niedziela, 28 lutego 2016

[TOM 2] Rozdział 27 - "Pół demon, który wie wszystko"

Naff się cieszy, bo pojawia się Aren. Aren jest fajny. Aren musi być fajny. Znam takiego Arena i nawet z nim mieszkam. Fajnie jest mieć Arena w domu (za dużo Arenów lol). Mam trzy rozdziały na plusie. Wow. Zaczęłam pisać "W cieniu ognia". Wow. Ale niedługo się skończy, bo studia.
PS. Tak, powstał problem z formatowaniem tekstu, blogger po prostu mi oszalał. Na szczęście znalazłam rozwiązanie. Nie zmieni to jednak faktu, że nienawidzę bloggera. Blogger ssie.

***
            – Zaśnij dla tatusia, mendo moja mała! Jak powąchasz me skarpety to będziesz spać do rana!
            Słowa wymyślonych przez Nathiela piosenek, niosły się po całej organizacji.
            Przykładny ojciec chodził po domu ze swoją córką w ramionach, która wyjątkowo tego dnia odpuściła sobie płacz. Był pewien, że to przez ten magiczny, gumowy gryzak w kształcie banana, który już drugą godzinę trzymała w buzi. Ewentualnie to te magiczne mikstury od la bonne fee, które wczoraj dostała. Nie, jednak chodziło o gryzak. Mikstury ssą.
            Zmęczony, ale szczęśliwy Auvrey kołysał swoją córką, która wesoło do niego szczebiotała. Pielucha  – nieodłączny element jego ojcowskiego wyglądu – zwisała z prawego ramienia, w kieszeni jak zawsze siedziała butelka z mlekiem, druga kieszeń była zapchana zabawkami. Dziś było na tyle gorąco, że pozwolił sobie chodzić bez koszulki. Aura patrzyła na jego klatkę piersiową jak na klatkę piersiową kosmity i nie raz uderzała go z oburzeniem gryzakiem. Nathiel był pewien, że była głosem rozsądku Laury – gdzieś z oddali słyszał jej karcący głos: „załóż tą koszulkę, nie jesteś w organizacji sam!”. A może Aura była zazdrosna o ojca? Zazwyczaj gdy byli w domu sami, nie protestowała i z chęcią usypiała na ciepłej klacie taty. Dzisiaj w ogóle była jakaś inna. Energiczna i ciekawa świata. Nie interesowało ją tylko jęczenie i zawodzenie. Z ochotą pokazywała też, że coś jej nie pasuje.
            – Aura taka słodka, Aura jest kochana, będzie kiedyś z tatą, ubijać demony do rana! – śpiewał dalej Auvrey.
            – Powinieneś śpiewać jej ładniejsze piosenki – odezwał się Ethan, który od dłuższego czasu siedział w salonie i przysłuchiwał się znad gazety twórczości Nathiela. W ręce dzierżył kubek kawy. Jego ciemne, brązowe oczy śledziły drobny druk w papierowym magazynie. – Myślisz, że dzieci nie rozumieją co się do nich mówi?
            – I mówi to osoba, która nigdy nie miała dziecka – prychnął w odpowiedzi Nathiel. – Nie słuchaj brzydkiego pana żula Ethana – powiedział słodkim głosem ojciec, smyrając córkę po małym nosku. Aura zaczęła się głośno śmiać i bić go gryzakiem.
            Ethan przewrócił oczami.
            Naprawdę dziwił się jak ktoś taki mógł spłodzić dziecko inteligentnej osobie. Miał nadzieję, że jego córka nie odziedziczy po nim genu głupoty. Nie życzył temu żadnemu dziecku.
            Ciemnowłosy upił łyka kawy z czarnego kubka. Istnieje plotka, że nie da żyć się bez uzależnienia. Gdy wreszcie oduczył się sięgania po alkohol, zastąpiła mu go kawa. Teraz pił ją trzy lub cztery razy dziennie. Nathiel nieraz powtarzał: „siądzie ci serce, stary żulu”, ale on się tym nie przejmował. Kawa nie działa na niego zabójczo. Nawet go nie pobudza, po prostu jest smaczna.
            Ethan zdążył się już przyzwyczaić do nowego życia. Odrzucił na bok wszystkie wspomnienia i ból, żeby znów pomagać ludziom. Nie wiedział tylko jak tak mała i martwa organizacja miała cokolwiek zdziałać. Niełatwą rzeczą było przyciągnąć nowych członków. Sorathiel nie werbował nikogo od pięciu lat. Twierdził, że póki demonów w okolicy było mało, a departament się rozpadł, nie warto było ich przyjmować. Teraz przydałoby się obudzić. W końcu nie wiedzieli kiedy nowy departament zaatakuje. Nie wiedzieli też jak wygląda i jak potężny jest. Muszą się pospieszyć.
Ethan wpadł na pewien pomysł. Od dawien dawna pół demony wszelakiej maści kryją się po kątach miasta, pragnąc uciec od kary jaką nałożyła na ich istnienie Reverentia. Zdążył już zrobić pewne rozeznanie i znalazł kilka ukrytych pół demonów, które będą mogli przekonać do współpracy. Każda pomoc przecież się przyda.
– Robimy samolot! – wrzeszczał Nathiel, podrzucając swoją córkę do góry.
Czy ten kretyn nie wie, że dzieci pod jedzeniu się nie podrzuca? To się źle dla niego skończy.
Tak jak Ethan podejrzewał, wielka plama soczystych wymiocin wylądowała na półnagim Nathielu. Miał ochotę parsknąć śmiechem, ale tylko uśmiechnął się znad kubka. Gazetę którą czytał odłożył na bok, teraz zaczął przeglądać dokumenty, które zgromadził dla Sorathiela.
– Aura! – wydarł się na całą organizację Auvrey. – Musiałaś?!
– Nathiel, nie krzycz na nią! – odezwał się z kuchni głos rozsądku, zwany Amy.
– Wciąż się uczy – burknął pod nosem Ethan znad papierów, raczej do siebie niż do kogokolwiek.
Kiedy demoniczny ojciec starał się zetrzeć z siebie dzisiejsze śniadanie córki, w salonie pojawił się Sorathiel. Mężczyzna bez chwili namysłu rzucił mu na stół wszystkie ważne papiery dotyczące misji.
Blondyn zasiadł na sofie i od razu zajął się ich przeglądaniem.
– Aren Popel, Iris Abbey, Blake Caileigh, Penny Low – wymieniał pod nosem. – Świetna robota.
Ethan skinął głową.
– Do usług.
Auvrey nachylił się nad sofą i zaczął się przyglądać kartką z nachmurzonym wyrazem twarzy. Aura w tym czasie ciągnęła go za włosy i szczebiotała.
– Będą jakieś dziewczyny? – spytał.
– Nie ma twojej ukochanej i już ją zdradzasz na prawo i lewo? – spytał Ethan, unosząc brew do góry.
Nathiel wyprostował się dumnie i odpowiedział:
– Oczywiście, że nie. W moim życiu są tylko dwie ważne dla mnie kobiety. Laura i Aura.
Spojrzał na swoją córkę z niewyobrażalnie wielką dumą. Ona najwyraźniej miała to daleko w poważaniu. Dalej wesoło ciągnęła swojego ojca za włosy.
– Śliczne mam włoski, co nie, maleńka? – Auvrey puścił jej oczko i zachichotał.
Sorathiel i Ethan uśmiechnęli się pod nosem, jednak nic nie odpowiedzieli. Mieli teraz inne sprawy na głowie. Wciąż nie ustalili kto pójdzie porozmawiać z pół demonami.
– Co ty na to, aby wesprzeć się la bonne fee? – spytał Ethan.
– Dlaczego nie – odpowiedział Sorathiel, uśmiechając się pod nosem. – Nathiel – zaczął, obracając się w tył, gdzie jego przyjaciel trzymał w zębach gryzak córki. Nie, nie był zaskoczony, to w końcu Nathiel. – Mamy misje. Nie chcesz przypadkiem odpocząć od opieki nad Aurą?
Demon wypuścił z buzi gryzak przez co wylądował na podłodze z piskiem rozpaczy. Aura zaczęła płakać, a on otworzył buzię i rozszerzył oczy, jakby zobaczył Boga. Nikt nie spodziewał się, że padnie na kolana i powie:
– Przywróć mnie do życia, stary.
***
– Jak ja się dałem na to namówić?
Auvrey prychnął głośno pokazując swoje niezadowolenie towarzyszkom niedoli. Dwie la bonne fee wymieniły znaczące spojrzenia.
– Karty tarota podpowiadają mi: „przywróć mnie do życia, stary” – powiedziała Madlene, wyraźnie się chmurząc. – Cokolwiek to oznacza.
– Zamknij się i schowaj te karty – warknął chłopak, spoglądając z nienawiścią na talię trzymaną w dłoni czarodziejki. Tak jak kazał, tak uczyniła.
Kiedy Nathiel zgodził się na misję, nie sądził, że przyjdzie pracować mu z czarodziejkami. Myślał, że raczej wyślą go na jatkę z demonami, żeby trochę sobie pozabijał i odprężył się, a tu proszę: jakaś dziwna misja związana z naborem nowych członków. Przypadł im w udziale jakiś pół demon wiatru i wody o imieniu Aren i dziwnym nazwisku Popel. Co za gość w ogóle? Na zdjęciu w aktach wyglądał jak czyste uosobienie chłodu i spokoju. Aż go zmroziło od tego spojrzenia. Na dodatek mieszkał na jakimś totalnym zadupiu miasta. Z drugiej strony Nathiel mu się nie dziwił. Każdy pół demon starał się uciec najdalej jak mógł od departamentu. Oczywiście rzadko im się to udawało i tylko nieliczni przetrwali. Jednym z najlepszych przykładów był właśnie Aren. Jego dokumenty wykazały, że wychowuje się w świecie ludzi od dziecka, a w Reverentii był tylko do piątego roku życia. Nie ma rodziny, mieszka zupełnie sam w małym domku nieopodal lasu. Jest rówieśnikiem Marthy, Alexandry i Madlene. Tylko tyle zdołał zapamiętać, więcej nie trzeba mu było. Przeczytał to tylko dlatego, że Sorathiel mu kazał. Zalecał mu też spokojną rozmowę i tłumaczenie albo zamknięcie się i posłuchanie tego, co będą mówić Madlene i Patricia. Oczywiście nie miał zamiaru go słuchać.
– To jak, bierzemy tego całego babola za fraki i jazda?
– A więc to ON? – spytała Mad.
– A co, podjarana wizją faceta? Pewnie żaden się koło ciebie nie panoszył – prychnął Auvrey.
– Ciesz się, że ciebie zechciała przynajmniej jedna osoba – mruknęła nachmurzona dziewczyna.
– I to najpiękniejsza dziewczyna pod słońcem – odpowiedział z dumą.
– Zabierz go ode mnie, Pat.
Mad spojrzała bezradnie na zamyśloną przyjaciółkę. Doskonale wiedziała, że jej nie słucha i domyślała się z jakiego powodu. Nie miała tylko pojęcia, dlaczego non stop wgapia się w Nathiela. Faktycznie, był bardzo podobny do Soriela, ale to raczej kwestia tego, że obydwoje są demonami. Wszystkie demony są takie same, prawda?
Auvrey poczuł na sobie ten wzrok. Miał już tego dosyć. Dlaczego ta małolata cały czas się w niego wgapiała? Wiedziała, że jest zajęty, nie szukał miłości, a posiadanie psychofanki nie było fajne. Nie chciałby się obudzić pewnej nocy i zobaczyć ją nad sobą.
– Nie gap się tak na mnie. Na okrągło to robisz – stwierdził pokrótce, obdarzając ją niechętnym spojrzeniem.
Pat odwróciła wzrok zawstydzona.
– Po prostu mi kogoś przypominasz – odpowiedziała.
– Pewnie jakiegoś demona – przyuważyła Mad.
            – Demona? Nie widzę tu żadnego demona – prychnął Auvrey. – Tu jest tylko demoniczny łowca.
            Chłopak przyspieszył kroku i wyminął la bonne fee. Spojrzały na siebie z tymi samymi minami. Ciężko było współpracować z kimś, kto nie chciał twojej pomocy i pokazywał to na każdym kroku. Zastanawiające było to, że Nathiel bardzo ich nie lubił. Chyba niczego złego mu nie zrobiły, wręcz przeciwnie, w końcu żyły po to, by pomagać.
            Powoli docierali do celu podróży. W oddali, wśród drzew rysował się mały, drewniany domek w japońskim stylu. Droga tutaj nie była prosta, Aren ukrył się naprawdę dobrze, jednak nie perfekcyjnie. Gdyby departament kontroli demonów skupił się na odnalezieniu go, na pewno by to zrobili. Można powiedzieć, że miał szczęście lub po prostu potrafił uciekać. 
            Musieli być ostrożni. Nie znali go i nie wiedzieli w jaki sposób chroni się przed nieproszonymi gośćmi. Pół demony często nie pytały o intencje przybyszów, ze względu na swoje bezpieczeństwo pozbywali się ich od razu. Oczywiście nie wszystkie musiały tak robić. Istniała część, która była ucywilizowana i żyła w zgodzie z ludźmi, perfekcyjnie wpasowując się w ich środowisko. Nathiel chciał być jednak czujny – niebieskie, chłodne oczy nie były zapowiedzią niczego dobrego.
            Domek nie był ogrodzony wysokim płotem, jego wygląd nie wskazywał też na to, żeby się nie zbliżać – wręcz przeciwnie, nawoływał do siebie gości. Auvrey nie miał ochoty bawić się w grzecznego demona i pukać do drzwi, jednak pozwolił czarodziejkom na inicjatywę. Jeszcze z jego powodu wpadną w depresję, bo nie mogły zrobić czegoś dobrego i co wtedy?
            Zadzwonili dzwonkiem, jednak nikt nie raczył otworzyć. Miał nadzieję, że nie przybyli tutaj na darmo.
            – Wchodzimy – prychnął Nathiel i kopnął w furtkę, która natychmiastowo ustąpiła. Nie obchodziło go co sądzą na ten temat czarodziejki. Skoro już wypełniał jakąś misję, chciał ją wypełnić efektownie i nie wracać z pustymi rękami.
            – Halo, halo, tu organizacja „nakopiemy wszystkim złym demonom do dupy”! – Krzyczał chłopak. – Przyszliśmy cię porwać! Znamy twoje imię i wiemy, że hodujesz marihuanę, bambusy są tylko przykrywką! Poddaj się bez walki!
            Madlene jęknęła bezradnie i przyłożyła dłoń do czoła. Naprawdę ciężko było współpracować z kimś takim. Z Nathiela nastawieniem nigdy nikogo nie zwerbują i Nox wciąż będzie martwą organizacją. Przecież ten chłopak mógł pomyśleć, że są z departamentu! Z drugiej strony… chyba departament nie był na tyle głupi, żeby mówić o swoich zamiarach na głos.
            Gdy powoli przemykali się przez kamienne płyty i krążyli po ogrodzonym podwórku, tajemnicza głowa wychyliła się zza rogu domu.
            – Widzę, że mam gości.
            Drużyna poszukiwawcza stanęła w miejscu. Nathiel przybrał triumfalną minę, Patricia odetchnęła, bo ich nie zaatakował, a Madlene opadła na dół szczęka.
            – Madlene – odezwał się zaskoczony chłopak. – Co tu robisz?
            – Znasz go? – Spytał równie zdziwiony Nathiel.
            Dziewczyna jęknęła bezradnie.
            – To dlatego zawsze się tak ukrywałeś! Jesteś pół demonem!
***
Zagadka znajomości Madlene i Arena szybko została rozwiązana.
Poznali się w szkole średniej, chodzili wówczas do równoległych klas. Ona na krok nie opuszczała swoich dwóch przyjaciółek – Marthy i Alexandry, on choć miał dobre kontakty z klasą, zawsze chodził sam. Uczęszczali razem na zajęcia z angielskiego i zmuszeni byli siedzieć w tej samej ławce obok siebie przez cały rok. Początkowo w ogóle się do siebie nie odzywali, potem nawiązali kontakt i przyjacielską współpracę – Aren świetnie radził sobie z językiem angielskim. Przyjaciółmi nigdy nie zostali, byli po prostu znajomymi z ławki. Ani ona nie podejrzewała, że Aren jest demonem, ani Aren nie podejrzewał, że ona może być czarodziejką. Byli wtedy dla siebie zwyczajnymi ludźmi.
Cała czwórka siedziała po turecku na miękkich poduszkach, przy niskim stoliku w stylu japońskim. Przed nimi leżały kubki z parzoną, różaną herbatą. Jej zapach wprawiał Nathiela w nostalgię. Była to ulubiona herbata Laury – zawsze piła ją o poranku.
Wnętrze było skromnie urządzone, rządził tu minimalizm i porządek. Tak jak stwierdził Aren, to w pokoju obok znajdowała się jego pracownia przepełniona milionami książek i doniczek z kwiatami, tu nie potrzebował nieporządku. Poza tym łatwiej było żyć, gdy nie otaczało się nadmiarem rzeczy.
            Rozsuwane na bok drzwi od domu były otwarte, wobec czego mieli świetny widok na niezwykle zadbany ogródek chłopaka. Wcale nie hodował tam bambusów i marihuany. Była tam masa roślin, których nawet nie znali i pierwszy raz widzieli na oczy. Znalazło się też miejsce na mały staw, gdzie przecięty wpół bambus przelewał z charakterystycznym uderzeniem w kamień wodę. Nathiel czuł się jak w mini Japonii. Takie widoki na co dzień mógł napotkać podczas oglądania anime. Przez moment poczuł się, jakby był w Azji.
            Aren nie rzucał się swoim wyglądem w oczy, jednak jego charakterystyczna twarz i fryzura na długo pozostawały w pamięci. Na żywo miał tak samo chłodne spojrzenie jak na zdjęciu, z tym, że na zdjęciu nie miał okularów. Jego ciemnoniebieskie tęczówki patrzyły znad metalowych opraw na nowoprzybyłych. Wypłowiałe, blond włosy sterczące na wszystkie strony przypominały trochę siano, w przeciwieństwie do chłodnej i spokojnej postawy były jednak jakąś odmianą w jego postaci. Dzięki nim nie wyglądał tak strasznie.
            W ubiorze niezbyt się wyróżniał. Miał na sobie roboczą, błękitną koszulkę i stare, poszarpane, szare spodnie. Był wzrostu Nathiela, ale nie był tak umięśniony jak on. Raczej sprawiał wrażenie wychudzonego.
            Wszystkich dziwiło to z jakim spokojem przyjął nieznajomych mu ludzi i nie była jedyna rzecz, która zaskakiwała. Wcale się ich nie bał. Czy wszystkich obcych przyjmował z takim samym spokojem i opanowaniem? To było wręcz niemożliwe. Poza tym musiał się zorientować, że Nathiel jest cienistym demonem. Dlaczego nie zareagował?
            – Co was tu sprowadza? – spytał Aren, chwytając w dłonie potężny kubek z kawą.
– Nie boisz się nas? – zapytał groźnie Auvrey, pochylając się do przodu. Sprawiał wrażenie, jakby chciał przestraszyć potencjalnego, przyszłego członka Nox.
– A mam taką potrzebę? – Chłopak przekręcił głowę w bok i uśmiechnął się pod nosem. – Poznałem już Madlene, tyle mi wystarczy, żebym zaufał jej znajomym.
– Nawet, jeżeli jeden z nich jest demonem, a druga wiedźmą? – prychnął Nathiel.
Aren odłożył kubek z kawą na stół i uniósł brew do góry. Najwyraźniej nie do końca rozumiał o co tutaj chodziło.
– No, dobra. Z grubej rury. – Demon wzruszył ramionami i zabrał się do swojej krótkiej opowieści. – Ja jestem Nathiel, demoniczny łowca cieni z organizacji Nox, to są dwie wiedźmy, które mają z nami sojusz. Można powiedzieć, że przybłędy dzisiejszej misji, bo wiadomo, że lepiej poradziłbym sobie sam.
Dziewczyny spojrzały na niego karcąco, jednak nic nie odpowiedziały.
– Przyszliśmy tutaj, żeby siłą zwerbować cię do naszej organizacji. No, wiesz, żebyś napieprzał razem z nami demony. Tak wyszło, że ostatnio departament zaczął się odbudowywać, tak więc potrzebujemy ludzi. Uznaliśmy, że pół demony będą dobrym materiałem na członków, bo w końcu zależy im na spokojnym życiu, gdzie żadni kretyni z Reverentii nie będą chcieli ich zabić. Co ty na to? – Auvrey uśmiechnął się uroczo na zakończenie swojej wypowiedzi, zaś czarodziejki jęknęły zgodnie. – Propozycja nie do odrzucenia.
Aren nie wyglądał na zaskoczonego. Wręcz przeciwnie. Na jego spokojnej twarzy pojawił się drobny, nieprzenikliwy uśmiech. Gdy upił łyka kawy, odpowiedział:
– Dobrze.
La bonne fee i Nathiel wymienili zdziwione spojrzenia. Tak szybko się zgodził? Albo to Auvrey miał niezwykłą moc do przekonywania, albo ten chłopak w mgnieniu oka podejmował decyzje.
– Serio? – Spytał demon. – I nie masz żadnych warunków?
– Może jeden.
Wszyscy milczeli, gdy Aren pochylał się nad kubkiem kawy. Trzymał wszystkich w niepewności. Był w tym chyba mistrzem.
– Uzgodnię go z Madlene.
Mad zbladła, zaś Patricia i Nathiel spojrzeli na nią podejrzliwie.
– No, dobra, to zostawimy ci ją później jako ofiarę, możesz ją złożyć na pożarcie demonom, nie wiem czy jest dziewicą i czy jej krew się będzie nadawać do rytuałów, ale oddajemy ci ją dobrowolnie. – Nathiel uśmiechnął się uroczo i popchnął dziewczynę w stronę Arena. Teraz niebieskooka czarodziejka zmieniła kolor twarzy na różowy.
– Nie oddam jej! – pisnęła Patricia, przyciągając przyjaciółkę z powrotem do siebie. – Nie jest dziewicą!
Madlene znowu zbladła.
– Jestem! – wykrzyknęła.
Pat nachmurzyła się i pochyliła ku niej konspiracyjnie.
– Cicho, nie jesteś, inaczej naprawdę złoży cię w ofierze. W razie czego straciłaś je ze mną.
Mad jęknęła bezradnie. Już sama nie wiedziała co zrobić. Była tak zawstydzona rzuconą propozycją, że nie była w stanie zebrać myśli. Dlaczego chciał z nią porozmawiać na osobności? O czym? W szkole nic ich tak naprawdę nie łączyło poza koleżeńską więzią. Chciał czegoś szczególnego?
Aren patrzył na tą scenę cierpliwie, z lekkim uśmiechem na twarzy. Wyglądał na osobę, której nic nie było w stanie zdenerwować ani zdziwić. Dla Nathiela było to co najmniej podejrzane. Nikt normalny, a już szczególnie nie pół demon, nie zgodziłby się od razu na propozycje dołączenia do organizacji o której nic nie wie. Albo był szalony, albo nierozważny, albo… wiedział wszystko co chciał wiedzieć o Nox.
– Ile o nas wiesz? – spytał Nathiel, unosząc brew do góry.
– Jesteś spostrzegawczy. – Blondyn uśmiechnął się znad kubka. – Całkiem sporo.
– Mamy czas. Posłuchamy.
Aren machnął w powietrzu dłonią, w między czasie spijając ostatki kawy. Papiery niesione przez magię wiatru pokonały drogę od uchylonej pracowni chłopaka do stołu i wylądowały na stole przed misyjnym trio. Czarodziejki bały się spoglądać w to, co przed sobą miały, pierwszeństwo dały Nathielowi, który bez chwili zastanowienia za nie chwycił.
Pierwsza kartka zawierała wytłuszczony nagłówek z napisem: „Organizacja Nox”. Poniżej znajdował się cały spis obecnych członków z uwzględnieniem nazwisk i wieku oraz krótka historia samej organizacji. Nathiela zdziwiło to, że uwzględnił pokolenie Ethana i Calanthe, a więc czasy ich młodości. Znajdowały się tam również informacje o dziejach w Reverentii sprzed pięciu laty. To wszystko było opisane w taki sposób, jakby autor dokumentu znajdował się wówczas na polu walki. Skąd posiadał takie informacje?
Dwie, dziewczęce głowy wychyliły się zza pleców Nathiela.
W ruch poszły kolejne kartki, tym razem osobne akta na temat każdego z członków. Kartę Andi owiał wzrokiem tylko z wierzchu, ponieważ nie spodziewał się żadnych nowości, a jednak. Aren w przeciwieństwie do niego wiedział kim byli i jak nazywali się jej rodzice. Zamiel Touraville i Elyse Thorne. Obydwoje należeli do departamentu kontroli demonów i zostali zabici przez Calanthę. Nie chciał zgłębiać więcej informacji. Był tak zaskoczony, a równocześnie zirytowany wiedzą chłopaka, że wyminął wszystkie karty i przeszedł do Laury. Wszystko się zgadzało. Wiedział nawet to, w jakich okolicznościach dowiedziała się, że jest pół demonem pół człowiekiem. Tyle mu wystarczyło. Wszystkie akta przybił nożem do stołu, a drugi nóż, rzucił prosto w twarz Arena.
Pół demon wystawił przed siebie kubek, który ochronił jego nos. W zamian za to rozsypał się w drobny mak. Aren nie dał jednak spaść okruchom na podłogę – tym razem nawet nie machnął ręką, wiatr sam poniósł odłamki w stronę dworu.
– Kim ty do cholery jesteś? – warknął Auvrey, podnosząc się gwałtownie z podłogi. Skoro nie zadziałały noże, postanowił zastosować moc pięści. Chwycił chłopaka za koszulkę i podniósł go do góry.
– Nathiel, puść go! – La bonne fee zaczęły krzyczeć, jakby się synchronizowały, on miał to jednak daleko w poważaniu. Osoba, która tyle wie o Nox, może nie być ich sprzymierzeńcem. Bo jaki miałby cel w zebraniu tak sporej ilości informacji?
Aren patrzył prosto w szmaragdowe oczy demona z przerażającym chłodem. Nathielowi zdawało się, że kpi z niego samym spojrzeniem.
– Wy również posiadacie moje akta – stwierdził pokrótce. – Jesteśmy kwita.
– Gadaj kim jesteś i dlaczego nas śledziłeś!
Zbulwersowany Auvrey zaczął potrząsać swoim rozmówcą. Patricia i Madlene chciały na to jakoś zareagować, ale zdawały sobie sprawę z tego, że wszelka interwencja będzie niewskazana. Nathiel i tak zrobi swoje, nigdy nikogo nie słuchał.
– Wiedziałem, że prędzej czy później przyjdziecie – stwierdził Aren. – Takie same informacje posiadam na temat departamentu kontroli demonów i tak, doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że odbudowują Reverentię z nowymi członkami. – Westchnął. – Nie zastanawiało cię jakim cudem utrzymałem się w świecie ludzi żyjąc od dziecka sam? – spytał, unosząc brew do góry. – Znałem swoich wrogów na wylot dzięki obserwacjom. Wiedziałem jak działają, kogo szukają i umykałem im za każdym razem, gdy próbowali choć dosięgnąć mojego cienia.
Nastąpiła długa cisza. Auvrey powoli zaczął się uspokajać, co nie znaczyło, że był usatysfakcjonowany otrzymaną odpowiedzią. To wciąż było za mało, żeby przekonać go do niewinności.
– A więc śledziłeś też łowców, żeby przed nimi w razie wypadku również uciec? – spytała nieśmiało Madlene, spoglądając na niego ukradkiem.
Aren uśmiechnął się i pokiwał głową.
– Jednak gdy pojawiła się wśród was Laura, pół demon pół człowiek, zrozumiałem, że nie skrzywdzicie innych pół demonów. W końcu to ona natrafiła na ślad moich współbratymców w Reverentii i udowodniła, że ich jedynym celem jest ucieczka, a nie szkoda ludziom – odpowiedział.
Uścisk Nathiela zelżał. Już po chwili przetrawił wszystkie informacje i choć nie do końca ufał gościowi, puścił go wolno i wrócił na swoje miejsce.
– Wiedziałeś, że prędzej czy później cię znajdziemy? – burknął pod nosem.
– Tak. – Blondyn kiwnął głową. – Domyślałem się, że Nox w końcu zechce współpracować z pół demonami, znajdującymi się w świecie ludzi.
– Skąd wiedziałeś, że łowcy natrafią akurat na twój ślad? – spytała zaskoczona Patricia.
– Ponieważ sam byłem ich informatorem.
Dopiero po głębszym zastanowieniu Nathiel rozszyfrował o co tak naprawdę chodzi. Ethan zbierał informacje od różnych ludzi i miał swoich tajemniczych informatorów. Jednym z nich musiał być Aren, który podrzucił własne akta. Można powiedzieć, że wpadli w jego sidła. Sprytny gnojek. Teraz już pamiętał dopisek pod jego aktami. „Wysoce prawdopodobna szansa na przyjęcie do organizacji”, to on był za niego odpowiedzialny.
– A więc od samego początku chciałeś dołączyć do Nox – prychnął szmaragdowooki, składając ręce na piersi. – Dlaczego?
– Bo wiem, że niewiele takich jak ja się na to zgodzi – stwierdził Aren. – Pół demony chcą tylko spokojnego życia na Ziemi. Mało z nich domyśla się, że departament jest im w stanie w jakiś sposób zagrozić. Nie wiedzą, że chcą powrócić, zawierzają wszystko w wasze ręce i sami nie chcą się przy tym brudzić.
– A ty chcesz do nas dołączyć bo jesteś takim superbohaterem i wyjmiesz zaraz z szafy z pomocą tych twoich wiatrów czerwoną pelerynę z napisem: SuperPółDemon i będziesz ratować świat, tak, tak – burknął od niechcenia Nathiel.
– Cóż. – Aren po raz pierwszy podczas wizyty zaśmiał się. – Po prostu biorę sprawy w swoje ręce.
Auvrey chwycił za kubek herbaty i dopił ostatki naparu. Cóż, taka odpowiedź go satysfakcjonowała. Nie ufał do końca komuś, kto śledził i oszukał Nox, wiedział jednak, że to czas pokaże czy można zawierzyć mu losy ludzi. Poza tym ciężka sytuacja ich organizacji wymagała czynów. Każdy członek się przyda, nieważne kim będzie. Z dumą może wracać do siedziby i podać informacje Sorathielowi, który w najbliższym czasie wybierze się w progi domu Arena. Już niedługo będzie siedział z nimi w „sali narad” (potocznie zwanej salonem) i układał strategię. Jedno jest pewne. Przyda im się jako obserwator.
Nathiel uśmiechnął się pod nosem i wyjął nóż ze stołu. Czarodziejki odetchnęły, jednak zbyt wcześniej. Exitialis znów powędrowało w stronę Arena. Tym razem odbił je takim samym nożem. Auvreya w żaden sposób to nie zaskoczyło.
– Tak łatwo cię przewidzieć – odpowiedział.
Blondyn bez słowa położył exitialis Nathiela na stole i przesunął je w jego stronę. Drugie najprawdopodobniej było jego nabytą własnością. Nikt z tria nie chciał pytać skąd je miał, zostawili to bez komentarza.
– Zbieramy się.
Demon podniósł się z podłogi i schował broń do kieszeni. Patricia poszła za jego śladem. Zmartwiła się, gdy zobaczyła, że jej przyjaciółka wciąż siedzi na podłodze. Szybko jednak sobie przypomniała, że warunkiem dołączenia Arena do organizacji miała być rozmowa z Madlene. Musieli zostawić ich teraz samych.
– Będziemy czekać na zewnątrz – burknął Nathiel i bez słowa opuścił przedziwnie pedantyczny, japoński dom.
– Jakby coś się działo, krzycz – szepnęła Pat i ruszyła za nim.
Mad tylko pokiwała głową.
***
Misja dobiegła końca.
Wszystkie grupy znów scaliły się w jedną i zasiadły w salonie siedziby Nox. Dopóki nie pojawił się Sorathiel, większość z nich siedziała w milczeniu i wgapiała się w herbatę, którą przyrządziła wszystkim wesoła gospodyni Amy. Wszyscy zazdrościli jej tego, że potrafi zachować optymizm nawet w takich sytuacjach jak ta, czy może raczej tego, że w przeciwieństwie do nich jest zwykłą śmiertelniczką, która o sprawach demonów i trudach organizacji słyszy tylko z opowieści. Trudno jest mieć na barkach wszystkich ludzi, którym mogą zagrozić złe moce. Jeszcze większym trudem jest zgromadzić osoby, które pomogą je zwalczać.
Z jednej strony Nathiela rozpierała duma – w końcu udało mu się pozyskać jednego pół demona do współpracy, z drugiej strony był załamany, bo Aren okazał się być jedynym pół demonem, który wykazał chęć współpracy. Miał racje. „Niewiele takich jak ja się na to zgodzi (…) Pół demony chcą tylko spokojnego życia na Ziemi. Mało z nich domyśla się, że departament jest im w stanie w jakiś sposób zagrozić. Nie wiedzą, że chcą powrócić, zawierzają wszystko w wasze ręce i sami nie chcą się przy tym brudzić”. Jedyna rzecz, która pocieszała go w tej chwili to fakt, że Aren będzie dobrym kandydatem na członka Nox. Był przede wszystkim inteligentny i widział więcej niż inni. Na dodatek był idealnym szpiegiem.
– Hej, to nie moja wina, że Martha zaczęła torturować tego chłopaka scenami ze "Szkoły uczuć", dobra? Ja mu się nie dziwię, że uciekł z krzykiem!
– Byłoby dobrze, gdybyś nie groziła mu piorunami. Poza tym chciałam mu pokazać, że będzie tu kochany.
– Kochany! Na pewno! Szczególnie przez tego szmaragdowego pedała z miną gwałciciela!
– Hej!
Nathiel posłał mordercze spojrzenie Alexandrze. To ją jednak nie przestraszyło. Trudno było ją przestraszyć czymkolwiek.
Martha i Alex nie przekonały pół demona do współpracy, bo jak stwierdziły, chłopak nie chciał się z nimi dogadać i zaczął je wyzywać od świrów. Ethan nie namówił swojej ofiary ze względu na to, że wolała spokojne życie z dala od kogokolwiek, kto miałby związek z demonami. Nawet Sorathielowi i Andi nie udało się z pół demonicą – zaczęła ich atakować. Najlepszy wynik otrzymał Nathiel w raz z Madlene i Patricią.
– Może sojusz z pół demonami ziemskimi nie jest jednak dobry? – spytała nieśmiało Madlene.
– To dopiero cztery osoby. Jeżeli chcemy zdobyć nowych członków, musimy znaleźć ich jak najwięcej. Pół demony używają magii, będą skuteczniejsi niż zwykli ludzie – odpowiedział spokojnie Ethan. – Nie można się poddawać, nawet jeżeli będą to tylko dwie osoby na krzyż.
– Krzyż? – burknął Nathiel. – Nie strasz mnie kościołem, bo ucieknę.
– W końcu byłby spokój – odezwała się rozchichotana Andi.
Auvrey już chciał otworzyć buzię, żeby jej odparować, ale jego rolę przejął Sorathiel, który właśnie pojawił się w pokoju. Jak zawsze był oazą spokoju, której nic nie było w stanie zmącić. Usiadł na swoim starym fotelu i westchnął ciężko.
– Jestem za tym, by wciąż próbować – odezwał się. – A gdy już się umocnimy, możemy spróbować zawrzeć sojusz z pół demonami znajdującymi się w Reverentii.
Wszyscy zgromadzeni umilkli. Byli pewnie, że młody szef organizacji oszalał. Reverentia? To prawie jak samobójstwo.
– Nie patrzcie tak na mnie – westchnął. – Wiem, to póki co szalona myśl, ale już raz byliśmy w Reverentii i wyszliśmy z tego cało. Poza tym istnieje wielkie prawdopodobieństwo, że pół demony z Reverentii zgodzą się na współpracę. One też szukają spokoju i chcą się pozbyć departamentu. Poza tym ktoś już nawiązał z nimi kontakt.
– Laura – odpowiedział szeptem Nathiel. – Pytała ich o sojusz. Stwierdzili, że nikt nie jest w stanie pokonać departamentu.
– Mamy szansę ich przekonać. Gdy zobaczą w naszych szeregach pół demony z Ziemi, zmienią zdanie.
Dopiero teraz członkowie zgromadzenia zaczęli uznawać ten pomysł za całkiem dobry.
– Z drugiej strony pół demony żyjące w Reverentii nie są dobre – stwierdził Ethan. – Moglibyśmy mieć problem z zapanowaniem nad nimi.
– Nikt nie mówi o panowaniu nad nimi, ważne, żeby zechcieli nam choć pomóc – odpowiedział z uśmiechem Sorath. – A przecież każda pomocna dłoń się przyda.
            Teraz już wszyscy byli przekonani o słuszności podróży do Reverentii. Na pytanie kto jest za, wszyscy podnieśli ręce do góry. Na razie sojusz z pół demonami znajdującymi się w świecie demonów był planem na przyszłość i to dosyć daleką. Najpierw Nox musiał wzbogacić się o nowych członków, których znajdą w świecie ludzi, co nie będzie prostą misją. Dobrze byłoby też poczekać na Laurę, którą pół demony Reverentii już znają.
Spotkanie zakończyło się w momencie, kiedy rozległ się przeraźliwie głośny płacz Aury – do tej pory spała spokojnie w pokoju obok. Nathiel wiedział, że to koniec sielanki. Nie może obciążać Amy, która zajmowała się nią cały dzień. Czas, żeby to ojciec wkroczył do akcji.
            La bonne fee powoli zaczynały zbierać się do wyjścia. Tylko jedna z nich wciąż stała w miejscu i gapiła się na Auvreya. Tym razem zirytował się nie na żarty. Zanim jednak cokolwiek zdołał powiedzieć, dziewczyna rzuciła:
            – Naprawdę mi kogoś przypominasz.
            Chłopak przewrócił oczami. Postanowił nie wdawać się w dyskusję. Laura zawsze mu powtarzała, że powinien trzymać język za zębami, może w końcu się jej posłucha?
            Odwrócił się plecami do Patricii i postawił krok do przodu. Dziewczyna jednak chwyciła go za rękę. Zdziwiło go to.
            – Jeżeli chcesz, żeby spokojnie spała, przywiąż do jej łóżeczka zieloną wstążkę – rzuciła.
            – Kolejna klątwa? – prychnął Nathiel, wyrywając się z jej uścisku.
            – Nie. Coś, co będzie odganiało klątwy. – Dziewczyna westchnęła bezradnie. – Zasada polega na tym, że przywiązuje się do łóżeczka dziecka wstążkę w kolorze oczu jednego lub dwóch rodziców – stwierdziła. – Symbolizuje to ciągłą ochronę. Złe duchy nie tykają dzieci, gdy są w ramionach rodziców. Najłatwiejszym łupem są wtedy, gdy nie ma ich przy dzieciach. Zaufaj mi. Będzie spokojniejsza. To wiedźmy mogą przesyłać złe moce.
            Auvrey prychnął pod nosem.
            – Dzięki, poradzę sobie.
            I ruszył w stronę pokoju.
            Nikt o tym nie wiedział i nikt miał się nie dowiedzieć, ale posłuchał się jednej z la bonne fee. Małą, zieloną wstążeczkę, którą wygrzebał z szafy w domu Laury (kiedyś obwiązał nią niedbale prezent dla niej – stwierdził, że szmaragdowy idealnie pasuje do wszelakich pakunków), przywiązał do grzechoczącej zabawki, wiszącej nad jego córką. Idealnie. Wyglądała tak, jakby była częścią zabawki. Nikt się nie zorientuje.
                 Bo choć pokazywał stale, że nienawidzi dobrych czarodziejek, gdzieś w głębi im ufał.

niedziela, 21 lutego 2016

[TOM 2] Rozdział 26 - "Burzliwa noc"

Ten moment, kiedy mama wysyła cię po ziemię na ogródek, a ty przynosisz jej wesoło kartonik i mówisz: "proszę, oto 3/4 ziemi". To już mania. 
Mam jeden rozdział na plusie *to się postarałam*. Chcę dzisiaj zrobić drugi na plusie, żeby mieć spokój przez następne dwa tygle. Niestety, jutro zaczynam drugi semestr. Tydzień wolnego za szybko minął, oddajcie mi życie, studia! 
Rozdział z mojej perspektywy nie jest taki zły. Dużo Sorci. Lubię Sorcię. Jak mam rozpiskę i ich widzę to wiem, że będzie mi się dobrze pisało.
Zatłukę bloggera za to, że nie akceptuje wordowskiego justowania, przez to muszę się trzymać składu w chorągiewkę *podstawy edytorstwa na studiach ryją banię*. A Worda nie znoszę za to, że nie akceptuje mi długich myślników i muszę potem cały tekst zmieniać na długie myślniki funkcją F5. Kij mu w oko.
Mam wrażenie, że miałam powiedzieć coś ważnego, ale skoro o tym zapomniałam to trudno. Miłego czytania!
***

                Spokój i cisza. Nareszcie.
            Szpital był jedynym miejscem, gdzie Aura jak za pomocą magicznej różdżki milkła. Nathiel był pewien, że chodziło o Laurę. Jego córka nie była głupim dzieckiem i wyczuwała, że to w jej łonie spała przez całe dziewięć miesięcy, że to tam była tak naprawdę bezpieczna. Musiało brakować jej tego ciepła i wygody. Musiało brakować jej matczynego głosu. Nie była jednak sama. Mu także brakowało Laury. Bał się, że niedługo zapomni jak brzmi, jak się zachowuje, jak wygląda, gdy ma otwarte oczy. Ten strach był oczywiście nieuzasadniony. Przecież jeśli się kogoś kocha, pamięta się nawet najdrobniejsze szczegóły. To ludzie wmawiają sobie zapomnienie, żeby poczuć się lepiej, ale ich podświadomość wciąż wie i wciąż wraca do wspomnień poza obrębem świadomości właściciela.
            Nathiel  w przeciwieństwie do Aury – nie znosił tu siedzieć. Ciągłe wpatrywanie się w bladą, nieruchomą twarz Laury, która ledwo oddychała, bardzo go bolało. I ta ciągła nadzieja, że lada moment otworzy oczy i zawód po wyjściu z sali, gdy tego nie robi. Nie przychodziłby tu, gdyby nie Aura, a także jego wiara. Nieważne ile razy by się załamał, szybko mu przechodziło, w końcu z natury był niepoprawnym optymistą.
            Wyjątkowo spokojny tego dnia niemowlak, dołączył do swojej mamy do łóżka. Co za dziwna sytuacja. Gdy tylko ją kładł przy ręce Laury, natychmiastowo usypiała. Może tak naprawdę Aura płakała nie z powodu jakiś fizycznych dolegliwości, a z powodu matki? Może chciała być przy niej cały czas, a Nathiel jej tego zabraniał, dlatego też mściła się na nim. Tak, to byłoby podobne do członka rodziny Auvrey. Prawie wszyscy z nich byli mścicielami. Nikt do tej pory nie przebił jednak Vaila Auvreya, jego ojca. Szkoda, że nie zdechł pod gruzami zamku w Reverentii. Z drugiej strony miał jeszcze okazje pokonać go własnymi rękami. To go w jakiś sposób motywowało.
            Gdy tak siedział przy łóżku w bezruchu, przypomniała mu się ostatnia, szpitalna rozmowa z Amy. Zazwyczaj z nią nie dyskutował, ale ciężko było tego nie robić, gdy przychodziła tutaj codziennie jak on i to ze świeżymi kwiatami. Amy jako fanka wszelakich zabobonów i rad z kosmosu stwierdziła, że powinien rozmawiać ze śpiącą Laurę. Na tą propozycję oczywiście parsknął śmiechem. Jak miał bowiem gadać do osoby, która była w innym świecie i gdzieś miała jego słowa, bo żyło jej się tam lepiej niż tu? To oczywiste, że go nie posłucha i nie przebudzi się wcześniej. Nie obchodziło go to, że takie były zalecenia lekarzy, odnoszące się do śpiączek. Laura nie była w zwykłej śpiączce, Laura nie była człowiekiem. Takie gadanie nic nie pomoże.
            Zirytowany wspomnieniami demon, spojrzał na swoją bladą dziewczynę.
            Mimo tego, że pomysł wydawał się być absurdalny, miał wielką chęć na to, aby zamienić z nią choć jedno słowo w monologu.  Tak dawno się do niej nie odzywał. Poza tym siedzieć tu dwie godziny w milczeniu to nie lada wyzwanie dla niego – przecież zazwyczaj gęba mu się nie zamykała.
            Jeśli powie jej jedno czy dwa słowa chyba nikt się nie skapnie, nie? Chyba nie.
            Nathiel odchrząknął teatralnie i pochylił się nad dziewczyną.
            – No, hej, maleńka – przywitał się. – Co tam słychać w szerokim świecie? No, chyba, że wolisz określenie „głębokim”. – Umilkł na chwilę i strzelił się dłonią w czoło. Czuł się lekko zażenowany tym, co robił. – Wiem, jakbyś nie spała, pewnie zaczęłabyś się na mnie drzeć, że jestem zboczony, bo „głęboki”. Ale chyba każda dziewczyna lubi głęboko. – Znowu umilkł i zaśmiał się niemrawo. – No, przecież wiesz, że sobie żartuję. Chodziło mi o głębokie myślenie. Tak, tak, teraz byś pewnie krzyknęła, że jestem głupi i powinienem iść poszukać mózgu w markecie w dziale z mrożonkami, ale powiem ci, że jedyne co tam ostatnio znalazłem to mózgi cielęce. Swoją drogą to byłem tam z Andi, kupić Aurze kolejne pięćdziesiąt litrów mleka. Stwierdziliśmy, że niefajnie byłoby mieć po pierwsze cielęcy mózg, bo wiesz, cielak mówi się do osób, które mózgu nie mają, a po drugie niefajnie byłoby mieć mózg zamrożony, chyba wolniej by myślał. Dlatego stwierdziłem, że wolę nie mieć mózgu. Ohoho, jaki jestem zabawy – burknął pod nosem i nachmurzył się. – A tak na serio to obudziłabyś się w końcu, co? Niech cię drugi Nathiel nawet nie tyka.  Tylko ten właściwy może – prychnął i umilkł na dłuższą chwilę. – Proszę cię, a wiesz, że nigdy tego nie robię. Wróć do mnie.
            Gdy nie dostał żadnej odpowiedzi co nie było niczym nowym i dziwnym, westchnął i oparł się na krześle, spoglądając w sufit. Niech to szlag. Zaczął słuchać się Amy i jej głupich porad. Po co? Przecież i tak nie działały. Laura dalej była taka jak przedtem – zimna, nieruchoma, milcząca i biała jak szpitalne ściany. Nigdy więcej nie będzie tego robił.
Aura zaczęła kwilić cicho przez sen, zupełnie, jakby coś wyczuwała. I słusznie. Gdy spojrzał w stronę swojej niedoszłej żony, dostrzegł, że minimalnie drgnęła jej ręka.
Na ten widok zerwał się z krzesła i wywrócił je na podłogę.
– Działa! – wykrzyknął triumfalnie. Jego oczy aż zapaliły się z radości, a całe zmęczenie ostatnich tygodni po prostu zniknęło. Miał ochotę skakać jak dziecko pod sam sufit i piszczeć niczym malutka dziewczynka, która po raz pierwszy dostała okres.
Nareszcie! Nareszcie rzecz, która go cieszy!
Z radością przysiadł obok Laury i chwycił ją za rękę.
– Wracaj do nas – powiedział i przytulił do polika jej dłoń. – Wszyscy na ciebie czekają, ja na ciebie czekam, Aura czeka. Nate gdzieś zniknął, ale przysięgam ci, że jeżeli wciąż żyje tak jak mówią la bonne fee, znajdę go i nam zwrócę. Mam nadzieję, że gdy już otworzysz oczy, dasz się zaciągnąć do ołtarza i zmienić nazwisko na Auvrey. Pamiętasz? Sama mówiłaś, że Laura Auvrey brzmi mniej pospolicie niż Laura Collins – mówił, uśmiechając się od ucha do ucha. – Chcę w końcu spełnić nasze marzenie o normalnej rodzinie. – Nathiel nachmurzył się.
Do cholery. Włączyły mu się jakieś ckliwe gadki. Powinien przestać, stawał się za dorosły i romantyczny. Powoli zaczynał się czuć jak w obcej skórze. Ale może to dlatego, że ostatnio tyle się wydarzyło? Po prostu musiał stać się poważny.
Chłopak spojrzał ukradkowo na małą Aurę, która objęła nieświadomie rączką, szyję swojej mamy. Mimowolnie się uśmiechnął.
Co za dziwne uczucie. Pierwszy raz odkąd patrzy na Aurę był w stanie szczerze się uśmiechnąć. Zalała go cała fala pozytywnych, ojcowskich emocji. I wtedy już wiedział, że gdy tylko dorośnie, nie pozwoli nikomu jej dotknąć. Aura będzie córeczką tatusia.
***
            Grzmoty, trzaski, błyski na niebie – burza trwała w najlepsze.
            Patricia zerwała się ze snu już przy pierwszym oburzeniu nieba. Wtedy się jeszcze nie bała, po prostu nie wiedziała co się dzieje. Siedząc na sofie w salonie pod swoim różowym kocem w króliczki, przecierała zaspane oczy. I wtedy nastąpił kolejny grzmot, który tym razem wzbudził w niej poczucie zagrożenia i strachu. Niepewnym wzrokiem zaczęła omiatać pomieszczenie w którym spała od jakiegoś miesiąca. Zazwyczaj nie bała się ciemności, ale burza niosła ze sobą na tyle wielką zgrozę, że jej serce uciekało ze strachu w kąt. Poza tym nigdy nie wiadomo czy coś przerażającego nie kryje się w kącie i nie chce jej zaatakować. Demon jakiś na przykład.
            Nastąpił kolejny, potężny grzmot od którego zadrżała. I już wiedziała, że ta noc nie będzie przyjemna. Nie chciała palić światła, ani zużywać prądu, w końcu burza mogła na to źle zareagować, a wolałaby uniknąć sytuacji w której wszystkie korki jej padają i nastaje złowroga ciemność. Wtedy jest jeszcze większe prawdopodobieństwo, że coś złego czai się na nią w kącie.
            Przeszły ją ciarki.
            Nie chciała być sama. Z chęcią zadzwoniłaby do dziewczyn, ale która przyleciałaby do niej w środku nocy? Nie chciała im przeszkadzać. Było jeszcze jedno rozwiązanie. Dosyć szalone, może nawet za bardzo szalone jak na nią. Jednak, gdy dom zatrząsł się od kolejnego, potężnego grzmotu, nie myślała nad tym dłużej. Po prostu chwyciła za swoją króliczą maskotkę i popędziła do góry, jakby gonił ją sam, złowieszczy wiatr. Drzwi od jej osobistego pokoju, który zajmował od jakiegoś czasu demon, uchyliła cicho. Nie zastanawiała się nad tym czy Soriel śpi czy też nie. Po prostu weszła do środka.
            W normalnej sytuacji zapewne zaczęłaby się wpatrywać w jego śpiącą twarz, ale chciała uniknąć zawstydzenia, gdy znów bez patrzenia stwierdzi, że musi na niego lecieć, skoro molestuje go wzrokiem w środku nocy.  Podeszła do niego i tyknęła go palcem w polik. Tym razem demon spał jednak w najlepsze.
            – Nie lubię sprzątać, mamo – burknął chłopak przez sen, chmurząc się.
            Patricia uśmiechnęła się mimowolnie.
            – Burza jest – stwierdziła cicho.
            – To odkrywcza jesteś.
            Demon otworzył zaspane oczy i spojrzał na nią zmęczonym wzrokiem. Bez słowa odkrył kołdrę i odsunął się w bok. To było zaproszenie do jej własnego łóżka.
            Patricia od razu spłonęła rumieńcem. Na raz zaczęły w niej wybuchać sprzeczności. Ile było argumentów za, ile przeciw? Znali się niedługo, nie byli nawet przyjaciółmi, Soriel to nieobliczalny demon-podrywacz, który przeleciał połowę żeńskiej części miasta i mógłby się na przykład zacząć do niej dobierać. Soriel był głupi i pewnie starałby się ją zawstydzić przez co nie mogłaby zasnąć. Jedyną zaletą byłoby to, że czułaby się bezpiecznie i mniej samotnie.
            Mimo wszystko zrobiła krok w tył. Demon natychmiastowo to zauważył i przewrócił oczami.
            – Nie udawaj takiej grzecznej, czasami można zrobić coś niegrzecznego – stwierdził z tajemniczym uśmiechem na ustach. Kołdrę wciąż trzymał uniesioną w górze. Kolejna rzecz, która przemawiała za tym, żeby z nim nie leżeć: był bez koszulki i już zaczął swoje zboczone podrywy.
            Pat postawiła jeszcze jeden krok w tył.
            – Czy ja wyglądam, jakbym miał ci zrobić krzywdę? – spytał Soriel, unosząc brew do góry.
            – Tak – odpowiedziała bez chwili zastanowienia dziewczyna. – Zawsze wyglądasz tak, jakbyś chciał kogoś zgwałcić.
            – Tak, ciebie zgwałciłbym nawet dwa razy – powiedział z ironią w głosie i opuścił kołdrę w dół. Skończyła się łaska demona.
            Soriel odwrócił się plecami do niej i wygodniej ułożył na poduszce. Jednak na wszelki wypadek zostawił jej trochę miejsca obok siebie.
            Patricia nie wiedziała co zrobić. Patrzyła niepewnie to w szalejące za oknem niebo to w nagie ramiona przykrytego kołdrą chłopaka. Czy stanie się coś, jeżeli choć raz nie będzie grzeczna? Zresztą czy bycie niegrzeczną to leżenie z obcym chłopakiem w łóżku? Przecież nie wiązały się z tym żadne zobowiązania. Po prostu będzie leżeć. Co prawda przesadzi w tym momencie z ufnością, bo nikt normalny nie śpi w swoim łóżku z demonem, ale… ma tu tak stać? Na dół nie wróci, za bardzo się boi, poza kołdrą świat także wydaje się nie być bezpieczny.
            Dziewczyna jęknęła cicho i przejechała dłonią po twarzy. Kolejny grzmot zadecydował. Z wielkimi plamami czerwieni na twarzy i mocno bijącym sercem, wskoczyła pod kołdrę obok Soriela. Do jego pleców przysunęła się jednak ostrożnie w taki sposób, aby go nie dotknąć.
            – Nie czaj się tak – burknął chłopak. – Wiem, że się boisz.
            – Nie boję się! – pisnęła w odpowiedzi przestraszona Pat.
            Soriel zaśmiał się cicho w swój charakterystycznie, diabelski sposób, który nie zapowiadał niczego dobrego i odwrócił się w jej stronę. Tego się nie spodziewała. Patrzyła mu teraz prosto w oczy, zaciskając usta i nie wiedząc co uczynić. Miała ochotę odsunąć się w najdalszy skrawek łóżka. Poliki paliły ją jak nigdy dotąd.
            – Oczywiście – stwierdził pokrótce jej gość i bez słowa ostrzeżenia, przyciągnął ją do swojej piersi, obejmując ramionami.
            Jeżeli wcześniej sądziła, że spłonie ze wstydu, tak teraz miała ochotę wyparować z powodu gorąca, które chwyciło ją w swoje szpony.
            Co za żenująca sytuacja!
            – Wiesz, znamy się kilka dni – zaczęła piskliwym, lekko przestraszonym głosem.
            – Nie obchodzi mnie to ile dni się znamy – prychnął Soriel. – Przestań być taka grzeczna, przejmij trochę zła ode mnie.
            – Jestem tak blisko, że może niespodziewanie na mnie przejść.
            – Fajnie jest być złym.
            – Wolę być dobra.
            – Bo nigdy nie byłaś zła i nie wiesz co to za uczucie.
            Na tym ich rozmowa chwilowo się zakończyła.
            Patricia czuła się zażenowana, ale i spokojna. Grzmiąca złością burza poszła gdzieś w niepamięć. Nie bała się, gdy była otoczona silnymi ramionami demona, igrającego z takimi złymi zjawiskami na co dzień. Poza tym: zło zła się nie bało.
            Po kilku minutach jej serce zaczęło się uspokajać, a ciało rozluźniać. Rumieńce powoli przechodziły w bledszy odcień. I choć wciąż czuła zawstydzenie, nie mogła powiedzieć, że czuła się z demonem w łóżku źle. Nie powinna mu ufać, a jednak nie mogła poradzić nic na to, że mu zaufała.
            Ciepła pierś i bijące w niej serce było takie uspokajające, a mimo tego wciąż nie mogła zasnąć. Była pobudzona. Ciekawe czy Soriel też nie spał?
            – Soriel?
            – Hm?
            – Nie mogę zasnąć, porozmawiajmy o czymś.
            Chłopak natychmiastowo wypuścił ją ze swoich objęć i położył się na plecach. Jego szmaragdowe oczy powędrowały ku sufitowi, a ręce pod głowę. Dlaczego nagle poczuła w środku mały zawód? Czyżby tulenie demona tak jej się spodobało?
            – O czym chcesz rozmawiać?
            – Na przykład… – zastanowiła się chwilę i również ułożyła w podobnej pozycji co chłopak. – Gdzie mieszkasz?
            – Nie mam domu. Mój dom jest tam, gdzie pójdę – odpowiedział demon. 
            Choć Patricia starała się dostrzec na jego twarzy jakieś uczucia, nie dostrzegła ich. To, że nie posiadał domu najwyraźniej nie robiło na nim żadnego wrażenia.
            – Dlaczego? – spytała niepewnie.
            – Dom i ludzie, którzy w nim z tobą mieszkają są ograniczeniem, a ja nie chcę się do niczego przywiązywać.
            – Ktoś cię kiedyś zranił?
            Soriel zaśmiał się głośno i spojrzał na nią z uśmiechem.
            – Dlaczego tak sądzisz?
            – Bo to zabrzmiało tak, jakbyś już kiedyś był do czegoś bardzo przywiązany i ktoś ci to odebrał.
            – Cóż. – Chłopak znowu spojrzał w sufit. – Na pewno byłem przywiązany do swojej rodziny.
            – Byłeś?
            – Ojciec zabił moją matkę i siostrę, zostawiając przy życiu tylko młodszego brata. Mnie najwyraźniej też chciał się pozbyć, ale przeżyłem i od tamtej pory prowadzę prywatne życie. Wszyscy myśleli, że nie żyję, ale w końcu się wydało – westchnął i wzruszył ramionami.
            – Ile wtedy miałeś lat?
            – Kto wie. Może 8, może 9, nie pamiętam.
            Patricia była pod wrażeniem.
            – I poradziłeś sobie sam?
            – Musiałem. Nathiel był młodszy i też sobie poradził.
            Patricia umilkła. Już wiedziała, że Soriel miał na nazwisko Auvrey, ale do tej pory nie wpadła na to, że może być jego… bratem. Nie był w tym temacie zbyt wylewny, a sama nie chciała go pytać o więzi z Nathielem. Była trochę zdezorientowana.
            – Nie wiedziałam, że to twój brat – szepnęła.
            – Przecież mówiłem, że mam to samo nazwisko – zaśmiał się Soriel.
            – Ale nie wiedziałam, że to twój brat! Równie dobrze mógł być jakimś dalekim kuzynem!
            – Po to istnieją pytania.
            Umilkli. Obydwoje wpatrywali się w sufit z zupełnie odmiennymi myślami.          
            Patricia wciąż była w szoku. Po pierwsze nie znała historii Nathiela i Soriela, po drugie Nathiel nie ma pojęcia, że jego brat żyje. Dlaczego Soriel go nie odnalazł i mu o tym nie powiedział? Nie łączyła ich żadna silna, braterska więź? Nie mogła tego zrozumieć.
            – Dzięki.
            Zdezorientowana Pat spojrzała w bok na swojego rozmówcę. Za co jej dziękował?
            – Dzięki tobie przypomniałem sobie jak to jest mieć dom. – Uśmiechnął się do siebie. – Całkiem znośne uczucie, ale nie mogę tutaj zostać.
            La bonne fee w jakiś sposób poczuła żal. Gdy z nią mieszkał nie czuła się przynajmniej samotna. Poza tym był całkiem znośnym współlokatorem. Trochę co prawda brudził, zużywał hektolitry wody, kilogramy jedzenia, narażał ją na podwójne koszty, zawstydzał, denerwował, podrywał, grzebał w jej rzeczach… dobrze, był jednak okropnym współlokatorem, ale mimo wszystko go lubiła. Czasami dało się z nim porozmawiać, tak jak na przykład dziś.
            – Soriel – zaczęła cichym głosem. – Nie przeszkadzasz mi.
            – Chyba nie chcesz mnie utrzymywać do końca swoich dni? – zaśmiał się demon.
            – Zawsze możesz iść do pracy i…
            – Pat – zaczął Soriel, uśmiechając się uroczo. Dziewczyna zdziwiła się. Pierwszy raz bezpośrednio zwrócił się do niej po imieniu. – Nie mów tak, jakbyśmy mieli być małżeństwem. Chociaż – zamyślił się na chwilę – Mogłabyś być moją maleńką żonką.
            Panna Finch po raz kolejny tego dnia poczuła jak palą ją poliki. Tym razem jednak przesadził. Zasłużył na karę w postaci kilku combosów zadanych poduszką. I jak zawsze, gdy go biła, śmiał się wniebogłosy.
            – A więc życie bez domu jest lepsze?! – pisnęła, okładając go miękką bronią. – Spanie pod mostem i takie tam?! Jak ty w ogóle żyjesz?!
            Demon chwycił ją bez problemu za nadgarstki i spojrzał prosto w oczy.
            – Kradnę, imprezuję, otaczam się kobietami, prowadzę beztroskie życie i rzadko śpię – odpowiedział spokojnie.
            Patricia poczuła się w pewien sposób urażona. Wyrwała dłonie z uścisku Soriela i położyła się w bezpiecznej odległości od niego. Swoje niezadowolenie przypieczętowała prychnięciem.
            A więc ona była po prostu kolejną dziewczyną, którą wziął do łóżka. I to wcale nie swojego łóżka. Świetnie. Właśnie tak doceniał jej starania. Pewnie każdej napotkanej kobiecie rzucał takie romantyczne gadki. Na nią to jednak nie działało i nie zadziała.
            – Co masz taką obrażoną minę?
            – Nieważne.
            Auvrey uśmiechnął się pod nosem. Typowa kobieta. Pewnie powiedział coś, co było niezgodne z jej wizją, dlatego się obraziła. Ale zaraz jej przejdzie, zawsze przechodzi. Mógł z niej czytać jak z otwartej księgi. Najprawdopodobniej albo go przeprosi, albo zacznie nowy temat. Będzie mówić do ściany, ale potem w trakcie rozmowy obróci się w jego stronę i będzie patrzeć nieśmiało w jego twarz. Zapewne na jego teksty zareaguje prędzej czy później rumieńcem, a on będzie mógł zaliczyć dzisiejszą normę piętnastu rumieńców. Świetna gra.
            – Soriel. – W końcu doczekał się własnego imienia. – Jak w takim razie wyobrażasz sobie swoją przyszłość? Już zawsze będziesz beztroski i bezdomny jak kot?
            – Nie – stwierdził pokrótce rozbawiony. – W przyszłości planuję zakupić willę z basenem i mieć jacuzzi pełne kobiet i pływających drinków.
            Patricia odwróciła się szybciej niż sądził, choć mógł przewidzieć, że w pewnym momencie zdzieli go poduszką po głowie. Był już do tego przyzwyczajony.
            – Nie będziesz wiecznie młody i nie zawsze będziesz miał przy sobie tyle kobiet! W końcu odejdą, bo się zestarzejesz, albo one się zestarzeją, nie ma różnicy. Będziesz brzydki i pomarszczony, na drinki będziesz już za stary, willa z basenem będzie się rozpadać, a jacuzzi będzie przeżytkiem – prychnęła oburzona dziewczyna.
            – Chciałbym poprawić tylko jedną rzecz. Ja się nigdy nie zestarzeję, bo będę wciąż przystojniakiem z kupą forsy i zawsze będę mógł pić drinki – zaśmiał się. – Nie wymagaj ode mnie, żebym się ustatkował. Prawdopodobnie nigdy tego nie zrobię. Poza tym żaden normalny człowiek nie chciałby za męża demona. – Na zakończenie wypowiedzi zachichotał.
            – Na pewno ktoś by cię chciał – oburzyła się Patricia. – Soriel, powiedz szczerze jak chcesz, żeby wyglądało twoje życie. – Tym razem spojrzała w jego twarz z powagą.
            Demon czuł się w pewien sposób rozbawiony. Nigdy nie myślał nad swoją przyszłością, ale jeżeli miał wymyślić coś, co będzie satysfakcjonowało dobrą czarodziejkę…
            – Seksowna żonka chodząca w samej bieliźnie albo bez, ubrana w różowy fartuszek. Będzie przynosić mi piwo, kiedy tylko będę chciał. Oczywiście będę dla niej uosobieniem Boga, będzie składać mi hołdy, klękać przede mną – tu zaśmiał się diabelsko – I robić mi dobre obiady.
            – Narcyz – burknęła Pat.
            Soriel nie przejął się tym i puścił to mimo uszu. Kontynuował swoją idealną wizję życia:
            – Willa z basenem, telewizor w HD, pokaźny barek, może kiedyś tam trójka dzieci, które nie będą zawracać mi głowy, a po prostu przedłużą linię rodu Auvreyów. W razie czego wynajmę im niańkę – mówiąc to, wzruszył obojętnie ramionami.
            – Mam nadzieję, że niezbyt młodą i ładną.
            – Nie pogardziłbym.
            – Soriel! – pisnęła Pat. – Ranisz swoją przyszłą żonę!
            – Której nie będę miał, bo jestem demonem, a z demonicami nie zamierzam się wiązać, jedna z nich prawie mnie zabiła – burknął w odpowiedzi niezadowolony.
            – Jestem pewna, że gdzieś znajdzie się pani Auvrey.
            Dziewczyna uśmiechnęła się do niego krzepiąco.
            – Kto wie.
            Soriel zaczął mruczeć coś niezrozumiałego pod nosem.
            Nachmurzyła się. Co on takiego mruczał?
            – Coś mówiłeś? – spytała niepewnie.
            – Patricia Auvrey.
            – C-co?
            Blondynka była zdezorientowana. Patricia Auvrey? Że ona? Miałaby być żoną Soriela? Co on wygaduje? To nie byłoby możliwe! Nawet siebie nie kochali! A poza tym… demon i la bonne fee to złe połączenie! Jakie dzieci by z tego wyszły?! Czarodziejskie demony, zamrażające szmaragdowymi oczami?!
            Dziewczyna zakryła twarz poduszką, zostawiając na widoku tylko oczy. Nie chciała, by Soriel widział jak bardzo ją to zawstydziło. A on tymczasem zdołał zapunktować – szesnasty rumieniec.
            – Sprawdzałem czy ładnie brzmi. – Zachichotał, a potem szybko zmienił temat. – A twoja przyszłość? Jak chcesz, żeby wyglądała?
            – Trójka słodziutkich, przeuroczych dzieci o blond loczkach, takie małe aniołki kochające swoją mamę. Oczywiście będą mi we wszystkim pomagać – powiedziała z dumą. – Do tego kochający mąż, który każdego zimowego wieczoru przyrządzałby mi cieplutkie kakałko i całował mnie na dzień dobry oraz dobranoc.
            – Nasze perspektywy trochę się różnią.
            – Co nie znaczy, że nie mogą ulec zmianie. – Pat uśmiechnęła się. – Kto wie, co nas czeka w życiu, Serusiu.
            – Seruś? – Soriel parsknął śmiechem. – Sugerujesz, że można mnie kłaść na pizzę lub zapiekanki i ścierać na tarce? – Uniósł brew do góry. – Jak ja w takim razie mam nazywać ciebie? Zajączek?
            – Jak już to Króliczek!
            – Upiekłbym cię i schrupał, Zajączku.
            Patricia mimo rumieńców odpowiedziała:
            – Stopiony serek też byłby dobry. Jadłabym!
            Teraz Pat była spokojniejsza. Rozmowa pomogła jej przezwyciężyć strach, a nawet nieśmiałość spowodowaną leżeniem w jednym łóżku. Bezsenność powoli ustępowała miejsce senności, czuła się coraz bardziej rozluźniona. I pomyśleć, że to Soriel, który wiecznie ją zawstydza pomógł jej. Kto wie, może nawet burza przestraszyła się go i uciekła, bo przestało grzmieć.
            – Dziękuję, Soriel – szepnęła cicho. – Już mi lepiej.
            – Ze mną też nie najgorzej – odpowiedział obojętnie chłopak, wzruszając ramionami. – Demony nigdy nie dziękują, ale jeżeli nikomu o tym nie powiesz to specjalnie dla ciebie odrzucę na bok swoją demoniczną dumę. – Zachichotał.
            – Będę milczeć jak grób!
            Auvrey spojrzał z rozbawieniem na swoją łóżkową towarzyszkę. Wyglądała, jakby właśnie składała poważną obietnicę umierającemu i chciała ją spełnić za wszelką cenę. Była uroczą, małą dziewczynką. Nie chciałby jej zrobić krzywdy, w końcu wiele jej zawdzięcza.
            – Dziękuję, maleńka – szepnął głębokim, seksownym głosem, pochylając się nad jej polikiem i całując go delikatnie.
            Patricia prawie natychmiastowo odwróciła głowę w bok. Chyba nie trzeba wspominać o tym jak bardzo się zarumieniła i zawstydziła.
            – Jesteś bezwstydny – szepnęła.
            – Ja nawet nie znam słowa wstyd – prychnął chłopak.
            Dziewczyna nie mogła dłużej wytrzymać spojrzenia szmaragdowych oczu. Odwróciła się plecami do demona i wtuliła w skrawek kołdry, którym była przykryta. Mimo szybko bijącego serca i gorąca, które ją opanowało, czuła, że szybko uśnie. Musiało być już grubo po północy, to jej pora na sen.
            – Chodźmy spać – podsumował Soriel, głośno wzdychając. Najwyraźniej oczekiwał dłuższej konwersacji. W końcu był demonem działającym głównie w nocy. Nie potrzebował zbyt dużo snu.
            On również odwrócił się tyłem do swojej rozmówczyni i zamknął oczy, przynajmniej próbując sprawiać wrażenie osoby śpiącej. Nie spodziewał się, że dostanie poduszką.
            – Za co to? – burknął, zerkając przez ramię na winowajczynię.
            – Za wszystko – zachichotała Patricia.
            – Mała, wredna wiedźma.
            Auvrey prychnął głośno, żeby pokazać swoje oburzenie. Rzadko ktokolwiek ma odwagę go uderzyć, nawet poduszką, a tu nagle znalazła się taka mała dziewczynka, która rumieniła się na każdym kroku, gdy ją podrywał i atakowała go kiedy chciała. Gdyby nie to, że go uratowała, już dawno by ją za to ukarał. Duma go jednak powstrzymywała.
            Soriel uśmiechnął się pod nosem i wtulił głowę w poduszkę. Może i on zaśnie dzisiejszej nocy?
***
           
            – A więc mówisz, że gdy się obudziłaś już go nie było?
            Blondynka kiwnęła smutno głową i zapatrzyła się w swoje buty.
            Jak co dzień, obudziła się przed godziną 8. Pierwsze, co ją zdziwiło to to, że znajdowała się w swoim łóżku, w końcu od dłuższego czasu spała na kanapie w salonie. Gdy już sobie przypomniała, że przyszła do Soriela, bo przestraszyła się burzy, zdziwiła ją kolejna rzecz. Nie było go w łóżku. Na początku się tym nie przejęła, mógł w końcu pójść do kuchni – Soriel budził się o różnych, dziwnych porach i potrafiła go znaleźć na nogach już o 4 rano, gdy sięga do lodówki po mleko z nagą piersią. Mógł też pójść się wykąpać, w wannie również bywał o różnych, dziwnych porach. Postanowiła więc podnieść się z łóżka i sprawdzić co takiego broi. Przeszukała chyba każdy kąt w domu, a Soriela nigdzie nie było. Nie zostawił po sobie nawet śladu, żadnej karteczki, okruszków, zalanej łazienki, zupełnie, jakby wsiąknął w ziemię.
Zrobiło jej się przykro. Dopiero teraz zaczęła doceniać obecność Soriela w domu. Dzięki niemu nie nudziła się i nie czuła się samotna. Gdy jadła sama śniadanie chciało jej się płakać. Cisza dookoła bardzo ją przytłaczała.
Patricia wciąż miała nadzieję, że jej pacjent wróci. W końcu nie był jeszcze do końca zdrowy. Poza tym chyba nie było mu tak źle u niej w domu? Zawsze zachwalał jej kuchnię i możliwość kąpieli o każdej porze dnia. W nocnej rozmowie napomniał nawet, że dzięki niej znów poczuł jak to jest mieć dom. Co więc się stało? Może ktoś go porwał?
Jej smutek powoli zaczął przeradzać się w zmartwienie.
– Wiesz, Mad – zaczęła smutno. – Zdążyłam się już przyzwyczaić do jego obecności. Nie przeszkadzało mi to, że gdy mnie witał, mówił: „hej, maleńka”, zdążyłam to nawet polubić, byłam też przyzwyczajona do tego, że pytał kiedy będzie obiad i dźgał mnie widelcem w żebra. Niezamknięte drzwi od łazienki i jego ciągłe prośby o umycie pleców też stały się normalne.
– Czekaj – przerwała jej Madlene, wyraźnie się chmurząc. – Czy ty przypadkiem się nie zakochałaś?
– Nie! – pisnęła zaskoczona dziewczyna. Z wrażenia aż stanęła na środku chodnika, przez co rowerzysta za nią zaczął się drzeć.
– Spokojnie – zaśmiała się jej przyjaciółka. – Wiesz, nie polubiłam Soriela, ale jeżeli naprawdę się w nim zakochałaś, możesz mi o tym powiedzieć.
– Nie, naprawdę nic do niego nie czuję.
Pat mówiła prawdę. To było po prostu przyzwyczajenie, część przyjaźni, która mogła się jeszcze rozwinąć, na miłość było za wcześnie. Za wcześnie? Nie! Ona nigdy by się nie zakochała w kimś takim jak Soriel! Jej ideał wyglądał zupełnie inaczej! Soriel nie miał żadnej cechy ideału! Był jak przerośnięte dziecko, którym trzeba się bez przerwy opiekować! A mimo tego… dalej tęskniła.
– Chyba naprawdę się tym smucisz – zauważyła Mad. Prawie natychmiastowo chwyciła swoją przyjaciółkę pod ramię. – Chodź, pójdziemy na lody. – Uśmiechnęła się do niej wesoło.
– Dobrze.
Patricia odwzajemniła uśmiech i dała się pociągnąć w stronę kawiarni.
– Ach, bym zapomniała! – Wykrzyknęła niebieskooka. – Jutro szykuje nam się pierwsza misja z łowcami.