wtorek, 23 czerwca 2015

Rozdział 72 - "Jeden jedyny cel"

Ostatnie, anonimowe komentarze lekko mnie zdziwiły. Dziękuję za nie, aczkolwiek byłoby mi miło, gdybyście podpisywali się imieniem czy nickiem :D. Co do zanoszenia WCN do jakiejś redakcji - nigdy tego nie planowałam i raczej tego nie zrobię. Uważam, że do oryginalności daleko mu brakuje, a poza tym piszę je tak, ze siadam, coś wymyślam, potem lekko poprawiam: ok, gotowe. Czyli aż tak się nie staram. Raczej piszę WCN dla przyjemności, dlatego że lubię moich bohaterów, że lubię pisać. Poza tym to taki trening. W przyszłości planuję opowiadanie z mocniejszym jebnięciem, że się tak przykro wyrażę i wtedy może spróbuję posłać je do redakcji. Ale cieszę się, że ktoś to lubi czytać <3. 
Dla rozdziału 72 zarwałam niedzielną nockę. Uznałam, że raz mogę się nie wyspać, najwyżej nie będę ogarniać w pracy. Myślę, że nie jest szczególnie ciekawy. Opisom czasami czegoś brakuje, słowa wydają się chwilami nieskładniowe. 

POPRAWIONE [19.05.2019]
***
– Boli?
Kobiecy, przerażająco nieludzki śmiech, poniósł się echem po zamku. Z trudem zaciskałam usta, próbując nie wydać z siebie żadnego dźwięku. Łzy bezwolnie spływały po moich policzkach, niknąc gdzieś w materiale bawełnianej bluzki. Byłam pewna, że nie istniał gorszy ból od powolnego łamania kości palcowych.
– Tak mi przykro, Lauro – usłyszałam fałszywie troskliwy głos.
Gabrielle nareszcie odpuściła, wiedziałam jednak, że to nie koniec tortur. Nie minęła nawet chwila, a demonica chwyciła mnie brutalnie za włosy i podniosła do góry, zmuszając mój kręgosłup do wygięcia się pod niewygodnym kątem, bliskim złamania. Twardo zaciskałam zęby, próbując nie dać jej satysfakcji z wygranej.
Czarne włosy połaskotały moją twarz, gdy kobieta zbliżyła się do mojego ucha.
– Zastanawia cię, co tam napisano? – spytała szeptem, wskazując palcem na Księgę Tenebris.
Spojrzałam w jej kierunku, napotykając wzrokiem na niepokojące malowidło.
– To dowód na to, że nie jest to własność ludzi – syknęła, mocniej szarpiąc mnie za włosy. Tym razem nie powstrzymałam się od wydania z siebie jęku ból. To było dla mnie za dużo. – Znajduje się tu wiedza, która ma pomagać demonom, nie ludziom. Już sam obraz o tym świadczy – prychnęła demonica. – „Zwycięzca na zawsze pozostanie zwycięzcą”. Taki napis widnieje poniżej. Los ludzi od zawsze był przesądzony.
– Ten, kto stworzył tę księgę, musiał być bardzo pewny siebie – syknęłam boleśnie, nie spuszczając z niej oczu. Chociaż byłam piekielnie przerażona, nie zamierzałam tego po sobie pokazywać. Demony karmiły się ludzkim strachem.
– Masz jeszcze siłę, żeby mówić? – spytała kpiąco, wyraźnie się krzywiąc. – Niewiarygodne. Jeszcze niedawno byłaś tylko przerażoną nastolatką, zdającą się na swojego demonicznego przyjaciela. A teraz? Czyżbyś podjęła się w końcu walki? – zaśmiała się. – Przykro mi, Lauro, to nic nie da. I tak umrzesz – zakończyła mrocznym tonem głosu, jeszcze raz ciągnąc mnie za włosy.
Stłumiłam w sobie okrzyk bólu. Postanowiłam twardo znosić tortury Gabrielle, tym bardziej, że przechodziłam przez nie nie pierwszy raz. Można powiedzieć, że byłam już weteranem cierpienia zadawanego mi przez demony.
– Spójrz – szepnęła, odwracając moją głowę w stronę walczącego Nathiela. – Nawet on nie ma już sił do walki. Przegrywa.
Zaniepokojona zmierzyłam wzrokiem mojego szmaragdowookiego towarzysza, który dyszał ciężko, ocierając rękawem spocone czoło. Nie wyglądał zbyt dobrze. Poza szaleńczymi błyskami w oczach, upartym wyrazem twarzy i kpiącym uśmiechem, był w opłakanym stanie. Potargany, poraniony i przede wszystkim na skraju wyczerpania, ledwo dawał sobie radę. Za to jego przeciwnik trzymał się bardzo dobrze. Czyżby Nathiel wciąż nie dorósł do zmierzenia się z własnym ojcem?
Zacisnęłam mocniej usta, próbując powstrzymać nachodzące mi do oczu zdradliwe łzy.
Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy? Że wygramy? Najwyraźniej czas spojrzeć prawdzie w oczy – byliśmy tylko ludźmi. Co mogła poradzić odrobina energii potencjalnej na demoniczną magię i siłę? Nic. Ta misja z góry skazana była na niepowodzenie. Czy nikt tego nie wiedział? Może człowiek to po prostu pozbawiona rozumu istota, która zawsze kieruje się nadzieją na wygraną, licząc na cud?
Łzy popłynęły wzdłuż moich policzków, pomimo mocno zaciśniętych ust.
Przecież Nathiel miał pokonać ojca. Miał go zabić, wypełniając tym samym swój cel, a potem zniknąć razem ze mną, księgą i resztą Nox do świata ludzi, gdzie będziemy cieszyć się zwycięstwem. Co się stało z tą wizją? W moich oczach pękała niczym brutalnie rozbite o podłogę lustro.
Zamglonymi od płaczu oczami spoglądałam na Nathiela, który mimo zmęczenia parł naprzód. Walka przeciwników osłabła pod względem szybkości. Teraz byłam w stanie dostrzec każdy ich ruch, a także to, że młody Auvrey przegrywa.
Szaleńczy śmiech Vaila niósł się po zamku, gdy zadawał swojemu synowi kolejne mordercze ciosy. Na moment zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć jak bliska mi osoba słabnie z każdą sekundą. Chciałam wymazać ten obraz, powrócić myślami do czasów, kiedy wszystko było proste. Oczami wyobraźni widziałam wchodzącą do mojego pokoju Joanne. Szturchała mnie, a potem całowała na powitanie w policzek. Z jej ust słyszałam: „Spóźnisz się do szkoły. To do ciebie niepodobne, Lauro”. Chciałam otworzyć oczy, uśmiechnąć się z powodu nadchodzącego dnia wypełnionego po brzegi zwyczajnością. Do szkoły odprowadzi mnie wtedy Nathiel. Człowiek. Ani demon, ani łowca. A ja, najnormalniejsza na świecie nastolatka, będę szczęśliwa z powodu daru, jakim było spokojne, niezmącone niczym życie.
Otworzyłam oczy. Realia mojego świata uderzyły mnie z solidnego liścia prosto w twarz.
– Zginiesz, suko, zginiesz najgorszą śmiercią – warknęła Gabrielle. Mocnym szarpnięciem przewróciła mnie na plecy i przybliżyła swoją twarz do mojej. Uścisk zabójczych dłoni przeniósł się na szyję. Nawet nie zdążyłam złapać odpowiedniej ilości powietrza. Natychmiastowo zaczęłam się dusić.
– Nie rozumiem, jak taka mała, nic nieznacząca, ludzka istota, mogła namieszać w świecie demonów w tak krótkim czasie. To śmieszne. – Gabrielle posłała mi przepełniony obrzydzeniem uśmieszek. – Ludzie zawsze mieli więcej szczęścia niż rozumu. To dlatego wciąż żyjesz – zakończyła z prychnięciem.
Moje usta wykrzywiły się w kpiącym uśmieszku. Nie chciałam dać po sobie poznać, że boję się śmierci. Wręcz przeciwnie – chciałam przywitać ją z otwartymi ramionami. Już tyle razy jej unikałam. Nikt nie miał tyle szczęścia, ile ja. Nawet gość, który dostał siedem razy piorunem i przeżył.
Z trudem skierowałam oczy na pochodnię, która leżała na podłodze. Nawet gdybym po nią sięgnęła, nie udałoby mi się jej chwycić. Nie miałam już sił. Świat niebezpiecznie zaczął wirować mi przed oczami, uciekając w migający fiolet. Wszystko stało się dziwnie nierzeczywiste. Nie czułam jednak strachu, tylko spokój. Być może właśnie w tym miejscu powinnam przystanąć. Zrobiłam już wszystko, co mogłam zrobić.
Ciężkie powieki powolnie opadały w dół, jakbym szykowała się do długiego snu. Chciałam ostatni raz spojrzeć na Nathiela, któremu nie zdążyłam wyznać swoich uczuć. Czy wiedział, że go kochałam? A może wciąż się nie zorientował? To nie było już ważne. Wszystko zmierzało do końca.
– Umrzyj, głupi pasztecie!
Dziecięcy głos rozbrzmiał w mojej głowie jak echo niewidzialnej zjawy. Zachciało mi się śmiać. Dlaczego akurat w takim momencie słyszałam Andi? Raczej spodziewałam się, że w chwili swojej śmierci usłyszę Joanne, która zapewne czekała już na mnie u bram zaświatów.
Stało się coś zupełnie nieprzewidzianego. Gabrielle nagle puściła moją szyję, wydając z siebie bolesny jęk, a ja upadłam na posadzkę. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze, krztusząc się przy tym i dusząc. Mimo przyciemnionego obrazu i braku tlenu, starałam się w miarę trzeźwo myśleć. Lewą, sprawną ręką chwyciłam za pochodnię leżącą nieopodal mnie. Niczego nie widziałam. Świat przysłaniała mi moja własna słabość.
– Nikt nie będzie bił mojej Laury! Szczególnie nie ty, brzydki pasztecie z krzywą mordą! – darł się ten sam dziecięcy głosik, co wcześniej.
Gdy odzyskałam częściową władzę nad ciałem, spojrzałam zszokowana w stronę małej, walecznej Andi, która stała nad Gabrielle, ubrana w swoją czarno-białą koronkową sukienkę, dzierżąc w dłoni młotek. Byłam w szoku. Dusząca mnie demonica trochę mniej. Masując tył głowy, przeniosła się do pionu. Tylko na chwilę się zachwiała, jakby nie była pewna swoich kroków. Andi patrzyła na nią z groźną miną, gotowa do ponownego ataku. Ukradkiem spojrzała na mnie, przenosząc wzrok na przedmiot, który miałam odzyskać. W tym właśnie momencie wiedziałam już, że nie było sensu ratować Księgi Tenebris. Musiałam ją zniszczyć.
Z trudem przeczołgałam się po podłodze w stronę mojego celu.
– Zabiję cię, mała gnido – usłyszałam syknięcie Gabrielle. Może i nie widziałam całej rozgrywającej się za mną sceny, ale cichy pisk i ciało czerownowłosej dziewczynki lądujące z głośnym łoskotem na posadzce wystarczyło, abym zorientowała się, jak potoczyła się walka. Z całego serca chciałam pomóc Andi, miałam jednak inną misję, która mogła przesądzić o naszej wygranej lub przegranej. Jeżeli nie zniszczę księgi, wszyscy bez wyjątku umrzemy.
Płonącą pochodnią sięgnęłam w stronę księgi. Byłam już naprawdę blisko, gdy nagle czarna wstęga oplotła się wokół mojego nadgarstka, gwałtownie ciągnąc go w górę. Wytrącona z rąk pochodnia wylądowała kilka metrów za mną.
Jęknęłam cicho, próbując przenieść się do pozycji stojącej. Gabrielle szybko i brutalnie powaliła mnie jednak na ziemię. Obcas jej buta wbił się w mój policzek. Z tej pozycji miałam widok na nieprzytomną Andi, która zachowała się jak prawdziwa bohaterka.
– Czy wy sobie ze mnie jaja robicie? – warknęła demonica. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila jej tortur i wypluję wszystkie zęby na podłogę. Gdybym tylko miała siłę, aby się podnieść… – Bezradna kupa kości próbująca podpalić księgę i mała idiotka z rodu Touraville’ów z młotkiem – prychnęła. – To jakaś parodia życia.
Gabrielle podniosła mnie za koszulkę, chwilę potem rzucając mną o parkiet jak zwykłą, szmacianą lalką. Mimo bezradności wciąż chciałam próbować dostać się do pochodni. Z trudem czołgałam się po podłodze, wyciągając dłonie w stronę płonącego źródła energii. W uszach brzęczał mi demoniczny śmiech – najwyraźniej moją oprawczynię bawił ten ludzki, bezcelowy trud.
Gdy byłam już kilka centymetrów od pochodni, dziewczyna kopnęła ją i przygniotła obcasem moją zdrową dłoń. Nie zdołałam powstrzymać się od okrzyku bólu.
– Płacz i krzycz! Właśnie to chcę usłyszeć z twoich ust!
Łzy ściekały po moich policzkach wodospadem, gardło zaciskało się, sprawiając mi ból, a umysł przestał pracować na takich obrotach, na jakich powinien. Tak czuł się człowiek, który postanawia się poddać. Ale tym razem nie zamierzałam.
Gabrielle ponownie tego dnia chwyciła mnie chłodnymi dłońmi za szyję.
– Czas wreszcie umrzeć, suko – warknęła, spoglądając z nienawiścią w moje oczy.
Wzrokiem próbowałam odnaleźć Nathiela. Chciałam przesłać mu błagalny sygnał, chciałam, żeby mnie ratował, ale... przecież nie mogłam krzyczeć. Mój szmaragdowooki przyjaciel był skupiony na innej ważnej walce, którą podobnie jak ja przegrywał.
Przeniosłam spojrzenie na twarz dręczącej mnie demonicy. Ironiczny uśmiech cisnął mi się na usta. Który to już raz, kiedy mam z nią do czynienia? Nikt mi nie powie, że kobiety są mniej brutalne od mężczyzn. Nikt mi nie powie, że nie potrafią zabijać.
Próbując zaciągnąć się powietrzem, któremu niedane było przedostać się do moich płuc, szukałam rozpaczliwie rozwiązania. Kto miał mnie uratować, jak nie ja sama?
„Myślenie zostawiam tobie”.
Źrenice oczu Gabrielle były rozszerzone. Ani razu nie spuściła ze mnie wzroku. Wciąż wpatrywała się prosto w moją twarz, tym samym nie zwracając uwagi na otoczenie, które w żaden sposób nie mogło jej zagrozić. Mogłam wykorzystać to skupienie, tylko w jaki sposób? W pobliżu nie było żadnej rzeczy, którą mogłam wykorzystać jako broń. Chyba że...
Dłonie Gabrielle jeszcze mocniej zacisnęły się wokół mojej szyi. Jej usta wykrzywiały się w grymasie. Wyglądała, jakby chciała mi powiedzieć: „Nie mam czasu. Mogłabyś w końcu umrzeć”. Wciąż była skupiona tylko na mojej twarzy.
Dotarłam do celu. Gaz pieprzowy nie był rzeczą, którą nosiłam ze sobą na co dzień. Tak naprawdę częściej miałam przy sobie nóż. Odkąd dowiedziałam się, że demony istnieją i lubią dobierać się do niewinnych, całkiem przypadkowych ludzi, uznałam, że nie muszę bać się już ziemskich istot. Raczej wszyscy powinniśmy kulić się ze strachu przed tym, co nadprzyrodzone i nieprzewidywalne.
Wiedziałam, że to nie czas na triumf, ale nie mogłam powstrzymać się od lekkiego uczucia ulgi, które z nagła mnie opanowało. W tym momencie ważyły się przecież nie tylko losy ludzkości, ale również moje.
Bardzo powolnym ruchem wyjęłam z kieszeni małą buteleczkę. Na oślep zbadałam swoją broń. Nie miałam czasu na zastanowienie. Nie przejmując się tym, czy chwytam gaz odpowiednią stroną, przyłożyłam go do oczu Gabrielle. Odruchowo zacisnęłam powieki, po czym na oślep trysnęłam nim w górę. Już po chwili usłyszałam bolesny okrzyk.
Byłam wolna.
Mimo słabości, jaka z nagła opanowała moje ciało i umysł, starałam się działać trzeźwo. Potykając się o własne nogi, tłukąc sobie kolana i upadając co rusz na twarz, potoczyłam się w stronę pochodni. Byłam pewna, że nic mnie już nie zatrzyma, a księga nareszcie zniknie w piekielnym ogniu. Bardzo się jednak myliłam.
Ciężki but nadepnął na mój nadgarstek. Mimo niezbyt wyraźnej widoczności, zdołałam podnieść wzrok do góry. Stał nade mną Vail Auvrey. Spoglądał na mnie z góry z nieskrywaną nienawiścią. Gniótł mnie butem jak nic niewartego robala, za którego mnie miał.
Próbowałam pobudzić umysł do walki. Moje próby nie dały jednak zbyt wielkich efektów. Zamiast trzeźwości, pojawiło się zmartwienie, które skutecznie hamowało moje wytwórcze myśli. Skoro stał tutaj Vail, to gdzie w takim razie był Nathiel?
Wsłuchując się w groźne przekleństwa rzucane przez Gabrielle, spojrzałam w twarz starszego Auvreya, który uniósł zgrabnie dłoń, ruchem zawodowego pianisty tworząc w górze ciemny dym. Wyglądał jak bezlitosny zabójca, zaś ja jak jedna z wielu jego ofiar, której miał się pozbyć bez mrugnięcia okiem.
Odruchowo przymknęłam powieki. Nim doczekałam się ciosu, w sali rozległ się głośny, szaleńczy okrzyk radości. Ciężki uścisk zniknął z mojego serca, wiedziałam bowiem, że Nathiel żyje. Nie wiedziałam tylko, czego się po nim spodziewać. Na pewno czegoś szalonego – co do tego nie miałam wątpliwości.
Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na żyrandolu, wleciał prosto w swojego ojca, wywracając go na podłogę. Wielka, dymiąca się kula mocy uderzyła prosto w przeciwległą ścianę, robiąc w niej ogromną dziurę.
Przełknęłam głośno ślinę. Gdyby we mnie uderzyła, nawet nie poczułabym, że tracę głowę. Dosłownie.
Szybko otrząsając się z szoku, rozglądnęłam się po sali. Dwójka Auvreyów siłowała się ze sobą na podłodze, Gabrielle z krzywym grymasem, przecierając dłonią oczy, właśnie podnosiła się z ziemi, a mała, waleczna Andi wciąż tkwiła zemdlała na posadzce. Musiałam działać.
Nie czułam własnych dłoni. Byłam pewna, że przynajmniej jedna z nich miała doszczętnie połamane kości. Ważne jednak, że cokolwiek mogłam trzymać. Przenoszenie płonącej pochodni stopą nie byłoby dobrym pomysłem.
Nie zwracałam na nic uwagi. Przed oczami miałam tylko jeden cel: księgę, którą zamierzałam zniszczyć. Całą swoją marną siłą walczyłam o wypełnienie misji. Czołgając się po podłodze z pochodnią, nie martwiłam się o to, że ogień może mnie zranić. Z ironicznym, tragicznym wręcz śmiechem w ustach, mogłam przyznać, że i tak bym tego nie poczuła. Próg mojego bólu i zmęczenia osiągnął już szczyty.
Dłoń nareszcie sięgnęła księgi. Przyciągnęłam ją do siebie w tym samym momencie, w którym ostre jak brzytwa paznokcie wbiły się w moją łydkę. I choć wiedziałam doskonale, kto to był, nie chciałam oglądać się do tyłu. Byłam już bliska wypełnienia swojego zadania. Musiałam wytrzymać jeszcze chwilę dłużej.
Zgniatając z bólu jedną ze sztywnych kartek, przyciągnęłam do siebie pochodnię. Chwilę potem stronice księgi zapłonęły czarnym ogniem. Patrząc wprost w płomienie i słysząc za sobą głośny okrzyk wściekłości, nie mogłam powstrzymać się od triumfalnego uśmiechu.
Wykonałam swoją misję.
Gabrielle rzuciła się w stronę księgi, próbując ją w jakiś sposób ugasić. Jej starania były jednak marnymi próbami ocalenia czegoś, co lada moment miało przestać istnieć. Moją duszę ogarnął spokój. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, staliśmy już niemal na wygranej pozycji.  Teraz powinniśmy się stąd po prostu wydostać. Czy będzie to łatwe, kiedy obok nas znajdowały się dwa potężne demony? Tego nie wiedziałam. Warto było jednak spróbować poigrać ze szczęściem jeszcze raz, jak to robili zazwyczaj ludzie.
Gdy księga zaczęła się dziwnie trząść, a ogień wyrzucił w górę szare iskry przypominające bezbarwne fajerwerki, poczułam gdzieś wewnątrz siebie niepokój. Patrząc na to zjawisko, nawet nie poczułam, kiedy Nathiel przenosi mnie do pionu i podtrzymując mnie za ramię, idzie powolnie w przeciwną od tego zdarzenia stronę. Mój wzrok wciąż był utkwiony w coraz to bardziej rozszalałej księdze, której płonące kartki zaczęły wirować na wszystkie strony. Ziemia pod naszymi nogami zaczęła się niepokojąco mocno trząść.
– Musimy uciekać – mruknął Nathiel, na chwilę wybudzając mnie z otępienia.
– Andi, twój ojciec, Gabrielle – wymieniłam nieskładnie, nie odrywając wzroku od płomieni.
– Andi wisi na moich plecach, ojca odpowiednio unieruchomiłem, Gabrielle nawet nie zwraca na nas uwagi – wymienił szybko.
Dopiero teraz zauważyłam, że jego twarz jest mocno poraniona, a on sam ledwo idzie. Walka z ojcem nie przyniosła mu niczego dobrego. Przeliczył się. Wciąż był za słaby, nawet jako jeden z najlepszych łowców Nox.
Ociężali, poranieni i zmęczeni, dotarliśmy do okna głównej sali. Auvrey skorzystał z ostatek sił i pomógł mi wejść na parapet. Gdy na nim usiadłam, spojrzałam w dół. Jak wielkie było moje zdziwienie, gdy dostrzegłam niezmierzony zbiornik wodny, mogący podchodzić pod nasze ziemskie jezioro. To prawdopodobnie dlatego reszta naszego zespołu nie mogła się tu przedostać. Boczne drzwi nie istniały, ponieważ znajdowało się tu niewielkich rozmiarów jezioro.  
Wydałam z siebie głośny, bezradny jęk i spojrzałam na Nathiela, który z trudem wdrapał się na wysoki parapet. Za naszymi plecami wszystko okryło się czarnym ogniem. Księga zniknęła w okowach cienistego dymu, podobnie jak ojciec Nathiela i Gabrielle. Mocne trzęsienie ziemi i walące się ponad naszymi głowami kamienie, świadczyły o tym, że jedyną drogą naszej ucieczki była woda.
Młody Auvrey posłał mi znaczące spojrzenie. Chwytając mnie mocno za dłoń, która była w miarę sprawna, pociągnął mnie w dół. Chłodna toń przywitała znienacka moje ciało. Zdołałam tylko wziąć płytki wdech.
Nie miałam siły, by poruszać dłońmi. Łapczywie chwytałam powietrze, raz po raz wynurzając się i znowu niknąc w toni wodnej. Ironią losu byłoby umrzeć w reverentyjskim jeziorze po tym wszystkim, co zdołałam przeżyć w zamku.
– Nie pozwolę ci umrzeć – usłyszałam niewyraźnie brzmiący głos. Chwilę później zostałam pociągnięta w górę. To wciąż nie była stabilna sytuacja, która miała zapewnić mi przeżycie, ale nie mogłam o to winić Nathiela. Starał się dopłynąć do brzegu, trzymając mnie pod pachami i z nieprzytomną Andi na plecach. Sam miał problem z utrzymaniem się na powierzchni, ponieważ był ranny. Wykonywał właśnie nadludzką pracę.
Jego poświęcenie spowodowało, że w moich oczach pojawiły się łzy. W porę zacisnęłam jednak usta i pobudziłam się do działania. Przyjdzie czas na wzruszenia, najpierw musieliśmy przeżyć.
Może niewiele to dało, ale starałam się choćby machać pod wodą nogami, aby przyspieszyć nieco naszą podróż w stronę ziemistej powierzchni. Brzeg nie był daleko, dlatego wystarczyło trochę samozaparcia, aby do niego dobrnąć. Miałam ochotę płakać z bezsilności, kiedy zanurzaliśmy się w wodzie coraz częściej i na dłuższy czas, ale zanim zniknęliśmy w chłodnej toni, Auvrey wyciągnął dłoń w stronę lądu, wczepiając się w szarą trawę palcami.
Było mi głupio z tego powodu, że nie mogłam sama wyjść z wody. Bałam się, że Nathiel mnie puści, ale nie zrobił tego nawet na moment. Najpierw zrzucił z pleców Andi, a potem pociągnął mnie za łokieć. W normalnej sytuacji zaczęłabym na niego krzyczeć, że rzuca omdlałym dzieckiem, ale rozumiałam, że nie mógł inaczej. Ja sama z trudem zostałam wciągnięta na brzeg.
Lądując na plecach, spojrzałam w niezmierzone niebo Reverentii. Długo dyszałam, próbując złapać trochę tlenu do płuc. Podobnie czynił Nathiel, który padł tuż obok mnie. Nie byliśmy w stanie mówić. Dyszeliśmy jakbyśmy przebyli właśnie maraton życia, co nie było znowu tak dalekie od prawdy. Myślałam, że już więcej się stąd nie podniesiemy.
Korony reverentyjskich drzew lawirowały powolnie w powietrzu – przez chwilę miałam wrażenie, że znajdowaliśmy się w świecie ludzi i leżeliśmy pod gołym niebem na kocu. Chciałabym, żeby okazało się to prawdą. 
 Po kilka minutach Nathiel zaśmiał się cicho, jakby coś go rozbawiło. Spojrzałam na niego. Gdybym mogła, potrząsnęłabym głową z niedowierzaniem. Chłopak wciąż patrzył w niebo, śmiejąc się jak ostatni wariat na Ziemi. Niech mi tylko powie, że świetnie się bawił, a zdzielę go połamaną dłonią prosto w twarz. Ból będzie tego warty.
– To wszystko? – spytał nagle rozbawiony.
Jego nastrój powoli zaczął mi się udzielać. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
– Na to wychodzi – szepnęłam ochrypłym głosem.
Wsłuchując się w wesoły śmiech mojego towarzysza, skierowałam spojrzenie na zrujnowany zamek, który płonął czarnym ogniem w zjawiskowy sposób. Musiałam przyznać, ze nigdy w życiu nie widziałam czegoś tak mrocznego, a równocześnie pięknego i niecodziennego. Ruiny zamku spowite przez diabelskie płomienie robiły wrażenie.
Ogromne odłamy budowli wpadały bezwolnie do jeziora, znikając w jego głębi – fale, które wzburzyły wodę, zalewały nasze nogi, jakbyśmy leżeli na plaży. Dym ulatniał się nad pogorzeliskiem, tworząc szare wzory na niebie.
– Nie wierzę – powiedziałam cicho. Mój oddech nareszcie się ustabilizował, podobnie jak zawroty głowy. Świat Reverentii zaczęłam widzieć w wyraźniejszych odcieniach.
– Uwierz – zaśmiał się chłopak, chwytając mnie za dłoń. Spojrzałam w jego twarz, która choć znajdowała się daleko ode mnie, wprawiła moje serce w zakłopotanie. To właśnie w tym wesołym, dziecięcym, nieskażonym złem uśmiechu się zakochałam.
Moje oczy zalały się łzami, których nawet nie próbowałam powstrzymywać. Patrząc prosto w oczy mojemu przyjacielowi, nie mogłam ukryć radości i wywołanego przez nią wzruszenia. Czyżby to naprawdę był koniec?
Jako pierwszy na ziemi usiadł Nathiel, który chwilę później chwycił za przegub mojej dłoni i pociągnął mnie delikatnie w górę. Czas na odpoczynek przyjdzie, gdy znajdziemy się już w świecie ludzi. Tu wciąż nie byliśmy bezpieczni.
Już po chwili staliśmy obok siebie, trzymając się za dłonie i patrząc sobie prosto w oczy. Nic nie mogło zepsuć tego wzniosłego momentu. Byłam nawet skłonna rzucić się w jego ramiona i wyznać mu miłość, ale nie chciałam czynić tego w przypływie mieszanych emocji. I na wyznania przyjdzie wkrótce czas. Teraz musieliśmy się stąd wydostać. Wszyscy członkowie Nox musieli widzieć upadek zamku. To powinno dać im do zrozumienia, że nasza misja dobiegła końca.
– Tak mi przykro.
Oboje spojrzeliśmy w tył. Ten głos poznałabym nawet na końcu świata. To był szef Departamentu Kontroli Demonów, Aiden Vaux. Mój ojciec. Nie to mnie jednak zaskoczyło. Nie spodziewałam się bowiem ujrzeć go trzymającego Księgę Tenebris w dłoni.

4 komentarze:

  1. No nie wierzę! ;-; Oni teraz mieli wrócić do domu i żyć długo i szczęśliwie! Tylko błagam, nie zabijaj żadnego z nich. :c "aż tak sie nie staram"? ŁOŁ to co to będzie z tym, w którym się postarasz :D już na nie czekam. W poprzednim komentarzu pisałam, żebyś zniosła to do wydawnictwa. Czemu nie? Najwyżej nie przyjmą, ale zrobisz jak chcesz. Jakby co to obiecuję, że jak to wydasz, to na pewno kupię XD tym razem nie z anonima
    ~ Alicja Liddell

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Łamanie palców - pogodziłam się z tym. Choć mam nadzieję, że Laura zbyt poobijana z tego nie wyjdzie. Ale z drugiej strony jej oprawcą jest Gabrielle, a z tą demonicą nic nie jest pewne.
    E, ale właściwie najgorszym bólem jest palenie żywcem. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, pewności nie mam, nie sprawdzałam na nikim. A tym bardziej na sobie.
    "Co tam jest NAPISANE"! Gabrielle, wyrażaj się odpowiednio, z łaski swojej.
    Ej no, ona jej zaraz kręgosłup złamie! Laura, trzymaj się! Naff, ty brutalu!
    Nathiel się tak łatwo nie podda, o nie nie nie.
    Ale świetne opisy *___*
    To wyobrażenie Laury o idealnym życiu jest piękne <3
    "- Zginiesz, suko, zginiesz najgorszą śmiercią - warknęła Gabrielle." - żebym ja ci tylko zaraz krzywdy nie zrobiła, demonico zła.
    " - Umrzyj, głupi pasztecie w obcasach!" - Andi! Kochanie ty moje, gdzie ty się tu do bijatyki pchasz?!
    "- Nikt nie będzie bił mojej Laury! Szczególnie ty, brzydki paszczurze z krzywymi rzęsami! " - glebłam xD Kochana Andi! <3
    Młotek zła!
    Matko, jak można dzieckiem o ściany rzucać?! Gabrielle, gnij w piekle!
    Niech żyje gaz pieprzowy!
    Panie Auvrey, leć pan do diabła! Może on pana zechce.
    "Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój zielonooki towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na lampie, wleciał wprost na swojego ojca, wywracając go na podłogę." - czy mi się zdaje, czy Nathiel się w Tarzana bawi? Ale to przecież Blaze miał być Tarzanem! Nie ta historia!
    " - Nie pozwolę ci umrzeć " - Nathiel! <3
    "Po chwili staliśmy obok siebie, trzymając się za dłonie i patrząc sobie prosto w oczy." - aww ^_____^
    Oczywiście, że dobrze być nie może, choć tyle się już wydarzyło. Witaj, Aidenie. Co cię tu przywiodło, tatuśku? Chęć mordu? Interesujące.
    I tu niby po księdze, a jednak jest. Niech to szlag.

    Wybacz zdechły komentarz, ale jest to czwarty tekst, jaki komentuję, a siedzę nad nimi od jedenastej. Nie ma już we mnie wielu emocji. Niemniej bardzo mi się ten rozdział podobał :) Świetne, plastyczne opisy, które pozwalają wszystko sobie dobrze wyobrazić.
    Nie jestem tylko pewna, co będzie teraz. Bo może się wydarzyć wszystko.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno! :*

    OdpowiedzUsuń
  3. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  4. Fuck, miałam pisać i nieee, nie dam rady.
    "Za to jego ojciec, był w doskonałej kondycji. Czyżby Nathiel wciąż nie dorósł do zmierzenia się z własnym stworzycielem?" - Skojarzyło mi się to z jakąś modlitwą, gawd.
    "Do szkoły odprowadzi mnie najzwyczajniejszy na świecie Nathiel. Człowiek. Ani demon, ani łowca." - Oh, co by to było, gdyby Nathiel nie był demonicznym łowcąąą!
    " - Umrzyj, głupi pasztecie w obcasach!" - Yaaay, Andi! :3
    Gaz pieprzowy wybawieniem, gaz pieprzowy żyyyyciem~ *nagle nuci w głowie*
    "Wyglądał jak bezlitosny zabójca." - Lubię go. Cholernie go kurde lubię. ;___;
    " Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój zielonooki towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na lampie, wleciał wprost na swojego ojca, wywracając go na podłogę." - Ej, Nathiel, moja ciocia ma żyrandol! Wygodny całkiem! Weź chodź do mnieee~!
    " - To wszystko? - spytał rozbawiony.
    Jego nastrój udzielił się i mi. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
    - Na to wychodzi - szepnęłam ochrypłym głosem." - Ale jeszcze nie wszystko, ja to wieeem!
    I to zakończenie. OHOHOHO.
    Ja tam dalej będę się upierać, że chociaż WCN ma jakieś nawiązania do niektórych książek, to i tak zasługuje na publikację! W Czerwonej Królowej był cytat żywcem zerżnięty z Igrzysk, a jednak!

    OdpowiedzUsuń