niedziela, 8 maja 2016

[TOM 2] Rozdział 37 - "Niepoznane kłamstwo"

Wow, na weekendzie udało mi się nadrobić dwa rozdziały wprzód, dzisiaj zamierzam napisać trzeci. W sumie wiele nie mam do dodania. Mamy Sorcię, mamy Mad vs. Soriel i spotkanie Laury z Sorielem. Można powiedzieć, że rozdział taki... sorielowy.

Nie mogłam się powstrzymać. Vail Auvrey bardzo. Znalezione
w gazetce w empiku >D
***
                – Muszę ściąć włosy.
                Stojąca przy lustrze Patricia przyglądała się uważnie kosmykowi złocistych włosów, tonącego w świetle sztucznej lampy. Gdyby mogła to sama zabawiłaby się we fryzjera, ale niestety trudno było ściąć własne włosy, kiedy nie widziało się tyłu. Zawsze może poprosić o to którąś z dziewczyn. Byle nie Madlene. Ilekroć sama próbowała zabrać się za swoje włosy, zawsze kończyło się to źle. Fryzjerzy załamywali nad nią ręce, gdy musieli poprawiać katastrofę.
                Pat przeczesała złociste kosmyki szczotką. Nie spuszczała wzroku z lustra. Wyglądała dziś blado. Ostatnio nie spała zbyt dobrze. Nie mogła zasnąć, bo cały czas myślała o tym jak pomóc Sorielowi. W głowie wertowała kartki grubych ksiąg, które niewiele jej pomagały. Początkowo myślała, że sama sobie z tym poradzi, ale ostatecznie powiedziała o tym Mad. Nie za bardzo wierzyła w bajeczkę Auvreya, ale ostatecznie obiecała jej pomóc, włączyła w to nawet swoją mamę, posiadającą ogromną bibliotekę magiczną.
                Tydzień poszukiwań nic nie dał. Każdy, komu mówiła o miksturze niepozwalającej uciec od sił wyższych, które ją podały, dziwił się, że coś takiego może w ogóle istnieć. Zahaczyła nawet o nauczycieli magii, których spotkała na swojej młodzieńczej drodze, ale i oni trzęśli głowami z niedowierzaniem. Patricia wmawiała sobie, że to musi być jakiś nowy wymysł wiedźm. Przecież były daleko przed nimi w czarowaniu. Zakazana magia to ich domena, a taka mikstura z pewnością nie należy do powszechnych i legalnych. Nie chciała do siebie dopuszczać myśli, że Soriel kłamał. Przecież jego twarz wyglądała tak prawdziwie! A jego słowa? „Zawsze będę po twojej stronie” nie miało w sobie ani odrobiny fałszu! Na samo wspomnienie tych słów, jej policzki zaróżowiły się lekko.
                – Hej, maleńka – usłyszała za plecami. Nie powstrzymała się od okrzyku przerażenia i chociaż wiedziała kto przebywał z nią w łazience, z przyzwyczajenia rzuciła go tym, co miała pod ręką, czyli szczotką do włosów.
                Soriel, który siedział w wannie – na szczęście w ciuchach – chwycił zgrabnie przedmiot do czesania. Miał dziś na sobie czarne spodnie i białą koszulkę z napisem: „Do you wanna fuck?”. Czy on coś sugerował? Chyba wybrał niewłaściwy dzień i niewłaściwy ubiór na odwiedziny. No, chyba, że zaraz po nich zamierzał iść do klubu się zabawić. To jednoznacznie określiłoby jego niecne zamiary. Zapewne jego gorące dziewczynki się za nim stęskniły.
                Młody Auvrey trzymał w ręku kaczkę do kąpieli. Ze skrzyżowanymi na wannie nogami i łokciem luzacko wspartym o jej róg, wyglądał jak młody Bóg. Zgadzał się nawet uśmiech – iście królewski, dumny, zabójczy. Brakowało mu tylko złotej korony na głowie.
– Prawie zawału dostałam! – pisnęła oburzona Pat, tupiąc nogą jak mała dziewczynka.
                Soriel nie odpowiedział na tą kwestię. Oglądając szczotkę, którą został zaatakowany, wyraźnie się nachmurzył. Patricia nie miała pojęcia dlaczego przykłada ją do swoich przydługich, czarnych włosów.
                – Chyba nie jest mi do twarzy w blondzie – zachichotał chłopak. Jeden włos opadł mu na ramię. Chwycił za niego i pokazał Patricii z cwanym uśmiechem. – Mam twoje DNA. Mogę stworzyć stado małych Patricii – powiedział, a potem zrobił krótką przerwę w mowie. – Albo nie. Nie przeżyłbym rzucających mnie zewsząd różnymi przedmiotami i lodowymi kartami dziewczynek. Wystarczy mi jedna. – Demon puścił uwodzicielskie oczko swojej małej przyjaciółce.
                Dziewczyna westchnęła i pokręciła głową z pobłażaniem, było to jednak bardziej teatralne zagranie. W głębi duszy miała ochotę się śmiać.
                Minął zaledwie tydzień, a Soriel z mrocznego typa bez uczuć znów przeobraził się w tego bezwstydnego podrywacza sprzed roku. Zdecydowanie wolała tą wersję demona. Bo choć nieustannie ją irytował, to jednak tą jego postać polubiła najbardziej. Chłód jakim ją obdarzał, gdy spotkała go długim czasie był przerażający.
                – Jakiś ty śmieszny – zironizowała, podchodząc do niespodziewanego gościa. Z rąk wyrwała mu kaczuszkę do kąpieli. – Zostaw Eustachego.
– Twoja kaczka to Eustachy? – spytał rozbawiony demon. – Brzmi gustownie.
– To po dziadku!
– Twój dziadek miał fetysz na kaczki? – Soriel uniósł znacząco brew do góry.
– Nie, ale lubił je zabijać. Demonów zresztą też nie trawił.
– Mam nadzieję, że nie żyje.
– Tak, ale gdyby tu był, zapewne goniłby cię ze strzelbą. – Dziewczyna uśmiechnęła się delikatnie i odstawiła kaczuszkę na honorowe miejsce, w prawym rogu wanny – Soriel zdążył z niej wyjść. Otrzepał swoje nieskazitelnie czyste spodnie, jakby wpadł przed chwilą w siedlisko kurzu. Może był leniwy i nienawidził sprzątać, ale nie tyczyło się to jego ubioru. Patricia miała wrażenie, że za każdym razem ubrany raz ciuch wyrzuca do śmieci i kupuje następny. Ani razu nie widziała go w tej samej koszulce. No, tak, demon-podrywacz musiał robić wrażenie na gorących dziewczynach z klubu.
– Co tu robisz? – spytała podejrzliwie.
– Przyszedłem się wykąpać i zjeść coś. Co dziś na obiad? – Uśmiech demona wydawał się podejrzliwie uroczy. Można by go w tym momencie przyrównać do słodkiego szczeniaka, który próbuje oczami przekonać do podrzucenia mu ochłapów dobrego mięska.
– Żartujesz sobie? – Patricia wsparła się na biodrach i prychnęła znacząco.
– Ależ skąd. Obiecałaś mi, że będziesz mnie karmić i podzielisz się wanną.
Rozchichotana jak mała dziewczynka demon, wyskoczył z łazienki. Luzackim krokiem przemierzał skrzypiące schody domu młodej la bonne fee. Gospodyni pobiegła za nim.
– Myślałam, że to żart! – oburzyła się.
Soriel spojrzał na nią przez ramię i obdarzył seksownym uśmiechem.
– Ja nigdy nie żartuję, maleńka.
Pat zacisnęła pięść. Miała ochotę przywalić temu gburowi prosto w nos.
– Czekaj aż dostaniesz rachunki za gaz i wodę! Nie wypłacisz się do końca dni!
– Wynagrodzę ci to w dzieciach, zajączku.
– Zamknij się, debilu!
Młodego Auvreya bawiły piski dziewczyny. Uwielbiał ją irytować odkąd tylko ją poznał. To jedna z niewielu osób, która traktowała go jak matka. Nie rób tego, nie rób tamtego, za dużo tracisz wody, tego nie możesz zjeść, Soriel, jesteś niegrzeczny! Może dlatego tak do niej lgnął? Jego dziecięca przeszłość przywoływała obraz wysokiej, czarnowłosej kobiety o łagodnym uśmiechu i wypłowiałych, szmaragdowych oczach. Sąsiedzi zawsze porównywali do niej Nathiela, choć jego zdaniem obydwoje mieli więcej wspólnego z ojcem. Zarówno ich wygląd jak i charakter mogły równać się z Vailem Auvreyem. Gdyby przebywali całe swoje życie w Reverentii, zapewne niczym by się nie różnili od ojca. On sam dostał już tego namiastkę. Przez cały rok, kiedy siedział w lochach demonicznego świata, miał ochotę kogoś zabić, a kiedy w końcu go wypuścili, pozbawił życia co najmniej piątki niewinnych ludzi, wyżerając ich cenną energię potencjalną. Dopiero po jakimś czasie, gdy tu przebywał, jego dusza się uspokoiła. Już nie zachowywał się jak dzikie zwierze, pragnące rozszarpać spacerujących przechodniów. Powoli wracał do siebie. Jednak musiał pamiętać o tym, że dopóki był pod władzą ojca, nie wróci w pełni do swojej starej postaci. Mógł przebywać w świecie ludzi, ale musiał też przebywać w Reverentii. Przez to czuł się rozchwiany emocjonalnie. W jednej chwili miał ochotę zrobić komuś krzywdę, w drugiej znów podrywał przechodzące obok niego dziewczyny. Taki stan rzeczy może doprowadzić demona do szaleństwa.
Soriel wszedł do kuchni. Pierwsze co zrobił to skierował się do lodówki. To prawda, że czuł się u Patricii jak u siebie w domu. Tylko tu miał namiastkę przeszłości spędzonej ze szczęśliwą rodziną. Przypadkowe noce z przypadkowymi kobietami w ich małych lub większych mieszkaniach wcale go nie ciekawiły. Do tego miejsca był już przyzwyczajony. Było w nim coś ciepłego i dobrego.
Wyjął z lodówki karton mleka i wypił co najmniej połowę jego zawartości. Wiedział, że zaraz matczyna imitacja głosu po jego prawej zacznie prawić mu morały.
– W tym domu nie pije się z butelki! Naucz się nalewać mleka do szklanki!
– Boisz się, że czymś się zarazisz? – spytał Soriel, ocierając białe wąsiki od mleka. Spojrzał na swoją małą przyjaciółkę z góry.
– Głupotą chyba.
– Też można – zaśmiał się dźwięcznie. Bardzo szybko zmienił temat na taki, który bardziej go interesował. – To co na obiad?
– Chleb z kromką – warknęła dziewczyna, uderzając swojego kolegę piąstką w żebra. Nie był to zbyt mocny cios, w końcu nie chciała zrobić mu krzywdy. Chciała tylko pokazać, żeby nie pozwalał sobie na za dużo, bo źle skończy. Chyba nie chce powtórki z lodowej bitwy?
– Iście studenckie zestawienie – zachichotał w odpowiedzi, masując teatralnie swoje żebra.
– Zrobię obiad jak pomożesz mi z włosami.
Demon uniósł brew do góry.
– Mam cię ogolić na łyso? Pasowałoby ci!
– Nie! Masz mi podciąć końcówki, baranie!
Patricia nie miała pojęcia dlaczego go o to prosiła. Przecież mógł jej ściąć włosy tak samo jak nieudolna fryzjerka Madlene. Z drugiej strony, wspominał kiedyś, że nigdy nie chodzi do fryzjera, bo sam podcina sobie włosy. Nie wyglądało to źle. Musiał mieć wprawę przynajmniej w pozbywaniu się niesfornych końcówek.
– Dobra, nie chwaląc się to pracowałem kiedyś jako fryzjer za rogiem. – Auvrey odgarnął seksownym, powolnym ruchem krucze włosy w tył. Patricia przewróciła na ten widok oczami. Czy on musiał starać się ją poderwać przynajmniej dwadzieścia razy podczas ich spotkania? – Widzisz te czarne, lśniące włosy?
– Serio? – zakpiła dziewczyna, zakładając ręce na piersi.
– Nie. Ale mogę spróbować, tylko potem nie płacz. – Chłopak wzruszył obojętnie ramionami.
Panna Finch bez słowa poszła poszukać nożyczek. Ostatnim razem widziała je w szufladzie w kuchni. Niestety, musiała ich użyć do czegoś innego. Przez kolejne pięć minut krążyła po domu, ale niestety ich nie znalazła. Poddała się i wróciła do Soriela.
– Nie mam nożyczek – westchnęła.
– Siadaj.
To ją zdziwiło. Czyżby demon nosił przy sobie zawsze nożyczki? Nie, to absurdalne. A może chce jej zrobić krzywdę? Na przykład poderżnąć jej nimi gardło? Może to dlatego nie mogła ich znaleźć?
Niepewnie przysiadła na krześle. Ręce złożyła na kolanach jak grzeczna dziewczynka, a plecy wyprostowała, jakby miała pod koszulką kij od miotły. Jej mięśnie były napięte. Mogła mu ufać? Wciąż miała uraz do Auvreya po ostatnim ataku. Rana na szyi wciąż się nie zagoiła. Nieświadomie przejechała po niej palcem.
– Nie zrobię ci krzywdy, zajączku – prychnął Soriel. Zauważył ten niepewny gest. 
Z kieszeni spodni wyjął nóż. Oczywiście Patricia, która siedziała do niego tyłem nie mogła tego widzieć. Przez chwilę demon uśmiechał się jak psychopata, mający zabić bezwzględnie swoją ofiarę. Chwycił za kosmyk blond włosów i zbliżył do niego zaostrzony przedmiot. Z perspektywy osoby trzeciej musiał wyglądać jak molestator małych dziewczynek i ich włosów lub jakby chciał pozbawić głowy swoją ofiarę – właśnie ten obraz miała przed oczami Madlene, która weszła do domu przyjaciółki bez pukania. Chciała zrobić jej niespodziankę. Przyniosła ze sobą babeczki z nutellą, które dzisiaj zrobiła. Były jeszcze ciepłe i pachnące. Gdy stanęła w progu kuchni mało nie dostawała zawału. Pudełko z zawartością smacznych wypieków upadło na podłogę. Stała jak sparaliżowana i rozdziawiała buzię.
– Co on ci robi?! – wrzasnęła na cały dom. 
Zaskoczona obecnością Madlene Pat aż podskoczyła do góry. Nie zdążyła nawet odpowiedzieć, a jej przyjaciółka już wzięła głęboki wdech i zaczęła swój zabójczy koncert. Oczywiście na nią to nie oddziaływało. Jej śpiew miał raczej uderzyć w Soriela. Auvrey był jednak sprytniejszy. Najwyraźniej przewidział to, że jedna z la bonne fee zjawi się w jej domu. Założył na uszy czarne słuchawki i zaczął kiwać głową w rytm muzyki, przycinając nożem końcówki włosów Patricii.
Mad wydawała się być oburzona. Nadmuchała poliki.
– Co on ci robi?! – spytała raz jeszcze nerwowo. Często miała tendencje do wydzierania się z byle powodu. I pomyśleć, że gdy śpiewała robiła to raczej w delikatny sposób. Na co dzień umiała przecież krzyczeć.
– Eee… obcina włosy? – raczej spytała niż odpowiedziała Pat. Czuła się niepewna wobec tej śmiesznej sytuacji.
Madlene włączyła tryb panikarza. Zaczęła rozglądać się po kuchni za jakimś narzędziem zbrodni, którym będzie mogła zatłuc demona. Kręciła się w jedną, to w drugą stronę, nie mogąc ustać w jednym miejscu. Miała minę, jakby za chwilę miała zemdleć, bo natężenie stresu było zbyt wielkie.
– On ci zrobi krzywdę! – piszczała.
Młodsza la bonne fee westchnęła bezradnie i pokręciła głową. Wiedziała, że teraz jej nie uspokoi. Musi poczekać aż sama ochłonie.
– Wiem!
Mad pobiegła do schowka i wyjęła z niego miotłę. Pat chciała ostrzec Soriela, ale przecież miał na uszach słuchawki, tak więc nie przejmował się otoczeniem. Zanim zdołała go szturchnąć, Madlene zdzieliła go miotłą po głowie. To przesądziło o wojnie, która miała się rozpętać lada moment.
                Zbulwersowany Auvrey rzucił się na niebieskooką dziewczynę z nożem. Mad walecznie operowała kijem, broniąc się przed nim. Patricia przyglądała się tej scenie bezradnie. Czy tylko jej przypominało to jakąś komediową walkę? Miotła i nóż. Demon i czarodziejka. Łączy ich tylko nienawiść. Niezły komediodramat. Próbowała ich jakoś rozdzielić, ostrzegała, że za chwilę wkroczy do akcji, ale to nie pomagało. Walczyli jak dwójka odwiecznych wrogów, nieinteresujących się światem zewnętrznym. Liczyła się tylko nienawiść, która zmusiła ich do bitwy.
Pat jęknęła bezradnie. Nic nie mogła na to poradzić. Wejście w sam środek walki mogłoby się dla niej źle skończyć. Wyglądało jednak na to, że za chwilę wszystko ucichnie.
Madlene sięgnęła kijem od miotły po słuchawki Soriela i ściągnęła je, wyrzucając gdzieś za siebie. Dłużej nie czekając, wznowiła swój morderczy koncert. Auvrey opuścił nóż na podłogę i zatkał dłońmi uszy. Skrzywił się wyraźnie. Musiał naprawdę wkurzyć Mad, skoro użyła starożytnego śpiewu. Zazwyczaj robiła to tylko w krytycznych sytuacjach. Patricia nie była w stanie odgadnąć jaki efekt chce osiągnąć, wiedziała tylko tyle, że Soriel cierpi. Moc Madlene powaliła go na kolana.
– Nie fałszuj tak! – wykrzyknął zdenerwowany. Może zrobił to całkowicie nieświadomie, ale tyle wystarczyło, aby śpiewająca czarodziejka umilkła. Zacisnęła usta, jakby miała się zaraz popłakać.
– Powiedział, że fałszuję – jęknęła i spojrzała ze łzami w oczach na swoją młodszą przyjaciółkę.
– Mad, z takim nastawieniem nigdy nie pokonasz wroga – powiedziała spokojnie Pat, nie przejmując się cierpiącym Auvreyem. Niech cierpi. Może odpokutuje w taki sposób swoją zdradę.
– Fałszuję – zapłakała dziewczyna, nie przejmując się słowami przyjaciółki.
– Patrz, co zrobiłeś!
Patricia spojrzała karcąco na swojego niegrzecznego gościa. Chłopak prychnął głośno i podniósł się z klęczek. Zbolałe uszy wciąż pocierał wierzchem dłoni.
– Zawsze mówię prawdę, przecież fałszowała – burknął niezadowolony.
– Mad, przecież ładnie śpiewasz – jęknęła Patricia, przyglądając się siedzącej w kącie kuchni dziewczynie, które patrzyła na nią wielkimi, smutnymi, błękitnymi oczami.
– Nie – odezwał się Soriel.
To przesądziło o kolejnym ataku. Niezrównoważona Madlene, niczym przed okresem, rzuciła się na demona z pazurami i miotłą w ręku. Wychodziło na to, że bitwa znów dojdzie do skutku, ale Patricia wkroczyła do akcji w odpowiednim momencie. Przytrzymała swoją przyjaciółkę. Miała z tym problem. Gdy Mad chciała coś osiągnąć, zawsze dążyła uparcie do celu, dlatego z trudem utrzymywała ją w tym samym miejscu, ślizgając się po posadzce. Pomogło tylko ciche: „proszę”, przy którym się uspokoiła. Teraz stała na środku kuchni, sypiąc groźnymi iskrami z oczu. Dyszała ciężko jak po przebiegniętym maratonie, który zresztą przegrała.
– Soriel, do łazienki! – rzuciła władczo Patricia, pokazując palcem na schody prowadzące do góry.
Chłopak przewrócił oczami, ale zgodnie z jej rozkazem ruszył w stronę łazienki.
– Świeży ręcznik leży na szafce! – krzyknęła jeszcze za nim.
Nie dostała odpowiedzi. Nie potrzebowała jej. Odetchnęła z ulgą, gdy usłyszała, że drzwi zamykają się za demonem. Dopiero wtedy puściła Madlene. Jej przyjaciółka spojrzała na nią z wyrzutem.
– Co on w ogóle robi w twoim domu?
– Też bym to chciała wiedzieć. – Pat westchnęła ciężko. – Zrobię ci herbatę, co? Zanim Soriel wyjdzie z łazienki minie dobra godzina, więc mamy chwilę czasu dla siebie.
Mad kiwnęła głową. Podczas gdy młodsza la bonne fee przyrządzała herbatę, ona zdążyła schować miotłę do schowka i wyłożyć na talerz babeczki. Działały w milczeniu. Wszelkie pogadanki zostawiły na chwilę, gdy będą siedzieć już przy stole. Z góry dobiegał oddźwięk lejącej się wody i głośne śpiewanie Soriela, który najprawdopodobniej założył słuchawki na uszy i wczuł się w koncert całym sobą.
– A on śmiał mówić, że to ja fałszuję? – spytała pod nosem Madlene.
Patricia zaśmiała się pod nosem. Gotową herbatę położyła na stole, tuż obok babeczek.
– Soriel to dziwny demon, ale go lubię.
Jej towarzyszka, która wgryzała się w pierwszą muffinę z nutellą, spojrzała na nią znacząco z uniesioną brwią. Z pytaniami poczekała do chwili, aż nie usiadła na krześle, naprzeciw niej.
– Czujesz coś do niego? – spytała z pełną powagą.
– Nie. – Odpowiedź Patricii była stanowcza. Nie mogła jednak ukryć lekko zaróżowionych plam na twarzy. To nie tak, że była w nim zakochana. Naprawdę lubiła go po przyjacielsku. To sam fakt rozmawianiu o miłości wywołał u niej reakcję zawstydzenia.
– Skoro tak mówisz. – Mad wzruszyła ramionami, nie ciągnąc tematu. – Zastanawia mnie dlaczego tak do ciebie lgnie. Rozumiem, że go uratowałaś i że coś pomiędzy wami powstało…
– Nie. – Kolejna odpowiedź była tak samo stanowcza. Przecież nic między nimi nie powstało. Byli po prostu znajomymi z przypadku, może nawet przyjaciółmi. Więzy, które pomiędzy nimi istniały, były bardzo kruche. Czuła, że tylko jeden niewłaściwy ruch i mogą się zerwać, nieważne kim dla siebie byli. Sytuacja byłaby inna, gdyby Soriel był ich sprzymierzeńcem, a nie wrogiem.
–…Ale nie wydaje ci się to dziwne, że mimo tego, iż jest naszym wrogiem, nie chce cię tknąć? Jesteś pewna, że jego atak na ciebie był tylko pokazowy? Że tak naprawdę nie chciał tego robić, bo mu na tobie zależy? A jeśli to jego zły plan i korzysta z twojej łatwowierności? – pytała zaniepokojona Mad.
– Przecież nie zdradzam mu żadnych tajemnic. On po prostu jest.
– A jeśli w końcu zrobi ci krzywdę?
– Nie wygląda na osobę, która chciałaby zrobić mi krzywdę. – Patricia uśmiechnęła się niewinnie.
– A mi wygląda – westchnęła bezradnie Madlene. – Zastanów się nad tym, Pat, proszę. Mógł cię zmanipulować. Przecież nikt nie powiedział, że taka mikstura istnieje, a przecież ktoś musi mieć pojęcie o takiej truciźnie, prawda? Nawet w książkach nic na jej temat nie ma. Mógł ją sobie wymyślić na potrzebę chwili.
– Ale sama mówiłaś, że wiedźmy mają o wiele bardziej rozbudowaną wiedzę na temat mikstur.
– Pat. – Madlene zabrzmiała wyjątkowo poważnie. – Za bardzo ufasz Sorielowi. Przecież to mimo wszystko demon. Zły demon. Nasz wróg.
– Ale…
Blade poliki zostały pochwycone przez dłonie starszej koleżanki, która zaczęła nimi targać na wszystkie strony. Śpiewająca czarodziejka wyglądała teraz jak matka małego dziecka, która chce w delikatny sposób ukarać swoją pociechę.
– Nie ma żadnych ale! Nie chcę, żeby coś ci się stało!
Patricia odsunęła dłonie przyjaciółki i nachmurzyła się.
– Zachowujesz się jak nadwrażliwa matka, wiesz? – odezwała się chwilę potem, masując policzki. – Jestem już dorosła i świadoma konsekwencji jakie niesie ze sobą znajomość z demonem. Podejmuję się wyzwania, bo wiem, że każdemu trzeba dać szansę. – powiedziała poważnym głosem. Widziała, że Madlene chce otworzyć buzię i odparować, ale szybko dodała: – Mam pomysł! Rozłóżmy karty!
Wiedziała, że to pozwoli częściowo odwieść przyjaciółkę od głównego tematu. Czasem wystarczyło słowo, żeby zapomniała o tym, co właśnie miała powiedzieć. Poza tym karty to bardzo czuły temat. Prawie wszystkie problemy oddawała w ich nieistniejące ręce. To śmieszne, ale czasem nawet pytała je o pokój na świecie czy też ile będzie miała w przyszłości dzieci. Miała na ich punkcie obsesje.
– No, dobrze – westchnęła Mad. Karty zawsze nosiła przy sobie. Były zbyt wielkie, aby można było schować je do kieszeni, na szczęście plecak w kolorowe motylki był dosyć pojemny. Już po chwili, zgrabnym ruchem dłoni zaczęła układać je na stole. Patricia kompletnie się na tym nie znała. Wiedziała tylko tyle, że Madlene używała różnych układów kart, które ponoć mogły znaczyć co innego. Zgrabnie nimi operowała, jakby zajmowała się tym już w brzuchu matki. Jej mimika twarzy zmieniała się z każdą kolejną kartą. Raz zdawała się być zdziwiona, innym razem zirytowana, jeszcze kiedy indziej wzdychała bezradnie i trzęsła głową. Patricia chciała się wreszcie dowiedzieć o co chodzi.
– I? – spytała zniecierpliwiona. 
– Na pewno widzę walkę ze złem, co było oczywiście nieuniknione. – Madlene nie odrywała oczu od kart. Wciąż je przekładała między sobą. – Mag w zestawieniu z księżycem – mruknęła do siebie. Kosmyk brązowych włosów nawinęła w zamyśleniu na palca. – To by oznaczało kłamstwa i zawód. Księżyc to karta fantazji, co charakteryzuje złudność myśli i oczekiwań, a mag to ktoś, kto czaruje, a więc kłamie. To by się zgadzało – westchnęła. Chwyciła w dłonie następne dwie karty. – Coraz gorzej. Cesarz z diabłem. Niebezpieczny człowiek, może nawet sadysta. No i ostatecznie – dziewczyna przerwała i chwyciła ostatnią z kart.
– Wieża – odezwała się Pat. – Pamiętam, że oznacza nieszczęście, prawda? – spytała i spojrzała niepewnie na przyjaciółkę.
– Tak. Gdy położę wieżę według mojego rozkładu, połączy się z diabłem, a to najgorsze z możliwych zestawień.
– Śmierć?
Madlene milczała przez dłuższą chwilę, uciekając od odpowiedzi.
– To było pytanie o Soriela – mruknęła tylko.
– Umrze?! – Patricia prawie krzyknęła.
– Skąd mam wiedzieć? Nie połączyło się to z żadną konkretną osobą, a więc nie wiem czy mowa o nim. Może umrze ktoś z jego otoczenia – westchnęła. – Zresztą nieważne. Sama widzisz, że karty przepowiadają same kłamstwa i zdrady. – Dziewczyna spojrzała z powagą na swoją przyjaciółkę, choć doskonale wiedziała, że jej nie uwierzy. Przecież karty nie zawsze musiały mówić prawdę.
– Zajmę się w tym domu – dodała szybko Madlene, nim Patricia w ogóle otworzyła buzię. Czarne "kartoniki" oblegane przez czerwone floratury, obwiązała wstążeczką i schowała do plecaka. Chwilę potem do kuchni wszedł niepodejrzewający niczego Soriel. Wyrobił się szybciej niż myślały. Stał na kafelkach z obwiązanym wokół bioder ręcznikiem i z nagą piersią, po której spływały krople wody. Również jego włosy w nieładzie były mokre. Pod jego stopami utworzyła się kałuża. Kiedy dziewczyny patrzyły na niego z rozdziawionymi buziami, on stał niewinnie przeczesując włosy. Wyglądał jak profesjonalny model wyrwany z okładki dla kobiet. Madlene skarciła siebie w duchu za to, że nie wzięła aparatu, a potem skarciła siebie jeszcze raz za tą absurdalną myśl. Przecież to demon! Nieważne, że seksowny demon!
– Suszarka? – odezwał się Auvrey, przerywając długą ciszę, wywołującą rumieńce na twarzy dziewcząt.
Zdezorientowane la bonne fee wskazały palcami w zupełnie odwrotne do siebie strony. Soriel zaśmiał się dźwięcznie na ich zgodność. Dobrze wiedział, że to on wywołał taką reakcję. Był świadomy swojego uroku.
– Dobrze wiedzieć – powiedział, wzruszając ramionami.
– To ja ci przyniosę! – odezwała się Patricia. Zerwała się z krzesła, mało go nie wywracając. Zanim ktokolwiek coś powiedział, ona biegła już po schodach do góry. Było tylko słychać jak się potyka i klnie na drewnianych wrogów jej stóp. Madlene i Soriel zostali w kuchni sami. To nie wróżyło niczego dobrego – pomyślała Mad. Posłała demonowi złowrogie spojrzenie znad przymrużonych powiek. Auvrey w ogóle się tym nie przejął. Spoglądał na nią z góry, zadzierając wyosko głowę. Wyglądał, jakby czuł nad nią wyższość i dosadnie chciał jej to przekazać. Wcześniejsza nuta radości i piękna zniknęła gdzieś z jego twarzy. Teraz znów wyglądał jak chłodna postać. Jego oczy iskrzyły się złem.
– Wiem, że kłamiesz – odezwała się szeptem Mad, nie spuszczając z niego oczu. Ręce skrzyżowała na stole, próbując opanować złość.
– Ja kłamię? – Głos Soriela brzmiał podejrzanie. Zupełnie tak, jakby wcale nie odbił ataku dziewczyny, a go po prostu potwierdził. Bezczelny uśmieszek mówił sam za siebie.
– Nie powiedziałeś jej prawdy.
– Skąd takie wnioski? – Auvrey zaśmiał się głośno, z pewną kpiną w głosie.
Madlene nie powiedziała Patricii wszystkiego co rozczytała z kart. Nie była jeszcze pewna tego, co w nich widziała, chciała to dokładniej zbadać w domu. To o czym jej opowiedziała to zakończenie przedstawionej sytuacji. Mogła być tylko pewna tego, że Soriel kłamie.
– Ktoś ci coś obiecał – odezwała się. Tym razem to ona pokazała, że z niego kpi. – Dlatego jesteś po stronie departamentu. Mikstura, którą podały ci wiedźmy nie istnieje. Kogo chcesz okłamać? – prychnęła. – Jeżeli nie zmienisz zdania i wciąż będziesz po złej stronie, w końcu sam umrzesz.
Demon milczał. Jego usta wykrzywiły się z niechęcią, jakby patrzył na kogoś godnego samej nienawiści. Nie odpowiedział na tą kwestię, a więc nie odparł ataku, ani nie przyjął go na siebie. Tylko winni się tłumaczą. 
– Dzięki za przepowiednie, ale raczej się nie sprawdzi.
Ciężką atmosferę odratowała Patricia, która wprowadziła do kuchni powiew świeżej lekkości. Z uśmiechem podbiegła do chłopaka i wcisnęła mu do rąk suszarkę.
– Dzięki – odpowiedział niechętnie demon. Zaczął kierować się w stronę schodów, posyłając swojej uprzedniej rozmówczyni złowrogie spojrzenie. Chwilę potem zniknął za rogiem. Madlene odetchnęła z ulgą. Jej nerwy były wystawione na ciężką próbę, na szczęści w porę się opanowała.
– Coś między wami zaszło? – spytała zdezorientowana Pat.
Jej przyjaciółka uśmiechnęła się niewinnie i odpowiedziała ze stoickim spokojem:
– Ależ skąd.
Całą rozmowę z demonem postanowiła przemilczeć. To sprawa, którą sama musi zbadać. I to jak najszybciej, bo zbliżało się coś wielkiego i nieprzewidywalnego.
***
Dzisiejszy dzień nie był ani chłodny, ani gorący. Można powiedzieć, że lato było wyjątkowo łaskawe. Nareszcie mogłam wyjść na samotny spacer z córką i zająć się własnymi myślami. Nathiel na szczęście nie wiedział o tym, że gdziekolwiek wyszłam. Jeszcze co najmniej przez dwie godziny powinien być na misji za którą byłam wdzięczna Sorathielowi. Dostrzegał jak bardzo jego przyjaciel był przewrażliwiony i dla mojego świętego spokoju posłał go na obserwacje razem z Arenem, który zgłosił się jako ochotnik. Dzięki męskiemu spiskowi mogłam wypocząć. Aura może i nie była zadowolona z tego powodu, że nie było przy niej ojca – siedziała w wózeczku z nadąsaną miną – ale siedziała póki co spokojnie. Czasami, gdy zainteresował ją jakiś motyl, wskazywała na niego palcem i oczekiwała ode mnie atencji. Zwracała też uwagę na psy i inne małe dzieci. Jak każdy dorastający malec była zainteresowana otaczającym ją światem, który powoli poznawała.
– Mama! – krzyknęła już czwarty raz dzisiejszego dnia i wskazała palcem na dziewczynę o nietypowym kolorze włosów. Aura nie była fanką różu, ale z jakiegoś powodu ten kolor ją przyciągnął.
– Tak, widzę – powiedziałam. – Niewolno pokazywać palcem na nieznajomych, Aura. – Mówiąc to uklęknęłam przed wózkiem i zamknęłam w delikatnym uścisku jej niesforne rączki. Spojrzała na mnie z pewnym wyrzutem, mrucząc coś do siebie w dziecięcym języku.
– Czyżby podobał ci się różowy kolor? – zapytałam, ignorując jej oburzenie. – Taki o? – dodałam, podnosząc jej miśka do góry. To wystarczyło, żeby Aura zaczęła się uśmiechać. Cała złość uciekła, kiedy mogła przytulić swojego ulubionego pluszaka. Powiedzmy, że na jakiś czas miałam spokój.
Przeszłam obojętnie obok nastolatki z włosami w kolorze jasnego różu, nie zwracając uwagi na to co robi. Moja córka również nie była nią zainteresowana – teraz ważniejszy był miś. Nie spodziewałam się, że mój spokojny spacer zostanie przerwany przez ulotkę, która wyląduje przed moim nosem.
– Zapraszamy na wielki bal już w tą sobotę! – Przesłodzony, wysoki głos wdarł się do moich uszu szturmem. Skrzywiłam się. Ta dziewczyna chyba nie ma pojęcia jak bardzo wkurzającą ma tonację głosu.
Westchnęłam i chwyciłam za niechcianą ulotkę, aby dała mi już święty spokój.
– Zapewniam, że zabawa będzie przednia – dodała szeptem, nachylając się tuż nad moim uchem. Przeszły mnie ciarki. Która normalna nastolatka zachowywała się tak jak ona? Była za bardzo otwarta, wręcz nachalna. Nie obchodziły mnie żadne bale, niech się ode mnie odczepi.
– Dziękuję, nie skorzystam – burknęłam, popychając wózek dalej. Nawet nie spojrzałam na ulotkę. Ścisnęłam ją w dłoni, rozglądając się za najbliższym śmietnikiem.
– Liczymy na twoją obecność, Lauro.
Dziewczęcy, wesoły śmiech rozległ się za moimi plecami. Stanęłam w miejscu jak wryta. Czy to dziwne, że zaczęłam czuć w sercu niepokój? Nie na co dzień obce dziewczyny zwracają się do mnie po imieniu. Może jeszcze niech ktoś mi powie, że imię „Laura” idealnie pasuje do mojej osobowości i wyglądu?
Gwałtownie obróciłam się w tył, ale różowe włosy zniknęły mi z pola widzenia. Przede mną była tylko pustka i wirujące wkoło ulotki o czarnej szacie graficznej. Nie miałam wyboru jak uwolnić jedną z nich z mojej zgniecionej dłoni. Jej tytuł i zawartość pochłonęłam w mgnieniu oka. Nagłówek głosił: „Demoniczny bal na zamku królewskim”. Już wtedy wstrzymałam dech, a serce mocniej mi zabiło. Poniższe informacje napisane od myślników były tylko bzdurnymi zachętami do uczestnictwa w imprezie. Miał to byś bal maskowy, pełen drinków i smakołyków, gwarantujący piekielnie dobrą zabawę. Nie obchodziło mnie to. Już sama nazwa „demoniczny” bardzo mnie zaniepokoiła.
Aura zaczęła głośno gaworzyć, jakby kogoś dostrzegła. Zapewne kolejnego psa, którego będzie gryźć w ucho. Ulotkę schowałam do kieszeni.
– Tata! – dosłyszałam głos córki. Zazwyczaj w taki sposób Aura wołała swojego ojca. Doskonale znałam ten ton głosu. Czyżby Nathiel dowiedział się, że uciekłam do parku na spacer?
Odwróciłam się w stronę gaworzącej wesoło Aury. Przez chwilę naprawdę miałam wrażenie, że to młody Auvrey pochyla się nad wózkiem córki, szybko zmieniłam jednak zdanie, gdy się odezwał.
– Nie jestem twoim tatą, mała, jestem twoim wujkiem.
Oniemiałam i zastygłam w bezruchu. Na trawie w parku klęczał Auvrey, ale nie ten, który powinien. Czapka baseballówka zasłaniała jego twarz. Widziałam tylko przydługie i skręcone kosmyki czarnych włosów oraz wystający spod okrycia głowy uśmieszek. Pełnoprawny wuj Aury sięgnął do jej polika i połaskotał ją w taki sposób, że zaczęła się śmiać. Wspominałam już, że moja córka nie reaguje nawet na złe osobistości? W przyszłości będę jej wypominać to, że pomyliła własnego ojca z wujkiem.
– Udaną macie córkę – usłyszałam. – Bardzo podobna do mojej matki. Na pewno gdy podrośnie, będzie piękna. No, chyba, że coś pójdzie nie tak. – Szmaragdowe oko wychyliło się zza czapki i posłało mi morderczy błysk. Milczałam. Byłam tak sparaliżowana, że nie byłam nawet w stanie racjonalnie myśleć. Przecież powinnam zawrócić wózek i uciekać. Jak miałam walczyć z dzieckiem przy boku? Przecież to demon. Używał magii. Mógł mnie zniszczyć jednym ruchem dłoni.
– Powtórzę po Sapphire – zaczął chłopak, podnosząc się z trawy. Ręce schował do kieszeni.
Szmaragdowymi oczami spojrzał na mnie spod czapki. Teraz już widziałam. Między dwójką młodych Auvreyów było niesamowite podobieństwo. Nie miałam jednak czasu na dogłębne rozważania na temat twarzy brata Nathiela. – Zapraszamy na nasz pierwszy i niepowtarzalny, jedyny w swoim rodzaju demoniczny bal – powiedział wręcz teatralnym głosem, nie spuszczając ze mnie oczu. – Byłbym zapomniał. – Demon pochylił się niespodziewanie tuż nad moją twarzą. Był aż za blisko moich ust. Chciałam się odsunąć, ale z jakiegoś powodu tkwiłam w jednym miejscu. Zupełnie, jakby moje ciało odmówiło mi posłuszeństwa. Dlaczego? Czy to te przeszywające duszę szmaragdowe oczy? Przedziwnie błyszczały. – Witaj w rodzinie, Lauro. – Soriel Auvrey zakończył swoją krótką wypowiedź, zaśmiał się dźwięcznie i wyprostował. Patrzył na mnie z góry z wyższością. Nie mogłam dać się zastraszyć, przecież właśnie tego chciał, prawda?
Zgodnie z tym co mówiła Patricia na ostatnim spotkaniu w organizacji Nox bez Nathiela – obydwoje bracia Auvrey byli do siebie podobni. Nieważne, że byli demonami, w końcu demony też się między sobą różnią. Wzrostowo Soriel wygrywał, ale wygląd był porównywalny. Szmaragdowe oczy Soriela w przeciwieństwie do jego brata miały w sobie przedziwny przebłysk zła. Wyglądał trochę jak  psychopata, który lada moment rzuci się na mnie i zacznie dusić.
Kiedy ja nie mogłam się ruszyć, Aura wciąż szczebiotała wesoło, wyciągając małe rączki do góry. Modliłam się o to, aby jej nie dotykał. Chyba nie zamierzał, skoro tak uparcie wgapiał mi się w oczy. Zaraz. Patricia też o tym wspominała. Umiał czarować oczami. Równie dobrze mógłby mnie teraz uśpić i zabrać ze sobą do Reverentii.
– Przez chwilę dziwiłem się jak mój młodszy braciszek mógł wybrać kogoś tak pospolicie prostego, ale teraz już to widzę – powiedział Soriel, uśmiechając się jak wcielony diabeł. – Masz w oczach coś, co przyciąga innych. Na dodatek ten chłód, dobrze ukrywający twój strach. – Demon chwycił za kosmyk moich włosów i nawinął go sobie na palca. – Mniemam, że jeszcze się spotkamy. – Jego głos był głęboki, wręcz uwodzicielski. Różnił się od wesołego Nathiela, który próbując przybrać seksowny ton, raczej go parodiował. – Zapraszam na bal, przyszła pani Auvrey. Gwarantuję, że wszyscy będziecie się świetnie bawić.
Brat Nathiela puścił mnie, naciągnął na oczy czapkę, pstryknął palcem w czoło zaskoczonej tym gestem Aury i bez słowa ruszył przed siebie. Zaniepokojona uklęknęłam przy swojej córce. Na szczęście wszystko z nią było w porządku. Soriel i tajemnicza dziewczyna o imieniu Sapphire zniknęli. Znów byłam sama na środku parku. Wkoło latały czarne ulotki, zapowiadające demoniczny bal. Nie miałam czasu na zastanowienie. Musiałam o tym powiadomić Nox.
***

Do organizacji wpadłam z głośnym, choć niechcianym trzaskiem drzwi. Ktoś z salonu zapytał czy to Nathiel. Rzeczywiście, tylko on wchodził z takim impetem do domu. Wychodzi na to, że stanowczo za długo z nim przebywam i powoli przejmuję jego przyzwyczajenia. Ewentualnie mogę to zrzucić na adrenalinę, która gwałtownie skoczyła w moich żyłach, gdy dowiedziałam się o „demonicznym balu”.
– Jest Nathiel? – spytałam, wchodząc do salonu z Aurą na rękach. Wózek zostawiłam przed organizacją, nie przejmując się tym czy ktoś go ukradnie. Raczej mało osób w okolicy potrzebowało takich przyrządów. Mieszkali tu raczej sami starsi ludzie.
W pokoju przebywała tylko Amy. Najwyraźniej musiała sprzątać – w rękach trzymała dwa kubki po kawie. Była lekko zdziwiona.
– Nie ma – odpowiedziała. Bardzo mnie to cieszyło. Nie chciałam patrzeć jak znowu ucieka z domu i nie wraca na noc, bo dowiaduje się o czymś, czego nie może przyjąć do swojej świadomości. Spotkanie z Sorielem muszę przemilczeć. – Coś się stało, Laura?
– Tak. – Stwierdziłam, że nie ma powodu kłamać. Rzeczywiście, coś się działo i to bardzo ważnego. Potrzebowałam młodego szefa organizacji. Już. – Wezwij Sorathiela – powiedziałam zdyszana.
Moja przyjaciółka kiwnęła niepewnie głową. Oczywiście Amy nie byłaby Amy, gdyby najpierw nie posadziła mnie w trosce o moje dobro na sofie. Dziwiło mnie tylko to, że nie przywitała się z Aurą, którą wręcz ubóstwiała. Moja córka też zdawała się odczuwać powagę sytuacji. Nie szczebiotała, a rozglądała się dookoła czujnymi, zielonymi oczkami.
Nie musiałam długo czekać. Sorathiel w niedługim czasie pojawił się w salonie. Amy nie chciała nam przeszkadzać, wobec tego poszła zrobić herbatę. Zaczęliśmy dyskutować o zaistniałej sytuacji. Opowiedziałam mu wszystko ze szczegółami. O różowowłosej Sapphire, która prawdopodobnie  była demonem, choć przecież nie mogłam tego widzieć – stała za moimi plecami, podejrzenia wskazywały jednak na to, że była towarzyszką Soriela, a więc mieszkanką Reverentii. Potem opowiedziałam o Sorielu, o tym, że mnie zaczarował i o jego słowach. Na samym końcu przekazałam mu w dłonie ulotkę. Śledził ją uważnym wzrokiem w milczeniu. Nie przerywałam mu. Czekałam na jego opinię.
– Nie możemy tego tak zostawić – stwierdził pokrótce, przenosząc na mnie swoje brązowe oczy. Wyglądał na poważnego, a równocześnie spokojnego, cały Sorathiel. Chciałabym zobaczyć go kiedyś rozchwianego emocjonalnie.
– To może być pułapka – zauważyłam. – To dziwne, że Soriel osobiście zachęcił mnie do przyjścia na bal. Demony oczekują na to, że się tam zjawimy.
Gdy Amy przyniosła herbatę i usiadła obok mnie, Aura sama powędrowała do niej na czworakach. Najwyraźniej nie chciała mi teraz przeszkadzać w rozmowie. Kiwnęłam dziękująco głową w stronę swojej przyjaciółki.
– Musimy zaryzykować – westchnął Sorathiel. – Nie mamy wyboru. Przecież oprócz nas będą tam inni, zwyczajni ludzie. Jeśli pojawi się tam departament to nie skończy się dobrze.
W głębi duszy przyznawałam mu racje. Nawet, jeżeli to nie miałby być departament, to przecież demony zabiorą się odpowiednio do działania – nie odpuszczą takiej okazji. Masowe pożeranie energii potencjalnej z pewnością nastąpi.
– Zwołajmy spotkanie z la bonne fee.
Kiwnęłam głową.
– Nathielowi ani słowa o tym, że widziałam się z jego bratem. Nie będzie chciał tego do siebie dopuścić i stwierdzi, że oszalałam – westchnęłam. – Niech wie tylko o tym, co musi wiedzieć, by zadziałać poprawnie na misji.
Sorathiel zgodził się ze mną.
Musieliśmy szykować się do potencjalnej walki. Sobota zbliżała się wielkimi krokami. Ważne było, aby spotkanie zwołać jeszcze tego samego dnia. Musieliśmy ustalić taktykę i zbadać miejsce, w którym ma się odbyć bal. Miałam przedziwne wrażenie, że już niedługo stanie się to, czego tak bardzo się baliśmy. Spotkanie z nowym departamentem kontroli demonów. I na pewno nie skończy się ono dobrze.

2 komentarze:

  1. Soriel, Soriel... Tak coś czułam, że sprawa nie jest tak prosta, jak zdaje się Pat. Ciekawe, że demony zaczęły działać jawniej - bal - teraz, gdy wróciła Laura. Z pewnością będzie ciekawie, ale też niepokojąco. Mniemam, że czeka nas bitwa i mam tylko nadzieję, że Mad znowu nie da się sprowokować twierdzeniem, że fałszuje.
    Czekam na ciąg dalszy.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)
    A ja ścięłam włosy, efekty na fejsie. Hue. Tylko moje nie były obcinane nożem.
    Rozumiem wątpliwości Mad - w końcu nie ufa się komuś, kto jawnie grozi śmiercią twojej przyjaciółce. Ale trochę ejst zbyt nadopiekuńcza.
    "Stał na kafelkach z obwiązanym wokół bioder ręcznikiem i z nagą piersią, po której spływały krople wody. Również jego włosy w nieładzie były mokre. Pod jego stopami utworzyła się kałuża. Kiedy dziewczyny patrzyły na niego z rozdziawionymi buziami, on stał niewinnie przeczesując włosy. Wyglądał jak profesjonalny model wyrwany z okładki dla kobiet. Madlene skarciła siebie w duchu za to, że nie wzięła aparatu, a potem skarciła siebie jeszcze raz za tą absurdalną myśl. Przecież to demon! Nieważne, że seksowny demon!" - glebłam xD Soriel trochę przypomina mi Logana z 83 rozdziału. Huehue <3
    Mad vs Soriel. Mały, ale jednak zatarg. Ja chcę więcej!
    Świetnie opisane spotkanie Laury z przyszłym szwagrem. Kurde, nawet to sobie zwizualizowałam! Brawo! Dreszczyk mnie przeszedł i to nie od piosenki San Marino na Eurowizji. Tak złowieszczo. A Sapphire chyba będzie miała jakąś większą rolę, czyż nie? Ktoś poza Gabrielle by się przydał.
    Nox powiadomione. Teraz bal. Chcę spotkania braci!

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń