niedziela, 16 września 2018

[TOM 3] Rozdział 64 - "Niewyrażone słowa"

Tak, wiem, rozdział pisałam całą wieczność i na dodatek nie jest zbyt dobry. Jakiś taki po prostu niemrawy i bez polotu. Czasami tak bywa, że jak się czegoś długi czas nie pisze i to na dodatek zlepkami, to nie jest to potem zbyt dobrej jakości. Obiecuję sobie, że będę już pisać co tydzień, ale to tylko sobie. Zobaczymy jak będzie. Do końca roku chcę już WCSa skończyć, by móc się zająć innym opowiadaniem!
***
W samym środku bitwy, gdzie demony przeskakiwały nad naszymi głowami oraz piękną, chińską zastawą zdobioną krwawymi makami, zastanawiałam się, dlaczego dziesięć minut piekielnej herbatki jak na złość upływało w spowolnionym czasie. Swoją uwagę dzieliłam na zabijanie demonów, sporadyczne spożywanie drogiego Earl Greya, którym w normalnych warunkach zapewne bym się rozkoszowała, spoglądanie na twarze moich milczących towarzyszek oraz gustowny, starodawny zegar, który został postawiony na wyczarowany przez Nivareth okrągły stół, aby odliczał czas. Moje skupienie chyba jeszcze nigdy nie było na takim poziomie, jak teraz. Czułam, że po upływie tych dziesięciu minut będę się czuła bardziej zmęczona, niż po dniu spędzonym z trójką moich rozbieganych po domu dzieci.  
Dziwność sytuacji, w której przyszło nam się znaleźć, czyniła tę chwilę najbardziej osobliwym ze zdarzeń, które mógł wyczarować tylko umysł znudzonej życiem (czy może raczej śmiercią) wiedźmy. Zresztą była ona jedyną w naszym zgromadzeniu osobą, która uśmiechała się przebiegle, z pewną dozą nieskrywanej radości, i polewała magią herbatę, zmuszając nas do szybkiego jej upijania.
Bywały dni, kiedy Nivareth jawiła mi się jako potężna kobieta, której sprzeciwienie się nie byłoby zbyt dobrym rozwiązaniem, a drżenie ze strachu jak najbardziej właściwym. Bywały jednak również takie dni, kiedy widziałam w niej ucieszoną, rozpieszczoną, złośliwą i dziecinną arystokratkę, która szukała wyłącznie rozrywki, a także dobrego towarzystwa.
Do moich uszu doszło głośne, oburzone prychnięcie.
– Nie przesadzaj z tym dobrym towarzystwem – żachnęła się Nivareth, która najwyraźniej znowu czytała w moich myślach, co zdawało się być jej ulubionym hobby, kiedy tylko się na mnie natykała. – Jesteście jak kłody, które tylko wymachują rękami, aby odpędzić demony. Nie potraficie rozkoszować się upijanym płynem podarowanym nam przez samych bogów.
– Kłody nie mają rąk – powiedziała cicho Patricia, patrząc bezradnie w górę, gdzie przelatywały cienie. Ta znieważająca uwaga nie uszła uszom Nivareth, która zmarszczyła czoło i machnęła ręką w górze. Filiżanka z herbatą, która stała przed Patricią, nagle gwałtownie się przechyliła, gotowa na niechybny upadek ze stołu. W ostatniej chwili chwyciła ją Madlene, która zaśmiała się nerwowo i odstawiła na miejsce. Wszystkie czarodziejki spojrzały na nią w jednej chwili.
Podejrzewałam, że atmosfera była taka napięta właśnie z powodu jej obecności. Żadna z żywych la bonne fee nie podejrzewała, że jeszcze kiedykolwiek ją spotka. W powietrzu wisiało zbyt wiele niewypowiedzianych słów naładowanych negatywnymi emocjami. Martha miała ściągnięte brwi i zaciśnięte usta, Alex zaciskała gniewnie pięści jakby za chwilę miała wybuchnąć, a Patricia miała w tęsknie patrzących oczach łzy. Madlene wyraźnie unikała spojrzenia swoich przyjaciółek. W jej gestach pojawiła się znamienna fajtłapowatość, która ujawniała się tym, że co jakiś czas rozlewała pitą herbatę lub strąciła coś ręką ze stołu.
Starałam się nie wystawiać ponad szereg, podobnie jak Nivareth, z tym że ona oczekiwała na przedstawienie, a ja przyglądałam się z uwagą sytuacji, aby w razie problemów zainterweniować.
– Może ciasteczka? – spytała uroczym głosem wiedźma przekupstwa, chwytając w górze talerz wypełniony po brzegi wymyślnymi, francuskimi wypiekami. W tym samym momencie Alex uderzyła pięścią w stół. Wciąż nie spuszczała wzroku z Madlene, zupełnie jakby oczekiwała od niej wyjaśnień. Śpiewająca czarodziejka spojrzała na nią niepewnie spod przydługiej grzywki.
– Emm – zaczęła niewinnie, próbując jakoś uciec od niechcianych słów zawisłych w powietrzu. – Alex, co ci się stało w oko? – spytała z niemrawym śmiechem w ustach. Jej przyjaciółka prychnęła głośno w odpowiedzi i rozchyliła szmatkę, która przykrywała dotąd jej zranione oko. W tym momencie nawet ja wstrzymałam dech. Nie miałam wątpliwości co do tego, że Alexandra nie będzie już nigdy mogła zobaczyć nim świata. Gabrielle pozbawiła ją dwoistego spojrzenia na wieki.
– To się stało – syknęła złowieszczo. Na jej twarzy pojawił się nagle przesłodki uśmiech, który przykrył gniew. Wiedziałam, ze lada moment zacznie się dobrze wszystkim znana tyrada sarkazmu. – A tobie co się stało, że nie ma cię już pomiędzy nami, Madlene?
Wszystkie czarodziejki wyprostowały zgodnie plecy, oczekując na rozmowę, której się bały. Nie każdy miał możliwość przeprowadzenia dialogu zawierającego niewypowiedziane dotąd słowa, a więc i żalu, który się w nich zawierał. W końcu nie na co dzień widywaliśmy i piliśmy herbatę na polu bitwy i to na dodatek ze zmarłymi.
W błękitnych oczach śpiewającej czarodziejki pojawiły się łzy. Posłała Alex smutne, pełne żalu i boleści spojrzenie. Nagle zapadła się w sobie, jakby chciała rozpłynąć się w powietrzu albo wcielić się w oparcie krzesła. Nivareth nie pozwoliłaby jej jednak uciec – wciąż uważnie ją obserwowała.
– Alex – zaczęła cienkim, łamiącym się głosem Madlene. – To… to nie mogło skończyć się inaczej. Gdybym wam o tym powiedziała, próbowałybyście mnie powstrzymać, a to tylko utrudniłoby nam rozstanie.
– Byłyśmy chyba przyjaciółkami, prawda? – spytała ironicznie Alex, przekręcając głowę w bok. To, co powiedziała zapewne miało na celu zranić jej rozmówczynię. I zraniło.
– Wciąż mam was za przyjaciółki. Zawsze będę miała. To… to po prostu nie miało sensu. – Te słowa wywołały gniew nie tylko u Alexandry. Martha i Patricia również się poruszyły.
– Mad, zawsze działasz na własną rękę. Tyle razy mówiłyśmy, że każdy problem jesteśmy w stanie rozwiązać razem, jeżeli go przedyskutujemy. Być może gdybyśmy połączyły nasze moce… – zaczęła Martha, której przerwał głośny szczęk pękającej porcelany. Zdziwiłam się, gdy dostrzegłam, że wybuch spowodował najwyraźniej gniew Madlene, który współpracował z jej chwilowo niekontrolowaną mocą. Mina Nivareth, w momencie kiedy zobaczyła popękaną filiżankę, była bezcennie piękna, na dodatek nie mogła ukarać dziewczyny, która przecież już nie żyła. Choć rumieńce gniewu wyrosły na jej policzkach, a niezadowolenie odbiło się w jej przymrużonych, złotych oczach, niczego nie powiedziała. W końcu sama chciała tego przedstawienia.
– Nie – powiedziała twardo Madlene. – Nie, nie rozwiązałybyśmy go razem. To za mało. – Przymknęła powieki, wzięła cichy wdech i uspokoiła swój gniewny ton głosu. – Czy naprawdę myślicie, że działałam pochopnie? Że rzuciłam się na ratunek światu, poświęcając siebie z radością? Nie. Ja chciałam żyć. – Łzy zaszkliły się ponownie w jej oczach. Na chwilę przerwała swoją mowę, próbując złapać oddech. – Do cholery, ja miałam tutaj córkę! Ledwo ją urodziłam! Myślicie, że naprawdę chciałam zostawiać swoją rodzinę? Że chciałam zostawiać was? – wybuchła, uderzając pięścią w stół, na którym porcelana podskoczyła ze szczękiem do góry. – Nie! Ale uwierzcie mi, sprawdziłam każdy możliwy scenariusz przyszłości. To mogło się skończyć dobrze tylko wtedy, kiedy użyję pieśni ostateczności. Bo ona istnieje poza czasem i rzeczywistością, jest silniejsza niż jakiekolwiek zaklęcia, które przechodziły przez ręce i umysły wszystkich czarodziejek. Tylko ono miało moc, aby zmienić bieg losu. Wiedźmy były potężniejsze niż my, wykończyłyby nas jednym palcem!
Tłumaczenia Madlene w jakiś sposób ostudziły gniewną atmosferę, zmieniając ją w dojmujący smutek. To tak jakby na wielki płomień spadła nagle gwałtownie fala tsunami siejąca pustoszenie. Stare, niezasklepione rany zostały znowu otwarte i na dodatek posypane porządną dawką soli.
– Nie potrafiłam się z wami pożegnać. Nie potrafiłam się pożegnać z nikim. Wtedy mogłabym się zawahać – szepnęła rozpaczliwie śpiewająca czarodziejka, patrząc każdej swojej przyjaciółce prosto w oczy.
– Mad, mogłaś zostawić nam chociaż list, wytłumaczyć to, co sama nam teraz powiedziałaś – zapłakała Patricia, której nerwy nie mogły już wytrzymać takiego natężenia. Przez to straciła kontrolę nad tym, co się wokół niej działo. Gdyby nie to, że siedziałam tuż obok niej i wbiłam nóż w demona, który chciał odgryźć jej głowę, zapewne to spotkanie nie skończyłoby się dobrze. Patricia była tak przejęta rozmową, że nawet nie spostrzegła, co się wydarzyło.
Cóż, wychodziło na to, że oficjalnie zostałam nienazwaną strażniczką pleców la bonne fee.
Dla niepoznaki chwyciłam cicho za uszko filiżanki i uniosłam ją do ust.
– Nie mogłam. Nie potrafiłabym sklecić słów. Poza tym… czas – jęknęła. – Musiałam się spieszyć. Tak bardzo chciałam wam wszystko wyjaśnić. Głupia oczekiwałam, że to zrozumiecie, ale jak miałyście zrozumieć? – zaśmiała się niemrawo. – Przecież ostatnio zachowywałam się jak desperatka, prawda? Niespełna rozumu czarodziejka, której powinno się zabronić używania magii.
– O, to już wiedziałam, odkąd skończyłaś szesnaście lat – powiedziała zadziwiająco spokojnie  Alex, częściowo rozładowując ciężką atmosferę. Czarodziejki spojrzały na siebie z delikatnymi, porozumiewawczymi uśmiechami.
– Są rzeczy, których ludzie nie potrafią wyrazić słowami – dodała po chwili ciszy Madlene, wbijając spojrzenie w stół. – Wyraziłam je czynem, największym jaki mogłam unieść na barkach. – Uniosła powoli oczy, by spojrzeć na swoje przyjaciółki z ciepłem, które ukazało się w błękicie jej tęczówek. – Kocham was i naprawdę za wami tęsknię.
Nivareth przewróciła ostentacyjnie oczami akurat w momencie, kiedy demon przeleciał jej nad głową. Niewzruszona machnęła w jego stronę ręką, jakby był zwykłą muchą, którą chciała odgonić – efekt był taki, że demon roztrzaskał się na drzewie jak dymna plama. Po jej reakcji domyśliłam się, że oczekiwała latającej porcelany, krzyków, donośnego płaczu i oderwanych przez demony głów, tymczasem cieniste pokraki zdawały się sporadycznie nami interesować. Najwyraźniej nieruchome cele nie były dla nich tak atrakcyjne, jak biegający w pobliżu bracia Auvrey, którzy wykrzykiwali  w ich stronę obelgi rodem z kosmosu.
Spojrzałam ukradkowo na zegar, który wskazywał już na dziewiątą minutę naszej popołudniowej herbatki. Nivareth oparła właśnie podbródek na złożonych dłoniach i wbiła we mnie znaczące spojrzenie. Chciała mi najwyraźniej przekazać, że to nie takiej zabawy oczekiwała. Posłałam jej nikły uśmieszek, który niewiele znaczył, może tylko tyle, że zwróciłam na nią uwagę.
– Mad, ty dobrze wiesz, że czujemy to samo, w końcu jesteśmy przyjaciółkami – powiedziała cicho Patricia, posyłając jej blady uśmiech.
Madlene przymknęła na chwilę powieki i przygryzła wargę – najwyraźniej starała się nie popłakać. Nie spodziewałam się, że nagle gwałtownie odsunie od stołu krzesło i podniesie się w górę. Ciało zgięła wpół, pochylając przepraszająco głowę w stronę swoich przyjaciółek. Nie był to typowo amerykański zwyczaj proszenia o wybaczenie, raczej azjatycki. Jego użycie wcale mnie nie dziwiło, zważając na wspólne zamiłowanie Madlene i Arena do Japonii.
– Przepraszam. Naprawdę przepraszam za swoją bezmyślność – jęknęła płaczliwie, nie podnosząc głowy. –  Zraniłam was, pozostawiając po sobie niedomówienia i przemilczane sprawy, a przecież wam ufam. Rozumiem, że mogłyście poczuć się oszukane.
– Nie, Mad – odezwała się Martha. – Nie poczułyśmy się oszukane. Było nam przykro, ponieważ straciłyśmy z dnia na dzień kogoś, na kim nam zależało i nie miałyśmy czasu, żeby przyzwyczaić się do nadchodzącej straty.
Madlene wciąż nie podnosiła głowy. Nie wiedziałam, czy to z powodu zawstydzenia swoim emocjonalnym wybuchem, czy po prostu wciąż uważała, że musi przepraszać przyjaciółki, które najwyraźniej już dawno jej przebaczyły.
– Wiem. Wiem, że postąpiłam źle, ale zarzekam się, że to było konieczne – szepnęła, unosząc lekko głowę, jakby była żółwiem powoli wychodzącym ze swojej bezpiecznej skorupy. Gotowa jednak była w każdej chwili znów się w niej schować, jeżeli nadejdzie niebezpieczeństwo.
Gdy po raz kolejny otwierała usta, starodawny zegar odmierzający dziesięć minut zaczął dzwonić i podskakiwać szaleńczo w górze. Zdziwiona Madlene spojrzała na swoje dłonie, które najwyraźniej zaczynały tracić materialność. Zaaferowana spojrzała na Nivareth, która wzruszyła obojętnie ramionami, pragnąc jej w ten sposób przekazać, że niczego nie zrobi, skoro wyzwanie dobiegło końca. Śpiewająca czarodziejka jęknęła cicho i wyprostowała plecy.
– Wiem, że to niespodziewane i zarazem głupie, ale… Moja córka – powiedziała, patrząc na przyjaciółki z pewnym przestrachem w oczach. Wszystkie czarodziejki przybrały nierozumne miny, nie wiedziały bowiem, co wspólnego z tą sytuacją miała mała Madelyn. – Czeka ją burzliwe dorastanie i… niemałe problemy z ogarnięciem swojej mocy. Błagam, bądźcie dla niej podporą, a kiedy trzeba będzie, to i surowymi nauczycielkami. – Zanim którakolwiek odpowiedziała na tę prośbę, Madlene skierowała spojrzenie na Patricię i posłała jej uśmiech pełen zrozumienia. – Gratuluję, Pat. Przyszłość podpowiada, że twój syn i Madelyn będą najlepszymi przyjaciółmi, to chyba dobry znak, prawda? – Po tych słowach czarodziejka spojrzała na swoje dłonie, które były już niemal przeźroczyste. Nie zwracała uwagi na to, jak wielkie poruszenie wywołała swoją wypowiedzią. Nawet ja spojrzałam zdziwiona na Patricię, która była w tym momencie tak blada, że wcale nie zdziwiłabym się, gdyby lada moment zemdlała. Alexandra patrzyła to na Madlene, to na Patricię, rozdziawiając usta, a Martha zamrugała zdziwiona oczami.
– To… to nie tak, jak myślicie – odezwała się niemrawym, słabym głosem lodowa czarodziejka.
– To… wy o tym nie wiedziałyście? – spytała niepewnie Madlene, za chwilę zanosząc się nerwowym śmiechem. – Cóż… to… mi zostaje się pożegnać. Na pewno nieraz się jeszcze zobaczymy. – Jej głos zabrzmiał jak naglące pragnienie ucieczki od burzy, która lada moment mogła się rozpętać. Nivareth zaśmiała się, wyraźnie rozbawiona sytuacją, a potem pstryknęła palcami, usuwając z pola bitwy stół oraz porcelanę. Krzesła również nie zostały oszczędzone – w ostatniej chwili odzyskałam równowagę i zdołałam się wyprostować, nim zderzyłam się twardo z podłożem, tak jak zrobiła to zaskoczona Patricia.
Madlene zniknęła, pozostawiając po sobie dziwne uczucie pustki, ale również niepewność i zdziwienie. Nikt się bowiem nie spodziewał, że Patricia była w ciąży i na dodatek doskonale zdawała sobie z tego sprawę, co można było wywnioskować z jej zachowania. To kolejny powód, który tego dnia wywołał potężny gniew Alexandry. Martha pomogła najpierw podnieść się swojej przyjaciółce z ziemi, a potem objęła ją w taki sposób ramieniem, jakby chciała ją ochronić przed nadchodzącą burzą płomiennych włosów.
– Ja… dowiedziałam się o tym kilka dni temu i… i… to chyba nic złego, prawda? – zaśmiała się niemrawo panna Finch. – Bo… bo ja kocham Soriela i wcale tego nie żałuję. Wiem, że za nim nie przepadacie, ale… ale będzie dobrym ojcem.
Alex przymknęła powieki i wzięła cichy wdech. Najwyraźniej chciała uspokoić swoje zszargane nerwy na własnych zasadach. Miałyśmy w końcu inną misję do wypełnienia, która wymagała skupienia.
– Możesz używać mocy? – spytała dziwnie niskim i spokojnym głosem płomienna czarodziejka.
– Tak, mogę – odpowiedziała cicho Patricia.
– W takim razie powinnyśmy się wziąć do roboty. – Alex zarzuciła swoim czarnym płaszczem, obracając się do nas tyłem. Z kieszeni wyjęła exitialis. Przez chwilę stałyśmy w miejscu, nie wiedząc, jak się zachować, rozbudziło nas dopiero znaczące chrząknięcie Alexandry.
– Zamierzacie się ruszyć? – spytała, posyłając nam przez ramię krzywy uśmieszek. – Nie mamy teraz czasu, później podyskutujemy na temat życia i śmierci. Chyba teraz trwa wojna, nie?
W mojej głowie rozbrzmiał dobrze mi znany chichot, który należał do znikającej z naszego świata Nivareth. Właśnie w ten sposób chciała mi przekazać, że ta herbatka na polu bitwy wcale nie była taka nudna – w końcu znalazło się miejsce na dramat, łzy, tłuczone filiżanki i gniew.
Podeszłam do Alexandry jako pierwsza. Zgodnie ze wskazówkami wiedźmy przekupstwa, która była autorem tego nieprzewidzianego w skutki pomysłu, stanęłam naprzeciw płomiennej czarodziejki. Podwinęłam rękawy i posłałam naglące spojrzenie pozostałej dwójce, która wciąż nie mogła się zmobilizować do pracy. To jednak pomogło. Już po kilku szybko mijających sekundach stałam w zamkniętym kręgu utworzonym przesz trójkę dziewcząt, które kierowały w moją stronę noże łowców. Poruszyłam palcami i wzięłam kilka głębszych wdechów, które miały mi pomóc uspokoić nerwy. Przez chwilę zastanawiałam się, czy Nivareth zdołała już podzielić się ze mną drugą połówką mojej mocy, którą kiedyś przehandlowałam, ponieważ nie czułam w swoim ciele żadnych zmian. Zapomniałam jednak, że wiedźma przekupstwa lubiła niespodzianki. Także kiedy ja starałam się skupić na opanowaniu tej połowy mocy, która już buzowała w moich żyłach, nagle zaatakowała mnie potężna, zabierająca dech w płucach dawka utraconej niegdyś magii, której nie mogłam opanować. Kiedy zaczerpnęłam gwałtownie powietrza,  chaotyczny i silny powiew wiatru ruszył na moje towarzyszki broni, odsuwając ją ode mnie kilka kroków. Czułam jak nienaturalnie wielka moc próbuje nade mną zawładnąć, szybko ją jednak opanowałam, przypominając sobie nauki starej czarodziejki – Pandory. Poza tym jak mogłam pokazywać słabość, kiedy za moimi plecami czułam obecność samego Aidena Vauxa? Tam gdzie była jego magia, stał również i on, wcale nie musiałam obracać głowy w tył, aby się o tym upewniać. Milcząca i niewidzialna obecność podziałała na mnie jak zimny prysznic.
– Przepraszam – powiedziałam, gdy już się uspokoiłam. – Nivareth nie raczyła mnie ostrzec, że moja moc wróci do mnie tak nagle – dodałam z krzywą miną.
La bonne fee pokiwały głowami ze zrozumieniem i znów zbliżyły się do kręgu z wyciągniętymi przed siebie nożami. Wiedziałam, że nie ma już odwrotu.
Teraz albo nigdy, inaczej ta wojna nigdy się nie skończy.
– Jesteś gotowa? – spytała ostrożnie Martha, nie spuszczając ze mnie wzroku.
Choć nie byłam, wiedziałam, że nie możemy dłużej zwlekać. Do osłony, którą założyła przed chwilą Alexandra, właśnie zaczęły dobijać się rozszalałe pokraki. Jak na złość zwróciły na nas uwagę akurat wtedy, kiedy zakończyłyśmy herbacianą batalię.
Pokiwałam twardo głową i wzniosłam dłonie ku poszarzałemu niebu. Wzięłam cichutki wdech, czując delikatnie wibrowanie pod moimi palcami – moc buzowała we mnie tak gwałtownie, że miałam problem z utrzymaniem nad nią kontroli. Nie mogłyśmy jednak dłużej zwlekać, inaczej ta misja mogła zostać skazana na niepowodzenie.
– Zaczynajmy – odezwała się twardym głosem Martha. Reszta czarodziejek jej przytaknęła, a ja już po chwili poczułam niewyobrażalnie wielki ból.
***
Nathiel nie pamiętał, kiedy ostatnim razem czuł się prawdziwie wolny. Codzienna opieka nad dziećmi i próba bycia dorosłym po to, aby jego żona była z niego dumna, zabierała mu mnóstwo energii. Lubił taką codzienność i wiedział, że bez jego małej rodziny to nie byłoby to samo życie, jednak czasem miał ochotę po prostu wybiec z domu, poszwendać się po lesie z nożem i wrócić za kilka dni, niczym się nie przejmując. Oczywiście na marzeniach się kończyło, bo zaraz musiał wykąpać Calanthię, ułożyć do snu rozszalałe bliźniaki, pozmywać naczynia czy podzielić się swoją niesamowitą klatką piersiową, na której układała blond głowę pewna dama. Czasami brakowało mu tej starej, dobrej, nastoletniej wolności. Zanim poznał Laurę wychodził na miasto i tropił demony, kiedy chciał, dziś jego życie było uzależnione od ścisłych misji, które planował jego przyjaciel będący obecnym szefem organizacji, a oprócz tego miał swoje domowe obowiązki. To dlatego, kiedy zleciał ze wzgórza wprost w chmarę rozeźlonych pokrak, poczuł się znowu młody, a przede wszystkim spełniony. Kiedy ukradkiem spoglądał na brata (choć nie chciał się do tego przyznawać), dostrzegał w jego twarzy to, co on sam czuł – odprężenie, rozbawienie, energię, wolność. Cóż, nawet jeżeli tego nie chciał, wciąż byli rodziną. To dlatego niektóre zachowania wydawały się być u nich podobne.
– Czasami czuję się jak na smyczy – odezwał się nagle Soriel, który dostrzegł spojrzenie brata. – Niby ta cała miłość, zabawa w dom i rodzinę jest całkiem fajna, ale gdzieś po drodze tłamszona jest moja prawdziwa natura.
Nathiel przystanął w miejscu i zmarszczył czoło. W tym momencie nie przejmował się nawet tym, że jedna z pokrak wdrapała się na jego plecy i spróbowała wgryźć mu się w ramię.  
– Tła… tła co? – spytał nierozumnie, marszcząc czoło.
Soriel widząc głupkowatą minę brata, wybuchnął śmiechem.
– Tłamszoną, kretynie – powtórzył.
– Hej, bez takich mi tu – syknął młodszy Auvrey, wbijając natarczywej pokrace nóż prosto w czoło. – To nie ja porównywałem się przed chwilą z psem na smyczy, okej? – prychnął, zakładając ręce na piersi. – Swoją drogą to twoja morda rzeczywiście przypomina psa. Jesteś jak taki… hot dog!
Soriel przystanął w miejscu i uniósł brew do góry.
– Czy ty naprawdę porównałeś mnie teraz z parówką w bułce?
– Przecież to taki gatunek psa, idioto!
– Ciekawe, kto tu rzeczywiście jest idiotą – mruknął pod nosem starszy z braci, zabierając się za likwidowanie kolejnych demonów. On również cieszył się swobodą i dobrą dawką zabawy. Odkąd mieszkał z Patricią wciąż i wciąż wysłuchiwał, czego nie powinien robić, a co powinien, bo tak właśnie wypada i tak zachowują się prawdziwi ludzie, a nie nieokrzesane demony. Czasami to suszenie głowy przypominało mu jego własną matkę. To brudne naczynia w zlewie, to zalana łazienka, to bokserki leżące na podłodze, brudne skarpetki pod łóżkiem, pusta lodówka… zupełnie jakby od tych prostych ewenementów zaraz miał się skończyć świat, a wcale się nie kończył – szczególnie nie wtedy, kiedy Patricia wybuchała emocjonalnym płaczem jak kobieta w zaawansowanej ciąży. Miłość była ważna, ale to wolność dawała prawdziwe uczucie, że jest się żywym, samorządnym organizmem. Właśnie teraz tak się czuł. Żywy. Prawdziwy. Wolny. Choć przez chwilę.
– Normalnie odżyłem! – wykrzyknął Nathiel, wbijając dwa exitialis naraz w demony, które na niego naskoczyły. – Mógłbym tak wiecznie!
– Myślę, że twoje życie i tak jest kwestią czasu, drogi Nathielu.
Dwójka braci spojrzała na wzgórze, gdzie z rozłożonymi na bok rękami stał ktoś, na kogo czekali przez całą bitwę. Czarna, postrzępiona peleryna powiewała na wietrze jak piracka flaga zwiastująca niechciany napad na dryfujących po spokojnych wodach żeglarzy. Bracia Auvrey nie byli tym jednak przerażeni ani nawet zdziwieni. Ich twarze rozszerzyły zgodne uśmiechy, którye można było przypisać knującym w piekle diabłom. Vail Auvrey zawtórował swoim synom tym specyficznym uśmiechem. I gdyby nie fakt, że lada chwila mieli stoczyć bitwę na śmierć i życie, zapewne z daleka patrząc, można by było uznać, że to nietypowe rodzinne spotkanie po latach, na które wszyscy czekali z utęsknieniem.
– Patrz, Soriel. Nasz tatuś zniżył się, by obcować ze swoimi synami – powiedział uroczym głosem Nathiel, przekręcając głowę w bok.
– Szkoda, że dopiero teraz, bo już wcześniej byśmy go wykończyli – dodał podobnym głosem starszy z braci Auvrey, podrzucając i łapiąc nóż w równomiernych odstępach.
– Na niektóre okazje trzeba niestety czekać do samego końca – odpowiedział ze śmiechem Vail Auvrey, po czym zamachnął się peleryną i zeskoczył ze wzgórza. Nathiel i Soriel nie potrzebowali zachęty. Przepychając się łokciami jak dzieci goniące za nagrodą w postaci słodyczy, ruszyli w stronę tego, który sprawił, że ich życie przewróciło się do góry nogami. 
– Niech rozpocznie się zabawa.

3 komentarze:

  1. Jejku nie wiem czy mam płakac czy się śmiać. Herbatka na polu bitwy haha dobre XD trochę mi przypomina Bleach'a. W chwili rozmowy La bonne fee napłyneły mi łzy.
    Hot dog XD

    OdpowiedzUsuń
  2. Przez chwilę nie mogłam sobie przypomnieć, co było ostatnio. Rzeczywiście trochę się zapuściłaś z WCS'em, choć mnie życie ostatnio też nie rozpieszcza czasem. A tak w ogóle to
    WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO!!!
    Wracając do rozdziału... Trochę te tłumaczenia Mad dalej do mnie nie trafiają, ale nic już z tym nie zrobimy. Stało się. Może był inny wybór, może nie. Za to Pat się nasłucha, jak już skończą wojnę. Oby była szczęśliwa z tym szalonym Sorielem.
    Podoba mi się, jak opisałaś emocje braci związane z walką. Tak, miłość jest ważna, daliby się pokroić za swoich najbliższych, ale wciąż gdzieś jest w nich pragnienie niezależności. Chyba wszyscy tak mają, niektórzy nie potrafią z tego zrezygnować, inni się zatracają i nie potrafią już żyć sami. Naprawdę ma to swój klimat.
    W kilku miejscach przydałaby się korekta, ale to już najmniejszy problem. Obym, skoro już wróciłam, szybko doczekała się kolejnego rozdziału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  3. Hej :)
    To spotkanie przyjaciółek w takich okolicznościach miało w sobie wiele smutku, ale cieszę się, że miały możliwość porozmawiać, a Mad wyjaśnić, skąd wzięło się jej działanie. Choć to wypaplanie o ciąży to mnie rozbawiło :D
    Nathiel i Soriel, niby tacy różni, a jednak widać w ich zachowaniu, że muszą być braćmi. Nawet dialog między nimi jest w pewien sposób specyficzny.
    No i tatuś. Czy łopta i grób mogą w końcu do czegoś mi się przydać?
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń