Wow, no po prostu nie wierzę. Dawno nie było już rozdziału w niedzielę. Teraz o dziwo ze wszystkimi tekstami wyrobiłam się w czasie. Może w końcu się wdrażam w ten studencki tryb. Październik z reguły jest dla mnie ciężki, dlatego mam nadzieję, że kiedy już minie, wszystko wróci do normy i będę mogła spokojnie dokończyć WCS.
Jak to zazwyczaj bywa z moimi rozpiskami, standardowo wydłużam rozdziały, żeby tylko nie skończyć tak szybko opowiadania. Idąc moim cudownym tokiem rozumowania, zapewne WCS skończy się dopiero na 50-kilku rozdziałach, a nie 40-kilku. Może to i lepiej.
Krótko, zwięźle (chyba) i na temat. Budujemy napięcie przed konkretną akcją.
***
Burza
szalała w najlepsze. Nigdy się jej nie bałam, uważałam ją raczej za
interesujące zjawisko pogodowe, któremu można przyglądać się nocami i podziwiać
za jego wszechmoc. Dzisiaj było inaczej. Silne uderzenia piorunami powodowały,
że na mojej skórze pojawiała się gęsia skórka. To nie była zwyczajna burza,
wcale nie musiałam być czarodziejką i mieć szczególnie zdolności mentalne, aby
wyczuć, że kryło się w niej coś naprawdę złego. To nie siła natury, to zjawisko
stworzone za pomocą czarnej magii.
Przy
kolejnym potężnym trzasku dwójka moich dzieci podskoczyła zgodnie do góry.
Nawet ja zesztywniałam pod wpływem silnego uderzenia. Miałam wrażenie, że cały
dom się zatrząsł. To mnie zaniepokoiło. Nie chciałam mieć gruzowiska na środku
pokoju. Nie chciałam również, aby komuś z nas cokolwiek się stało. Kiedy nie
było obok Nathiela, wszystko zdawało się być sto razy gorsze. Ten nieustraszony
łowca, mąż i ojciec w jednym, dawał nam poczucie bezpieczeństwa. Może to
dlatego, że jego postawa nigdy nie wskazywała na to, że czegoś się boi.
Pogłaskałam
chlipiącą cichą w moją koszulkę Calanthię oraz Nate’a, który miał oczy jak dwa
wielkie migdały. Kiedy moja córka była całkowicie bezwładna, syn zesztywniał,
jakby ktoś poraził go prądem. Tylko Aura siedziała spokojnie na fotelu i
patrzyła się z zafascynowaniem w okno. Miała diabelsko szeroki uśmiech na
twarzy, co bardzo mnie zaniepokoiło. Ona czuła, że burza jest wywołana siłami
zła i bardzo jej się to podobało. Co jakiś czas wystawiała swoją bladą rączkę w
stronę szyby i starała się dotknąć myślami tych błyszczących iskierek
rozdzierających bezlitośnie niebo. Patrząc na nią czułam się bezradna. Mimo
naszych wychowawczych starań, Aura wciąż była małym ¾ demona uraczonym klątwą,
której nie można było zdjąć. Bałam się, że pewnego dnia pójdzie własną ścieżką,
która może dążyć do czynienia zła.
–
Aura, odejdź od okna, proszę – zagaiłam. Dwójka dzieciaków podskoczyła do góry
zaskoczona tym, że się odezwałam. Przez to i moje mięśnie się napięły. Burza
wystarczająco mocno wytrącała mnie z równowagi.
–
Ale pioluny są takie fajne, mamo! – wykrzyknęła z fascynacją dziewczynka. Na
kolanach trzymała miskę popcornu, która miała służyć nam podczas seansu
filmowego. Jak się okazało, zabrakło prądu. Dla Aury nie stanowiło to przeszkody.
Może daleko jej było na tym etapie życia do optymizmu, ale z optymizmem
wynalazła darmowy seans bez telewizora – odbywał się on za oknem. Wzbogacony był o jednolity pokaz rażących świateł, uzupełnionych głośnymi trzaskami.
Poddałam
się. Co miałam powiedzieć własnemu dziecku? Że nie może oglądać burzy, bo
działa na nią jak przepełniona złem ładowarka na baterię? To nie jest argument,
który zrozumie pięcioletnie dziecko. Może Aura była mądra, ale nie rozumiała
jeszcze pewnych kwestii. Przede wszystkim nie rozróżniała dobra i zła.
Drzwi
wejściowe trzasnęły z rozmachem, oznajmiając powrót „pana” tego domu. Porywisty
wiatr, który wkradł się do salonu, sprawił, że płomienie licznych świec
roztańczyły się w szalonym rytmie. Nate pisnął tak głośno, że mało nie
ogłuchłam. Najwyraźniej przestraszył się tego, że świece mogą zgasnąć, a wtedy
zapanuje mrok.
Ciężkie
i przyspieszone kroki zaznaczyły swoją ścieżkę do pokoju, w którym
przebywaliśmy. Spodziewałam się Nathiela, ale nie Nathiela z małym czarnym
pudłem pod pachą. Uniosłam brew w zdziwieniu, kiedy okazało się, że targa za
sobą przenośny telewizor. Bez słowa postawił go z głośnym stuknięciem na stole,
włączył i wskazał palcem na czarno-biały obraz.
Telewizor na baterie? Naprawdę?
Na
ekranie pojawiła się monumentalna ściana zbudowana z chaosu – wirujące wkoło
przedmioty przypominały jakieś większe tornado. Pomiędzy porywistymi wstęgami
wiatru wyłaniały się czarne szaty i jakieś twarze. Doliczyłam się czterech osób
płci żeńskiej. Prawie natychmiastowo zbladłam. Czerwony napis u dołu ekranu
głosił: „Czterej jeźdźcy apokalipsy. Czy koniec jest już bliski?”.
Oderwałam plecy od oparcia sofy i spojrzałam ostrożnie na Nathiela. Wyglądał wyjątkowo
poważnie.
–
Musimy się zbierać – oznajmił, wyłączając telewizor akurat w momencie, kiedy
pojawiła się przy nas Aura żądna telewizyjnych ciekawostek. Kiedy tata zgasił
ekran, spojrzała na niego ze zgrozą. – Ethan był na zwiadach razem z Aleciem,
potwierdzili, że to wiedźmy. Najwyraźniej na kogoś czekają i to nie na nas.
– A więc na la bonne fee – dopowiedziałam, przygryzając wargę.
Auvrey
kiwnął głową.
–
Wiedźmy chcą policzyć się z czarodziejkami, dlatego nie wpuszczają do swojego
centrum chaosu żadnej żywej duszy. Kiedy Ethan chciał się zbliżyć do ściany,
mało nie urwało mu ręki. – Mój mąż wykrzywił usta, co tylko poświadczyło o tym,
że był świadkiem efektów, jakie wywołało wiedźmowe tornado na jednym z naszych
przyjaciół. – Musimy iść do Nox, Laura.
Wzięłam
głęboki oddech, a potem wypuściłam go z cichym świstem.
Przecież
wiedziałam, że ten moment nadejdzie, że kiedyś znowu będziemy musieli zmierzyć
się z wiedźmami, które uparcie milczały przez tyle lat. Teraz przybyły po to,
aby narobić szkód i załatwić sprawy z czarodziejkami. Czy to oznaczało, że
wojna właśnie się rozpoczęła? A może to tylko preludium, które miało ustawić
nas do pionu i wprowadzić w stan gotowości?
Podniosłam
się z sofy. Calanthia i Nate uwiesili się na mojej bluzce. Najwyraźniej
wyczuli, że coś jest nie tak i wcale nie chcieli mnie puszczać. Kiedy
spojrzałam w zielone oczy syna i niebieskie tęczówki mojej córki, zrozumiałam,
że czują strach nie z powodu burzy, ale strach z powodu tego, że ich
rodzice będą musieli zmierzyć się z czymś naprawdę złym. Może oboje byli
mali, ale rozumieli powagę sytuacji. Chcieli mnie za wszelką cenę powstrzymać.
Westchnęłam
i uklęknęłam przed dwójką moich dzieci.
–
Zaprowadzimy was do cioci Amy i…
–
Chcę iść z wami – usłyszałam cieniutki głos Nate’a. Był przerażony, trząsł się
jak osika na wietrze, a jednak mimo tego twardo zaciskał pięść na mojej bluzce
i nie chciał pozwolić mi odejść.
–
Nie ma mowy – odezwał się Nathiel. Z głośnym prychnięciem założył ręce na
piersi. Rzadko zdarzało się mu być stanowczym, czy chociażby surowym, sytuacja
jednak właśnie tego od niego wymagała. – Jesteście dziećmi. Mówiłem wam już
kiedyś, że mama i ja to superbohaterowie, nie? Pamiętacie? Potrafimy się zamieniać w Hulka, kiedy trzeba. Nas się nie da zabić, dlatego kiedy
wy będziecie grzecznie siedzieć z Amy, my pójdziemy ukarać niegrzeczne wiedźmy,
które bawią się z panem burzą. Zrozumiano? – Spojrzał na Nate’a i Calanthię z uniesioną
brwią. Nasza najmłodsza córka od razu kiwnęła głową, choć wyraźnie było widać,
że wcale jej się to podoba. Nate również ostatecznie pokiwał głową. Tylko Aura
nie przejęła się sytuacją. Stała z boku z wielką miską popcornu w ręce i
napychała sobie nim buzię, przyglądając nam się w zamyśleniu. Z jednej strony
bardzo się cieszyłam, że nie zadaje zbędnych pytań, z drugiej strony odnosiłam
głupie wrażenie, że może zrobić coś naprawdę głupiego. Oby nie poszła za nami
tak jak wtedy, kiedy odbywaliśmy misję w Reverentii…
–
Dobrze, w takim razie musimy was przebrać – powiedziałam i popchnęłam leciutko
dzieci w stronę pokoju. Spojrzałam ukradkiem na Aurę, która wciąż stała w
miejscu i przeżuwała popcorn. Dałam znać spojrzeniem Nathielowi, że
to on powinien uporać się z najstarszą córką. Auvrey widząc moją minę tylko
przewrócił oczami, wiedział jednak, że liczy się każda minuta, dlatego bez
zbędnych dialogów chwycił Aurę wpół, wyrwał jej miskę z dłoni i ruszył z nią w
stronę pokoju. Ich krótkiej podróży towarzyszyła symfonia demonicznych krzyków,
płaczu i cichych pacnięć w nogi ojca, które nie chciały wstrzymać chodu. Gdyby nie ta przeklęta ciemność, która nas otaczała, zapewne powiedziałabym: dzień jak co dzień.
***
W
Nox pojawiliśmy się w momencie, kiedy wszyscy byli gotowi do wyjścia. Już w
holu dało się słyszeć podniesione rozmowy i głośny, przejmujący płacz małego
dziecka – domyślałam się, że to Aren przyniósł tu swoją córkę. Dziwiło mnie
tylko to, że wraz z nim nie pojawiła się Madlene. Nie chciałam się dopytywać w tym momencie o sprawy, które nie miały najmniejszego sensu –
zapewne śpiewająca czarodziejka miała się tutaj zjawić ze swoimi
przyjaciółkami.
Skinęłam głową wszystkim członkom Nox na przywitanie i wymijając ich podeszłam do swojej
przyjaciółki, która stała gdzieś na szarym końcu, trzymając w ramionach małą
Madelyn. Na jej twarzy odznaczało się wyraźne
zmartwienie. Była przerażająco blada. Starała się miarowo kołysać niemowlakiem, który jak na złość nie chciał się uspokoić.
–
Amy – zagaiłam. Zanim jednak cokolwiek zdołałam powiedzieć, moja przyjaciółka
rzuciła się na mnie z rozmachem, mało nie przewracając mnie na podłogę.
Wystawiłam przed siebie ręce, jakbym chciała się przed czymś obronić,
najprawdopodobniej przed atakiem dziwnej wylewności, która odznaczała się w
brązowych oczach idealnej matki i żony.
–
Laura – usłyszałam ciepły głos pełen troski. Moje zesztywniałe mięśnie
rozluźniły się pod wpływem tego tonu. Moja przyjaciółka zawsze miała w sobie
coś kojącego. Rzadko kiedy zdarzał się ktoś, kto za nią nie przepadał, a jeżeli już, na pewno była to osoba, która czegoś jej zazdrościła. Może nie
była najinteligentniejszą osobą na świecie, ale za to miała wielkie serce. –
Błagam, uważaj na siebie – szepnęła do mojego ucha. Jej dłonie mocno zacisnęły
się na moich plecach. Zdołałam tylko kiwnąć głową.
Amy
odchyliła się w tył i spojrzała na mnie ze smutkiem. W jej oczach szkliły się
łzy, mimo tego nadal próbowała się uśmiechać. Nie chciała wystraszyć
dzieciaków, które stały za moimi plecami i przyglądały się z niepokojem tej scenie.
Nie minęła nawet chwila, a zaczęła odgrywać rolę perfekcyjnej cioci. Dziwiło
mnie to, jak znakomitą aktorką potrafiła być, gdy sytuacja tego wymagała.
–
Cześć – zagaiła, machając do nich ręką. Calanthia nie potrzebowała więcej słów,
od razu rzuciła się do nóg swojej cioci i mocno je przytuliła. Była już
przyzwyczajona do tego, że gdy jej rodzice znikali na jakichś dziwnych misjach, to ona się nią zajmowała.
Nate
wciąż stał obok mnie i przyglądał się z uwagą całej tej sytuacji. Przez chwilę
zastanawiałam się, gdzie zdążyła zniknąć Aura, ale jej ojciec był najwyraźniej
czujny – przyprowadził ją tutaj, trzymając za tył koszulki, jak małego zwierzaka.
Bliźniaczka Nate’a wydzierała się na cały pokój, machając walecznie pięściami w
górze.
–
Chciała uciec – mruknął niezadowolony Auvrey, kiedy już obok nas stanął. Wciąż
nie wypuszczał jednak Aury. Spojrzał z powagą na potencjalną opiekunkę dzieci. – Pilnuj jej. Ta mała cholera
wykorzysta każdą chwilę twojej nieuwagi, żeby stąd uciec. Najlepiej pozamykaj
wszystkie okna i drzwi. Jeżeli nie pomoże, przywiąż ją do krzesła, grzejnika, czegokolwiek. Natem i Calanthią się nie przejmuj, na ogół są przecież grzeczni. – Demon wzruszył obojętnie ramionami.
–
Ja chcę iść z wami! – wrzasnęła rozdzierająco Aura. Tym razem udało jej się
zdzielić ojca mocnym ciosem prosto w kolano. Nathiel nie
chciał tego pokazywać, ale widziałam, że na jego twarzy pojawił się grymas
bólu, najwyraźniej to uderzenie było wyjątkowo celne.
–
Aura, rozmawialiśmy już na ten temat – odezwałam się z umęczonym westchnięciem.
Oddźwięk głośnego chlipania Madelyn zlewał się teraz z piskami rozszalałej
pięciolatki. To sprawiło, że rozbolała mnie głowa.
Nagle
poczułam się zmęczona i przeciążona, zupełnie jakby ktoś położył na moich
ramionach ogromny worek z kamieniami, który ledwo potrafiłam unieść. Przez cały
ten czas mój umysł był względnie spokojny, dopiero teraz uświadomiłam sobie, że
lada moment nastąpi coś, czego finału nie mogłam przewidzieć. Rozumiałam panikę
Aury. Ona jako jedyna z całego swojego rodzeństwa nie uważała nas za
superbohaterów, którzy są niezniszczalni. Wiedziała, że możemy więcej nie
wrócić.
–
Zostawicie mnie! Zostawicie! – wrzeszczała dalej pięciolatka. Jej policzki
zaczerwieniły się z wysiłku i złości. Ogromne łzy spływały teraz strumieniami
po okrągłej buzi. – Jesteście gupi! Nienawidzę was!
Zacisnęłam
usta, bo tak naprawdę nie wiedziałam, co mogę powiedzieć. Wykrzykiwanie Aury
poruszyło we mnie jakąś cienką strunę, która lada moment mogła pęknąć pod
naciskiem i uderzyć mnie prosto w twarz. Przymknęłam na moment powieki i spróbowałam wziąć głębszy oddech.
–
Aura, uspokój się – usłyszałam warknięcie Nathiela. Ojcowskie ostrzeżenie zawarte w niebezpiecznie brzmiącym tonie głosu niewiele jednak pomogło. Teraz pięciolatka wydzierała się już na całą siedzibę
organizacji Nox, zwracając tym samym uwagę wszystkich zgromadzonych tutaj
członków.
–
Nienawidzę was! Nienawidzę! – Ogłuszający pisk sprawił, że wykrzywiłam usta w
grymasie. Najwyraźniej nie tylko ja na niego zareagowałam.
W jednym momencie w
pokoju zapanował chaos. Wszystkie świece zgasły pod wpływem silnego podmuchu
wiatru, który odepchnął na ścianę zarówno mnie, jak i Amy. Chwilę potem
poczułam mocne uderzenie w policzek – to jakiś dryfujący w ciemnościach
przedmiot zostawił na mojej twarzy bolesną pamiątkę. Obok mnie rozległ się pisk
przestraszonej przyjaciółki, która najwyraźniej cudem uskoczyła w bok, nim coś
ciężkiego roztrzaskało się na jej głowie. Teraz Madelyn darła się już
wniebogłosy, zupełnie jakby postanowiła dołączyć się do rozszalałej Aury.
To
pierwszy raz, kiedy małe ¾ demona pokazało swoją moc w tak ogromnym natężeniu.
To pierwszy raz, kiedy zdałam sobie sprawę z tego, po kim ją odziedziczyła.
Najwyraźniej nie byłam jedyną dziedziczką magii Aidena Vauxa.
Odepchnęłam
się od ściany i zaparłam nogami o dywan. Robiąc malutkie kroki, podążałam w
stronę rozkrzyczanej córki, która wpadła w taki szał, że zapomniała o tym, jak
kontrolować swoją moc – ona po prostu przez nią przepływała. Bezwolnie i bez ograniczeń. Nathiel musiał ją
opuścić na podłogę, ponieważ słyszałam jego głos z oddali. To nie była jego
wina. Nawet najtwardszy zawodnik nie potrafiłby się utrzymać w pionie.
Gdy
w końcu dotoczyłam się do córki, upadłam na kolana. Aura nie wykrzykiwała już
żadnych obelg, teraz tylko przejmująco płakała. Doskonale wiedziałam, ze za
słowami „nienawidzę was” kryła się tak naprawdę rozpacz wynikająca ze
świadomości, że lada moment będziemy musieli zmierzyć się z czymś naprawdę złym
i zostawimy ją tutaj z Amy. Aura może gdzieś wewnątrz swojego małego serca była
zła, to nie zmieniało jednak faktu, że naprawdę mocno nas kochała. Podejrzewałam, że gdyby
nas zabrakło, to ona ucierpiałaby w największym stopniu, na dodatek wcale by
tego nikomu nie pokazywała. Zapewne płakałaby w samotności, a potem wyrosła na pełną nienawiści do świata nastolatkę.
–
Aura – odezwałam się cicho, ale tak, aby mnie usłyszała. Wystawiłam przed
siebie rękę i dotknęłam jej włosów. Pięciolatka podskoczyła w
górę. Teraz, gdy wiedziałam już gdzie siedzi, chwyciłam ją za rękę i
przygarnęłam do swojej piersi. Przytuliłam ją tak mocno, jak dawno już tego nie
robiłam.
Po niechętnym wyrywaniu się, nareszcie odpuściła i stała się bezwładna
jak lalka, która potrafi tylko płakać. Chaos rozgramiający pomieszczenie
ucichł. Fruwające w górze przedmioty opadły na podłogę.
–
Wszyscy żyją? – dosłyszeliśmy głos Ethana.
W pokoju rozległy się głośne
pomruki, które potwierdzały swoją żywotność. Raczej żadnemu z nas nie stało się
nic złego. To dobrze, najgorsze miało w końcu dopiero nadejść.
Już
po chwili pokój zaczął rozjaśniać się na nowo światłami świec. Aura wciąż
siedziała skulona w moich ramionach i cicho chlipała. Trzymała mnie za koszulkę
tak mocno, że ręce całkowicie jej zbielały. Serce mi się krajało, kiedy
musiałam patrzeć na cierpienie własnej córki.
–
Wrócimy. Obiecuję, Aura – szepnęłam do jej ucha. Niespokojna pięciolatka
milczała. Z jej ust wydobywały się tylko jęki rozpaczy przerywane od czasu do
czasu cichym pociąganiem dziecięcego noska. Reszta moich dzieci stała w kącie
przytulona do nóg Amy. Wyglądały na przerażone. Naprawdę, gorszego początku
misji nie mogłam sobie wyobrazić.
Nathiel
podszedł do nas, objął mnie i uniósł wraz z Aurą do pionu. Nie skarcił córki,
tylko poczochrał ją po włosach i pochylił się tuż nad jej uchem, jakby chciał
przekazać jej coś ważnego. Wiedziałam, że do niej szepcze, ale nie słyszałam co
takiego. Nieważne o co chodziło, liczyło się to, że małe ¾ demona uniosło w
końcu zapłakaną twarz i pokiwało głową, zgadzając się z naszym uczestnictwem w zabójczej misji. Konflikt najwyraźniej został zażegnany.
Teraz mogłam odetchnąć z ulgą i przygotować się do kolejnego wyzwania.
Do
organizacji wpadły czarodziejki. Początkowo nie zwróciłam uwagi na to, że jest
ich tylko trójka, dopiero gdy w biegu opowiedziały nam całą historię związaną z
pogrążonym w amnezji Arenem i tajemniczym zniknięciem Madlene, zrozumiałam, że
sprawa jest aż nadto poważna.
Od
samego początku wiedziałam, że śpiewająca czarodziejka przewidziała coś
strasznego. I najprawdopodobniej zamierzała się z tym sama zmierzyć.
Pozostawało pytanie, jaką my odegramy rolę w tym starciu. Karty
najprawdopodobniej ułożyły je w odpowiedniej pozycji na planszy zwanej polem
bitwy.
Hej :)
OdpowiedzUsuńChciałabym być jak Laura, jednak dopóki nie byłam nastolatką i tata nie nakazał mi oglądać burzy przy osłoniętym oknie, to strasznie się jej bałam. Strach ten był bardzo irracjonalny, bo miałam ją za złe zjawisko tylko dlatego, że moja mama przeżyła podczas burzy bardzo ciężką sytuacją i miała traumę. A ja byłam zapatrzonym w nią dzieckiem i przejęłam jej lęk jako swój. Obecnie potrzebuję burzy, takiej porządnej z piorunami i grzmotami, bo uwielbiam, jak zmienia się po niej powietrze.
Uuu, nieźle pokazałaś tę różnicę między Aurą a jej rodzeństwem. Jest w niej coś bardziej demonicznego, ale ja się tego nie boję, chcę tylko, by zawsze była bezpieczna.
No, no, Nathiel jaki stanowczy. Odrobinę dojrzał, zostając mężem i ojcem, podziwiam.
Boję się tego, co ma nastąpić.
Pozdrawiam.