niedziela, 29 lipca 2018

[TOM 3] Rozdział 63 - "Przemytnik mocy"

HA! I kto tu się pojawił po prawie miesiącu?! No, ja! Przyznaję, to był ciężki czas dla mojego pisarstwa, ale raz do roku muszę mieć taką przynajmniej miesięczną przerwę od pisania (najczęściej w wakacje, kiedy dosłownie nic mi się przez lipiec nie chce). Co prawda potem ciężko mi się wdrożyć (podobnie było z 63 rozdziałem WCSa...) i na początku mam wrażenie, że piszę o byle czym, no ale potem jakoś to idzie. Oczywiście jak to bywa w moim świecie, rozpiska znowu uległa zmianie, bo najlepsze pomysły wpadają w trakcie pisania. I znowu wydłużyłam tym samym rozdziały! Ciekawe, kiedy ja w końcu zakończę WCSa...
***

Nadzieja i wiara to obłuda – powtarzał zawsze Sorathiel. Po raz pierwszy zwątpił w ich istnienie w dniu, w którym utracił rodziców. Pamiętał to wydarzenie, jakby miało miejsce zaledwie wczoraj. Pachniało kwiatami wiśni, czekoladowymi lodami i świeżą, ludzką krwią.
Gdy rozszalały demon wbijał ostre pazury w pierś jego matki, wierzył w to, że nie przebił jej serca. Kiedy bezwładne ciało jego ojca padło u jego stóp, miał nadzieję na to, że jeszcze nie wszystko jest stracone. Dwie martwe kukły nieprzypominające rodziców ścieliły chodnik, który prowadził w stronę placu zabaw, a demon trzymał go za gardło, próbując wycisnąć z niego resztki życia. Nie bronił się. Chciał pójść śladem ojca i matki, którzy czekali na niego w odległej, choć bezpiecznej krainie pozbawionej demonów. Kiedy zamykał oczy, wyobrażał sobie, że znów idą po parku, trzymając się za ręce. Śmieją się do siebie, wymieniają radosne uśmiechy i jedzą wspólnie lody. W tym świecie nie było Nathiela, który był przecież żywy i stał nieopodal niego. Ostatnia jego myśl przepełniona nadzieją spłonęła w ogniu prawdy, gdy jego przyjaciel chwycił za exitialis Arthura Blythe’a i wbił go prosto w serce wrogiego demona. Sorathiel przeżył, ale jego rodzice już nigdy mieli nie otworzyć oczu. Dziecięca wiara i nadzieja poszły wraz z nimi do grobu, a on przekonał się o tym, że życie, które zawdzięczał mamie i tacie, już nigdy nie będzie normalne. Nie, póki będą w nim demony.
Sorathiel nie chciał zakładać własnej rodziny, nie chciał mieć również nowych przyjaciół. Wystarczali mu ci, których już znał, czyli członkowie Nox, którzy od dnia tej makabry zastąpili mu rodziców. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym poznał Amy. Jej niespożytkowana energia, optymizm i radość początkowo wprawiały go w zakłopotanie – zewnętrznie okazywał jej chłód, wewnętrznie pragnął uciec, a równocześnie zatracić się w tym ciepłym doznaniu, które przypominało mu o jego własnej matce. Dzięki uporowi tak zwyczajnej i niedoświadczonej przez życie nastolatce wyszedł ze swojej twardej skorupy.
Gdyby nie Amy, nigdy by się nie zakochał. Gdyby nie Amy, nigdy nie wziąłby ślubu. Gdyby nie Amy, nie byłby dumny ze swojej córki, Anastasi Elisabeth Blythe, która była kopią jego mamy. Mimo tak wielu drastycznych zmian w życiu, w jego sercu wciąż czaiły się obawy. Każdej nocy budził się z koszmaru, w którym makabra lat dziecięcych do niego powracała – tym razem ofiarami nie byli rodzice, a jego własna żona i córka. To dlatego nie chciał, by któraś z nich miała cokolwiek wspólnego z demonami. Starał się je trzymać od nich jak najdalej, drżąc z obawy w każdym momencie, kiedy nie były przy nim. To dla tego zaprzysiągł, że póki w ich świecie istnieją cieniste demony, nie straci czujności. Nie będzie również oddawał się w ramiona nadziei i wiary, bo to nie one stanowiły jego siłę – one wyłącznie osłabiały, czyniły człowieka bezużytecznym organizmem, który wyłącznie liczył na cud. A Sorathiel nie mógł liczyć na cud, bo wojna nie była dziecięcą bajką, która za każdym razem kończyła się dobrze. Śmierć zbierała żniwa wśród jego popleczników, co chwila ocierając się o jego pobladłą, zakrwawioną skórę. Już dwa razy był bliski śmierci, i za każdym razem ratował go Nathiel. Teraz go przy nim nie było. Stał tutaj sam, wymachując nożem i próbując zabić tuzin demonów, który rozsypał się po wojennej polanie jak sól. Wzrokiem próbował odnaleźć sprawcę zamieszania, który umknął zaraz po swoim wielkim przedstawieniu i groźbie spalenia całego świata. Sorathiel nie musiał mieć specjalnie wyczulonych zmysłów ani supermocy, żeby wiedzieć, że czai się gdzieś wśród swoich bezmózgich popleczników, czekając na odpowiedni moment. Bo Vail Auvrey lubił wzniosłe przedstawienia. Był jak jego syn, który potrzebował wielkiej publiki i oklasków. Nie udało mu się wykończyć szefa organizacji, który był ogniwem spajającym wszystkich sojuszników Nox, dlatego teraz urządzi publiczną egzekucję.
Sorathiel zamachnął się nożem w tył, zatapiając ostrze w piersi rozzłoszczonej pokraki. Zaskoczony stwór wyciągnął ostre pazury w jego stronę, próbując znaleźć punkt zaczepu, nim umknie w cieniu, który rozpościerał się pod jego stopami. Wrota sztucznej otchłani zostały rozwarte, a on raz na zawsze w niej utonął.
Pot lał się ze skroni szefa organizacji, który nie miał nawet czasu otrzeć zdradliwych kropel, ponieważ musiał odeprzeć kolejny demoniczny atak. Coraz trudniej było utrzymywać mu skupienie. Bądź co bądź był tylko człowiekiem, nie maszyną do zabijania jak Nathiel, który jeszcze niedawno nie widział świata poza likwidowaniem demonów. Sorathiel potrafił liczyć, a tym bardziej ocenić sytuację na odległość, dlatego doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że wrogów było zbyt wielu, aby zwyczajni ludzie mogli im podołać. Co prawda mieli w swoim składzie kilku magicznych sojuszników, jak na przykład wyzwolony odłam departamentu w postaci młodych demonów, a także czarodziejki, to jednak wciąż było za mało, aby zwyciężyć przy jednym podejściu. Ta bitwa powinna być rozłożona na kilka tur, ale czy w obecnej sytuacji było to możliwe? Jeżeli zaprzestaną, Vail Auvrey nie będzie na nich czekał. Sam ich dopadnie.
– Od zawsze wiedziałem, że ludzie to najsłabszy gatunek, który zaistniał w tym wszechświecie. – Sorathiel w ostatniej chwili zamachnął się nożem w tył, odpierając tym samym atak tego, na którego czujnie czekał przez całą bitwę. Tym razem nie zamierzał dać się zaskoczyć. – To ciekawe, prawda? – spytał Vail, przekręcając głowę w bok. Bez problemu siłował się z szefem organizacji, którego twarz wykrzywiła się z wysiłku. Jego oprawca nie włożył w ten atak nawet połowy swojej siły, o czym świadczył ironiczny, uspokojony uśmiech i pozbawiona zmęczenia twarz. Napieranie na przeciwnika było dla niego zabawą, dla Sorathiela zaś próbą przetrwania, ponieważ wiedział, że w starciu z cienistym demonem, który od lat władał departamentem, nie miał szans. – Rozmnażacie się, zapełniając tą bezmózgą rasą krańce waszego świata. Żyjecie krótko, umieracie szybko, bezradni wobec natury i innych istot, przy których przyszło wam stać. Wciąż próbuję zrozumieć, jak taki marny gatunek mógł tak wiele osiągnąć – powiedział Vail. Przez cały czas nie spuszczał oczu z Sorathiela. Jego szmaragdowe tęczówki zdawały się płonąć.
– Najsłabszy, nie znaczy niezaradny – syknął szef organizacji, odpychając Vaila, który postawił dwa kroki w tył, nawet się nie chwiejąc. Zaśmiał się krótko na tę bezradną próbę przejęcia kontroli nad sytuacją. Nie czekał, naparł ostrzem po raz drugi, tym razem używając do tego więcej siły. Zmarszczka irytacji ozdobiła jego czoło, wciąż jednak starał się nie pokazywać, że bunt szefa Nox go podburzył.
– To zabawne, jak dumnie i zaparcie bronicie swojego gatunku – zaśmiał się Vail. Po tych słowach zrobił szybki obrót wokół własnej osi i naparł na Sorathiela od strony jego prawego ramienia. I ten cios, choć z trudnością, został odparty. – Mówicie, że miłość, przyjaźń i rodzina to wasza siła. Ale czy tak naprawdę to nie słabość?
– Wszystko zależy od punktu widzenia – syknął przez zęby Blythe.
– Demony dbają wyłącznie o siebie, dzięki czemu wygrywają. Grają nieczysto. Grają tak, jak nakazują im umysły. Po co przejmować się moralnością? Liczy się zwycięstwo! – tym razem Vail zagrzmiał niczym piorun przeszywający na wskroś niebo. Potężnie i gniewnie.
– Dla ludzi zwycięstwo nie zawsze jest najważniejsze. Może osiągnęliśmy tak wiele właśnie dlatego, że zaufaliśmy sobie nawzajem? Może osiągnęliśmy tak wiele, bo nie byliśmy tylko i wyłącznie egoistami, próbującymi dla siebie zatrzymać wszystkie wynalazki tego świata. Dzieliliśmy się i współpracowaliśmy, tak jak dziś. – Sorathiel wyprostował się z dumą, nie spuszczając wzroku z rozgniewanej twarzy wroga. – Myślisz, że chęć zwycięstwa i twoja bezmózga armia wystarczą, aby nas zdominować? My nie ufamy wyłącznie własnej sile. Ufamy sobie nawzajem. Dzięki współpracy wygramy nawet najcięższą bitwę – mówiąc to, szef organizacji wyjął z kieszeni drugi nóż, z prędkością światła celując nim w pierś demona. Vail złapał za jego ostrze w ostatniej chwili, nim cienki czubek noża wbił się w jego serce. To wciąż było za mało, żeby go zabić, ale już dużo, aby zasiać w nim wątpliwości.
– Ckliwa opowieść o ludzkości niewiele ci pomoże, Blythe, i tak dołączysz do swojego ojca i matki – syknął Auvrey, odrzucając nóż, który wbił się prosto w ramię Sorathiela. Przez ten niespodziewany gest, szef Nox przestał trzymać gardę. Ostrze dzierżone przez Vaila przecięło powietrze, rozcinając koszulę na poziomie jego serca, na szczęście w porę zdołał uskoczyć w bok. Krew trysnęła z rany, zalewając jego podartą koszulkę szkarłatnym wodospadem z wolna płynącym ku dołowi. 
Szef Departamentu Kontroli Demonów wystawił w jego stronę dłoń, uwalniając tym samym swoją cienistą moc. Czarne wstęgi oplotły się wokół szyi Sorathiela, który mógł się spodziewać nieczystej walki. Przeklął w duchu za swoją nieuwagę. Duma nakazała mu się jednak nie szarpać, wiedział bowiem, że to niewiele pomoże.
Vail pociągnął za czarne wstęgi, które oplotły się jeszcze mocniej wokół szyi ogniwa spajającego Nox. Jego usta rozszerzyły się w triumfalnym uśmiechu.
– Na ludzkie nieszczęście każdemu człowiekowi do życia potrzebny jest tlen. Jak sobie bez niego poradzisz? – zaśmiał się niskim głosem, który rozbrzmiał w jego umyśle jak miarowe uderzenia w bębny na polu walki.
– Myślę, że w łatwy sposób – odezwał się dziewczęcy głos.
Nim Vail Auvrey zdążył się obrócić, pod jego nogami wyrosły gwałtownie pnące się do góry korzenie, które wytrąciły go na chwilę z równowagi. Wstęga mocy została przerwana – Sorathiel upadł na kolana, chwytając gwałtownie powietrze. Doskonale zdawał sobie sprawę z tego, że prędzej czy później na miejscu zjawią się osoby, które będą chciały pełnić rolę katów najgorszego demona wszech czasów.
Szef departamentu machnął ręką, uwalniając swoją moc, która sprawiła, że korzenie zostały przecięte, a on uwolniony. Zeskoczył zgrabnie w dół, zanosząc się śmiechem, który nie wróżył niczego dobrego. W tym momencie stracił całkowite zainteresowanie bezradnym człowiekiem, a zainteresował się demonem, czy może raczej trójką demonów, która postanowiła zabawić się ze swoim starym szefem. Na pierwszy ogień poszedł przerażony Riel, który był stwórcą korzeniowej pułapki. Na oślep próbował wytwarzać kolejne roślinne przeszkody, które miały przeszkodzić Vailowi w dotarciu do niego, był jednak zbyt spanikowany na racjonalną obronę. Z pomocą przyszedł mu Raiden, który odsłonił swoje czerwone oko. Rzucił się na oprawcę z nożem. Sapphire, która stała z boku, miała wystawione przed siebie dłonie – Sorathiel zdołał wywnioskować, że szykuje się do jakiegoś większego mentalnego ataku. Vail ją jednak zauważył. Rzucił w jej stronę ostrze, które wbiło się w jej brzuch, tym samym wytrącając ją ze skupienia. Różowowłosa demonica jęknęła i zgięła się w pół. Raiden pomimo szybkich ruchów, również nie dawał sobie rady z Vailem, który z zabójczym śmiechem w ustach ranił go, jakby był zwierzęciem nadającym się tylko do zabawy z rzeźnikiem. Sorathiel był w szoku. Nie sądził bowiem, że ojciec Nathiela może być silniejszy niż trójka demonów, która swojego czasu dawała sobie radę z Nox. Czyżby Vail Auvrey ukrywał się całe życie dlatego, że nie chciał pokazywać, jak dobrym wojownikiem był?
– Wszystko w porządku? – usłyszał nad uchem. Nie minęła nawet sekunda, a został przeniesiony do pionu przez silne ręce Aleca. Z drugiej jego strony stała Andi, której oczy skupione jednak były na przedstawieniu zafundowanym im przez Vaila.
– To nie będzie łatwe starcie – powiedziała ledwo słyszalnie, ściskając ukradkowo łokieć Sorathiela. Już po chwili jej czoło zmarszczyło się, ukazując prawdziwe niezadowolenie. – Gdzie ten kretyn Nathiel? Chyba miał komuś skopać dupsko.
– Dobre pytanie – odpowiedział mrukliwie Sorathiel, nawet nie próbując uspokoić młodej demonicy, która nie wyrażała się zbyt ładnym językiem. – Jestem jednak pewien, że nie będziemy na niego długo czekać. W końcu obiecał nam wszystkim, że to on wykończy Vaila.
– Życzę mu powodzenia – mruknął Alec.
Cała trójka członków Nox skierowała spojrzenia na sprawcę zamieszania, ogarniętego psychodelicznym szałem zabijania.
***
Zatrzymałam się na wzgórzu i zaniemogłam. Stojąca obok mnie Alex głośno przeklęła, Patricia donośnie jęknęła, a Martha zaczęła mruczeć coś niezrozumiałego pod nosem. Pośród tych dźwięków niezadowolenia wynurzyły się dwa zgodne głosy demonów, które wybuchły zsynchronizowanym śmiechem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby oboje nie brzmieli jak szykujący się na jatkę psychopaci, zacierający rączki na świeżą krew wrogów.
– Zawsze o tym marzyłem – odezwał się Nathiel, ocierający wyimaginowaną łezkę z kącika prawego oka. Jego usta układały się w zabawną podkowę obróconą nieszczęśliwą stroną do dołu. – Śniłem o tym dniami i nocami, a to co widzę i tak przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Tyle demonów. Tyle cholernych demonów – powtarzał, potrząsając głową z niedowierzaniem. Błysk w jego szmaragdowych oczach był niepokojący. – TYLE PIEPRZONYCH DEMONÓW DO ZABICIA! AAAA! – wrzasnął niespodziewanie, unosząc radośnie pięści, jakby chciał nimi uderzyć niewidzialnego przeciwnika zakłócającego jego spokojny oddech. Patricia podskoczyła do góry z piskiem, a ja uniosłam brew, patrząc na swojego męża jak na tego młodocianego idiotę, którym był, gdy go poznałam. Widocznie nie wszystko się zmieniło przez te lata trwania w pozornie spokojnym związku…
Szaleńczym krzykom Nathiela towarzyszył dźwięczny śmiech Soriela, którego najwyraźniej ta reakcja rozbawiła, a może nawet ucieszyła. Zamaszystym ruchem założył ręce na biodrach, wypiął dumnie pierś i z uniesionym wysoko podbródkiem spojrzał na horyzont, gdzie rozpościerały się małe kropki w postaci demonów dominujących nad naszymi sojusznikami.
– Nigdy nie sądziłem, że podzielę entuzjazm mojego tępawego, młodszego brata – powiedział głośno, potrząsając głową z uśmiechem – ale to rzeczywiście cholernie piękny widok.
Zaraz, czy oni zamiast przejąć się dominującą liczbą wrogów, cieszyli się, że będą mogli utłuc demony? Naprawdę? Przecież trwała wojna, a wojna nie była zabawą! Czy gdyby cały świat ogarnęła demoniczna apokalipsa, oni wciąż cieszyliby się w taki sam sposób, jak teraz? Podejrzewałam, że tak.
– Większych pojebów w życiu nie widziałam – syknęła Alex, posyłając towarzyszącym nam demonom piorunujące spojrzenie. Jak widać, nie musiałam wyrażać na głos tego, co myślę, ponieważ płomienna czarodziejka użyła tych znaczących słów za mnie.
– Demony, demony, demony! – śpiewał ucieszony Nathiel, skacząc dookoła nas jak mała dziewczynka, która urodziła się z nadmiarem energii. Przez tż radość nie zareagował na dwie obelgi, które były skierowane w jego stronę w ciągu trwania jednej minuty. W normalnym przypadku zapewne już rzuciłby się na Soriela, ciągnąc za sobą Alex.
– Nathiel, nie rób siary – mruknęła zdegustowana Martha, marszcząc czoło. – Powinniśmy się teraz zastanowić…
– Idziemy szukać ojczulka, ruchaczu leśnych zajączków? – spytał ucieszony łowca demonów, szczerząc swoje białe zęby do starszego brata. Wydawało się, że nic innego do niego nie docierało. Cóż, trudno było skupić na sobie uwagę Nathiela, kiedy miał przed sobą spełnioną wizualizację jego marzenia, któremu poświęcił wszystkie lata swojego młodzieńczego życia.
– Hej, jak już to zajączka, a nie zajączków – syknął oburzony Soriel, zakładając ręce na piersi.
– Soriel – jęknęła Patricia, której policzki przybrały rumianą barwę.
Nim starszy z Auvreyów powiedział coś równie zawstydzająco, Nathiel chwycił go za łokieć i pociągnął przed siebie. Już miałam otworzyć usta, żeby zaprotestować, kiedy młodszy z Auvreyów zatrzymał się w miejscu, obrócił w moją stronę, podbiegł do mnie, położył dłonie na moich pobladłych policzkach i mocno pocałował w usta.
Moje oczy rozszerzyły się ze zdziwienia, nim jednak cokolwiek zdążyłam zrobić, Nathiel już biegł przed siebie, machając mi ręką na pożegnanie jak grzeczne dziecko, które wybiera się ze swoim kolegą na boisko pograć w piłkę. Soriel biegnący zaraz za nim posłał w stronę swojej ukochanej krótkiego buziaka i puścił jej oczko.
To właśnie byli bracia Auvrey.
Zmarszczyłam czoło i przyłożyłam dłoń do lekko wilgotnych ust. Moje spojrzenie najwyraźniej wołało: „Co ten kretyn sobie wyobraża?”, bo Martha cicho westchnęła i poklepała mnie po plecach ze zrozumieniem.
– Teraz przynajmniej mamy spokój – burknęła niezadowolona Alex, zakładając ręce na piersi. Wszystkie wpatrywałyśmy się w biegnących przed siebie braci, którzy zachowywali się, jakby dostali skrzydeł. Dopóki pierwszy z nich nie skoczył na plecy cienistej pokraki i nie wbił noża w jej głowę z radosnym, choć psychodelicznie brzmiącym śmiechem, milczałyśmy.
– Cóż – zaczęła ostrożnie Martha, próbując oderwać spojrzenie od uradowanych dzieciaków na polu bitwy. – Chyba musimy obmyślić jakiś plan działania.
– Nie musicie – odezwał się nowy głos – bo to inni pomyśleli już za was.
Nie musiałam obracać się w tył tak gwałtownie jak zaskoczone tym przybyciem czarodziejki. Wystarczyło, że wydałam z siebie ciche westchnięcie. Wiedziałam bowiem, że pojawienie się tutaj Nivareth nie wróżyło niczego dobrego. O ile prezent, który podarowała mi podczas starcia z Gabrielle – to znaczy jednorazowy bilet do lustrzanej otchłani dla demona – był darmowy, ponieważ nagrodą za niego było to, że jej zaimponowałam, tak kolejny pomysł, który najwyraźniej wiązał się z większym trudem, nie będzie już bezpłatny.
Przewróciłam oczami i obróciłam się w jej stronę, obdarzając ją znaczącym spojrzeniem.
– Jaki to plan i co mamy ci za niego dać? – spytałam znudzonym głosem.
Usta Nivareth rozszerzyły się w diabolicznym uśmiechu.
– Od razu przechodzimy do handlu, znakomicie. – Zaśmiała się niskim, mrocznym śmiechem, a potem machnęła w górze ręką. Nad naszymi głowami pojawiła się chmura stworzona z białych, magicznych drobinek, które po kilkukrotnym zawirowaniu rozszerzyły się na podniebnym krajobrazie i ukazały nam cały plan, jaki uknuła Nivareth. 
Trzy czarne postacie stały po przeciwnych sobie stronach i kierowały noże – prawdopodobnie exitialis – w stronę białego pionka, który stał w środku utworzonego przez nich wzoru. Ten sam pionek wznosił ręce ku niebu. Moc, która wylała się z rąk czarnych postaci, przepłynęła przez białego ludzika, który przetransportował ją w górę – ta sama moc osiadła na siatce mocy, którą wcześniej rozszerzyły nad naszym miastem la bonne fee. Spadające z nieba odłamki magii trafiały w cieniste smugi, które wędrowały u dołu mapy stworzonej przez wiedźmę przekupstwa, a potem zniknęły w otwartej przez nią lustrzanej otchłani. To wszystko działo się z prędkością światła, dzięki czemu już po chwili siedemdziesiąt procent wojujących wrogów po prostu zniknęła.
Wizja zgasła jak światło w telewizorze, a czarodziejki skierowały swoje zszokowane spojrzenia na Nivareth. Patricia pobladła i potrząsnęła głową, chwiejąc się, jakby za chwilę miała zemdleć – na szczęście w porę chwyciłam ją za łokieć, Alex postawiła kilka nerwowych kroków w przód z pięścią wyciągniętą przed siebie i słowami, które utknęły w jej ustach, nim wyrzuciła je w stronę władczej wiedźmy, a Martha położyła dłoń na twarzy jakby chciała ukryć się przed tym, co przed chwilą zobaczyła. Nie byłam tą magicznie uzdolnioną osobą, także nawet nie podejrzewałam, jaki plan uknuła Nivareth – domyślałam się tylko, że będą w niej uczestniczyć czarodziejki i ktoś, kto będzie pełnił rolę transportera niszczycielskiej magii. Pytanie tylko, kogo ciało wytrzymałoby taki napór.
W tym właśnie momencie moje spojrzenie skrzyżowało się z iskrzącymi złoto oczami wiedźmy. Wtedy nie musiałam się już dłużej zastanawiać nad tym, kto był białym pionkiem.
– Dobrze wiesz, że Laura nie jest najodpowiedniejszą osobą do bycia przemytnikiem mocy – syknęła Alex, próbując trzymać swoje nerwy na wodzy. Każde słowo wypowiadała przez zaciśnięte zęby. Gdyby to nie była Nivareth, której obawiały się wszystkie la bonne fee, zapewne już dawno obdarzyłaby ją wiązanką niecenzuralnych słów.
– Ale jedyną, która może wam w tym momencie pomóc – powiedziała oburzona wiedźma, zakładając ręce na piersi jak obrażone dziecko. Sądząc po jej postawie, zapewne oczekiwała, że dostanie za ten pomysł oklaski. – Ma w sobie cząstkę demona, więc jej ciało zniesie w sobie więcej magii niż ciało przeciętnego człowieka, poza tym nie jest w pełni cienistym demonem, więc wasza magia jej nie pożre.  Co jedynie może osłabić lub…
– Zabić, do cholery, może ją zabić – warknęła Alexandra. – Ciało Laury nie będzie istniało bez jej demonicznej połowy. To integralna jej część! Żaden człowiek nie może po prostu pozostać półczłowiekiem! Dlaczego miałybyśmy ryzykować jej życiem?!
– Bo jest jedyną osobą, która ma moc, by przetransportować skondensowaną magię czarodziejek i exitialis na siatkę mocy? – spytała kpiąco Nivareth, wykrzywiając usta z niezadowolenia. – Specjalnie na tę okazję oddam drugą część jej magii, którą niegdyś przehandlowała. Może stracić kontrolę, ale może ją też utrzymać na wodzy, zachowując przy tym swoje życie. – Ty razem skierowała spojrzenie na mnie. Widząc moje niezrozumienie, przewróciła ostentacyjnie oczami. – Widzę, że tobie akurat wizualizacja nie bardzo pomogła – zironizowała. Nie skomentowałam tej wypowiedzi, oczekując na konkretne wyjaśnienia. W końcu nie byłam szkolona na czarodziejkę, która doskonale rozumiała wszystkie magiczne zależności między istotami żywymi. – Kiedy one chwycą za te wasze śmieszne nożyki, przetransportują przez nie neutralną moc, czyli pokrótce taką, która nie prowadzi do żadnych wygórowanych efektów, ale w połączeniu z mocą noży sprawia, że nabiera takiej samej mocy, jak one, tylko w potężniejszej dawce. Potrojoną moc exitialis skierują na ciebie, czyli przemytnika mocy. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa – mówiąc to, posłała mi wredny uśmieszek. – Normalnemu człowiekowi nie stałaby się krzywda, gdyby przyjął na siebie tę skondensowaną magię, zaś demon prędzej czy później by wyparował, ty jednak jesteś półdemonem, więc nawet jeżeli twoja demoniczna strona przyjmie na siebie cały atak, a więc i ból, twoja ludzka część będzie ją trzymać przy życiu. Oczywiście nie może to być proces długotrwały, ponieważ nie znamy efektów całkowitego wyzbycia się demonicznej części z twojego ciała, lepiej się pospieszyć i nie testować jego wytrzymałości, bo nie chcielibyśmy, żebyś została półczłowiekiem, a więc kto wie, może i warzywem – zaśmiała się dźwięcznie, jakby opowiedziała właśnie wyborny żart. Ja zaś przełknęłam głośno ślinę. – Twoja misja polega na tym, że wraz z mocą, którą przekażą ci la bonne fee, poślesz w górę swoją własną magię, tym samym roznosząc ją na siatce mocy wspomagającej lustrzaną otchłań. Owszem, to zaklęcie zadziała na większość cienistych demonów, które uczestniczą w walce, jednak nie zadziała ona na ludzkie demony. Vaila Auvreya będziecie musieli wykończyć osobiście.
Po tłumaczeniu Nivareth nastała długa cisza. Przerwała ją dopiero Alex, która gwałtownie zaprotestowała:
– Nie, to zbyt ryzykowne, nie zamierzam się na to…
– Zrobię to – wyrzuciłam z siebie, sama dziwiąc się własnymi słowami. Kiedy zrozumiałam, co powiedziałam, strach rozlał się po całym moim ciele, na chwilę mnie paraliżując.
Przecież to mogło się nie udać. Jeżeli przyjmę na siebie zbyt wiele mocy, możliwe, że już nigdy więcej nie ujrzę światła dziennego. A czy byłam gotowa poświęcić się dla dobra ludzkości tak jak zrobiła to Madlene? Nie byłam typem heroicznej bohaterki. Kiedy wyobrażałam sobie, że Nathiel, Aura, Nate i Calanthia mieliby zostać sami…
– Laura, przemyśl to, możesz nawet stracić życie – odezwała się zaniepokojonym głosem Patricia. Jeżeli wcześniej była blada jak ściana, teraz była już całkowicie przeźroczysta. Miałam nadzieję, że poradzi sobie z misją, która ją czekała.
Zmarszczyłam czoło i wbiłam spojrzenie w podłoże.
– Istnieje szansa, że będzie tak samo jak w przypadku pożarcia mojego cienia – powiedziałam cicho, jakbym mówiła do siebie. Dopiero po chwili podniosłam głowę. – Andi, która wkradła się do mojego cienia wyżarła kiedyś całą moją energię, a mimo tego żyłam, ponieważ wciąż miałam w sobie cząstkę człowieka. Być może jedynym zagrożeniem dla mnie będzie to, że przestanę być demonem.
– Nie, Laura, to wciąż jest bardzo ryzykowne, dlatego… – zaczęła zaniepokojona Martha. Nie dałam jej jednak skończyć.
– Zrobię to. Taką podjęłam decyzję.
La bonne fee wymieniły niepewne spojrzenia, ale już po chwili pokiwały głowami. Nivareth zaklaskała w dłonie, śmiejąc się dźwięcznie, jakby osiągnęła coś wielkiego. Prawie zapomniałam, że ten pomysł nie był za darmo.
– A w zamian za to, co wam podrzuciłam, wypijecie ze mną herbatkę na polu bitwy! – wykrzyknęła entuzjastycznie, mało nie skacząc w miejscu z radości. – I oczywiście spróbujecie nie umrzeć – zakończyła niskim głosem. – Daję wam dziesięć minut, a jak któraś zbije moją cenną porcelanę, zginie na miejscu bez pomocy demonów – dodała warkliwie.
Zacisnęłam usta i spojrzałam na czarodziejki, które wydawały się być tak samo zdezorientowane jak ja.
Oto Nivareth po raz kolejny próbowała zrobić sobie z nas zabawki, które umilą jej nudne spędzanie czasu w świecie, do którego nie mieliśmy dostępu.
– Och, bym zapomniała – odezwała się wiedźma, unosząc palec wskazujący ku górze. – Żeby nie było tak łatwo, dołączy do nas jeszcze jedna osoba. – Dziewczyna postawiła krok w bok, wyrzucając ręce jakby była przedstawiającym gościa prezenterem.
Zza jej pleców wynurzyła się niewinnie uśmiechnięta czarodziejka, którą już przecież znałyśmy. La bonne fee wstrzymały dech, a ja w duchu jęknęłam.
Cóż, od początku wiedziałam, że to nie będzie łatwe zadanie. 

2 komentarze:

  1. Ja nie wiem, ale robisz wszystko, żeby zabić i Sorathiela i Laurę. Drażnisz mnie tym *wyobraża sobie uszczęśliwioną mordkę Sadistic* Vail jest strasznym psycholem, mógłby już zdechnąć, a nie czekać na swe latorośle właśnie całe w skowronkach przemierzające pole bitwy. A już skoro jesteśmy przy braciach, nie zdziwisz się raczej, jeśli powiem, że nie jestem zaskoczona ich zachowaniem. Powiem więcej, nawet się tego spodziewałam, chociaż to historyczny moment, skoro się ze sobą zgadzają.
    Coś mi się zdaje, że jest jakiś haczyk w planie Nivareth. Inni niż ten, że Laura może zginąć. Nie ufam jej, ale uwielbiam to, w jaki sposób się zachowuje. Wyrachowana, zimna...
    Sprowadziła Mad? No to rzeczywiście porcelana może tego nie wytrzymać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Strasznie mi się podoba, że tyle tu Sorathiela w tym rozdziale i jego punktu widzenia na całą tę wojnę.
    Choć to bracia Auvreyowie zgarnęli moją uwagę i wywołali ciężkie westchnienie. Chyba nigdy w pełni nie dorosną, wciąż pozostając pewnego rodzaju pojebami, jak określiła ich Alex.
    Oj, Nivareth. Dlaczego ja odnoszę wrażenie, że jej obecność i pomoc mogą przynieść coś więcej niż tylko śmierć Laury?
    Ale i tak jestem ciekawa, co będzie dalej.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń