W moim życiu niewiele było
momentów, w których traciłam całkowitą kontrolę nad ruchami działającymi na
spółkę z mechanizmami spanikowanego umysłu. Choć moje trwanie splecione było na
stałe z tchórzostwem, potrafiłam w krytycznych sytuacjach zachować zimną krew.
Wszystkie te niebezpieczne sytuacje, z których wychodziłam z mniejszymi lub
większymi ranami, dawały mi jednak drogę wyboru – teraz go nie miałam, a
jedyne, co mogłam robić, to walczyć o swoje życie jak zwierzę oddane instynktowi
przetrwania. W tym momencie bardziej niż kiedykolwiek wcześniej czułam się jak
bezradny człowiek, bo kiedy nie miałam już sposobności chłodnego przemyślenia i zaplanowania
starcia, po prostu atakowałam, próbując przeżyć.
Wiłam się w niewidzialnej
sferze, którą przepełniała ciemność, próbując na oślep trafić demony, które
wydrapywały na mojej skórze ujścia do krwawej rzeki samego serca. Jak dotąd nie
wydałam z siebie żadnego dźwięku, który poświadczyłby o bólu. Bardziej
martwiłam się o przetrwanie niż o zadawane rany. Gdzieś w tle rozbrzmiewał
szaleńczy, nieprzerwany śmiech demonicy, która patrzyła na ten przezabawny
pokaz człowieczej bezradności, ciesząc się rozrywką. Wiedziałam, że jeżeli
dalej tak pójdzie, demony rozszarpią mnie na strzępy. Co jednak miałam zrobić?
Nawet kopiąc i wymachując nożem w powietrzu niewiele mogłam zdziałać. Pokraki
szarpały mną jak kawałkiem świeżego mięsa, wykłócając się o to, kto weźmie
większy kawałek.
Próbowałam oczyścić swój umysł
z paniki, znaleźć choć mały skrawek skupionych w sobie myśli, który umożliwiłby
mi szybkie działanie, nawet według irracjonalnego planu. To na nic. Wola
przetrwania była teraz silniejsza niż chęć skupienia się i intelektualnej
ucieczki od zagłady.
Potężna łapa demona zdzieliła
mnie po twarzy, zostawiając na niej długi, krwawy ślad. Zaraz po nim ranę
poprawił drugi demon. Chwilę później pazury zagłębiły się w moim ramieniu,
potem po lewej stronie piersi, blisko bijącego serca – na ten atak podskoczyło
przerażone, na moment paraliżując wszystkie moje kończyny, które były ostatnią
słabą drogą do ocalenia. Nie wiedziałam już, ile demonów mnie otaczało.
Chwilami odnosiłam wrażenie, że była ich cała gromada, potem, że tylko dwa.
Moje myśli kończyły się gdzieś na granicy omamów, które nie pozwalały mi na
racjonalną obronę.
– Wciąż nie masz dosyć, Lauro?
Jeszcze chwila i będziesz dziurawa jak ser – odezwała się piekielnie rozbawiona
Gabrielle. Aby pokazać swoją jawną pogardę dla ludzkości, kopnęła mnie boleśnie
w bok. I to był pierwszy raz, kiedy wydałam z siebie jęk bólu. Zaraz po tym
ciosie nastąpił kolejny i kolejny, a ja z każdym następnym miałam wrażenie, że
ostry obcas damskich butów wydrąża w moich żebrach krwawą dziurę, z której
ucieka cenna krew. Teraz każdy skrawek mojej skóry był jak gorejący materiał
składający się z nieskończonych cząsteczek bólu. Dziwiłam się, że wciąż
pozostawałam przytomna – już dawno powinnam uciec do krainy dziecięcych snów, z
której wybudzić mogłaby mnie tylko śmierć.
Jeszcze niedawno myślałam, że
uda mi się pokonać Gabrielle, a tymczasem tkwiłam tutaj, kopana i raniona,
niezdolna do jakiegokolwiek ruchu, kuląc się w sobie jak niemowlak dryfujący w
wodach płodowych. Zostałam potraktowana gorzej niż jakiekolwiek stworzenie,
które mogło stąpać po tej ziemi. Gorzej niż jakakolwiek rzecz, która została
wytworzona ludzkimi dłońmi. Gabrielle zniosła mnie do poziomu nieużywanego i
niechcianego przedmiotu, który po zniszczeniu można było wyrzucić tylko na
wysypisko śmieci. Gdybym miała w sobie choć trochę siły, choć trochę magii,
zapewne gniew wybuchłby we mnie ze zdwojoną siłą, uwalniając od ciągu bolesnych
ciosów, jednak ten kluczowy element mojego niedoszłego wyzwolenia siedział
gdzieś na dnie serca i zaledwie się żarzył, niezdolny do pochłonięcia ogniem
całego ciała. Powoli traciłam nadzieję na to, że uda mi się zmienić bieg
bezlitosnego losu. Choć nie chciałam dopuścić do swojej świadomości myśli, że
mogłam przegrać, podświadomie czułam, że właśnie tak miało się stać. Leciałam w
dół, prosto w czarną otchłań, która pragnęła zamknąć mnie w ostatecznym uścisku
lodowatych ramion.
Nie byłam na to gotowa.
Kiedy wydawało mi się, że mój
umysł powoli gasnął, wyciszając stopniowo demoniczne warczenie i kobiecy
śmiech, który rozlegał się już nie tylko w ciemnościach, ale i w mojej głowie,
nagle przez ten przyciszony harmider zaczął przedzierać się cieniutki głos –
początkowo lekki i delikatny jak najdroższy jedwab ocierający się figlarnym
koniuszkiem o skórę, wywołując na niej przyjemne dreszcze. Z czasem wdzierał
się jednak do mojej głowy mocniej, jak silny podmuch wiatru smakujący
ostrzeżeniem lub uderzenie niskiego dźwięku niesionego na splątanej w harmonii
pięciolinii. Ten dźwięk nie ranił moich uszu, choć jego delikatność przecinała
na wskroś wszystko to, co złe. Poprzez wirującą ciemność dostrzegłam strzępki rzeczywistego,
ludzkiego świata, który mienił się w moich oczach fragmentami szalejących na
wietrze liści i szarego nieba. Ten czysty obraz przecinały cierpiące demony,
trzymające się za głowy – ich szerokie paszcze otwierały się w ryku, lecz nie
wydawały z siebie żadnego bolesnego oddźwięku. Demoniczna agonia rozgrywała się
na moich oczach w towarzystwie słów niezrozumiałej dla mnie pieśni. Wtedy
zrozumiałam, że to nie moja wyobraźnia, tylko moc, w jej najczystszej,
najjaśniejszej i najurodziwszej postaci. Osoba, która z niej korzystała,
majaczyła się blado na czarnym tle, kierując w moją stronę dłoń.
Nagle cały chłód, jaki mnie
ogarniał, przemienił się w dobrze mi znane ciepło, którego uświadczyłam już
podczas ostatniej walki z wiedźmami. Wtedy spłynął na nas życiodajny deszcz
wywołany ostatnim zaklęciem, jakie wydusiła ze swoich płuc żywa czarodziejka.
Dzięki temu delikatnemu brzmieniu znów poczułam, jak ból odchodzi z mojego
ciała, a chaotyczna moc gwałtownie nawraca się w żyłach, wędrując przyspieszonym
rytmem do serca. Zachłysnęłam się ciepłem, które gwałtownie na mnie napierało –
to zupełnie odwrotny efekt do tego, który osiągnęła śpiewająca czarodziejka,
karząc demony za ich szaleńcze napastowanie.
Kiedy podniosłam się z klęczek,
chwytając ponownie za exitialis, poczułam
się jak nowonarodzona. Wtedy właśnie głos się urwał, a jego właścicielka
rozpłynęła się w rzadkiej mgle ulatującej się w ciemnościach. Skrawki
rzeczywistości znów pogrążyły się w demonicznej otchłani mocy, czułam jednak,
że ta powłoka nie była już taka potężna, jak wcześniej. Najwyraźniej Gabrielle
została osłabiona.
– Wypatruj linii mocy, które
będą ich otaczać, skup się, wyczuj ich energię – wyszeptał cichy głos do mojego
ucha. Mimowolnie skierowałam spojrzenie na zmęczone i pogrążone w bólu pokraki,
które rozkładały się teraz na niewidzialnym podłożu.
Rzeczywiście. Powrót mojej mocy
spowodował, że dostrzegałam teraz wyraźne kontury demonów, które wcześniej
próbowały mnie rozszarpać. Była ich cała piątka. Gdzie w takim razie znajdowała
się Gabrielle?
– Ukrywa się za swoją mocą, nie
mogę jej wykryć – usłyszałam niknące brzmienie. Wiedziałam już, że to ostatnie
zdanie, które wypowiedział śpiewający duch czarodziejki. Odtąd musiałam radzić
sobie sama.
Nie czekając na to, aż pokraki
pozbierają się po gwałcącym ich wrażliwe uszy ataku, machnęłam równomiernie
dłońmi od dołu do góry, zarysowując w powietrzu potężne fale, zderzające się ze
sobą w gwałtownym uścisku. Ten magiczny gest sprawił, że wszystkie demony
uniosły się w górę, uderzając o swoje przebrzydłe cielska. W momencie, gdy
opuściłam je w dół, rzuciłam się w ich kierunku z nożem, pozbywając się każdego
z nich z świetlistym uderzeniem energii. W przeciągu kilkunastu sekund
wszystkie pokraki rozpłynęły się w powietrzu, prawdopodobnie wracając do
miejsca, z którego wcześniej tutaj trafiły.
Nie zdążyłam nawet wziąć
głębokiego oddechu, a zostałam pociągnięta za włosy w tył. Poczułam w karku
nieprzyjemne strzyknięcie kości, i gdyby nie to, że odepchnęłam silnym
uderzeniem chaotycznej mocy moją oprawczynię, zapewne mogłabym udawać człowieka
bez głowy.
Głośne i nieludzkie, choć wciąż
kobiece warknięcie, wrzynało się w mój umysł.
– Pieprzony półdemon – syknęła
Gabrielle, której najprawdopodobniej przecięłam skórę. – Módl się o szybką
śmierć, bo tylko to ci zostało.
Wsłuchałam się w głośne
stąpanie butów, w porę odskakując w bok, nie spodziewałam się jednak, że mój
wróg dokona szybkiego zwrotu, rzucając w moją stronę mordercze wstęgi, które
oplotą się wokół mojej talii jak dwa węże boa, a potem uniosą mnie wysoko w
górę i uderzą z impetem o podłoże. Na moment zabrakło mi powietrza w płucach,
Gabrielle nie dawała mi jednak chwili na wytchnienie – chwilę później
powtórzyła ten gest.
Poprzez zamglone bólem oczy
dostrzegałam dwie wyróżniające się w ciemnościach wstęgi, które prezentowały
moc demonicy. Choć prowadziły prosto do niej, jej postać wciąż pozostawała dla
mnie niewidzialna. Jeżeli będzie używała swoich wstęg, mogę mieć szansę na atak,
ale co jeśli zmieni sposób walki? Co jeśli jej wściekłe ruchy okażą się tak
gwałtownie, że początek trzymanych przez nią wstęg całkowicie mi umknie?
Uderzając po raz kolejny o
twardą powierzchnie, nie miałam wyboru, jak zwyczajnie przeciąć je w powietrzu
swoją mocą. Kiedy to zrobiłam, opadły bezwolnie na dół, całkowicie odgradzając
mnie od demonicy, która zniknęła w ciemnościach.
Upadając twardo na ziemię,
syknęłam z bólu i jednoczesnej bezradności. Gabrielle mogła mną pomiatać w
nieskończoność, ja i tak wiedziałam, że moja moc w końcu się skończy, a Madlene
nie przyjdzie tutaj pomóc mi po raz drugi. Zapewne i tak wytraciła już słabe
pokłady swojej duchowej energii.
Musiałam myśleć.
Kiedy obcasy nakreśliły ścieżkę
prowadzącą prosto do mnie, moja dłoń mechanicznie skierowała się w stronę kieszeni.
Ten gest był tak bardzo obcy, tak bardzo niekontrolowany i przede wszystkim nie
mój, że postanowiłam mu w pełni zaufać. Na oślep wymacałam plastikową, malutką
fiolkę, która wciąż tam tkwiła. Zdążyłam przetoczyć się na prawą stronę, kiedy
Gabrielle naskoczyła na mnie z góry i uderzyła cienistą mocą w podłoże, w
którym zapewne powstało wgłębienie.
Leżąc na plecach, wyjęłam z
kieszeni fiolkę. Zawierała w sobie połowę zawartości zabarwioną na zieleń.
Mikstura odbudowująca. Gdy ją
spożywaliśmy w siedzibie czarodziejek, miała błękitny kolor. Wyjaśnienia
doszukałam się w tłumaczeniach jednej z la bonne fee, która z rozbawieniem
oznajmiła, że gdy potrząśnie się porządnie fiolką, mikstura zmieni nie tylko
swoją barwę, ale również właściwości. Z punktu widzenia walki, nie będzie już
ona w żaden sposób przydatna. No, chyba że ktoś będzie chciał wypalić oczu
swojemu wrogowi albo… sprawić, że jego szata zapłonie fosforyzującą zielenią.
To właśnie miało być
rozwiązanie. Fiolka z fluoroscencyjnym płynem połyskiwała delikatnie w
ciemnościach, przypominając mi o słowach Alexandry: „Raz polałam się taką
miksturą i nie dość, że wypaliłam sobie skórę na dłoniach, to jeszcze przez
kolejne dwa dni świeciłam się jak neony w burdelu. Trzeba z nią uważać”.
Słysząc kolejne gwałtowne kroki
odznaczające się stukotem obcasów, tym razem nie odskoczyłam na bok. Zrobiłam
to celowo. Chciałam, żeby moja przeciwniczka myślała, że ma nade mną przewagę. Tym
samym chwyciła mnie za włosy, podniosła gwałtownie do góry i uderzyła kilka
razy pięścią w brzuch. Choć robiło mi się słabo i miałam ochotę zwymiotować pod
jej nogi, powstrzymałam się przed tym, w końcu miałam inny cel.
Paznokciem podważyłam ukrytą w
mojej kieszeni fiolkę. Nie dbałam o to, czy Gabrielle zauważy mój niecny
występek. Po prostu chlusnęłam zieloną zawartością w miejsce, gdzie
spodziewałam się jej stóp. Już po chwili dwie wyraźne plamy w postaci
fosforyzowanych smug, otoczyły jej buty. Miałam tylko nadzieję, że płyn nie
wyżre materiału, a przy okazji jej skóry – to mogłoby mnie zdradzić. Na
szczęście Gabrielle pogrążona w radosnych uderzeniach, nawet nie zauważyła, że
teraz jej obuwie świeci jak dwie latarki w ciemnościach. Najwyraźniej było to
spowodowane tym, że ona we własnym stworzonym z czerni świecie, widziała
wszystko wyraźnie, ja widziałam tylko tę znamienną czerń, którą teraz
rozświetlała odrobina fluoroscencyjnego światła.
Uśmiechnęłam się krzywo pod
nosem, co moja przeciwniczka najwyraźniej zauważyła.
– Jeszcze masz siłę, żeby się
uśmiechnąć? – prychnęła, chwytając za moją szczękę i unosząc ją do góry. Bliżej
nieokreślone kości w moim karku i na twarzy niepokojąco strzyknęły. – Przecież
zaraz zginiesz – syknęła demonicznie, zaciskając swoje rozcapierzone palce jeszcze
mocniej na mojej szczęce.
– To się okaże – odpowiedziałam
z kpiną w głosie.
Gabrielle wydała z siebie
bliżej nieokreślony, niemal zwierzęcy dźwięk, który mogły wydawać tylko
wypełnione po same brzegi gniewem demony. Po tym rzuciła mną o podłogę i
przygniotła do niej kolanem, naciskając z całej siły na mój kręgosłup.
Jęknęłam, czując jak kości odmawiają posłuszeństwa. Do oczu mimowolnie naszły
mi łzy. Drżące dłonie wbiłam w podłoże, próbując walczyć z ogłuszającym mnie
bólem.
Musiałam wytrzymać.
– Pamiętam cię jako sukę, która
miała niewyparzoną gębę, ale teraz to już przesadziłaś. Każdy człowiek, który
ma w sobie choć trochę rozumu, po prostu by się zamknął, wiedząc, że za chwilę
może zginąć. Takie gadki na pewno ci nie pomogą – warknęła do mojego ucha.
Drugą ręką znów chwyciła za moje włosy i pociągnęła je w tył. Teraz kręgosłup
stał się łukiem, który ułożył się pod niebezpiecznym kątem zwiastującym pęknięcie.
Stłumiłam w sobie okrzyk bólu.
– Chciałam się nacieszyć twoim
gniewem w ostatnich chwilach życia – zironizowałam, plując pod jej stopy krwią,
która zdążyła zebrać się w moich ustach już przy wcześniejszych starciach.
Niespodziewanie Gabrielle
wybuchła szaleńczym śmiechem, a potem uderzyła moją głową w twardą
powierzchnię. Gdy myślałam, że już wystarczająco się wyżyła, ona zrobiła to
jeszcze raz, i jeszcze, i jeszcze. Wydawało się, że nie skończy, póki po prostu
nie stłucze mojej czaszki o twarde podłoże.
Nawet teraz odnosiłam wrażenie,
że ciemność wiruje w moich oczach.
– Będę cię torturować, patrzeć
jak z każdego skrawka twojego marnego ciała wylewa się słaba, ludzka krew, a z
twoich oczu ciekną łzy. Będę słuchać twojego nędznego zawodzenia i błagań,
żebym cię zostawiła. Ale wiesz? Ja ich nie posłucham, droga Lauro – zaśmiała
się niskim, prawie męskim głosem. – Czekałam na ten dzień przez wiele lat.
– I pomyśleć, że poświęciłaś
wiele swojego cennego czasu i myśli na kogoś, kto jest słaby – zaśmiałam się
słabo. W tym momencie zaczęłam kumulować w swojej dłoni moc. Skupiłam się na
tym, aby gotowe jej wątki oplotły się delikatnie wokół kostek demonicy. Zanim
ona znów uderzyła moją głową w ziemię, pociągnęłam za niewidzialne liny, które
sprawiły, że Gabrielle upadła na kolana. Chciałam się przeczołgać na drugą
stronę, ale ona w porę chwyciła mnie za kostkę i wbiła w nie swoje długie
pazury. Zacisnęłam usta i kopnęłam ją na oślep, mając nadzieję na to, że trafię
prosto w jej twarz. Sądząc po głuchym dźwięku, który wydostał się z jej płuc, prawdopodobnie
mój cel okazał się trafny.
Obolała przeniosłam się do
pionu. Czułam jak moje ciało się chwieje, ale nie pozwoliłam sobie na upadek.
Teraz byłam już zbyt blisko ostatecznego rozwiązania.
Skupiłam wzrok na poruszających
się w ciemnościach butach, na których odznaczały się drobne, zielone plamy.
Choć wirowały mi w oczach, podpowiadając, że długo nie ustoję w miejscu, to
jednak wciąż byłam w stanie dostrzec, gdzie Gabrielle kieruje swoje kroki.
Okrążała mnie, a oddźwięk jej obcasów niósł się po przeciwnej stronie, co
zapewne znów było wynikiem iluzji. Starałam się wyciszyć umysł i skupić
wyłącznie na wirujących plamach. Raz na jakiś czas spoglądałam w inną stronę,
aby nie zdradzić tego, że widzę przeciwniczkę. Byłam tak skupiona, że czułam w
skroniach bolesne pulsowanie.
– Myślę, że poświęciłam już
wystarczająco dużo czasu na zabawę z tobą – usłyszałam donośne, a równocześnie
niepokojąco łagodne brzmienie głosu. Tak brzmieli tylko potencjalni mordercy,
którzy szykowali się do ostatecznego ciosu. – Długo zastanawiałam się nad
skutecznym sposobem, który pomoże ci odejść w chwale, i wiesz na co wpadłam? –
Umilkła. Słyszałam, że coś podrzuca do góry. – Demony są w stanie wyczuć tę
broń na kilometr. Ma w sobie drażniącą moc, która w pierwszym zetknięciu może
zaniepokoić, ale jeżeli ktoś jest do niej przyzwyczajony… Cóż, wtedy nie robi
na nim dużego wrażenia – zaśmiała się, zataczają kolejny okrąg. – Na palcach
dwóch rąk mogłabym policzyć, ile razy ta broń mnie drasnęła. Wyczuwasz ją,
półdemonie? Czy może twoja moc jest zbyt słaba, żeby ją zobaczyć?
Nie musiałam jej czuć, żeby
wiedzieć, że to exitialis. To prawda,
że początkowo ten nóż napawał mnie dziwnym niepokojem, ale to uczucie szybko
minęło, gdy spędziłam z nim kilka dni. Nie widziałam w tym nożu tego, co
widziały pełnokrwiste demony. Nie byłam w stanie go nawet dostrzec – żadna
linia mocy nie okalała jego powłoki. To nie było jednak potrzebne.
– Milczysz. Próbujesz się
skupić, żeby mnie dostrzec? – spytała rozbawiona Gabrielle. – Świetnie. Być
może uda ci się mnie chociaż drasnąć. – Na zawołanie demonica machnęła nożem i
trafiła mnie w ramię. Widziałam ten ruch, ale nie chciałam siebie jeszcze
zdradzać. Przeszywająca moc exitialis
sprawiła, że poczułam zdecydowanie większy ból, niż powinnam. Nic dziwnego, w
końcu to nóż, który oddziaływał na złe moce demonów.
Przymknęłam powieki i wzięłam
cichy wdech.
– Och, jednak mnie nie widzisz
– zironizowała demonica. – Przykro mi z tego powodu. – Zatoczyła kolejny krąg i znów mnie drasnęła,
tym razem w drugie ramię. Za każdym razem jej buty były coraz bliżej mnie.
Podejrzewałam, że chce się zakraść o przyłożyć nóż do mojego gardła. Cóż,
zobaczymy, czy jej się to uda.
– Mój zegar odmierzył czas,
który przeznaczyłam na tę nędzną walkę – prychnęła. – Trochę mi smutno, że mnie
nie zabawiłaś, ale nie spodziewałam się po tobie niczego zaskakującego.
Gabrielle stanęła naprzeciw
mnie. Przez moment starałam się zwizualizować jej sylwetkę, potem odwróciłam
wzrok, aby nie dostrzegła, że wiem, gdzie się znajduje.
– Ostatnie słowo pożegnania? –
Oddźwięk głośno stąpających obcasów, demoniczny chichot i ruch fosforyzujących
butów. – Nie? – Uśmiechnęłam się kpiąco pod nosem. – Uśmiechasz się. Niech więc
będzie to twoim ostatnim wołaniem o śmierć – syknęła i rzuciła się w moją
stronę. Nim exitialis dotknęło mojego
gardła, zatopiłam swój własny nóż w ciele Gabrielle. Ta wydała z siebie dźwięk,
który mógł uchodzić za zaskoczenie. Stalowa broń, którą dzierżyła, upadła na
ziemię z głośnym brzękiem.
– Ty… suko – warknęła przez
zęby. Niespodziewanie wokół mojego gardła zaczęły owijać się wstęgi. Zacisnęły
się na nim gwałtownie, jakby chciały pozbawić mnie głowy.
Ciemność, która wcześniej nas
spowijała, nagle się przerzedziła. Moim oczom ukazała się wściekła postać
Gabrielle, której usta wykrzywiły się w nienawistnym grymasie. Szmaragdowe oczy
raziły mnie swoim złowieszczym blaskiem, jakby była monstrum naładowanym
niebezpieczną magią. Nóż, którym ją trafiłam, wbił się pod jej żebra, tuż obok
serca. Chybiłam zaledwie o kilka centymetrów. Kilka cholernych centymetrów.
Zachłysnęłam się powietrzem,
które nie mogło dostać się do moich płuc. W tym momencie ogłuszył mnie głośny
śmiech demonicy.
– Zapomniałaś już, że nie mogę
umrzeć? – spytała ochryple, patrząc prosto w moje oczy. – Otchłań jest
zamknięta.
– Już nie – usłyszałam znajomy
głos. Spojrzałam w bok równocześnie z Gabrielle, która nawet nie podejrzewała,
z kim będzie miała do czynienia.
Po naszej prawej stronie stała
Nivareth. Wyglądała jak całkiem żywa arystokratka, choć oczywiście już dawno
była trupem. Wachlowała się powolnie drogim, bogato zdobionym wachlarzem po to,
by za chwilę ostentacyjnie go zwinąć i wystawić w naszą stronę. W powietrzu
nakreśliła trójkąt, który przecięła linią mocy. W tym momencie pod nogami
Gabrielle, na podłożu, utworzyła się błyszcząca siatka mocy.
– Na co czekasz? – spytała
głosem wyższości Nivareth, spoglądając mi w oczy.
Krztusząc się, wyjęłam nóż z
piersi demonicy i zamachnęłam się nim, trafiając prosto w serce zaskoczonej
takim obrotem spraw przeciwniczki. Czarny dym wylał się gwałtownie z jej klatki
piersiowej, zasłaniając mi na chwilę widok. Przez mglistą powłokę dostrzegałam
tylko jej przepełnione szokiem oczy, a także rozdziawione usta. To była mina
kogoś, kto nie spodziewał się, że skończy właśnie w taki sposób, i to z rąk tak
plugawej istoty.
Uścisk wstęg na mojej szyi zelżał
akurat w momencie, kiedy świat zawirował mi w oczach, ostrzegając przed
gwałtownym niedoborem tlenu. Upadłam na pośladki, z trudem podpierając się na
dłoniach. Głośno i chrapliwie dysząc, wpatrywałam się w Gabrielle, która powoli
niknęła w ziemi. W ostatnich chwilach swojego życia tłukła pięściami o niewidzialną
ścianę, próbując się wydostać z pułapki.
– Ty pieprzona suko – warknęła
przez zęby, ostatecznie upadając na kolana. Z jej ust wydobywał się czarny dym,
który zastępował ludzką krew. Kasłała nim, krztusząc się własnym złem.
Spoglądałyśmy sobie w oczy
przez kolejne sekundy, które zaważyły o jej życiu. Nie miałam sił na dumne
uniesienie podbródka. Nie miałam sił na kpiący, triumfalny uśmiech ani na żadne
słowa pogardy, z którymi posłałabym ją prosto do piekła. W tych ostatnich
chwilach, nim jej głowa usłana czarnymi jak noc włosami, znikała w sztucznej
otchłani, powiedziałam tylko przyciszonym głosem:
– Żegnaj.
Gabrielle wydała z siebie
demoniczny okrzyk nienawiści, który zniknął wraz z echem w zamykającej się
pułapce. Kiedy Nivareth dopełniła swojej misji, znów rozłożyła wachlarz,
kiwając w moją stronę głową. Posłałam jej dziękujące spojrzenie i odwzajemniłam
gest. Potem obróciła się na pięcie i zniknęła wraz z pojedynczym mrugnięciem
moich oczu.
Opadłam na plecy, wgapiając się
w wirujące, poszarzałe niebo. Na moje usta wkradł się mimowolny uśmiech.
Łapałam powietrze, na przemian się nim krztusząc, na przemian nim radując.
Wciąż nie docierało do mnie, że właśnie pozbyłam się najgorszego przeciwnika.
Przejmującą ciszę, która
szumiała w moich uszach, przerwało głośne wołanie mojego imienia. Znajome
brzmienie głosu sprawiło, że moje serce otoczyła ciepła chmura spokoju. Niebo przysłoniła
głowa z czarnymi, roztrzepanymi włosami, i przejęte, szmaragdowe oczy. Usta
zaciśnięte początkowo w wąską kreskę, w końcu się rozluźniły i wydały na świat
szeroki uśmiech. Potem zostałam chwycona za ramiona i przeniesiona gwałtownie
do pozycji siedzącej. Świat zawirował tak mocno, że niespodziewanie zgięłam się
wpół i zwymiotowałam pod czyjeś stopy. Głaskana po plecach przez kolejne
minuty, byłam w stanie wyrzucać z siebie wyłącznie pustą zawartość żołądka.
Przy tym marnym, ludzkim przedstawieniu, słyszałam uspokajający mnie głos:
– Jest dobrze, nie musisz się
niczym martwić.
W końcu byłam w stanie się
wyprostować i spojrzeć na otaczające mnie twarze. Naprzeciw mnie klękała
zmartwiona i pobladła Patricia, pokaleczona Alex, osmolona Martha i wykrzywiony
Soriel, który najwyraźniej starał się doczyścić swoje buty. Obok siedział podpierający
mnie swoim ramieniem Nathiel, który posłał mi szeroki uśmiech. Starałam się go
odwzajemnić tak, jak potrafiłam.
– Cholera, wyglądasz jak
zarzynane w rzeźni zwierzę – mruknął starszy z braci Auvrey, marszcząc czoło. –
Wobec tego jestem ci nawet w stanie wybaczyć, że zrzygałaś się na moje buty.
– Świat nie kończy się na
twoich butach, przeklęta pokrako. Świat w ogóle nie kończy się na tobie –
syknęła przez zęby Alex. Nie wyglądała może tak strasznie jak wcześniej, ale
wciąż była blada i zakrwawiona.
– Zamknij się, ruda wiedźmo, bo
inaczej tego pożałujesz.
– Przestańcie się kłócić – jęknęła
Patricia, kładąc dłoń na piersi Soriela, który już wystawiał się w stronę jej
przyjaciółki, żeby ukarać ją za kolejną obelgę, którą miała przygotowaną w
ustach.
– Dla mnie nie wyglądasz jak
zarzynane zwierzę – oburzył się Nathiel. – Dla mnie wyglądasz jak krwawa i
waleczna amazonka, z tym że twoje cycki są wciąż na miejscu. – Wyszczerzył się,
na co ja przewróciłam oczami. – Jesteś cudowna – kolejne słowa były
wypowiedziane z taką miłością i ciepłem, że przeszyły mnie dreszcze. Nie
spodziewałam się takiej wylewności ze strony Nathiela, który nieprzerwanie
patrzył w moje oczy. – Poradziłaś sobie beze mnie i to z najgorszym demonem,
zaraz po moim ojcu, który stąpał po tym świecie. – Auvrey objął delikatnie mój
kark i przyciągnął do siebie, składając na czole pocałunek. – Wiedziałem, kogo
biorę za żonę. I na pewno nie była to osoba, która kiedykolwiek mogła uchodzić
za tchórza. – Kolejny pocałunek, tym razem w nos.
Uśmiechnęłam się blado.
– Wiem, że zawsze marzyłeś o
żonie, która będzie zabijać demony.
– I patrz, jak ją zdobyłem –
zachichotał. – Siłą, własną krwią i miłością.
Spojrzeliśmy sobie w oczy, bo
więcej w tym momencie nie potrzebowaliśmy.
– No, dobra, gołąbeczki. Koniec
romansów – powiedziała znacząco Alex. – Wciąż nie rozstawiliśmy dwóch siatek
mocy.
Kiwnęłam znacząco głową,
odwracając od Auvreya spojrzenie.
– W takim razie ruszajmy.
***
Sorathiel przyjrzał się niebu,
na którym rozbłysnął piorun, przecinający je na wskroś. To był trzeci, ostatni
znak, który poświadczył o tym, że misja czarodziejek została zakończona
powodzeniem. Zaraz po tym, ziemia pod jego stopami lekko zadrżała. Przez ułamek
sekundy dryfowały pod nią błyszczące nicie, które przebiegły przez cały teren
miasta.
Sztuczna otchłań była gotowa do
użycia.
– Zaczynamy? – spytał zdyszany
Alec, który mimo wszystko wciąż miał mnóstwo energii. Ta była widoczna w jego świecących
błękitem oczach. Sorathiel widząc ten zapał, zaśmiał się gorzko w myślach.
Kiedy to on stał się takim udręczonym, starym dziadem? Nie miał jeszcze
trzydziestu lat, a już czuł się jak podstarzały mężczyzna, który najchętniej
zasiadłby przed telewizorem i nie ruszał się sprzed niego przez kolejne dni.
Był wykończony wojną. Wykończony obowiązkami, które zrzucił na jego barki po
śmierci Hugh.
Szef organizacji Nox spojrzał w
niebo, a następnie przeniósł wzrok na ludzi, którzy czekali na jego rozkazy.
Wszyscy byli gotowi do walki, nawet jeżeli wiedzieli, że mogą skończyć jako
martwy pokarm dla demonów.
Sorathiel wziął głęboki wdech.
Nie mógł przedłużać milczenia. Byli już na ostatniej prostej do wygranej bądź
przegranej. Właśnie teraz ich losy zostaną przesądzone.
– Zaczynamy. – W momencie, w
którym to powiedział, ziemia zadrżała potężnie, powodując utracenie równowagi
przez wszystkich wojowników, którzy szykowali się właśnie do walki. Uczucie,
które towarzyszyło Sorathielowi podczas tego ostrego trzęsienia ziemi, daleko
odchodziło od spokoju ducha, który opanował jego duszę w momencie, gdy la bonne
fee uruchomiły sztuczną otchłań. Ziemia drżała, ponieważ zmusiło ją do tego coś
naprawdę złego.
– Nie sądziłem, że
przedstawienie może rozpocząć się beze mnie. – Donośny głos uniósł się w
powietrzu, trafiając wyraźnie do każdego z obecnych. Nikt nie zastanawiał się,
skąd ów dochodzi. Wszyscy unieśli zgodnie głowy, spoglądając na górzyste
wzniesienie, gdzie stał nie kto inny, jak Vail Auvrey. Jego czarna szata powiewała
na wietrze niczym skrzydła nietoperza, który właśnie szykuje się do ataku na
swoją ofiarę. Rozciągnięte w bok ramiona, które mogły kojarzyć się z gestem
otwartości, tak naprawdę czekały, aby objąć swoją władzą i potęgą prostych
ludzi, którzy znajdowali się u jego stóp. Szmaragdowe oczy, w których można
było odnaleźć tylko kpinę i obrzydzenie, kolidowały z przymilnym uśmiechem
oznaczającą ukośną linię na jego ziemistej skórze. U podnóża wzniesienia
zaczęły zbierać się warczące gniewnie demony, którym z gęby kapała zielona maź.
Ich oczy przepełnione obłędem utkwione były w przeciwnikach.
Sorathiel przełknął ślinę. Jego
serce zatłukło niespokojnie o pierś, sprawiając mu fizyczny ból. Kiedy
spoglądał na setki, czy może nawet tysiące demonów, które zebrały się wokół
Vaila Auvreya, wiedział, że to nie będzie łatwe starcie. Może w przeciwieństwie
do armatniego mięsa, za które robiły cieniste pokraki, mieli rozum, jednak
wiedział, że niekiedy inteligencja przegrywała z liczebnością.
– Niech zapłonie świat! –
wykrzyczał szef Departamentu Kontroli Demonów, zanosząc się złowieszczym
śmiechem.
I świat rzeczywiście zapłonął.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJa też mówię Gabrielle "żegnaj". Nie będę za nią tęsknić, bo nigdy się do niej nie przekonałam, właściwie to cieszę się bardzo, że w końcu mamy ją z głowy na wieczność.
Świetne, mega plastyczne opisy! Do tego przekazałaś też emocje Laury, cenię to sobie :)
Jakiś taki Nathiel dojrzały w tym chwaleniu żony, ale te miłe słowa z jego ust bardzo mi się podobały.
Świat zapłonął, a ja czekam, aż ogień pochłonie i istnienie Vaila.
Pozdrawiam.