Tak, wiem, rozdział pisałam całą wieczność i na dodatek nie jest zbyt dobry. Jakiś taki po prostu niemrawy i bez polotu. Czasami tak bywa, że jak się czegoś długi czas nie pisze i to na dodatek zlepkami, to nie jest to potem zbyt dobrej jakości. Obiecuję sobie, że będę już pisać co tydzień, ale to tylko sobie. Zobaczymy jak będzie. Do końca roku chcę już WCSa skończyć, by móc się zająć innym opowiadaniem!
***
W samym środku bitwy, gdzie
demony przeskakiwały nad naszymi głowami oraz piękną, chińską zastawą zdobioną
krwawymi makami, zastanawiałam się, dlaczego dziesięć minut piekielnej herbatki
jak na złość upływało w spowolnionym czasie. Swoją uwagę dzieliłam na zabijanie
demonów, sporadyczne spożywanie drogiego Earl Greya, którym w normalnych
warunkach zapewne bym się rozkoszowała, spoglądanie na twarze moich milczących
towarzyszek oraz gustowny, starodawny zegar, który został postawiony na
wyczarowany przez Nivareth okrągły stół, aby odliczał czas. Moje skupienie
chyba jeszcze nigdy nie było na takim poziomie, jak teraz. Czułam, że po
upływie tych dziesięciu minut będę się czuła bardziej zmęczona, niż po dniu
spędzonym z trójką moich rozbieganych po domu dzieci.
Dziwność sytuacji, w której
przyszło nam się znaleźć, czyniła tę chwilę najbardziej osobliwym ze zdarzeń,
które mógł wyczarować tylko umysł znudzonej życiem (czy może raczej śmiercią)
wiedźmy. Zresztą była ona jedyną w naszym zgromadzeniu osobą, która uśmiechała
się przebiegle, z pewną dozą nieskrywanej radości, i polewała magią herbatę,
zmuszając nas do szybkiego jej upijania.
Bywały dni, kiedy Nivareth jawiła
mi się jako potężna kobieta, której sprzeciwienie się nie byłoby zbyt dobrym
rozwiązaniem, a drżenie ze strachu jak najbardziej właściwym. Bywały jednak
również takie dni, kiedy widziałam w niej ucieszoną, rozpieszczoną, złośliwą i
dziecinną arystokratkę, która szukała wyłącznie rozrywki, a także dobrego
towarzystwa.
Do moich uszu doszło głośne,
oburzone prychnięcie.
– Nie przesadzaj z tym dobrym
towarzystwem – żachnęła się Nivareth, która najwyraźniej znowu czytała w moich
myślach, co zdawało się być jej ulubionym hobby, kiedy tylko się na mnie
natykała. – Jesteście jak kłody, które tylko wymachują rękami, aby odpędzić
demony. Nie potraficie rozkoszować się upijanym płynem podarowanym nam przez
samych bogów.
– Kłody nie mają rąk –
powiedziała cicho Patricia, patrząc bezradnie w górę, gdzie przelatywały
cienie. Ta znieważająca uwaga nie uszła uszom Nivareth, która zmarszczyła czoło
i machnęła ręką w górze. Filiżanka z herbatą, która stała przed Patricią, nagle
gwałtownie się przechyliła, gotowa na niechybny upadek ze stołu. W ostatniej
chwili chwyciła ją Madlene, która zaśmiała się nerwowo i odstawiła na miejsce.
Wszystkie czarodziejki spojrzały na nią w jednej chwili.
Podejrzewałam, że atmosfera
była taka napięta właśnie z powodu jej obecności. Żadna z żywych la bonne fee
nie podejrzewała, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka. W powietrzu wisiało zbyt
wiele niewypowiedzianych słów naładowanych negatywnymi emocjami. Martha miała
ściągnięte brwi i zaciśnięte usta, Alex zaciskała gniewnie pięści jakby za
chwilę miała wybuchnąć, a Patricia miała w tęsknie patrzących oczach łzy.
Madlene wyraźnie unikała spojrzenia swoich przyjaciółek. W jej gestach pojawiła
się znamienna fajtłapowatość, która ujawniała się tym, że co jakiś czas
rozlewała pitą herbatę lub strąciła coś ręką ze stołu.
Starałam się nie wystawiać
ponad szereg, podobnie jak Nivareth, z tym że ona oczekiwała na przedstawienie,
a ja przyglądałam się z uwagą sytuacji, aby w razie problemów zainterweniować.
– Może ciasteczka? – spytała
uroczym głosem wiedźma przekupstwa, chwytając w górze talerz wypełniony po
brzegi wymyślnymi, francuskimi wypiekami. W tym samym momencie Alex uderzyła
pięścią w stół. Wciąż nie spuszczała wzroku z Madlene, zupełnie jakby
oczekiwała od niej wyjaśnień. Śpiewająca czarodziejka spojrzała na nią
niepewnie spod przydługiej grzywki.
– Emm – zaczęła niewinnie,
próbując jakoś uciec od niechcianych słów zawisłych w powietrzu. – Alex, co ci
się stało w oko? – spytała z niemrawym śmiechem w ustach. Jej przyjaciółka
prychnęła głośno w odpowiedzi i rozchyliła szmatkę, która przykrywała dotąd jej
zranione oko. W tym momencie nawet ja wstrzymałam dech. Nie miałam wątpliwości
co do tego, że Alexandra nie będzie już nigdy mogła zobaczyć nim świata. Gabrielle
pozbawiła ją dwoistego spojrzenia na wieki.
– To się stało – syknęła
złowieszczo. Na jej twarzy pojawił się nagle przesłodki uśmiech, który przykrył
gniew. Wiedziałam, ze lada moment zacznie się dobrze wszystkim znana tyrada
sarkazmu. – A tobie co się stało, że nie ma cię już pomiędzy nami, Madlene?
Wszystkie czarodziejki wyprostowały
zgodnie plecy, oczekując na rozmowę, której się bały. Nie każdy miał możliwość
przeprowadzenia dialogu zawierającego niewypowiedziane dotąd słowa, a więc i
żalu, który się w nich zawierał. W końcu nie na co dzień widywaliśmy i piliśmy
herbatę na polu bitwy i to na dodatek ze zmarłymi.
W błękitnych oczach śpiewającej
czarodziejki pojawiły się łzy. Posłała Alex smutne, pełne żalu i boleści
spojrzenie. Nagle zapadła się w sobie, jakby chciała rozpłynąć się w powietrzu
albo wcielić się w oparcie krzesła. Nivareth nie pozwoliłaby jej jednak uciec –
wciąż uważnie ją obserwowała.
– Alex – zaczęła cienkim,
łamiącym się głosem Madlene. – To… to nie mogło skończyć się inaczej. Gdybym
wam o tym powiedziała, próbowałybyście mnie powstrzymać, a to tylko utrudniłoby
nam rozstanie.
– Byłyśmy chyba przyjaciółkami,
prawda? – spytała ironicznie Alex, przekręcając głowę w bok. To, co powiedziała
zapewne miało na celu zranić jej rozmówczynię. I zraniło.
– Wciąż mam was za
przyjaciółki. Zawsze będę miała. To… to po prostu nie miało sensu. – Te słowa
wywołały gniew nie tylko u Alexandry. Martha i Patricia również się poruszyły.
– Mad, zawsze działasz na
własną rękę. Tyle razy mówiłyśmy, że każdy problem jesteśmy w stanie rozwiązać
razem, jeżeli go przedyskutujemy. Być może gdybyśmy połączyły nasze moce… –
zaczęła Martha, której przerwał głośny szczęk pękającej porcelany. Zdziwiłam
się, gdy dostrzegłam, że wybuch spowodował najwyraźniej gniew Madlene, który
współpracował z jej chwilowo niekontrolowaną mocą. Mina Nivareth, w momencie
kiedy zobaczyła popękaną filiżankę, była bezcennie piękna, na dodatek nie mogła
ukarać dziewczyny, która przecież już nie żyła. Choć rumieńce gniewu wyrosły na
jej policzkach, a niezadowolenie odbiło się w jej przymrużonych, złotych
oczach, niczego nie powiedziała. W końcu sama chciała tego przedstawienia.
– Nie – powiedziała twardo
Madlene. – Nie, nie rozwiązałybyśmy go razem. To za mało. – Przymknęła powieki,
wzięła cichy wdech i uspokoiła swój gniewny ton głosu. – Czy naprawdę myślicie,
że działałam pochopnie? Że rzuciłam się na ratunek światu, poświęcając siebie z
radością? Nie. Ja chciałam żyć. – Łzy zaszkliły się ponownie w jej oczach. Na
chwilę przerwała swoją mowę, próbując złapać oddech. – Do cholery, ja miałam
tutaj córkę! Ledwo ją urodziłam! Myślicie, że naprawdę chciałam zostawiać swoją
rodzinę? Że chciałam zostawiać was? – wybuchła, uderzając pięścią w stół, na
którym porcelana podskoczyła ze szczękiem do góry. – Nie! Ale uwierzcie mi,
sprawdziłam każdy możliwy scenariusz przyszłości. To mogło się skończyć dobrze
tylko wtedy, kiedy użyję pieśni ostateczności. Bo ona istnieje poza czasem i
rzeczywistością, jest silniejsza niż jakiekolwiek zaklęcia, które przechodziły
przez ręce i umysły wszystkich czarodziejek. Tylko ono miało moc, aby zmienić
bieg losu. Wiedźmy były potężniejsze niż my, wykończyłyby nas jednym palcem!
Tłumaczenia Madlene w jakiś
sposób ostudziły gniewną atmosferę, zmieniając ją w dojmujący smutek. To tak
jakby na wielki płomień spadła nagle gwałtownie fala tsunami siejąca
pustoszenie. Stare, niezasklepione rany zostały znowu otwarte i na dodatek
posypane porządną dawką soli.
– Nie potrafiłam się z wami
pożegnać. Nie potrafiłam się pożegnać z nikim. Wtedy mogłabym się zawahać –
szepnęła rozpaczliwie śpiewająca czarodziejka, patrząc każdej swojej
przyjaciółce prosto w oczy.
– Mad, mogłaś zostawić nam
chociaż list, wytłumaczyć to, co sama nam teraz powiedziałaś – zapłakała
Patricia, której nerwy nie mogły już wytrzymać takiego natężenia. Przez to
straciła kontrolę nad tym, co się wokół niej działo. Gdyby nie to, że
siedziałam tuż obok niej i wbiłam nóż w demona, który chciał odgryźć jej głowę,
zapewne to spotkanie nie skończyłoby się dobrze. Patricia była tak przejęta
rozmową, że nawet nie spostrzegła, co się wydarzyło.
Cóż, wychodziło na to, że oficjalnie
zostałam nienazwaną strażniczką pleców la bonne fee.
Dla niepoznaki chwyciłam cicho
za uszko filiżanki i uniosłam ją do ust.
– Nie mogłam. Nie potrafiłabym
sklecić słów. Poza tym… czas – jęknęła. – Musiałam się spieszyć. Tak bardzo
chciałam wam wszystko wyjaśnić. Głupia oczekiwałam, że to zrozumiecie, ale jak
miałyście zrozumieć? – zaśmiała się niemrawo. – Przecież ostatnio zachowywałam
się jak desperatka, prawda? Niespełna rozumu czarodziejka, której powinno się
zabronić używania magii.
– O, to już wiedziałam, odkąd
skończyłaś szesnaście lat – powiedziała zadziwiająco spokojnie Alex, częściowo rozładowując ciężką
atmosferę. Czarodziejki spojrzały na siebie z delikatnymi, porozumiewawczymi
uśmiechami.
– Są rzeczy, których ludzie nie
potrafią wyrazić słowami – dodała po chwili ciszy Madlene, wbijając spojrzenie
w stół. – Wyraziłam je czynem, największym jaki mogłam unieść na barkach. –
Uniosła powoli oczy, by spojrzeć na swoje przyjaciółki z ciepłem, które ukazało
się w błękicie jej tęczówek. – Kocham was i naprawdę za wami tęsknię.
Nivareth przewróciła
ostentacyjnie oczami akurat w momencie, kiedy demon przeleciał jej nad głową.
Niewzruszona machnęła w jego stronę ręką, jakby był zwykłą muchą, którą chciała
odgonić – efekt był taki, że demon roztrzaskał się na drzewie jak dymna plama.
Po jej reakcji domyśliłam się, że oczekiwała latającej porcelany, krzyków,
donośnego płaczu i oderwanych przez demony głów, tymczasem cieniste pokraki
zdawały się sporadycznie nami interesować. Najwyraźniej nieruchome cele nie
były dla nich tak atrakcyjne, jak biegający w pobliżu bracia Auvrey, którzy
wykrzykiwali w ich stronę obelgi rodem z
kosmosu.
Spojrzałam ukradkowo na zegar,
który wskazywał już na dziewiątą minutę naszej popołudniowej herbatki. Nivareth
oparła właśnie podbródek na złożonych dłoniach i wbiła we mnie znaczące
spojrzenie. Chciała mi najwyraźniej przekazać, że to nie takiej zabawy
oczekiwała. Posłałam jej nikły uśmieszek, który niewiele znaczył, może tylko
tyle, że zwróciłam na nią uwagę.
– Mad, ty dobrze wiesz, że
czujemy to samo, w końcu jesteśmy przyjaciółkami – powiedziała cicho Patricia,
posyłając jej blady uśmiech.
Madlene przymknęła na chwilę
powieki i przygryzła wargę – najwyraźniej starała się nie popłakać. Nie
spodziewałam się, że nagle gwałtownie odsunie od stołu krzesło i podniesie się
w górę. Ciało zgięła wpół, pochylając przepraszająco głowę w stronę swoich
przyjaciółek. Nie był to typowo amerykański zwyczaj proszenia o wybaczenie,
raczej azjatycki. Jego użycie wcale mnie nie dziwiło, zważając na wspólne zamiłowanie
Madlene i Arena do Japonii.
– Przepraszam. Naprawdę
przepraszam za swoją bezmyślność – jęknęła płaczliwie, nie podnosząc głowy.
– Zraniłam was, pozostawiając po sobie
niedomówienia i przemilczane sprawy, a przecież wam ufam. Rozumiem, że
mogłyście poczuć się oszukane.
– Nie, Mad – odezwała się
Martha. – Nie poczułyśmy się oszukane. Było nam przykro, ponieważ straciłyśmy z
dnia na dzień kogoś, na kim nam zależało i nie miałyśmy czasu, żeby
przyzwyczaić się do nadchodzącej straty.
Madlene wciąż nie podnosiła
głowy. Nie wiedziałam, czy to z powodu zawstydzenia swoim emocjonalnym
wybuchem, czy po prostu wciąż uważała, że musi przepraszać przyjaciółki, które
najwyraźniej już dawno jej przebaczyły.
– Wiem. Wiem, że postąpiłam
źle, ale zarzekam się, że to było konieczne – szepnęła, unosząc lekko głowę,
jakby była żółwiem powoli wychodzącym ze swojej bezpiecznej skorupy. Gotowa
jednak była w każdej chwili znów się w niej schować, jeżeli nadejdzie
niebezpieczeństwo.
Gdy po raz kolejny otwierała
usta, starodawny zegar odmierzający dziesięć minut zaczął dzwonić i podskakiwać
szaleńczo w górze. Zdziwiona Madlene spojrzała na swoje dłonie, które
najwyraźniej zaczynały tracić materialność. Zaaferowana spojrzała na Nivareth,
która wzruszyła obojętnie ramionami, pragnąc jej w ten sposób przekazać, że
niczego nie zrobi, skoro wyzwanie dobiegło końca. Śpiewająca czarodziejka
jęknęła cicho i wyprostowała plecy.
– Wiem, że to niespodziewane i
zarazem głupie, ale… Moja córka – powiedziała, patrząc na przyjaciółki z pewnym
przestrachem w oczach. Wszystkie czarodziejki przybrały nierozumne miny, nie
wiedziały bowiem, co wspólnego z tą sytuacją miała mała Madelyn. – Czeka ją
burzliwe dorastanie i… niemałe problemy z ogarnięciem swojej mocy. Błagam,
bądźcie dla niej podporą, a kiedy trzeba będzie, to i surowymi nauczycielkami.
– Zanim którakolwiek odpowiedziała na tę prośbę, Madlene skierowała spojrzenie
na Patricię i posłała jej uśmiech pełen zrozumienia. – Gratuluję, Pat.
Przyszłość podpowiada, że twój syn i Madelyn będą najlepszymi przyjaciółmi, to
chyba dobry znak, prawda? – Po tych słowach czarodziejka spojrzała na swoje
dłonie, które były już niemal przeźroczyste. Nie zwracała uwagi na to, jak
wielkie poruszenie wywołała swoją wypowiedzią. Nawet ja spojrzałam zdziwiona na
Patricię, która była w tym momencie tak blada, że wcale nie zdziwiłabym się,
gdyby lada moment zemdlała. Alexandra patrzyła to na Madlene, to na Patricię,
rozdziawiając usta, a Martha zamrugała zdziwiona oczami.
– To… to nie tak, jak myślicie
– odezwała się niemrawym, słabym głosem lodowa czarodziejka.
– To… wy o tym nie
wiedziałyście? – spytała niepewnie Madlene, za chwilę zanosząc się nerwowym śmiechem.
– Cóż… to… mi zostaje się pożegnać. Na pewno nieraz się jeszcze zobaczymy. –
Jej głos zabrzmiał jak naglące pragnienie ucieczki od burzy, która lada moment
mogła się rozpętać. Nivareth zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona sytuacją, a
potem pstryknęła palcami, usuwając z pola bitwy stół oraz porcelanę. Krzesła
również nie zostały oszczędzone – w ostatniej chwili odzyskałam równowagę i
zdołałam się wyprostować, nim zderzyłam się twardo z podłożem, tak jak zrobiła
to zaskoczona Patricia.
Madlene zniknęła, pozostawiając
po sobie dziwne uczucie pustki, ale również niepewność i zdziwienie. Nikt się
bowiem nie spodziewał, że Patricia była w ciąży i na dodatek doskonale zdawała
sobie z tego sprawę, co można było wywnioskować z jej zachowania. To kolejny
powód, który tego dnia wywołał potężny gniew Alexandry. Martha pomogła najpierw
podnieść się swojej przyjaciółce z ziemi, a potem objęła ją w taki sposób
ramieniem, jakby chciała ją ochronić przed nadchodzącą burzą płomiennych
włosów.
– Ja… dowiedziałam się o tym
kilka dni temu i… i… to chyba nic złego, prawda? – zaśmiała się niemrawo panna
Finch. – Bo… bo ja kocham Soriela i wcale tego nie żałuję. Wiem, że za nim nie
przepadacie, ale… ale będzie dobrym ojcem.
Alex przymknęła powieki i
wzięła cichy wdech. Najwyraźniej chciała uspokoić swoje zszargane nerwy na
własnych zasadach. Miałyśmy w końcu inną misję do wypełnienia, która wymagała
skupienia.
– Możesz używać mocy? – spytała
dziwnie niskim i spokojnym głosem płomienna czarodziejka.
– Tak, mogę – odpowiedziała
cicho Patricia.
– W takim razie powinnyśmy się
wziąć do roboty. – Alex zarzuciła swoim czarnym płaszczem, obracając się do nas
tyłem. Z kieszeni wyjęła exitialis.
Przez chwilę stałyśmy w miejscu, nie wiedząc, jak się zachować, rozbudziło nas
dopiero znaczące chrząknięcie Alexandry.
– Zamierzacie się ruszyć? –
spytała, posyłając nam przez ramię krzywy uśmieszek. – Nie mamy teraz czasu,
później podyskutujemy na temat życia i śmierci. Chyba teraz trwa wojna, nie?
W mojej głowie rozbrzmiał dobrze
mi znany chichot, który należał do znikającej z naszego świata Nivareth.
Właśnie w ten sposób chciała mi przekazać, że ta herbatka na polu bitwy wcale
nie była taka nudna – w końcu znalazło się miejsce na dramat, łzy, tłuczone
filiżanki i gniew.
Podeszłam do Alexandry jako
pierwsza. Zgodnie ze wskazówkami wiedźmy przekupstwa, która była autorem tego
nieprzewidzianego w skutki pomysłu, stanęłam naprzeciw płomiennej czarodziejki.
Podwinęłam rękawy i posłałam naglące spojrzenie pozostałej dwójce, która wciąż
nie mogła się zmobilizować do pracy. To jednak pomogło. Już po kilku szybko
mijających sekundach stałam w zamkniętym kręgu utworzonym przesz trójkę
dziewcząt, które kierowały w moją stronę noże łowców. Poruszyłam palcami i
wzięłam kilka głębszych wdechów, które miały mi pomóc uspokoić nerwy. Przez
chwilę zastanawiałam się, czy Nivareth zdołała już podzielić się ze mną drugą
połówką mojej mocy, którą kiedyś przehandlowałam, ponieważ nie czułam w swoim
ciele żadnych zmian. Zapomniałam jednak, że wiedźma przekupstwa lubiła
niespodzianki. Także kiedy ja starałam się skupić na opanowaniu tej połowy
mocy, która już buzowała w moich żyłach, nagle zaatakowała mnie potężna,
zabierająca dech w płucach dawka utraconej niegdyś magii, której nie mogłam
opanować. Kiedy zaczerpnęłam gwałtownie powietrza, chaotyczny i silny powiew wiatru ruszył na
moje towarzyszki broni, odsuwając ją ode mnie kilka kroków. Czułam jak
nienaturalnie wielka moc próbuje nade mną zawładnąć, szybko ją jednak
opanowałam, przypominając sobie nauki starej czarodziejki – Pandory. Poza tym
jak mogłam pokazywać słabość, kiedy za moimi plecami czułam obecność samego
Aidena Vauxa? Tam gdzie była jego magia, stał również i on, wcale nie musiałam
obracać głowy w tył, aby się o tym upewniać. Milcząca i niewidzialna obecność
podziałała na mnie jak zimny prysznic.
– Przepraszam – powiedziałam,
gdy już się uspokoiłam. – Nivareth nie raczyła mnie ostrzec, że moja moc wróci
do mnie tak nagle – dodałam z krzywą miną.
La bonne fee pokiwały głowami
ze zrozumieniem i znów zbliżyły się do kręgu z wyciągniętymi przed siebie nożami.
Wiedziałam, że nie ma już odwrotu.
Teraz albo nigdy, inaczej ta
wojna nigdy się nie skończy.
– Jesteś gotowa? – spytała
ostrożnie Martha, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Choć nie byłam, wiedziałam, że
nie możemy dłużej zwlekać. Do osłony, którą założyła przed chwilą Alexandra,
właśnie zaczęły dobijać się rozszalałe pokraki. Jak na złość zwróciły na nas
uwagę akurat wtedy, kiedy zakończyłyśmy herbacianą batalię.
Pokiwałam twardo głową i wzniosłam
dłonie ku poszarzałemu niebu. Wzięłam cichutki wdech, czując delikatnie wibrowanie
pod moimi palcami – moc buzowała we mnie tak gwałtownie, że miałam problem z
utrzymaniem nad nią kontroli. Nie mogłyśmy jednak dłużej zwlekać, inaczej ta
misja mogła zostać skazana na niepowodzenie.
– Zaczynajmy – odezwała się
twardym głosem Martha. Reszta czarodziejek jej przytaknęła, a ja już po chwili
poczułam niewyobrażalnie wielki ból.
***
Nathiel nie pamiętał, kiedy
ostatnim razem czuł się prawdziwie wolny. Codzienna opieka nad dziećmi i próba
bycia dorosłym po to, aby jego żona była z niego dumna, zabierała mu mnóstwo
energii. Lubił taką codzienność i wiedział, że bez jego małej rodziny to nie
byłoby to samo życie, jednak czasem miał ochotę po prostu wybiec z domu,
poszwendać się po lesie z nożem i wrócić za kilka dni, niczym się nie
przejmując. Oczywiście na marzeniach się kończyło, bo zaraz musiał wykąpać
Calanthię, ułożyć do snu rozszalałe bliźniaki, pozmywać naczynia czy podzielić
się swoją niesamowitą klatką piersiową, na której układała blond głowę pewna
dama. Czasami brakowało mu tej starej, dobrej, nastoletniej wolności. Zanim
poznał Laurę wychodził na miasto i tropił demony, kiedy chciał, dziś jego życie
było uzależnione od ścisłych misji, które planował jego przyjaciel będący
obecnym szefem organizacji, a oprócz tego miał swoje domowe obowiązki. To
dlatego, kiedy zleciał ze wzgórza wprost w chmarę rozeźlonych pokrak, poczuł
się znowu młody, a przede wszystkim spełniony. Kiedy ukradkiem spoglądał na brata
(choć nie chciał się do tego przyznawać), dostrzegał w jego twarzy to, co on
sam czuł – odprężenie, rozbawienie, energię, wolność. Cóż, nawet jeżeli tego
nie chciał, wciąż byli rodziną. To dlatego niektóre zachowania wydawały się być
u nich podobne.
– Czasami czuję się jak na
smyczy – odezwał się nagle Soriel, który dostrzegł spojrzenie brata. – Niby ta
cała miłość, zabawa w dom i rodzinę jest całkiem fajna, ale gdzieś po drodze
tłamszona jest moja prawdziwa natura.
Nathiel przystanął w miejscu i
zmarszczył czoło. W tym momencie nie przejmował się nawet tym, że jedna z
pokrak wdrapała się na jego plecy i spróbowała wgryźć mu się w ramię.
– Tła… tła co? – spytał
nierozumnie, marszcząc czoło.
Soriel widząc głupkowatą minę
brata, wybuchnął śmiechem.
– Tłamszoną, kretynie –
powtórzył.
– Hej, bez takich mi tu –
syknął młodszy Auvrey, wbijając natarczywej pokrace nóż prosto w czoło. – To
nie ja porównywałem się przed chwilą z psem na smyczy, okej? – prychnął,
zakładając ręce na piersi. – Swoją drogą to twoja morda rzeczywiście przypomina
psa. Jesteś jak taki… hot dog!
Soriel przystanął w miejscu i
uniósł brew do góry.
– Czy ty naprawdę porównałeś
mnie teraz z parówką w bułce?
– Przecież to taki gatunek psa,
idioto!
– Ciekawe, kto tu rzeczywiście
jest idiotą – mruknął pod nosem starszy z braci, zabierając się za likwidowanie
kolejnych demonów. On również cieszył się swobodą i dobrą dawką zabawy. Odkąd
mieszkał z Patricią wciąż i wciąż wysłuchiwał, czego nie powinien robić, a co
powinien, bo tak właśnie wypada i tak zachowują się prawdziwi ludzie, a nie
nieokrzesane demony. Czasami to suszenie głowy przypominało mu jego własną
matkę. To brudne naczynia w zlewie, to zalana łazienka, to bokserki leżące na
podłodze, brudne skarpetki pod łóżkiem, pusta lodówka… zupełnie jakby od tych
prostych ewenementów zaraz miał się skończyć świat, a wcale się nie kończył –
szczególnie nie wtedy, kiedy Patricia wybuchała emocjonalnym płaczem jak
kobieta w zaawansowanej ciąży. Miłość była ważna, ale to wolność dawała
prawdziwe uczucie, że jest się żywym, samorządnym organizmem. Właśnie teraz tak
się czuł. Żywy. Prawdziwy. Wolny. Choć przez chwilę.
– Normalnie odżyłem! –
wykrzyknął Nathiel, wbijając dwa exitialis
naraz w demony, które na niego naskoczyły. – Mógłbym tak wiecznie!
– Myślę, że twoje życie i tak jest
kwestią czasu, drogi Nathielu.
Dwójka braci spojrzała na
wzgórze, gdzie z rozłożonymi na bok rękami stał ktoś, na kogo czekali przez
całą bitwę. Czarna, postrzępiona peleryna powiewała na wietrze jak piracka
flaga zwiastująca niechciany napad na dryfujących po spokojnych wodach
żeglarzy. Bracia Auvrey nie byli tym jednak przerażeni ani nawet zdziwieni. Ich
twarze rozszerzyły zgodne uśmiechy, którye można było przypisać knującym w
piekle diabłom. Vail Auvrey zawtórował swoim synom tym specyficznym uśmiechem.
I gdyby nie fakt, że lada chwila mieli stoczyć bitwę na śmierć i życie, zapewne
z daleka patrząc, można by było uznać, że to nietypowe rodzinne spotkanie po
latach, na które wszyscy czekali z utęsknieniem.
– Patrz, Soriel. Nasz tatuś
zniżył się, by obcować ze swoimi synami – powiedział uroczym głosem Nathiel,
przekręcając głowę w bok.
– Szkoda, że dopiero teraz, bo
już wcześniej byśmy go wykończyli – dodał podobnym głosem starszy z braci
Auvrey, podrzucając i łapiąc nóż w równomiernych odstępach.
– Na niektóre okazje trzeba
niestety czekać do samego końca – odpowiedział ze śmiechem Vail Auvrey, po czym
zamachnął się peleryną i zeskoczył ze wzgórza. Nathiel i Soriel nie
potrzebowali zachęty. Przepychając się łokciami jak dzieci goniące za nagrodą w
postaci słodyczy, ruszyli w stronę tego, który sprawił, że ich życie
przewróciło się do góry nogami.
– Niech rozpocznie się zabawa.
Jejku nie wiem czy mam płakac czy się śmiać. Herbatka na polu bitwy haha dobre XD trochę mi przypomina Bleach'a. W chwili rozmowy La bonne fee napłyneły mi łzy.
OdpowiedzUsuńHot dog XD
Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, co było ostatnio. Rzeczywiście trochę się zapuściłaś z WCS'em, choć mnie życie ostatnio też nie rozpieszcza czasem. A tak w ogóle to
OdpowiedzUsuńWSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!
Wracając do rozdziału... Trochę te tłumaczenia Mad dalej do mnie nie trafiają, ale nic już z tym nie zrobimy. Stało się. Może był inny wybór, może nie. Za to Pat się nasłucha, jak już skończą wojnę. Oby była szczęśliwa z tym szalonym Sorielem.
Podoba mi się, jak opisałaś emocje braci związane z walką. Tak, miłość jest ważna, daliby się pokroić za swoich najbliższych, ale wciąż gdzieś jest w nich pragnienie niezależności. Chyba wszyscy tak mają, niektórzy nie potrafią z tego zrezygnować, inni się zatracają i nie potrafią już żyć sami. Naprawdę ma to swój klimat.
W kilku miejscach przydałaby się korekta, ale to już najmniejszy problem. Obym, skoro już wróciłam, szybko doczekała się kolejnego rozdziału.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńTo spotkanie przyjaciółek w takich okolicznościach miało w sobie wiele smutku, ale cieszę się, że miały możliwość porozmawiać, a Mad wyjaśnić, skąd wzięło się jej działanie. Choć to wypaplanie o ciąży to mnie rozbawiło :D
Nathiel i Soriel, niby tacy różni, a jednak widać w ich zachowaniu, że muszą być braćmi. Nawet dialog między nimi jest w pewien sposób specyficzny.
No i tatuś. Czy łopta i grób mogą w końcu do czegoś mi się przydać?
Pozdrawiam