musiałam przyznać, ze nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak mrocznego, a równocześnie pięknego i niecodziennego. Ruiny zamku spowite przez diabelskie płomienie robiły wrażenie.
Ogromne odłamy budowli wpadały bezwolnie do jeziora, znikając w jego głębi – fale, które wzburzyły wodę, zalewały nasze nogi, jakbyśmy leżeli na plaży. Dym ulatniał się nad pogorzeliskiem, tworząc szare wzory na niebie.
– Nie wierzę – powiedziałam cicho. Mój oddech nareszcie się ustabilizował, podobnie jak zawroty głowy. Świat Reverentii zaczęłam widzieć w wyraźniejszych odcieniach.
– Uwierz – zaśmiał się chłopak, chwytając mnie za dłoń. Spojrzałam w jego twarz, która choć znajdowała się daleko ode mnie, wprawiła moje serce w zakłopotanie. To właśnie w tym wesołym, dziecięcym, nieskażonym złem uśmiechu się zakochałam.
Moje oczy zalały się łzami, których nawet nie próbowałam powstrzymywać. Patrząc prosto w oczy mojemu przyjacielowi, nie mogłam ukryć radości i wywołanego przez nią wzruszenia. Czyżby to naprawdę był koniec?
Jako pierwszy na ziemi usiadł Nathiel, który chwilę później chwycił za przegub mojej dłoni i pociągnął mnie delikatnie w górę. Czas na odpoczynek przyjdzie, gdy znajdziemy się już w świecie ludzi. Tu wciąż nie byliśmy bezpieczni.
Już po chwili staliśmy obok siebie, trzymając się za dłonie i patrząc sobie prosto w oczy. Nic nie mogło zepsuć tego wzniosłego momentu. Byłam nawet skłonna rzucić się w jego ramiona i wyznać mu miłość, ale nie chciałam czynić tego w przypływie mieszanych emocji. I na wyznania przyjdzie wkrótce czas. Teraz musieliśmy się stąd wydostać. Wszyscy członkowie Nox musieli widzieć upadek zamku. To powinno dać im do zrozumienia, że nasza misja dobiegła końca.
– Tak mi przykro.
Oboje spojrzeliśmy w tył. Ten głos poznałabym nawet na końcu świata. To był szef Departamentu Kontroli Demonów, Aiden Vaux. Mój ojciec. Nie to mnie jednak zaskoczyło. Nie spodziewałam się bowiem ujrzeć go trzymającego Księgę Tenebris w dłoni.

wtorek, 16 czerwca 2015

Rozdział 71 - "Myślenie zostawiam tobie"

Jest i rozdział. Następnym razem nie zniosę jak ktoś mnie spyta: kiedy następny? Będzie, kiedy będzie. Nie zapominam o nich i piszę je, kiedy mogę, a nie mogę robić tego codziennie. Weekend miałam bardzo intensywny, jak już Cleo wspominała, a więc dokańczam we wtorek, w dniu, kiedy mam dzień wolny od pracy. Zrozumcie wreszcie, że dziennie robię czasem po 12 godzin i wyobraźcie sobie, jak może czuć się osoba, która jest tyle godzin na nogach. Jeżeli komuś nie odpowiada rzadkie wstawianie rozdziałów, mogę tylko powiedzieć, że mi przykro i nic na to nie poradzę. 
71 rozdział był pisany skrawkami (czasem po pracy udało mi się skleić kilka słów), przez co nie wczułam się praktycznie w żaden jego fragment. Wydaje mi się jakiś taki... suchy. Oprócz tego ma pokaźną długość - to powinno niektórych zadowolić. Chyba że ktoś nie lubi opisów.
A teraz LBA od Cleo. Oczywiście nikogo nie nominuję, bo nawet nie wiem kogo. Dzięki, Cleo!


1. Co aktualnie czytasz?

Aktualnie staram się dokończyć "Mistrza i Małgorzatę", ale nie mam czasu na czytanie. Ze swoich zainteresowań musiałam wybrać albo czytanie albo pisanie, wybrałam pisanie.

2. Lubisz, gdy na dworze panuje 30 stopni C.?
Nienawidzę. Czuję się wtedy ospała, nieswoja i... ogólnie lato jest dla mnie straszne (może dlatego jestem zawsze najbledszą osobą wśród znajomych D:)

3. Masz plany na wakacje?
Praca, a oprócz pracy w lipcu przyjeżdża Cleo <3. W lipcu jadę też z chłopakiem do Gdańska (jeżeli w końcu się ogarniemy i zaczniemy czegoś szukać), tym samym spotkam się ze Slaczem, którego znam w internetach od 8 lat. W sierpniu lecę do Norwegii do braci. 

4. Co bardzo chciałabyś zrobić przed ukończeniem 25 roku życia?
Nie wiem. Wytrwać na studiach? Spróbować napisać książkę, którą wyślę do redakcji?

5. Gdybyś mogła wybrać, w jakim świecie chciałabyś żyć?
W takim, który sama bym wymyśliła, i w którym mogłabym się cieszyć przystojniakami <3.

6. Ostatnio obejrzany film?
Ostatnio oglądałam w domu pół jakiegoś filmu z tatą o robocie policyjnym. Chappie, czy coś takiego. Schizujący.

7. Miewasz poważne kryzysy, jeśli chodzi o wenę?
Poważne to może nie, zawsze gdzieś ta wena jest, ale kryzysy miewałam.

8. Ilość opowiadań/rozdziałów, jaką jesteś w stanie napisać w przeciągu jednego miesiąca?
Opowiadania to nigdy nie napisałam w ciągu miesiąca, chyba że shota, ale ich mam niewiele na koncie, to nawet na nie nie patrzę. Rozdziałów? W chwili obecnej piszę ok. 4, 5 rozdziałów na miesiąc. Kiedyś było to nawet po 10.

9. Masz ulubiony rodzaj herbaty?
Lubię wszystkie czarne. Lovam różanego Earl Greya.

10. Miasto w którym chciałabyś wylądować i poświęcić się pisaniu?
Nie wiem czy chciałabym pisać, gdybym była w jakimś upragnionym miejscu. Prędzej bym latała i zwiedzała z aparatem >D.

11. Myślałaś kiedyś nad napisaniem cyklu opowiadań? Jeżeli tak to o czym by on był?
Cykl opowiadań? Czyli tak jakby takich shotów? Nie, nad cyklem nie.

POPRAWIONE [12.05.2019]
***
Wielka gula podeszła mi pod same gardło. Serce biło jak młotem, wypełniając swoim drżeniem całe ciało. Ręce trzęsły się jakbym przedawkowała jakiś mocny narkotyk. W głowie szumiało od natłoku chaotycznych myśli.
Co taki tchórz jak ja robił na polu bitwy?
Jakaś dłoń chwyciła mnie za łokieć i pociągnęła za sobą. Nie rozumiałam, co Nathiel zamierzał zrobić. Ochronić czy może doprowadzić do mojej nagłej śmierci? Nie spieszyło mi się do trumny, a on doskonale wiedział, że wysunięcie mnie na same przody nie będzie dobrym pomysłem. No chyba że stracił już resztki mózgu i pomyliły mu się strategie.
– Co ty robisz? – warknęłam, próbując wyrwać się z jego uścisku.
Chłopak nie odpowiedział. Zostaliśmy otoczeni przez zgraję cienistych pokrak, niezadowolonych z powodu naruszenia ich strefy. Jatka zaczęła się szybciej niż sądziłam. Amanda, Ian i Sorathiel zostali w tyle, zaś ja i Nathiel parliśmy do przodu, wymijając wszystkie demony. Nie miałam pojęcia, dlaczego te przeklęte, cieniste potwory wymijały nas i ignorowały, napierając na pozostałą część naszej drużyny. Auvrey jednak zdawał się doskonale wiedzieć, o co tutaj chodzi.
– Pamiętasz, że ten rodzaj demonów nie posiada własnego rozumu? – spytał z ironicznym uśmieszkiem.
Sarkastyczna obelga w stylu: ty również, cisnęła mi się do ust, szybko jednak ugryzłam się w język. Drobny trop, który podrzucił mi mój przyjaciel, zdołał rozświetlić sprawę. Ta część demonów, która nas zaatakowała, była jak zwierzęta. Kierowali się instynktem, nie rozumem, a co za tym idzie, dostrzegały w nas swoich sprzymierzeńców. To ludzie byli dla nich wrogami, nie ja i Nathiel – pełnokrwisty, cienisty demon i półdemon, półczłowiek. Być może niektóre pokraki zatrzymywały się na chwilę i spoglądały na mnie swoimi szmaragdowymi ślepiami, jakby nie były pewne, z kim mają do czynienia, szybko jednak o tym zapominały i ruszały na tych, którzy byli ich głównym celem – na ludzi. Jeżeli nasza droga będzie wyglądać tak samo aż do momentu, gdy znajdziemy się przy wrotach zamku, mamy szansę jako pierwsi dotrzeć do księgi.
Spojrzałam w plecy Nathiela, potrząsając głową z niedowierzającym uśmiechem. Choć raz zdołał zadziwić mnie swoim opanowaniem. Może nie był tak głupi, jak mi się dotąd wydawało?
– Gdzie leziesz, krzywa mordo?!
Chłopak kopnął jednego z cienistych demonów, który stanął mu na drodze. Przez ten gest reszta jego kompanów zatrzymała się na środku i zaczęła się nam uważniej przyglądać.
Jęknęłam bezradnie i przeklęłam swoje myśli. Przecież Nathiel to idiota i pozostanie nim już do końca swoich dni, powinnam to sobie w końcu wbić do głowy.
Pociągnęłam go za rękę, dając znak, że powinien się zatrzymać, ponieważ stado demonów próbuje nas zweryfikować. Miałam nadzieję, że znów zaczną traktować nas jak sprzymierzeńców, ale oczywiście nie mogło być tak kolorowo. Cios Auvreya przesądził o przydziale nas do określonej kategorii bitewnej: ludzie, a więc wrogowie.
Cieniste demony rzuciły się na nas z pazurami i zalały nasze otoczenie mroczną poświatą.
– Nie mamy wyboru – powiedział z westchnięciem Nathiel. Chwilę póżniej zrobił coś, czego zupełnie się nie spodziewałam: zarzucił mnie na swoje plecy. Wydałam z siebie piskliwy okrzyk wyrażający zdziwienie. Zdołałam objąć jego szyję dłońmi  i opleść nogami talię, zrobiłam to jednak po to, żeby nie upaść, nie bo zaakceptowałam jego szalony pomysł.
– Są demony, jest impreza! – wrzasnął radośnie Nathiel, na zakończenie zanosząc się morderczym, wręcz psychopatycznie brzmiącym śmiechem.  
Zaczęliśmy biec w stronę drzwi frontowych. Gdy chłopak wymachiwał nożem na prawo i lewo, ja starałam się utrzymać na jego plecach i nie zemdleć ze strachu o własne życie. Po raz kolejny okazałam się tylko i wyłącznie obciążeniem, które nie było w stanie walczyć w trudnych warunkach. Chciałam pomóc Nathielowi, jednak gdybym oderwała od niego rękę, z pewnością zsunęłabym się z jego pleców.
– Co ty wyrabiasz?! – wykrzyknęłam.
– Próbuję dostać się do zamku i podwędzić im księgę? – prędzej spytał niż stwierdził mój towarzysz.
– Czy ty zawsze musisz być w centrum zainteresowania?!
– W końcu jestem najprzystojniejszym demonem we wszechświecie!
Chłopak zaśmiał się wesoło, chwilę potem powalając jedną z pokrak na ziemię. Myślałam, że będzie biegł dalej, ale oczywiście musiał zaskoczyć mnie swoją głupotą.
– Widzisz to, maleńka? Nawet demony uginają się pod ciężarem mojej przystojności – powiedział dumnie, przygniatając butem wroga.
Przewróciłam oczami.
– Szkoda, że nie pod ciężarem rozumu.
– Twój mózg chyba waży aż za dużo, bo ciąży mi na plecach – zironizował, podrzucając mnie znienacka do góry. Pisnęłam w obawie, że zostanę strącona na ziemię, nic takiego się jednak nie stało. Słysząc głośny, szaleńczy śmiech niosący się po Reverentii, mogłam się tylko modlić o zbawienie.
Ruszyliśmy w dalszą drogę. Od drzwi frontowych dzieliło nas już niewiele kroków, dlatego nie martwiłam się powodzeniem tej misji. Skoro Nathiel miał wszystko pod kontrolą, ja postanowiłam rozeznać się w sytuacji na froncie. Ulgę sprawił mi widok Calanthe, która z radością niszczyła demony w drodze do głównego wejścia. Jej obecność dowodziła temu, że boczne wrota nie istniały. Nie widziałam nikogo z północnej części. To mogło oznaczać, że reverentyjski zamek posiadał tylko dwa wejścia. Cóż, lepsze to niż nic.
Gdzieś daleko za moją matką wlekła się reszta Nox. Byli w zdecydowanie gorszym położeniu. Nie poruszali się do przodu, bo próbowali przedostać się przez gąszcz demonów. Chociaż bardzo tego chciałam, nie mogłam im pomóc. Byliśmy najbliżej wejścia, więc musieliśmy szybko działać.
Żegnając się ze światem zewnętrznym, gdzie niebo mieniło się w odcieniach karmazynu, wbiegliśmy do zamku. Gdy potężne wrota zatrzasnęły się za nami z głuchym trzaskiem, wcale się tym nie zdziwiłam. Byłam pewna, że czeka nas tutaj o wiele trudniejsza misja niż na zewnątrz. Tylko taki idiota jak Nathiel potrafił wbiec w sam środek nieprzewidzianych zdarzeń, nie myśląc o zagrożeniu.
Zeskakując bezpiecznie z pleców Auvreya, rozglądnęłam się po dobrze mi znanej sali, która wyglądała tak samo, jak podczas demonicznego balu, z tymże wyjątkiem, że nie było tu tak wielu świec. Pomieszczenie zdawało się być o kilka tonów ciemniejsze niż podczas ostatniego naszego pobytu tutaj.
– Księga – powiedział odkrywczo Nathiel, bez chwili zastanowienia odrywając swoje stopy od podłoża. Pobiegł w jej stronę, jakby nagle zapłonęły mu buty. Nie zdążyłam go nawet chwycić za dłoń.
– Uważaj, to może być pułapka, idioto! – wykrzyknęłam ostrzegawczo. Chłopak jednak zdawał się mnie nie słyszeć. Przed oczami miał tylko jeden cel: Księgę Tenebris, która stała na podwyższeniu na samym środku sali, otwarta na którejś ze środkowych stron. To nie mogło skończyć się dobrze.
Tak jak się spodziewałam, chłopak odbił się od niewidzialnej ściany okrywającej nasz cel i wylądował jak długi na posadzce, przejeżdżając po niej plecami. Siła odepchnięcia była tak duża, że prawie wypchnęła go z powrotem do miejsca, gdzie wcześniej stał.
Zielonooki skrzywił się i przeklął soczyście pod nosem. Słowa w stylu: a nie mówiłam, cisnęły mi się do ust, szybko jednak powstrzymałam się od ich wypowiedzenia. Nie było czasu na kłótnie. Musieliśmy wymyślić sposób na to, jak wydostać stąd księgę. Co prawda nie byłam dobra w demonicznych zagadkach, ale istniała możliwość, że wpadnę na jakiś ambitny pomysł.  
– Wciąż mnie zadziwia – usłyszeliśmy znienacka – jak mogłem spłodzić takiego idiotę.
W sali rozległy się głośne, powolne kroki schodzącego po schodach demona. Momentalnie zrobiło mi się słabo. Nie potrzebowałam jego widoku, wystarczył mi sam przerażający głos i wymówione z pogardą słowa.
Vail Auvrey we własnej osobie.
– Spodziewałem się, że to waszą dwójkę ujrzę tu najszybciej – powiedział mężczyzna, kontynuując swoją mozolną podróż w dół schodów. Najwyraźniej nigdzie mu się nie spieszyło.
Młody Auvrey zdołał podnieść się z podłogi. Jego wyraz twarzy momentalnie uległ zmianie. Znowu wyglądał jak przepełniony nienawiścią do świata demon, pragnący tylko niszczyć. Czy to sprawka Reverentii? A może Nathiel nienawidził swojego ojca tak bardzo, że w przeciągu kilku sekund zmieniał się w demona żądnego krwi? Ostatecznie nie mogłam go za to winić. Nienawiść nie rodziła się z nicości.
Gdy chłopak postawił pierwszy krok w stronę ojca, chwyciłam za jego dłoń, próbując go powstrzymać. Najpierw powinniśmy czekać na ruch wroga. Rozumiałam, że Nathiel był niecierpliwy, ale tym razem to nie była zwykła misja polegająca na wybiciu kilku demonów uprzykrzających życie zwyczajnym ludziom. Lada moment mógł się zmierzyć z najgorszym z nich.
Vail Auvrey dotarł wreszcie na parter. Swoje powolne kroki skierował ku podwyższeniu, na którym znajdowała się księga. Jego bliskość coraz bardziej mnie przerażała – znajdował się zaledwie kilkanaście stóp od nas. Z trudem powstrzymywałam się od tego, aby nie zacząć się cofać. Młodszy Auvrey za to palił się, aby wyjść z nożem na spotkanie swojemu ojcowi.
– Księga Tenebris – zaczął podniesionym tonem głosu mężczyzna, przejeżdżając dłonią po starych kartkach, zupełnie jakby były najdelikatniejszym jedwabiem. – Wiedza, która powinna należeć tylko i wyłącznie do cienistych demonów. – Jego twarz przeszył szyderczy wyraz. – Oczywiście łowcy uznali, że bardziej korzystne jest schowanie jej w swojej marnej organizacji, bo tym samym unikną zagrożenia. To dowodzi jak bardzo słaba jest natura człowieka – zakończył mrocznie, posyłając nam diabelski uśmiech. Z bliska, bardziej niż kiedykolwiek wcześniej, przypominał mi Nathiela. Nawet włosy mieli w podobnym nieładzie. Zaczęło mnie to przerażać.
– Gdy księga była w Reverentii, nie stanowiła zagrożenia dla istot zamieszkujących Ziemię. Używaliśmy jej w naprawdę rzadkich przypadkach, ale jak to rzeczą najstarsi mędrcy – zironizował – bunt rodzi bunt, dlatego po latach zniewagi, której dopuszczały się tak marne istoty jak wy, nadszedł czas na zniszczenie was. Po co komu łowcy? – spytał, śmiejąc się kpiąco. – Po co komu wasza marna siła, która nikogo nie obroni? I tak zawsze dostajemy to, czego chcemy. Czas przestać walczyć i poddać się przeznaczeniu, wrócić do przeszłości, w której królowały demony. Z chęcią skrócimy wasze ludzkie męki już teraz. – Vail Auvrey przekręcił głowę w bok, posyłając nam niepokojący uśmiech.
– Do przeszłości? – prychnął Nathiel. – Chodzi ci o te czasy, kiedy demony chodziły wśród ludzi z niczym się nie kryjąc, i pożerały ich energię? – spytał, unosząc brew. – Kiedy większość miast zaczęła być zamykana z powodu demonicznej, nadludzkiej siły, której źródła nikt nie mógł wykryć? – zaśmiał się. – Przynajmniej kiedy trzymamy porządek, ludzie o was nie pamiętają i żyją spokojnie. Może nie ratujemy wszystkich, bo nigdy nie wiemy, kiedy zaatakujecie, ale na pewno was ograniczamy. To dlatego tak bardzo nas nienawidzicie.  
Vail spojrzał na syna z wyższością, już po chwili wykrzywiając usta w diabelskim uśmiechu.
– I pomyśleć, że ktoś, kto mógłby osiągnąć wiele w świecie demonów, wybrał drogę bez celu – odpowiedział spokojnie.
– Droga bez celu ma swoje zalety – zaczął młody Auvrey, wyciągając dwa exitialis z kieszeni. Jego twarz rozpromienił szatański uśmiech. – Jest bardziej intrygująca, ciekawsza i zawsze można nadać jej nowy cel – zakończył.
Nathiel wyrwał delikatnie dłoń z mojego uścisku. Tym razem go nie zatrzymywałam. Stłumił w sobie agresję, która mogłaby doprowadzić do nieprzewidzianych w skutki czynów, dlatego nie musiałam go już kontrolować. Poza tym jego pragnieniem od zawsze było zmierzyć się z ojcem. Nie popierałam tego, ale w obecnej sytuacji nie mieliśmy wyboru.     
– Tobie zostawiam myślenie, ja zajmę się walką – powiedział Nathiel, nawet na mnie nie spoglądając. Właśnie wpadł w trans, z którego lepiej było go nie budzić.  
– Czekam na ciebie, synu – powiedział mrocznie Vail Auvrey, rozkładając na bok ręce w fałszywym geście powitania.
– Czekałem na tą chwilę od lat – odpowiedział tym samym tonem głosu Nathiel, zakańczając swoją wypowiedź niskim, niepasującym do niego śmiechem. Chwilę potem rzucił się do biegu ze swoimi nożami, próbując drasnąć nimi ojca, który ku mojemu niezdziwieniu rozpłynął się w oparach ciemnego dymu przypominającego cienie. Od zawsze zastanawiało mnie, jaką moc mogła posiadać rodzina Auvreyów. Nathiel nigdy jej przy mnie nie użył. Czy miała ona związek z gęstym, mrocznym dymem, w którym zniknął jego ojciec? A może każdy z demonów rządził własną magią, na którą wpływu nie miały geny?
Vail Auvrey pojawił się za plecami syna, który na szczęście zorientował się w porę, że coś nie gra. W ostatniej chwili odbił jego atak. Zmrużyłam oczy, przyglądając się broni ojca Nathiela. Skąd posiadał exitialis?
– Myślę, że poczciwemu, umarłemu staruszkowi już się nie przyda – odparł Vail, spoglądając prosto w oczy syna, który na chwilę stracił czujność. Był tak samo zdziwiony jak ja. Exitialis, które dzierżył nasz wróg, należało w końcu do Hugh.  
Nathiel został zraniony w ramię. To go trochę pobudziło. Sycząc z bólu, przybrał groźną minę i przystąpił do kontrataku. Zaczęła się prawdziwa bitwa na szybkość. Z trudnością przychodziło mi dostrzeganie ich ruchów. Wydawało mi się jednak, że walczyli jak równy z równym.
Wzięłam głęboki wdech, przenosząc wzrok na księgę.
„Tobie zostawiam myślenie”. A więc to mi przypadła rola osoby, która koniecznie musiała znaleźć sposób na wyzwolenie księgi z objęć dziwnej bariery. To nie było proste. Nie wiedziałam, z czego składała się osłona i czy ktokolwiek poza osobą, która ją stworzyła, będzie w stanie ją zniszczyć. Musiałam jednak próbować, inaczej nigdy stąd nie wyjdziemy, a szala zwycięstwa przechyli się na stronę demonów. Jak to kiedyś przyznał mój przyjaciel: twoją siłą jest mózg, moją mięśnie (dodał coś jeszcze o byciu przystojnym, niesamowicie inteligentnym i innych tego typu rzeczach, jednak ja zachowałam w głowie tę krótką, najwłaściwszą wersję).
Zostawiając w spokoju skupionego na walce ojca z synem, postanowiłam przystąpić do działania. Serce kołatało mi niespokojnie w piersi, reagując na stres paniką. Mój umysł był na tyle przyćmiony, że przez chwilę nie wiedziałam, gdzie i dlaczego tutaj stoję. Starałam się odzyskać władzę nad własnym ciałem, w końcu najbardziej na świecie potrzebowałam teraz trzeźwego myślenia.
Podeszłam ostrożnie do niewidzialnej bariery. Nie mogłam ryzykować i jej dotykać, w przeciwnym razie skończyłabym tak, jak Nathiel. Nie miałam pewności, że jego upadek nie był spowodowany prędkością, jaką narzucił swojemu ciału, a samym działaniem bariery. Może właśnie taki miała cel – odpychać od siebie niepowołane osoby. Powinnam zaryzykować? Auvrey niezwykle mocno przywalił w podłoże. Był zdecydowanie cięższy i silniejszy niż ja, więc szybko się pozbierał, ale co stałoby się ze mną?
Wzięłam głęboki oddech. Wierzchem prawej dłoni przetarłam spocone czoło. Coś mi podpowiadało, że choć raz powinnam zachować się jak osoba, która nie kieruje się rozumem. Czasem w życiu trzeba było zaryzykować, aby poznać prawdę. Inaczej nie powstałoby multum wynalazków, które służyły ludzkości do dzisiaj.
Wystawiłam dłoń w kierunku bariery. Zanim ją jednak dotknęłam, błądziłam ponad jej pierwszą warstwą. Dopiero teraz zauważyłam, że nie jest niewidzialna. Jej tafla układała się na kształt bańki mydlanej, przez którą przepływały dziwne impulsy elektryczne. Nie czułam zupełnie nic, kiedy trzymałam tam dłoń, choć wiedziałam, że mogą to być tylko pozory.
Nie miałam wyboru. Musiałam zaryzykować.
Zaciskając mocno powieki, położyłam na barierze drżącą dłoń. Zdziwiłam się, kiedy niczego nie poczułam. Natrafiłam wyłącznie na niewielki opór. Osłona działała jak guma balonowa, która nie pękała, ale tworzyła odkształcenia przybierające wygląd rzeczy, która próbowała się przez nią przedostać. Nie dziwiłam się, że Nathiel odleciał stąd, jakby odbił się od poduszki powietrznej auta.
Nie odrywając dłoni od powierzchni, zaczęłam krążyć wokół bariery, badając ją z każdej strony. Marszczyłam boleśnie czoło, starając się dostrzec choć jedną malutką dziurkę, która stanowiłaby mankament, nic jednak takiego nie dostrzegłam. Bariera była idealna pod każdym względem.
Oderwałam się na chwilę od punktu moich badań i spojrzałam nań krytycznym okiem. Cieniste demony niszczyło exitialis, więc może właśnie w nim tkwiło rozwiązanie?
Dłużej nie czekając, wyjęłam z kieszeni nóż i przyłożyłam go ostrożnie do osłony. Niestety, im większy opór, tym „guma balonowa” coraz bardziej go odpychała. Zawiodłam się. Czyżby rzeczywiście tylko demon mógł zlikwidować barierę?
Oparłam głowę o ścianę i zaczęłam wpatrywać się w księgę. W umyśle szukałam wspomnień dotyczących demonów, a także magii, którą tworzyły. Sorathiel często mi o nich opowiadał. Czy jednak wspominał coś o mocy tworzenia? Wydawało mi się, że nie. Pomyślmy chwilę nad tym, co może w takim razie zniszczyć cień – może jakaś inna rzecz niż exitialis jest bardziej skuteczna? Światło? Nie. Demony nie bały się światła. Czego więc się obawiały? Czy miałam zacząć żałować, że nie porwałam ze sobą z łazienki domestosa? Podczas mojej pierwszej przygody z demonami to właśnie on uratował mi poniekąd życie. Nie, nie mogłam się poddawać. Musiało być coś jeszcze. Coś zupełnie odmiennego od ziemskich chemikaliów.
Jęknęłam cicho, pochylając głowę ku dołowi. Gdzieś w szarych zakątkach mojego umysłu tkwiło jedno wspomnienie. Rozmawiałam kiedyś z Hugh na temat tego, kto jest największym wrogiem cienistych demonów. Może i nie stoją na równi z nimi, ale gdyby zorganizowali rebelię, z pewnością w Reverentii zapanowałby na długi czas chaos. Drugimi najgroźniejszymi demonami w Królestwie Nocy były demony ognia, które zazwyczaj niszczyły wszystko na swojej drodze. Nigdy nie spotkałam żadnego z nich, ale dużo o nich słyszałam. Jeśli ogniste demony potrafiły walczyć z cieniem, to... czy przy odrobinie charakterystycznej dla nich mocy, nie udałoby mi się zniszczyć tej bariery?
Rozglądnęłam się po sali. Była przepełniona płonącymi świecami, które wisiały zbyt wysoko, abym mogła po nie sięgnąć. Najniżej znajdowały się pochodnie, które na moje nieszczęście były zgaszone. Jaką miałam szansę na zdobycie ognia w takich warunkach?
– Giń, gnojku! – dosłyszałam krzyk Nathiela.
Walka ojca z synem przeniosła się na piętro. Młodszy Auvrey właśnie chwycił za pelerynę Vaila, który najwyraźniej się tego nie spodziewał, i jednym szarpnięciem wytrącił go z równowagi, dzięki czemu mógł przejść do ataku. Pięścią uderzył go w brzuch, gwałtownie rzucając go na ścianę w stronę płonących świec. Przez chwilę miałam nadzieję na to, że peleryna zapłonie, ale zapomniałam, że cuda rzadko się zdarzały i na dodatek nigdy w mojej obecności.
Kiedy Nathiel zeskoczył z piętra, próbując uciec przed nacierającym na niego cienistą mocą ojcem, spojrzał pytająco w moim kierunku. Ułożyłam usta w słowo „ogień”, mając nadzieję na to, że mnie zrozumie. On jednak zmarszczył czoło, przybierając głupi wyraz twarzy. Palcem wskazałam na świece, które znajdowały się wysoko ponad naszymi głowami. Nie miałam pojęcia, czy zrozumiał moją myśl, bo Vail zeskoczył z piętra, mało nie przygniatając go do posadzki. Mogłam tylko czekać na rozwój sytuacji, przy okazji samej się zastanawiając, jak zdobyć ogień.
Łowca cienistych demonów wbiegł do góry, próbując uniknąć magicznych ciosów. Coś w jego zachowaniu mi nie pasowało. Nathiel nigdy nie uciekał jak tchórz.
– Czyżbyś się bał, że stracisz życie? – zakpił Vail, swobodnie wchodząc po schodach.
– Pewnie. Boję się tak bardzo, że gatki trzęsą mi się ze strachu – zironizował chłopak, zatrzymując się u szczytu schodów. Dopiero wtedy dostrzegłam, że przystanął w miejscu, gdzie jedna ze świec była osadzona najniżej ze wszystkich – reszta tworzyła rząd pnących się ku górze świateł. – Dawaj, staruszku. Pokaż, na co cię stać! Pokonaj mnie siłą, a nie mocą, jak zwykły tchórz!
Ojciec Nathiela rzucił się na niego z nożem. Ich bezpośrednie starcie trwało tylko chwilę. Demoniczny łowca został draśnięty w bark, ale szybko wykorzystał ten atak po to, aby wskoczyć na balustradę schodów, chwycić ponownie za pelerynę ojca i pociągnąć go w górę, udając, że próbuje wbić mu nóż w plecy. Tak naprawdę chodziło o coś innego, ale o tym Vail Auvrey nie musiał wiedzieć.
Nathiel machnął rozerwaną szatą w górze, niby przypadkiem zahaczając o płonącą świecę. Zbędny fragment materiału zrzucił z piętra na dół. Cała ta scena wyglądała, jakby była jednym wielkim przypadkiem. Ja jednak doskonale wiedziałam, że to celowe zagranie.
Nie mogłam dłużej zwlekać. Podbiegłam do ściany, wyrywając z niej pochodnię, i ruszyłam w stronę wciąż płonącej peleryny, do której przyłożyłam lont. Odetchnęłam z ulgą, kiedy ta zapłonęła, nim ogień na materiale wydał ostatnie tchnienie. Przytruchtałam do bariery, mało nie potykając się o własne nogi, i przyłożyłam do niej płomień. Początkowo myślałam, że nic się nie stanie, ściana zaczęła jednak topnieć jak kostka lodu. Przeźroczysta masa zmieniła się w ciemny dym, który uciekał w górę, niknąc gdzieś u wysokiego sufitu.
Uśmiechnęłam się triumfalnie i przekroczyłam próg stopionej ściany. Księga Tenebris zafalowała, jakby owiał ją podmuch wiatru. Bez chwili zastanowienia chwyciłam ją w dłonie. Zapewne gdyby nie obrazek zarysowany na otwartej stronicy, który przykuł moją uwagę, zamknęłabym księgę i wyniosła ją stąd jak najdalej od zamku. Tak się jednak nie stało. Stojąc w miejscu, przyglądałam się obrazowi zajmującemu pół strony potężnej księgi. To, co zobaczyłam, zdziwiło mnie w niemałym stopniu. Malowidło w dosłowny sposób pokazywało krwiożercze demony walczące z ludźmi. Sceneria przypominała Reverentię – w tle znajdowały się różnokolorowe drzewa wyciągające w stronę wrogów swoje długie macki. Trawa nie bez powodu przybrała kolor czerwieni – w tym miejscu polała się ludzka krew. Nie byłam zbyt dobra w interpretowaniu dzieł sztuki, nikt mi jednak nie wmówi, że księga nie miała na celu pokazania dominacji demonów nad ludźmi. A co, jeśli ktoś celowo zostawił ją otwartą na tej stronie?
Wzrok padł na wykonane atramentem napisy znajdujące się poniżej obrazu. Niestety nie znałam tego języka, nie mogłam więc rozszyfrować, co oznaczały.
– Zaciekawiona? – usłyszałam za plecami.
Moje ciało przeszyły nieprzyjemne dreszcze. Zamknęłam gwałtownie księgę, natychmiastowo obracając głowę w tył. Nie byłam wystarczająco szybka. Dobrze mi znana demonica chwyciła brutalnie za moje włosy i szarpnęła mocno w swoją stronę, tym samym powalając mnie na ziemię. Księga Tenebris wypadła mi z rąk, lądując z głośnym trzaskiem gdzieś metr ode mnie. Mój policzek zaliczył zimną posadzkę. To nie był koniec. Gdy tylko spróbowałam się podnieść, poczułam opór w postaci buta przygniatającego mój kark do podłoża. Dłoń, którą chciałam sięgnąć po exitialis spoczywające w mojej kieszeni, spotkał ten sam okrutny los.
Z głośnym, boleśnie stłumionym okrzykiem, przyjęłam łamiące się pod ciężkim obcasem palce.