Ostatnie, anonimowe komentarze lekko mnie zdziwiły. Dziękuję za nie, aczkolwiek byłoby mi miło, gdybyście podpisywali się imieniem czy nickiem :D. Co do zanoszenia WCN do jakiejś redakcji - nigdy tego nie planowałam i raczej tego nie zrobię. Uważam, że do oryginalności daleko mu brakuje, a poza tym piszę je tak, ze siadam, coś wymyślam, potem lekko poprawiam: ok, gotowe. Czyli aż tak się nie staram. Raczej piszę WCN dla przyjemności, dlatego że lubię moich bohaterów, że lubię pisać. Poza tym to taki trening. W przyszłości planuję opowiadanie z mocniejszym jebnięciem, że się tak przykro wyrażę i wtedy może spróbuję posłać je do redakcji. Ale cieszę się, że ktoś to lubi czytać <3.
Dla rozdziału 72 zarwałam niedzielną nockę. Uznałam, że raz mogę się nie wyspać, najwyżej nie będę ogarniać w pracy. Myślę, że nie jest szczególnie ciekawy. Opisom czasami czegoś brakuje, słowa wydają się chwilami nieskładniowe.
POPRAWIONE [19.05.2019]
POPRAWIONE [19.05.2019]
***
– Boli?
Kobiecy, przerażająco nieludzki
śmiech, poniósł się echem po zamku. Z trudem zaciskałam usta, próbując nie
wydać z siebie żadnego dźwięku. Łzy bezwolnie spływały po moich policzkach,
niknąc gdzieś w materiale bawełnianej bluzki. Byłam pewna, że nie istniał
gorszy ból od powolnego łamania kości palcowych.
– Tak mi przykro, Lauro –
usłyszałam fałszywie troskliwy głos.
Gabrielle nareszcie odpuściła, wiedziałam
jednak, że to nie koniec tortur. Nie minęła nawet chwila, a demonica chwyciła
mnie brutalnie za włosy i podniosła do góry, zmuszając mój kręgosłup do
wygięcia się pod niewygodnym kątem, bliskim złamania. Twardo zaciskałam zęby,
próbując nie dać jej satysfakcji z wygranej.
Czarne włosy połaskotały moją twarz,
gdy kobieta zbliżyła się do mojego ucha.
– Zastanawia cię, co tam
napisano? – spytała szeptem, wskazując palcem na Księgę Tenebris.
Spojrzałam w jej kierunku, napotykając
wzrokiem na niepokojące malowidło.
– To dowód na to, że nie jest
to własność ludzi – syknęła, mocniej szarpiąc mnie za włosy. Tym razem nie
powstrzymałam się od wydania z siebie jęku ból. To było dla mnie za dużo. – Znajduje
się tu wiedza, która ma pomagać demonom, nie ludziom. Już sam obraz o tym
świadczy – prychnęła demonica. – „Zwycięzca na zawsze pozostanie zwycięzcą”.
Taki napis widnieje poniżej. Los ludzi od zawsze był przesądzony.
– Ten, kto stworzył tę księgę,
musiał być bardzo pewny siebie – syknęłam boleśnie, nie spuszczając z niej
oczu. Chociaż byłam piekielnie przerażona, nie zamierzałam tego po sobie
pokazywać. Demony karmiły się ludzkim strachem.
– Masz jeszcze siłę, żeby
mówić? – spytała kpiąco, wyraźnie się krzywiąc. – Niewiarygodne. Jeszcze
niedawno byłaś tylko przerażoną nastolatką, zdającą się na swojego demonicznego
przyjaciela. A teraz? Czyżbyś podjęła się w końcu walki? – zaśmiała się. – Przykro
mi, Lauro, to nic nie da. I tak umrzesz – zakończyła mrocznym tonem głosu,
jeszcze raz ciągnąc mnie za włosy.
Stłumiłam w sobie okrzyk bólu.
Postanowiłam twardo znosić tortury Gabrielle, tym bardziej, że przechodziłam
przez nie nie pierwszy raz. Można powiedzieć, że byłam już weteranem cierpienia
zadawanego mi przez demony.
– Spójrz – szepnęła, odwracając
moją głowę w stronę walczącego Nathiela. – Nawet on nie ma już sił do walki.
Przegrywa.
Zaniepokojona zmierzyłam
wzrokiem mojego szmaragdowookiego towarzysza, który dyszał ciężko, ocierając
rękawem spocone czoło. Nie wyglądał zbyt dobrze. Poza szaleńczymi błyskami w
oczach, upartym wyrazem twarzy i kpiącym uśmiechem, był w opłakanym stanie.
Potargany, poraniony i przede wszystkim na skraju wyczerpania, ledwo dawał
sobie radę. Za to jego przeciwnik trzymał się bardzo dobrze. Czyżby Nathiel
wciąż nie dorósł do zmierzenia się z własnym ojcem?
Zacisnęłam mocniej usta,
próbując powstrzymać nachodzące mi do oczu zdradliwe łzy.
Czego tak naprawdę oczekiwaliśmy?
Że wygramy? Najwyraźniej czas spojrzeć prawdzie w oczy – byliśmy tylko ludźmi. Co
mogła poradzić odrobina energii potencjalnej na demoniczną magię i siłę? Nic.
Ta misja z góry skazana była na niepowodzenie. Czy nikt tego nie wiedział? Może
człowiek to po prostu pozbawiona rozumu istota, która zawsze kieruje się
nadzieją na wygraną, licząc na cud?
Łzy popłynęły wzdłuż moich
policzków, pomimo mocno zaciśniętych ust.
Przecież Nathiel miał pokonać
ojca. Miał go zabić, wypełniając tym samym swój cel, a potem zniknąć razem ze
mną, księgą i resztą Nox do świata ludzi, gdzie będziemy cieszyć się
zwycięstwem. Co się stało z tą wizją? W moich oczach pękała niczym brutalnie rozbite
o podłogę lustro.
Zamglonymi od płaczu oczami
spoglądałam na Nathiela, który mimo zmęczenia parł naprzód. Walka przeciwników
osłabła pod względem szybkości. Teraz byłam w stanie dostrzec każdy ich ruch, a
także to, że młody Auvrey przegrywa.
Szaleńczy śmiech Vaila niósł
się po zamku, gdy zadawał swojemu synowi kolejne mordercze ciosy. Na moment
zamknęłam oczy. Nie chciałam patrzeć jak bliska mi osoba słabnie z każdą sekundą.
Chciałam wymazać ten obraz, powrócić myślami do czasów, kiedy wszystko było
proste. Oczami wyobraźni widziałam wchodzącą do mojego pokoju Joanne.
Szturchała mnie, a potem całowała na powitanie w policzek. Z jej ust słyszałam:
„Spóźnisz się do szkoły. To do ciebie niepodobne, Lauro”. Chciałam otworzyć
oczy, uśmiechnąć się z powodu nadchodzącego dnia wypełnionego po brzegi
zwyczajnością. Do szkoły odprowadzi mnie wtedy Nathiel. Człowiek. Ani demon,
ani łowca. A ja, najnormalniejsza na świecie nastolatka, będę szczęśliwa z
powodu daru, jakim było spokojne, niezmącone niczym życie.
Otworzyłam oczy. Realia mojego
świata uderzyły mnie z solidnego liścia prosto w twarz.
– Zginiesz, suko, zginiesz
najgorszą śmiercią – warknęła Gabrielle. Mocnym szarpnięciem przewróciła mnie
na plecy i przybliżyła swoją twarz do mojej. Uścisk zabójczych dłoni przeniósł
się na szyję. Nawet nie zdążyłam złapać odpowiedniej ilości powietrza.
Natychmiastowo zaczęłam się dusić.
– Nie rozumiem, jak taka mała,
nic nieznacząca, ludzka istota, mogła namieszać w świecie demonów w tak krótkim
czasie. To śmieszne. – Gabrielle posłała mi przepełniony obrzydzeniem
uśmieszek. – Ludzie zawsze mieli więcej szczęścia niż rozumu. To dlatego wciąż
żyjesz – zakończyła z prychnięciem.
Moje usta wykrzywiły się w
kpiącym uśmieszku. Nie chciałam dać po sobie poznać, że boję się śmierci. Wręcz
przeciwnie – chciałam przywitać ją z otwartymi ramionami. Już tyle razy jej unikałam.
Nikt nie miał tyle szczęścia, ile ja. Nawet gość, który dostał siedem razy
piorunem i przeżył.
Z trudem skierowałam oczy na
pochodnię, która leżała na podłodze. Nawet gdybym po nią sięgnęła, nie udałoby
mi się jej chwycić. Nie miałam już sił. Świat niebezpiecznie zaczął wirować mi
przed oczami, uciekając w migający fiolet. Wszystko stało się dziwnie
nierzeczywiste. Nie czułam jednak strachu, tylko spokój. Być może właśnie w tym
miejscu powinnam przystanąć. Zrobiłam już wszystko, co mogłam zrobić.
Ciężkie powieki powolnie
opadały w dół, jakbym szykowała się do długiego snu. Chciałam ostatni raz
spojrzeć na Nathiela, któremu nie zdążyłam wyznać swoich uczuć. Czy wiedział,
że go kochałam? A może wciąż się nie zorientował? To nie było już ważne.
Wszystko zmierzało do końca.
– Umrzyj, głupi pasztecie!
Dziecięcy głos rozbrzmiał w
mojej głowie jak echo niewidzialnej zjawy. Zachciało mi się śmiać. Dlaczego
akurat w takim momencie słyszałam Andi? Raczej spodziewałam się, że w chwili swojej
śmierci usłyszę Joanne, która zapewne czekała już na mnie u bram zaświatów.
Stało się coś zupełnie
nieprzewidzianego. Gabrielle nagle puściła moją szyję, wydając z siebie bolesny
jęk, a ja upadłam na posadzkę. Zaczęłam łapczywie łapać powietrze, krztusząc
się przy tym i dusząc. Mimo przyciemnionego obrazu i braku tlenu, starałam się
w miarę trzeźwo myśleć. Lewą, sprawną ręką chwyciłam za pochodnię leżącą
nieopodal mnie. Niczego nie widziałam. Świat przysłaniała mi moja własna
słabość.
– Nikt nie będzie bił mojej
Laury! Szczególnie nie ty, brzydki pasztecie z krzywą mordą! – darł się ten sam
dziecięcy głosik, co wcześniej.
Gdy odzyskałam częściową władzę
nad ciałem, spojrzałam zszokowana w stronę małej, walecznej Andi, która stała
nad Gabrielle, ubrana w swoją czarno-białą koronkową sukienkę, dzierżąc w dłoni
młotek. Byłam w szoku. Dusząca mnie demonica trochę mniej. Masując tył głowy, przeniosła
się do pionu. Tylko na chwilę się zachwiała, jakby nie była pewna swoich
kroków. Andi patrzyła na nią z groźną miną, gotowa do ponownego ataku.
Ukradkiem spojrzała na mnie, przenosząc wzrok na przedmiot, który miałam
odzyskać. W tym właśnie momencie wiedziałam już, że nie było sensu ratować
Księgi Tenebris. Musiałam ją zniszczyć.
Z trudem przeczołgałam się po podłodze
w stronę mojego celu.
– Zabiję cię, mała gnido –
usłyszałam syknięcie Gabrielle. Może i nie widziałam całej rozgrywającej się za
mną sceny, ale cichy pisk i ciało czerownowłosej dziewczynki lądujące z głośnym
łoskotem na posadzce wystarczyło, abym zorientowała się, jak potoczyła się
walka. Z całego serca chciałam pomóc Andi, miałam jednak inną misję, która
mogła przesądzić o naszej wygranej lub przegranej. Jeżeli nie zniszczę księgi,
wszyscy bez wyjątku umrzemy.
Płonącą pochodnią sięgnęłam w
stronę księgi. Byłam już naprawdę blisko, gdy nagle czarna wstęga oplotła się
wokół mojego nadgarstka, gwałtownie ciągnąc go w górę. Wytrącona z rąk pochodnia
wylądowała kilka metrów za mną.
Jęknęłam cicho, próbując
przenieść się do pozycji stojącej. Gabrielle szybko i brutalnie powaliła mnie
jednak na ziemię. Obcas jej buta wbił się w mój policzek. Z tej pozycji miałam
widok na nieprzytomną Andi, która zachowała się jak prawdziwa bohaterka.
– Czy wy sobie ze mnie jaja
robicie? – warknęła demonica. Miałam wrażenie, że jeszcze chwila jej tortur i
wypluję wszystkie zęby na podłogę. Gdybym tylko miała siłę, aby się podnieść… –
Bezradna kupa kości próbująca podpalić księgę i mała idiotka z rodu
Touraville’ów z młotkiem – prychnęła. – To jakaś parodia życia.
Gabrielle podniosła mnie za
koszulkę, chwilę potem rzucając mną o parkiet jak zwykłą, szmacianą lalką. Mimo
bezradności wciąż chciałam próbować dostać się do pochodni. Z trudem czołgałam
się po podłodze, wyciągając dłonie w stronę płonącego źródła energii. W uszach
brzęczał mi demoniczny śmiech – najwyraźniej moją oprawczynię bawił ten ludzki,
bezcelowy trud.
Gdy byłam już kilka centymetrów
od pochodni, dziewczyna kopnęła ją i przygniotła obcasem moją zdrową dłoń. Nie
zdołałam powstrzymać się od okrzyku bólu.
– Płacz i krzycz! Właśnie to
chcę usłyszeć z twoich ust!
Łzy ściekały po moich
policzkach wodospadem, gardło zaciskało się, sprawiając mi ból, a umysł
przestał pracować na takich obrotach, na jakich powinien. Tak czuł się
człowiek, który postanawia się poddać. Ale tym razem nie zamierzałam.
Gabrielle ponownie tego dnia
chwyciła mnie chłodnymi dłońmi za szyję.
– Czas wreszcie umrzeć, suko –
warknęła, spoglądając z nienawiścią w moje oczy.
Wzrokiem próbowałam odnaleźć
Nathiela. Chciałam przesłać mu błagalny sygnał, chciałam, żeby mnie ratował,
ale... przecież nie mogłam krzyczeć. Mój szmaragdowooki przyjaciel był skupiony
na innej ważnej walce, którą podobnie jak ja przegrywał.
Przeniosłam spojrzenie na twarz
dręczącej mnie demonicy. Ironiczny uśmiech cisnął mi się na usta. Który to już
raz, kiedy mam z nią do czynienia? Nikt mi nie powie, że kobiety są mniej
brutalne od mężczyzn. Nikt mi nie powie, że nie potrafią zabijać.
Próbując zaciągnąć się
powietrzem, któremu niedane było przedostać się do moich płuc, szukałam
rozpaczliwie rozwiązania. Kto miał mnie uratować, jak nie ja sama?
„Myślenie zostawiam tobie”.
Źrenice oczu Gabrielle były
rozszerzone. Ani razu nie spuściła ze mnie wzroku. Wciąż wpatrywała się prosto
w moją twarz, tym samym nie zwracając uwagi na otoczenie, które w żaden sposób
nie mogło jej zagrozić. Mogłam wykorzystać to skupienie, tylko w jaki sposób? W
pobliżu nie było żadnej rzeczy, którą mogłam wykorzystać jako broń. Chyba że...
Dłonie Gabrielle jeszcze
mocniej zacisnęły się wokół mojej szyi. Jej usta wykrzywiały się w grymasie.
Wyglądała, jakby chciała mi powiedzieć: „Nie mam czasu. Mogłabyś w końcu
umrzeć”. Wciąż była skupiona tylko na mojej twarzy.
Dotarłam do celu. Gaz pieprzowy
nie był rzeczą, którą nosiłam ze sobą na co dzień. Tak naprawdę częściej miałam
przy sobie nóż. Odkąd dowiedziałam się, że demony istnieją i lubią dobierać się
do niewinnych, całkiem przypadkowych ludzi, uznałam, że nie muszę bać się już
ziemskich istot. Raczej wszyscy powinniśmy kulić się ze strachu przed tym, co
nadprzyrodzone i nieprzewidywalne.
Wiedziałam, że to nie czas na
triumf, ale nie mogłam powstrzymać się od lekkiego uczucia ulgi, które z nagła
mnie opanowało. W tym momencie ważyły się przecież nie tylko losy ludzkości,
ale również moje.
Bardzo powolnym ruchem wyjęłam
z kieszeni małą buteleczkę. Na oślep zbadałam swoją broń. Nie miałam czasu na
zastanowienie. Nie przejmując się tym, czy chwytam gaz odpowiednią stroną,
przyłożyłam go do oczu Gabrielle. Odruchowo zacisnęłam powieki, po czym na
oślep trysnęłam nim w górę. Już po chwili usłyszałam bolesny okrzyk.
Byłam wolna.
Mimo słabości, jaka z nagła
opanowała moje ciało i umysł, starałam się działać trzeźwo. Potykając się o
własne nogi, tłukąc sobie kolana i upadając co rusz na twarz, potoczyłam się w
stronę pochodni. Byłam pewna, że nic mnie już nie zatrzyma, a księga nareszcie
zniknie w piekielnym ogniu. Bardzo się jednak myliłam.
Ciężki but nadepnął na mój nadgarstek.
Mimo niezbyt wyraźnej widoczności, zdołałam podnieść wzrok do góry. Stał nade mną
Vail Auvrey. Spoglądał na mnie z góry z nieskrywaną nienawiścią. Gniótł mnie
butem jak nic niewartego robala, za którego mnie miał.
Próbowałam pobudzić umysł do
walki. Moje próby nie dały jednak zbyt wielkich efektów. Zamiast trzeźwości,
pojawiło się zmartwienie, które skutecznie hamowało moje wytwórcze myśli. Skoro
stał tutaj Vail, to gdzie w takim razie był Nathiel?
Wsłuchując się w groźne
przekleństwa rzucane przez Gabrielle, spojrzałam w twarz starszego Auvreya,
który uniósł zgrabnie dłoń, ruchem zawodowego pianisty tworząc w górze ciemny
dym. Wyglądał jak bezlitosny zabójca, zaś ja jak jedna z wielu jego ofiar,
której miał się pozbyć bez mrugnięcia okiem.
Odruchowo przymknęłam powieki. Nim
doczekałam się ciosu, w sali rozległ się głośny, szaleńczy okrzyk radości.
Ciężki uścisk zniknął z mojego serca, wiedziałam bowiem, że Nathiel żyje. Nie
wiedziałam tylko, czego się po nim spodziewać. Na pewno czegoś szalonego – co
do tego nie miałam wątpliwości.
Moje oczy rozwarły się szeroko
w momencie, gdy mój towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na żyrandolu,
wleciał prosto w swojego ojca, wywracając go na podłogę. Wielka, dymiąca się
kula mocy uderzyła prosto w przeciwległą ścianę, robiąc w niej ogromną dziurę.
Przełknęłam głośno ślinę. Gdyby
we mnie uderzyła, nawet nie poczułabym, że tracę głowę. Dosłownie.
Szybko otrząsając się z szoku,
rozglądnęłam się po sali. Dwójka Auvreyów siłowała się ze sobą na podłodze,
Gabrielle z krzywym grymasem, przecierając dłonią oczy, właśnie podnosiła się z
ziemi, a mała, waleczna Andi wciąż tkwiła zemdlała na posadzce. Musiałam
działać.
Nie czułam własnych dłoni.
Byłam pewna, że przynajmniej jedna z nich miała doszczętnie połamane kości.
Ważne jednak, że cokolwiek mogłam trzymać. Przenoszenie płonącej pochodni stopą
nie byłoby dobrym pomysłem.
Nie zwracałam na nic uwagi.
Przed oczami miałam tylko jeden cel: księgę, którą zamierzałam zniszczyć. Całą
swoją marną siłą walczyłam o wypełnienie misji. Czołgając się po podłodze z
pochodnią, nie martwiłam się o to, że ogień może mnie zranić. Z ironicznym,
tragicznym wręcz śmiechem w ustach, mogłam przyznać, że i tak bym tego nie poczuła.
Próg mojego bólu i zmęczenia osiągnął już szczyty.
Dłoń nareszcie sięgnęła księgi.
Przyciągnęłam ją do siebie w tym samym momencie, w którym ostre jak brzytwa
paznokcie wbiły się w moją łydkę. I choć wiedziałam doskonale, kto to był, nie
chciałam oglądać się do tyłu. Byłam już bliska wypełnienia swojego zadania.
Musiałam wytrzymać jeszcze chwilę dłużej.
Zgniatając z bólu jedną ze
sztywnych kartek, przyciągnęłam do siebie pochodnię. Chwilę potem stronice
księgi zapłonęły czarnym ogniem. Patrząc wprost w płomienie i słysząc za sobą
głośny okrzyk wściekłości, nie mogłam powstrzymać się od triumfalnego uśmiechu.
Wykonałam swoją misję.
Gabrielle rzuciła się w stronę
księgi, próbując ją w jakiś sposób ugasić. Jej starania były jednak marnymi
próbami ocalenia czegoś, co lada moment miało przestać istnieć. Moją duszę
ogarnął spokój. Cokolwiek miało się teraz wydarzyć, staliśmy już niemal na
wygranej pozycji. Teraz powinniśmy się
stąd po prostu wydostać. Czy będzie to łatwe, kiedy obok nas znajdowały się dwa
potężne demony? Tego nie wiedziałam. Warto było jednak spróbować poigrać ze
szczęściem jeszcze raz, jak to robili zazwyczaj ludzie.
Gdy księga zaczęła się dziwnie
trząść, a ogień wyrzucił w górę szare iskry przypominające bezbarwne fajerwerki,
poczułam gdzieś wewnątrz siebie niepokój. Patrząc na to zjawisko, nawet nie
poczułam, kiedy Nathiel przenosi mnie do pionu i podtrzymując mnie za ramię,
idzie powolnie w przeciwną od tego zdarzenia stronę. Mój wzrok wciąż był
utkwiony w coraz to bardziej rozszalałej księdze, której płonące kartki zaczęły
wirować na wszystkie strony. Ziemia pod naszymi nogami zaczęła się niepokojąco
mocno trząść.
– Musimy uciekać – mruknął
Nathiel, na chwilę wybudzając mnie z otępienia.
– Andi, twój ojciec, Gabrielle –
wymieniłam nieskładnie, nie odrywając wzroku od płomieni.
– Andi wisi na moich plecach,
ojca odpowiednio unieruchomiłem, Gabrielle nawet nie zwraca na nas uwagi –
wymienił szybko.
Dopiero teraz zauważyłam, że
jego twarz jest mocno poraniona, a on sam ledwo idzie. Walka z ojcem nie
przyniosła mu niczego dobrego. Przeliczył się. Wciąż był za słaby, nawet jako
jeden z najlepszych łowców Nox.
Ociężali, poranieni i zmęczeni,
dotarliśmy do okna głównej sali. Auvrey skorzystał z ostatek sił i pomógł mi
wejść na parapet. Gdy na nim usiadłam, spojrzałam w dół. Jak wielkie było moje
zdziwienie, gdy dostrzegłam niezmierzony zbiornik wodny, mogący podchodzić pod
nasze ziemskie jezioro. To prawdopodobnie dlatego reszta naszego zespołu nie
mogła się tu przedostać. Boczne drzwi nie istniały, ponieważ znajdowało się tu
niewielkich rozmiarów jezioro.
Wydałam z siebie głośny,
bezradny jęk i spojrzałam na Nathiela, który z trudem wdrapał się na wysoki
parapet. Za naszymi plecami wszystko okryło się czarnym ogniem. Księga zniknęła
w okowach cienistego dymu, podobnie jak ojciec Nathiela i Gabrielle. Mocne
trzęsienie ziemi i walące się ponad naszymi głowami kamienie, świadczyły o tym,
że jedyną drogą naszej ucieczki była woda.
Młody Auvrey posłał mi znaczące
spojrzenie. Chwytając mnie mocno za dłoń, która była w miarę sprawna, pociągnął
mnie w dół. Chłodna toń przywitała znienacka moje ciało. Zdołałam tylko wziąć
płytki wdech.
Nie miałam siły, by poruszać
dłońmi. Łapczywie chwytałam powietrze, raz po raz wynurzając się i znowu niknąc
w toni wodnej. Ironią losu byłoby umrzeć w reverentyjskim jeziorze po tym
wszystkim, co zdołałam przeżyć w zamku.
– Nie pozwolę ci umrzeć –
usłyszałam niewyraźnie brzmiący głos. Chwilę później zostałam pociągnięta w
górę. To wciąż nie była stabilna sytuacja, która miała zapewnić mi przeżycie,
ale nie mogłam o to winić Nathiela. Starał się dopłynąć do brzegu, trzymając
mnie pod pachami i z nieprzytomną Andi na plecach. Sam miał problem z
utrzymaniem się na powierzchni, ponieważ był ranny. Wykonywał właśnie nadludzką
pracę.
Jego poświęcenie spowodowało,
że w moich oczach pojawiły się łzy. W porę zacisnęłam jednak usta i pobudziłam
się do działania. Przyjdzie czas na wzruszenia, najpierw musieliśmy przeżyć.
Może niewiele to dało, ale
starałam się choćby machać pod wodą nogami, aby przyspieszyć nieco naszą podróż
w stronę ziemistej powierzchni. Brzeg nie był daleko, dlatego wystarczyło trochę
samozaparcia, aby do niego dobrnąć. Miałam ochotę płakać z bezsilności, kiedy
zanurzaliśmy się w wodzie coraz częściej i na dłuższy czas, ale zanim
zniknęliśmy w chłodnej toni, Auvrey wyciągnął dłoń w stronę lądu, wczepiając
się w szarą trawę palcami.
Było mi głupio z tego powodu,
że nie mogłam sama wyjść z wody. Bałam się, że Nathiel mnie puści, ale nie
zrobił tego nawet na moment. Najpierw zrzucił z pleców Andi, a potem pociągnął
mnie za łokieć. W normalnej sytuacji zaczęłabym na niego krzyczeć, że rzuca
omdlałym dzieckiem, ale rozumiałam, że nie mógł inaczej. Ja sama z trudem
zostałam wciągnięta na brzeg.
Lądując na plecach, spojrzałam
w niezmierzone niebo Reverentii. Długo dyszałam, próbując złapać trochę tlenu do
płuc. Podobnie czynił Nathiel, który padł tuż obok mnie. Nie byliśmy w stanie mówić.
Dyszeliśmy jakbyśmy przebyli właśnie maraton życia, co nie było znowu tak
dalekie od prawdy. Myślałam, że już więcej się stąd nie podniesiemy.
Korony reverentyjskich drzew
lawirowały powolnie w powietrzu – przez chwilę miałam wrażenie, że
znajdowaliśmy się w świecie ludzi i leżeliśmy pod gołym niebem na kocu.
Chciałabym, żeby okazało się to prawdą.
Po kilka minutach Nathiel zaśmiał się cicho, jakby
coś go rozbawiło. Spojrzałam na niego. Gdybym mogła, potrząsnęłabym głową z
niedowierzaniem. Chłopak wciąż patrzył w niebo, śmiejąc się jak ostatni wariat
na Ziemi. Niech mi tylko powie, że świetnie się bawił, a zdzielę go połamaną
dłonią prosto w twarz. Ból będzie tego warty.
– To wszystko? – spytał nagle rozbawiony.
Jego nastrój powoli zaczął mi
się udzielać. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
– Na to wychodzi – szepnęłam
ochrypłym głosem.
Wsłuchując się w wesoły śmiech mojego
towarzysza, skierowałam spojrzenie na zrujnowany zamek, który płonął czarnym
ogniem w zjawiskowy sposób. Musiałam przyznać, ze nigdy w życiu nie widziałam
czegoś tak mrocznego, a równocześnie pięknego i niecodziennego. Ruiny zamku
spowite przez diabelskie płomienie robiły wrażenie.
Ogromne odłamy budowli wpadały bezwolnie
do jeziora, znikając w jego głębi – fale, które wzburzyły wodę, zalewały nasze
nogi, jakbyśmy leżeli na plaży. Dym ulatniał się nad pogorzeliskiem, tworząc
szare wzory na niebie.
– Nie wierzę – powiedziałam
cicho. Mój oddech nareszcie się ustabilizował, podobnie jak zawroty głowy.
Świat Reverentii zaczęłam widzieć w wyraźniejszych odcieniach.
– Uwierz – zaśmiał się chłopak,
chwytając mnie za dłoń. Spojrzałam w jego twarz, która choć znajdowała się daleko
ode mnie, wprawiła moje serce w zakłopotanie. To właśnie w tym wesołym, dziecięcym,
nieskażonym złem uśmiechu się zakochałam.
Moje oczy zalały się łzami,
których nawet nie próbowałam powstrzymywać. Patrząc prosto w oczy mojemu
przyjacielowi, nie mogłam ukryć radości i wywołanego przez nią wzruszenia. Czyżby
to naprawdę był koniec?
Jako pierwszy na ziemi usiadł
Nathiel, który chwilę później chwycił za przegub mojej dłoni i pociągnął mnie delikatnie
w górę. Czas na odpoczynek przyjdzie, gdy znajdziemy się już w świecie ludzi.
Tu wciąż nie byliśmy bezpieczni.
Już po chwili staliśmy obok
siebie, trzymając się za dłonie i patrząc sobie prosto w oczy. Nic nie mogło
zepsuć tego wzniosłego momentu. Byłam nawet skłonna rzucić się w jego ramiona i
wyznać mu miłość, ale nie chciałam czynić tego w przypływie mieszanych emocji.
I na wyznania przyjdzie wkrótce czas. Teraz musieliśmy się stąd wydostać.
Wszyscy członkowie Nox musieli widzieć upadek zamku. To powinno dać im do
zrozumienia, że nasza misja dobiegła końca.
– Tak mi przykro.
Oboje spojrzeliśmy w tył. Ten
głos poznałabym nawet na końcu świata. To był szef Departamentu Kontroli Demonów,
Aiden Vaux. Mój ojciec. Nie to mnie jednak zaskoczyło. Nie spodziewałam się
bowiem ujrzeć go trzymającego Księgę Tenebris w dłoni.
No nie wierzę! ;-; Oni teraz mieli wrócić do domu i żyć długo i szczęśliwie! Tylko błagam, nie zabijaj żadnego z nich. :c "aż tak sie nie staram"? ŁOŁ to co to będzie z tym, w którym się postarasz :D już na nie czekam. W poprzednim komentarzu pisałam, żebyś zniosła to do wydawnictwa. Czemu nie? Najwyżej nie przyjmą, ale zrobisz jak chcesz. Jakby co to obiecuję, że jak to wydasz, to na pewno kupię XD tym razem nie z anonima
OdpowiedzUsuń~ Alicja Liddell
Cześć :)
OdpowiedzUsuńŁamanie palców - pogodziłam się z tym. Choć mam nadzieję, że Laura zbyt poobijana z tego nie wyjdzie. Ale z drugiej strony jej oprawcą jest Gabrielle, a z tą demonicą nic nie jest pewne.
E, ale właściwie najgorszym bólem jest palenie żywcem. Przynajmniej tak twierdzą naukowcy, pewności nie mam, nie sprawdzałam na nikim. A tym bardziej na sobie.
"Co tam jest NAPISANE"! Gabrielle, wyrażaj się odpowiednio, z łaski swojej.
Ej no, ona jej zaraz kręgosłup złamie! Laura, trzymaj się! Naff, ty brutalu!
Nathiel się tak łatwo nie podda, o nie nie nie.
Ale świetne opisy *___*
To wyobrażenie Laury o idealnym życiu jest piękne <3
"- Zginiesz, suko, zginiesz najgorszą śmiercią - warknęła Gabrielle." - żebym ja ci tylko zaraz krzywdy nie zrobiła, demonico zła.
" - Umrzyj, głupi pasztecie w obcasach!" - Andi! Kochanie ty moje, gdzie ty się tu do bijatyki pchasz?!
"- Nikt nie będzie bił mojej Laury! Szczególnie ty, brzydki paszczurze z krzywymi rzęsami! " - glebłam xD Kochana Andi! <3
Młotek zła!
Matko, jak można dzieckiem o ściany rzucać?! Gabrielle, gnij w piekle!
Niech żyje gaz pieprzowy!
Panie Auvrey, leć pan do diabła! Może on pana zechce.
"Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój zielonooki towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na lampie, wleciał wprost na swojego ojca, wywracając go na podłogę." - czy mi się zdaje, czy Nathiel się w Tarzana bawi? Ale to przecież Blaze miał być Tarzanem! Nie ta historia!
" - Nie pozwolę ci umrzeć " - Nathiel! <3
"Po chwili staliśmy obok siebie, trzymając się za dłonie i patrząc sobie prosto w oczy." - aww ^_____^
Oczywiście, że dobrze być nie może, choć tyle się już wydarzyło. Witaj, Aidenie. Co cię tu przywiodło, tatuśku? Chęć mordu? Interesujące.
I tu niby po księdze, a jednak jest. Niech to szlag.
Wybacz zdechły komentarz, ale jest to czwarty tekst, jaki komentuję, a siedzę nad nimi od jedenastej. Nie ma już we mnie wielu emocji. Niemniej bardzo mi się ten rozdział podobał :) Świetne, plastyczne opisy, które pozwalają wszystko sobie dobrze wyobrazić.
Nie jestem tylko pewna, co będzie teraz. Bo może się wydarzyć wszystko.
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :*
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńFuck, miałam pisać i nieee, nie dam rady.
OdpowiedzUsuń"Za to jego ojciec, był w doskonałej kondycji. Czyżby Nathiel wciąż nie dorósł do zmierzenia się z własnym stworzycielem?" - Skojarzyło mi się to z jakąś modlitwą, gawd.
"Do szkoły odprowadzi mnie najzwyczajniejszy na świecie Nathiel. Człowiek. Ani demon, ani łowca." - Oh, co by to było, gdyby Nathiel nie był demonicznym łowcąąą!
" - Umrzyj, głupi pasztecie w obcasach!" - Yaaay, Andi! :3
Gaz pieprzowy wybawieniem, gaz pieprzowy żyyyyciem~ *nagle nuci w głowie*
"Wyglądał jak bezlitosny zabójca." - Lubię go. Cholernie go kurde lubię. ;___;
" Moje oczy rozwarły się szeroko w momencie, gdy mój zielonooki towarzysz, który wcześniej bujał się wesoło na lampie, wleciał wprost na swojego ojca, wywracając go na podłogę." - Ej, Nathiel, moja ciocia ma żyrandol! Wygodny całkiem! Weź chodź do mnieee~!
" - To wszystko? - spytał rozbawiony.
Jego nastrój udzielił się i mi. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu.
- Na to wychodzi - szepnęłam ochrypłym głosem." - Ale jeszcze nie wszystko, ja to wieeem!
I to zakończenie. OHOHOHO.
Ja tam dalej będę się upierać, że chociaż WCN ma jakieś nawiązania do niektórych książek, to i tak zasługuje na publikację! W Czerwonej Królowej był cytat żywcem zerżnięty z Igrzysk, a jednak!