niedziela, 1 maja 2016

[TOM 2] Rozdział 36 - "Nie tłumacz się"

Ten moment, kiedy jest niedziela, a ty od dawien dawna nie masz napisanego do końca rozdziału. Byłam zmuszona przysiąść rano i się za niego zabrać. Źle się dzieje. Muszę nadrobić kilka rozdziałów do przodu. Istnieje też możliwość, że ze względu na ogrom pracy przed końcem semestru i sesję, WCN może mieć przerwę. To znaczy ja mogę mieć przerwę od WCN. Ale postaram się to jakoś w miarę zgrabnie załatwić.
Mamy Sorcię, mamy Lauriela, którego tak miło mi się pisało, bo... Lauriel! Stęskniłam się za nimi. No i mamy też spotkanie z la bonne fee. Ktoś jest ciekawy reakcji Nathiela na wiadomość, że Soriel żyje? Miłej majówki!
***
                Królicze kapcie, królicza bluza, miska popcornu i seriale – tak właśnie wyglądał zestaw zranionego, ludzkiego serca pogrążonego w smutku. Każda kobieta potrzebowała czasem pobyć sama i popłakać przy oglądaniu filmów. To lepsze niż męczenie się wśród ludzi, którzy będą cię zagadywać i wypytywać co z tobą nie tak. Człowiek raz na jakiś czas musi spędzić chwilę z własną duszą i problemami. Są przecież takie rzeczy, które można rozwiązać tylko samemu, bez pomocy innych. Soriel był osobistym kłopotem Patricii. Starała się o nim nie myśleć, ale z kiepskim skutkiem. Nawet jeśli skupiła się na ciekawszym fragmencie serialu przez 10 minut, zaraz wszystkie myśli na temat demona powracały ze zdwojoną siłą, a wtedy łzy znów cisnęły jej się do oczu.
Co takiego złego zrobiła, że chciał ją zabić? Może czasem była dla niego chłodna, może czasem się na niego obrażała, ale to chyba nie jest powód do tego, by kogoś chcieć zabić, prawda? Co mu się stało i dlaczego koniecznie chciał wyciągnąć od nich cenne informacje? Z jakiegoś powodu musiał wiedzieć, że cała gromada w jej kuchni to sojusznicy łowców. Nie chciała rozważać tej opcji, starała się uciekać od niej najdalej jak mogła, ale niestety wszystko zmierzało ku temu, że Soriel stał się jej wrogiem. Dołączył do departamentu? Niewykluczone. Zagranie ojca Auvreyów byłoby całkowicie uzasadnione. Skoro nie mógł zmusić jednego z nich do bycia złym, zabrał się za drugiego. Bo czyż nie ciekawszym widowiskiem będzie oglądanie dwóch, walczących braci? Patricia nie miała pojęcia jakie były kiedyś ich relacje, ale domyślała się, że skoro byli do siebie bardzo podobni, powstawały z tego powodu liczne kłótnie. Zarówno Soriel jak i Nathiel byli uparci i leniwi. Były jednak między nimi różnice. Starszy z Auvreyów wykazywał się pewną inteligencją i sprytem, nigdy nie grał głupiego i zawsze miał odpowiedź na wszystkie pytania, Nathiel nie świecił mądrościami, był raczej prosty w rozumowaniu. Zapewne gdyby to młodszy Auvrey chciał zrobić dobre wrażenie na Patricii, a na koniec ją zabić, z pewnością prędzej czy później zorientowałaby się jaki ma zamiar. Soriel był wspaniałym aktorem. Jakie jeszcze były pomiędzy nimi różnice? Nathiel oddawał się dobrej sprawie. Może nie był odpowiedzialny, ale zdążył się już nieźle ustatkować – miał w końcu Laurę i dwójkę dzieci. Po głowie nie chodziły mu inne dziewczęta i imprezy. Soriel był typowym lowelasem, który rwał wszystko co tylko się ruszało i kręciło tyłkiem. Lubił pić, chodzić do klubów, zaciągać dziewczyny do łóżek i wcale się z niczym nie krył. Był bezwstydny. Tylko tyle dostrzegła w cechach charakteru. Jeżeli chodziło o wygląd, różnice były niewielkie. Te same oczy, te same, roztrzepane, krucze włosy – z tym, że Nathiel ścinał je raczej na krótko, a Soriel miał tendencje do ich niechlujnego zapuszczania. Nie byli bliźniakami, tak więc każdy byłby w stanie ich odróżnić. Starszy Auvrey miał zdecydowanie ostrzejsze rysy twarzy i inny kształt nosa, młodszy miał łagodniej zarysowane linie twarzy oraz lekko zadarty do góry nos. Gdyby miała określić ich wygląd jednym przymiotnikiem, Soriel zyskałby miano seksownego, Nathiel uroczego.
Nie znała braci Auvrey na tyle blisko, aby móc zestawiać konsekwentnie ich wady i cechy. To, co zauważyła, było zapewne tylko powierzchowne. 
Patricia pociągnęła nosem i wtopiła łyżkę w waniliowe lody. Znów uciekła wzrokiem od serialu i zginęła myślami gdzieś przy tym głupim demonie. Może jednak zostawanie samej nie było dobrym pomysłem? Gdyby zajęła się rozmową z kimś, zapewne nie krążyłaby tyle wokół jednego tematu. Mózg to cwana bestia. Nim się obejrzysz, sprowadza cię na niewłaściwy, omijany przez ciebie przedmiot rozważań. Czy próbował w tym momencie zrobić jej na złość? Wcale by się nie zdziwiła.
Waniliowe lody straciły swój słodki, kojący smak. Na wpół roztopione, pływały teraz po pudełku. Odstawiła je na stół i zakopała się pod kocem. Telewizor wydawał na świat wesołe śmiechy aktorów. Przebijały się przez nie tylko dziwne odgłosy stukania. Początkowo myślała, że to w serialu. O tym, że ma błędne odczucia, przekonał ją tłukący się na kafelkach w kuchni talerz.
Serce stanęło jej w miejscu. Przez chwilę bała się nawet wynurzyć głowę spod kołdry. A jak to jakiś potwór? Przerażająca zjawa, która zwisa właśnie nad jej twarzą i tylko czeka na odpowiedni moment? Nie, nie mogła do siebie przyjąć tych myśli. Była odważna i silna! Ma swoją lodową magię! Poradzi sobie.
Z waleczną miną odsunęła na bok koc. Na szczęście żadna zjawa nie szykowała się do bezpośredniego ataku. Wszystko wkoło stało się milczące. Złodziej? A może podmuch wiatru? Miała jeszcze inne obawy co do osoby, która mogłaby się tu zjawić… Uciekać gdzie pieprz rośnie czy sprawdzić kuchnię? W normalnym przypadku wybrałaby ucieczkę, ale nie dziś. Gdzieś podświadomie miała nadzieję na to, że to Soriel. Mogłaby go wtedy ukarać.
Opuszczając koc w dół, stanęła na podłodze. Między palcem wskazującym, a środkowym wyczarowała lodową kartę. Była piekielnie ostra. Niech ktoś ją zaatakuje, a gorzko tego pożałuje! Nie ręczy potem za bolące pośladki, nawet, jeżeli miałaby to być któraś z jej czarodziejskich przyjaciółek. Bo przecież normalni ludzie pukają do drzwi, a nie wkradają się przez okno do domu!
Brzęczący telewizor towarzyszył jej krokom. Skradała się do kuchni jak małe dziecko, próbujące przyłapać świętego Mikołaja na gorącym uczynku. Niestety, to nie była ta pora roku. Lato panowało w mieście na dobre, a jej Mikołaj mógł być równie dobrze przebrzydłym i zdradliwym demonem. Niech go tylko dorwie, a pożałuje, że w ogóle śmiał się tu zjawić! Usta nie będą się jej zamykać, a karty nie kończyć w dłoni! Będzie skazany na jej łaskę, której nie będzie miała ochoty okazać! Nie ma litości dla durnych demonów!
Pełna zapału, z głośno bijącym sercem, weszła nareszcie do kuchni. Najpierw rozglądnęła się uważnie, a potem dopiero zapaliła światło. Cała adrenalina spłynęła z niej natychmiastowo. Nikogo w kuchni nie było. To tylko otworzone okno, którym bawił się wiatr. Zamknęła je i zaczęła zbierać z podłogi potłuczony talerz. Nawet nie poczuła, kiedy ostry kawałek porcelany wbił się jej w palec. Używanie lodowej magii miało jedną wadę. Powodowało brak czucia, podczas jej używania. Dopóki jej ręce się nie rozgrzeją, będzie nieczuła na wszelkie ciosy. Tylko dzięki ściekającej na podłogę krwi zorientowała się, że skaleczyła palec. Westchnęła ciężko. To nie pierwszy raz.
                Zapatrzyła się w odbijającą światło plamę krwi, uciekającą pomiędzy szare szpary w kafelkach. Dzięki temu dostrzegła, że nie wszystko jest z kuchnią w porządku. Obok plamy odbity był deszczowy ślad buta, prowadzący od okna do…
                Patricia zerwała się do góry i gwałtownie obróciła. Zaczęła krzyczeć. Nie spodziewała się, że włamywacz będzie bezpośrednio za jej plecami i brutalnie zatka jej usta dłonią. Na szczęście zdążyła w porę zareagować. Wyczarowana, lodowa karta wbiła się w rękę niebezpiecznego typa. Dzięki temu syknął i postawił krok w tył. Nie miała drogi ucieczki, ale mogła się odsunąć pod sam parapet. Kolejna, wymierzona w stronę wroga karta była gotowa do użycia.
                – Czego chcesz?! – wykrzyknęła z oburzeniem.
                – Wytłumaczyć się.
                Demon wystawił ręce do góry w poddańczym geście. Na jego twarzy wciąż nie było widać śladów człowieczeństwa. Ze swoją udawaną chęcią wytłumaczenia wyglądał jak chłodna bryła lodu, która wykonuje tylko to, co mu każą zrobić siły wyższe. Myślał, że była taka naiwna? Nie była!
               – Wytłumaczyć? – zakpiła. – Nie mam zamiaru cię słuchać! Lepiej się stąd wynoś, bo nie ręczę za siebie!
                – Nie – stwierdził pokrótce Soriel. Był cały mokry. Woda skapywała z niego na podłogę, dając obraz żałosnego i biednego chłopca, który się zgubił. Patricia wiedziała, że nie był małym chłopcem. Starszy Auvrey to prawdziwy demon z krwi i kości! Tylko czeka na jej błąd, tylko czeka, aż opuści gardę, a wtedy rzuci się do jej szyi i rozharata ją nożem jak wilk ostrymi zębami! Jej zaufanie łatwo było zdobyć, ale trudniej odzyskać.
                Demon postawił krok wprzód. To przesądziło o jego losie. Przecież ostrzegała, że jeżeli się stąd nie wyniesie, zrobi mu krzywdę, prawda? Nie miała wyrzutów sumienia, gdy rzuciła go ostrą, lodową kartą. Nie obchodziło ją na dodatek, gdzie nią dostanie. Skoro on zrobił jej krzywdę, miała prawo się odwdzięczyć.
                Patricia nie spodziewała się, że lód trafi w ścianę, a Soriel wskoczy na stół jak dziki zwierz, aby jej uniknąć.
                – Nie atakuj mnie, pozwól mi coś powiedzieć! – syknął, krzywiąc się z niezadowolenia.
                – Nie! – Słowa sprzeciwu były wystarczająco stanowcze.
                Lodowe karty zaczęły fruwać po całej kuchni. Demon z trudem ich unikał. Cienistego dymu, przypominającego demoniczną krew używał tylko w celu unicestwienia atakujących przedmiotów – w zetknięciu z nim roztrzaskiwały się na drobne igły, które również nie były bezpieczne, kilka razy wbiły się w jego skórę.
                Patricię dziwiła jedna rzecz. Skoro go atakowała, to dlaczego nie odpowiadał jej tym samym? Z łatwością mógłby ją opleść demonicznym dymem i zgnieść jak lodowe karty. Nie zrobił tego i najwyraźniej nie planował. Dlaczego?
                Jej ataki straciły na sile. Nie miała w zwyczaju atakować kogoś, kto tylko się bronił. Zazwyczaj nie raniła też osób, które nie zaczynały walki. Czy to wina gniewu, który kierował jej dłońmi? Tak, rzeczywiście była zła. Łzy same cisnęły się jej do oczu, usta drżąco zaciskały, a ręce działały na korzyść złości. Powinna przestać?
                – Dlaczego wreszcie mnie nie zaatakujesz? – spytała bezradnie, posyłając jeszcze jedną lodową kartę w jego kierunku. Trafiła nią we wrogi polik, z którego zaczął unosić się dymek. – Przecież chciałeś mnie wcześniej zabić!
                – Nie chciałem cię zabić! Nie zrobię tego! Nigdy! Zrozum to, do cholery! – wykrzyknął zniecierpliwiony Auvrey, po raz kolejny przeskakując przez stół. Kolejna, rzucona karta otarła się o jego prawą dłoń. Patricia starała się podążać w stronę wyjścia. Atakowała demona tak, żeby nie stawał jej na drodze, gdyby chciała uciec.
                – Nie kłam! – krzyknęła ze złością, wzmacniając częstotliwość swoich ataków. Niepewność gdzieś zniknęła, gniew znów miał nad nią kontrolę. – Nie jestem ślepa!
                Kolejny unik, kolejna karta. Patricia nie zwracała już nawet uwagi na to czy jej rzuty są celne. Była blisko wyjścia z kuchni. Zaraz chwyci za telefon, wybiegnie na zewnątrz i wykręci numer do którejś z dziewcząt. Nie zamierzała tu dłużej zostawać. Jeżeli Soriel naprawdę będzie chciał ją zaatakować, zrobi to i wcale nie skończy się to dla niej dobrze. 
                Gdy była już na prostej drodze, przestała rzucać kawałkami lodu. Zaczęła biec.
                – Uważaj! – usłyszała tylko. Nie przejęła się tym, bo niby dlaczego głupi demon miałby ją ostrzegać przed niebezpieczeństwem? Był jej wrogiem!
 Przed oczami miała określony cel i nic nie mogło stanąć jej na drodze. Chyba, że kałuża z roztopionych kawałków lodu na której się poślizgnie, a tego nie przewidziała. Jednak czasem należy ufać demonom.
Zdążyła tylko pisnąć, a potem uderzyła głową w kafelkową posadzkę. Przed oczami zrobiło jej się ciemno. Czuła, że podpiera się na łokciach i próbuje wstać, ale bez skutku. W pewnym momencie stała się jak mięciutka wata bez czucia. Przeszywający ból powalił ją z powrotem na podłogę. Utraciła przytomność.
– Mówiłem – burknął Soriel. Dymiący się polik przetarł wierzchem dłoni. 
Nie spodziewał się, że ta mała, niewinna czarodziejka zacznie go atakować jak naładowany nabojami karabin maszynowy. Podejrzewał, że się popłacze i wygarnie mu wszystko co myśli o jego zachowaniu. Mylił się. Widocznie znał ją za krótko. Do tej pory miał wrażenie, że Patricia była łagodniejszą wersją wszystkich kobiet, jednak nie. Każda z nich, gdy się zezłości, stawała się siedliskiem zła i atakowała wkoło gniewem. Nie był tym zdziwiony. W końcu groził jej nożem i szantażował jej przyjaciółki.
Chłopak potrząsnął głową z niedowierzaniem. Nie miał wyboru jak po prostu jej pomóc. Może gdy się obudzi będzie mu za to wdzięczna i nareszcie wysłucha co ma do powiedzenia?
Uklęknął przy bladym ciele dziewczyny i bez słowa uniósł je do góry. Z wierzchu wszystko wydawało się być w porządku. Głową musiała uderzyć w kafelki dosyć mocno, ale oprócz tego wszystko zdawało się być w porządku. Żadnego śladu krwi. Oczywiście nie był ludzkim doktorem i nie miał pojęcia czy nie spowodowało to wstrząśnienia mózgu czy też zaniku pamięci, ale był raczej dobrej myśli. Nie należał do osób będących pesymistami. To chyba rodzinne, że każdy z Auvreyów był optymistą. Nawet jego ojciec cieszył się jak głupi za każdym razem, gdy uknuł jakiś złowieszczy plan – miał wtedy pewność, że wypali, ale czy nie zgubną? Może i miał nad nim kontrolę w niektórych aspektach życia, ale z pewnością  nie w tym, gdzie jego więzy łączyły się z lodową la bonne fee. Przy niej tworzył własną, niekontrolowaną przez nikogo historię.
***
 Co za niesamowity ból. Zupełnie, jakby ktoś przyłożył wiertarkę z tyłu głowy i zaczął wywiercać bezlitośnie wielką dziurę. Z trudem otworzyła oczy i spojrzała w sufit. Cały świat wirował, przez co zrobiło jej się niedobrze. Co takiego się stało? Czuła się, jakby zdecydowanie za dużo wypiła, albo walnęła głową w coś twardego. Ból był rozrywający. Z trudem powstrzymała się od jęku bólu, gdy przewróciła się na bok. Słyszała, że ktoś krząta się po kuchni. Nie miała tylko pojęcia kto. Czyżby któraś z jej przyjaciółek zaszczyciła ją swoją obecnością? Sprzątała? A może gotowała? Nie, ktoś zamiatał.
Z trudem przeniosła się do pozycji siedzącej. Trochę czasu minęło, zanim wirujący przed oczami obraz ustabilizował się. Wstawała powoli, w obawie, że upadnie na podłogę i zrobi sobie jeszcze większą szkodę. Miała nogi jak z waty. Z trudem się na nich utrzymywała. Zanim odzyskała sprawność ruchową minęło kilka dobrych minut. W tym czasie nasłuchiwała uważnie każdego dźwięku dobiegającego z kuchni.
Niczego nie pamiętała. Miała w głowie wielką, czarną dziurę pozbawioną wspomnień. W środku czuła niepokój, zupełnie, jakby było coś, o czym powinna pamiętać za wszelką cenę. Tylko co? Ktoś wyssał z niej wspomnienia? A może rzeczywiście uderzyła się w głowę.
Ze skrzywioną miną Patricia pogładziła tył głowy. Znajdował się tam wielki guz, który zapewne jeszcze długo będzie utrudniał jej życie. To bynajmniej potwierdziło jej podejrzenia. Musiała w coś uderzyć. A może ktoś ją uderzył? Nie była tego pewna.
Krętym, powolnym krokiem zaczęła kierować się w stronę kuchni. Słyszała ciche pogwizdywanie, zupełnie, jakby się komuś nudziło w trakcie pracy. Tylko dlaczego to nucenie miało w sobie męską nutkę? Zapraszała do siebie jakiegoś faceta? A może to włamywacz?! Tylko… czy włamywacz sprzątałby jej w kuchni? To byłoby co najmniej dziwne.
– Hej, maleńka – przywitał się znajomy głos, gdy stanęła w progu miejsca docelowego. Dopiero teraz zaczęła sobie wszystko przypominać.
– Czemu milczysz? – spytał chłopak, unosząc brew do góry. W ręku trzymał mopa.
– Bo sprzątasz – burknęła w odpowiedzi. – To dziwne. Wydawało mi się, że wolisz brudzić – mówiąc to, pomasowała tył głowy.
Nie powinna być miła dla kogoś, kto jeszcze niedawno chciał jej poderżnąć gardło. Potraktował ją jak zakładnika, dzięki któremu wyciągnął od la bonne fee informacje na temat sojuszu z łowcami. Zranił ją. I na duszy i na ciele. A ona miała go za przyjaciela. Co za naiwność. Po co tu w ogóle przyszedł? Pamiętała, że wszedł przez okno i żeby się go pozbyć, rzucała go lodowymi kartami. Ostrzegał ją przed poślizgnięciem na kałuży wody , a ona go nie posłuchała. Teraz cierpi.
– Uspokoiłaś się i nie będziesz się na mnie rzucać? – spytał Auvrey.
– Nie.
Głos Patricii zabrzmiał stanowczo. Nie da się tak łatwo omamić. Już raz zrobił jej krzywdę, może wyrządzić ją jeszcze raz.
W ręku utworzyła kartę, gotową do ataku. Nie spodziewała się, że Soriel w mgnieniu oka znajdzie się przy niej i chwyci ją za dłonie, uniemożliwiając natarcie. Zaczęła się z nim szarpać. Karta stłukła się na kafelkach i rozsypała pod ich nogi lodowe igiełki.
– Uspokój się i daj mi coś wreszcie powiedzieć – warknął demon.
– Nie!
– Zachowujesz się jak rozwydrzony bachor!
– A ty to niby jak się zachowałeś?! Jak dorosły?! – wrzeszczała Pat. Nareszcie wyrwała się z mocnego uścisku i w przypływie emocji trafiła wroga prosto w prawy polik. – Wynoś się stąd!
Wydawało się, że Auvrey za nic miał mocny cios w twarz. Jego bezwyrazowa mina nie uległa zmianie nawet na moment. Wciąż wyglądał jak chłodna, bezuczuciowa bryła lodu, tak bardzo niepodobna do swojej dawnej postaci. Zanim Patricia wyczarowała kolejną porcję kart, jeszcze raz zamknął jej ręce w uścisku.
Pat nie mogła patrzeć w szmaragdowe oczy, które mroziły obojętnością. Unikała tego wzroku jak mogła.
– Nie wyjdę stąd, dopóki nie dasz mi się wytłumaczyć! – Soriel powoli zaczął tracić kontrolę nad sobą. Uścisk na nadgarstkach dziewczyny był tak silny, że był w stanie zostawić kilka sinych pamiątek. Nerwowe słowa cedził przez zaciśnięte zęby, a jego chłodne oczy zamieniały się w płonące ognisko gniewu.
– Nie mam zamiaru cię słuchać! – Patricia nie dawała za wygraną. – Nie jesteś już tym samym Sorielem co kiedyś! Nie jesteś moim przyjacielem! Wyglądasz jak prawdziwy demon! Oczy świecą ci się jak u diabła, a twój uśmiech wcale nie jest uroczy! Ktoś ukradł tamtego Soriela! – wrzeszczała uparcie.
– Jak mam wyglądać, skoro cały rok byłem zamknięty w Reverentii?! – krzyknął zdenerwowany Auvrey.
– Nie obchodzi mnie gdzie zniknąłeś!
– Zaraz cię będzie obchodzić.
Ostatnie słowa Soriela zabrzmiały ostrzegawczo. Tym razem Pat spojrzała w jego oczy z lekkim przestrachem. Dziwnie się do niej zbliżył i na dodatek wyglądał na rozwścieczonego. Czyżby miał jej zrobić krzywdę? Wcale by ją to nie zdziwiło, w końcu to demon z krwi i kości, który przez ostatni rok siedział w zamknięciu. Zachowywał się jak dzikie zwierzę.
La bonne fee, w obawie o swoje życie, zaczęła wyrywać się jeszcze mocniej. Jej policzki zaróżowiły się od wysiłku. Wydawanie głośnych pisków nie pomagało, wyzywanie demona również. Pozostał na to całkowicie obojętny.
Mimo ogromu ciosów, które zadała mu drobna blondynka, nie wahał się do niej podejść. Kilka razy dostał w twarz, kilka razy w pierś, ale jak poprzednio – nie zrobiło to na nim najmniejszego wrażenia. Miał już dosyć tej walki. Chciał ją zakończyć.
                Patricia miała wrażenie, że zaraz wyjmie z kieszeni nóż i wbije jej go prosto w serce, ale nie zrobił tego. Nie spodziewała się, że zamiast tego przygarnie ją do swojej piersi i ściśnie w taki sposób, aby nie mogła walczyć. Jeszcze przez jakiś czas próbowała się wyrwać z jego mocnego uścisku – w końcu mógł jej wbić nóż w plecy – ale przegrała i to nie z nim, a z samą sobą. Czy ta nienawiść, która się w niej zrodziła była wymyślona przez gniew? Czy naprawdę wystarczył jeden, pełen czułości gest i kilka wylanych łez, aby odgonić od siebie to straszne uczucie zawodu i wściekłości? Nie mogła mu wierzyć, a jednak gdzieś w głębi kryła się ta resztka niezdradzonej i niezranionej części zaufania – powoli się uwalniała. Łagodziła ból po zdradzie.
                – Uspokój się – szepnął czuły głos nad uchem. Chłodna dłoń wtopiła się w blond włosy i przygarnęła głowę dziewczyny do męskiej piersi. – Proszę. – Szept był przepełniony nutą bezradności i błagania. To naprawdę dziwne zestawienie, jeżeli chodziło o Soriela. Soriel o nic nie prosił, o nic dziękował i za nic miał człowieczą kulturę. Dlaczego więc to słowo przyszło mu z taką łatwością?
                Patricia przestała się wyrywać. Czuła się zdezorientowana. Dłonie opuściła wzdłuż ciała, pozbawiając siebie fizycznego czucia. Ruchowo była jak kamień, za to nie mogła powstrzymać płynących z oczu łez. Nie miała w zwyczaju głośnego płaczu – uwolnił się pod wpływem chwili, pokazując wszystkie zranione zdradą miejsca duszy.
                – Nie płacz. – Szept demona był niezwykle łagodny, wręcz nieprawdopodobny.
                – Chciałeś mnie zabić – jęknęła płaczliwie czarodziejka, uderzając bezsilnie w demoniczną pierś piąstkami. – Zmusiłeś moje przyjaciółki do mówienia i… i na dodatek jesteś naszym wrogiem!
                – Owszem, jestem wrogiem.
                Patricia spojrzała niepewnie w oczy chłopaka. Miała wrażenie, że zdanie nie było skończone. Akcent ostatnich liter pozostawił co do tego wątpliwości. 
                – Ale nie twoim – zakończył demon. Na jego twarzy pojawił się szczery, pozbawiony zła uśmiech. Jak mogła mu nie ufać widząc, że jego buzia mówi prawdę?
                Jęknęła bezradnie. Ostatki łez skapnęły na koszulkę demona, który ją obejmował.
                – Soriel, ja już niczego nie rozumiem. Wytłumacz mi to.
                Demon przewrócił teatralnie oczami.
                – Cały czas chciałem ci to wytłumaczyć.
                Nie odpowiedziała na tą kwestię. Rzeczywiście, nie dawała mu dojść do słowa. Stwierdziła, że nie będzie przysłuchiwać się temu co ma do powiedzenia, skoro jest jej wrogiem. Może niesłusznie? Każdego należy wysłuchać. Rozmowa daje o wiele więcej niż przemilczane i niewyjaśnione sprawy.
                Dziewczyna bez słowa tłumaczenia pociągnęła demona w stronę salonu, gdzie telewizor wciąż wygrywał serialowe dźwięki. W drodze do kanapy chwyciła za pilot i wyłączyła źródło hałasu, następnie przysiadła na krańcu sofy i dobrała się do lampki nocnej, która rozświetliła w klimatyczny sposób pomieszczenie. Gdyby nie to, że mieli rozmawiać na poważne tematy, zapewne sceneria wydawałaby się iście romantyczna.
                Soriel usiadł obok dziewczyny, ale w wyjątkowo bezpiecznej odległości, nie naruszając jej prywatności. To było nie w jego stylu. W normalnym przypadku przyciągnąłby ją do siebie i zaczął podrywać na swój bezczelny, demoniczny sposób.
                – Mów. – Westchnęła, nie patrząc w jego twarz. Ręce złożyła grzecznie na kolanach, a oczy wbiła w podłogę.
                Auvrey również nie zaszczycił ją swoim spojrzeniem. Zerkał pusto przed siebie, jakby miał do opowiedzenia naprawdę dramatyczną historię. W jego oczach czaiła się niechęć. Nie miał wyboru jak po prostu opowiedzieć swoją wersję zdarzeń. Patricia to osoba, która zasługuje na tłumaczenie.
                – Rok temu – zaczął suchym, niskim głosem – Gdy miałem do ciebie przyjść, zostałem ogłuszony i porwany do świata demonów. Pamiętasz jak opowiadałem ci o tej demonicy, która mnie zaatakowała? To właśnie ona. Zamknęła mnie w lochach Reverentii w siedzibie departamentu i kazała tam siedzieć przez kolejny rok. Co jakiś czas przychodził do mnie mój kochany ojciec – tu Soriel wyraźnie się skrzywił – Próbował mnie przekonać do przejścia na ich stronę, używając wymyślnych tortur.
                – I w końcu na nią przeszedłeś – stwierdziła smutno dziewczyna.
                – Tak. Pojawiła się we mnie chęć siania zagłady i ranienia innych, a to wszystko z powodu przebywania w krainie nocy. Za długo tam byłem. Tortury tylko mnie zobojętniły na świat. Nie obchodziło mnie już czy jestem zły, czy neutralny, po prostu się poddałem.
                – Ale cię wypuścili, prawda? – spytała niepewnie czarodziejka. Tym razem spojrzała w zamyślony profil demona.
                – I uczynili swoim podwładnym – prychnął.
                – Soriel, nie możesz być zły. Przecież sam mówiłeś, że jesteś neutralny!
                Demon zaśmiał się w przerażający sposób – była w tym odrobina znaczącej kpiny.
                – Już nie – stwierdził. – Zostałem zmuszony do czynienia zła siłą. Wiedźmy przyczyniły się do mojej nagłej przemiany. Wlały we mnie jedną ze swoich trujących mikstur i oznajmiły, że jeżeli tylko spróbuję ich zdradzić, zginę w męczarniach. Raz spróbowałem uciec i mało nie zdechłem. – Skrzywił się.
                Czarodziejka przybrała zmartwioną minę. Chociaż jej rozmówca nie patrzył jej w oczy, ona wciąż na niego zerkała. Cały gniew gdzieś odpłynął, pozostało współczucie. To dlatego Soriel tak się oglądał, gdy wracali przez las do domu. Bał się, że ktoś mógłby zobaczyć ich razem, a wtedy uznano by to za zdradę, przez co mógłby zginąć. Przy reszcie la bonne fee również musiał grać. Zapewne taki był rozkaz jego ojca.
                Z trudem powstrzymała się od sięgnięcia po rękę Soriela. Chciała go w jakiś sposób pocieszyć, ale jak? Wydawał się być naprawdę zdołowany. Patrzył w ścianę, pozbawiony chęci do życia.
                – Soriel – zaczęła nieśmiało. – Wiesz przecież, że należę do tej dobrej części czarodziejek. Jeżeli będziesz chciał, pomogę ci. Może użycie tej mikstury da się jakoś cofnąć? Może… może jest jakaś przeciwdziałająca substancja? Musi być! Na wszystko istnieje odtrutka!
                – Wątpię w to – mruknął chłopak, uśmiechając się pod nosem.
                Pat zasmuciła się. Opuściła głowę w dół i spojrzała w dywan jak skarcone dziecko.
                – To znaczy, że będziesz bezwzględnie zabijał ludzi, których kocham? – spytała cicho, splatając nerwowo ręce w podołku.
                – Możliwe.
                To była odpowiedź, której nie chciała usłyszeć. Zabolała ją. Dlaczego Soriel nie chciał pomocy? Dlaczego nie wierzył w to, że znajdą wspólnie jakiś sposób na uratowanie go przed działaniem przedziwnej mikstury? Na pewno coś da się zrobić. Gdyby tylko wiedziała jak nazywała się ta tajemnicza substancja, którą wiedźmy kazały mu wypić! Ale on nie mógł tego wiedzieć. Gdyby wiedział, powiedziałby jej o tym, prawda? A może dziewczyny jakoś jej pomogą? Mama Madlene specjalizowała się w przyrządzaniu przeróżnych mikstur. Powinna coś o tym wiedzieć.
                – Soriel – zaczęła z nową motywacją, zaciskając walecznie pięści. Spojrzała na swojego rozmówcę z poważną miną. – Znajdę sposób, żeby cię uratować.
                Nie spodziewała się, że Auvrey podniesie się z siedzenia i zaśmieje się głośno. To dziwna reakcja. Zupełnie, jakby nie chciał przyjąć od niej pomocy. Dlaczego? Naprawdę chciała go wspomóc w tej ciężkiej chwili. Celowo ją odrzucał?
                – Nie chcę być ci dłużny – powiedział chłopak. Jedną dłoń wsadził do kieszeni, a drugą zmierzwił złociste włosy swojej koleżanki.  – Poradzę sobie. – Posłał jej z góry pokrzepiający uśmiech.
                – Ale…
                Soriel pochylił się tuż nad jej twarzą, dzięki czemu skutecznie zatkał jej usta. Teraz obydwoje patrzyli prosto w swoje oczy.
                – Nie zrobię ci krzywdy – stwierdził. – Zawsze będę po twojej stronie. – Patricia zauważyła, że demoniczne oczy błyszczą się jak u małego chochlika, który próbuje kogoś nabrać. A może to tylko złudzenie? Głowa wciąż niemiłosiernie mocno ją bolała. Mogła to sobie wymyślić.
                – Dlaczego? – spytała cicho.
                – Wiem, że mogę ci ufać. Przecież zaryzykowałaś swoim życiem dla obcego demona, wyrzuconego na skraju lasu. Pomogłaś mi i nie chciałaś nic w zamian. Jesteś inna niż wszystkie dziewczyny, które do tej pory spotkałem – ostatnie zdanie zostało wypowiedziane szeptem. Chłodna dłoń powędrowała w stronę jej rumianego polika i pogładziła ją czule. Iskierki łobuza wciąż jednak nie zniknęły. Czy on naprawdę coś knuł? A może to kwestia tego, że Reverentia go zmieniła?
                Patricia nie miała już nic więcej do powiedzenia. Wszystko zostało wyjaśnione.
                Czy mu wierzyła? Owszem. Podczas opowieści wydawał się być naprawdę wiarygodny. Nie wyglądało na to, że zmyślił coś na potrzeby chwili. Chyba nie był aż tak dobrym aktorem. Lubiła go, mimo wszystko i miała świadomość tego, że za szybko mu wybaczyła, z drugiej strony wiedziała, że to nie jego wina. Był pod władzą złych demonów i musiał robić to, co mu każą.
                Soriel odwrócił się do niej plecami i schował dłonie do kieszeni.
                – Będę tu czasem wpadać – odezwał się, spoglądając na nią przez ramię. – W końcu obiecałaś mi wannę i żarcie – na zakończenie zachichotał się.
                Panna Finch miała wrażenie, że stary Auvrey na moment wrócił, a to wszystko z powodu jego dźwięcznego śmiechu.
                Miała jeszcze tyle do powiedzenia, chciała go jeszcze o wiele spytać, ale nie mogła go zatrzymywać. Co, jeśli demony obserwowały go z okien domu i czekały na zły ruch? Nie mógł tu dłużej zostać, dlatego skierował się w stronę wyjścia. Sprawa została wyjaśniona, nie musieli jej już ciągnąć.
                Na odchodnym rzuciła swojego przyjaciela króliczym kapciem w głowę. Rzut okazał się być celny, ale ofiara nie była nieprzejęta sytuacją.
                – Bywaj, maleńka – odezwał się bezuczuciowym głosem demon.
                Nie patrzył na nią. Dlaczego? Kiedyś przytuliłby ją lub pocałował w polik, a nie uciekał. Ta sytuacja zaczynała ją niepokoić. Na razie nie mogła jednak niczego zrobić. Pomachała Sorielowi na pożegnanie i opuściła głowę w dół.
***
                Nareszcie mogłam zajmować się domową robotą. Już nie musiałam bez przerwy leżeć w łóżku i czytać po tysiąc razy te same książki oraz obserwować jak Nathiel nieporadnie sprząta w domu czy stara się coś ugotować. Lekarz powiedział, że wszystko jest w jak najlepszym porządku. Mogę już wychodzić z domu, ale wciąż powinnam kogoś przy sobie mieć. Nie mogłam też wykonywać ciężkich czynności czy biegać i skakać po dworze, misje w Nox wobec tego, były wciąż poza zasięgiem mojego wzroku. W organizacji bywałam bardzo rzadko. Przewrażliwiona Amy, pełniąca rolę mojej przyjaciółki-matki, przychodziła codziennie do mojego domu z nową dostawą ciasta i parzyła herbatę. Nie docierało do niej to, że byłam już w pełni sił. To samo było z Nathielem. Przez pierwsze dni, gdy lekarz pozwolił mi wychodzić z domu, nie odstępował mnie na krok. Miałam nawet problem z pójściem do łazienki. Gdy tam wchodziłam, podstawiał rękę, żebym nie zamknęła drzwi, po czym ze łzami boleści, starał się uśmiechać i mówić: „umyć ci plecki gąbeczką, maleńka?”. Cieszyłam się, że nie pytał o inne rzeczy związane z fizjologią człowieka. Źle by się to dla niego skończyło.
                Mimo zmartwienia innych, czułam się naprawdę dobrze. Chwile słabości były rzadkie. Przez ostatni miesiąc ani razu nie zemdlałam. Nareszcie mogłam uwolnić się od tego przeklętego stanu, podobnego do ciąży. Przecież człowiek nie może wiecznie czuć się źle. Pół demon również.
                Jakieś dziesięć minut temu udało mi się przekonać Nathiela, aby poszedł z Aurą do sklepu po makaron. Zanim się na to zgodził i uległ moim argumentom minęło sporo czasu. Nie chciał mnie zostawiać, bo bał się, że coś mi się stanie, ale… co mi się mogło stać? Przecież demony nie zaczną wskakiwać przez okno do naszego mieszkania i wołać: „o, warzywka na obiad? Chętnie się poczęstujemy!”. Poradzę sobie. Jak nie z demonami, to po prostu ze zwykłym gotowaniem. W razie czego nóż exitialis miałam w kieszeni fartuszka. Dobra kucharka zawsze ma pod ręką ostry nóż. Oczywiście nie byłam dobrą kucharką, ale ostrej broni nie można było mi odmówić.     
                – Wróciliśmy! – usłyszałam.
                Przewróciłam oczami. Co za idiota. Musiał zrobić maraton do sklepu. Przecież to niemożliwe, żeby w normalnym tempie wrócił po kilkunastu minutach do domu. Sklep nie był znowu tak blisko, na dodatek na weekendzie bywały ogromne kolejki. Zaczął wymachiwać nożem, żeby inni go przepuścili, czy wybiegł z marketu nie płacąc za makaron?
                – O, nie zapłaciłem – odezwał się niewinnie demon.
                Westchnęłam bezradnie. Dlaczego ja go tak dobrze znałam? No, tak, zapomniałam, że jesteśmy ze sobą już 7 lat. To sporo czasu. Przyzwyczaiłam się do jego dziwnych wybryków.
                Zdyszany i ucieszony Nathiel wszedł do kuchni. Z kieszeni wystawał mu makaron – przypominał teraz jakąś wymyślną broń, gotową do użycia w razie wypadku. Na rękach trzymał zadowoloną i zarumienioną Aurę, która zaczęła gaworzyć po swojemu. Wyciągnęła w moją stronę ręce.
                Zdążyłam się już przyzwyczaić do myśli, że mam córkę. I to na dodatek córkę, małego demona, który biegał po całym domu i ściągał wszystko z obrusów. Nie mogłam jej co prawda przyzwyczaić do tego, aby nazywała mnie mamą, ale to się jeszcze zmieni. Gdy nauczy się mówić, nie będzie już wołać na wszystkich wkoło: „tata”. Dla Aury wszystko było tatą. Ja, czarny kot spacerujący po chodniku, doniczka na parapecie, a nawet toaleta. Gdyby życie było proste i można by je nazwać jednym słowem...
                – No, powiedz, Aura, kto to jest? – zaszczebiotał demon, podchodząc do mnie z córką.
                – Tata! – wykrzyknęła radośnie, machając rękami w górze.
                Westchnęłam. Cóż, ważne, że mnie polubiła. Jeżeli miała już zasypiać w czyichś ramionach, najczęściej robiła to w moich.
                Przejęłam małą Aurę od Nathiela. Natychmiastowo wtuliła się w moją pierś. Widziałam zazdrosne spojrzenie Auvreya. Nie dla demona kobieca klatka piersiowa. Tylko małe dzieci miały prawo do bezkarnego macania. Oczywiście nie przez całe życie, ale role z czasem się zmieniają. Kiedyś to Aura będzie miała dzieci i zostanie matką.
                – Ubóstwia cię – stwierdził z uśmiechem demon. Podszedł do nas i pogłaskał po włosach. Poczułam się nie jak jego dziewczyna, a drugie dziecko.
                – Może i tak – powiedziałam. – Ale chyba nie wie kim dla niej jestem.
                – Zobaczysz, nauczy się w końcu. – Nathiel chrząknął i pokazał na mnie znacząco palcem. Aura spoglądała na niego zaciekawionymi, zielonymi oczkami. Zawsze uważnie obserwowała ojca, jakby lada moment miał coś wywinąć. – Aura. – zaczął z powagą. – To jest mama. Mama. Powtórz.
                Małe ¾ demona zamrugało nierozumnie oczkami. Przez moment wydawało mi się, że powtórzy to jedno słowo, bo jej ustka drgnęły w taki sposób, jakby rozważały czy to aby na pewno to, co chce powiedzieć. Nie było dla mnie zaskoczeniem, kiedy uśmiechnęła się szeroko, wprawiając swoje policzki w pyzowaty zachwyt i odpowiedziała:
                – Tata!
                Demon przewrócił oczami.
                – Ja tata, to mama – mówił powoli, pokazując palcem to na siebie, to na mnie.
                – Tata! 
                Efekt był wciąż taki sam. Mówienie tego słowa sprawiało Aurze nie małą radość. Śmiała się wesoło, jakby ktoś opowiedział jej najzabawniejszy żart na świecie. Ale przecież nie rozumiała żadnych żartów. Po prostu była radosnym dzieckiem.
                Uśmiechnęłam się i pogłaskałam ją po głowie.
                – Z czasem samo jej to przyjdzie. Dzieci to mądre istoty – powiedziałam spokojnie, niezrażona ojcowskim zainteresowaniem córki. To oczywiste, że jeżeli spędzała przez ponad rok czas wyłącznie z Nathielem to nie przestawi się nagle w matczyny tryb. Musi się do mnie przyzwyczaić. Wtedy będę mogła stanąć w hierarchii ważności na tym samym stopniu co Auvrey.
                Aura bardzo lgnęła do mężczyzn, choć wiadomo, że na pierwszym miejscu w jej sercu był ojciec. Lubiła przebywać na kolanach Sorathiela i przyglądać się uważnie papierom misyjnym, którymi obracał zgrabnie w dłoniach. Zazwyczaj mu nie przeszkadzała, ale nie raz narzekała na brak zainteresowania własną osobą i chwytała róg białej kartki do buzi, warcząc jak groźny szczeniak. Sorathiel pozostawał oczywiście chłodny. Aura lubiła również chodzić za Ethanem, który wręcz nie znosił dzieci i uciekał od niej najdalej jak mógł. Raz sięgnęła po jego kawę, leżącą na stole. Myślałam, że ją udusi, gdy wsadziła tam swoją obślinioną rękę. Na szczęście taktownie przemilczał tą sprawę i wylał kawę do zlewu. Spoza bliższych osób, które najczęściej przebywały w organizacji, Aura bardzo lubiła przesiadywać obok Arena. Zawsze gaworzyła do niego wesoło jak do przyjaciela, któremu chciała opowiedzieć co się ostatnio działo. Zapewne narzekała wtedy na własnego ojca, który nie przeczytał jej bajki na dobranoc albo dał jej za zimne mleko. Moja córka do kobiet również lgnęła, ale najbliższą jej sercu osobą zaraz po mnie była Amy. Dzieci i psy zawsze lubią najbardziej osoby, które dają im różne smakołyki.
                Nathiel szybko poddał się z nauką. Westchnął bezradnie i rozłożył ramiona w bok. Pozwolił działać upływającemu czasowi.
                Aura straciła całkowite zainteresowanie ojcem. Przez jakiś czas wpatrywała się w latającą pod sufitem muchę i wskazywała na nią palcem krzycząc z oburzeniem: tata! A potem spojrzała na mnie. Dziwne. Zazwyczaj nie wpatrywała się tak długo w moją twarz. Wyglądała tak, jakby chciała wejść we wnętrze mojej duszy i rozczytać co mnie gryzie. Uśmiechnęłam się na ten widok. Ona również. Była mądrą dziewczynką. Już teraz było widać, że inteligencją nie pójdzie w ślady ojca, o ile w ogóle można mówić o inteligencji w przypadku Nathiela.
                – Mama – usłyszałam nagle.
                Zdziwiłam się, a w następnej kolejności wzruszyłam. To jedno, kluczowe słowo miało w sobie tyle dziecięcej miłości i mądrości, że nie mogłam się nie wzruszyć.
Przytuliłam do piersi swoją córkę. Auvrey odtańczył na środku kuchni taniec zwycięstwa i wykrzyczał swoją radość sąsiadom przez okno. Potrząsnęłam tylko głową z niedowierzaniem. Pierwszy raz nie odciągałam go od tej przenikającej jego dumę radości. Oczywiście jak zawsze, gdy Aura zrobiła coś zaskakującego, zaczął targać ją za pyzate i rumiane policzki.
– Mam taką cholernie mądrą córkę! – śmiał się.
– Nie mów cholernie, bo tego też się nauczy – westchnęłam.
– Jejnie! – wykrzyczała radośnie Aura, machając rękami w górze.
Potrząsnęłam głową, ale dałam się przytulić radosnemu ojcu.
Byliśmy małą, trzyosobową i nietypową rodziną. W każdym z nas tkwiła jakaś cząstka demona, a mimo tego nie widziałam w tym niczego dziwnego. Nasze relacje były takie same jak u innych rodzin. Kochaliśmy się, spędzaliśmy tak samo czas (odejmując od tego wymachiwanie nożem) i otaczali nas w miarę normalni przyjaciele (pomijając to, że większość należała do organizacji zwalczającej demony). Dobrze, nie byliśmy normalną rodziną. Nawet sąsiedzi mieli tego świadomość. Nathiel zdążył ich zainteresować swoim szaleńczym usposobieniem do życia. Nastolatki z okolicznych domów przyzwyczaiły się nawet do tego, że zawsze o tej samej godzinie wchodził do kuchni, spoglądał w okno i przeciągał się jak model, świecąc gołą klatką piersiową. Udawał, że nie ma pojęcia o tych napalonych dziewczynkach z sąsiedztwa, ale ja doskonale wiedziałam, że te dziewczęce piski mu schlebiały. Wiem, że by mnie nie zdradził, ale Nathiel bez podrywu wszystkiego co się rusza i jest płci żeńskiej, to nie Nathiel. Chwilami bałam się o to, że ktoś posądzi go o bycie pedofilem, przecież nikt go nie znał na tyle, by wiedzieć iż jest po prostu bezwstydny. Mało na świecie było takich ludzi (bo nie mówię już o demonach) jak on. To specyficzna osoba do której tylko nieliczni potrafili się przyzwyczaić.
Gdy tak staliśmy przytuleni do siebie, rozległ się dzwonek do drzwi. Zdziwiłam się, bo nie oczekiwaliśmy dzisiaj żadnych gości. No, chyba, że to kolejny sąsiad z pretensjami o to, że Nathiel świeci gołą klatą w oknie i jego córka nie może skupić się na nauce.
– Ja to załatwię – powiedział Auvrey, chichocząc się zabójczo. Najwyraźniej miał taką samą myśl jak ja. Dla lepszego efektu ściągnął koszulkę i rzucił nią na oparcie krzesła.
Przewróciłam oczami, ale pozwoliłam mu na otworzenie drzwi. Ja wciąż miałam na rękach Aurę, która zdawała się powoli usypiać. Pocałowałam ją w czoło. Wiedziałam, że jeszcze chwila i odpłynie do krainy snów. Moja córka lubiła spać, nieważne o jakiej porze dnia i w jakim miejscu. Raz usnęła na dywaniku w łazience, raz upchnęła się w szafie i otuliła koszulą Nathiela, innym razem znaleźliśmy ją pod łóżkiem. Trudno było nadążyć za Aurą. Wystarczyło spuścić ją z oczu na sekundę, a ona albo broiła, albo znikała w dziwnych miejscach. Na dodatek spała kamiennym snem i żadne nawoływanie jej niczego nie dawało. Na szczęście teraz usnęła w moich ramionach. Stąd już niedaleka droga do wygodnego kojca i jej ulubionego pluszaka.
Położyłam ją do łóżeczka w dziecięcym pokoju i przykryłam kocykiem. Dziś mimo lata, pogoda nie sprzyjała, można powiedzieć, że było nawet chłodno. Wiedziałam, że to raczej mało prawdopodobne, aby Aura się przeziębiła, ale przezorny zawsze ubezpieczony.
Spojrzałam z góry na urocze,  lekko rozwarte, malinowe ustka. Spod nich wyłaniały się dwa, wiewiórcze ząbki. Policzki miała typowo dziecięce – okrągłe i pyzowate, zarumienione. Małe rzęski okalały zamknięte, blade powieki. Bladość to jedna z cech, które odziedziczyła po mnie. Może Nathiel nie był mulatem, ale pomiędzy jego, a moją karnacją była wielka przepaść, dlatego łatwo było zgadnąć po kim cerę miała Aura. Była ładną dziewczynką. Trudno było nazwać ją brzydką, skoro ogólny wygląd odziedziczyła po ojcu.
Z oddali usłyszałam znajome głosy. Dzisiaj były jednak mniej radosne niż zwykle. Miałam przedziwne wrażenie, że coś się stało. La bonne fee naprawdę rzadko nas odwiedzały ostatnimi czasy. Musiały być czymś zajęte. Miałam złe przeczucia.
Zamknęłam okno w pokoju Aury i rzuciłam jej ostatnie, matczyne spojrzenie. Właśnie wtuliła drobny, zadarty nosek w misia. Mieliśmy spokój na kolejne, dwie godziny. Teraz czas „zmierzyć” się z obecnością la bonne fee. Już w progu pokoju słyszałam narzekania Nathiela, który nigdy nie był zbytnio gościnny, nawet, jeżeli chodziło o sojuszników. Postanowiłam wkroczyć do akcji, bo nigdy nie dowiemy się o co może chodzić.
– Nie akceptuję wiedźm w moim mieszkaniu – usłyszałam oburzony głos Nathiela.
– Nie akceptujemy demonów twojego pokroju na świecie – burknęła Alex, która miała tendencje do kłócenia się z Auvreyem. To chyba jedyna osoba, która tak płomiennie na niego reagowała. Chyba jeszcze nie wiedziała, że lepiej z nim nie wchodzić w dyskusję. Kiedyś sprowadzi ją do swojego poziomu intelektualnego.
– Coś się stało? – postanowiłam przerwać kłótnię, zanim rozpoczęła się na dobre.
– Tak – przyznała Martha. O dziwo nie patrzyła się na mnie. Spoglądała w nagą pierś Nathiela, wcale się z tym nie kryjąc. Czy nie miała przypadkiem na policzkach lekko różowych plam? No, tak. Zapomniałam, że w trakcie mojej ciąży obserwowała go w galerii handlowej. Czy można było ją już nazwać psychofanką? Czy tylko obserwatorką?
– Musimy porozmawiać – odezwała się Madlene. Uśmiechnęła się niewinnie. Doskonale znałam ten wyraz twarzy.
Kiwnęłam tylko głową i zaprosiłam la bonne fee do salonu. Przyjrzałam się każdej z osobna. Żadna z nich nie miała zadowolonej miny, zupełnie, jakby coś się stało. Na najbardziej niepewną i przestraszoną wyglądała Patricia. Jako typowy obserwator środowiska zauważyłam jeszcze jedną, dziwną rzecz. Miała na szyi ranę zadaną nożem. Ktoś je zaatakował?
Zanim o cokolwiek spytałam, poczekałam, aż usiądą na sofie. Oczywiście z grzeczności spytałam czy nie chcą herbaty, ale odpowiedziały, że spieszy im się na spotkanie. Nie nalegałam. Czekałam na to aż zaczną mówić. Chyba żadna z nich nie chciała przejąć roli mówczyni. Spoglądały na siebie ukradkiem ze znaczącymi minami. Nathiel, który siedział obok mnie prychnął.
– Głos wam odjęło? – spytał. – Po co żeście tu przylazły?
O dziwo Alex milczała. Najwyraźniej sprawa wymagała ogromnej powagi. Madlene szturchnęła łokciem zestresowaną Patricię. Reszta również spojrzała na nią znacząco. Tłumaczenie padło na najmłodszą z czarodziejek. Westchnęła bezradnie.
– Nathiel – zaczęła niepewnie. – Bo widzisz, jest coś o czym muszę ci powiedzieć.
– Zakochałaś się we mnie? – Auvrey uniósł brew do góry. Miałam ochotę walnąć go w tył głowy. – Mówiłem już, że jestem zajęty.
– Zamknij się i słuchaj uważnie, przeklęty demonie, bo ta sprawa dotyczy ciebie – syknęła Alex przez zęby. Widziałam jak zaciska pięści. Z trudem powstrzymywała się od tego, aby nie wstać i nie przywalić mu piorunem. Otoczenie zdawało się zachmurzyć, zupełnie jak podczas burzy. To zwiastowało nadchodzące pioruny. Spokojna jak zawsze Martha szturchnęła swoją przyjaciółkę i spojrzała na nią karcąco. Otoczenie powróciło do poprzedniego stanu.
– No, dobra, czego?
Nathiel pokazywał, że jest już znudzony tą rozmową. Najgorsza i najrzadsza postawa Auvreya, jaka mogła istnieć. Ignorancka. Irytowała nie jedną osobę.
– To dziwnie zabrzmi – zaczęła na nowo Patricia, zawieszając wzrok na wazonie z kwiatami. – Ale... pomogłam twojemu bratu – nareszcie wyrzuciła to z siebie.
Nie bardzo rozumiałam o co chodzi, podobnie jak Nathiel. Spojrzeliśmy po sobie – on lekko zdezorientowany, ja lekko zdziwiona. Auvrey dużo opowiadał mi o swoim starszym bracie, wiele mu ponoć zawdzięczał. Był jego nauczycielem i osobą, z którą najczęściej się bawił. Niestety, cała jego rodzina zginęła z rąk Vaila Auvreya. Przecież to niemożliwe, żeby Soriel żył, skoro sam Nathiel widział go martwego.
– Co ty pieprzysz? – spytał z prychnięciem demon. Widziałam, ze mimo ogólnej ignorancji, jego mięśnie się napięły.
– To prawda – dodała Madlene z powagą. – Wszystkie go widziałyśmy.
– Pogrzało was?
Auvrey stał się nagle chłodny. Nie lubił, gdy ktoś żartował z jego rodziny, ale… jeżeli to prawda? Jeżeli jego brat naprawdę żył? Powinien być chyba szczęśliwy. La bonne fee nie kłamią. Musiały go naprawdę widzieć.
Zanim Nathiel zaczął krzyczeć i wyzywać naszych gości, chwyciłam go za rękę i posłałam mu karcące spojrzenie. Oparł się o sofę i spojrzał urażony na czarodziejki. Poprosił grzecznie o to, aby mu wyjaśniły sprawę. Najpierw Patricia opowiedziała nam pokrótce o tym jak uratowała demona zemdlałego w lesie i o tym, co działo się, gdy z nią mieszkał. Potem nadmieniła, że nie było go cały rok i ponownie spotkali się na festynie. Podkreśliła przy okazji to, że zachowywał się w niepokojący sposób. Później historię kontynuowała reszta la bonne fee. Opowiedziały nam o tym, jak Soriel zaatakował Patricię i wyciągnął z nich informacje na temat ich sojuszu.
– Naprawdę nie chciałam zdradzać cennych informacji, ale… zabiłby Pat – odezwała się skruszonym głosem Madlene. Pochyliła głowę w dół, jakby oczekiwała na karę. – Przepraszam.
– A ja przepraszam za to, że od razu nie powiedziałam wam o Sorielu – dodała młodsza czarodziejka.
To co usłyszałam było dla mnie niepojęte. Soriel Auvrey, starszy brat Nathiela naprawdę żył. I na dodatek z woli ojca stał się naszym wrogiem. Początkowo myślałam, że to być może tylko jakiś przypadkowy demon, który się pod niego podszywa, ale przecież sama Patricia przyuważyła, że między braćmi Auvrey jest wielkie podobieństwo. To musiała być prawda. Nie mogłam im nie wierzyć, skoro uratowały mi życie. Poza tym to nasze sojuszniczki.
Podczas długiej ciszy wszystkie spoglądałyśmy w twarz Nathiela, która nie zmieniła swojego wyrazu nawet przez moment. Co on o tym myślał? Był wściekły? Musiał być. Przecież to jego brat. Nie odzywał się przez te wszystkie lata, kiedy żył gdzieś obok niego i nawet się nim nie zainteresował. Udawał martwego. Na dodatek przeszedł na złą stronę. A co jeśli jego matka i siostra również żyły?
Nathiel nareszcie westchnął.
– Myślicie, że w to uwierzę? – spytał przeszywająco zimnym głosem, posyłając im groźne spojrzenie. – Widziałem, że mój brat nie żyje. Tak samo jak moja matka i siostra. Kpicie z mojej przeszłości? – prychnął.
– Myślisz, że specjalnie przyszłyśmy tutaj po to, żeby kłamać? – warknęła Alex. – Że żarty sobie stroimy?! –  Z każdym następnym zdaniem jej głos był coraz głośniejszy i bardziej nerwowy. – Twój brat żyje, kretynie i chciał zabić jedną z nas! W dupie ciebie miał przez całe życie! I wcale mu się nie dziwię.
Auvrey wyglądał na zdenerwowanego. Podniósł się z siedzenia i posłał każdej czarodziejce złowrogie spojrzenie. Jego usta wykrzywiały się z obrzydzeniem, jakby patrzył na potwory, a nie ludzi. Co to za dziwna postawa? Myślałam, że już wszystko o nim wiem, a jednak potrafił zaskoczyć. Nie śmiałam go nawet chwycić za rękę. Czekałam na to, co zrobi. Nikt z nas nie spodziewał się, że po prostu skieruje się w stronę drzwi wyjściowych. Na do widzenia zaskoczył nas swoją elokwencją:
– Pieprzcie się.
Drzwi zamknęły się z trzaskiem. Nastąpiła długa cisza.
Nie wiedziałam co powiedzieć. To, że Soriel istniał było dla mnie zaskoczeniem. Może sam Nathiel był tak zdziwiony, że odrzucał od siebie tą myśl? Może chciał pobyć sam na sam, żeby to przemyśleć? Gorzej, jeżeli wierzył tylko temu, co kiedyś zobaczył. A mianowicie, że cała jego rodzina nie żyła. Zapewne starał się wyjaśnić własnej osobie to nieracjonalne zajście o którym opowiedziały mu la bonne fee. Znając jego myśli, na pewno musiał w tym momencie wyobrazić sobie klona własnego brata albo kogoś bardzo podobnego do siebie o tym samym imieniu co jego brat. Oszukiwanie samego siebie to jednak niezbyt dobre rozwiązanie.
– Przepraszam za niego – mruknęłam. – Ja też miałabym problem z uwierzeniem w to, że ktoś, kto zginął na moich oczach żyje.
– Rozumiemy to. – Martha kiwnęła głową i jako pierwsza podniosła się z siedzenia. – Myślę, że powinniśmy to przedyskutować na najbliższym spotkaniu z Nox, ale bez Nathiela.
– Zgadzam się – potwierdziłam i również wstałam.
Bez słowa odprowadziłam la bonne fee do wyjścia. Nie potrzebowałyśmy więcej słów. Nie zamierzałam wypytywać ich już o nic wypytywać, wiedziałam, że w końcu sami natkniemy się na Soriela. Przecież chciał nasz adres, prawda? Na pewno w końcu spotka się z bratem. Musimy być czujni.
– Przepraszamy za najście – powiedziała Madlene, pochylając głowę w iście japońskim stylu.
– Nie ma sprawy. Zobaczymy się za kilka dni w organizacji.
Pomachałam im na do wiedzenia i zamknęłam drzwi. Miałam tylko nadzieję, że Nathiel wróci do domu na noc.

1 komentarz:

  1. Cześć :)

    Opis Patricii oglądającej serial przywiódł mi na myśl scenariusz, który ja chciałabym wcielać w życie, ale: a) spędzam zbyt wiele czasu w pracy, by po niej na spokojnie coś oglądać, b) mam na głowie studia i pisarstwo, c) moja mam dziwnie by na mnie patrzyła, gdybym siedziała pod kocykiem, jadła ulubione lody i oglądała np. Castle'a. Ale kiedyś będę siedzieć tak jak Pat! Tlko nie będę miała złamanego serca, bo najlepszy przyjaciel złamał mi serce swoją próbą mojego zabójstwa. Głównie dlatego, że nie przyjaźnię się z żadnym chłopakiem/mężczyzną.
    Soriel. Niby jet w nim coś z dawnego ja, jednak to ten chłód przebija się przez wszystkie warstwy osobowości demona i odstrasza lekko. Obawiam się go trochę.
    Lauriel takie kochane! Ta trójka jest świetna. Mała rodzinka, ale nie mogę jej nie kochać ;)
    "– Coś się stało? – postanowiłam przerwać kłótnię, zanim rozpoczęła się na dobre.
    – Tak – przyznała Martha. O dziwo nie patrzyła się na mnie. Spoglądała w nagą pierś Nathiela, wcale się z tym nie kryjąc. Czy nie miała przypadkiem na policzkach lekko różowych plam? No, tak. Zapomniałam, że w trakcie mojej ciąży obserwowała go w galerii handlowej. Czy można było ją już nazwać psychofanką? Czy tylko obserwatorką?" - obserwatorką, zdecydowanie. To tylko próba dostrzeżenia w klacie Nathiela czegoś, co przestałoby czynić go idealnym. Nic nie znaleziono, więc... stalkowanie wciąż aktualne, w końcu nie ma takiego wagonu, którego nie można by odłączyć...
    Nathielowe "Pieprzcie się" jest świetnym podsumowaniem jego odczuć wobec usłyszenia nowiny. Na jego miejscu też uznałabym to za kiepski żart i wyszła z domu. Laura zachowała się jak na panią domu przystało, dała herbatę, rozmawiała, przeprosiła za partnera (chciałam napisać "męża" xD). To ona będzie teraz ostoją dla młodszego Auvreya.
    Jestem cholernie ciekawa, co będzie dalej. Liczę, że spotkanie braci nastąpi niedługo. No i chcę wiedzieć, gdzie jest Nate. Raczej nie w moim plecaku.

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń