HA! I kto tu się pojawił po prawie miesiącu?! No, ja! Przyznaję, to był ciężki czas dla mojego pisarstwa, ale raz do roku muszę mieć taką przynajmniej miesięczną przerwę od pisania (najczęściej w wakacje, kiedy dosłownie nic mi się przez lipiec nie chce). Co prawda potem ciężko mi się wdrożyć (podobnie było z 63 rozdziałem WCSa...) i na początku mam wrażenie, że piszę o byle czym, no ale potem jakoś to idzie. Oczywiście jak to bywa w moim świecie, rozpiska znowu uległa zmianie, bo najlepsze pomysły wpadają w trakcie pisania. I znowu wydłużyłam tym samym rozdziały! Ciekawe, kiedy ja w końcu zakończę WCSa...
***
Nadzieja i wiara to obłuda –
powtarzał zawsze Sorathiel. Po raz pierwszy zwątpił w ich istnienie w dniu, w
którym utracił rodziców. Pamiętał to wydarzenie, jakby miało miejsce zaledwie
wczoraj. Pachniało kwiatami wiśni, czekoladowymi lodami i świeżą, ludzką krwią.
Gdy rozszalały demon wbijał
ostre pazury w pierś jego matki, wierzył w to, że nie przebił jej serca. Kiedy
bezwładne ciało jego ojca padło u jego stóp, miał nadzieję na to, że jeszcze
nie wszystko jest stracone. Dwie martwe kukły nieprzypominające rodziców
ścieliły chodnik, który prowadził w stronę placu zabaw, a demon trzymał go za
gardło, próbując wycisnąć z niego resztki życia. Nie bronił się. Chciał pójść
śladem ojca i matki, którzy czekali na niego w odległej, choć bezpiecznej
krainie pozbawionej demonów. Kiedy zamykał oczy, wyobrażał sobie, że znów idą
po parku, trzymając się za ręce. Śmieją się do siebie, wymieniają radosne
uśmiechy i jedzą wspólnie lody. W tym świecie nie było Nathiela, który był
przecież żywy i stał nieopodal niego. Ostatnia jego myśl przepełniona nadzieją
spłonęła w ogniu prawdy, gdy jego przyjaciel chwycił za exitialis Arthura Blythe’a i wbił go prosto w serce wrogiego
demona. Sorathiel przeżył, ale jego rodzice już nigdy mieli nie otworzyć oczu.
Dziecięca wiara i nadzieja poszły wraz z nimi do grobu, a on przekonał się o
tym, że życie, które zawdzięczał mamie i tacie, już nigdy nie będzie normalne.
Nie, póki będą w nim demony.
Sorathiel nie chciał zakładać
własnej rodziny, nie chciał mieć również nowych przyjaciół. Wystarczali mu ci,
których już znał, czyli członkowie Nox, którzy od dnia tej makabry zastąpili mu
rodziców. Wszystko zmieniło się w dniu, w którym poznał Amy. Jej
niespożytkowana energia, optymizm i radość początkowo wprawiały go w
zakłopotanie – zewnętrznie okazywał jej chłód, wewnętrznie pragnął uciec, a
równocześnie zatracić się w tym ciepłym doznaniu, które przypominało mu o jego
własnej matce. Dzięki uporowi tak zwyczajnej i niedoświadczonej przez życie
nastolatce wyszedł ze swojej twardej skorupy.
Gdyby nie Amy, nigdy by się nie
zakochał. Gdyby nie Amy, nigdy nie wziąłby ślubu. Gdyby nie Amy, nie byłby
dumny ze swojej córki, Anastasi Elisabeth Blythe, która była kopią jego mamy.
Mimo tak wielu drastycznych zmian w życiu, w jego sercu wciąż czaiły się obawy.
Każdej nocy budził się z koszmaru, w którym makabra lat dziecięcych do niego
powracała – tym razem ofiarami nie byli rodzice, a jego własna żona i córka. To
dlatego nie chciał, by któraś z nich miała cokolwiek wspólnego z demonami.
Starał się je trzymać od nich jak najdalej, drżąc z obawy w każdym momencie,
kiedy nie były przy nim. To dla tego zaprzysiągł, że póki w ich świecie istnieją
cieniste demony, nie straci czujności. Nie będzie również oddawał się w ramiona
nadziei i wiary, bo to nie one stanowiły jego siłę – one wyłącznie osłabiały,
czyniły człowieka bezużytecznym organizmem, który wyłącznie liczył na cud. A
Sorathiel nie mógł liczyć na cud, bo wojna nie była dziecięcą bajką, która za
każdym razem kończyła się dobrze. Śmierć zbierała żniwa wśród jego
popleczników, co chwila ocierając się o jego pobladłą, zakrwawioną skórę. Już
dwa razy był bliski śmierci, i za każdym razem ratował go Nathiel. Teraz go przy
nim nie było. Stał tutaj sam, wymachując nożem i próbując zabić tuzin demonów,
który rozsypał się po wojennej polanie jak sól. Wzrokiem próbował odnaleźć
sprawcę zamieszania, który umknął zaraz po swoim wielkim przedstawieniu i
groźbie spalenia całego świata. Sorathiel nie musiał mieć specjalnie
wyczulonych zmysłów ani supermocy, żeby wiedzieć, że czai się gdzieś wśród
swoich bezmózgich popleczników, czekając na odpowiedni moment. Bo Vail Auvrey
lubił wzniosłe przedstawienia. Był jak jego syn, który potrzebował wielkiej
publiki i oklasków. Nie udało mu się wykończyć szefa organizacji, który był
ogniwem spajającym wszystkich sojuszników Nox, dlatego teraz urządzi publiczną
egzekucję.
Sorathiel zamachnął się nożem w
tył, zatapiając ostrze w piersi rozzłoszczonej pokraki. Zaskoczony stwór
wyciągnął ostre pazury w jego stronę, próbując znaleźć punkt zaczepu, nim
umknie w cieniu, który rozpościerał się pod jego stopami. Wrota sztucznej
otchłani zostały rozwarte, a on raz na zawsze w niej utonął.
Pot lał się ze skroni szefa
organizacji, który nie miał nawet czasu otrzeć zdradliwych kropel, ponieważ
musiał odeprzeć kolejny demoniczny atak. Coraz trudniej było utrzymywać mu
skupienie. Bądź co bądź był tylko człowiekiem, nie maszyną do zabijania jak
Nathiel, który jeszcze niedawno nie widział świata poza likwidowaniem demonów. Sorathiel
potrafił liczyć, a tym bardziej ocenić sytuację na odległość, dlatego doskonale
zdawał sobie sprawę z tego, że wrogów było zbyt wielu, aby zwyczajni ludzie
mogli im podołać. Co prawda mieli w swoim składzie kilku magicznych
sojuszników, jak na przykład wyzwolony odłam departamentu w postaci młodych
demonów, a także czarodziejki, to jednak wciąż było za mało, aby zwyciężyć przy
jednym podejściu. Ta bitwa powinna być rozłożona na kilka tur, ale czy w
obecnej sytuacji było to możliwe? Jeżeli zaprzestaną, Vail Auvrey nie będzie na
nich czekał. Sam ich dopadnie.
– Od zawsze wiedziałem, że
ludzie to najsłabszy gatunek, który zaistniał w tym wszechświecie. – Sorathiel
w ostatniej chwili zamachnął się nożem w tył, odpierając tym samym atak tego,
na którego czujnie czekał przez całą bitwę. Tym razem nie zamierzał dać się
zaskoczyć. – To ciekawe, prawda? – spytał Vail, przekręcając głowę w bok. Bez
problemu siłował się z szefem organizacji, którego twarz wykrzywiła się z
wysiłku. Jego oprawca nie włożył w ten atak nawet połowy swojej siły, o czym
świadczył ironiczny, uspokojony uśmiech i pozbawiona zmęczenia twarz.
Napieranie na przeciwnika było dla niego zabawą, dla Sorathiela zaś próbą
przetrwania, ponieważ wiedział, że w starciu z cienistym demonem, który od lat
władał departamentem, nie miał szans. – Rozmnażacie się, zapełniając tą
bezmózgą rasą krańce waszego świata. Żyjecie krótko, umieracie szybko, bezradni
wobec natury i innych istot, przy których przyszło wam stać. Wciąż próbuję
zrozumieć, jak taki marny gatunek mógł tak wiele osiągnąć – powiedział Vail. Przez cały czas nie spuszczał oczu z Sorathiela. Jego
szmaragdowe tęczówki zdawały się płonąć.
– Najsłabszy, nie znaczy niezaradny
– syknął szef organizacji, odpychając Vaila, który postawił dwa kroki w tył,
nawet się nie chwiejąc. Zaśmiał się krótko na tę bezradną próbę przejęcia
kontroli nad sytuacją. Nie czekał, naparł ostrzem po raz drugi, tym razem
używając do tego więcej siły. Zmarszczka irytacji ozdobiła jego czoło, wciąż
jednak starał się nie pokazywać, że bunt szefa Nox go podburzył.
– To zabawne, jak dumnie i
zaparcie bronicie swojego gatunku – zaśmiał się Vail. Po tych słowach zrobił
szybki obrót wokół własnej osi i naparł na Sorathiela od strony jego prawego
ramienia. I ten cios, choć z trudnością, został odparty. – Mówicie, że miłość,
przyjaźń i rodzina to wasza siła. Ale czy tak naprawdę to nie słabość?
– Wszystko zależy od punktu
widzenia – syknął przez zęby Blythe.
– Demony dbają wyłącznie o
siebie, dzięki czemu wygrywają. Grają nieczysto. Grają tak, jak nakazują im
umysły. Po co przejmować się moralnością? Liczy się zwycięstwo! – tym razem
Vail zagrzmiał niczym piorun przeszywający na wskroś niebo. Potężnie i
gniewnie.
– Dla ludzi zwycięstwo nie
zawsze jest najważniejsze. Może osiągnęliśmy tak wiele właśnie dlatego, że
zaufaliśmy sobie nawzajem? Może osiągnęliśmy tak wiele, bo nie byliśmy tylko i
wyłącznie egoistami, próbującymi dla siebie zatrzymać wszystkie wynalazki tego
świata. Dzieliliśmy się i współpracowaliśmy, tak jak dziś. – Sorathiel
wyprostował się z dumą, nie spuszczając wzroku z rozgniewanej twarzy wroga. –
Myślisz, że chęć zwycięstwa i twoja bezmózga armia wystarczą, aby nas
zdominować? My nie ufamy wyłącznie własnej sile. Ufamy sobie nawzajem. Dzięki
współpracy wygramy nawet najcięższą bitwę – mówiąc to, szef organizacji wyjął z
kieszeni drugi nóż, z prędkością światła celując nim w pierś demona. Vail
złapał za jego ostrze w ostatniej chwili, nim cienki czubek noża wbił się w
jego serce. To wciąż było za mało, żeby go zabić, ale już dużo, aby zasiać w
nim wątpliwości.
– Ckliwa opowieść o ludzkości
niewiele ci pomoże, Blythe, i tak dołączysz do swojego ojca i matki – syknął
Auvrey, odrzucając nóż, który wbił się prosto w ramię Sorathiela. Przez ten
niespodziewany gest, szef Nox przestał trzymać gardę. Ostrze dzierżone przez
Vaila przecięło powietrze, rozcinając koszulę na poziomie jego serca, na
szczęście w porę zdołał uskoczyć w bok. Krew trysnęła z rany, zalewając jego
podartą koszulkę szkarłatnym wodospadem z wolna płynącym ku dołowi.
Szef Departamentu Kontroli
Demonów wystawił w jego stronę dłoń, uwalniając tym samym swoją cienistą moc.
Czarne wstęgi oplotły się wokół szyi Sorathiela, który mógł się spodziewać
nieczystej walki. Przeklął w duchu za swoją nieuwagę. Duma nakazała mu się
jednak nie szarpać, wiedział bowiem, że to niewiele pomoże.
Vail pociągnął za czarne
wstęgi, które oplotły się jeszcze mocniej wokół szyi ogniwa spajającego Nox.
Jego usta rozszerzyły się w triumfalnym uśmiechu.
– Na ludzkie nieszczęście każdemu człowiekowi do życia potrzebny jest tlen. Jak sobie bez niego
poradzisz? – zaśmiał się niskim głosem, który rozbrzmiał w jego umyśle jak
miarowe uderzenia w bębny na polu walki.
– Myślę, że w łatwy sposób –
odezwał się dziewczęcy głos.
Nim Vail Auvrey zdążył się
obrócić, pod jego nogami wyrosły gwałtownie pnące się do góry korzenie, które
wytrąciły go na chwilę z równowagi. Wstęga mocy została przerwana – Sorathiel
upadł na kolana, chwytając gwałtownie powietrze. Doskonale zdawał sobie sprawę
z tego, że prędzej czy później na miejscu zjawią się osoby, które będą chciały
pełnić rolę katów najgorszego demona wszech czasów.
Szef departamentu machnął ręką,
uwalniając swoją moc, która sprawiła, że korzenie zostały przecięte, a on
uwolniony. Zeskoczył zgrabnie w dół, zanosząc się śmiechem, który nie wróżył
niczego dobrego. W tym momencie stracił całkowite zainteresowanie bezradnym
człowiekiem, a zainteresował się demonem, czy może raczej trójką demonów, która
postanowiła zabawić się ze swoim starym szefem. Na pierwszy ogień poszedł
przerażony Riel, który był stwórcą korzeniowej pułapki. Na oślep próbował
wytwarzać kolejne roślinne przeszkody, które miały przeszkodzić Vailowi w
dotarciu do niego, był jednak zbyt spanikowany na racjonalną obronę. Z pomocą
przyszedł mu Raiden, który odsłonił swoje czerwone oko. Rzucił się na oprawcę z
nożem. Sapphire, która stała z boku, miała wystawione przed siebie dłonie –
Sorathiel zdołał wywnioskować, że szykuje się do jakiegoś większego mentalnego
ataku. Vail ją jednak zauważył. Rzucił w jej stronę ostrze, które
wbiło się w jej brzuch, tym samym wytrącając ją ze skupienia. Różowowłosa
demonica jęknęła i zgięła się w pół. Raiden pomimo szybkich ruchów, również nie
dawał sobie rady z Vailem, który z zabójczym śmiechem w ustach ranił go, jakby
był zwierzęciem nadającym się tylko do zabawy z rzeźnikiem. Sorathiel był w
szoku. Nie sądził bowiem, że ojciec Nathiela może być silniejszy niż trójka
demonów, która swojego czasu dawała sobie radę z Nox. Czyżby Vail Auvrey
ukrywał się całe życie dlatego, że nie chciał pokazywać, jak dobrym wojownikiem był?
– Wszystko w porządku? –
usłyszał nad uchem. Nie minęła nawet sekunda, a został przeniesiony do pionu
przez silne ręce Aleca. Z drugiej jego strony stała Andi, której oczy skupione
jednak były na przedstawieniu zafundowanym im przez Vaila.
– To nie będzie łatwe starcie –
powiedziała ledwo słyszalnie, ściskając ukradkowo łokieć Sorathiela. Już po
chwili jej czoło zmarszczyło się, ukazując prawdziwe niezadowolenie. – Gdzie
ten kretyn Nathiel? Chyba miał komuś skopać dupsko.
– Dobre pytanie – odpowiedział
mrukliwie Sorathiel, nawet nie próbując uspokoić młodej demonicy, która nie
wyrażała się zbyt ładnym językiem. – Jestem jednak pewien, że nie będziemy na
niego długo czekać. W końcu obiecał nam wszystkim, że to on wykończy Vaila.
– Życzę mu powodzenia – mruknął
Alec.
Cała trójka członków Nox
skierowała spojrzenia na sprawcę zamieszania, ogarniętego psychodelicznym
szałem zabijania.
***
Zatrzymałam się na wzgórzu i
zaniemogłam. Stojąca obok mnie Alex głośno przeklęła, Patricia donośnie
jęknęła, a Martha zaczęła mruczeć coś niezrozumiałego pod nosem. Pośród tych
dźwięków niezadowolenia wynurzyły się dwa zgodne głosy demonów, które wybuchły
zsynchronizowanym śmiechem. Wszystko byłoby dobrze, gdyby oboje nie brzmieli
jak szykujący się na jatkę psychopaci, zacierający rączki na świeżą krew
wrogów.
– Zawsze o tym marzyłem –
odezwał się Nathiel, ocierający wyimaginowaną łezkę z kącika prawego oka. Jego
usta układały się w zabawną podkowę obróconą nieszczęśliwą stroną do dołu. –
Śniłem o tym dniami i nocami, a to co widzę i tak przerosło moje najśmielsze
oczekiwania. Tyle demonów. Tyle cholernych demonów – powtarzał, potrząsając
głową z niedowierzaniem. Błysk w jego szmaragdowych oczach był niepokojący. –
TYLE PIEPRZONYCH DEMONÓW DO ZABICIA! AAAA! – wrzasnął niespodziewanie, unosząc radośnie
pięści, jakby chciał nimi uderzyć niewidzialnego przeciwnika zakłócającego jego
spokojny oddech. Patricia podskoczyła do góry z piskiem, a ja uniosłam brew,
patrząc na swojego męża jak na tego młodocianego idiotę, którym był, gdy go
poznałam. Widocznie nie wszystko się zmieniło przez te lata trwania w pozornie
spokojnym związku…
Szaleńczym krzykom Nathiela
towarzyszył dźwięczny śmiech Soriela, którego najwyraźniej ta reakcja
rozbawiła, a może nawet ucieszyła. Zamaszystym ruchem założył ręce na biodrach,
wypiął dumnie pierś i z uniesionym wysoko podbródkiem spojrzał na horyzont,
gdzie rozpościerały się małe kropki w postaci demonów dominujących nad naszymi
sojusznikami.
– Nigdy nie sądziłem, że
podzielę entuzjazm mojego tępawego, młodszego brata – powiedział głośno, potrząsając
głową z uśmiechem – ale to rzeczywiście cholernie piękny widok.
Zaraz, czy oni zamiast przejąć
się dominującą liczbą wrogów, cieszyli się, że będą mogli utłuc demony?
Naprawdę? Przecież trwała wojna, a wojna nie była zabawą! Czy gdyby cały świat
ogarnęła demoniczna apokalipsa, oni wciąż cieszyliby się w taki sam sposób, jak
teraz? Podejrzewałam, że tak.
– Większych pojebów w życiu nie
widziałam – syknęła Alex, posyłając towarzyszącym nam demonom piorunujące
spojrzenie. Jak widać, nie musiałam wyrażać na głos tego, co myślę, ponieważ
płomienna czarodziejka użyła tych znaczących słów za mnie.
– Demony, demony, demony! –
śpiewał ucieszony Nathiel, skacząc dookoła nas jak mała dziewczynka, która
urodziła się z nadmiarem energii. Przez tż radość nie zareagował na dwie
obelgi, które były skierowane w jego stronę w ciągu trwania jednej minuty. W
normalnym przypadku zapewne już rzuciłby się na Soriela, ciągnąc za sobą Alex.
– Nathiel, nie rób siary –
mruknęła zdegustowana Martha, marszcząc czoło. – Powinniśmy się teraz
zastanowić…
– Idziemy szukać ojczulka,
ruchaczu leśnych zajączków? – spytał ucieszony łowca demonów, szczerząc swoje
białe zęby do starszego brata. Wydawało się, że nic innego do niego nie
docierało. Cóż, trudno było skupić na sobie uwagę Nathiela, kiedy miał przed
sobą spełnioną wizualizację jego marzenia, któremu poświęcił wszystkie lata swojego
młodzieńczego życia.
– Hej, jak już to zajączka, a
nie zajączków – syknął oburzony Soriel, zakładając ręce na piersi.
– Soriel – jęknęła Patricia,
której policzki przybrały rumianą barwę.
Nim starszy z Auvreyów
powiedział coś równie zawstydzająco, Nathiel chwycił go za łokieć i pociągnął
przed siebie. Już miałam otworzyć usta, żeby zaprotestować, kiedy młodszy z
Auvreyów zatrzymał się w miejscu, obrócił w moją stronę, podbiegł do mnie,
położył dłonie na moich pobladłych policzkach i mocno pocałował w usta.
Moje oczy rozszerzyły się ze
zdziwienia, nim jednak cokolwiek zdążyłam zrobić, Nathiel już biegł przed
siebie, machając mi ręką na pożegnanie jak grzeczne dziecko, które wybiera się
ze swoim kolegą na boisko pograć w piłkę. Soriel biegnący zaraz za nim posłał w
stronę swojej ukochanej krótkiego buziaka i puścił jej oczko.
To właśnie byli bracia Auvrey.
Zmarszczyłam czoło i
przyłożyłam dłoń do lekko wilgotnych ust. Moje spojrzenie najwyraźniej wołało:
„Co ten kretyn sobie wyobraża?”, bo Martha cicho westchnęła i poklepała mnie po
plecach ze zrozumieniem.
– Teraz przynajmniej mamy
spokój – burknęła niezadowolona Alex, zakładając ręce na piersi. Wszystkie wpatrywałyśmy
się w biegnących przed siebie braci, którzy zachowywali się, jakby dostali
skrzydeł. Dopóki pierwszy z nich nie skoczył na plecy cienistej pokraki i nie
wbił noża w jej głowę z radosnym, choć psychodelicznie brzmiącym śmiechem,
milczałyśmy.
– Cóż – zaczęła ostrożnie
Martha, próbując oderwać spojrzenie od uradowanych dzieciaków na polu bitwy. –
Chyba musimy obmyślić jakiś plan działania.
– Nie musicie – odezwał się
nowy głos – bo to inni pomyśleli już za was.
Nie musiałam obracać się w tył
tak gwałtownie jak zaskoczone tym przybyciem czarodziejki. Wystarczyło, że
wydałam z siebie ciche westchnięcie. Wiedziałam bowiem, że pojawienie się tutaj
Nivareth nie wróżyło niczego dobrego. O ile prezent, który podarowała mi podczas
starcia z Gabrielle – to znaczy jednorazowy bilet do lustrzanej otchłani dla demona – był darmowy, ponieważ nagrodą za niego było to, że jej
zaimponowałam, tak kolejny pomysł, który najwyraźniej wiązał się z większym
trudem, nie będzie już bezpłatny.
Przewróciłam oczami i obróciłam
się w jej stronę, obdarzając ją znaczącym spojrzeniem.
– Jaki to plan i co mamy ci za
niego dać? – spytałam znudzonym głosem.
Usta Nivareth rozszerzyły się w
diabolicznym uśmiechu.
– Od razu przechodzimy do
handlu, znakomicie. – Zaśmiała się niskim, mrocznym śmiechem, a potem machnęła w
górze ręką. Nad naszymi głowami pojawiła się chmura stworzona z białych,
magicznych drobinek, które po kilkukrotnym zawirowaniu rozszerzyły się na
podniebnym krajobrazie i ukazały nam cały plan, jaki uknuła Nivareth.
Trzy czarne postacie stały po przeciwnych sobie stronach i kierowały noże – prawdopodobnie exitialis – w stronę białego pionka, który stał w środku utworzonego przez nich wzoru. Ten sam pionek wznosił ręce ku niebu. Moc, która wylała się z rąk czarnych postaci, przepłynęła przez białego ludzika, który przetransportował ją w górę – ta sama moc osiadła na siatce mocy, którą wcześniej rozszerzyły nad naszym miastem la bonne fee. Spadające z nieba odłamki magii trafiały w cieniste smugi, które wędrowały u dołu mapy stworzonej przez wiedźmę przekupstwa, a potem zniknęły w otwartej przez nią lustrzanej otchłani. To wszystko działo się z prędkością światła, dzięki czemu już po chwili siedemdziesiąt procent wojujących wrogów po prostu zniknęła.
Trzy czarne postacie stały po przeciwnych sobie stronach i kierowały noże – prawdopodobnie exitialis – w stronę białego pionka, który stał w środku utworzonego przez nich wzoru. Ten sam pionek wznosił ręce ku niebu. Moc, która wylała się z rąk czarnych postaci, przepłynęła przez białego ludzika, który przetransportował ją w górę – ta sama moc osiadła na siatce mocy, którą wcześniej rozszerzyły nad naszym miastem la bonne fee. Spadające z nieba odłamki magii trafiały w cieniste smugi, które wędrowały u dołu mapy stworzonej przez wiedźmę przekupstwa, a potem zniknęły w otwartej przez nią lustrzanej otchłani. To wszystko działo się z prędkością światła, dzięki czemu już po chwili siedemdziesiąt procent wojujących wrogów po prostu zniknęła.
Wizja zgasła jak światło w
telewizorze, a czarodziejki skierowały swoje zszokowane spojrzenia na Nivareth.
Patricia pobladła i potrząsnęła głową, chwiejąc się, jakby za chwilę miała
zemdleć – na szczęście w porę chwyciłam ją za łokieć, Alex postawiła kilka
nerwowych kroków w przód z pięścią wyciągniętą przed siebie i słowami, które
utknęły w jej ustach, nim wyrzuciła je w stronę władczej wiedźmy, a Martha
położyła dłoń na twarzy jakby chciała ukryć się przed tym, co przed chwilą
zobaczyła. Nie byłam tą magicznie uzdolnioną osobą, także nawet nie
podejrzewałam, jaki plan uknuła Nivareth – domyślałam się tylko, że będą w niej
uczestniczyć czarodziejki i ktoś, kto będzie pełnił rolę transportera
niszczycielskiej magii. Pytanie tylko, kogo ciało wytrzymałoby taki napór.
W tym właśnie momencie moje
spojrzenie skrzyżowało się z iskrzącymi złoto oczami wiedźmy. Wtedy nie
musiałam się już dłużej zastanawiać nad tym, kto był białym pionkiem.
– Dobrze wiesz, że Laura nie
jest najodpowiedniejszą osobą do bycia przemytnikiem mocy – syknęła Alex,
próbując trzymać swoje nerwy na wodzy. Każde słowo wypowiadała przez zaciśnięte
zęby. Gdyby to nie była Nivareth, której obawiały się wszystkie la bonne fee,
zapewne już dawno obdarzyłaby ją wiązanką niecenzuralnych słów.
– Ale jedyną, która może wam w tym
momencie pomóc – powiedziała oburzona wiedźma, zakładając ręce na piersi jak
obrażone dziecko. Sądząc po jej postawie, zapewne oczekiwała, że dostanie za
ten pomysł oklaski. – Ma w sobie cząstkę demona, więc jej ciało zniesie w sobie
więcej magii niż ciało przeciętnego człowieka, poza tym nie jest w pełni
cienistym demonem, więc wasza magia jej nie pożre. Co jedynie może osłabić lub…
– Zabić, do cholery, może ją
zabić – warknęła Alexandra. – Ciało Laury nie będzie istniało bez jej
demonicznej połowy. To integralna jej część! Żaden człowiek nie może po prostu
pozostać półczłowiekiem! Dlaczego miałybyśmy ryzykować jej życiem?!
– Bo jest jedyną osobą, która
ma moc, by przetransportować skondensowaną magię czarodziejek i exitialis na siatkę mocy? – spytała
kpiąco Nivareth, wykrzywiając usta z niezadowolenia. – Specjalnie na tę okazję
oddam drugą część jej magii, którą niegdyś przehandlowała. Może stracić
kontrolę, ale może ją też utrzymać na wodzy, zachowując przy tym swoje życie. –
Ty razem skierowała spojrzenie na mnie. Widząc moje niezrozumienie, przewróciła
ostentacyjnie oczami. – Widzę, że tobie akurat wizualizacja nie bardzo pomogła
– zironizowała. Nie skomentowałam tej wypowiedzi, oczekując na konkretne
wyjaśnienia. W końcu nie byłam szkolona na czarodziejkę, która doskonale
rozumiała wszystkie magiczne zależności między istotami żywymi. – Kiedy one
chwycą za te wasze śmieszne nożyki, przetransportują przez nie neutralną moc,
czyli pokrótce taką, która nie prowadzi do żadnych wygórowanych efektów, ale w
połączeniu z mocą noży sprawia, że nabiera takiej samej mocy, jak one, tylko w
potężniejszej dawce. Potrojoną moc exitialis
skierują na ciebie, czyli przemytnika mocy. I tu zaczyna się prawdziwa zabawa –
mówiąc to, posłała mi wredny uśmieszek. – Normalnemu człowiekowi nie stałaby
się krzywda, gdyby przyjął na siebie tę skondensowaną magię, zaś demon prędzej
czy później by wyparował, ty jednak jesteś półdemonem, więc nawet jeżeli twoja
demoniczna strona przyjmie na siebie cały atak, a więc i ból, twoja ludzka
część będzie ją trzymać przy życiu. Oczywiście nie może to być proces
długotrwały, ponieważ nie znamy efektów całkowitego wyzbycia się demonicznej
części z twojego ciała, lepiej się pospieszyć i nie testować jego wytrzymałości, bo nie chcielibyśmy, żebyś została półczłowiekiem, a więc kto
wie, może i warzywem – zaśmiała się dźwięcznie, jakby opowiedziała właśnie
wyborny żart. Ja zaś przełknęłam głośno ślinę. – Twoja misja polega na tym, że
wraz z mocą, którą przekażą ci la bonne fee, poślesz w górę swoją własną magię,
tym samym roznosząc ją na siatce mocy wspomagającej lustrzaną otchłań. Owszem,
to zaklęcie zadziała na większość cienistych demonów, które uczestniczą w
walce, jednak nie zadziała ona na ludzkie demony. Vaila Auvreya będziecie
musieli wykończyć osobiście.
Po tłumaczeniu Nivareth nastała
długa cisza. Przerwała ją dopiero Alex, która gwałtownie zaprotestowała:
– Nie, to zbyt ryzykowne, nie
zamierzam się na to…
– Zrobię to – wyrzuciłam z
siebie, sama dziwiąc się własnymi słowami. Kiedy zrozumiałam, co powiedziałam,
strach rozlał się po całym moim ciele, na chwilę mnie paraliżując.
Przecież to mogło się nie udać.
Jeżeli przyjmę na siebie zbyt wiele mocy, możliwe, że już nigdy więcej nie
ujrzę światła dziennego. A czy byłam gotowa poświęcić się dla dobra ludzkości
tak jak zrobiła to Madlene? Nie byłam typem heroicznej bohaterki. Kiedy
wyobrażałam sobie, że Nathiel, Aura, Nate i Calanthia mieliby zostać sami…
– Laura, przemyśl to, możesz
nawet stracić życie – odezwała się zaniepokojonym głosem Patricia. Jeżeli
wcześniej była blada jak ściana, teraz była już całkowicie przeźroczysta.
Miałam nadzieję, że poradzi sobie z misją, która ją czekała.
Zmarszczyłam czoło i wbiłam
spojrzenie w podłoże.
– Istnieje szansa, że będzie
tak samo jak w przypadku pożarcia mojego cienia – powiedziałam cicho, jakbym
mówiła do siebie. Dopiero po chwili podniosłam głowę. – Andi, która wkradła się
do mojego cienia wyżarła kiedyś całą moją energię, a mimo tego żyłam, ponieważ
wciąż miałam w sobie cząstkę człowieka. Być może jedynym zagrożeniem dla mnie
będzie to, że przestanę być demonem.
– Nie, Laura, to wciąż jest
bardzo ryzykowne, dlatego… – zaczęła zaniepokojona Martha. Nie dałam jej jednak
skończyć.
– Zrobię to. Taką podjęłam
decyzję.
La bonne fee wymieniły niepewne
spojrzenia, ale już po chwili pokiwały głowami. Nivareth zaklaskała w dłonie,
śmiejąc się dźwięcznie, jakby osiągnęła coś wielkiego. Prawie zapomniałam, że
ten pomysł nie był za darmo.
– A w zamian za to, co wam
podrzuciłam, wypijecie ze mną herbatkę na polu bitwy! – wykrzyknęła
entuzjastycznie, mało nie skacząc w miejscu z radości. – I oczywiście
spróbujecie nie umrzeć – zakończyła niskim głosem. – Daję wam dziesięć minut, a
jak któraś zbije moją cenną porcelanę, zginie na miejscu bez pomocy demonów –
dodała warkliwie.
Zacisnęłam usta i spojrzałam na
czarodziejki, które wydawały się być tak samo zdezorientowane jak ja.
Oto Nivareth po raz kolejny
próbowała zrobić sobie z nas zabawki, które umilą jej nudne spędzanie czasu w
świecie, do którego nie mieliśmy dostępu.
– Och, bym zapomniała –
odezwała się wiedźma, unosząc palec wskazujący ku górze. – Żeby nie było tak
łatwo, dołączy do nas jeszcze jedna osoba. – Dziewczyna postawiła krok w bok,
wyrzucając ręce jakby była przedstawiającym gościa prezenterem.
Zza jej pleców wynurzyła się
niewinnie uśmiechnięta czarodziejka, którą już przecież znałyśmy. La bonne fee
wstrzymały dech, a ja w duchu jęknęłam.
Cóż, od początku wiedziałam, że
to nie będzie łatwe zadanie.
Ja nie wiem, ale robisz wszystko, żeby zabić i Sorathiela i Laurę. Drażnisz mnie tym *wyobraża sobie uszczęśliwioną mordkę Sadistic* Vail jest strasznym psycholem, mógłby już zdechnąć, a nie czekać na swe latorośle właśnie całe w skowronkach przemierzające pole bitwy. A już skoro jesteśmy przy braciach, nie zdziwisz się raczej, jeśli powiem, że nie jestem zaskoczona ich zachowaniem. Powiem więcej, nawet się tego spodziewałam, chociaż to historyczny moment, skoro się ze sobą zgadzają.
OdpowiedzUsuńCoś mi się zdaje, że jest jakiś haczyk w planie Nivareth. Inni niż ten, że Laura może zginąć. Nie ufam jej, ale uwielbiam to, w jaki sposób się zachowuje. Wyrachowana, zimna...
Sprowadziła Mad? No to rzeczywiście porcelana może tego nie wytrzymać.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńStrasznie mi się podoba, że tyle tu Sorathiela w tym rozdziale i jego punktu widzenia na całą tę wojnę.
Choć to bracia Auvreyowie zgarnęli moją uwagę i wywołali ciężkie westchnienie. Chyba nigdy w pełni nie dorosną, wciąż pozostając pewnego rodzaju pojebami, jak określiła ich Alex.
Oj, Nivareth. Dlaczego ja odnoszę wrażenie, że jej obecność i pomoc mogą przynieść coś więcej niż tylko śmierć Laury?
Ale i tak jestem ciekawa, co będzie dalej.
Pozdrawiam