poniedziałek, 19 sierpnia 2019

[TOM 4] 3/4 demona: przeznaczenie ognia [CZ. 2]

Jakoś udało mi się napisać w wakacje drugą część. Nie była zbytnio wymagająca i długa, więc jakoś to poszło. Osobiście nie przepadam za tym rozdziałem. Jest takim wielkim przerywnikiem pomiędzy akcją, ale wiadomo, że takie też są potrzebne. 
Dziwnie mi się pisało w trzeciej osobie o Laurze. Zupełnie jakby to była inna postać! A teraz przejdźmy już do rozdziału...
***
Stało się. Reverentia została otwarta, chociaż portal do niej nie powinien być aktywny jeszcze przez co najmniej kilkadziesiąt, jak nie kilkaset lat. Aktualnie nie było na to żadnego wytłumaczenia, ale teraz na głowie mieli ważniejsze rzeczy, a mianowicie: powrót wrogów. Nie było pewności co do tego, że chodziło o cieniste demony. Wszystko miało się wyjaśnić w momencie, kiedy szpiedzy tymczasowo reaktywowanego Nox powrócą z misji.
Nathiel z trudem powstrzymywał się od szerokiego uśmiechnięcia się – byłoby to dosyć nieodpowiednie, w końcu jego córka została ranna, nie mógł jednak do końca ukryć, że zorganizowanie po kilkunastu latach spotkania ich starej dobrej organizacji po prostu go ucieszyło. Z jednej strony nie chciał powrotu demonów, z drugiej strony cieszył się, że w końcu będzie miał coś do roboty. Ludzka praca mu nie sprzyjała. Była nudna jak flaki z olejem, na dodatek zmieniał ją jak rękawiczki, co niezbyt podobało się Laurze, która od ponad dziesięciu lat piastowała stanowisko antropologa fizycznego w laboratorium kryminalistycznym. Aktualnie był bezrobotny, także oderwanie się od szarej rzeczywistości na pewno poprawi mu nastrój. Co innego z jego żoną. Kiedy na nią patrzył, dostrzegał na jej twarzy zmartwienie. Nie mógł tego tak zostawić, dlatego chwycił za drobną bladą dłoń i mocno ją ścisnął. Usta pochylił tuż nad uchem kobiety, ponieważ wiedział, że głośne rozmowy ją zdezorientują. Nie lubiła świadków, szczególnie jeżeli sprawa tyczyła się czegoś, co było dla niej bardzo ważne. 
– Aurze nic nie grozi – szepnął. – Przecież wiesz, że jest z nią Nate i Calanthia. Poza tym potrafią posługiwać się telefonem i w razie problemów będą do nas dzwonić. 
– Wiem, Nathiel, po prostu… to Aura. Nie chcę wiedzieć, co zrobi, kiedy już wydobrzeje. – Laura wykrzywiła usta w grymasie. 
– Sugerujesz, że będzie szukać swojego oprawcy, żeby się mu odwdzięczyć za to, co jej zrobił? – Demoniczny łowca uśmiechnął się kącikiem ust, ponieważ doskonale wiedział, że to zrobi. To w końcu Aura. Miała w sobie jego geny. 
Laura pokiwała głową.
– To my znajdziemy go szybciej. – Mężczyzna zachichotał w taki sposób, jak robili to tylko Auvreyowie. – Nie pozwolę więcej skrzywdzić swojej córki, Laura. Ani nikogo z was. – Ścisnął mocniej dłoń żony, choć uśmiech wciąż nie opuszczał jego twarzy. Gdyby nagle zaczął być poważny, jeszcze bardziej nastroiłby Laurę do nerwowych rozważań.
W odpowiedzi na te słowa, na ustach jego żony pojawił się drobny uśmiech. 
– Ciociu, wujku – usłyszeli dziewczęcy głos. Oboje spojrzeli w kierunku młodej Anastasii Elisabeth Blythe, która stanęła przed nimi z tacą w dłoni. Posłała im niewinny, nieco nieśmiały uśmiech. – Macie ochotę na herbatę?
– Z chęcią – odpowiedziała z westchnięciem Laura.
– Niech zgadnę. Różany Earl Grey?
– Dokładnie.
Anastasia żwawym krokiem ruszyła do kuchni. Pomimo tego, że była starsza od ich najmłodszej córki, Calanthii, o kilka miesięcy, obie dziewczynki niesamowicie się różniły. Było jednak coś, co je łączyło i czego nie mogły się wyrzec, a mianowicie przyjaźni, a także ogromnego podobieństwa do swoich babci. 
– Cały czas jak na nią patrzę, widzę matkę Sorathiela – mruknął nachmurzony Nathiel. – Może jest trochę młodsza, ale… do cholery, będzie wyglądała w wieku Elisabeth tak samo jak ona. To jakiś spisek losu, mówię ci.
– I pewnie wciąż nie przyznasz się do tego, że Calanthia przypomina moją matkę? – Laura uśmiechnęła się z kpiną na boku.
Auvrey głośno prychnął.
– Wygląda jak ty. – Żona posłała mu znaczące spojrzenie, które zwieńczyła znacząca mina. To dlatego chwilę później przewrócił oczami. – No dobra. Z wyjątkiem oczu. Je ma akurat po twojej matce. Jakimś cudem.
Ich rozmowa została przerwana, kiedy do salonu weszła pani domu. Chociaż przybyło jej lat, wciąż wyglądała na tak samo żywą. Może przybrała odrobinę na wadze, co było związane z jej zamiłowaniem do słodyczy, a także wiekiem, który nie pozwalał jej już na tak szybką przemianę materii, jednak wciąż była tą samą osobą, co dawniej – energiczną, trochę płytką, ale o wielkim sercu. Talerz z szarlotką postawiła na stoliku. Zaraz za nią wparowała jej córka, która postawiła obok herbatę i uciekła do swojego pokoju, nie chcąc przeszkadzać w obradach mających się niedługo odbyć. Z rodziny Blythe’ów brakowało już tylko Sorathiela. 
Laura z wewnętrznie skrywanym smutkiem przyglądała się swojej uśmiechniętej przyjaciółce. Niedawno odnalazła w pudełku ze wspomnieniami ich wspólne zdjęcia za czasów, kiedy Anastasia i Calanthia były jeszcze kilkulatkami. Wtedy obie wyglądały młodo i zdrowo, nawet jeśli znajdowały się w środku wojny z demonami. Amy miała już ponad czterdzieści lat, podobnie jak ona, a mimo tego wyglądała na kilkanaście lat starszą. Nie tak wyobrażała sobie ich wspólne starzenie się. Długowieczność i zachowaną urodę Laura oraz Nathiel zawdzięczali swoim demonicznym korzeniom. Oboje wciąż wyglądali jakby mieli po dwadzieścia kilka lat, czego nie można było powiedzieć o Amy i Sorathielu. Czas wyraźnie odcisnął na nich swoje piętno.
Ciąg tych dojmujących myśli został przerwany przez przybycie nowych osób. Do salonu wszedł nieco zdyszany szef reaktywowanej organizacji Nox, a także jego prawa ręka – Aren. Kiedy już się z nimi przywitali i zasiedli przy stole, postanowili, że od razu przejdą do sedna sprawy.
– To demony ognia – rzucił Sorathiel, składając dłonie, na których oparł podbródek. Wyglądał na poważnego, co nie było niczym dziwnym. 
– Skąd ta pewność? – spytała spokojnie Laura.
– Wasza córka była poparzona, prawda? – tym razem pytanie zadał Aren. W odpowiedzi dostał kiwnięcie głowami obojga rodziców. – To pierwsza poszlaka, która może o tym poświadczyć. Drugą są ostatnie pożary w mieście. Zdarza się ich nadzwyczaj wiele. Na dodatek niosą ze sobą katastrofalne zniszczenia, jak to bywa w przypadku ognistych demonów. To tylko dwie poszlaki, ale wszystko sprowadza się właśnie do nich. Cieniste demony po wojnie są bardzo osłabione, na dodatek zostały pozbawione dowódcy. Ogniste zawsze z nimi walczyły, a więc istnieje wysokie prawdopodobieństwo, że przejęły władzę nad Reverentią.
– Tylko po co te gnojki miałyby wystawiać nos poza Reverentię? – spytał z prychnięciem Nathiel.
– Tego nie wiemy. To trochę dziwne, zważając na to, że ogniste demony zazwyczaj nie opuszczały swojej krainy. Ludzie im nie szkodzili. Prowadzili wojnę domową tylko z cienistymi demonami. – Aren zmarszczył czoło. Zapatrzył się w okno, jakby próbował wyszukać w głowie niektórych odpowiedzi. – Jedno jest pewne. Jeżeli wyszły do świata ludzi, musi się znajdować tutaj coś, czego potrzebują. Czy to rozrywka, czy porachunki, istnieje możliwość, że skoro przybyły do naszego świata i zaatakowały waszą córkę, może to mieć związek z nami. 
– Jak się je zabija? – spytał Nathiel, podrzucając nóż łowców. W duchu miał nadzieję na to, że nie będą musieli zmieniać broni. Jednak przyzwyczaił się już do exitialis
– Tego nie wiemy, ponieważ nigdy nie musieliśmy ich zabijać. Wiemy tylko tyle, że w przeciwieństwie do cienistych demonów, które czerpią energię z ludzkiego cienia, one pożywiają się sercami, i to nie tylko ludzkimi, ale również demonicznymi. – Laura na dźwięk tych słów drgnęła. Nie mogła dopuścić do siebie myśli, że Aura była narażona na tak wielkie niebezpieczeństwo. Prawdopodobnie cudem uniknęła śmierci z ich rąk. – Demony oczywiście cierpią w mniejszym stopniu, ponieważ ich serca są… jakby to powiedzieć?
– Ciężkostrawne? – spytał z głupią miną Nathiel.
– Powiedzmy. Za to dostarczają im o wiele więcej mocy. – Aren ciężko westchnął, a potem przeczesał dłonią włosy. – Demony ognia sieją ogromne spustoszenie i lubią się zabawiać. To trochę inny typ niż cieniste demony. Trochę bardziej… ciężki w obyciu. Musimy mieć nadzieję na to, że nie my jesteśmy ich celem.
– Zaatakowały Aurę – warknął Nathiel, pochylając się do przodu i patrząc prosto w oczy swojego rozmówcy. – Musiały mieć w tym jakiś cel i idę o zakład, że to my nim jesteśmy. Przecież moja córka nic im nie zrobiła. To miało uderzyć w nas. 
– Aura mogła być dla nich tylko osobą, która miała przekazać nam informację – odezwała się Laura. Zmarszczyła czoło i zapatrzyła się w dal. 
– Na razie możemy tylko domniemywać – powiedział z westchnięciem Sorathiel. To był dopiero pierwszy dzień ich zmagań z nowym wrogiem, a już wyglądał na niezwykle zmęczonego. Zupełnie jakby świadomość kolejne bitwy pożarła wszystkie jego siły. Nic dziwnego, w końcu każdy członek Nox liczył na to, że ten moment nigdy więcej nie nadejdzie. – Musimy reaktywować tymczasowo Nox. Nie mamy wyboru. – Słowa te z trudem przedarły się przez gardło szefa organizacji. – Na razie musimy zbierać informacje. Niedługo powinna się tu zjawić Andi wraz z Aleciem. Podjęli się sprawdzenia tej nieszczęsnej nowiny przyniesionej przez Aurę na własnej skórze. Zgodnie z moimi obliczeniami, powinni się tu zaraz zjawić. – Sorathiel spojrzał zmęczonym wzrokiem na zegar ścienny. I rzeczywiście, tak jak przewidział, chwilę później drzwi organizacji rozwarły się szeroko, oznajmiając przybycie dwóch młodych członków Nox, którzy kłócili się ze sobą jeszcze przed wejściem do organizacji. Dla nikogo nie było to nowym doświadczeniem. Mieli już po dwadzieścia siedem lat, a jednak wciąż przekrzykiwali się w największych głupotach jak nastolatki, którymi jeszcze niedawno byli.
Kiedy weszli już do salonu, Laura omal ciężko nie westchnęła. Jeszcze niedawno myślała o tym, że Amy i Sorathiel się starzeją, tymczasem przed sobą miała już dwójkę dorosłych, młodych ludzi, którzy kilka lat wstecz ganiali siebie po całym domu, obrzucając się dziecinnymi obelgami. Teraz Alec był wysoki i postawny, a jego rysy nabrały ostrości, a Andi stała się kobietą, która nie nosiła już męskich koszulek i krótkich spodenek. W środku nie zmieniła się w żaden sposób, ale na zewnątrz trudno było dopatrywać się w niej chłopczycy, którą kiedyś była.
– Trzymajcie mnie, bo zaraz mu przywalę – burknęła niezadowolona demonica, obdarzając swojego chłopaka złym spojrzeniem. Alec wystawił jej język i zaczepnie pchnął ją do przodu. Ta prychnęła i wystawiła mu środkowy palec. Dopiero kiedy Sorathiel chrząknął, przewróciła oczami i zaczęła swoje sprawozdanie. – Tak, Reverentia została otwarta, ale dokładniejszym rozpoznaniem sytuacji zajęła się Sapphire. Za cholerę nie wiem, skąd się tam zjawiła i nie wiem na ile możemy jej ufać, ale powiedziała, że niedługo się tutaj zjawi i o wszystkim nam opowie. 
Andi usiadła na sofie z głośnym westchnięciem. Wyglądała na pozbawioną sił, na dodatek była blada jak ściana. Zupełnie inny obraz przedstawiał sobą Alec, który zdawał się być bardzo zadowolony z siebie. Usiadł tuż obok niej i posłał jej urokliwy, acz nieco kpiący uśmiech, na który ona odpowiedziała złym spojrzeniem.
– A tobie co? – spytał Nathiel, unosząc brew. – Okres?
Demonica spojrzała na niego spode łba, niczego nie mówiąc. Na to pytanie odpowiedział jednak zadowolony z siebie Alec:
– Zostanę ojcem. – W jego obliczu dało się dostrzec niewypowiedzianą dumę, zupełnie jakby kogoś przechytrzył. Andi zapowiedziała, że nigdy nie będzie miała dzieci, bo wystarczyło jej zajmowanie się całą zgrają Auvreyów, za to Alec z uporem starał się ją przekonać do tego, że dzieci wcale nie były takie złe. Jak widać, zwyciężył w tej bitwie, pytanie tylko czy w oparciu o sprawiedliwe zagrania.
Przez dłuższy czas w pomieszczeniu panowała cisza. Wszyscy byli zaskoczeni nowiną, której nie spodziewaliby się po młodej, wiecznie kłócącej się parze. Pierwszy zareagował na tę wieść Nathiel, który wybuchnął gromkim śmiechem, wypełniając nim cały dom. Andi od razu dobyła noża łowców i wyskoczyła z nim do góry. Alec złapał ją w ostatniej chwili w pasie i posadził z powrotem na sofę. Dziewczyna, choć niezadowolona, postanowiła, że nie będzie się wyrywać, za to obdarzyła Nathiela krzywym, pogardliwym uśmiechem.
– To przecież świetne wiadomość! – wykrzyknęła uszczęśliwiona Amy, klaszcząc w dłonie. – Już myślałam, że nigdy nie będziecie mieć dzieci. Andi strasznie się przed tym broniła.
– Dalej się bronię – mruknęła od niechcenia demonica, odwracając wzrok. – Nienawidzę dzieci.
– Już za późno. – Rozbawiony Alec wzruszył ramionami.
– Na szczęście nigdy nie jest za późno, żeby cię zabić – syknęła w odpowiedzi Andi.
Po chwili znów zaczęli prowadzić ze sobą ognistą konwersację. Amy starała się temu zaradzić, ale żadne z nich nie chciało jej słuchać. Reszta z biegu stwierdziła, że zajmą się własnymi rozważaniami, w końcu dobrze znali tę dwójkę i wiedzieli, że kiedy zaczynali ze sobą słowną bitwę, nic nie było w stanie ich powstrzymać, nawet Amy, która przez lata pełniła rolę ich opiekunki. Kłótnie mogło wówczas zatrzymać tylko jedno – niespodziewane przybycie nowej osoby, która niosła ze sobą ważne wieści. 
Drzwi organizacji otworzyły się z impetem, jakby oznajmiały czyjeś wielkie wejście. Do salonu wpadła mała, około pięcioletnia dziewczynka o włosach w kolorze kawy zmieszanej z mlekiem oraz o szmaragdowych oczach. Uszczęśliwiona wyrzuciła w górę ręce i zaczęła wykrzykiwać:
– Byłam w Lewelentii! Byłam w Lewelentii! 
Tuż za jej plecami pojawiła się kobieta o różowych włosach upiętych w luźny kok, z którego wykradały się poskręcane kosmyki. Na nosie miała czarne oprawki, usta pomalowane czerwoną szminką, a jej długie nogi podkreślała ołówkowa czarna spódnica i wysokie szpilki. Na swój strój miała założony biały kitel, dzięki któremu wyglądała jak pani doktor z niepokojącego filmu, w którym lekarz znęca się nad pacjentami. Od lat wszystkich członków Nox dziwiło to, że Sapphire została dziecięcym psychiatrą i nikt nie pozbawił jej jeszcze licencji. Na dodatek do tej pory nie było na nią żadnych skarg, choć może to z tego powodu, że zanim ktoś o tym choćby pomyślał, mieszała mu w głowie swoją mentalną mocą. 
– Zabrałaś swoje dziecko do Reverentii? – spytała z krzywą miną Andi, obserwując jak mała demonica skacze po całym domu, jakby ktoś dodał jej do picia wieloprocentowego roztworu.
– Ty też – odpowiedziała z wrednym uśmieszkiem Sapphire, wkładając dłonie do kieszeni. Jej rozmówczyni zmarszczyła czoło i opierając się o sofę, założyła ręce na piersi, jakby się obraziła. Pod nosem zaczęła mruczeć niezrozumiałe dla nikogo słowa. Alec na widok tej reakcji cicho zachichotał.
– Mam pewien sentyment do tego miejsca – kontynuowała Sapphire. Miarowym, stukoczącym krokiem podeszła do barku, który stał w rogu salonu. Nie pytając nikogo o zgodę, wyjęła z niego szklankę i nalała sobie whisky. Wszyscy milczeli, obserwując podejrzliwie jej postać. Nikt się nie odezwał, póki nie usiadła na fotelu i nie upiła łyka bursztynowego alkoholu. – Niezła masakra w Reverentii – rzuciła znudzonym głosem, przyglądając się córce, która skakała po całym pokoju i dotykała wszystkiego, co tylko jej się napatoczyło. – Zamek został przejęty przez ogniste demony. Jeżeli źle było za czasów panowania cienistych demonów, to teraz musi się tam dziać istny Armagedon. Wszystkie inne demony się pochowały. Poza tym ogniści nienawidzą cienistych. Z czystą satysfakcją je zabijają. – Sapphire spojrzała z uśmieszkiem na Nathiela, który zmarszczył czoło. Najwyraźniej starała się mu przekazać, że tym razem nie są bezpieczni. – Wychodzi na to, że chcą odbudować Reverentię, a co za tym idzie, są piekielnie złe o to, że ją zamknęliście. Znając życie za jej zniszczenie również będziecie odpowiadać, bo na kogoś muszą zrzucić winę, skoro Vail Auvrey już nie żyje. – Kobieta zaśmiała się kpiąco, a potem wypiła zawartość szklanki duszkiem. Mokre usta otarła dłonią, lekko rozmazując krwistą szminkę. – Jeżeli chcecie dowiedzieć się czegoś więcej, długoterminowe obserwacje załatwiłam u Raidena. I tak aktualnie marnuje swoje życie na imprezowaniu, także przyda mu się jakaś odmiana.
W pomieszczeniu zaległa cisza. Wszyscy spoglądali w stronę Sorathiela, który marszczył w skupieniu czoło. Przygryzał wargę, co mogło oznaczać, że zastanawiał się, co powinni najpierw zrobić, aby bronić się przed demonami ognia. Prawda była jednak taka, że wciąż niewiele na ich temat wiedzieli. Jedyną opcją było pozostać czujnym. 
– Dziękujemy za informacje – powiedział dosyć formalnie szef organizacji, posyłając uśmiech nieprzejętej niczym demonicy, która machnęła tylko dłonią. – Jedyne, co możemy na razie zrobić, to… 
Przemowa została przerwana przez wbiegającą do pokoju osobę, która podała telefon swojemu mężowi. Po minie Amy można było się domyślić, że wydarzyło się coś naprawdę złego. Sorathiel spojrzał na nią z uniesioną brwią, jakby pragnął samymi oczami zadać jej pytanie, dlaczego przerywa im obrady w tak ważnym momencie, i dlaczego niby telefon miałby być teraz priorytetem. Dopiero kiedy usta jego żony ułożyły się w słowo: „la bonne fee”, bez zastanowienia, choć w równoczesnym zdziwieniu, chwycił za komórkę. Rozmowa okazała się nie być długa, widocznie wiadomość była maksymalnie krótka i zwięzła, jednak na pewno wywołała w szefie organizacji wzburzenie. Kiedy zerwał się do pionu, niemal wszyscy unieśli w zdziwieniu brwi.
– Wychodzi na to, że ogniste demony wyszły nam naprzeciw. Jeden z nich chce z nami pomówić. 
***
Wydawało mi się, że cała płonę. Od czasu do czasu ktoś kładł mi jednak na czole kojąco zimny okład. Kiedy otworzyłam w końcu oczy, zorientowałam się, że to mój brat. O mały włos, a bym się uśmiechnęła, w porę przypomniałam sobie jednak, że wciąż byłam na niego zła. W zachowaniu pozorów pomógł mi ostry ból głowy, który aż wykrzywił moją twarz w grymasie. To nie przeszkodziło Nate’owi uśmiechnąć się tak szeroko, jakby ktoś podarował mu bezinteresownie kilka książek – miał na ich punkcie obsesję. Najwyraźniej był nieczuły na mój ból.
– W końcu się obudziłaś – oznajmił szeptem, którego używał, gdy nie chciał kogoś budzić. To sprawiło, że od razu zaczęłam się rozglądać po pokoju. 
– Wolałabym nie – mruknęłam do siebie, ściągając z czoła zamokłą szmatę. – Co ona tutaj robi? – Zerknęłam na burzę brązowych włosów, która ułożyła się przy nogach mojego brata. Dziewczyna skuliła się w pozycji embrionalnej. To była Madelyn, jedenastoletnia córka Arena, która miała obsesję na punkcie mojego brata. 
– Och, Made? – spytał mój brat. – Jej ojciec poszedł na obrady Nox, poprosił nas o opiekę nad nią. 
– Jakby nie miała swoich czarodziejskich ciotek wariatek – mruknęłam pod nosem i przeniosłam się do pozycji siedzącej. Syknęłam boleśnie, od razu chwytając się za głowę. Oczy zaszły mi mgłą. Na szczęście udało mi się utrzymać równowagę i nie wylądować znowu jak długa na sofie. 
Chwyciłam się oparcia i podciągnęłam, przylegając do niego plecami. W tym samym momencie do salonu weszła moja młodsza siostra. Usiadła obok mnie i uważnie mi się przyjrzała. Nienawidziłam jej chłodnego, przenikliwego spojrzenia, z którym wyglądała, jakby była dorosła. Calanthia miała tylko cholerne trzynaście lat.
– Czujesz się już lepiej? – spytała.
– Oczywiście. Każdy czuje się lepiej, jak ktoś mu spuści raz na jakiś czas porządny łomot. – Prychnęłam. – Gościu, którego spotkałam, chciał mi wyrwać serce. 
– To on powiedział ci o tym, że Reverentia została otwarta?
– Taa. I stwierdził, że jestem wyjątkowa. – Oderwałam się od oparcia i podjęłam próby przeniesienia się do pionu, szybko jednak opadłam na sofę. Calanthia chwyciła mnie za ramiona, z powrotem przywracając do poprzedniej pozycji.
– Może i masz w sobie trzy czwarte demoniczności, ale po części wciąż jesteś człowiekiem. 
Przewróciłam oczami, a potem założyłam ręce na piersi i spojrzałam tępo przed siebie.
– Gdzie są rodzice? – Zanim ktokolwiek z mojego rodzeństwa odpowiedział na to pytanie, sama zorientowałam się, że odpowiedź już padła, po prostu w innej formie. – A więc obrady Nox. – Ożywiłam się. Może nawet wyglądałam na nieco zbyt podjaraną, bo Nate i Calanthia wymienili dziwnie znaczące spojrzenia. 
– Spokojnie, Aura. – Nate zaśmiał się niemrawo. – Na razie nie wiadomo jeszcze, co się dzieje. To tylko próbne spotkanie Nox. Nikt nie powiedział, że organizacja zostanie przywrócona do życia. Na razie wiadomo tylko, że sprawa może dotyczyć ognistych demonów. Pewnie jeśli wrócą rodzice, dowiemy się więcej.
Oczywiście, że chodziło o cholerne ogniste demony. Przecież sama natknęłam się na jednego z nich. Osobiście przypalił mi końcówki włosów, oszczędzając tym samym wizyty u fryzjera. To, że Nox zostanie wskrzeszone, było bardziej niż pewne. Nie na darmo zostałam zaatakowana. To jakaś cholerna wiadomość, którą miał z moją pomocą przekazać Ace Bryne. Ogniste demony zastąpiły cieniste. Pytanie tylko: czego chciały? 
Calanthia, która nagle zniknęła z salonu, przyniosła kubek różanej herbaty, który wsadziła mi w dłonie. Skinęłam jej głową, udając, że dziękuję za ten dobroczynny gest. Tak naprawdę byłam zbyt pochłonięta własnymi myślami, żeby zawracać sobie głowę takimi rzeczami. Poza tym nigdy nie byłam grzeczna i kulturalna.
Drzwi od domu otworzyły się z głośnym trzaskiem. Przez przedpokój przetoczyły się ciężkie kroki, a wraz z nimi głośne krzyki:
– …Pewnie! Niech stworzą jeszcze Departament Jaraczy Ziemi! Bo dlaczego do cholery nie! 
– Nathiel, uspokój się…
Do salonu wszedł mój ojciec. Już miał otwierać usta, by kontynuować swoją tyradę, kiedy zauważył, że jedna z jego ukochanych córeczek siedzi na sofie i spogląda na niego z uniesioną brwią. Dziwnym trafem od razu złagodniał. Jego napięte ramiona opadły w dół.
– Powiedz, kto ci zrobił krzywdę, a wyrwę mu flaki – powiedział przez zaciśnięte zęby. 
– On chciał mi wyrwać serce, a ty mu wyrwiesz flaki. Niezły deal, tato – mruknęłam.
– Pieprzone ogniste demony. – Nathiel Auvrey zacisnął pięści, rozglądając się za czymś, w co mógłby zdrowo przywalić. Na szczęście za ręce chwyciła go moja mama. Od razu się uspokoił. Jeżeli coś było go w stanie wyciszyć, to tylko ona. 
– Spotkaliście ich na swojej drodze, prawda? – spytała spokojnie Calanthia.
Zanim tata odpowiedział na to pytanie, podszedł do sofy i rzucił się na nią, opierając głowę jak i ramiona na oparciu. Spojrzał w stronę sufitu. Dopiero teraz dostrzegłam, że jego włosy również były lekko przypalone. Poza tym ucierpiały również nogawki jego spodni i koszulka. To wyjaśniało, dlaczego zarówno on, jak i mama byli lekko osmoleni. 
– Sprawy się popieprzyły. – Laura Auvrey wyjątkowo nie skarciła go za brzydkie wyrażanie się przy dzieciach. Widocznie sprawy naprawdę musiały się popieprzyć. – Te gnojki nas wezwały. Poznaliśmy ich szefową. Powiedziała, że będziemy się od teraz ze sobą świetnie bawić, bo muszą zebrać dużo serc, żeby nakarmić Reverentię. Nie mogłem się powstrzymać i spytałem, czy ugotuje gulasz. – Tylko ja zachichotałam, reszta rodzeństwa siedziała aż nadto poważna. – Poza tym gnojki mają uraz do Nox. Ponoć pozbawiliśmy ich pożywienia na wiele długich lat. Oprócz tego szukają zabawy, a Ziemia jest dla nich o wiele bardziej interesująca. 
– Ostatnio było dużo napadów na la bonne fee – kontynuowała mama. Nie musiała kończyć. Wszyscy domyśliliśmy się, co ogniste demony robiły z czarodziejkami. 
– Dlaczego wyrywają im serca? – spytałam z krzywą miną.
– Wyrywają serca? – usłyszeliśmy cichy, przerażony, ale wciąż zaspany głos młodej Madelyn, która usiadła gwałtownie obok Nate’a. Spojrzała na nas z powątpiewaniem. Nic dziwnego, w końcu sama była czarodziejką. 
– Spokojnie, Made – odezwał się Nate, wystawiając przed siebie uspokajająco dłonie, zupełnie jakby myślał, że dziewczyna zaraz wpadnie w popłoch i wybiegnie z domu, becząc jak małe dziecko. – Z nami nic ci nie grozi. 
Madelyn kiwnęła niepewnie głową, a potem przybliżyła się do mojego brata, szukając w nim oparcia. Jak zawsze je dostała. Tyle że Nate dałby je każdemu. Taki to był cholernie dobry.
– Ogniste demony podążają za mocą, to jest pewne – powiedziała Laura Auvrey. – Tylko nie wiemy jeszcze za jaką.
Spojrzałam w stronę okna.
A jeżeli chodziło o mnie? Ace Bryne powiedział, że jestem wyjątkowa. Może to nie był podryw na ognistego demona, a prawda, która miała mnie naprowadzić na trop w związku z tą wyjątkowością? Tylko co miałam w sobie ja, czego nie miał Nate? Klątwę podarowaną mi przez wiedźmy? Absurd. Po co byłaby im klątwa? 
– Od dzisiaj macie ze sobą chodzić do szkoły razem, a w razie problemów od razu do nas dzwonić. Zrozumiano? – Ojciec spojrzał na każde z nas, jednak to na mnie najdłużej zatrzymał wzrok. Chciał mi najwyraźniej przekazać, abym nie odwalała takich numerów jak ostatnio. Być może właśnie przez swoje samowolne powroty i olewanie Nate’a zostałam zaatakowana. 
Cóż, tym razem nie zamierzałam się sprzeciwiać rodzicom.
***
Ledwo wyszliśmy z domu, a już pożałowałam swojej decyzji. Nawet jeżeli łupało mnie w kręgosłupie i wciąż byłam ranna, wolałabym już chyba drugi raz natknąć się sama na Ace’a Bryne’a. Od skaczących wokół nas gówniarzy bolała mnie głowa. Myślałam, że wspólne chodzenie do szkoły będzie obejmować tylko nasze rodzeństwo, a więc zdradzieckiego Nate’a i idealną Calanthię, ale oprócz nich przypałętały się jeszcze inne dzieciaki. To wszystko dlatego, że mój wspaniałomyślny braciszek obiecał Patricii, jednej z la bonne fee, że zajmie się zarówno naszym kuzynostwem, a więc dziesięcioletnim Lathanem i ośmioletnią Anathią, jak i Madelyn, która większość czasu spędzała z młodymi Auvreyami – właśnie uwiesiła się na ramieniu Nate’a z miną zakochanej nastolatki, tuląc do jego łokcia głowę. Tak się do niego przylepiła, że nie zdziwiłabym się, gdyby Nate miał problem z jej odklejeniem, gdy już dojdziemy do szkoły dla gówniaków. Anathia i Lathan latali za to dookoła nas, wyzywając się, jak przystało na młodociane demony. Gdyby ktoś nie wiedział, że jesteśmy kuzynostwem, zapewne pomyślałby, że to nasze rodzeństwo. Wszyscy mieliśmy zielone oczy i czarne włosy (z wyjątkiem odmieńca, jakim była Calanthia niemająca w sobie nawet krztyny demona). Ponoć w dzieciństwie miałam tyle samo energii, ile Lathan ciągnący swoją siostrę za włosy, ale osobiście wydawało mi się, że miałam jej więcej. Podziękowania dla wiedźm, które obdarzyły mnie klątwą.
Przy kolejnym kółku młodych Auvreyów, Lathan klepnął mnie w tyłek i zachichotał. Nie miałam wątpliwości co do tego, że wyrośnie na takiego samego kobieciarza jak jego ojciec. Kiedy tylko nauczył się chodzić, podwijał spódniczki wszystkim dziewczynom, które mu się nawinęły na drodze, a najbardziej upatrzył sobie Madelyn, której wtedy było jeszcze wszystko jedno. 
– Musimy ich niańczyć? – spytałam pod nosem, zerkając spode łba na Nate’a.
Mój bliźniak uśmiechnął się do mnie niewinnie jak małe dziecko. Prawie pomyliłam go z dziesięcioletnim kuzynem. Nawet mordkę miał równie dziecięcą, co on. Fałszywy dupek.
– Ciocia Patricia mnie o to poprosiła, nie mogłem jej odmówić – odpowiedział.
– Cienias. – Prychnęłam.
Droga do szkoły chyba nigdy nie dłużyła mi się tak bardzo, jak dzisiaj. Z ulgą oglądałam jak Calanthia i Anastasia (córka Sorathiela i Amy) opuszczają nasz żałobny orszak, a potem jak w budynku znika dwójka cholernych demonów. Tylko mała czarodziejska niedojda stała w miejscu, spoglądając na Nate’a maślanymi oczami pełnymi nadziei. Spytała szeptem mojego brata, czy po nią przyjdzie, a potem szybko poprawiła liczbę pojedynczą na mnogą. Mój bliźniak oczywiście jej to obiecał, a potem poklepał po głowie jak przystało na prawdziwą niańkę. Uszczęśliwiona la bonne fee pobiegła do szkoły za Lathanem i Anathią. Dopiero wtedy zostaliśmy sami. Nie powstrzymałam się od głośnego westchnięcia wyrażającego ulgę. Oparłam się o drzewo, założyłam ręce na piersi i spojrzałam krytycznym wzrokiem na mojego brata.
– Nie uważasz, że ta mała za bardzo się do ciebie klei? – spytałam od niechcenia. – Może jest jeszcze młoda, ale to nie znaczy, że nie wychowujesz sobie właśnie psychofanki.
– To tylko dziecko, Aura. Szuka we mnie brata, którego nie ma i raczej nigdy nie będzie mieć. – Nate wzruszył ramionami, cicho wzdychając. – Chodźmy teraz do twojej szko…
– Nie mam pięciu lat. – Oderwałam się od drzewa i przewróciłam oczami. – Idź do swojej szkoły dla mózgowców, ja pójdę do tej dla plebsu. – Przeszłam obok niego i uderzyłam go ramieniem tak, aby nie patrzył się na mnie osłupiały dłużej niż powinien. – Przecież to niedaleko stąd. Ja niańki nie potrzebuję.
– Aura. – Pełen żałości głos mojego brata niemal sprawił, że wybuchłam śmiechem. – Dalej mi nie wybaczyłaś?
Zatrzymałam się i spojrzałam na niego przez ramię z udawanym zdziwieniem.
– Przecież nasze drogi i tak się w końcu rozejdą. Bliźniacy nie zawsze trzymają się razem. – Wystawiłam dłoń na pożegnanie, a potem ruszyłam w dalszą drogę, już nie oglądając się za siebie. Czułam, że Nate chce coś powiedzieć, ale już więcej się nie odezwał. I dobrze. Nie zamierzałam dłużej wysłuchiwać jego jękliwego głosu. Sam zapracował sobie na to, żebyśmy przestali być bliźniaczym duetem. Od tego roku stanowiliśmy odrębne jednostki. Może to i lepiej? Teraz przynajmniej nie musiałam go przed niczym bronić i na dodatek sama nie byłam przez niego hamowana. Nate to balast będący niegdyś moim głosem rozsądku, teraz kiedy go nie było, mogłam robić to, co rzewnie mi się podobało.
Do szkoły dotarłam sama. Tylko raz oglądnęłam się w tył. Nate nie starał się mnie jednak śledzić. Wiedział, że źle to się dla niego skończy, dlatego odpuścił już na starcie – wolał nie pogarszać naszych i tak burzliwych relacji. Zadowolona, ale i zła, usiadłam na tyłach klasy, żeby bezczelnie olewać nauczyciela angielskiego, który zamierzał dzisiaj omawiać jakąś cholerną romantyczną lekturę. Gdybym chciała, mogłabym zwiać z zajęć, ale nie byłam do tego w nastroju. Bezczynne siedzenie w ławce i wgapianie się w okno bardzo mi się dzisiaj podobało, tym bardziej, że była ładna pogoda, a więc na dworze można było popatrzeć na ładnych gości grających w piłkę. Poza tym demony miały całkiem dobry słuch, dzięki czemu, przy okazji, mogłam ponaśmiewać się z dziewczęcych plotek. Ten dzień nie mógł być spokojniejszy. Tak przynajmniej sądziłam do momentu, kiedy w klasie, jeszcze przed rozpoczęciem zajęć, nie pojawił się nowy uczeń. 
Ktoś wsparł się dłońmi o moją ławkę i pochylił się nade mną niebezpiecznie blisko. Odwróciłam wzrok od okna, spoglądając spode łba na osobę, która miała czelność mi przeszkodzić. Słowa szybko uwięzły mi w gardle, kiedy dostrzegłam płomienne oczy, brązowe włosy i szyderczy uśmieszek należący do osoby napawającej się moim zaskoczeniem.
– Masz może pożyczyć długopis, panno Auvrey? – usłyszałam ten śliski, obrzydliwy głos zbyt pewnego siebie demona.
Przełknęłam ślinę.
To, że był tu Ace Bryne, nie zapowiadało niczego dobrego.