Powróciłam co prawda z lekkim opóźnieniem, ale... jestem. Nie planuję już żadnych dzikich wypadów, także myślę, że spokojnie będę mogła pisać kolejne rozdziały. Można powiedzieć, że to mój taki urodzinowy rozdział. Nie planowałam go opublikować 10 października, ale... stało się >D. Także happy b-day, Naff, jesteś stara jak świat, nawet sypiesz się jak on.
Rozdział raczej odpoczynkowy. Miał bardziej budować napięcie niż rozwijać fabułę. Musicie mi wierzyć, napisanie go było bardzo ciężkie, kiedy tyle się nie pisało, dlatego nie będzie to niesamowicie cudowny tekst. Mam nadzieję, że się jednak poprawię. Teraz zamierzam powrócić do mojego starego pisarskiego trybu. Generalnie jestem pozytywnie naładowana, bo przeczytałam całe WCS od początku i... chyba wiem już co pisać dalej!
***
–
Czy wy też czujecie, że coś jest nie tak?
Czarodziejki
wymieniły znaczące spojrzenia. Nie musiały nawet odpowiadać na to pytanie.
Zazwyczaj każde dziwaczne odczucia dzieliły ze sobą jak biologiczne siostry.
Nazywały to wrodzonym instynktem magicznym. Prawdopodobnie każda la bonne fee
na świecie miała tak samo wyczulone zmysły jak one – czarodziejki po prostu się
z tym rodziły. Jedyną wadą wrażliwości, która je cechowała było to, że choć
wiedziały, iż coś w niedługim czasie ma się wydarzyć, nie potrafiły
odpowiedzieć dokładnie na pytanie, co takiego. To Madlene zajmowała się
wróżeniem z kart oraz wyciąganiem z nich wniosków. Nie była to łatwa sztuka,
dlatego nie każda la bonne fee była w stanie ją przyswoić. Tarot wymagał
cierpliwości, dobrego zmysłu interpretacyjnego oraz szacunku. Ponoć każde karty
przywiązywały się do swojego właściciela – im więcej dostawały od niego uczuć,
tym chętniej z nim współpracowały. Madlene większość swoich nabytków traktowała
z nabożną czcią, to dlatego podczas magicznego testu w szkole dla czarodziejek,
została oznaczona jako potencjalna wróżbiarka. Reszta dziewcząt rozwijała inne
poboczne zdolności.
Dzielone
przez trzy dziewczęta uczucie wiązało się z nieuzasadnionym niepokojem oraz
oczekiwaniem na niezbyt dobre wiadomości. Z tego powodu już od kilku godzin
siedziały jak na szpilkach. Jakiś czas temu kontaktowały się z Madlene w
obawie, że to właśnie ona uczyni coś karygodnego, nie brzmiała jednak jak
osoba, która planuje zrobić coś złego, a przynajmniej nie wtedy, kiedy gotuje
obiad i uspokaja płaczące dziecko. Wobec tych niepokojących odczuć mogły tylko
zachować czujność i czekać aż sprawa sama się rozwiąże.
–
Macie ochotę na coś słodkiego? – Ciężką ciszę przerwał nieśmiały głos Patricii,
która gościła dzisiaj swoje przyjaciółki we własnym domu. Wszystkie siedziały w
kuchni i popijały gorącą herbatę.
–
Jakoś nie bardzo – odpowiedziała z westchnięciem Martha. Od dłuższego czasu
wgapiała się w dno kubka, jakby chciała wyczytać z fusów przyszłość. Owszem,
było to możliwe, ale na chwilę obecną nie do końca wykonalne. Pomimo wysoko
rozwiniętej mentalności, nie potrafiła się skupić w tak wielkim stopniu, żeby
przed oczami zaczęły przewijać się jej wizje dotyczące przyszłych dziejów.
Wejście w trans wymagało większego skupienia i mniejszego natężenia niepokoju.
–
Zaraz oszaleję – burknęła niezadowolona Alexandra, podpierając się na dłoni. Znudzona
wpatrywała się w kubek zdobiony malutkimi, ohydnie słodkimi króliczkami, z
którego przyszło jej pić herbatę. Przez myśl jej przeszło, że mogłaby posłać w
jego stronę niewinny piorun, który sprawiłby, że bok tego ustrojstwa zacząłby
leciutko i po cichu pękać. Dziewczyny stwierdziłyby, że to z powodu gorąca, a
ona dokończyłaby swój chytry plan wielkim wybuchem porcelanowych odłamków. Nie,
musiała przestać z wyżywaniem się na przedmiotach, kiedy czuła się
niekomfortowo. Chociaż z drugiej strony…
W
pomieszczeniu zapanował mrok.
–
Alex, to ty się znowu bawisz piorunami? – spytała oschle Martha. Płomienna
czarodziejka cieszyła się, że nie widzi jej twarzy, bo z pewnością przeszyłyby
ją teraz dreszcze.
–
Nie – prychnęła w odpowiedzi. – Jakbym chciała to bym wywaliła żarówkę, żeby
było większe widowisko, a nie bawiła się w kabelkach i korkach. To
skomplikowana robota, a po co się nadwyrężać. – Wzruszyła ramionami w
ciemnościach.
Patricia
westchnęła ciężko.
–
Może Soriel nadużywał znowu prądu.
–
Albo to znak, że idzie burza.
Wszystkie
trzy spojrzały zgodnie w stronę okna. Niebo pogrążone w odmętach nocy zostało
rozdarte przez jaśniejącą rażącym blaskiem błyskawicę. To siła natury
zaznaczyła w przestworzach swoją potęgę, nie Alex. Krople deszczu spadły z
nieba nagle, jakby ktoś zrzucił z góry całe wiadro przepełnione litrami wody. W
ciągu kilku minut całe miasto pogrążyło się w pochmurnej i deszczowej
atmosferze. Żaden człowiek zamieszkujący okolice nie mógł podejrzewać, że burza
ma związek z czymś złym, ale czarodziejki wyraźnie to wyczuwały.
–
Coś się rozpoczęło – odezwała się szeptem Alexandra. Chwilę po jej słowach
rozległ się ogromny huk. Wszystkie la bonne fee wyskoczyły do góry i przybrały
obronne pozy. Alex gotowa była użyć piorunów, Patricia swojej lodowej mocy, a
Martha miała zamiar je wesprzeć, jeżeli będą miały do czynienia z jakimś
nadnaturalnym zjawiskiem. Koniec końców okazało się jednak, że to burza
postanowiła zawitać w ich magiczne progi, waląc w ścianę domu Patricii. Całe
szczęście piorunochron posłał pobratymcę Alex w drogę powrotną ku niebu.
–
To nie jest naturalna burza – stwierdziła pokrótce płomienna czarodziejka.
– Wyczuwam w niej coś złego i… to nas nawołuje.
Kolejny
piorun przeszył niebo z głośnym trzaskiem, uderzając w ziemię z ogłuszającym hukiem.
Ogródek Patricii posłał w okno odłamki drewna, małe kamyczki i piach, które
sprawiły, że na szybie pojawiły się szklane pajączki. Właścicielka domu
jęknęła.
–
Chcą mi zniszczyć mieszkanie? – spytała przestraszona. Natychmiastowo podbiegła
do wszystkich okien i zasłoniła je firankami, zupełnie jakby myślała, że to
ochroni je przed burzliwą zagładą.
–
Nie, raczej chcą zniszczyć dom razem z nami w środku – burknęła niezadowolona
Alexandra. Jako pierwsza podniosła się z krzesła i sięgnęła do szuflady, skąd
wyjęła świeczki. Rozstawiła je na stole i jednym machnięciem dłoni sprawiła, że
iskierki, które nad nimi zawisły zapaliły lonty. Kuchnia rozjaśniła się
blaskiem świec.
–
Chcąc nie chcąc, musimy to sprawdzić –
odezwała się Martha. Wystukiwała niespokojnie rytm palcami o stół. – Z ochroną
Alex nie powinno nam nic grozić, gorzej kiedy dojdziemy już na miejsce, skąd sztucznie
wywoływana jest burza.
–
Sądzicie, że to mogą być wiedźmy? – Patricia spojrzała na swoje przyjaciółki ze
strachem.
–
Chciałabym sądzić, że nie – odpowiedziała mruknięciem Alex. Uwagę płomiennej
czarodziejki przykuła nagle jedna z jej przyjaciółek, która chwyciła się za
prawą stronę głowy i wykrzywiła usta w grymasie bólu. To najprawdopodobniej
oznaczało, że coś wyczuła i nie było to na pewno nic dobrego. Już po chwili
Martha zerwała się do góry, przewracając z głuchym trzaskiem krzesło. Patricia
wyprostowała się jak czujna surykatka wyszukująca niebezpieczeństwa w swoim
otoczeniu, a Alex obdarzyła Marthę zdziwionym spojrzeniem.
–
Mad. – Tyle wystarczyło, aby dziewczyny zrozumiały, że ich towarzyszka miała
dużo wspólnego z panującą w okolicy burzą. Krótkie i przyspieszone oddechy
Marthy tylko potwierdziły, że to nie jest żadna błahostka. Czekały na to aż się
uspokoi. – Mad użyła silnego zaklęcia mentalnego. Wyczuwam tylko cierpienie,
nie wiem do końca co się dzieje.
–
Powinnyśmy do niej pójść – oznajmiła Alex, zrywając się do góry i zarzucając na
siebie czarny płaszcz. Nie czekając na reakcje swoich przyjaciółek ruszyła w
stronę drzwi wyjściowych. Martha i Patricia wymieniły znaczące spojrzenia.
Przecież nie mogły zostawać tutaj same, Madlene najwyraźniej potrzebowała
pomocy, to po pierwsze, po drugie to Alexandra będzie ich osłoną przed burzliwą
pogodą.
Jak
na zawołanie zerwały się dobiegu i ruszyły za płomienną czarodziejką.
***
La bonne fee były ze sobą połączone
czymś, co nazywano duchową więzią. Więź najsilniejsza była wówczas, gdy
przynajmniej jedna z nich stosowała magię mentalną. Można było ją wzmocnić,
kiedy spędzało się z kimś wystarczająco dużo czasu, aby zacząć wyczuwać fale,
na jakich nadawał sygnały. Martha była w
najbardziej dogodnej pozycji, żeby wyczuć, co dzieje się z Madlene. W
dzieciństwie dużo razem trenowały, dzięki czemu bez problemu rozczytywały swoje
nastroje czy użyte w danym momencie czary, nawet na duże odległości. Herbaciana
czarodziejka nie potrafiła jeszcze odpowiedzieć na pytanie, jakiego zaklęcia
użyła jej przyjaciółka, wiedziała tylko tyle, że jego użycie wywołało w niej
silne emocje. Zupełnie jakby nie chciała robić tego, co jednak musiała. Ta myśl
wywoływała dreszcze niepokoju, dlatego kiedy wszystkie czarodziejki zalane
niepokojąco silnym deszczem dotarły już do domu Madlene, nie przejmowały się
ani pukaniem, ani powiadamianiem o tym, że złożyły wizytę młodym rodzicom. W
całym domu panowała ciemność, tylko w ostatnim pokoju paliło się blade światło.
Im bliżej niego były, tym intensywniejszy stawał się dziecięcy krzyk.
– Mój Boże, czy Mad się coś stało? –
spytała spanikowana Patricia, wymijając w biegu swoje przyjaciółki. Jeszcze
nigdy nie słyszała tak przejmującego płaczu niemowlaka. Bała się najgorszego.
La bonne fee wpadły do pokoju z
rozmachem. Każda z nich zaczęła rozglądać się po pustym pokoju, w którym
panował chaos. Po podłodze walały się ciuchy i zabawki, nic innego nie
wskazywało jednak na to, że ktoś napadł na dom Madlene. To raczej codzienny
nieporządek utworzony w pośpiechu, niż rozbój w biały dzień.
Patricia jako pierwsza podeszła do
łóżeczka, w którym leżała czerwona od płaczu Madelyn. Ze ściśniętym z niepokoju
sercem chwyciła ją w swoje ramiona i zaczęła kołysać. Jej błękitne oczka
starały się przekazać jakąś rozpaczliwą wiadomość, której nie potrafiła
rozczytać. Nawet przez moment nie przestała krzyczeć.
– O nie – usłyszała za plecami lodowa
czarodziejka. Obróciła się gwałtownie w tył i spojrzała w miejsce, w którym
stały teraz jej przyjaciółki. Pod ich stopami na podłodze leżało jakieś
nieruchome ciało.
– Aren – zakończyła niemym głosem Pat.
– Co mu się stało? – spytała przejęta, podchodząc do dziewcząt. Martha zdążyła
się już nachylić nad bladym i nieprzytomnym chłopakiem. Sprawdzała jego
czynności życiowe, które wydawały się być w normie. Czy półdemon uciął sobie po
prostu drzemkę? Wszystko wskazywało na to, że nic mu nie groziło.
– Ocućmy go jakoś – burknęła Alexandra.
Rozglądnęła się po pokoju, a potem chwyciła za wazon z uschniętymi kwiatami.
Badyle rzuciła na podłogę, a wodę ze szklanego pojemnika wylała prosto na głowę
Arena. Jej przyjaciółki spojrzały na nią niedowierzająco, postanowiły jednak,
że tego nie skomentują, tym bardziej że chłopak natychmiastowo odzyskał
przytomność. Nie wiedziały tylko czy krztusi się powietrzem, czy cuchnącą wodą,
którą został uraczony.
– Spokojnie – uspokajała go Martha,
która wciąż przy nim klęczała i trzymała go za ramiona.
Dyszący niespokojnie blondyn spojrzał
na trójkę dziewcząt, nie rozumiejąc co tutaj robią. Jego niezrozumiały wyraz
twarzy uległ zmianie dopiero, kiedy spojrzał na swoją córkę. Natychmiastowo
wyciągnął po nią ręce, jak przeszkolony w boju ojciec. Patricia pomyślała, że
to całkiem urocze, kiedy chłopak zaraz po przebudzeniu myślał tylko o swojej
pociesze. Tylko dlaczego nie zmartwił się losem Madlene? Może nawet nie
wiedział, że zniknęła? A może tylko na chwilę wyszła z domu i to na zewnątrz
musiała użyć jakiegoś silnego zaklęcia, aby obronić się przed złem, które
wywołało burzę? Ktoś mógł ją zaskoczyć.
– Czujesz się już lepiej? – spytała
niepewnie. Nie chciała oddawać niemowlaka w ręce kogoś, kto przed chwilą z
niewiadomej przyczyny zemdlał. Dziecku mogłoby się coś stać.
Aren opuścił dłonie w dół i ciężko
westchnął.
– Wszystko w porządku – odpowiedział
spokojnie. – Co prawda nie pamiętam, co się stało, ale najwyraźniej z jakiegoś
powodu musiałem przysnąć.
– Albo zemdleć – mruknęła do siebie
Alex. – Wiesz, gdzie jest Mad?
Aren spojrzał najpierw na jedną
czarodziejkę, potem na drugą, a przy trzeciej zmarszczył czoło. Można było
odnieść wrażenie, że nie rozumie pytania, zupełnie jakby Alexandra mówiła w
nieznanym mu języku. To wywołało u dziewcząt pewne obawy – jego głowa mogła
ucierpieć podczas domniemanego upadku i dlatego nie bardzo kontaktował, co się dzieje.
Z drugiej strony to dziwne, ponieważ odpowiadał jak całkiem trzeźwa osoba,
nawet w pewnym momencie stanął na równe nogi, nie chwiejąc się.
Patricia widząc całkiem sprawnego ojca
postanowiła oddać dziecięcą zgubę we właściwe ręce. Wciąż mu się jednak uważnie
przyglądała, aby w razie czego zareagować na dziwne objawy, które mogą się u
niego pojawić.
Aren przytulił córkę do piersi, dzięki
czemu zaczęła się powoli uspokajać. Nie od dzisiaj było wiadomo, że w
ojcowskich ramionach lepiej się usypiało.
– Ta Mad, o którą mnie pytacie – zaczął
niepewnie blondyn, kiedy Madelyn uciszyła swoją płaczliwą symfonię i przeszła
do cichej arii chlipania. – Chodziło wam o moją córkę, prawda? Jak widać, czuje
się dobrze, po prostu musiało jej brakować towarzystwa. – Posłał każdej z
osobna uspokojony uśmiech, w którym znajdowała się jakaś świadoma nuta
niezrozumienia. Gdyby Martha miała strzelać, powiedziałaby, że Aren właśnie
usiłuje sobie przypomnieć coś, o czym mógł zapomnieć.
– Nie, Aren, chodzi o Madlene, matkę
twojego dziecka – przyuważyła zdziwiona Alex.
Kołyszący się miarowo półdemon nagle
zastygł w bezruchu, jakby ktoś powiedział mu coś tak zaskakującego, że nie mógł
w to uwierzyć. Zaczął marszczyć czoło i ściągać brwi, jakby usilnie chciał
wyszukać coś w odmętach swoich myśli. Od tego zastanawiania się zaczęła go jednak
boleć głowa. Chwycił się za jej prawą stronę i syknął cicho z bólu. Patricia
widząc jego chwiejny krok w tył wystawiła przed siebie ręce, żeby złapać
dziecko, Martha była już gotowa, aby w razie czego chwycić go za ramiona i
przytrzymać w pionie.
– Ja… – zaczął z bolesną nutą w głosie
półdemon – nic nie pamiętam. – Jego mina wskazywała na to, że najwyraźniej sam
był zdziwiony, że nie pamięta o matce swojego dziecka. Przecież z kimś musiał
je spłodzić, a przypadkowe jego zrobienie byłoby co najmniej nie w jego stylu.
– Jak to nic nie pamiętasz? – warknęła
Alex. – Nie wiesz kto jest matką twojego dziecka?! Madlene, kretynie! Ta durna
beksa, do której twoje dziecko jest tak cholernie podobne! Jak możesz o tym nie
pamiętać?! – Rozkrzyczana dziewczyna chwyciła chłopaka za ramiona i nim
potrząsnęła. To jednak nie sprawiło, że Arenowi cokolwiek się przypomniało.
– Ja… wiem, że powinienem o czymś
pamiętać – odezwał się zszokowany – ale
nie mogę sobie przypomnieć o czym. Jeżeli chodzi o tę kobietę, którą nazywacie
Madlene i twierdzicie, że jest matką Madelyn… naprawdę nie wiem o kogo wam
chodzi. Nie pamiętam jej. Kiedy próbuję sobie coś przypomnieć od razu boli mnie
głowa. – Skrzywił się i pomasował swoje czoło.
– Amnezja? – spytała z niemrawym
śmiechem Patricia, która wyraźnie pobladła.
– Nie. Silne zaklęcie – odpowiedziała
cicho Martha, marszcząc czoło. – Poczułam to już wtedy, kiedy dotknęłam Arena w
ramię. To samo uczucie, które wcześniej do mnie przyszło, pochodziło nie
bezpośrednio od Mad, ale od niego.
– A więc sądzisz, że to Mad sprawiła,
że Aren o niej zapomniał? – Alex uniosła brwi w zdziwieniu. Jej ciało zaczęło
wyprzedzać myśli, już zdołała zacisnąć gniewnie pięści.
– Najwyraźniej tak.
– Po co? – jęknęła Patricia. – Nie
rozumiem tego, przecież Mad bardzo kochała Arena i… ona nigdy nie zostawiłaby
swojego dziecka.
– A jednak to ona rzuciła zaklęcie. –
Martha westchnęła. – Czuję to, Pat. To nie jest zwykły domysł. – Przymknęła
oczy i ściągnęła brwi, jakby potrzebowała chwili odpoczynku od uporczywych
myśli i rozważań. – Jednego możemy być pewne. Nie zrobiła tego, bo chciała to
zrobić. Coś ją do tego zmusiło.
Wszystkie trzy czarodziejki spojrzały
na siebie zgodnie. Posiadając tak mało informacji nie potrafiły wysnuć żadnej
teorii. Nie miały zresztą na to czasu. Za oknem hulała niepokojąco silna burza,
która posyłała swoje pioruny zadziwiająco blisko miejsca, w którym się
znajdowały. Teraz nie miały już wątpliwości co do tego, że ktoś chciał je
wykurzyć z ukrycia i zmusić do zjawienia się w samym centrum chaosu.
Przejmującą ciszę w pomieszczeniu,
która była oblegana przez niepokojące pytania rodzące się w głowach
czarodziejek, przerwał dzwonek telefonu. Dwie z la bonne fee podskoczyły do
góry, nawet sam Aren zdziwił się tym oddźwiękiem. Najprawdopodobniej nie znał
tej piosenki, co mogło być wyjaśnieniem samym w sobie – telefon należał do Madlene.
Jako pierwsza ruszyła się Alex, komórkę wykopała spod kołdry.
– Sorathiel – burknęła. Bez chwili
namysłu odebrała telefon i ustawiła go w trybie głośnomówiącym. – Z tej strony
Alexandra, Madlene aktualnie zniknęła. Dzieje się coś?
– Dzwoniłem do Madlene, ponieważ nie
mogłem dodzwonić się do was – odezwał się dziwnie spokojny głos szefa
organizacji. Czarodziejki spojrzały po sobie zdziwione. Każda z nich sięgnęła
po własny telefon, który trzymały w kieszeni. Powodem, dla którego nikt nie
mógł się do nich dodzwonić mogło być to, że nie miały zasięgu. Tylko jakim
cudem telefon Mad zaczął dzwonić?
– Słuchajcie, sprawa jest poważna. Nie
wiem czy widzicie, co dzieje się za oknem… – zaczął Sorathiel. Przerwała mu
zirytowana Alex:
– Nie, jesteśmy ślepe, bo nie wzięłyśmy
z domu okularów.
Szef organizacji chrząknął, nie
komentując tej uwagi.
– W telewizji mówią o czterech
kobietach, które demolują miasto. Podejrzewam, że nie chodzi o was, a skoro
posądza się je o stosowanie czarnej magii… – Sorathiel nie dokończył zdania.
– Wiedźmy – odezwała się Alex. Naraz
poczuła jak cała krew odpływa z jej głowy. Wierzyła w to, że jej przyjaciółki
miały podobną reakcję. Wszystkie były przerażone.
– Chciałbym, żeby to nie były one, ale
niestety wszystko na to wskazuje. – Sorathiel westchnął. W jego głosie było
słychać napięcie. – Spotkajmy się w drodze do parku Hamiltona, będziemy tam za
kilkanaście minut.
– Zrozumiałyśmy – odezwała się Martha.
– W takim razie do zobaczenia.
Kiedy telefon oznajmił zakończoną
rozmowę, la bonne fee wymieniły zaniepokojone spojrzenia. Milczały przez długi
czas, nie potrafiąc ruszyć się z miejsca.
Żadna z nich nie myślała, że ten dzień
nadejdzie akurat dziś. Na dodatek ich przyjaciółka najwyraźniej sama
postanowiła wybrać się do parku, w którym wiedźmy urządzały chaotyczny terror
miasta. Czy miała jakiś plan? A może pobiegła ostrzec Nox? Co znowu wymyśliła i
dlaczego ich o tym nie powiadomiła? Może powodem był brak zasięgu w telefonach?
A może znów działała na własną rękę? Na te pytania nie potrafiły teraz
odpowiedzieć.
– Idę przodem. – Aren przerwał ciszę,
przechodząc obok dziewczyn i chwytając z rozmachem za plecak, który spoczywał
na krześle. – Nie mogę zostawić Madelyn samej, dlatego zaniosę ją do siedziby.
Amy powinna się nią zająć.
Tylko Patricia kiwnęła niepewnie głową,
reszta wciąż stała w miejscu wpatrując się z niedowierzaniem w półdemona, który
tak szybko jak się zebrał, tak szybko wyszedł z domu. Żadna z nich nie
rozumiała już zupełnie niczego z tej sytuacji. To wszystko było jak jakiś
wyjątkowo chory koszmar. Straszliwa burza, zniknięcie Madlene, amnezja Arena i…
wiedźmy.
Czy mogło się wydarzyć coś gorszego?
Zapewne najgorsze dopiero miało
nadejść.
Hej :)
OdpowiedzUsuńTaka mentalna więź brzmi spoko, choć pewnie jest wiele sytuacji, gdy bywa kłopotliwa xD
Że też jedno działanie Mad pociągnęło taką - i to dosłownie! - burzę. Jestem przerażona tym, że Aren faktycznie nic nie pamięta, jeśli o nią chodzi - przecież to bolesne, kiedy osoba, która kogoś kocha, ot tak o niej zapomina. Trzymam kciuki, by pozostałe czarodziejki dały sobie radę z niebezpieczeństwem.
Pozdrawiam.