niedziela, 14 lutego 2016

[TOM 2] Rozdział 25 - "To nie jest twój świat"

Można uznać, że powróciłam. Zdałam wszystkie egzaminy za pierwszym razem, mam więc trochę czasu wolnego, żeby dorobić kilka dodatkowych rozdziałów. Na razie idzie mi to strasznie opornie, nie mam motywacji do pisania, przez te kilka tygodni się odzwyczaiłam, ale może jeszcze nie wszystko stracone. Mój plan zajęć na nowy semestr wygląda tragicznie, ale mam nadzieję, że nie będę musiała wstawiać rozdziałów później niż w każdą niedzielę. 
Walentynki i tu was zaskoczę. Nic ciekawego i nic romantycznego w rozdziale. Mam wrażenie, że flaki z olejem, bo tak dawno nie pisałam. No, trudno. 
Kolejny rozdział z serii: trochę pierniczenia bez sensu, ale jeszcze jeden taki i zacznie się dziać w końcu akcja. 
***
Znów ten sam sen.
Idę przed siebie, wokół tylko ciemność. Wiem kogo za chwilę spotkam, dlatego się nie boję. Z mroku powoli wyłania się kobieca dłoń. Próbuje mnie chwycić, ale chybi i znika w pustce. Idę dalej. W głowie słyszę dziecięcy płacz. Krzywię się na ten dźwięk – rozsadza mi głowę. Mimo tego kontynuuję podróż, bo wiem kogo za chwilę spotkam. 
Ciemność zaczyna stopniowo przechodzić we wszystkie odcienie szarości, aż w końcu zostaje oczyszczona przez światło. Białe ściany zaczynają razić mnie w oczy, dlatego jestem zmuszona zasłonić twarz dłonią. Szybko przyzwyczajam się jednak do nowego, optymalnego środowiska. Nie jestem zaskoczona, gdy dostrzegam z oddali falujące na wietrze, blond włosy. To moja matka. Stoi w białej sukience, która idealnie wpasowuje się w tło. Nigdy jej takiej nie widziałam. Może została po śmierci aniołem?
Idę spokojnie przed siebie. Wiem, że i tak mi nie ucieknie. Czeka na mnie. Z tym samym, poważnym wyrazem twarzy co zawsze. Chce mi coś przekazać. Zazwyczaj widzę tylko poruszające się usta, nie padają żadne słowa. Tym razem jest jednak inaczej. Gdzieś w głębi mojej świadomości odzywa się cichy głos niosący za sobą echo. Początkowo brzmi niewyraźnie, potem nabiera siły. Wyraźnie słyszę słowa Calanthe.
„To nie jest twój świat”
Zatrzymuję się w miejscu. Mój głos przeszywa białą przestrzeń.
– Jak to nie mój?
I nagle znika, tak samo jak jasne tło i cały, nieskomplikowany obraz snu. Gdy znów wpadam w ciemność, słyszę przeraźliwie ogłuszający śmiech Gabrielle i płacz mojego syna. 
Zrywam się z łóżka, początkowo nawet nie mając świadomości, że mój krzyk wymknął się poza sen. Drę się na cały pokój, a zimny pot spływa po moim czole.
– Uspokój się! – słyszę głos Nathiela. Prawdziwego Nathiela. Prawdziwego? 
Demon chwyta mnie za ramiona i patrzy z powagą w oczy. Mam ochotę uciec. Z trudem powstrzymuję się od wyrwania z jego silnego uścisku. Bliźniaki przejęły moją rolę i zaczęły krzyczeć ze swojego łóżeczka. 
– To tylko zły sen.
Robię wielkie oczy. Zły sen? Może złym snem jest to, co przeżywam teraz? Ten perfekcyjny, spokojny świat… może jest kłamstwem? 
„To nie jest twój świat”.
Odrzucam dłonie Nathiela i kładę ręce na głowie, próbując się jakoś uspokoić. Czuję, że powoli wpadam w panikę.
– A jeśli nie jesteś tym Nathielem, który powinien przy mnie być? 
Mój głos jest łamiący i ochrypły. Jestem przerażona tym jak mówię. Jeszcze chwila i pomyślę, że ja też nie jestem prawdziwa. Że nic nie jest prawdziwe.
– O co ci do cholery chodzi?
Auvrey po raz pierwszy od dłuższego czasu zabrzmiał jak prawdziwa wersja siebie. Był zirytowany, z trudem utrzymywał nerwy na wodzy. Może zabrzmi dziwnie, ale właśnie to mnie uspokoiło. 
Może mi odbija? Tak po prostu coś się ze mną dzieje. Prawda, jestem pół demonem, ale to nie znaczy, że moje zdrowie nigdy nie szwankuje. 
Do pokoju wpada Joanne. Spała na dole. Wygląda na zaniepokojoną. Roztrzepane włosy na jej głowie i podkrążone oczy przypominają mi moją matkę za czasów dzieciństwa. Zawsze przybiegała do mnie, kiedy płakałam lub zrywałam się ze złego snu. Teraz nie mogło być inaczej. Ta scena była do bólu prawdziwa. 
„To nie jest twój świat”.
Głos Calanthe znów krąży po mojej głowie, dudniąc w niej echem. Wzbiera się we mnie potężna złość. Mam ochotę krzyknąć, żeby się zamknęła, że to moje życie, że to mój dom. Joanne istnieje, bliźniaki narodziły się w zimie, Nathiel po prostu wydoroślał, a czas przypadkiem stanął w miejscu.
Wstrzymałam dech.
Czas stanął w miejscu. 
Codziennie za oknem był ten sam widok, codziennie o tej samej godzinie przychodził młody chłopak z gazetą i nigdy nie trafiał nią pod drzwi. Joanne zawsze wychodziła do sklepu o godzinie 14 i machała mi ręką, Nathiel codziennie rano całował mnie w policzek i mówił: „dzień dobry”, bliźniaki płakały o tych samych godzinach, zawsze na obiad w poniedziałek była sztuka mięsa, pies sąsiada ujadał na Auvreya, miska na stole w kuchni wciąż była pełna ciastek. Czas się zapętlił.
Znów spanikowałam. Przesunęłam się aż na sam róg łóżka i zakryłam twarz dłońmi. 
– Chcę wiedzieć co jest ze mną nie tak – szepnęłam bezradnie.
Na szczęście nikt w tym momencie mnie nie dotknął. Woleli zostawić mnie w spokoju. W końcu gdyby ktoś mnie ruszył, mogłabym go uderzyć. I wtedy zniszczyłabym ten popieprzony, perfekcyjny świat.
– Pomożemy ci, Lauro – usłyszałam kojący głos obok ucha – Zabierzemy cię do lekarza. Jutro rano.
Milczałam, coraz bardziej się w sobie zamykając. Panika wciąż mi towarzyszyła, tak samo jak słowa Calanthe.
„To nie jest twój świat”.
A jeżeli naprawdę nie był? Gdzie jest wobec ten prawdziwy i jak wyrwać się z zapętlonej perfekcji? Czy ktoś jest mi w stanie pomóc? Chcę wrócić, zapomnieć, żyć jak dawniej. Chcę problemy, chcę dziecinnego i leniwego Nathiela, chcę moje dzieci, które nie będą przypominać lalek. Nie proszę o wiele.
To nie jest mój świat.
***
Trasa za każdym razem była taka sama.
Najpierw kuchnia, potem salon, wejście po schodach, zejście po schodach, łazienka, znów salon, kuchnia i tak w kółko. Gdy tylko zmienił choć trochę drogę, Aura zaczynała drzeć się wniebogłosy. Co za dziwne dziecko. Jeszcze trochę i zacznie patrzeć w jakim miejscu i na jakiej desce stawiał kroki.
Miał już dosyć. Jego córka nie zamykała się od kilku godzin. Zrobiła mu piękną pobudkę o równej północy, wyjąc jak pies do karetki przejeżdżającej obok domu. Była już trzecia w nocy i choć twarz miała purpurową od krzyku, wciąż nie straciła sił na darcie się. Skąd w tym niemowlęciu brała się taka energia? Dzieci w jej wieku zazwyczaj większość czasu przesypiają. 
Żeby sprawdzić czy aby na pewno nie dolega jej żadna, ludzka choroba, wybrał się do lekarza. Była wtedy spokojna i przykładna jak nigdy. Na miejscu dowiedział się, ze jest pięknym przykładem zdrowego i dobrze rozwijającego się niemowlaka. Zaledwie pół godziny po wyjściu, Aura zaczęła swój koncert. Wciąż dręczyła go myśl, że wiedźmy maczały w tym palce, z drugiej strony: może właśnie taką osobą była. Małą, rozpłakaną, wredną i niemożliwą dziewczynką. Nie mógł jej za to winić. Nie miała świadomości tego kim jest, była za mała. Pozostało mu cierpliwie znosić jej płacze i być przy niej w każdym, złym momencie.
Nathiel westchnął ciężko i przetarł zmęczone oczy dłonią. 
Zazwyczaj lubił stać przed lustrem i wgapiać się w swoje odbicie. Gdy zobaczył je teraz, dobrowolnie uciekł z łazienki. W żadnym stopniu nie przypominał dawnego siebie – tego żywego, energicznego łowcy cienia, który by skopał dupska demonom. Teraz nawet o nich nie myślał. Myślał o swojej córce. Czuł się taki cholernie dorosły, że aż go to przerażało.
– Aura, błagam cię, ucisz się, ja też kiedyś muszę spać, wiesz?
Ochrypły, zmęczony głos z trudem przebił się przez głośny płacz. 
Podkrążone oczy były tylko w połowie otwarte. Szmaragdowy blask był przytłumiony, włosy roztrzepane bardziej niż zwykle, koszulka potargana i pognieciona, pielucha zwisająca z ramienia cała obśliniona i mokra, twarz wyjątkowo blada. Po raz pierwszy Nathiel wyglądał po prostu jak zwykły człowiek.
– Aura – imię jego córki zabrzmiało wyjątkowo błagalnie. Jedna z bliźniaczek była jednak bezwzględna. Na dźwięk swojego imienia zaczęła drzeć się jeszcze głośniej.
Demoniczny ojciec nie mógł już ustać. Był zmuszony usiąść na sofie. Długo tam jednak nie posiedział, bo zaraz rozległ się dzwonek do drzwi. Co za idiota wali do niego o tak późnej porze? Nie miał zamiaru otwierać. Jeśli to demon to wszedłby oknem, jeśli to Sorathiel, zadzwoniłby telefonem, podobnie jak la bonne fée. Jednak walenie w drzwi nie cichło, a było coraz głośniejsze. 
– Policja, proszę otworzyć!
Nathiel przybrał pokerową minę. Naprawdę? Serio? Policja? Dlaczego? Niczego złego ostatnio nie zrobił, a jeśli zrobił, zgrabnie ich omijał. A może go namierzyli? Niemożliwe. 
Demon z trudem podniósł się z sofy. Aura na chwilę umilkła – teraz tylko chlipała pod nosem wgapiając się w twarz swojego ojca i czekając na jego ruch.
Nathiel otworzył drzwi i uniósł brew do góry. Dlaczego miał się bać jakiś dwóch, grubych knypków w mundurze? Był ponad nimi.
– Co? – spytał niemiło zmęczonym głosem.
– Dostaliśmy powiadomienie od sąsiadów o tym, że codziennie bez przerwy słychać płacz dziecka. 
Auvrey milczał przez dłuższą chwilę, próbując przetrawić informacje.
– Że niby robię własnej córce krzywdę? – spytał, unosząc brew do góry – Pogrzało ich chyba! Od kilku dni nie śpię, żeby tylko ją uspokoić, a oni nasyłają na mnie policję?! 
Wezbrał się w nim potężny gniew. Jeszcze trochę i uwolni swoje demoniczne moce. Przeklęci ludzie. Gdy ktoś się stara i tak uznają, że robi coś źle. Pozabijałby ich wszystkich. Doskonale wiedział, że sąsiedzi go nie lubili.
– Pieluchy noszę na ramieniu, butelkę z mlekiem mam w kieszeni, wyglądam jak trup, no, oczywiście wciąż seksowny trup, w lodówce mam tylko jedno, przeterminowane piwo, kawałek sera i chleba i pięć milionów litrów pieprzonego mleka! Mój dom wygląda jak żłobek dla niewychowanych niemowlaków, wszędzie walają się zabawki, gazety o dzieciach i inne pierdoły, moja niedoszła żona leży w szpitalu, bo jest w śpiączce, a brat bliźniak mojej córki został porwany! I ja jestem złym ojcem?! – krzyczał. 
Nie obchodziło go, że była 3 w nocy. Niech wszyscy usłyszą co ma do powiedzenia. Widział, że ciekawskie głowy wychylały się z sąsiedzkich okien.
Jeden z policjantów wystawił przed siebie ręce.
– Spokojnie – powiedział – Może powinien pan wziąć swoją córkę do lekarza?
– Byłem i powiedział mi, że to najzdrowszy niemowlak na świecie – syknął demon. 
Aura patrząc na dwóch panów policjantów znów rozpoczęła swój koncert. Tym razem Auvrey jej jednak za to dziękował. Przynajmniej się od niego odczepią jak będą słyszeć jej płacz.
– Dobrze, w takim razie proszę starać się uciszyć swoją córką, sąsiedzi narzekają na zakłócanie spokoju – odezwał się drugi policjant, pochylając się do przodu – Też mam kilkumiesięczną córkę i wiem jak dzieci dają popalić.
To trochę uspokoiło Auvreya. Grzecznie pożegnał się z policjantami i wrócił do salonu, gdzie raz jeszcze rzucił się na sofę. Drżącą dłonią przeczesał włosy. Płacz wżynał się w jego mózg przez co zaczynała boleć go głowa. Pierwszy raz w życiu poczuł się jak prawdziwy człowiek. Zmęczony, senny, bezradny i z bólem głowy, co było rzadkością u demonów, gdyż zazwyczaj nie dotykały ich ludzkie dolegliwości. Jak widać, w niektórych przypadkach się objawiały. Było coś jeszcze. Coś, co powoli wydostawało się z jego wnętrza. Ogrom problemów, brak Laury, zaginięcie Nate’a, płacząca do późna Aura. To wszystko sprawiło, że choć nie chciał i bardzo się tego wstydził, w jego oczach pojawiły się łzy.
– Do cholery – syknął przez zaciśnięte zęby, starając się je otrzeć dłonią – Widzisz co ze mną robisz, Aura? – warknął – Z tobą nie jest mi lżej, a mimo tego siedzę tu kolejną godzinę, kolejny dzień i się z tobą męczę. Doceń to i zamknij się wreszcie – poprosił.
Bliźniaczka Auvrey zaczęła wpatrywać się uważnie w jego twarz. Jej głośny płacz powoli zaczął przeradzać się w ciche kwilenie, zupełnie, jakby rozumiała powagę sytuacji lub… po prostu stała się śpiąca. Jej małe ustka rozszerzyły się w dziecięcym ziewnięciu.
– Teraz to zadziałało – burknął – Okrutna. Po swojej matce.
Niemowlęce, zielone oczka zaczęła dopadać senność. Powieki raz się zamykały, raz otwierały. Kwilenie stawało się coraz cichsze.
Laura. Gdyby tu była, wszystko byłoby prostsze, ale wolała zniknąć w innym świecie. Jeżeli się obudzi, nigdy więcej nie będzie chciał mieć dzieci. Nie ze względu na to jak zachowuje się jego córka, a na to, co znów może stać się z Laurą. Bliźniaki mu wystarczą – tak, wciąż wierzył, że Nate do niego wróci. Że wróci do NICH, a wtedy będą cieszyć się swoją własną, małą rodziną.
Nathiel westchnął bezradnie. Poszedł za śladem córki i zamknął oczy. Jej drobne ciałko przytulił do swojej klatki piersiowej. Powoli usypiała, podobnie jak on. Łzom na szczęście nie udało się uwolnić. Spłynęły gdzieś pod powiekami, dzięki czemu zachował męską dumę. Przecież nie płakał odkąd zjawił się w progach organizacji Nox. Nie mógł. 
Samotna kropla rozpaczy potoczyła się po jego poliku. Zignorował ją, uznał za nieswoją. To Laura płakała gdzieś daleko stąd i chciała się uwolnić. Cierpiał za nią. 
Dłoń rozburzyła chaotyczną fryzurę w jeszcze większym stopniu. To nie on płakał. To nie on będzie płakał. Jeszcze nic nie jest stracone, tak wiele ma do odzyskania. Musi tylko wyciągnąć po to rękę. Był optymistą, wiedział, że zawsze po deszczu wychodzi słońce. Nawet po długotrwałej ulewie. No, chyba, że byliśmy na Grenlandii, wtedy wszystko było chłodne i przypominało duszę Laury.
Nathiel uśmiechnął się krzywo na boku. 
Powoli zaczynał myśleć o głupotach. Głupoty? Zdaniem Laury nie było dnia w którym by nie użył jej mocy. Może miała racje. Może to los podsunął mu takie życie, żeby go zmienić, żeby zmądrzał. Otóż nie, nie zmieni się. Nie miał problemu z kompleksami. Uważał siebie za idealnego pod każdym względem. Jest silny, twardy i zawsze daje sobie radę. Nawet teraz Aura dzięki niemu umilkła. 
Błoga cisza opanowała jego serce i mózg. W końcu sam mógł wypocząć.
– Dobranoc, Aura – szepnął, przechylając głowę na oparcie sofy. 
Wychodzi na to, że zaśnie dziś ze swoją córką w pozycji siedzącej na kanapie. To nic. Ważne, że w końcu osiągnął upragniony spokój. 
Ostatni jęk dziecięcej rozpaczy rozległ się po pokoju, a potem dwójka Auvreyów pogrążyła się we śnie. Błogim, niezmąconym niczym śnie.
***
Czekał, czekał, czekał i jeszcze raz czekał.
Ile można było spać? Chyba nie użył na niej zbyt wiele swojej rozkazującej mocy? Mogłaby w końcu otworzyć oczy. Strasznie mu się nudziło. Przekopał już wszystkie szuflady z jej słodką bielizną w kwiatki i serduszka, przekopał każdy zakątek w pokoju w poszukiwaniu jakiś intymnych wyznań na kartkach z pamiętnika, wyjadł połowę lodówki przez co magicznie opustoszała i nawet zdążył wziąć kąpiel z pianą wylewającą się z wanny, a ona wciąż miała zamknięte oczy i spała w najlepsze. Nie miał już motywacji na czekanie.
Demon przysiadł na boku łóżka i nachylił się nad swoją ofiarą. Długo wgapiał się w jej twarz próbując samym spojrzeniem zbudzić ją ze snu to jednak nic nie dawało. Magia rozkazu nie działała przy zamkniętych oczach, to chyba całkiem logiczne. 
Do rytuału budzenia dołączyło molestowanie bladego polika. W równych odstępach tykał ją w miękką masę, która zazwyczaj rumieniła się na jego widok. To także nic nie dało.
Odrobinę zirytowany oddalił się od niej. Zostało mu po prostu niecierpliwie czekać. 
Gdyby dobrowolnie mu się oddała, zapewne nie musiałby usypiać jej na siłę. Ale gdzie tam. Lepiej się wykrwawić na śmierć niż dać się opatrzyć demonowi. Bo demony są takie straszne i złe i wysysają krew ze wszystkich ran, a potem człowiek staje się przez nich skórką od banana. Może jeszcze skórką od banana zombie, która potem też wysysa innym ludziom krew. Niech żyje apokalipsa demonów.
Hej, gdyby nie on, naprawdę wykrwawiłaby się na śmierć! Co prawda zdolności leczniczych nie posiadał wcale, ale miał nadzieję, że założenie jakiegoś ludzkiego opatrunku i nafaszerowanie sennej Patricii miksturami znalezionymi gdzieś pod ręką da efekty. Na razie spała spokojnie, a rana wcale nie zamierzała się otwierać (może się go bała), można więc uznać, że jego misja mająca na celu tylko i wyłącznie odwdzięczenie się za pomoc została wypełniona. Niech żyje Soriel.
W ramach jakże hucznego świętowania, chłopak zdjął z siebie koszulkę. Nie mógł się doczekać, kiedy ta królicza panna nareszcie otworzy oczy i zobaczy go z nagą piersią. Uwielbiał ją zawstydzać. Doskonale wiedział, że choć będzie starała się to ukryć i tak dostrzeże na jej twarzy rumiane plamy. Zawstydzanie Patricii było całkiem niezłą zabawą. Ostatnio rozważał nawet stworzenie jakiegoś notesu i wpisywanie do niego tekstów, które zawstydziły dziewczynę oraz ilość zawstydzeń w ciągu 24 godzin. Mógłby na przykład stawiać sobie za zadanie, że codziennie będzie onieśmielał ją o jeden raz więcej, a potem podsumować to w jakiś dobitny sposób: na przykład na dobre zakończenie ich znajomości pocałować ją w usta. Wtedy zapewne zemdlałaby z wrażenia. I nie byłaby oczywiście pierwszą, która to zrobi. Kobiety za nim szalały.
W czasie, gdy Soriel zajmował się liczeniem pojedynczych włosków na swojej klatce piersiowej, na dole rozległ się głośny trzask otwieranych drzwi. Zaintrygowało go to. Jego usta od razu rozszerzyły się w piekielnym uśmiechu. To musiała być któraś z tych przedziwnych przyjaciółeczek Pat, których nigdy nie widział na oczy. No, poza tą jedną, co przeszkodziła w ich wspólnej, jakże romantycznej kąpieli. Zastanawiał się czy ma się w tym momencie nachylać nad dziewczyną i udawać, że chce jej coś zrobić, a może wyjąć z kieszeni nóż i przyłożyć jej do gardła, żeby nastraszyć jej koleżankę. Nie zdążył jednak tego rozważyć. Kroki, które rozległy się po schodach były zbyt szybkie, ten ktoś musiał tu biec. Paliło się?
W niedługim czasie drzwi rozwarły się z głośnym trzaskiem, a z ust nowo przybyłej osoby wydobył się pisk przerażenia. Cóż, najwyraźniej nie musiał niczego robić, żeby wydawać się sprawcą śpiączki dziewczyny. Madlene i tak uznała go za winnego. Nie spodziewał się jednak, że ta psychopatka nagle otworzy usta i zacznie śpiewać. Najpierw zaczął się zastanawiać kto śpiewa w takich chwilach i robi z siebie debila, ale zagadka została rozwiązana dosyć szybko.
Zostaw ją, przepadnij, niech rany się otworzą, twoje niecne plany w nicość odłożą – zaśpiewała drżącym, lekko fałszującym głosem. Soriel nie spodziewał się, że coś takiego w ogóle zadziała, a jednak. Wszystkie rany, które trzymały się go od czasu spotkania z demonicą w klubie, nagle znów zaczęły być żywe i bolesne. Nie mógł powstrzymać się od syknięcia. Ból był na tyle silny, że przetoczył się z łóżka na drugą stronę i upadł na podłogę. Otwierające się na raz rany były zdecydowanie bardziej bolesne niż stopniowo zadawany ból. W tej sytuacji był kompletnie bezradny, mógł się tylko skulić z bólu.
– Co on ci zrobił?!
Madlene dobiegła do łóżka swojej przyjaciółki w przeciągu sekundy. Nie zważając na to, że jest pogrążona we śnie, chwyciła ją za ramiona i zaczęła nią potrząsać w panice. Oczywiście nie dostała wiadomości zwrotnej. 
Miał szansę. 
Szmaragdowe oczy przeniósł w stronę półki, gdzie leżał talerz po obiedzie w raz z nożem i widelcem. Nie miał zbyt wielkiego wyboru, ale jeżeli już miał sprawiać komuś ból, zdecydowanie wolał zrobić to tępym nożem. 
Jego dłoń jak cichy, polujący wąż ruszyła ku broni.
Ta dziewczyna nie mogła być człowiekiem, tak samo jak człowiekiem nie mogła być Patricia. Obydwie miały coś do ukrycia i zdołał się już tego domyślić. Chciały zachować to w tajemnicy? Nie był głupi, miał już styczność z podobnym rodzajem magii. Musiały być wiedźmami. 
Nóż nareszcie trafił do ręki Soriela, a stąd była już prosta droga do zemsty. 
Madlene wciąż potrząsała swoją przyjaciółką, co nareszcie zaczęło dawać jakieś efekty. Zielone oko Pat otworzyło się z trudem i spojrzało na nią pytająco. Po co budziła ją w środku nocy ze snu? Coś się działo?
W tym samym momencie Soriel rzucił się na swoją oprawczynię z nożem. Patricia zdążyła tylko otworzyć oczy i krzyknąć. Na szczęście Madlene miała dobry refleks. W ostatniej chwili zdołała odbić atak z pomocą lampki nocnej, która niechybnie straciła swoje życie. Rozbite szkło wylądowało na kołdrze. Dwaj wrogowie patrzyli sobie w oczy z nienawiścią.
– Brawo, wiedźmo – syknął demon, napierając nożem na tarczę jednej z la bonne fée. 
Patricia, która była między nimi zbladła.
– Och, a więc już się domyśliłeś – zironizowała niebieskooka, uśmiechając się krzywo – I nie wiedźma, tylko la bonne fée.
– Co za różnica – prychnął – Nieważne kim jesteś i tak cię zabiję.
– Zobaczymy kto będzie szybszy.
– Koniec! – pisnęła Patricia. W akcie desperacji położyła ręce na ramionach obydwu walczących i dzięki odpowiedniemu przewodowi magii, częściowo ich zamroziła. Nie mogli się ruszyć, ale wciąż mogli mówić i patrzeć się na siebie nienawistnie. Sorielowi wyrwała z rąk nóż, Madlene wyrwała przekrojoną wpół lampkę.
– Nikt nie będzie walczył w moim domu! 
Auvrey w żaden sposób się tym nie przejął. Spojrzał na nią swoimi przeszywająco chłodnymi, szmaragdowymi oczami. Nigdy nie wyglądał tak jak teraz. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominał żądnego zemsty demona. Patricię przeszły ciarki.
– Wiedźmy, co? – spytał z pogardą – A więc ty i wszystkie twoje przyjaciółeczki o których tak gadasz jesteście wiedźmami.
Nie odpowiedziała. Odwróciła wzrok i spojrzała w ścianę.
– Gadaj! – wykrzyknął wzbudzony demon, przez co aż podskoczyła do góry.
– Nie rozkazuj jej! – zawtórowała mu nerwowo Madlene.
– A ty mi, wredna suko.
Obydwoje spojrzeli na siebie nienawistnie. Patricii zostało tylko westchnąć. 
Cóż, wydało się, chyba nie ma potrzeby kryć się z tym, że jest czarodziejką. To nie jest nic złego. La bonne fée pomagają, a nie zabijają, jednak od zawsze żyły w ukryciu. Ostatnio zbyt często muszą ujawniać swoje prawdziwe oblicze.
Westchnęła.
– Tak, jesteśmy la bonne fée i nie widzę z tym żadnego problemu. Wiedźmy są złe, my nie – odpowiedziała spokojnie.
– Demony z natury też są złe.
Soriel uśmiechnął się diabelsko. Za ten uśmiech dostał poduszką w głowę.
– Nie obchodzi mnie to! W moim domu nikt nie będzie zły, a więc macie przestać w tej chwili!
Niebieskooka la bonne fée i demon, pierwszy raz wydawali się być zgodni. Prychnęli, nachmurzyli się i odwrócili od siebie wzrok, jakby się na siebie obrazili. Pat przypominało to scenę z przedszkola, kiedy dzieciaki pokłóciły się o jakąś zabawkę – ostatecznie nie wygrał nikt, ale został foch.
Pewna, że nie rzucą się na siebie, roztopiła swój hamujący ruch lód. Przez chwilę patrzyła na nich niepewnie i czekała na reakcje, jednak nie atakowali siebie nawzajem. Całe szczęście.
– Chciała mnie zabić – odezwał się Soriel, spoglądając na blondynkę spode łba.
– A on chciał cię zgwałcić!
Patricia zbladła. 
– Gdzie ty tu gwałt widziałaś, wiedźmo?! – wykrzyknął oburzony demon.
– W twoich oczach, gdy nachylałeś się nad nią bez koszulki! Prawie ci ślina z gęby ciekła!
– Tobie na widok Patricii też cieknie!
– To moja przyjaciółka, demonie brzydki!
– Jestem cholernie przystojny! Najprzystojniejszy, wstrętna wiedźmo z elfami uszami!
Mad wydała z siebie oddźwięk zaskoczenia mieszany z urazą. Swoje uszy zasłoniła dłońmi. Najwyraźniej musiał trafić w czuły punkt.
– Odwal się od moich uszu!
– Odwal się ode mnie!
Pat westchnęła bezradnie i przyłożyła dłoń do czoła. Ile jeszcze będą się tak kłócić? Zaczynała boleć ją głowa. 
Powoli przestawała ich słuchać. Wymyślne obelgi mieszały się ze sobą w powietrzu, tworząc nieprzyjemną atmosferę. Co miała zrobić? Doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że zwykłe „bądźcie cicho” nie pomoże. 
– Wiedźma-wariatka!
– Demon-gwałciciel!
– Idź fałszuj gdzie indziej!
– Idź kopać w szufladach z majtkami u kogo innego!
Patricia powoli zaczęła tracić cierpliwość, na szczęście kłótnia zakończyła się zanim wybuchła. Widziała jak Soriel otwiera usta i szykuje się do mocnego ataku słownego, jednak zamiast wyrzucić z siebie słowa, syknął z bólu i skulił się na łóżku. Rękami objął swój brzuch. Starał się nie wyglądać tak, jakby cierpiał. Ironiczny uśmiech mieszany z cierpieniem wyglądał jednak dosyć zabawnie i niepokojąco.
– Soriel, wszystko w porządku? – Pat pochyliła się nad nim ze zmartwieniem.
– Ta idiotka otworzyła mi wszystkie rany – syknął.
– I dobrze ci tak – odpowiedziała szybko Mad, zakładając ręce na piersi.
– Idealnie – przyznał nagle z szerokim, diabelskim wręcz uśmiechem Soriel – Wiesz dlaczego? – spytał i uniósł brew do góry. 
Madlene nie była głupia i domyśliła się, że popełniła błąd. Zanim go zaatakowała był prawie zdrowy, co oznaczało, że jego obietnica złożona na początku Patricii zbliżała się w stronę spełnienia (chodziło tu o to, że miał się wynieść gdy wyzdrowieje). Gdy sprawiła, że wrócił do stanu początkowego, wypełnienie obietnicy cofnęło się. Soriel znów był ranny, a więc Patricia dalej będzie mu pomagać. 
Przeklęła pod nosem. 
Niestety, przegrała tą wojnę. 
Z krzywym uśmiechem zaczęła się przyglądać jak jej przyjaciółka otacza go troską. I pomyśleć, że w takich chwilach nie myślała o sobie. Przecież sama była ranna.
– Opatrzę cię!
– Nie musisz, sama powinnaś leżeć.
– To ty powinieneś leżeć! Już! Do łóżka! Albo zaciągnę cię tu siłą!
– Tak bardzo mnie pragniesz w swoim łóżku?
– Soriel!
Madlene westchnęła i przymknęła oczy. Musiała się nauczyć trafnie podejmować decyzje i przede wszystkim myśleć, gdy kogoś atakuje. Zazwyczaj gdy jej przyjaciele byli zagrożeni, nie patrzyła na to co robi, po prostu chciała ich bronić. Tymczasem Soriel nawet nie chciał zrobić Patricii krzywdy. Doskonale się dogadywali, co było aż podejrzane. Może ten przeklęty demon nie był taki zły?
Spojrzała ukradkiem na jego obrzydliwie uwodzicielski uśmiech i skrzywiła się. Nie, był zły i nie zmieni o nim zdania. Demonom znikąd nie należy ufać, tym bardziej wtedy, kiedy departament szykuje się do ataku na łowców. Równie dobrze Soriel mógłby być ich posłańcem. Muszą uważać. Ona musi uważać. Patricia bezgranicznie mu przecież ufa. 
Tak, stawała się już przewrażliwiona. Wystarczyły trzy nieodebrane połączenia i już pędziła jak na wojnę z tuzinem demonów z sercem na dłoni. Musi być czujna, ale musi się też uspokoić.
Biorąc głęboki wdech, starsza la bonne fée podniosła się z krańca łóżka i uśmiechnęła do swojej przyjaciółki. Soriela starała się ignorować.
– Muszę coś jeszcze zrobić – stwierdziła grzecznie – Ale jeżeli coś się będzie działo lub ten kretyn-demon będzie chciał ci zrobić krzywdę, mów. Będę do ciebie dzwonić. Jeśli nie odbierzesz po trzecim połączeniu, wpadnę tu – spojrzała na nią z powagą.
– Jesteś przewrażliwiona, Mad – powiedziała niewinnie Patricia, starając się jej nie urazić.
Jej przyjaciółka nie odpowiedziała, w końcu doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Już bez słowa ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Na pożegnanie machnęła tylko ręką.
Gdy Soriel i Patricia zostali sami, długo milczeli, wsłuchując się w kroki oddalające się na schodach. Dopóki drzwi na samym dole nie zatrzasnęły się za Madlene, patrzyli w skupieniu w różne strony. Jako pierwszy odezwał się demon, a miał przy tym przerażająco-diabelski uśmiech. Na pewno nie wyglądał na kogoś, kto może mieć dobre zamiary.
 – Mam nadzieję, że się mną zajmiesz jeszcze przez tydzień.
Patricię przeszły ciarki, choć tak naprawdę nie wiedziała dlaczego. Może to ten dziwny błysk w jego oczach? A może demoniczny uśmiech? Nie miała pojęcia. Nie wyglądał zbyt przekonująco i grzecznie. 
Nie zdołała wydusić z siebie żadnej odpowiedzi. Po prostu kiwnęła głową. W końcu była la bonne fée…

4 komentarze:

  1. Pierwsza! Witam!
    Czuję się tu tak obco... Z powrotem na bloggerze...
    Nie, żebym wracała. Po prostu chcę, żebyś wiedziała, że wciąż śledzę Laurę i całą resztę ferajny, tylko nieco to zaniedbałam. Dobra, zabieram się za te trzy (?) rozdziały, które ominęłam i serdecznie cię pozdrawiam! c:

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)

    Cieszę się, że Laura zdaje sobie w pełni sprawę z tego, że nie jest w rzeczywistości, w której powinna być. Tak powtarzalna rutyna jest niespotykana w zwykłym życiu, zrobiła się na tyle podejrzana, że blondynka zorientowała się, co nie gra. Miło, że pojawiła się Cal, strasznie za nią tęsknię.
    Nathiel! Mój Boże, wiesz, co się stało? Zakochałam się. W nim. Jeszcze mocniej. To możliwe?! Ukazany jako odpowiedzialny, dorosły bardziej człowiek niż demon, który zdaje sobie sprawę z własnej słabości! Moje serce się poddaje. Kocham go. Kocham to, jak opiekuje się córką, jak wierzy w szczęśliwą przyszłość. Wzruszył mnie.
    Mad i Soriel. Uprzedziłaś mnie, że ta dwójka nie będzie zbytnio za sobą przepadać, co widać w tym rozdziale. Słowne obelgi może trochę dotykają, ale podejrzewam, że za sprawą Pat mogą stać się z czasem jedynie przekomarzaniami.
    Da się dostrzec, że między Sorcią się coś rodzi. Więc mały romantyzm w tym rozdziale jednak jest.

    Życzę powodzenia w pisaniu! Dużo weny!
    Czekam na nn ^^
    Ściskam mocno!
    Miłych walentynek! <3

    OdpowiedzUsuń
  3. Obawiam się o Laurę. W tym świecie mogą chcieć ją wziąć za wariatkę, choć cieszę się, że zaczęła dostrzegać, że coś jest bardzo nie tak.
    Biedny Nathiel. Dorosłość daje mu popalić równie mocno co płacz Aury. Ogrom problemów, a świat nie chce tego dostrzec. Laura śpi, Nate przepadł, Aura płacze, wszystko jest nie tak.
    Za to część z Sorielem i la bonne fee zabawna i trochę rozluźniająca. Tak szybko to się nie pozbędą tego demona. Coraz bardziej widać, że to rodzina Nathiela:)
    Pozdrawiam
    Laurie

    OdpowiedzUsuń