niedziela, 29 lipca 2018

[TOM 3] Rozdział 63 - "Przemytnik mocy"

HA! I kto tu się pojawił po prawie miesiącu?! No, ja! Przyznaję, to był ciężki czas dla mojego pisarstwa, ale raz do roku muszę mieć taką przynajmniej miesięczną przerwę od pisania (najczęściej w wakacje, kiedy dosłownie nic mi się przez lipiec nie chce). Co prawda potem ciężko mi się wdrożyć (podobnie było z 63 rozdziałem WCSa...) i na początku mam wrażenie, że piszę o byle czym, no ale potem jakoś to idzie. Oczywiście jak to bywa w moim świecie, rozpiska znowu uległa zmianie, bo najlepsze pomysły wpadają w trakcie pisania. I znowu wydłużyłam tym samym rozdziały! Ciekawe, kiedy ja w końcu zakończę WCSa...
***

Nadzieja i wiara to obłuda – powtarzał zawsze Sorathiel. Po raz pierwszy zwątpił w ich istnienie w dniu, w którym utracił rodziców. Pamiętał to wydarzenie, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. Pachniało kwiatami wiśni, czekoladowymi lodami i świeżą, ludzką krwią.
Gdy rozszalały demon wbijał ostre pazury w pierś jego matki, wierzył w to, że nie przebił jej serca. Kiedy bezwładne ciało jego ojca padło u jego stóp, miał nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Dwie martwe kukły nieprzypominające rodziców ścieliły chodnik, który prowadził w stronę placu zabaw, a demon trzymał go za gardło, próbując wycisnąć z niego resztki życia. Nie bronił się. Chciał pójść śladem ojca i matki, którzy czekali na niego w odległej, choć bezpiecznej krainie pozbawionej demonów. Kiedy zamykał oczy, wyobrażał sobie, że znów idą po parku, trzymając się za ręce. Śmieją się do siebie, wymieniają radosne uśmiechy i jedzą wspólnie lody. W tym świecie nie było Nathiela, który był przecież żywy i stał nieopodal niego. Ostatnia jego myśl przepełniona nadzieją spłonęła w ogniu prawdy, gdy jego przyjaciel chwycił za exitialis Arthura Blythe’a i wbił go prosto w serce wrogiego demona. Sorathiel przeżył, ale jego rodzice już nigdy mieli nie otworzyć oczu. Dziecięca wiara i nadzieja poszły wraz z nimi do grobu, a on przekonał się o tym, że życie, które zawdzięczał mamie i tacie, już nigdy nie będzie normalne. Nie, póki będą w nim demony.

niedziela, 1 lipca 2018

[TOM 3] Rozdział 62 - "Niech zapłonie świat"

W moim życiu niewiele było momentów, w których traciłam całkowitą kontrolę nad ruchami działającymi na spółkę z mechanizmami spanikowanego umysłu. Choć moje trwanie splecione było na stałe z tchórzostwem, potrafiłam w krytycznych sytuacjach zachować zimną krew. Wszystkie te niebezpieczne sytuacje, z których wychodziłam z mniejszymi lub większymi ranami, dawały mi jednak drogę wyboru – teraz go nie miałam, a jedyne, co mogłam robić, to walczyć o swoje życie jak zwierzę oddane instynktowi przetrwania. W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czułam się jak bezradny człowiek, bo kiedy nie miałam już sposobności  chłodnego przemyślenia i zaplanowania starcia, po prostu atakowałam, próbując przeżyć.
Wiłam się w niewidzialnej sferze, którą przepełniała ciemność, próbując na oślep trafić demony, które wydrapywały na mojej skórze ujścia do krwawej rzeki samego serca. Jak dotąd nie wydałam z siebie żadnego dźwięku, który poświadczyłby o bólu. Bardziej martwiłam się o przetrwanie niż o zadawane rany. Gdzieś w tle rozbrzmiewał szaleńczy, nieprzerwany śmiech demonicy, która patrzyła na ten przezabawny pokaz człowieczej bezradności, ciesząc się rozrywką. Wiedziałam, że jeżeli dalej tak pójdzie, demony rozszarpią mnie na strzępy. Co jednak miałam zrobić? Nawet kopiąc i wymachując nożem w powietrzu niewiele mogłam zdziałać. Pokraki szarpały mną jak kawałkiem świeżego mięsa, wykłócając się o to, kto weźmie większy kawałek.
Próbowałam oczyścić swój umysł z paniki, znaleźć choć mały skrawek skupionych w sobie myśli, który umożliwiłby mi szybkie działanie, nawet według irracjonalnego planu. To na nic. Wola przetrwania była teraz silniejsza niż chęć skupienia się i intelektualnej ucieczki od zagłady.
Potężna łapa demona zdzieliła mnie po twarzy, zostawiając na niej długi, krwawy ślad. Zaraz po nim ranę poprawił drugi demon. Chwilę później pazury zagłębiły się w moim ramieniu, potem po lewej stronie piersi, blisko bijącego serca – na ten atak podskoczyło przerażone, na moment paraliżując wszystkie moje kończyny, które były ostatnią słabą drogą do ocalenia. Nie wiedziałam już, ile demonów mnie otaczało. Chwilami odnosiłam wrażenie, że była ich cała gromada, potem, że tylko dwa. Moje myśli kończyły się gdzieś na granicy omamów, które nie pozwalały mi na racjonalną obronę.