Kolejny rozdział, kolejna Sorcia. Niedługo znowu będzie skok w fabule o rok do przodu. Ten przedział czasowy miał się odnosić głownie do Soriela i Pat. Potem będzie z nimi już trochę ciszej. Jest też Lauriel, bo jakżeby inaczej. Mam wrażenie, że ten wieeeelki bal mi trochę nie wyszedł. Okroiłam rozpiskę i wiele rzeczy pozmieniałam. No, ale zobaczymy. Można powiedzieć, że rozdział 38 to taki wstęp do balu. Niezbyt długi, niewiele się dzieje, ale coś jednak jest.
***
Bal miał się odbyć lada dzień.
Cudem udało mi się ubłagać Nathiela o to, abym mogła uczestniczyć w misji.
Przez całe dwa dni chodził obrażony i powtarzał, że sobie nie poradzę, że to za
ciężka misja, że niedawno byłam w śpiączce i może mi się coś stać, poza tym
ktoś musi zająć się Aurą. Na szczęście po mojej stronie stanął Sorathiel.
Dzięki niemu zostałam przydzielona do lżejszej części taktyki. Miałam odpowiadać
za asekuracje cywili, jeżeli demony zaatakują. Taka była bynajmniej wersja dla
Nathiela. W rzeczywistości miałam osłaniać tyły osób, które zostały powołane do
walki w razie ataku wrogów. Można powiedzieć, że byłam swoistym obserwatorem
otoczenia. Miałam przekazywać informacje tym, którzy odpowiadali za nacieranie
na wrogie siły. Nox stało się mniej staromodne niż za czasów Hugha, który był
tradycjonalistą. Ostatnio Sorathiel zakupił słuchawki douszne z mikrofonami,
pozwalające kontaktować się nam podczas misji. To znakomity pomysł, jednak
niezbyt opłacalny. Potrzebowaliśmy zarobić pieniądze na utrzymanie naszej
organizacji. Krążyły plotki, że będziemy wykonywać szczególne zlecenia za
pieniądze – to Ethan podrzucił ten pomysł twierdząc, że gdy był młody właśnie
tak zarabiali na utrzymanie Nox. To wszystko było jeszcze do ustalenia. Na
razie musieliśmy skupić się na naszej pierwszej, większej misji z nowym składem
organizacji. Byłam ciekawa jak sobie poradzimy.
Nasz skład został ostatnio
podzielony przez Sorathiela. Odbyło się to na zasadzie doświadczonych, mniej
doświadczonych i nowych członków. Do tych doświadczonych należał oczywiście
Sorathiel i Nathiel, będący jego prawą ręką oraz lubującą się w zabijaniu demonów i
odwalaniu brudnej roboty. Tuż obok nich stał Ethan, pełniący rolę doradcy. Ze
względu na wiek nie był już tak aktywny jak ci pierwsi, ale wciąż przydatny.
Największy problem z przydziałem był ze mną. Nie byłam przecież do końca
doświadczona, ale też nie należałam do grupy osób doświadczonych w niewielkim
stopniu. Sorathiel przydzielił mi osobną kategorię. Coś, co dosłownie miało
oznaczać średnio zaawansowanego łowcę. Zawsze byłam gdzieś przy doświadczonych
członkach, pełniąc rolę ich dopełniacza, a także obserwatora otoczenia. W
grupie pode mną znajdował się Aren – który powoli mnie gonił, gdyż znakomicie
sprawował się jako łowca. Został ochrzczony szpiegiem i informatorem Nox. Po
nim był Darell i Aileen, nasze roczne nabytki w postaci pół demonów, żyjących w
świecie ludzi. Obok nich znajdowała się też Andi, którą podobnie jak mnie, trudno było przydzielić
do jakiejkolwiek grupy. W najniższym składzie znajdowała się pozostała, całkiem
nowa czwórka łowców – dwójka zwyczajnych nastolatków: Anthea i jej brat Ryan,
oraz pół demony – Briar i Fiore. Nathiel odpowiadał za ich szkolenie, jednak ze względu na jego ciężkie treningi, rolę
szkoleniowca od czasu do czasu przejmował Ethan. Nowi płakali ze szczęścia, gdy
to on pełnił rolę Auvreya. Nie dziwiłam im się, przecież ja też przeszłam przez ciężkie szkolenie Nathiela. Wyglądał niepozornie, ale potrafił dać w kość. Z drugiej strony – walka z demonami tego wymagała. W Nox nic nie było łatwe.
Podział zadań na balu nie był
skomplikowany. Nowi rekruci na czele z Aileen i Darellem mieli asekurować ludzi
do wyjścia, Andi, Aren i ja mieliśmy obserwować otoczenie i zgłaszać ewentualne
spostrzeżenia, a w razie czego osłaniać tyły głów operacji – mowa tu oczywiście
o Sorathielu, Nathielu i Ethanie, którzy wraz z la bonne fee będą odpierać
ataki demonów. Taktyka była perfekcyjna, ale wszyscy wiedzieliśmy, że może nie
pójść dokładnie tak, jak my tego chcemy. Nie jesteśmy w stanie przewidzieć
ewentualnych dziejów. To nie była bezpieczna misja dla żadnego z nas.
Przewróciłam się na drugą stronę
łóżka i westchnęłam ciężko. Była już 23 godzina, a ja nie mogłam zasnąć. Ciągle
myślałam o nadchodzącym zadaniu. Ciekawiło mnie czy departament szykuje coś
szczególnego i pokaże nam się w pełnym składzie, czy też zjawi się tylko kilka
z ich członków. Istniała jeszcze możliwość, że nawet nie wynurzą głowy z
Reverentii, a brudną robotę zostawią demonom niższej kategorii. Nie
wiedzieliśmy czego się spodziewać i dlatego już przed misją mieli nad nami
przewagę.
– Nie śpisz? – usłyszałam za
plecami. Nathiel w przeciwieństwie do mnie spał twardym i spokojnym snem.
Wcześniej gdy na niego patrzyłam, marszczył czoło i mruczał coś do siebie. Nie
miał problemów z zaśnięciem. Zazdrościłam mu tej lekkości.
– Nie śpię – szepnęłam, wtulając
głowę w poduszkę. – Myślę.
– To do ciebie takie podobne. –
Młody Auvrey zachichotał pod nosem i wsparł się polikiem na moim ramieniu.
Tak jak planowałam, historia ze
spotkaniem Soriela została przemilczana. Tylko Sorathiel i Amy usłyszeli
właściwą wersję zdarzeń, podczas których spotkałam brata Nathiela. Czułam się z
tym trochę źle. Został w zasadzie odsunięty od większości tematów spotkań
organizacji. Nie wiedział, że wszyscy odbyliśmy rozmowę na temat tego, co
przytrafiło się Patricii i reszcie la bonne fee. Wszyscy zgodnie uznali, że to
nawet lepiej. Na pewno zareagowałby na to zbyt płomiennie i nerwowo. Jego
zdaniem Soriel nie żył i tak już pozostanie do końca. Mylił się. Próbował
oszukać samego siebie. Przecież jego starszy brat na pewno się z nim spotka.
Czy dopiero wtedy uwierzy, że żyje? Wielkie spotkanie może nastąpić już jutro.
Jutrzejszy poranek i południe
będą straszne. Oczekiwanie na ważną i stresującą misje porównywalne jest do
tremy przed występem na scenie. Tyle, że podczas tego przedstawienia można
stracić nawet życie. Nie chciałam zostawiać Aury, dlatego obiecałam sobie, że
cokolwiek się stanie, przeżyję. Muszę przeżyć. Moja córka będzie czekać na mnie
z Amy w organizacji Nox.
– Dlaczego nasze życie nigdy nie
jest spokojne? – spytałam, wpatrując się w falujące na delikatnym wietrze
firanki.
– Takie nasze przeznaczenie, nic
z tym nie zrobimy – stwierdził zaspanym głosem Nathiel. Najwyraźniej musiałam
przeszkodzić mu w nadchodzącym śnie. Nie chciałam już poruszać
żadnego tematu. Obróciłam się w jego stronę i wtuliłam w nagą pierś, głowa
demona wtuliła się zaś w moje włosy. Wiedziałam, że przez najbliższą godzinę
lub dwie nie usnę, ale skoro Aura i Nathiel spali – byłam spokojna.
– Laura. – Byłam lekko zdziwiona
tym, że demon wciąż nie usnął.
– Hm?
Przez dłuższą chwilę milczał.
Myślałam, że poddał się nareszcie senności, ale myliłam się. Ochrypłym i
zmęczonym głosem powiedział coś, co mnie zaskoczyło.
– Jak wyjdziemy z tego cało,
weźmiemy ślub?
Nie wiedziałam co odpowiedzieć.
To pytanie mnie zszokowało. Zaczęłam się zastanawiać czy Nathiel wie co mówi. Jego zaspany głos mógł świadczyć o tym, że nie bardzo ogarniał co się wokół niego
dzieje. Może to część jego snu na jawie?
– Mówisz poważnie? – wydusiłam z
siebie. Starałam się brzmieć spokojnie.
Auvrey kiwnął głową.
– W końcu jesteśmy razem już
siedem lat. To chyba sporo. Ta jędza Amy ciągle mnie poucza i mówi, że kobiety
nie lubią długo czekać. Co stoi na przeszkodzie, żeby zmienić twoje nazwisko?
Wtedy bylibyśmy pełnoprawną rodziną Auvreyów – mruczał pod nosem.
Westchnęłam i spojrzałam w
sufit. Wiedziałam, że taki moment kiedyś nadejdzie. Wbrew temu co mówiła Amy,
wcale nie spieszyło mi się do ślubu i byłam bardzo cierpliwą osobą. Nie
marzyłam o długiej, białej sukni i welonie, tylko o tym, żeby mieć szczęśliwą
rodzinę. Decyzje podjęłam już dawno i doskonale wiedziałam o tym, że kiedyś
będę musiała wyjść za Nathiela. Ślub na pewno nie boli. To tylko zmiana
statusu, nazwiska i ustaleń prawnych. Mentalnie już dawno byłam mężatką. Nic
się nie zmieni w moim życiu, gdy stanę się Laurą Auvrey.
– Co o tym sądzisz? – Głos
Nathiela był już bardziej ożywiony.
– Myślę, że to dobry pomysł –
odpowiedziałam, posyłając uśmiech prosto w ciepłą klatkę piersiową demona. –
Oby tylko ślub był cichy.
– A więc weźmiemy go potajemnie.
Na tym nasza rozmowa się
skończyła. Aura wyczuła, że jej rodzice nie śpią i postanowiła, że do nas
dołączy. Najpierw przetarła zielone oczka piąstkami, a potem chwiejnie
przeniosła się do pionu i wsparła o szczebelki. Dwa demoniczne punkciki
świeciły w ciemnościach, uważnie nas obserwując. Wiedziałam, że prawdziwy,
dziecięcy alarm to tylko kwestia czasu. Już po chwili rozległ się przeraźliwie
głośny płacz. Westchnęłam bezradnie. Zanim podniosłam się z łóżka, zrobił to za
mnie Nathiel. Chciałam go zatrzymać, w końcu i tak nie zamierzałam spać jeszcze
długi czas, ale on stwierdził, że zajmie się Aurą, bo się za nią stęsknił.
Potrząsnęłam głową i
uśmiechnęłam się, nie komentując tego. Kiedy trzeba było, potrafił być miły i
kochany.
– Hej, maleńka – odezwał się
żywym głosem chłopak. Zapłakana córka wylądowała w jego ramionach i
natychmiastowo się uspokoiła. Opierając się o nagą pierś ojca ziewnęła
potężnie. Bo gdzie najlepiej się zasypia? U rodziców na rękach.
– Wychodzi na to, że już dziś
nie poromansujemy – zachichotał demon.
– Będziemy mieli na to całe
życie, panie Auvrey – powiedziałam z ironią w głosie.
Nasze małe, ¾ demona wylądowało
pomiędzy nami w łóżku. Jej uśmieszek przypominał podejrzanego konspiratora,
który właśnie wytworzył świadomą barierę pomiędzy swoimi rodzicami. Bo to jest
tak, że mama nie może być taty, a tata mamy. Mama osobno jest Aury, tak samo
jak tata jest tylko dla Aury i nikogo więcej.
Potrząsnęłam głową z
niedowierzaniem. Z jakiegoś powodu poczułam się uspokojona. Czy to możliwe, że
słowa Nathiela i mała Aura obok odsunęli ode mnie stresujące myśli? Tak, to
całkiem możliwe. Dzięki nim poczułam się bezpieczna.
Mój mały powód do życia:
rodzina.
***
– Co ja mam ubrać, Mad?!
Najmłodsza z czarodziejek
biegała po pokoju od szafki do szafki.
Na łóżku leżały trzy sukienki w kolorze
limonkowym, ciemno-różowym i niebieskim, na biurku czarna, pożyczona od Madlene,
z szafy wykopywała następne, które mogłaby ubrać na bal. Dlaczego tak bardzo
się tym przejmowała?! Przecież to misja! Może powinna pójść w ślady Alex?
Ubrała na siebie długi do samej ziemi czarny płaszcz, a pod spodem miała
zwyczajne ciuchy. Jak sama twierdziła: nie znosiła sukienek i w życiu żadnej
nie ubierze. Co prawda istniało prawdopodobieństwo, że nie zostanie wpuszczona
do środka ze względu na mało balowy ubiór, ale wtedy w odpowiedni sposób
rozprawi się z ochroniarzami – zawsze mogła rozświetlić gwałtownie mroki ich
życia dzięki piorunom.
– Niedługo musimy wychodzić, Pat
– westchnęła Madlene. Leżała na łóżku dziewczyny z komórką wyciągniętą ku
górze. Na sobie miała zwiewną, kremową kreację, nadającą się dla wróżki. Włosy
potraktowała lokówką. Nie wyglądała inaczej niż zwykle, w końcu ten bal to nie
okazja do zabawy, a okazja do walki. Dziwiła się swojej przyjaciółce, która od
kilkunastu minut latała od jednej do drugiej sukienki.
– Pat – jęknęła. – Dla kogo ty
się tak stroisz? Dla Soriela? – spytała podejrzliwie.
Poliki Patricii lekko się
zaróżowiły. Potrząsnęła gwałtownie głową i dobrała się do sukienki w błękicie.
Jeszcze nie miała okazji jej założyć, to będzie dobra okazja. Pragnąc uniknąć
pełnej odpowiedzi, wyszła z pokoju i ruszyła w stronę łazienki. Gdy już w niej
była, odetchnęła z ulgą. Tak, to może zabrzmi dziwnie, ale naprawdę chciała
ładnie wyglądać dla Soriela. Niech choć raz spojrzy z
podziwem na nią, a nie na te jego dziewczynki z klubu. Nie była do końca pewna skąd u
niej ta chęć przypodobania się, ale zaakceptowała tą niewiedzę. Postanowiła
działać zgodnie z własnym pragnieniem.
Założyła na siebie błękitną kreację, sięgającą
do kolan. U dołu stroiły ją białe koronki, po boku zwisała długa kokarda ze
spiralnymi wstęgami. Przy szyi znajdował się półokrągły kołnierzyk w białym
kolorze, rękawki miały koronkowe makiety jak dół sukienki. Całość stanowiła
ciekawą kompozycje. Była zadowolona z efektu. Może nie seksownie, ale na pewno
słodko. Teraz jeszcze tylko wyprostuje włosy, nałoży śladową ilość makijażu i…
gotowe!
– Ile się jeszcze będziesz pindrzyć dla demonów?
I tak zedrą z ciebie sukienkę – usłyszała głos zniecierpliwionej Alex, stojącej
pod drzwiami. Wybijała rytm o drewnianą podłogę swoim czarnym glanem. – Musimy
wychodzić.
Patricia przewróciła oczami. Ostatni raz
obejrzała się w lustrze i wyszła z łazienki. Gotowym do wyjścia przyjaciółkom
posłała uroczy uśmiech.
Martha nie wyglądała na zbyt zadowoloną z powodu tego,
że musiała ubrać jedyną sukienkę jaką miała w szafie. Twierdziła, że walka w
niej nie jest zbyt komfortowa, ale żeby nie mieć problemów przy wejściu na bal, musiała się poświęcić. Sukienka była prosta, w kolorze jasnego różu.
Wszystkie la bonne fee były gotowe do wyjścia. Droga
do królewskiego zamku była długa. Madlene uprosiła swoją matkę o pożyczenie
starego auta z jej rocznika. Jako jedyna wśród czarodziejek miała prawo jazdy,
które niezbyt jej się przydawało. Bardzo rzadko jeździła samochodem, a kiedy
już to robiła, wszyscy zapinali pasy i obładowywali się poduszkami. Krzyków,
łez i klęcia na drodze nie było końca. Czarodziejki już nie raz odbyły podróż z
Madlene. Potrafiła wpędzić niejednego człowieka do grobu. To była bardzo dobra
terapia na pokochanie życia, którą powinien zostać potraktowany niejeden
depresant. Gdy wszyscy wysiadali z auta, zaczynali całować ziemię. Tak było i
tym razem. Nawet niezniszczalna psychicznie Alex opierała się o drzwi i
patrzyła blado przed siebie, zatykając usta dłonią – miała wrażenie, że zwróci
dzisiejszy obiad w trawę. Patricia stwierdziła, że przytuli ziemię i podziękuje
za cud jakim jest życie, Martha drżącą dłonią uniosła kubek z melisą do ust.
Tylko Madlene wydawała się być zadowolona.
– Przeżyłyśmy! – wykrzyknęła, wznosząc
triumfalnie pięść do góry.
– Wracam na piechotę – mruknęła niezadowolona
Alex.
– Wracam autobusem – dodała Martha.
– Zostaję tutaj – jęknęła Pat.
– Hej, nie było tak źle! – odezwała się oburzona
Mad.
– Było – stwierdziła zgodnie reszta.
Śpiewająca czarodziejka nachmurzyła się.
Wystarczyła jej świadomość tego, że żyje. To przecież tylko preludium
do tego, co miało się niedługo wydarzyć. Adrenaliny nigdy za wiele.
La bonne fee skierowały się w stronę zamku.
Pierwsze, co rzuciło im się w oczy to podejrzany kolor oczu przybyłych gości.
Połowa należała do normalnej społeczności ziemskiej, a połowa niestety do cienistych
demonów. Pytanie czy departament chciał ich nastraszyć, czy rzeczywiście użyć
cienistych potworów do walki. A może mieli być tylko tłem do oficjalnego
występu? Nathiel wspominał, że jego ojciec lubił wielkie wejścia. Istniało
prawdopodobieństwo, że przywoła tu całą watahę należącą do departamentu, a to
na pewno nie skończy się dobrze. Patricia była pewna tylko jednego: na pewno
będzie tu Soriel. Ostatnio gdy u niej był, twierdził, że zatrudnił się przy
dostarczaniu ulotek. Nie wiedziała wtedy wówczas, że może chodzić o ulotki
związane z balem. Kiedy stwierdziła, że chętnie by się na taki wybrała, z
przedziwnym, diabelskim uśmiechem uznał, że na pewno się na nim zjawi. Wtedy
wyglądało to jak czysta fantazja. Przywołał jej obraz tańczącej la bonne fee z
maską na twarzy, którą do tańca poprosi seksowny demon. Na koniec rzucił, że ta
wizja jest bardzo prawdopodobna i puścił jej uwodzicielskie oczko. To
wspomnienie przyspieszyło jej akcje serca. Dziwne uczucie. Do tej pory nie
reagowała tak na Soriela.
Z nachmurzoną miną położyła rękę po lewej
stronie piersi.
– Musimy uważać – powiedziała Madlene,
przyglądając się podejrzliwie szmaragdowookim bestiom, które wchodziły kolejno
do zamku. Do tej pory nie było mowy o żadnych zaproszeniach, a jednak większość
osób trzymało je w dłoniach, gdy wchodzili.
– Co zrobimy? – spytała zaniepokojona Pat. Nie
było jednak czasu na odpowiedź. Kolejka uczestników balu zmniejszała się w
zawrotnym tempie. Po jednej stronie stał jakiś mężczyzna z zakrytym bandażem
okiem, po drugiej stronie dziewczyna o różowych włosach, która wesołym,
drażniącym uszy, donośnym głosem życzyła wszystkim dobrej zabawy. Żadna z la
bonne fee się nie odezwała, ale wszystkie wiedziały, że dziewczynę o pastelowym
kolorze włosów spotkała już Laura. To mogło oznaczać, że była jednym z
potencjalnych przedstawicieli departamentu. To właśnie do niej stanęły w
kolejce. Chciały dokładnie zbadać krzykliwą pannę. Opierała się o ścianę, a
oczy chowała za szerokim beretem przypominającym gustowną czapkę szofera sławnych
ludzi. Ubiór był typowo męski, niepasujący do jej zwiniętych w ciasnego koka
włosów i okrągłej buzi. Kilka różowych kosmyków opadało na gustowną marynarkę
ochroniarza. Spod czapki wystawał tylko lisi uśmiech.
– Strzelimy ją piorunem? – spytała Alex. Jej uroczy uśmiech świadczył o tym, ze naprawdę
chciałaby to zrobić.
– To zbyt ryzykowne. Chyba nie chcemy, żeby
demony zaatakowały nas już teraz – dodała szeptem Martha. Przed dojściem do dziewczęcego
ochroniarza, zdążyła schować kubek z herbatą w znanym tylko jej, magicznym
portalu. Gdy już przy niej stały, nie było odwrotu. Musiały to w jakiś sposób
załatwić.
Różowowłosa dziewczyna sprawiała wrażenie, jakby
wiedziała z kim ma do czynienia. Szmaragdowe oczy z długimi, dziewczęcymi
rzęsami uniosły się wraz z czapką do góry. Uśmiech sprawiał wrażenie jeszcze
bardziej lisiego niż wcześniej. Demonica była blada i ładna. Z twarzy
przypominała raczej nastolatkę. Wzrostem dopasowywała się do Marthy i Alex.
– Ach, kogóż ja to widzę! – wykrzyknęła słodkim
głosem, głośniej niż powinna. – Panie la bonne fee, jak mniemam! Goście
honorowi! – zachichotała i pochyliła się konspiracyjnie ku czarodziejkom. –
Macie pozdrowienia od swoich koleżanek po fachu.
Czarodziejki nie były zdziwione jej reakcją.
Wszystko wskazywało na to, że jednak miała powiązanie z departamentem kontroli
demonów. Nie przypominała raczej przeciętnego demona cienia. Zgodnie posłały
jej wrogie spojrzenia. Wolały na razie nie ryzykować, słowa zostawiły na potem.
Kiedy kobiecy ochroniarz pokłonił się im nisko, niczym błazen na dworze,
wskazał rękoma na wejście.
– Uniżenie zapraszam i życzę miłej zabawy –
dodała z podejrzanie wrednym uśmiechem.
La bonne fee przyjęły zaproszenie, ponieważ nie
miały innego wyboru. Miały pojawić się na miejscu wcześniej niż łowcy i zrobić
rozeznanie. Informacje przez słuchawkę miała przekazywać Martha. Uaktywniła ją
zaraz przy wejściu.
– Jak myślicie, farbowana czy naturalna? –
spytała konspiracyjnym szeptem Madlene, oglądając się do tyłu, gdzie dziewczyna
wciąż zapraszała ludzi.
– Naprawdę takie myśli zajmują teraz twoją
głowę, Mad? – westchnęła Martha. – Wydaje mi się, że genetyka demonów pozwala
im na posiadanie włosów w kolorach tęczy. Wystarczy spojrzeć na Andi, która ma
czerwone włosy od dnia narodzin.
– Zawsze chciałam mieć różowe włosy –
powiedziała po dłuższej przerwie Madlene. Reszta spojrzała na nią karcąco. – No
co?
Rozładowanie sytuacji nie pomogło. Cała czwórka
szła przez gustowną, barokową salę, uważnie rozglądając się na boki. Na tym
etapie podróży były zmuszone założyć maski. Nie mogły w końcu wyróżniać się
wśród tłumów. Z drugiej strony i tak miały wrażenie, że każdy demon je znał.
Czy warto było się kryć? Nic co spotkało je od momentu wejścia tutaj, nie było dobrą
zapowiedzią balu. Wszyscy na nich czekali. Departament musiał się domyślić,
że się tutaj zjawią, na czele z łowcami. Ten bal zdawał się być zorganizowany
na ich cześć. Brakowało tylko wielkiego transparentu przy wejściu, z napisem:
„Powitanie dla naszych wrogów – la bonne fee i Nox”. Jedna z dziewcząt
obejrzała się niepewnie do tyłu, aby upewnić się, że na pewno nie było tam
żadnego szyldu. Na szczęście nie było.
W balowym pomieszczeniu panował pół mrok. Nie
paliły się tu żadne sztuczne światła, płonęły tylko świece. Martha, która miała dobrą
pamięć, zapamiętała z opowieści Laury na temat balu w Reverentii, że tam
również paliło się tysiące świec. Czy to była ironia losu, czy po prostu
świadome zagranie demonów? Na pewno maczał w tym palce Vail Auvrey.
– Powinnyśmy się rozdzielić – stwierdziła Alex.
– Tak, myślę, że to dobry pomysł. Bal zacznie
się za pół godziny. W tym czasie nie powinno się nic dziać. Spotkamy się za
dziesięć minut przy tym filarze – powiedziała Martha, wskazując palcem na
najbliższej stojącą kolumnę, ozdobioną bordową wstęgą.
Madlene jęknęła cicho.
– Jak nie przyjdę za dziesięć minut, to znaczy,
że się zgubiłam – odpowiedziała niewinnym głosem.
– Tak, wszystkie wiemy, że potrafisz zgubić się
nawet we własnym domu – dodała z ironią Alexandra. – Powodzenia. Zbierajcie
informacje.
Czarodziejki kiwnęły głowami. Każda skierowała
się w innym kierunku. Piorunująca la bonne fee poszła w południową, przyciemnioną
część sali, śpiewająca ruszyła w północną, tam, gdzie było mniej ludzi i
trudniej było się zgubić, herbaciana czarownica skierowała się na wschodnie
skrzydło, a lodowej zostało zachodnie – skierowała się w jego stronę bez narzekań. Nie
widziała nic podejrzanego, pomijając oczywiście szmaragdowe oczy wiercące w
niej dziurę na wylot. Ewidentnie coś tutaj nie grało. Było jej przykro z tego
powodu, że zwyczajni ludzie, którzy zostali tu zaproszeni nie będą się dobrze
bawić. Mogli nawet zginąć, czego oczywiście la bonne fee wraz z łowcami chcieli
uniknąć. Niczego jednak nie mogli przewidzieć. W tym miejscu może zdarzyć się
dosłownie wszystko. Nie mieli nawet pewności, że wszyscy w ich szeregach
przeżyją.
Na samą myśl o tym przeszły ją ciarki. Musiała
pomasować zmrożone chłodem ramiona. Mimo tego, że używała lodu na co dzień, czasem było jej zimno jak innym ludziom. Mogła być władcą chłodu tylko w
chwili, gdy stosowała swoją magię. Wystarczyło kilkanaście minut, aby
temperatura jej ciała wróciła do normalnego stanu.
Sala robiła się coraz bardziej tłoczna. Ciężko
było przekradać się pomiędzy ludźmi i demonami. Między nimi nie mogła dostrzec
nic, co byłoby podejrzane. Chyba, że do podejrzanych mogła zaliczyć dziewczynę
o długich do ziemi, ciemno-zielonych włosach, która sterczała pod kolumną i
wpatrywała się uparcie w stopy. Może nie uznałaby ją za dziwną, gdyby nie fakt,
że zamiast sukienki miała na sobie po prostu przydługi sweter. Sweter w lecie?
Ewidentnie coś tu nie grało. Nim zdołała się jej jednak przyjrzeć z bliska,
przysłoniła ją gromada demonów, chichocząca się na boku. Gdy ponownie spojrzała
w stronę kolumny – już jej nie było. Nie zdążyła się nawet rozejrzeć za
uciekinierką, kiedy ktoś chwycił ją za dłoń i gwałtownie przyciągnął do siebie.
Gdy wyczuła delikatny zapach czekolady, poczuła jak serce ucieka jej na tyły
żeber. Tego ciepła i zapachu nie mogła pomylić z żadnym innym.
– Czy pozwoli pani do tańca? – usłyszała tuż nad
uchem głęboki, męski głos. Tym razem gęsia skórka była efektem miłych doznań. –
Nawet jeśli nie chcesz i tak porwę cię do tańca – zakończył demon z chichotem.
Patricia spojrzała do góry z lekkim uśmiechem.
– Do twarzy ci w garniaku, panie demonie –
stwierdziła.
– To oczywiste. Ze wszystkim mi do twarzy,
maleńka. – Soriel puścił oczko swojej małej przyjaciółce. – Ty też wyglądasz
dziś pięknie. – Chłopak zakręcił dziewczyną i rzucił ją w tył, łapiąc tuż nad
ziemią. – Do twarzy ci w niebieskim. Schrupałbym cię, zajączku – dodał
seksownym szeptem. Szmaragdowe oczy zaświeciły się mu w podejrzany sposób.
Naprawdę wyglądał tak, jakby chciał ją zjeść. Patricia zarumieniła się
delikatnie, jednak nie odwróciła od niego spojrzenia. Obydwoje patrzyli sobie w
oczy, jakby poza nimi nie było świata. La bonne fee uśmiechała się pełną buzią.
Czuła w sobie tak wielką radość, że wydawało jej się to dziwne. Czy to oczy
Soriela znowu ją zaczarowały? A może uległa chwili? Przecież nie mogła być
szczęśliwa i nie przejmować się otoczeniem, podczas misji.
Uśmiech szybko zszedł jej z twarzy. Auvrey przywrócił
ją do pionu. Muzyka była przyciszona, więc pełniła tylko rolę poboczną. Nie było sensu tańczyć. Wcześniejsze
pytanie o porwanie do tańca było tylko demonicznym, kokieteryjnym zagraniem.
Soriel miał odwrócić jej uwagę.
– Soriel – zaczęła zasmucona Pat, spuszczając
głowę w dół. – Nie jesteś tu, żeby się zabawić, prawda?
– Wręcz przeciwnie. Zabawa będzie przednia,
zajączku. – Demon puścił jej rękę i zrobił krok w tył. Ręce schował do
kieszeni. Gdy podniosła wzrok do góry zaczęła czuć niepokój. Jego uśmiech nie
był już niewinny. Soriel coś knuł. Chciała go chwycić za rękę i przytrzymać,
aby jej nie uciekł. Powstrzymywała ją przed tym niepewność i rodzący się gdzieś
na dnie serca strach.
– To pułapka, prawda? – spytała.
– Z przykrością muszę stwierdzić, że tak –
odpowiedział chłopak. Nie wyglądał jednak, jakby było mu przykro. Uśmiechał się
coraz szerzej i szerzej. Wyglądał jak chochlik, który lada moment nabroi.
– Co się wydarzy? – Jej głos był drżący.
Soriel pochylił się nad jej uchem i szepnął
kilka znaczących słów. Po nich odchylił się do tyłu z triumfalną miną. Swojej
przyjaciółce pomachał ręką na pożegnanie. Niebawem zniknął w tłumach.
Patricia była za bardzo zszokowana, żeby za nim
ruszyć. Miała coś ważniejszego do załatwienia. Serce waliło jej o pierś tak
mocno, że lada moment mogło wypaść na ziemię. Koniecznie musiała znaleźć resztę la
bonne fee i to zanim będzie za późno.
Mam wrażenie, że Nox i czarodziejki nie powinni w ogóle wybierać się na ten bal. Tylko z drugiej strony, czy mogli tak ryzykować? Zostali trochę postawieni w sytuacji bez wyjścia i naprawdę obawiam się tego, co departament szykuje.
OdpowiedzUsuńPat mnie rozbawiła. Czeka ich misja, a tu dziewczęce "nie wiem, w co się ubrać" :) Z każdym rozdziałem lubię ją coraz bardziej, przez co coraz bardziej obawiam się o nią przez relację z Sorielem. To się nie skończy dobrze.
Nie pozostało mi nic innego, jak czekać do przyszłego tygodnia na ciąg dalszy.
Pozdrawiam
Cześć :)
OdpowiedzUsuńMisja misją, ja się Laurielem jaram! <3 Może i być nawet cichy ślub. Jeśli mają być w końcu prawdziwą rodziną, to bal trzeba koniecznie przeżyć.
Hmm, albo to ja, albo dawno w 3/4 demona nie było takiej ironii przy pobocznych postaciach. Sorcia Sorcią, ale Alex, Martha (świetnie mnie oddałaś :D) i Mad mnie rozbawiły. Takie rozmowy jak ich to ja lubię!
Kim jest ta długowłosa? Ciekawi mnie to, jak również, co takiego przekazał Soriel. Wiemy, że bal to pułapka. Ale jak bardzo zabójcza?
Czekam na nn ^^
Ściskam! :*