No i jest rozdział 70. Wątpię, abym dobiła do 80-tego, tak więc... WCN naprawdę zaczyna dobiegać końca! Dla niewtajemniczonych - tak, planuję drugą część. A teraz zaczynamy troszeczkę poważniejszą sferę opowiadania. Myślę, że będą już takie do końca. Powiedźcie radości papa, bo czas zacząć jatkę >D.
Przepraszam za zaległości w czytaniu rozdziałów. Będę je powoli nadrabiać.
POPRAWIONE [05.05.2019]
***
Gdy otwierałam zmęczone oczy,
pierwszym, co usłyszałam, było bębnienie deszczu o szybę. Jedna z wad
mieszkania tutaj polegała na tym, że nigdy nie wiedziałam, czy budzę się rano,
czy może w nocy. Piwnica nie pozwalała mi na dokładne rozeznanie się w sytuacji.
Tu zawsze panował mrok – przedzierało się przez niego tylko wątłe światło
woskowych świec.
Na oślep wyszukałam
zapalniczkę, którą zapaliłam lont. Przez chwilę siedziałam w miejscu, tępo
wpatrując się w przeciwległą ścianę. Mój umysł był ociężały, zupełnie jakby
poprzedniej nocy przeżywał prawdziwą myślową katorgę.
Gdy wstałam, zdziwiło mnie
niezwykłe uczucie lekkości, które opanowało moje ciało. Do tej pory każdy ruch
sprawiał mi ból. Czyżby coś się zmieniło w związku z moimi ranami?
Uśmiechnęłam się do siebie pod
nosem, przypominając sobie maść, którą dostałam wczoraj od Calanthe. Nie
potrzebowałam spoglądać na własne ciało czy badać je dotykiem. Doskonale
wiedziałam, że rany zniknęły. Byłam pod wrażeniem. Po raz kolejny uzdrawiające
zioła Reverentii pomogły w szybkim leczeniu. I pomyśleć, że gdyby zwyczajni
ludzie wiedzieli o ich istnieniu, większość chorób można by zaleczyć w mgnieniu
oka. Wystarczyłoby tylko odrobinę specyficznych roślin i jednodniowy
odpoczynek. Ale ludzie nie mogli dowiedzieć się o świecie demonów. Poza tym kradzież
ich mienia mogłaby się skończyć kolejną wojną.
Nie posiadałam żadnej piżamy i
zazwyczaj spałam w ciuchach dziennych, nie musiałam więc trudzić się z
przebieraniem. Nie potrzebowałam też zbyt wielkich pakunków na drogę. Moim
jedynym sprzymierzeńcem i towarzyszem było exitialis,
które schowałam do tylnej kieszeni spodni. Włosy wyjątkowo splotłam w kucyk. Z
doświadczenia wiedziałam, że trudno walczy się, gdy blond kosmyki wpadają ci do
oczu.
Gdy byłam już gotowa, stanęłam
przed drzwiami, chwytając niepewnie za klamkę. Zawahałam się. Nie wiedziałam,
co przyniesie mi ta podróż – śmierć wielu istnień czy zwycięstwo. Bałam się, to
oczywiste. W końcu byłam tchórzem, który wyłącznie starał się być odważny.
Uśmiechnęłam się ironicznie pod
nosem. Poczułam się trochę jak superbohater, z tym że ja od początku byłam na
straconej pozycji. Demony posiadały magię, dlatego mogły zabić nas jednym
palcem. My mieliśmy tylko własną energię potencjalną, która z pomocą noży
pozwalała nam niszczyć wrogów. Jesteśmy i zawsze byliśmy słabsi niż demony, a
jednak nigdy się nie poddaliśmy. Dowodem na to było długotrwałe istnienie Nox.
Biorąc głęboki wdech, nareszcie
otworzyłam drzwi. Schodami ruszyłam do góry.
Czułam w sercu uzasadniony
strach. Nogi miałam jak z waty. Chciałam, aby ta misja jak najszybciej dobiegła
końca i najlepiej, żeby miała dobre zakończenie. Czy to możliwe? Straty były nieuniknione.
Mogło zginąć wielu z nas. A co, jeśli wszyscy umrzemy, a świat pogrąży się w
otchłani demonicznej zagłady?
Kiedy otworzyłam górne drzwi i
wyszłam na korytarz, promienie słońca wdzierające się przez okna poraziły moje
oczy. Z daleka słyszałam głośne rozmowy. Byłam pewna, że dochodziły z kuchni.
Krętym krokiem ruszyłam właśnie w jej kierunku.
– Macie maksymalnie godzinę na
uszykowanie się – dosłyszałam ostry głos Amandy.
Jeszcze niedawno byłabym w
stanie zaryzykować stwierdzeniem, że zastąpiła dzielnie Hugh jako szef, dziś
jednak wiedziałam, że nikt nie potrafił go zastąpić. Nox po dzień dzisiejszy
nie wybrało nowego przywódcy. Nikt nie wyróżniał się na tyle, aby nim zostać.
Byliśmy wspólnotą, która odtąd zgodnie decydowała o losach organizacji. Wśród
wszystkich członków na prowadzenie zdecydowanie wychodziła Amanda, Andrew i...
Sorathiel, który mimo swojego wieku okazał się być wspaniałym strategiem. Ich
trójka to jednak wciąż nie był Hugh. Wszystkim nam go brakowało. Bez niego
byliśmy jak błądzące we mgle dzieci.
Weszłam do kuchni. Nie spodziewałam
się zastać w niej takiego zgromadzenia, a już tym bardziej nie sądziłam, że
wzbudzę u wszystkich zaskoczenie. Większość członków Nox patrzyło na mnie
zdziwionymi oczami, nie wiedząc, jak zareagować na moją obecność. Jeszcze
niedawno było tu gwarno, teraz wszyscy umilkli. Tylko na twarzy Calanthe
widniał znaczący uśmieszek
–
Laura – zaczęła jako pierwsza Carissa, która momentalnie przybrała matczyny,
zmartwiony wyraz twarzy. Wiedziałam, co chce powiedzieć: „Jesteś ranna, nie
powinnaś ryzykować”.
–
Jest już zdrowa – odpowiedziała głośno i wyraźnie Calanthe. – Zadbałam o to.
Kilka
osób z Nox spojrzało na nią niepewnie. Pewnie pomyśleli w tym momencie, że jest
szaloną matką. W końcu chciała puścić swoją córkę na rzeź. Cóż, ostatecznie nie
uczestniczyła w moim wychowywaniu, więc nie była też szczególnie do mnie przywiązana.
Dla Calanthe byłam raczej kimś, kto będzie mógł pomóc Nox, niż córką, którą
powinna chronić przed śmiercią.
– Skoro tak… – powiedziała niepewnie
Amanda, nie dokańczając zdania.
W kuchni zapanowała dziwna
cisza. Wszyscy wyglądali tak, jakby byli zawiedzeni moją obecnością. Uważali,
że będę tylko zawadzać. W jakiś sposób mnie to zabolało. Może byłam słaba, ale
nie potrzebowałam niańki, a już tym bardziej wybawiciela. Sama sobie poradzę,
choćby nie wiem co.
Zacisnęłam pięści, czując przypływ
gniewu. Teraz czułam się zmotywowana bardziej niż kiedykolwiek wcześniej. Udowodnię
im, że nie jestem problemem.
– Mamo, zrób mi kanapki z dżemem
– usłyszeliśmy nagle.
Uniosłam brew, przyglądając się
Nathielowi, który właśnie wyminął mnie w drzwiach. Wciąż miał zamknięte oczy.
Na jego głowie szalała burza włosów. Koszulkę miał założoną na lewą stronę, a
stopy wciąż bose. Cóż, nie pierwszy raz widziałam go w takim stanie.
Chłopak usiadł przy stole,
nawet na moment nie otwierając oczu. Sorathiel w przypływie weny podał swojemu
przyjacielowi słoik truskawkowego dżemu.
– Zimne te kanapki – burknął
pod nosem zaspany Nathiel. Chwilę potem uniósł do góry słoik i spróbował się w
niego wgryźć.
Z trudem powstrzymałam się od
wybuchu śmiechu, za to członkowie Nox niemalże tarzali się po podłodze. Mina
Auvreya była bezcenna. Nie mogąc ugryźć szklanego pojemnika, wreszcie
zorientował się, że coś nie gra. Otworzył zaspane oczy i rozglądnął się wkoło,
mierząc każdego z nas wrogim spojrzeniem.
– Zamknijcie japy – mruknął,
przecierając zmęczone powieki. Chwilę potem otworzył ze złością słoik dżemu,
chwycił za łyżkę leżącą na stole i zaczął go pałaszować, nie przejmując się
chlebem, który leżał tuż obok jego dłoni. Wyglądał jak żądny miodu niedźwiadek.
Jeszcze brakowało, żeby miał na sobie przykrótką czerwoną koszulkę i nagi żółty
zadek…
– Dobrze, pośmialiśmy się już,
a teraz dość – powiedziała rozbawiona Amanda, zasłaniając ukradkowo usta. – Tak
jak mówiłam, za godzinę wyruszamy – mówiąc to, przeszła obok mnie i poklepała
krzepiąco moje ramię. Ten gest nieco mnie uspokoił. Najwyraźniej chciała
pokazać, że wcale nie byłam niemile widziana na misji.
Podeszłam do stołu i usiadłam
naprzeciw Nathiela. Chłopak spojrzał na mnie podejrzliwie, jakby nie dowierzał,
że tutaj siedzę.
– Tak jak już wspominałam, idę
z wami – powiedziałam twardo. Przeczuwałam, że mu się to nie spodoba, w końcu płomiennie
walczył o to, abym nie wybierała się do Reverentii. Nic tym nie zdziałał. Już
dawno podjęłam decyzję.
– Pogrzało cię, nie? – spytał.
– Nie chcę i nie potrafię
zostawić was samych. Miałabym wyrzuty sumienia, gdyby komuś stało się coś złego.
Poza tym ja też jestem członkiem Nox i mam prawo do uczestnictwa w tej misji. –
Dostrzegając otwierające się usta Nathiela, przerwałam mu, zanim cokolwiek
powiedział: – Wyleczyłam wszystkie rany. Calanthe mi pomogła.
Czarnowłosy przeklął pod nosem,
wyraźnie się chmurząc. Dopiero teraz zdołałam przyuważyć, że kuchnia nagle
opustoszała. Zupełnie jakby członkowie organizacji chcieli dać nam chwilę
swobody. Czy naprawdę to, że byliśmy w sobie zakochani, dało się wyczuć już na
kilometr? Nie potrafiłam tego pojąć. Może nie umiałam już kryć swoich uczuć,
tak jak kiedyś? Może moje serce stopniało tak, że miłość aż się ze mnie
wylewała, a ludzie musieli przed nią uskakiwać?
Uśmiechnęłam się do siebie
ironicznie. Nie. Rzecz musiała tkwić w czymś innym.
– Robisz to na własną
odpowiedzialność – warknął chłopak, podnosząc się gwałtownie z krzesła. Słoik
dżemu potoczył się gdzieś po stole, co w żadnym stopniu go nie ruszyło. Gnał go
gniew. Jak burza wypadł z kuchni, mrucząc coś wściekle pod nosem.
Z obrzydzeniem spojrzałam na
wylewającą się ze słoika czerwoną maź, która wyglądała jak ludzka krew. Tylko w
takim dniu wszystko musiało przypominać mi o śmierci. Strach i obrzydzenie były
tak mocno spotęgowane, że nawet nie miałam ochoty na jedzenie. Już sam widok
odrobiny chleba rozłożonego na stole, czy dżemu, wprawiał mój żołądek w
burzliwy stan. Musiałam coś zjeść. Moja przybrana matka, Joanne, zawsze
powtarzała, że dzień bez śniadania to dzień twojej potencjalnej śmierci. Przypadek?
Nie sądzę, dlatego wolałam je spożyć.
Powolnym ruchem sięgnęłam po kromkę
chleba. Może spożywanie suchego pieczywa nie było czymś odpowiednim na długą
podróż, ale nie przełknęłabym niczego więcej.
– Laura – usłyszałam.
Spojrzałam na Amy, która weszła
bezgłośnie do kuchni. Zazwyczaj stąpała po podłodze tak, jakby miała ją
rozwalić swoją energią. Dziś wyglądała jak cień dawnej osoby. Była blada. Jej
oczy szkliły się, gotowe do wydania na świat rzewnych łez, a ręce nerwowo się splatały. Nie widziałam jej
w takim stanie od czasu występu w podstawówce. Wtedy zwymiotowała na pianistę.
Miałam nadzieję, że mnie nie czekał podobny los.
– Naprawdę idziesz razem z
nimi? – spytała przejętym głosem.
– Idę – potwierdziłam, krzywiąc
się z powodu kolejnego kęsa suchego chleba.
Moja przyjaciółka rzuciła się
na mnie od tyłu, tuląc tak mocno, że mało nie wyplułam całej spożytej zawartości
węglowodanów na stół. W kuchni rozległ się głośny, przejmujący płacz.
– Ty też chcesz mnie zostawić! Nie
wierzę! Najpierw Sorath, teraz ty!
Przewróciłam oczami.
– Uspokój się. Sorathiel nie da
się tak łatwo zabić. Potrafi walczyć, na dodatek ma mózg jak niejeden członek
Nox. – Westchnęłam, nawet nie próbując wyswobodzić się z uścisku zapłakanej
dziewczyny. – Nie zapominaj, że ma też przy swoim boku Nathiela, który zabije
wszystkie demony, które tylko spróbują go drasnąć.
– A ty?! – wykrzyknęła
rozpaczliwie. – Przecież ty nie umiesz walczyć! Nawet w szkole musiałam cię
bronić! – Spojrzała na mnie zapłakanymi oczami przepełnionymi smutkiem. W moje
serce samoczynnie wbiła się mroźna igła. Nie była to złość. Raczej smutek. Amy
naprawdę mocno to przeżywała.
– Wrócę – powiedziałam,
przybierając poważną minę. – Przysięgam ci, że wrócę.
– Jeżeli złamiesz przysięgę,
będziesz się smażyć w piekle, wiesz o tym, prawda? – spytała bezradnie,
próbując się uśmiechnąć. Bladą dłonią otarła z policzków łzy.
I tak będę się w nim smażyć. Byłam
w końcu półdemonem. Oczywiście nie wypowiedziałam tego na głos. Kiwnęłam tylko
głową. Żeby ukryć swoje zażenowanie, przytuliłam Amy do siebie i poklepałam ją
po plecach.
– A przysięgniesz mi, że jak
już weźmiesz ślub z Nathielem, to zostanę chrzestną twojej córki? – spytała
niewinnie.
Zapewne gdybym teraz żuła
kawałek chleba, zakrztusiłabym się nim.
– Demony nie mogą wchodzić do
kościoła – burknęłam od niechcenia, nie wiedząc, co mogłabym jeszcze
powiedzieć.
Amy zaśmiała się niemrawo.
– Przepraszam, poniosło mnie.
– Trochę.
Mimo wszystko się uśmiechnęłam.
Rozumiałam jej zmartwienie. Bycie osobą, która tylko siedzi w domu i oczekuje
niecierpliwie na rozwój sytuacji, musiało być niezwykle ciężkie. Ja sama
walczyłam rękami i nogami o to, aby nie zostawać w siedzibie. Mimo małej siły i
braku zwinności będę miała dobry widok na przyjaciół i w razie problemów pomogę
im na tyle, na ile będę mogła.
Gdyby w Reverentii działały
sieci komórkowe, sprawa byłaby inna – pomyślałam ironicznie.
– Laura – zaczęła ponownie Amy,
spoglądając na mnie krytycznie. – Proszę cię, odłóż ten kawałek chleba i
pozwól, że zrobię ci porządne śniadanie.
Jeżeli istniała czynność, która
mogła choć trochę wyciszyć jej paniczne myśli, to dlaczego by nie spróbować?
Najwyżej zwrócę całość obfitego śniadania na demoniczne kreatury. Kto wie, może
ludzkie, niestrawione resztki jedzenia miały taką samą siłę jak domestos i będą
dobrą bronią przeciwko nim.
Kiedy Amy przyrządzała
śniadanie, spojrzałam w stronę okna. Słońce już dawno wzeszło. To znak, że
powoli zbliżaliśmy się do krytycznego punktu misji, czyli... jej rozpoczęcia. Co
za pogodowa ironia! Przez ostatnie dni tylko padało, jakby niebo wylewało łzy.
Teraz gdy słońce będzie wisieć na niebie, a ludzie w innych miastach cieszyć się
z pogody, my zawalczymy w mrocznej krainie o odzyskanie księgi, a tym samym
zamknięcie otchłani. Gdyby reszta wiedziała, że teraz gdzieś w odległym świecie
toczy się bitwa o ich spokojny byt, pewnie nie bawiliby się tak beztrosko. Na
tym jednak polegało życie. Gdy jedni tkwili w błogiej nieświadomości, inni
walczyli o losy milionów.
***
Skok w przepaść przypomniał mi
o ostatniej podróży w progi Reverentii. Moje pierwsze zetknięcie z demonicznym
światem na pewno nie było miłe, teraz czułam się jednak zdecydowanie pewniej.
Nie. Pewność, to zbyt mocne określenie. Po prostu wiedziałam, czego spodziewać
się po świecie, w którym już raz byłam. Żaden krzew z mackami czy też kolczaste
zwierzątko u stóp mnie nie zaskoczy. Nietypowy kolor nieba również nie
wstrząśnie moim sercem. Widok cienistych, bezkształtnych pokrak chodzących bez
celu po swojej krainie nawet mnie nie wzruszy. Wiedziałam, czego spodziewać się
po tym świecie, a jednocześnie nie wiedziałam, czego spodziewać się po
demonach. Byłam pewna, że departament czyha na nas za rogiem. Może byliśmy
tylko i wyłącznie ludźmi, ale nawet człowiek potrafił wiele zdziałać w obliczu
zagrożenia.
Spojrzałam po ludziach idących
czujnie obok mnie.
Podzieliliśmy się na kilka
grup. Każda miała zajść zamek od innej strony. Sorathiel idealnie obliczył
odległość między poszczególnymi przepaściami, w których cienie mieliśmy
skoczyć. Okazało się, że ich rozmieszczenie w świecie ludzi miało wpływ na to,
gdzie znajdziemy się, gdy będziemy już w Reverentii. Zgodnie z jego
obliczeniami nasza grupa składająca się ze mnie, Nathiela, Amandy, Sorathiela i
Iana, miała wylądować przy frontalnej stronie budowli. Jak na razie wszystko
szło zgodnie z planem. No dobrze, może nie do końca. Nasza grupa miała ze sobą
współpracować, a tymczasem Nathiel szedł na uboczu z nachmurzoną miną i ciął na
oślep wszystkie drzewa. Niektóre pod wpływem jego ciosów kurczyły się i
zwijały, jakby czuły ból. Miałam szczerą ochotę trzasnąć mu w ten durny łeb i
powiedzieć, aby się uspokoił.
Doskonale wiedziałam, że był na
mnie wściekły. Miałam świadomość, że pomimo złości nie opuści mnie nawet na
krok i jak wierny pies będzie czyhał na zbliżające się niebezpieczeństwo. Nie
martwiłam się o niego. Wiedziałam, że świetnie sobie poradzi. Raczej
zastanawiała mnie reszta. Amanda i Ian nie byli już młodzi. Sorathiel może i
umiał władać nożem, ale nie w takim stopniu jak Nathiel. Jego siłą był raczej
lotny umysł.
– Jesteś perfekcyjny, Sorathielu
– usłyszeliśmy łagodny głos Amandy.
Rzeczywiście. Pomijając to, że
był perfekcyjną panią domu, był też perfekcyjnym mózgiem operacji. Idealnie
wymierzył odległości. Już z daleka widać było zamek od frontalnej jego strony.
– Po prostu staram się nie być
Nathielem – mruknął chłopak.
Na jego twarzy pojawił się
blady uśmieszek. Wiedziałam, że chce w jakiś sposób pobudzić swojego
przyjaciela. On jednak tylko burknął coś niezrozumiałego pod nosem, obdarzając
go złowieszczym spojrzeniem. Auvrey reprezentował sobą postawę w stylu: bez
kija nie podchodź. Osobiście nie zamierzałam do niego podchodzić nawet z nożem.
– Okolica wydaje się być
podejrzanie pusta – szepnął Ian. Od dłuższego czasu po jego skroni spływały
krople potu. Dłoń nerwowo zaciskał na exitialis.
Z pewnością był jedną z tych osób, które nie potrafiły ukryć stresu.
– Zapewne szykują jakąś pułapkę
– przyuważyła Amanda z westchnięciem. – Jakieś pomysły?
– Demony kameleony udające
cegły na ścianach zamku? – spytał ironicznie Nathiel. – Albo jeszcze lepiej.
Pokraki wykopały sobie doły, zakryły się trawą i jak tylko tam podejdziemy, to
wyskoczą do góry i wykrzykną: „Juhu! Czekaliśmy na was! Powiedzcie, że
jesteście zaskoczeni!”
– Nathiel, opanuj się –
mruknęłam, spoglądając na niego z nachmurzonym wyrazem twarzy.
Zielonooki tylko zmierzył mnie
groźnym spojrzeniem. Nic nie odpowiedział. Odwrócił głowę w drugą stronę niczym
mała, obrażona dziewczynka. Ironiczny, krzywy uśmiech rozszerzył moją twarz.
Tak właśnie zachowują się kochankowie na pograniczu życia.
– Jedno jest pewne – zaczęłam z
cichym westchnięciem – znajdują się w obrębie zamku. Nie wierzę w to, że pozostawili
swoją siedzibę bez ochrony.
– Jedynymi słowy: możemy
spodziewać się wszystkiego – powiedział bezradnie Ian, spoglądając w groźnie
wyglądające niebo Reverentii.
Zatrzymaliśmy się na skraju lasu.
Zza przyciemnionych drzew mogliśmy doglądać zamek, nie martwiąc się o to, że
ktoś nas zauważy. Teraz musieliśmy czekać na znak od pozostałych grup. We wschodniej
części powinien znajdować się zespół, którym przewodziła Calanthe. Gdy wszyscy
będą na miejscu, nadawany sygnał ma się rozpocząć właśnie od niej, a potem iść
w przeciwnym kierunku do ruchu wskazówek zegara. Podróż po okręgu zakończy się
na nas. Gdy wykażemy gotowość, każda z grup wyjdzie ze swojej kryjówki. Celem
każdego było znalezienie możliwych wejść, które prowadzą do siedziby demonów.
Jeżeli istniały tylko frontowe drzwi, reszta grup szybko powinna dołączyć do
naszego zespołu. Jeżeli istniało i frontowe, i tylne wejście, podzielimy się na
dwie grupy. W przypadku bocznych wrót przewidzieliśmy podobną taktykę.
Atmosfera zrobiła się wyjątkowo
gęsta. Nikt z nas nie odważył się choćby rzucić słowem. Wszyscy wypatrywaliśmy
pierwszego sygnału, który póki co nie nadchodził. W takich chwilach pojawiały
się wątpliwości. A jeżeli coś poszło nie tak? Co jeśli demony zaatakowały
wcześniej niż myśleliśmy?
Ian pukał nerwowo w zegarek.
Warunek był taki, że jeżeli minie dziesięć minut i grupa od strony wschodniej nie
da znaku życia, zespół północny ma powiadomić resztę, że plan nie doszedł do
skutku. Zegarek jak na złość stanął w miejscu. Być może była to wina zakłóceń
powstałych w Reverentii.
– Coś tam się jara – mruknął
Nathiel, wskazując palcem w gęstwinę krzaków we wschodniej części.
Rzeczywiście. Ponad barwnymi
liśćmi ulatywała gęsta strużka dymu.
Moje usta rozszerzyły się w
ironicznym uśmiechu. Calanthe połączyła pożyteczne z przyjemnym. Wiedziałam, że
długo nie wytrzyma bez swojego nałogu.
Świetliste sygnały w ciągu
następnych kilku minut zaczęły rozchodzić się wokół zamku. Na chwilę zniknęły
za jego murami, okrążając go i trafiając prosto do nas. Wszystko poszło zgodnie
z założonym planem.
Sorathiel odpalił zapalniczkę i
wzniósł ją do góry, dając tym samym znak do wyjścia z ukrycia – reszta grup
uczyniła ten sam gest, aby powiadomić pozostałych członków Nox, że wszyscy byli
w gotowości.
Ciemne sylwetki zaczęły
wynurzać się z zarośli. Niestety, Reverentia poza gęstymi lasami znajdującymi
się w dosyć dużej odległości od zamku, nie posiadała żadnych kryjówek.
Musieliśmy działać jak szaleńcy, idąc prosto w paszcze niebezpieczeństwa.
Demony na pewno zorientowały się już, że ich teren został naruszony przez najeźdźców.
To tylko kwestia czasu, zanim nas zaatakują. Oczywiście naszym celem było
ograniczenie walki do minimum. Nie chcieliśmy wojny, pragneliśmy wyłącznie
odzyskać księgę z mocnym wskazaniem na to, że jeśli coś pójdzie nie tak,
będziemy musieli zmienić cel misji na jej zniszczenie. Nox to szaleńcy, ale nie
wariaci, którzy próbują walczyć z ogniem bez wody. Na zniszczenie Departamentu
Kontroli Demonów przyjdzie jeszcze czas.
– Są – szepnął Ian, zaciskając
w dłoni exitialis.
Z oddali dostrzegliśmy
pokrętne, obrzydliwe cienie sunące w naszą stronę. Pojawiły się tak naprawdę
znikąd. Przez chwilę byłam skłonna uwierzyć w przedziwną teorię Nathiela
dotyczącą demonów kameleonów.
Spojrzałam ukradkiem w twarz
Auvreya. Jego usta wykrzywiły się w diabelskim uśmiechu, a oczy zabłyszczały,
nie pozostawiając wątpliwości, co do jego zamiarów. Ten idiota urodził się po
to, aby zabijać takich jak oni.
– Nie dajcie się zabić –
powiedziała z powagą Amanda.
Wszyscy kiwnęliśmy zgodnie
głowami.
Przybywam!
OdpowiedzUsuńWłączyłam sobie Amy, żeby mi się dobrze czytało te wszystkie złe rzeczy, bo mam przeczucie, że miło w tym rozdziale nie będzie. Za to będzie Nathiel i mój płomień nagle zaczął się mocno jarać. No nic.
Nie martwię się końcem WC Nathiela, bo wiem, że jeszcze będzie co Naffowego czytać :3
A teraz biorę się do lektury. Opisy, nadchodzę!
"Gdy wstałam, zdziwiło mnie niezwykłe uczucie lekkości, które opanowało moje ciało. Do tej pory każdy ruch, w raz z podnoszeniem się do góry sprawiał mi lekki ból. To była wina ran, które wciąż się nie zagoiły. Czyżby coś się zmieniło w związku z nimi?" - mamusia dała maść, która pomogła. Dzięki, Calanthe!
"Nie wiedziałam co przyniesie mi ta podróż - śmierć wielu istnień, czy chwałę. Byłam jednak pewna, że ta misja nie obejdzie się bez ofiar. Już dziś mogłam pożegnać najbliższe memu sercu osoby. Już dziś ja sama mogłam zakończyć swój żywot." - tak mi się jakoś smutno zrobiło. Ale to przejdzie. Przejdzie.
"Poczułam się trochę jak super bohater, z tym, że ja od początku byłam na straconej pozycji. Demony posiadały magię, mogły zabić nas jednym palcem. My, mieliśmy tylko własną energię potencjalną, która pomagała nam poprzez exitialis niszczyć je. Jesteśmy i zawsze byliśmy słabsi niż demony, nie załamywaliśmy się jednak nad tym. Po to istniało Nox." - coś w tym jest. Ale mnie się wydaje, że demony jeszcze nie poznały wszystkich możliwości łowców, mogą ich zaskoczyć.
"Chciałam, aby misja jak najszybciej dobiegła końca i najlepiej, żeby miała dobre zakończenie. Czy było to jednak możliwe? Straty są nieuniknione. Ktoś na pewno zginie, pytanie tylko kto i ile to osób będzie. A co, jeśli wszyscy umrzemy, a świat pogrąży się w otchłani demonicznej zagłady? Nie, nie mogłam tak myśleć." - odrzućmy zbytni pesymizm, przecież Nox ma swoją siłę. Do boju!
"- Jest już zdrowa - odpowiedziała głośno i wyraźnie Calanthe - Zadbałam o to." - ja to bym Cal jakiś mały medal za bycie matką dała ;)
"Pewnie pomyśleli w tym momencie, że jest szaloną matką. W końcu chciała puścić swoją córkę na rzeź. Nie zaprzeczę. " - Calanthe może i jest szalona, ale ja ją uwielbiam!
O, Nathiela widzę! No to uwaga, atak głupoty za 3... 2... 1...
"- Mamo, zrób mi kanapki z dżemem - usłyszeliśmy chwilę później.
UsuńUniosłam do góry brew, przyglądając się Nathielowi, który właśnie wyminął mnie w drzwiach. Wciąż miał zamknięte oczy, na głowie busz szalejących włosów, koszulkę założoną na lewą stronę i bose stopy.
Ku zdziwieniu nas wszystkich, chłopak najzwyczajniej usiadł przy stole. Nikt chyba nie wiedział jak na to zareagować. Sorathiel w przypływie weny, podał swojemu przyjacielowi do rąk słoik truskawkowego dżemu.
- W cholerę zimne te kanapki - burknął pod nosem zaspany Nathiel. Chwilę potem, uniósł do góry słoik z dżemem i próbował się w niego wgryźć." - gdybym to widziała, patrzyłabym na chłopaka z politowaniem i zastanawiała się, czy trzymany w szafie kaftan wystarczy na tyle, by dowieźć młodzieńca do wariatkowa.
" - Pogrzało cię, nie? - spytał, unosząc brew do góry.
- Już dawno" - <3
"Czarnowłosy przeklął pod nosem, wyraźnie się chmurząc. " - dziwisz się? Cały jego misterny plan, by cię tu zostawić, potem wrócić, poślubić i spłodzić gromadkę dzieci wszystkie diabły wzięły. Biedny Nath.
"Czy naprawdę aż tak mocno widać fakt, że jesteśmy w sobie zakochani?" - nie, wcale. Ja wciąż myślę, że jesteście nieznajomymi. Ogar, Lauro.
"Moja przybrana matka, Joanne, zawsze powtarzała, że dzień bez śniadania to dzień twojej śmierci. Przypadek? Nie sądzę, dlatego wolę je zjeść." - glebłam xD To zdanie Joanne powinno przejść do historii!
"Muszę przyznać, że nie widziałam jej w takim stanie od czasu jej występu w podstawówce. Tyle, że wtedy ze stresu zwymiotowała na pianistę. Mam nadzieję, że mnie nie uraczy wielobarwną tęczą." - nadzieja matką głupich, ale każda matka kocha swoje dzieci ;)
" - A przysięgasz mi, że weźmiesz ślub z Nathielem i zrobisz ze mnie chrzestną dziewczynki? - spytała niewinnie." - glebłam po raz drugi xD No bo ślub z Nathielem?! Buahahaha *krztusi się powietrzem i przypomina o 3/4 demona* Taaa.
"Kto wie, może ludzkie, niestrawione resztki jedzenia mają taką samą siłę jak domestos i będą dobrą bronią przeciwko nim? A może to właśnie w domestosa powinnam się uzbroić przed walką?" - domestos przyda się zawsze i wszędzie!
[CZAS NA REKLAMĘ]
Narrator: Wybierasz się na ważną misję, podczas której możesz zginąć?
Laura *kiwa głową*: Tak!
Narrator: Nie potrafisz walczyć, do tej pory to inni bronili ciebie?
Laura *westchnięcie*: No niestety tak.
Narrator: Myślisz, że twój zielonooki kompan zamiast walczyć będzie próbował z tobą prokreować?
Laura *mina a la WTF?!* Chwila, co?!
Narrator: Już dzisiaj zaopatrz się w domestosa! Jego rażąca siła wybija wszelkie demony i bakterie w odległości pięciuset metrów! Takiej broni jeszcze nie było! Kup go!
Nathiel *ubrany jak wojownik, z błyszczącymi oczami i szelmowskim uśmiechem* Domestos. Najlepsza broń na wszystko poza miłością. Polecam, Nathiel Auvrey.
[KONIEC REKLAMY]
*jakaś zdechła wyszła. nevermind*
"Demoniczną misję - pora zacząć." - ohoho, ja chcę krwawą jatkę niczym na imprezie u Nathiela! :3 *psychopatyzm mi się włączył*
Rozdział jak zwykle dobry, bo głupota Nathiela się w nim objawia. Jednak jestem też odrobinę zasmucona niektórymi rozważaniami Laury, no i boję się, co to się stanie w kolejnych rozdziałach.
Czekam na nn ^^
Ściskam mocno! :*
Dobry wieczór :)
UsuńZostałaś nominowana przeze mnie do LBA!
Więcej szczegółów tutaj: http://una-infinidad.blogspot.com/2015/06/liebster-blog-award.html
Ściskam mocno! :*
Nie umiem pisać komentarzy, be.
OdpowiedzUsuńA rozdział fajny. Jak zawsze z resztą.
Co do "3/4 demona" to nie mogę się doczekać, ale chciałabym przeczytać o młodości Calanthe... Na wszystko przyjdzie czas!
Kyu
¾ demona! JA CHCEM ¾ demona huhu! Jak pomyślę co i KTO tam będzie, to się tak cieszę, huhu. <3 Może się zgramy i perfect Naffstley i SAMA WIESZ KTO będą mniej więcej równolegle! >D
OdpowiedzUsuńAle na to jeszcze poczekamy, więc jak na razie czytam 70! >D
„ Moim jedynym sprzymierzeńcem i towarzyszem było exitialis, które schowałam do tylnej, szerokiej kieszeni spodni.” – A mnie i tak będzie zastanawiać, czy nie urazi to tylnego aspektu osobowości Laury. No, ale w razie czego to Nathiel by masował!
„- Mamo, zrób mi kanapki z dżemem - usłyszeliśmy chwilę później.
Uniosłam do góry brew, przyglądając się Nathielowi, który właśnie wyminął mnie w drzwiach. Wciąż miał zamknięte oczy, na głowie busz szalejących włosów, koszulkę założoną na lewą stronę i bose stopy.” – Matko, jaki on jest kochany. <3 Chociaż hej tuję kanapki z dżemem. Zjem, ale nie przepadam za nimi.
„ - W cholerę zimne te kanapki - burknął pod nosem zaspany Nathiel. Chwilę potem, uniósł do góry słoik z dżemem i próbował się w niego wgryźć.” – A mówiłam, idioto, żebyś nie ćpał kleju przed snem.
„Moja przybrana matka, Joanne, zawsze powtarzała, że dzień bez śniadania to dzień twojej śmierci. Przypadek? Nie sądzę, dlatego wolę je zjeść.” – O kurde! To już wiem, dlaczego mama nie chce wypuścić mnie i siostry z domu bez śniadania! ONA WIE! I teraz wielkie dzięki dla niej. *ukłon łebka*
„ - A przysięgasz mi, że weźmiesz ślub z Nathielem i zrobisz ze mnie chrzestną dziewczynki? - spytała niewinnie.” – Ohohoho. :3 Więc Amy już wie.
„A może to właśnie w domestosa powinnam się uzbroić przed walką?” – A czemu nie? Proszę bardzo, szeroki wybór – wszystkie kolory tęczy!
Wiem, kto umrze. Dobrze wiem i… troszkę mu smutno. ;___; Jak się przy tym rozbeczę jak na śmierci niektórych z Utajonych *a, czekaj, nie. To z trzeciej części* to… świetnie kurde.
Ogólnie to nadrobiłam, yeah! Po 3 godzinach chyba. Przepraszam za takie na Maksa zdechłe komentarze, ale przybita jestem od jakiegoś czasu no. Hejt na siebie i taka deprecha. Yo.
Więc Cień nocy się będzie kończył. I… znam twój ból, bo za niedługo kończyć będę pierwszą część Łowcy. D: Ale grunt to skończyć na dobrym momencie, BUAHAHA. Raz się cieszę, że nikomu nie zdradziłam jeszcze tego spoileru.
Ale kij, znowu gadam o sobie. D: Naff jest zajęta, ale potem będzie miała takiego suprise’a i spam ode mnie. Yeah. Nie ma to jak masa zdechłych komentarzy od Królikaaaa! Cieszmy sięęę! *ocieka ironią tak bardzo*
No. Więc tyle. Pozdrówka, trzymaj się, McNaffie.
Jedyny słuszny król – KRÓLik.
DOBROBYT.
Ę.
*a teraz przeczytaj pierwsze litery słów pisanych na końcu komentarzy. Ja taka zła. I nie wiem co mi odpierniczyło*
Wcześniej nie dodałam komentarza o.O
OdpowiedzUsuńKiedy nowy rozdział?
Ostatni weekend Naff był dość intensywny, stąd wczoraj rozdział się nie pojawił. Jego publikacja jest zapowiedziana najpóźniej na niedzielę, 21 czerwca.
UsuńProsimy o cierpliwośc :)
Pozdrawiam,
Cleo menadżer
Kocham twoje rozdziały i Lauriel, ale nie wiem czy będę dalej czytać...
OdpowiedzUsuńNie, żeby to miał byś szantarz. Po prostu zżera mnie coekawość co dalej, a ty piszesz raz na 2 tygodnie.
Rozumiem, że masz pracę/chwilowy brak weny, ale jeśli nie dodałaś rozdziału w niedzielę, zrób to w poniedziałek, a nie za tydzień.
Proszę odpisz sama, NIE CLEO (!do której nic nie mam!!)
Dwa ostatnie rozdziały nie były wstawiane z odstępem dwóch tygodni. Teraz minęło dopiero 9 dni. Planuję wstawić rozdział przed północą, gdy go skończę i poprawię.
UsuńOdnoszę wrażenie, że jednak nie rozumiesz, że pracuję. Wyobraź sobie sytuację: wstajesz o 8 rano, idziesz do pracy na 10, pracujesz 12 godzin, kończysz o 22, jesteś w domu po 23. Miałabyś siłę cokolwiek pisać? Bo ja nie mam. Chęci zawsze są, ale sił brak. Po ciężkim dniu spędzonym na nogach mam ochotę tylko spać.
Przecież nikogo nie zmuszam do trwania tutaj. Jeżeli nie odpowiada ci częstość wstawiania rozdziałów to nie będę cię zatrzymywać. Nie będę też obiecać, że będę wstawiać je co niedziele. Staram się jak mogę i w takiej sytuacji bolą mnie takie słowa. Bo co ma znaczyć: "jeżeli nie dodałaś rozdziału w niedzielę, zrób to w poniedziałek"? W poniedziałek też pracowałam, dopiero dziś mam wolne i dokończę co mogę. Cleo nie napisała, że rozdział pojawi się za tydzień, tylko pojawi się NAJPÓŹNIEJ w następną niedzielę. Poza tym proszę o szacunek dla Cleo, która jest moim menadżerem. Nie siedzę codziennie na laptopie czy komórce i robi mi tą przyjemność, że powiadamia innych o opóźnieniach.
Jestem pewna, że gdybym trafiła na ten komentarz przed Naff, nie odpowiedziałabym na niego, bo już samą wymową dajesz do zrozumienia, drogi Anonimie, że to z autorką chcesz konwersować, ostatnie zdanie wydaje mi się więc zbędne.
UsuńOdnoszę wrażenie, że nie czytasz tego, co Naff umieszcza w swoich notatkach czy odpowiedziach, a moje komentarze traktujesz jako zwykłe pisanie o niczym. Piastuję miano menadżera nie bez powodu.
A o terminy w ogóle nie powinnaś się czepiać. Naff nie posiada rozpiski (jak na przykład ja na blogu), nie ma więc narzuconych sobie dat, kiedy może, pisze, kiedy kończy, dodaje. Gdyby historia naprawdę Cię interesowała, wspierała byś autorkę, a nie psuła jej humor.
"W cieniu nocy" powoli dobiega końca, w wakacje być może to opowiadanie zostanie pożegnane. Więc przemyśl, czy warto tuż przed metą porzucać te tak uwielbiane przez Ciebie rozdziały.