poniedziałek, 23 października 2017

[TOM 3] Rozdział 42 - "Bariera"

Kolejny rozdział wydłużający akcję. Niestety nie mogę już uciec od tego, co ma się stać w następnym rozdziale, dlatego to ostatni taki twór trzymający w napięciu. 
Dziwny twór mi wyszedł, racjonalnie nie mogę go ocenić. Na pewno znajdzie się sporo błędów, bo nie chciało mi się go już przeglądać tak skrzętnie i dokładnie. 
***
Nie mieliśmy żadnego planu. Wiedzieliśmy, że w obliczu zagrożenia, na którego czele będą stały wiedźmy, nie mamy szans na obmyślenie strategii, która pomogłaby nam wygrać. Szliśmy na pewną śmierć, ponieważ oprócz czarodziejek, które wiodły magiczny prym w naszym składzie, mojej chaotycznej mocy, umiejętności Nathiela związanej z wstrzymywaniem czasu, znikomej zdolności Andi do używania cienistej siły oraz półdemonicznych zdolności Arena, większość z nas była po prostu zwykłymi ludźmi, która ledwo umiała operować nożem. Owszem, Sorathiel przewidział taką okazję i wzbogacił naszą organizację o broń palną, która miała zwiększyć nasze marne siły, ale szkolenie związane z ładowaniem i użytkowaniem broni było odkładane tak długi czas, że teraz, po krótkim instruktażu w biegu, trwającym chaotyczne trzy minuty, większość z członków Nox wciąż nie potrafiła w odpowiedni sposób się nią posługiwać. Z tego mogło wyniknąć więcej szkód, niż pożytku, a jednak wciąż trzymaliśmy się tej rwącej nici otulonej cienką warstwą nadziei, która wisiała rozpostarta nad urwiskiem, gotującym dla nas śmierć. Nie było pozytywów, nie było negatywów. Wszyscy staliśmy gdzieś po środku, niepewni tego, co nas czeka. Mieliśmy świadomość, że już raz nasze spotkanie z wiedźmami zakończyło się tragicznie – złe kobiety mocno podcięły nasze skrzydła i zabrały nam wszelaką siłę do walki. Czy teraz mogło być inaczej? Czy la bonne fee były w stanie pokonać je z pomocą tylko i wyłącznie białej magii, która nikogo nie mogłaby zabić? Czy trenowały wystarczająco długo, aby chociaż dorosnąć im do pięt lub pokonać je przebiegłością? Wiedźmy zdawały się mieć póki co kontrolę nad sytuacją. W przeciwieństwie do nas kierowały się własnym planem. Pytanie tylko, czy przejdą do ofensywy delikatnie, czy bezlitośnie, jak na użytkowniczki czarnej magii przystało.
Zatrzymaliśmy się nieopodal bariery wyglądającej jak przeogromne tornado, wokół którego zbierały się wyrwane z ziemią drzewa, samochody, kawałki zniszczonych budowli i innych, bliżej nieokreślonych przedmiotów różnej wielkości. To wszystko otoczone było wstęgą piorunów, czarnej mgły i zła. Żaden człowiek patrzący na te zjawisko, nie mógłby stwierdzić, że jest to wywołane naturalnymi siłami przyrody. Nawet przeciętny mieszkaniec Stanów Zjednoczonych byłby w stanie wyczuć emanującą z tego gigantycznego tornada chaosu czarną magię.

niedziela, 15 października 2017

[TOM 3] Rozdział 41 - "Obietnica dana dziecku"

Wow, no po prostu nie wierzę. Dawno nie było już rozdziału w niedzielę. Teraz o dziwo ze wszystkimi tekstami wyrobiłam się w czasie. Może w końcu się wdrażam w ten studencki tryb. Październik z reguły jest dla mnie ciężki, dlatego mam nadzieję, że kiedy już minie, wszystko wróci do normy i będę mogła spokojnie dokończyć WCS.
Jak to zazwyczaj bywa z moimi rozpiskami, standardowo wydłużam rozdziały, żeby tylko nie skończyć tak szybko opowiadania. Idąc moim cudownym tokiem rozumowania, zapewne WCS skończy się dopiero na 50-kilku rozdziałach, a nie 40-kilku. Może to i lepiej.
Krótko, zwięźle (chyba) i na temat. Budujemy napięcie przed konkretną akcją. 
***
Burza szalała w najlepsze. Nigdy się jej nie bałam, uważałam ją raczej za interesujące zjawisko pogodowe, któremu można przyglądać się nocami i podziwiać za jego wszechmoc. Dzisiaj było inaczej. Silne uderzenia piorunami powodowały, że na mojej skórze pojawiała się gęsia skórka. To nie była zwyczajna burza, wcale nie musiałam być czarodziejką i mieć szczególnie zdolności mentalne, aby wyczuć, że kryło się w niej coś naprawdę złego. To nie siła natury, to zjawisko stworzone za pomocą czarnej magii.
Przy kolejnym potężnym trzasku dwójka moich dzieci podskoczyła zgodnie do góry. Nawet ja zesztywniałam pod wpływem silnego uderzenia. Miałam wrażenie, że cały dom się zatrząsł. To mnie zaniepokoiło. Nie chciałam mieć gruzowiska na środku pokoju. Nie chciałam również, aby komuś z nas cokolwiek się stało. Kiedy nie było obok Nathiela, wszystko zdawało się być sto razy gorsze. Ten nieustraszony łowca, mąż i ojciec w jednym, dawał nam poczucie bezpieczeństwa. Może to dlatego, że jego postawa nigdy nie wskazywała na to, że czegoś się boi.
Pogłaskałam chlipiącą cichą w moją koszulkę Calanthię oraz Nate’a, który miał oczy jak dwa wielkie migdały. Kiedy moja córka była całkowicie bezwładna, syn zesztywniał, jakby ktoś poraził go prądem. Tylko Aura siedziała spokojnie na fotelu i patrzyła się z zafascynowaniem w okno. Miała diabelsko szeroki uśmiech na twarzy, co bardzo mnie zaniepokoiło. Ona czuła, że burza jest wywołana siłami zła i bardzo jej się to podobało. Co jakiś czas wystawiała swoją bladą rączkę w stronę szyby i starała się dotknąć myślami tych błyszczących iskierek rozdzierających bezlitośnie niebo. Patrząc na nią czułam się bezradna. Mimo naszych wychowawczych starań, Aura wciąż była małym ¾ demona uraczonym klątwą, której nie można było zdjąć. Bałam się, że pewnego dnia pójdzie własną ścieżką, która może dążyć do czynienia zła.

wtorek, 10 października 2017

[TOM 3] Rozdział 40 - "Zwiastun burzy"

Powróciłam co prawda z lekkim opóźnieniem, ale... jestem. Nie planuję już żadnych dzikich wypadów, także myślę, że spokojnie będę mogła pisać kolejne rozdziały. Można powiedzieć, że to mój taki urodzinowy rozdział. Nie planowałam go opublikować 10 października, ale... stało się >D. Także happy b-day, Naff, jesteś stara jak świat, nawet sypiesz się jak on.
Rozdział raczej odpoczynkowy. Miał bardziej budować napięcie niż rozwijać fabułę. Musicie mi wierzyć, napisanie go było bardzo ciężkie, kiedy tyle się nie pisało, dlatego nie będzie to niesamowicie cudowny tekst. Mam nadzieję, że się jednak poprawię. Teraz zamierzam powrócić do mojego starego pisarskiego trybu. Generalnie jestem pozytywnie naładowana, bo przeczytałam całe WCS od początku i... chyba wiem już co pisać dalej!
***

– Czy wy też czujecie, że coś jest nie tak?
Czarodziejki wymieniły znaczące spojrzenia. Nie musiały nawet odpowiadać na to pytanie. Zazwyczaj każde dziwaczne odczucia dzieliły ze sobą jak biologiczne siostry. Nazywały to wrodzonym instynktem magicznym. Prawdopodobnie każda la bonne fee na świecie miała tak samo wyczulone zmysły jak one – czarodziejki po prostu się z tym rodziły. Jedyną wadą wrażliwości, która je cechowała było to, że choć wiedziały, iż coś w niedługim czasie ma się wydarzyć, nie potrafiły odpowiedzieć dokładnie na pytanie, co takiego. To Madlene zajmowała się wróżeniem z kart oraz wyciąganiem z nich wniosków. Nie była to łatwa sztuka, dlatego nie każda la bonne fee była w stanie ją przyswoić. Tarot wymagał cierpliwości, dobrego zmysłu interpretacyjnego oraz szacunku. Ponoć każde karty przywiązywały się do swojego właściciela – im więcej dostawały od niego uczuć, tym chętniej z nim współpracowały. Madlene większość swoich nabytków traktowała z nabożną czcią, to dlatego podczas magicznego testu w szkole dla czarodziejek, została oznaczona jako potencjalna wróżbiarka. Reszta dziewcząt rozwijała inne poboczne zdolności.
Dzielone przez trzy dziewczęta uczucie wiązało się z nieuzasadnionym niepokojem oraz oczekiwaniem na niezbyt dobre wiadomości. Z tego powodu już od kilku godzin siedziały jak na szpilkach. Jakiś czas temu kontaktowały się z Madlene w obawie, że to właśnie ona uczyni coś karygodnego, nie brzmiała jednak jak osoba, która planuje zrobić coś złego, a przynajmniej nie wtedy, kiedy gotuje obiad i uspokaja płaczące dziecko. Wobec tych niepokojących odczuć mogły tylko zachować czujność i czekać aż sprawa sama się rozwiąże.
– Macie ochotę na coś słodkiego? – Ciężką ciszę przerwał nieśmiały głos Patricii, która gościła dzisiaj swoje przyjaciółki we własnym domu. Wszystkie siedziały w kuchni i popijały gorącą herbatę.
– Jakoś nie bardzo – odpowiedziała z westchnięciem Martha. Od dłuższego czasu wgapiała się w dno kubka, jakby chciała wyczytać z fusów przyszłość. Owszem, było to możliwe, ale na chwilę obecną nie do końca wykonalne. Pomimo wysoko rozwiniętej mentalności, nie potrafiła się skupić w tak wielkim stopniu, żeby przed oczami zaczęły przewijać się jej wizje dotyczące przyszłych dziejów. Wejście w trans wymagało większego skupienia i mniejszego natężenia niepokoju.
– Zaraz oszaleję – burknęła niezadowolona Alexandra, podpierając się na dłoni. Znudzona wpatrywała się w kubek zdobiony malutkimi, ohydnie słodkimi króliczkami, z którego przyszło jej pić herbatę. Przez myśl jej przeszło, że mogłaby posłać w jego stronę niewinny piorun, który sprawiłby, że bok tego ustrojstwa zacząłby leciutko i po cichu pękać. Dziewczyny stwierdziłyby, że to z powodu gorąca, a ona dokończyłaby swój chytry plan wielkim wybuchem porcelanowych odłamków. Nie, musiała przestać z wyżywaniem się na przedmiotach, kiedy czuła się niekomfortowo. Chociaż z drugiej strony…
W pomieszczeniu zapanował mrok.
– Alex, to ty się znowu bawisz piorunami? – spytała oschle Martha. Płomienna czarodziejka cieszyła się, że nie widzi jej twarzy, bo z pewnością przeszyłyby ją teraz dreszcze.
– Nie – prychnęła w odpowiedzi. – Jakbym chciała to bym wywaliła żarówkę, żeby było większe widowisko, a nie bawiła się w kabelkach i korkach. To skomplikowana robota, a po co się nadwyrężać. – Wzruszyła ramionami w ciemnościach.
Patricia westchnęła ciężko.
– Może Soriel nadużywał znowu prądu.
– Albo to znak, że idzie burza.
Wszystkie trzy spojrzały zgodnie w stronę okna. Niebo pogrążone w odmętach nocy zostało rozdarte przez jaśniejącą rażącym blaskiem błyskawicę. To siła natury zaznaczyła w przestworzach swoją potęgę, nie Alex. Krople deszczu spadły z nieba nagle, jakby ktoś zrzucił z góry całe wiadro przepełnione litrami wody. W ciągu kilku minut całe miasto pogrążyło się w pochmurnej i deszczowej atmosferze. Żaden człowiek zamieszkujący okolice nie mógł podejrzewać, że burza ma związek z czymś złym, ale czarodziejki wyraźnie to wyczuwały.
– Coś się rozpoczęło – odezwała się szeptem Alexandra. Chwilę po jej słowach rozległ się ogromny huk. Wszystkie la bonne fee wyskoczyły do góry i przybrały obronne pozy. Alex gotowa była użyć piorunów, Patricia swojej lodowej mocy, a Martha miała zamiar je wesprzeć, jeżeli będą miały do czynienia z jakimś nadnaturalnym zjawiskiem. Koniec końców okazało się jednak, że to burza postanowiła zawitać w ich magiczne progi, waląc w ścianę domu Patricii. Całe szczęście piorunochron posłał pobratymcę Alex w drogę powrotną ku niebu.
– To nie jest naturalna burza – stwierdziła pokrótce płomienna czarodziejka. – Wyczuwam w niej coś złego i… to nas nawołuje.
Kolejny piorun przeszył niebo z głośnym trzaskiem, uderzając w ziemię z ogłuszającym hukiem. Ogródek Patricii posłał w okno odłamki drewna, małe kamyczki i piach, które sprawiły, że na szybie pojawiły się szklane pajączki. Właścicielka domu jęknęła.
– Chcą mi zniszczyć mieszkanie? – spytała przestraszona. Natychmiastowo podbiegła do wszystkich okien i zasłoniła je firankami, zupełnie jakby myślała, że to ochroni je przed burzliwą zagładą.
– Nie, raczej chcą zniszczyć dom razem z nami w środku – burknęła niezadowolona Alexandra. Jako pierwsza podniosła się z krzesła i sięgnęła do szuflady, skąd wyjęła świeczki. Rozstawiła je na stole i jednym machnięciem dłoni sprawiła, że iskierki, które nad nimi zawisły zapaliły lonty. Kuchnia rozjaśniła się blaskiem świec.
– Chcąc  nie chcąc, musimy to sprawdzić – odezwała się Martha. Wystukiwała niespokojnie rytm palcami o stół. – Z ochroną Alex nie powinno nam nic grozić, gorzej kiedy dojdziemy już na miejsce, skąd sztucznie wywoływana jest burza.
– Sądzicie, że to mogą być wiedźmy? – Patricia spojrzała na swoje przyjaciółki ze strachem.
– Chciałabym sądzić, że nie – odpowiedziała mruknięciem Alex. Uwagę płomiennej czarodziejki przykuła nagle jedna z jej przyjaciółek, która chwyciła się za prawą stronę głowy i wykrzywiła usta w grymasie bólu. To najprawdopodobniej oznaczało, że coś wyczuła i nie było to na pewno nic dobrego. Już po chwili Martha zerwała się do góry, przewracając z głuchym trzaskiem krzesło. Patricia wyprostowała się jak czujna surykatka wyszukująca niebezpieczeństwa w swoim otoczeniu, a Alex obdarzyła Marthę zdziwionym spojrzeniem.
– Mad. – Tyle wystarczyło, aby dziewczyny zrozumiały, że ich towarzyszka miała dużo wspólnego z panującą w okolicy burzą. Krótkie i przyspieszone oddechy Marthy tylko potwierdziły, że to nie jest żadna błahostka. Czekały na to aż się uspokoi. – Mad użyła silnego zaklęcia mentalnego. Wyczuwam tylko cierpienie, nie wiem do końca co się dzieje.
– Powinnyśmy do niej pójść – oznajmiła Alex, zrywając się do góry i zarzucając na siebie czarny płaszcz. Nie czekając na reakcje swoich przyjaciółek ruszyła w stronę drzwi wyjściowych. Martha i Patricia wymieniły znaczące spojrzenia. Przecież nie mogły zostawać tutaj same, Madlene najwyraźniej potrzebowała pomocy, to po pierwsze, po drugie to Alexandra będzie ich osłoną przed burzliwą pogodą.
Jak na zawołanie zerwały się dobiegu i ruszyły za płomienną czarodziejką.
***
         La bonne fee były ze sobą połączone czymś, co nazywano duchową więzią. Więź najsilniejsza była wówczas, gdy przynajmniej jedna z nich stosowała magię mentalną. Można było ją wzmocnić, kiedy spędzało się z kimś wystarczająco dużo czasu, aby zacząć wyczuwać fale, na jakich nadawał sygnały. Martha była  w najbardziej dogodnej pozycji, żeby wyczuć, co dzieje się z Madlene. W dzieciństwie dużo razem trenowały, dzięki czemu bez problemu rozczytywały swoje nastroje czy użyte w danym momencie czary, nawet na duże odległości. Herbaciana czarodziejka nie potrafiła jeszcze odpowiedzieć na pytanie, jakiego zaklęcia użyła jej przyjaciółka, wiedziała tylko tyle, że jego użycie wywołało w niej silne emocje. Zupełnie jakby nie chciała robić tego, co jednak musiała. Ta myśl wywoływała dreszcze niepokoju, dlatego kiedy wszystkie czarodziejki zalane niepokojąco silnym deszczem dotarły już do domu Madlene, nie przejmowały się ani pukaniem, ani powiadamianiem o tym, że złożyły wizytę młodym rodzicom. W całym domu panowała ciemność, tylko w ostatnim pokoju paliło się blade światło. Im bliżej niego były, tym intensywniejszy stawał się dziecięcy krzyk.
         – Mój Boże, czy Mad się coś stało? – spytała spanikowana Patricia, wymijając w biegu swoje przyjaciółki. Jeszcze nigdy nie słyszała tak przejmującego płaczu niemowlaka. Bała się najgorszego.
         La bonne fee wpadły do pokoju z rozmachem. Każda z nich zaczęła rozglądać się po pustym pokoju, w którym panował chaos. Po podłodze walały się ciuchy i zabawki, nic innego nie wskazywało jednak na to, że ktoś napadł na dom Madlene. To raczej codzienny nieporządek utworzony w pośpiechu, niż rozbój w biały dzień.
         Patricia jako pierwsza podeszła do łóżeczka, w którym leżała czerwona od płaczu Madelyn. Ze ściśniętym z niepokoju sercem chwyciła ją w swoje ramiona i zaczęła kołysać. Jej błękitne oczka starały się przekazać jakąś rozpaczliwą wiadomość, której nie potrafiła rozczytać. Nawet przez moment nie przestała krzyczeć.
         – O nie – usłyszała za plecami lodowa czarodziejka. Obróciła się gwałtownie w tył i spojrzała w miejsce, w którym stały teraz jej przyjaciółki. Pod ich stopami na podłodze leżało jakieś nieruchome ciało.
         – Aren – zakończyła niemym głosem Pat. – Co mu się stało? – spytała przejęta, podchodząc do dziewcząt. Martha zdążyła się już nachylić nad bladym i nieprzytomnym chłopakiem. Sprawdzała jego czynności życiowe, które wydawały się być w normie. Czy półdemon uciął sobie po prostu drzemkę? Wszystko wskazywało na to, że nic mu nie groziło.
         – Ocućmy go jakoś – burknęła Alexandra. Rozglądnęła się po pokoju, a potem chwyciła za wazon z uschniętymi kwiatami. Badyle rzuciła na podłogę, a wodę ze szklanego pojemnika wylała prosto na głowę Arena. Jej przyjaciółki spojrzały na nią niedowierzająco, postanowiły jednak, że tego nie skomentują, tym bardziej że chłopak natychmiastowo odzyskał przytomność. Nie wiedziały tylko czy krztusi się powietrzem, czy cuchnącą wodą, którą został uraczony.
         – Spokojnie – uspokajała go Martha, która wciąż przy nim klęczała i trzymała go za ramiona.
         Dyszący niespokojnie blondyn spojrzał na trójkę dziewcząt, nie rozumiejąc co tutaj robią. Jego niezrozumiały wyraz twarzy uległ zmianie dopiero, kiedy spojrzał na swoją córkę. Natychmiastowo wyciągnął po nią ręce, jak przeszkolony w boju ojciec. Patricia pomyślała, że to całkiem urocze, kiedy chłopak zaraz po przebudzeniu myślał tylko o swojej pociesze. Tylko dlaczego nie zmartwił się losem Madlene? Może nawet nie wiedział, że zniknęła? A może tylko na chwilę wyszła z domu i to na zewnątrz musiała użyć jakiegoś silnego zaklęcia, aby obronić się przed złem, które wywołało burzę? Ktoś mógł ją zaskoczyć.
         – Czujesz się już lepiej? – spytała niepewnie. Nie chciała oddawać niemowlaka w ręce kogoś, kto przed chwilą z niewiadomej przyczyny zemdlał. Dziecku mogłoby się coś stać.
         Aren opuścił dłonie w dół i ciężko westchnął.
         – Wszystko w porządku – odpowiedział spokojnie. – Co prawda nie pamiętam, co się stało, ale najwyraźniej z jakiegoś powodu musiałem przysnąć.
         – Albo zemdleć – mruknęła do siebie Alex. – Wiesz, gdzie jest Mad?
         Aren spojrzał najpierw na jedną czarodziejkę, potem na drugą, a przy trzeciej zmarszczył czoło. Można było odnieść wrażenie, że nie rozumie pytania, zupełnie jakby Alexandra mówiła w nieznanym mu języku. To wywołało u dziewcząt pewne obawy – jego głowa mogła ucierpieć podczas domniemanego upadku i dlatego nie bardzo kontaktował, co się dzieje. Z drugiej strony to dziwne, ponieważ odpowiadał jak całkiem trzeźwa osoba, nawet w pewnym momencie stanął na równe nogi, nie chwiejąc się.
         Patricia widząc całkiem sprawnego ojca postanowiła oddać dziecięcą zgubę we właściwe ręce. Wciąż mu się jednak uważnie przyglądała, aby w razie czego zareagować na dziwne objawy, które mogą się u niego pojawić.
         Aren przytulił córkę do piersi, dzięki czemu zaczęła się powoli uspokajać. Nie od dzisiaj było wiadomo, że w ojcowskich ramionach lepiej się usypiało.
         – Ta Mad, o którą mnie pytacie – zaczął niepewnie blondyn, kiedy Madelyn uciszyła swoją płaczliwą symfonię i przeszła do cichej arii chlipania. – Chodziło wam o moją córkę, prawda? Jak widać, czuje się dobrze, po prostu musiało jej brakować towarzystwa. – Posłał każdej z osobna uspokojony uśmiech, w którym znajdowała się jakaś świadoma nuta niezrozumienia. Gdyby Martha miała strzelać, powiedziałaby, że Aren właśnie usiłuje sobie przypomnieć coś, o czym mógł zapomnieć.
         – Nie, Aren, chodzi o Madlene, matkę twojego dziecka – przyuważyła zdziwiona Alex.
         Kołyszący się miarowo półdemon nagle zastygł w bezruchu, jakby ktoś powiedział mu coś tak zaskakującego, że nie mógł w to uwierzyć. Zaczął marszczyć czoło i ściągać brwi, jakby usilnie chciał wyszukać coś w odmętach swoich myśli. Od tego zastanawiania się zaczęła go jednak boleć głowa. Chwycił się za jej prawą stronę i syknął cicho z bólu. Patricia widząc jego chwiejny krok w tył wystawiła przed siebie ręce, żeby złapać dziecko, Martha była już gotowa, aby w razie czego chwycić go za ramiona i przytrzymać w pionie.
         – Ja… – zaczął z bolesną nutą w głosie półdemon – nic nie pamiętam. – Jego mina wskazywała na to, że najwyraźniej sam był zdziwiony, że nie pamięta o matce swojego dziecka. Przecież z kimś musiał je spłodzić, a przypadkowe jego zrobienie byłoby co najmniej nie w jego stylu.
         – Jak to nic nie pamiętasz? – warknęła Alex. – Nie wiesz kto jest matką twojego dziecka?! Madlene, kretynie! Ta durna beksa, do której twoje dziecko jest tak cholernie podobne! Jak możesz o tym nie pamiętać?! – Rozkrzyczana dziewczyna chwyciła chłopaka za ramiona i nim potrząsnęła. To jednak nie sprawiło, że Arenowi cokolwiek się przypomniało.
         – Ja… wiem, że powinienem o czymś pamiętać – odezwał się  zszokowany – ale nie mogę sobie przypomnieć o czym. Jeżeli chodzi o tę kobietę, którą nazywacie Madlene i twierdzicie, że jest matką Madelyn… naprawdę nie wiem o kogo wam chodzi. Nie pamiętam jej. Kiedy próbuję sobie coś przypomnieć od razu boli mnie głowa. – Skrzywił się i pomasował swoje czoło.
         – Amnezja? – spytała z niemrawym śmiechem Patricia, która wyraźnie pobladła.
         – Nie. Silne zaklęcie – odpowiedziała cicho Martha, marszcząc czoło. – Poczułam to już wtedy, kiedy dotknęłam Arena w ramię. To samo uczucie, które wcześniej do mnie przyszło, pochodziło nie bezpośrednio od Mad, ale od niego.
         – A więc sądzisz, że to Mad sprawiła, że Aren o niej zapomniał? – Alex uniosła brwi w zdziwieniu. Jej ciało zaczęło wyprzedzać myśli, już zdołała zacisnąć gniewnie pięści.
         – Najwyraźniej tak.
         – Po co? – jęknęła Patricia. – Nie rozumiem tego, przecież Mad bardzo kochała Arena i… ona nigdy nie zostawiłaby swojego dziecka.
         – A jednak to ona rzuciła zaklęcie. – Martha westchnęła. – Czuję to, Pat. To nie jest zwykły domysł. – Przymknęła oczy i ściągnęła brwi, jakby potrzebowała chwili odpoczynku od uporczywych myśli i rozważań. – Jednego możemy być pewne. Nie zrobiła tego, bo chciała to zrobić. Coś ją do tego zmusiło.
         Wszystkie trzy czarodziejki spojrzały na siebie zgodnie. Posiadając tak mało informacji nie potrafiły wysnuć żadnej teorii. Nie miały zresztą na to czasu. Za oknem hulała niepokojąco silna burza, która posyłała swoje pioruny zadziwiająco blisko miejsca, w którym się znajdowały. Teraz nie miały już wątpliwości co do tego, że ktoś chciał je wykurzyć z ukrycia i zmusić do zjawienia się w samym centrum chaosu.
         Przejmującą ciszę w pomieszczeniu, która była oblegana przez niepokojące pytania rodzące się w głowach czarodziejek, przerwał dzwonek telefonu. Dwie z la bonne fee podskoczyły do góry, nawet sam Aren zdziwił się tym oddźwiękiem. Najprawdopodobniej nie znał tej piosenki, co mogło być wyjaśnieniem samym w sobie – telefon należał do Madlene. Jako pierwsza ruszyła się Alex, komórkę wykopała spod kołdry.
         – Sorathiel – burknęła. Bez chwili namysłu odebrała telefon i ustawiła go w trybie głośnomówiącym. – Z tej strony Alexandra, Madlene aktualnie zniknęła. Dzieje się coś?
         – Dzwoniłem do Madlene, ponieważ nie mogłem dodzwonić się do was – odezwał się dziwnie spokojny głos szefa organizacji. Czarodziejki spojrzały po sobie zdziwione. Każda z nich sięgnęła po własny telefon, który trzymały w kieszeni. Powodem, dla którego nikt nie mógł się do nich dodzwonić mogło być to, że nie miały zasięgu. Tylko jakim cudem telefon Mad zaczął dzwonić?
         – Słuchajcie, sprawa jest poważna. Nie wiem czy widzicie, co dzieje się za oknem… – zaczął Sorathiel. Przerwała mu zirytowana Alex:
         – Nie, jesteśmy ślepe, bo nie wzięłyśmy z domu okularów.
         Szef organizacji chrząknął, nie komentując tej uwagi.
         – W telewizji mówią o czterech kobietach, które demolują miasto. Podejrzewam, że nie chodzi o was, a skoro posądza się je o stosowanie czarnej magii… – Sorathiel nie dokończył zdania.
         – Wiedźmy – odezwała się Alex. Naraz poczuła jak cała krew odpływa z jej głowy. Wierzyła w to, że jej przyjaciółki miały podobną reakcję. Wszystkie były przerażone.
         – Chciałbym, żeby to nie były one, ale niestety wszystko na to wskazuje. – Sorathiel westchnął. W jego głosie było słychać napięcie. – Spotkajmy się w drodze do parku Hamiltona, będziemy tam za kilkanaście minut.
         – Zrozumiałyśmy – odezwała się Martha.
         – W takim razie do zobaczenia.
         Kiedy telefon oznajmił zakończoną rozmowę, la bonne fee wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Milczały przez długi czas, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca.
         Żadna z nich nie myślała, że ten dzień nadejdzie akurat dziś. Na dodatek ich przyjaciółka najwyraźniej sama postanowiła wybrać się do parku, w którym wiedźmy urządzały chaotyczny terror miasta. Czy miała jakiś plan? A może pobiegła ostrzec Nox? Co znowu wymyśliła i dlaczego ich o tym nie powiadomiła? Może powodem był brak zasięgu w telefonach? A może znów działała na własną rękę? Na te pytania nie potrafiły teraz odpowiedzieć.
         – Idę przodem. – Aren przerwał ciszę, przechodząc obok dziewczyn i chwytając z rozmachem za plecak, który spoczywał na krześle. – Nie mogę zostawić Madelyn samej, dlatego zaniosę ją do siedziby. Amy powinna się nią zająć.
         Tylko Patricia kiwnęła niepewnie głową, reszta wciąż stała w miejscu wpatrując się z niedowierzaniem w półdemona, który tak szybko jak się zebrał, tak szybko wyszedł z domu. Żadna z nich nie rozumiała już zupełnie niczego z tej sytuacji. To wszystko było jak jakiś wyjątkowo chory koszmar. Straszliwa burza, zniknięcie Madlene, amnezja Arena i… wiedźmy.
         Czy mogło się wydarzyć coś gorszego?
         Zapewne najgorsze dopiero miało nadejść.