niedziela, 29 maja 2016

[TOM 2] Rozdział 40 - "Obrady Nox"

Rozdział raczej podsumowujący. Zauważyłam, że gdy dzieje się jakaś mocna akcja, rozdział później robi się u mnie nagle bardzo spokojnie i pojawiają się głównie rozważania. W sumie jeszcze jakieś dwa rozdziały do następnego skoku o rok wprzód. Wydaje mi się, że te rozdziały, które będą po skoku będą ciekawe. Pisanie ich jest przyjemne. Zostanie poruszony wątek Amy i Sorathiela. No i nastoletnia Andi będzie się też często pojawiać. La bonne fee trochę ucichną, ale ich wątki będą personalnie rozwinięte w trzecim tomie WCN. Czasem sama gubię się w fabule. Za dużo postaci. Mam nadzieję, że w miarę je ogarniam. Więc... zaczynamy rozdział! Zapas na następny, sesyjny miesiąc jest zapewniony, więc żadnych przerw nie będzie.
*** 
                – Soriel!
                Demon przeklął pod nosem wszystkie siły boskie. Nie spodziewał się tego, że ta mała czarodziejka pobiegnie za nim. Przecież to jego braciszek zdychał, nie on. Tak bardzo jej na nim zależało, że ruszyła za nim w pogoń?
                Nie odwracał się. Szedł przed siebie, trzymając się za zranione ramię, które przeszkadzało mu w podróży.  Reszta jego towarzyszy poszła przodem, każdy miał swoje miejsce do teleportacji. Jego wzgórze było najdalej. Sądził, że to nie był przypadek. Ojciec świadomie się na nim wyżywał. Może spodobało mu się torturowanie go?
                – Stój! – usłyszał znowu. Przewrócił tylko oczami, nie przejmując się biegnącą za nim dziewczyną. Wiedział, że w tym tempie i tak go dogoni. Ze względu na zranione ramię nie mógł jej uciec. Wszystkie siły opuściły go wraz z ulatującym dymem, zastępującym demonom krew.
                – Czego znowu? – burknął, gdy la bonne fee zrównała się z nim. Wciąż na nią nie patrzył.
                – Jesteś ranny – jęknęła.
                – Nic poważnego, żyję. Zdaje się, że mój braciszek ucierpiał w gorszym stopniu. Oby nie zdechł – zaironizował, wyraźnie się krzywiąc. Wyjątkowo nie miał nastroju do rozmowy, a już szczególnie nie do żartów. Powinien się cieszyć ze spotkania z Nathielem na które tak długo czekał, powinien się cieszyć, że go pokonał, a wcale nie czuł radości. Dlaczego? Wyobrażał to sobie zupełnie inaczej? Czy może nie przewidział, że sam zostanie zraniony?
                – Wracaj do swoich sprzymierzeńców – dodał.
                Patricia nie zamierzała się poddać. Chwyciła chłopaka za rękę i zwróciła ku sobie. Soriel syknął z bólu – dlaczego pociągnęła go akurat za prawe ramię, które miał zranione?
                – Mówiłeś, że to nic poważnego – powiedziała załamana Pat. – A tymczasem widzę zupełnie co innego.
                – To chyba oczywiste, że kłamałem, abyś dała mi spokój. – Demon westchnął ciężko i spojrzał w niebo błagalnie. Wiedział, że tak łatwo się jej nie pozbędzie. Była przewrażliwiona. Wręcz nie wyobrażał sobie tego jak będzie zajmować się w przyszłości własnymi dziećmi. Opakuje je w folię bąbelkową, żeby nic im się nie stało, czy jak?
                – Nie okłamuj mnie, chcę ci pomóc. – Patricia stanęła tuż przed demonem. Chciała go zmusić, by spojrzał jej w twarz. Zdawała sobie sprawę z tego, że jej unikał. Szmaragdowe oczy zmierzyły ją z niesmakiem.
                – Jeżeli będziesz mi pomagać, uznają cię za zdrajczynie – burknął w odpowiedzi, przystając w miejscu. Chwila odpoczynku mu się przyda. Zdecydowanie.
                – Ty i ja to osobna historia. – Pat wyglądała w tym momencie na piekielnie poważną. Soriel miał ochotę wybuchnąć śmiechem, niestety, nie miał na to sił. Ta gadka wydawała się mu być cholernie ckliwa, niczym z bajek Disneya, gdzie księżniczki szczęśliwie się zakochiwały i żyły długo, póki nie zdechły jako stare prukwy, ale o tej nieidealnej sferze życia oczywiście już nikt w bajkach nie wspominał, bo wszyscy byli piękni, młodzi i cholernie szczęśliwi. Nie dla niego pełne romantyczności historie życiowe. Świat był brutalny, nie było w nim miejsca na kochanie. Chyba, że w łóżku. – Sam mówiłeś, że nie jestem twoim wrogiem. Ty moim też nie jesteś, dlatego stoimy poza tym wszystkim. Nikt nie ma prawa karać mnie za to, że pomagam swojemu przyjacielowi.
                – Urocze – prychnął Soriel, wymijając czarodziejkę.
                Pat poczuła się zraniona, ale postanowiła, że tego nie pokaże. Jej celem była teraz pomoc demonowi. W normalnej sytuacji zostawiłaby go i po prostu wróciła do domu, ale nie teraz, kiedy był w potrzebie i ledwo trzymał się na nogach.
                – Zmywaj się – dodał demon, widząc, że dziewczyna dalej za nim podąża. Słowa cedził przez zaciśnięte zęby, ponieważ tracił powoli cierpliwość. – W każdej chwili mogą się tu zjawić moi sojusznicy, a uwierz, nie są tak pobłażliwi jak twoi znajomi – prychnął. – Bezwzględnie cię zabiją.
                – Nie martw się, moi przyjaciele też nie będą się wahać – odpowiedziała zirytowana już Pat. Zaczynała mieć dosyć kapryśnego i narzekającego na życie demona. Miała ochotę zdzielić go butem po twarzy. Czasem był gorszy niż kobieta w ciąży, która ma dzikie zachcianki. Przynosisz jej sałatkę z truskawkami, czekoladą i śledziem, a ona nagle stwierdza, że jednak nie ma na nią ochoty. Cały Soriel w wersji męskiej. 
                – Spokojnie, szybciej ich zabiję.
                – Naprawdę zabiłbyś kogoś na kim mi zależy? – Spojrzała na niego ze smutkiem.
                – Oczywiście. – Odpowiedź padła bez wahania.
                Kolejny bolesny cios w samo serce. Bezwzględny Soriel powrócił. Czyżby znowu był za długo w Reverentii? A może zawsze taki był? Może tylko krył prawdziwą nienawiść do świata za osłoną wesołości, ironii i podrywu? Miała tego dosyć. Skoro nie chciał jej pomocy – trudno, nie będzie się narzucać. Wróci do pozostałych i zajmie się opatrywaniem osób, które mogły ucierpieć w większym stopniu niż ten przygłupi demon. Mogła zostać, a nie latać za nim. Zrobiła to niepotrzebnie.
                Dziewczyna bez słowa odwróciła się od demona i ruszyła w drogę powrotną do zamku. Nie spodziewała się i nie liczyła na to, że będzie ją zatrzymywał, w końcu sam mówił jej, żeby stąd zniknęła. Spełni jego prośbę, ale niech nie liczy na to, że wpuści go następnym razem do domu.
                – Stój – usłyszała, co bardzo ją zdziwiło. Stanęła w miejscu, ale nie zwróciła się w jego stronę.
                – Czego chcesz? – spytała chłodno.
                – Ciebie.
                Odpowiedź była tak zaskakująca, że nie wiedziała co ma zrobić. Żadne sensowne słowo nie chciało przecisnąć się przez jej gardło. Stała tak z lekko rozwartymi ustami i wpatrywała się w zarysy budowli w której odbywał się bal. Czuła, że poliki zaczynają ją palić.
                – C-co? – spytała zdezorientowana. Automatycznie obróciła się w stronę demona. Soriel szedł w jej kierunku z miną przypominającą nietrzeźwego człowieka. Brakowało jeszcze tego, aby zaczął się zataczać i śmiać jak szaleniec. Oczy miał zmrużone, uśmiech tak szeroki, że aż przesadny – wyglądał jak kot z Alicji z Krainy Czarów. Wciąż trzymał się za zranione ramię – ciemny dymek uciekał między jego palcami.
                – Ciebie – powtórzył niskim, uwodzicielskim głosem.
                Patricia postawiła krok w tył. Z jakiegoś powodu czuła niepokój. Chyba nie zamierzał jej teraz zabić? Wciąż nie pozbyła się strachu przed kolejną zdradą. Zapewne jeszcze wiele czasu minie zanim na nowo mu zaufa.
                – Co… gdzie… o co chodzi? – zapytała, śmiejąc się niemrawo.
                Nie zdążyła postawić kolejnego kroku w tył. Demon rzucił się na nią. Już miała zacząć się wydzierać i wołać o pomoc, gdy ze zdziwieniem stwierdziła, że wcale nie jest raniona. Soriel po prostu ją tulił i to tak mocno, że nawet gdyby chciała, nie byłaby w stanie uciec. Była we władaniu ramion demona.
                – Chcę ciebie – szepnął Soriel prosto do jej ucha. Na jej skórze pojawiła się gęsia skórka, to było miłe uczucie. Serce biło jej teraz tak szybko, że czuła je nie tylko w piersi, jego uderzenie rozchodziło się po całym ciele i dzieliło się swoimi emocjami z ciałem Soriela.
                Zarumieniona Pat objęła chłopaka w pasie. Chciała zostać tak na wieki i nie myśleć o tym, że są wrogami. Chciała być teraz tylko i wyłącznie w wykreowanym przez nich świecie bez demonów i zła. Gdzieś, gdzie nie musieliby przejmować się jutrem, a Soriel byłby z dala od swojego ojca i całego departamentu.
                – Nie kłamiesz? – spytała cicho.
                – Sama oceń.
                Patricia podniosła głowę i spojrzała prosto w iskrzące się oczy demona. Wyglądał na zmęczonego.  Nie uśmiechał się, ale nie był też smutny. Czy był poważny? Nie wyglądał, jakby chciał ją poderwać na słodkie słówka, a równocześnie nie kryło się w nim żadne głębsze uczucie. Dlaczego Soriel kojarzył jej się w tym momencie ze skałą? Bezuczuciową, chłodną i ciężką w obyciu skałą, której intencji nie można było rozczytać. A jeżeli wyglądał tak z powodu zadanej rany?
                Soriel w pewnym momencie chwycił jej głowę i ukrył w swojej piersi. Wydawał się być z jakiegoś powodu niezadowolony.
                – Nie gap się tak na mnie – powiedział zirytowany.
                – Czemu? Zawstydzam cię? – spytała rozbawiona dziewczyna.
                – Ta, płonę ze wstydu, niech ktoś da mi wody, bo zamienię się w popiół. – Głos Soriela był gdzieś na pograniczu ironii, a chłodu. Już nie przytulał jej tak mocno. Rozluźnił uścisk.
                – Mogę cię ugasić. – Pat zachichotała się łobuzersko. Użyła swojej mocy do wychłodzenia dłoni. Z zaskoczenia włożyła je pod koszulę demona i przyłożyła do pleców. Auvrey podskoczył do góry, co wyglądało dosyć zabawnie z jej perspektywy. Brakowało tylko dziewczęcego pisku, który dopowiedziała sobie w głowie. Zaśmiała się wesoło i oddaliła od chłopaka na bezpieczną odległość, żeby w razie czego nie zrobił jej w zamian krzywdy.
                – Zabiję cię – syknął chłopak. Wystawił przed siebie ręce, jakby chciał ją udusić. Nie wyglądał jednak wiarygodnie, a zabawnie. Pat nawet nie uciekała. Wciąż stała w jednym miejscu i śmiała się jak szalona, trzymając się ręką za brzuch. Jej radość została przerwana przez groźnego demona, który zbliżył się do niej i zaczął rozciągać boleśnie jej poliki.
                – Nie denerwuj mnie, mały zającu, inaczej wrzucę cię na ruszt – warknął, mrużąc groźnie oczy. Szybko poddał się z karaniem swojej przyjaciółki. Przeszkodziła mu rana, która niemiłosiernie bolała. Syknął z bólu i oddalił od niej ręce, znów przytykając jedną z nich do ramienia.
                – Boli? – spytała Pat. Zdążyła już uspokoić wewnętrznego chochlika, zmuszającego ją do ciągłego śmiechu. Teraz brzmiała jak troskliwa matka, której Sorielowi brakowało.
                – Nie, przyjemnie łaskocze – powiedział z ironią w głosie Auvrey.
                – Kłamca.
                Demon znów podążał własną ścieżką. Nawet się z nią nie pożegnał. Po prostu szedł przed siebie. Z jednej strony nie chciała go dręczyć, bo przecież potrzebował pomocy, z drugiej strony mogłaby mu jej udzielić. Sorathiel ustalił spotkanie za pół godziny, miała jeszcze trochę czasu. Poza tym była jedna z kwestii, którą chciała rozwinąć.
                – Soriel – zaczęła uroczy, dziecięcym głosem, idąc jego śladem. Złożyła ręce z tyłu podartej, niebieskiej sukienki i uśmiechnęła się niewinnie.
                – Co?
                – Co miałeś na myśli przez: „chcę ciebie”?
                – To chyba oczywiste.
                Soriel zatrzymał się w miejscu i jeszcze raz obrócił w stronę dziewczyny. Tajemniczy błysk w jego oku nie zapowiadał niczego dobrego.
                – Chciałem cię ugryźć. – Odpowiedź była dobitna i zwalająca z nóg. Pat nie miała pojęcia czy mówi prawdę, czy się naśmiewa. Znowu nie mogła rozczytać z jego twarzy co myśli. Soriel bardzo dobrze ukrywał wszelakie emocje. Przez myśl jej przeszło, że naprawdę mógł ją okłamać w związku z trucizną. Do tej pory odpychała od siebie te stwierdzenie, ale Madlene wzbudziła w niej podejrzenia. Narastały w niej przez kilka dni, sprawiając, że była coraz bardziej niepewna.
                Była tak zamyślona, że nie dostrzegła, kiedy demoniczne zęby zbliżyły się do jej ust. W ostatniej chwili położyła dłoń na jego twarzy i oddaliła go. Zapiszczała zbulwersowana. Czy on naprawdę chciał ją ugryźć?!
                – Nie dla demona! – oburzyła się. Na samo wspomnienie ich ostatniego, zaskakującego pocałunku pod stołem, poczuła, że robi się jej gorąco. Prawie o tym zapomniała. Ta sytuacja natychmiastowo przyzwała to przedziwne wspomnienie. To na pewno nie był jeden z tych pocałunków, którym obdarowuje się kogoś w dniu urodzin.
                – A więc demonowi już nic nie przysługuje? – prychnął Soriel, chwytając za jej dłonie, które miał na twarzy. Uwięził je w swoim uścisku. Była teraz odsłonięta i mógł z nią robić to, co mu się żywnie podoba.  
                – Temu złemu nie. Jeżeli się zmienisz to kto wie – odpowiedziała z powagą Pat, patrząc demonowi prosto w oczy.
                Soriel puścił jej ręce i spojrzał na nią obojętnie z góry. Ten wzrok nie zapowiadał niczego dobrego. Wyraźnie ściągnięte brwi miały w sobie nutkę zbliżającej się kłótliwości.
                – Nie zmienię się, póki nie wypełnię swojego celu.
                – Celu? – zdziwiła się Pat. Wcześniej nie słyszała o żadnym. Przecież była tylko mowa o miksturze, którą wiedźmy zmusiły go do bycia we wrogich szeregach.
                Auvrey skrzywił się. Wyglądał jak osoba, która powiedziała coś, czego nie chciała powiedzieć. Jakie będzie miał wytłumaczenie? Wymyśli coś na szybko czy może powie jej prawdę? Póki co, milczał jak zaklęty, przy okazji nie spuszczając oczu ze swojej towarzyszki. Zupełnie, jakby chciał pokazać, że nie chce niczego ukryć.
                – Soriel, ukrywasz coś.
                – Niby co?
                – Powiedz mi prosto w oczy, że nie kłamiesz.
                Chłopak rzucił odpowiedzią bez wahania:
                – Nie kłamię. – Nie przestawał patrzeć w jej zielone tęczówki.
                – Nie wierzę ci.
                – Bo?
                – Bo widzę w twoich oczach zło.
                Kiedy Patricia starała się być poważna, Auvrey z niej kpił. Zaśmiał się i skrzywił usta, jakby zjadł coś nieświeżego.
                – Jestem demonem – odpowiedź była powolna i wyraźna.
                – To o niczym nie świadczy, możesz być dobrym demonem!
                – Żyjesz w kolorowym świecie z jednorożcami i tęczą nad głową.
                – A ty szarym, pustym i zepsutym! Wkurzasz mnie, Soriel!
                Pomiędzy dwójką przyjaciół zawisła groźba niezgody. Obydwoje patrzyli sobie w oczy – ona z zirytowaniem, on ze zmarszczonym czołem, świadczącym o zniecierpliwieniu. Nikt z nich nie lubił się kłócić, ale doskonale wiedzieli, że czasem trzeba. Różniące się poglądy na życie wywoływały niemałe spory nie tylko między nimi, ale pomiędzy całym światem.
                – Też mnie wkurzasz, wiesz? – prychnął chłopak. – I wcale nie narzekam. Znoszę to z cholerną cierpliwością.
                – Właśnie, że narzekasz i to bardziej niż ja, stary, skretyniały, demoniczny serze!
                – Idź i daj mi spokój, spalony nad ogniskiem włochaty króliku!
                Patricia przyłożyła dłoń do ust i wydała z siebie oddźwięk zaskoczenia, mieszany z oburzeniem.
                – Jak mogłeś?! Nie jestem włochata!
                – A ja nie pachnę serem!
                – Pachniesz czekoladą!
                – Dzięki, a ty kwiatami.
                – Dzięki!
                Po głośnym okrzykach i wyzwiskach, la bonne fee i demon odwrócili się do siebie plecami. Wyglądali w tym momencie jak dwójka, kłócących się o lalkę dzieci. Chciało jedno, chciało drugie, ostatecznie obydwoje zrezygnowali na rzecz dziecięcego focha. Patricia nadmuchała policzki i zaczęła tupać nerwowo czarnym trzewikiem w trawę, Soriel schował ręce do kieszeni i spojrzał w niebo z nachmurzoną miną. Obraza była przeżywana w ciszy. W trawie brzęczały tylko cykady. Ta sytuacja była zabawna i obydwoje mieli tego świadomość. Wyraz zdenerwowania na ich twarzach zaczął stopniowo przechodzić w grymas, a potem w delikatny uśmiech. Ostatecznie obydwoje wybuchli śmiechem. Rechotali się wesoło do czasu, kiedy nie zabrakło im tchu i chęci. Nie patrzyli przy tym na siebie – Patricia zerkała w stronę zamku, Auvrey do góry. Gdy śmiechy umilkły, Soriel znów przybrał zirytowany wyraz twarzy. Zerkając przez prawe, zranione ramię, posłał Patricii mordercze spojrzenie.
                – I tak mnie denerwujesz – burknął.
                – Ty też – prychnęła w odpowiedzi dziewczyna. 
                Umilkli. Żadne z nich nie zamierzało się odzywać pierwsze, duma miała nad nimi przewagę. Soriel miał jednak inną broń, którą mógł swobodnie zaatakować dziewczynę, stojącą do niego plecami. Gdy ktoś stoi odwrócony do ciebie tyłem, możesz wszystko.
                Bezszelestnie wyjął z kieszeni małe pudełko i rzucił nim w głowę dziewczyny. Odbiło się od niej i upadło na ziemię. Zanim Patricia zobaczyła co to był za przedmiot, obróciła się gwałtownie w stronę swojego wroga. Już miała zacząć się na niego wydzierać za niecny atak, gdy nadepnęła na pudełko. Spojrzała w dół i zamrugała kilka razy oczami. To był mały, niebieski przedmiot oblegany przez kropki i przystrojony białą wstążką. Równie dobrze mógłby to być pierścionek zaręczynowy, ale chyba Auvrey nie był aż tak szalony? Poza tym nic wielkiego ich nie łączyło.
                Zanim podniosła pudełko z ziemi, spojrzała pytająco na chłopaka.
                – Co to?
                – Rozpakuj to się dowiesz.
                – Mam nadzieję, że nie jakieś oświadczyny – zaironizowała.
                – Wyjdziesz za mnie? – spytał demon. Czarodziejka zbladła. Wyglądał w tym momencie tak poważnie, jak nigdy dotąd. Oczywiście znała już aktorskie możliwości Auvreya, ale mimo wszystko się przestraszyła. Gdyby chciał się jej oświadczyć to chyba oczywiste, że nie przyjęłaby pierścionka! Nie była zakochana! I nie chciała mieć demona za męża! Szczególnie takiego, który działa przeciwko jej sprzymierzeńcom! Poza tym same oświadczyny Auvreya wyobrażała sobie inaczej. Musiałby przed nią uklęknąć, chwycić ją za dłoń i spytać tym swoim namiętnym, niskim głosem czy zostanie jego żonką. Oczywiście powinien być półnagi, żeby zachęcić ją swoją nagą piersią i być zmoczony po kąpieli tak, aby krople wody ładnie zdobiły jego ciało.
                – Nie żartuj sobie, idioto! – wykrzyknęła z oburzeniem tupiąc nogą. Uciekła od swoich myśli, nim przerodziły się w coś jeszcze gorszego niż półnagi, oświadczający się jej demon.
                Soriel przewrócił oczami.
                – To po prostu prezent – stwierdził  już normalnym głosem. – Otwórz.
                Patricia przewróciła teatralnie oczami i odpakowała niebieskie zawiniątko. Gdy zobaczyła jego zawartość, zbladła jeszcze bardziej. Nie spodziewała się, że to naprawdę będzie pierścionek. Złoty, mały, z diamentowym kwiatkiem, mieniącym się wszystkimi kolorami tęczy. Ile on za to dał? Ukradł go? Niemożliwe, żeby Soriel zarobił na niego uczciwie! I o co chodzi z tymi pierścionkami?!
                – Co to ma znaczyć?!
                – Po prostu załóż – odpowiedział chłopak, puszczając jej oczko.
                Choć nie lubiła takich błyskotek, jakaś siła wyższa zmusiła ją do przymierzenia pierścionka. Dlaczego w tym momencie czuła się, jakby naprawdę wychodziła za mąż? To głupie.
                Złoto z diamentowym kwiatem prezentowało się dobrze na jej bladej dłoni. Nadawało jej jakiegoś dziwnego blasku. Może nie przepadała za takimi rzeczami, ale pierścionek naprawdę nie wyglądał źle.
                – Świetnie – odezwał się demon. Ręce włożył do kieszeni, próbując się nie skrzywić z powodu poważnej rany. Gdy odwrócił się do niej plecami, zaczął się diabelsko śmiać. – To oznacza, że od dziś należysz do mnie.
                Patricię wmurowało. Z rozdziawioną buzią przyglądała się uciekającemu Auvreyowi, który śmiał się jak ostatni psychopata na Ziemi. Zaczęła go gonić z butem w ręku, gotowa na surowe karanie. Niech go tylko dorwie! Jak śmiał coś takiego powiedzieć?! Chyba życie mu niemiłe!
                – Ty mendo! – piszczała w biegu. – Nie należę do nikogo!
                – Też cię kocham! – usłyszała w odpowiedzi. Śmiejący się do szaleństwa Soriel, rzucił się znienacka w przepaść. Patricia zdążyła w przypływie chwili, rzucić go tylko butem – spadł razem z demonem prosto w cień Reverentii.
                – Zgiń! – wykrzyknęła, stając na krawędzi wzgórza. Demon już jej nie usłyszał. Zniknął w cieniu wielkiej góry.
                Wiatr rozwiał jej blond włosy. Z uśmiechem zgarnęła kosmyk za ucho. Mogła udawać, że jest zła i to z całkiem dobrym skutkiem, ale nie mogła zmienić tego, co czuła w środku. Może nie powinna się cieszyć, skoro jej sojusznicy ucierpieli, ale nie potrafiła nie okazywać radości. Każde spotkanie z Sorielem ją radowało – pomijając te, podczas którego chciał jej zrobić krzywdę. Dzięki niemu zapominała o wszystkim, co złe. Był jak sen, który pojawia się jednej nocy i robi w głowie zamieszanie, umieszczając nas w zupełnie innym miejscu niż rzeczywistość. Tak, cały czas zapominała o tym, że są wrogami i wiedziała, że może się to odbić na jej zaufaniu. W końcu Soriel kłamał. Dlaczego? Jakie krył w sobie tajemnice? W którym momencie mówi nieprawdę, a w którym prawdę? Robi to dla celów wyższych czy rozrywkowych?
                Za dużo pytań, a odpowiedzi brak.
***

                – Już wszystko dobrze.
                Śpiewająca la bonne fee usiadła na sofie z wyrazem zmęczenia i bólu na twarzy. Skórę miała prawie przeźroczystą, niezdrową, oczy lekko podkrążone. Wcale nie lepiej wyglądała reszta zgromadzenia. Wszyscy byliśmy zmęczeni, a równocześni przejęci odbytą akcją. Niestety, tak jak podejrzewaliśmy, departament został odbudowany, na dodatek wspiera go teraz świeża i młoda krew. Wszyscy mieliśmy okazje zetknąć się z choć jednym wrogiem.
 Naszej bitwy nie można było nazwać ani zwycięską, ani przegraną, każdy zdawał sobie sprawę z tego, że miał to być tylko i wyłącznie pokaz, odkrycie głównych kart Reverentii, zapowiedź groźby, która wisiała nad nimi nawet, gdy siedzieliśmy w siedzibie organizacji Nox. Czy udało im się nas zastraszyć? Na pewno czuliśmy niepokój większy niż kiedykolwiek wcześniej. Sprawa zdawała się być poważna. Obecny departament to sześciu członków, plus ojciec Nathiela, który nie uraczył nas dzisiaj swoją obecnością. Widocznie wolał patrzeć na nas z boku. Nędzne robactwo musiało być pod władzą demonicznego oka.
Wsparłam głowę o sofę i zapatrzyłam w migającą porozumiewawczo lampę do której uparcie dobijała się ćma. I pomyśleć, że się nie poddawała. Powinna mieć przecież świadomość tego, że cel jest za ścianą i póki jej nie rozbije, nie dostanie się do niego. Czy mogłam w tym momencie przyrównać walkę Nox do walki ćmy o światło? Póki nie zniszczymy wiedźm i departamentu, nie zniweczymy demonicznych planów. To prawie ta sama sytuacja. Nasza ściana jest prawie niemożliwa do przebicia, a jednak mamy niewielką szansę na wygraną. Wystarczy znaleźć inną drogę, może niekoniecznie musimy bić głową o mur, może jest droga nad nim lub pod nim – wystarczy tylko znaleźć skrzydła lub wykopać dół.
Przejechałam dłonią po włosach, odgarniając je w tył.
Było już po północy. Czekaliśmy na Sorathiela. Wtedy będziemy mogli oficjalnie rozpocząć obrady na temat departamentu. Chciałam, żeby skończyło się to najszybciej jak może. Chciałam iść do rannego i nieprzytomnego Nathiela, który leżał w bezruchu na sofie. Pilnowała go Andi. Na szczęście dzięki la bonne fee jego życie nie było już zagrożone. Same stwierdziły, że naprawdę musiał chcieć przeżyć. Normalny demon już dawno by poległ. No, tak, Nathiel nie jest normalny. Poza tym łączy nas obietnica. Obydwoje przeżyliśmy, tak więc już niebawem z Laury Collins, przerodzę się w Laurę Auvrey. Collins to bardzo pospolite nazwisko. Choć to absurdalne, to jednak boję się, że gdy zniknie, odejdzie wraz z nim moje człowieczeństwo. To ono dawało mi poczucie normalności. Nazwisko Auvrey od lat związane jest z rodziną demonów, a ja sama jestem nim w połowie.
– Boli cię głowa? – spytała siedząca obok Patricia.
Uśmiechnęłam się krzywo i zaprzeczyłam. Najwyraźniej moje myśli musiały przenieść się na fizykę ciała. Po ciąży stałam się bardzo emocjonalna. Teraz krycie własnych uczuć przychodziło mi z trudem. Jeszcze trochę i będzie można czytać ze mnie jak z otwartego Nathiela.
Sorathiel zjawił się w pokoju obrad. Wszyscy wyprostowali się na siedzeniach i ożywili. Rozmowa o tym, co miało miejsce to jednak lepsze rozwiązanie niż siedzenie i osobiste rozważanie w myślach.
Gdy nasz szef zasiadł na honorowym, obitym w skórę fotelu, wydał z siebie ciężkie westchnięcie. Każdego z nas obdarzył krótkim spojrzeniem, które chciało rozczytać to, co siedzi nam w duszach. W końcu zaczął obrady.
– Doskonale zdaję sobie sprawę z tego, że jesteście zmęczeni i zniechęceni, postaram się nie przeciągać spotkania i ustalić w ciągu godziny wszystkie najważniejsze sprawy, związane z przyszłością Nox – powiedział jak zawsze spokojnie. – Jak już pewnie zauważyliście, nowy departament miał za zadania po prostu wzbudzić w nas strach. Żaden z członków najwyraźniej nie użył swoich prawdziwych mocy. Bawili się nami.
                – To prawda – mruknął siedzący obok mnie Ethan. On też nie wyglądał najlepiej. Czyżby Amy odciągnęła go od kofeinowej diety? To by wyjaśniało jego nadmierne zmęczenie i podkrążone, zmrużone sennie oczy.
                – Myślę, że powinniśmy bliżej przyjrzeć się ich zdolnościom. Każdy z nas wie, że demony posiadają magię. Poznanie broni wroga pozwoli nam na lepsze przygotowanie się do następnych starć.
                Wśród Nox i le bonne fee zapanowała cisza. Sorathiel rozglądał się z uniesioną brwią za pierwszym ochotnikiem, który opowie coś o swojej walce. Nikt nie był zdziwiony, że to Aren odezwał się jako pierwszy.
                – Miałem przyjemność walczyć z Raidenem. – Jego głos zabrzmiał sarkastycznie. Usta wykrzywiły się w niezadowolonym, choć delikatnym uśmiechu.
                – Mniemam, że dużo zaobserwowałeś. – Sorathiel uśmiechnął się pod nosem. Każdy z nas wiedział, że Aren jako szpieg i obserwator nie ma sobie równych. Czasami sama nie wiedziałam skąd brał te wszystkie informacje.
                – Cóż, swojej mocy nie przedstawił – westchnął blondyn. – Za to był bardzo szybki. Wciąż utrzymywał ze mną kontakt wzrokowy. Nie patrzył na to jak go atakuję. Zupełnie, jakby przewidywał każdy mój cios. Próbowałem odsłonić jego obandażowane oko, ale bardzo je chronił. Mam dziwne przeczucie, że właśnie ono ma coś wspólnego z jego nieodkrytą mocą. Bez problemu powalił mnie na posadzkę. Stwierdził, że nie będzie mnie zabijał, bo nie takie jest jego dzisiejsze zadanie. Potem włożył ręce do kieszeni i odszedł.
                Nastała długa cisza. Wszyscy patrzyliśmy po sobie porozumiewawczo. Tylko Sorathiel kiwał głową i zapisywał nieznane nam słowa w notatniku. Gdy podniósł wzrok do góry, spojrzał na nas zachęcająco. Oczekiwał aż głos zabierze następna osoba. Postanowiłam, że będę to ja.
                – Nie wiem czy moją walkę można nazwać walką – odezwałam się z westchnięciem. – Miałam okazje wojować z Rielem. To dziwne, ale nie potrafił się bronić. Odskakiwał niezgrabnie w bok i miał łzy w oczach. Czułam się, jakbym walczyła z dzieckiem, a nie demonem. – Moje wyniki obserwacji najwyraźniej były zadziwiające dla reszty osób. Patrzyli na mnie z pewnym niedowierzaniem. W końcu członkowie departamentu powinni być jak wcześniej przedstawiony Raiden. Silni, tajemniczy, szybcy i opanowani. Riel Talley od nich odstawał. A przynajmniej do czasu. – Zabrzmi to dosyć bajkowo, ale gdy przestałam atakować, zasłonił się swoim czarnym płaszczem i nagle stał się inną osobą. Uśmiechał się jak prawdziwy diabeł. Ani razu mnie nie zaatakował, ale nietypowym, męskim głosem stwierdził to samo, co Raiden. Że jeszcze się spotkamy.
                Członkowie Nox i la bonne fee stali się żywsi. Moja wypowiedź zachęciła ich do współpracy. Kolejne wypowiedzi posypały się jak z rękawa.
                – Miałem dosyć nieprzyjemną walkę z tą zielonowłosą dziewczyną w samych majtkach i swetrze – burknął niezadowolony Ethan. Miałam przez chwilę wrażenie, że czuł się z tego powodu zawstydzony. Z tego co opowiadała mi Calanthe, młody Ethan nigdy nie uganiał się za dziewczynami, no, chyba, że za nią samą, dlatego też mógł sprawiać wrażenie nieśmiałego i niedoświadczonego w kontaktach z nimi. Wcale by mnie nie zdziwiło, gdyby kobieca bielizna go zawstydziła. I nieważne, że miał ją na sobie demon.
                – Lamiere – dodała jedna z czarodziejek. Mężczyzna kiwnął głową.
                – Jedynie stała i… atakowała mnie włosami, ostrymi jak brzytwa – syknął, pokazując nam swoje rany na rękach. – Była szybka jak na demonicę przystało.
                To poczyniło w naszym śledztwie jakieś postępy. Przecież nie wiedzieliśmy jakie moce posiadał Raiden czy Riel, za to Lamiere rozświetliła trochę sytuację.
                – Mi, Marthcie i Madlene przypadła w udziale Sapphire. Ta różowa pinda z laską. W cholerę sprytna i zwinna – powiedziała Alex. Jak zawsze zaskakiwała nas swoją elokwencją objawiającą się w niefrasobliwym słownictwie.
                – Unikała naszych ciosów w taki sposób, jakby była w cyrku – dodała nachmurzona Madlene.
                – A najgorsze jest to, że potrafi odpierać ataki mentalne – podsumowała Martha. Kiedy wszyscy wyglądali na zdziwionych i zaciekawionych tym faktem, ona z niezadowoloną miną wpatrywała się w dno kubka z herbatą. Widać było, że coś ją niepokoi. Czyż sama nie posiadała mentalnej mocy? Musiała odczuć więcej niż reszta la bonne fee. Wszyscy czekaliśmy na wyjaśnienia.
                – Była pierwszą osobą na której moja moc nie zrobiła wrażenia. Śmiała się na widok scen filmowych, które jej przesyłałam i zamiast być otępiona, wołała, że bardzo lubi te sceny – mruknęła.
                – A gdy ja śpiewałam, śpiewała te same piosenki razem ze mną – dodała załamana Madlene. – To pierwsza osoba na którą moja moc nie zadziałała.
                – Wydaje mi się, że po prostu ma dobrą odporność psychiczną albo również posiada moc mentalną jak w przypadku Marthy czy Madlene – stwierdziła Alex. – Moje pioruny były w stanie ją drasnąć. Najwyraźniej nie była zadowolona, kiedy trafiłam ją w ramię. – Uśmiech czerwonowłosej la bonne fee był teraz naprawdę przerażający. Przypominał osobę, która zbiegła właśnie z psychiatryka i próbowała czynić najgorsze zło świata. Na szczęście Alexandra była po naszej stronie.
                Sorathiel zapisał kolejne ważne spostrzeżenia do notatnika. Sprawozdanie la bonne fee bardzo nam się przydało. Przypuszczalna moc mentalna to zawsze jakiś trop.
                – Osobiście miałem do czynienia z Gabrielle – odezwał się na koniec szef organizacji, zamykając notatnik. –  Jej moc była już nam wcześniej znana, tak więc nie wprowadza to niczego nowego do naszego wewnętrznego śledztwa. Dla przestrogi, mogę powiadomić nowych członków, że używa czarnych wstęg, poruszanych magią. Niezwykle niebezpieczne i lepiej nimi nie dostać.
                Spojrzałam na lekko zmęczonego Sorathiela. Gabrielle w przeciwieństwie do reszty demonów go nie oszczędzała. Wcale mnie to nie dziwiło. Przecież nawet gdy ją poznałam, nie miała litości. Ona nie miała litości zupełnie dla nikogo.
                Mimo pozornie zakończonego śledztwa wiedziałam, że została jeszcze jedna osoba. Patricia uparcie uciekała ode mnie wzrokiem. Miała zmarszczone czoło i splatała swoje ręce w podołku, bawiąc się nimi nerwowo. Nogi z trudem trzymały się podłoża, próbując sprawić wrażenie nieprzejętej. W rzeczywistości drgały jej kolana. Całość wyglądała, jakby po prostu chciała wyjść do toalety. Doskonale wiedziałam o co chodzi i na pewno nie dotyczyło to zajętej toalety, której pilnie potrzebuje.
                – Nathiel miał okazje walczyć z Sorielem – odezwałam się, na co dziewczyna drgnęła niespokojnie. – Wydawało mi się, że operowali wyłącznie nożami exitialis. Soriel nie używał magii.
                Teraz już wszyscy patrzyli na Patricię. Każdy doskonale wiedział, że miała z nim dobry kontakt. Mogła nam o nim opowiedzieć najwięcej. Jednak najwyraźniej nie zamierzała. Gdy zapanowała cisza, ona nie starała się jej przerwać. Ponownie przejęłam inicjatywę mówczą.
                – Znasz go, prawda? – spytałam, unosząc brew do góry.
                Dziewczyna nie miała wyboru. Zapytana, musiała wreszcie odpowiedzieć.
                – Tak – stwierdziła dosyć niepewnie, patrząc w bok. Wciąż poruszała nerwowo rękami i przeplatała je ze sobą. – Walczyłam z nim raz. Do odpierania moich ataków używał cienistego dymu, przypominającego krew demonów. Wydaje mi się, że to dosyć silna moc. Zaledwie dotknięciem niszczył moje lodowe karty, a nie są przecież cienkie – opowiedziała i nareszcie podniosła głowę do góry. Czy mi się wydawało czy ona nie była zestresowana, tylko po prostu czuła się winna? – Jest jeszcze coś. Kiedy byłam ranna, kazał mi patrzeć w swoje oczy. Umie nimi kontrolować ludzi. – To nie była nowa rzecz dla mnie. Poznałam tą zdolność i nawet odczułam ją na sobie. Gdy patrzył mi w oczy, czułam się jak sparaliżowana, musiał użyć na mnie swojej magii.
                Sorathiel kiwnął głową i zapisał ostatnie zdanie w notatniku, po raz ostatni go zamykając. Stwierdził, że nie będzie nas dłużej męczyć. Akcja była przecież ciężka, a pierwsza godzina powoli się zbliżała. Wszyscy powinniśmy wracać do domu. Ustaliliśmy datę następnego spotkania na jutrzejszy wieczór, który wszystkim odpowiadał.
Większość łowców i la bonne fee pożegnała nas i życzyła miłej nocy. Odpowiedziałam grzecznym kiwnięciem głową. Moje myśli zaprzątały teraz co innego. Aura już dawno spała w pokoju u ojca. Była zmęczona po długiej zabawie z Amy. Odkąd wróciłam spała jak zabita. Chciałam odciążyć senną Andi, która wisiała nad łóżkiem Nathiela i dzielnie go pilnowała. Tak, to prawda, że irytowali siebie nawzajem, ale była pomiędzy nimi cienka nić porozumienia. Byli dla siebie jak rodzeństwo i mimo tej dziwnej, pozornej nienawiści, tak naprawdę kochali się braterską miłością.
Nadszedł czas na przyszłą Laurę Auvrey. Teraz to ja będę pilnować swoją nierozgarniętą i buntowniczą miłość życia, która jak na złamanie karku pobiegła do swojego brata. Z jednej strony mu się nie dziwię, z drugiej twierdzę, że to przecież Nathiel, a Nathiel robił różne, dziwne i głupie rzeczy. Byłam zadowolona, że nie muszę już trzymać języka za zębami i wzbraniać się od wspomnienia słowem o Sorielu. Teraz młody Auvrey miał już świadomość, że nikt go nie okłamywał, a jego brat naprawdę żyje. Musiał być wściekły. Był wściekły. Widziałam jego twarz, widziałam to z jaką precyzją i nienawiścią atakował Soriela. Nie dziwię mu się. Myślał, że na tym świecie jest sam, a tymczasem jego braciszek świetnie się bawił w ukryciu, całkiem niedaleko niego. Tak, musiał być rozgoryczony i z pewnością poruszy ten temat jako pierwszy, gdy tylko otworzy oczy. Ten jeden, jedyny raz dam mu ponarzekać, ale to dopiero wtedy, gdy się zbudzi.
***
                Ciężki dzień, ciężka noc.
                La bonne fee szły milcząco przez oświetlany lampami ulicznymi drogę. Drzewa szumiały leniwie na wietrze, cykady wygrywały melodię w trawie, a sowa hukała od czasu do czasu nad ich głowami, bacznie obserwując stado wędrowniczych nóg. Wszystko zdawało się być pogrążone w spokoju i ciszy. Tylko myśli czarodziejek były chaotyczne i niespokojne. Każda z nich szła z nachmurzoną miną, świadczącą o zamyśleniu. Gdyby sowa miała widoczność na ich twarze, mogłaby pomyśleć, że są siostrami, każda wyglądała teraz tak samo. Nawet kroki były wyjątkowo zsynchronizowane. Wszystkie postacie przemykające się nocą między drzewami, umykały tajemniczym czarodziejkom i szeptały nocnymi dźwiękami w cieniach drzew.
                Przydługą ciszę, przerwała Madlene, psując tym samym czarodziejską synchronizacje. Być może istniała jakaś dziwna zależność pomiędzy krokami, a ilością wypowiedzianych słów? To nogi śpiewającej czarodziejki zburzyły jako pierwsze taniec równości.
                – Mam propozycje.
                La bonne fee spojrzały na nią wyczekująco. Zazwyczaj pomysły ich przyjaciółki nie kończyły się dobrze. Potrafiła w najbardziej absurdalnej sytuacji, wymyślić najbardziej absurdalną rzecz. Tak jednak tym razem nie było. Zmęczenie po demonicznych dziejach udzieliło się dziś każdej z nich.
                 – Śpijmy dzisiaj razem. Jak za starych czasów. – Wąska kreska ust uniosła się w delikatnym, niewinnym uśmiechu. Blade ręce zostały splecione za plecami. Gdyby dziewczyna była niższa, mogłaby uchodzić za urocze dziecko, które próbuje przekonać swoich rodziców niewinnością i słodyczą do określonych czynów.
                – Boisz się? – To było pierwsze o co spytała Patricia.
                – Nie, ale czuję niepokój – stwierdziła z westchnięciem Mad. Z niewinnej dziewczynki przerodziła się w poważną 21-latkę, która w błękitnym zamyśleniu patrzyła przed siebie. – Zostaniecie u mnie w domu?
                Temat nie był więcej poruszany. Wystarczyło kiwnięcie trzech głów, które przegłosowało sprawę. Madlene była usatysfakcjonowana. Synchronizacja i przerażające podobieństwo nie wróciło już do ładu, a po temacie numer jeden, nastąpił kolejny. Tym razem stwierdzenie skierowane było do Patricii. Nie miało silnych podstaw tematycznych, nie zawierało wstępu, było bezpośrednim wejściem w sedno sprawy. Tak właśnie czyniła Martha. Nie owijała w bawełnę.
                – Pobiegłaś za Sorielem.
                Lodowa czarodziejka wyprostowała się niczym kij od miotły i zesztywniała. A więc jednak ją widziały. A może nie widziały? Martha potrafiła się pewnych rzeczy domyślać. Była mistrzem dedukcji. Może to przez ilość oglądniętych filmów, stosowanych w jej atakach?
                Patricia nie odpowiedziała. Nie chciała być niemiła, ale nawet nie miała pojęcia jak na to odpowiedzieć. Zresztą czy na stwierdzenia trzeba potakiwać głową? Może niekoniecznie.
                Tym razem pytanie było konkretne:
                – Łączy cię z nim coś?
                – N-nie – odpowiedziała niepewnie Pat. – Ja… po prostu… – Umilkła. Gdzieś w sobie poszukiwała teraz odpowiedzi. Czy łączyło ją coś z Sorielem? Już sama nie wiedziała. Jeśli byli przyjaciółmi, a chyba byli, to musiało ich coś łączyć, prawda? Bynajmniej nie jest to nic groźnego.
                Nim zdołała odpowiedzieć, w rozmowę wtrąciła się Madlene:
                – Nie męczmy jej. Jakby coś się działo, na pewno by nam o tym powiedziała. – Ufne niebieskie oczy spojrzały na najmłodszą z czarodziejek, która pokiwała tylko głową. Pełna wewnętrznych sprzeczności, nie chciała zawierać głosu w tej sprawie. Była wdzięczna Madlene za pomoc, choć wiedziała, że Martha nie jest zadowolona. Nie lubiła niespodzianek. Zdecydowanie wolała mieć wyłożone na stół wszystkie z możliwych kart.
                Temat znów stał się milczący. Nieprzejęta sytuacją Alex, zaczęła rozmyślać o przystojnym bibliotekarzu, którego spotykała w bibliotece publicznej, ignorując domniemane więzi między Pat, a Sorielem. Madlene zaczęła coś nucić, byleby tylko nie myśleć już o złych przeczuciach i dzisiejszych dziejach. Martha popijała gorący napar, zastanawiając się nad filozofią życia, a Patricia myślami była przy Sorielu. W ręku ściskała prezent od demona. Dlaczego na jego widok czuła tak wielki niepokój, a równocześnie radość? To sprzeczne uczucia. Najgorsze jest to, że żadne z nich nie wysuwało się naprzód.
                Do szeleszczących koron drzew dołączył oddźwięk przekładanych w powietrzu kart. Trójka la bonne fee przewróciła oczami. To Madlene zabierała się do „wróżenia piechotą”. Zawsze robiła to w najmniej oczekiwanej chwili.
                – Musisz to teraz robić, Mad? – spytała zmęczonym głosem Alex.
                – Tak, wiem, to głupie, ale musicie mi wybaczyć – odpowiedziała śpiewająca bonne fee. Nie spuszczała wzroku z karty, która była przodującą na stosie. Oznaczała wojnę. Coś bardzo złego. I to nie pierwsza taka wróżba. – Wiecie co mnie niepokoi? – spytała w końcu.
                Jedna z czarodziejek wzruszyła obojętnie ramionami, a pozostałe dwie potrząsnęły głowami. Zanim padła konkretna odpowiedź, minęło trochę czasu. Czarna karta z czerwonymi zdobieniami gładzona była drżąco palcem wskazującym. Pieszczona niepokojem, wciąż pozostawała chłodna na otoczenie. Żadną siłą nie dało się jej odwrócić – a jak wiadomo, odwrócone karty mają przeciwne znaczenia.
                – Karty przepowiadają mi wojnę – stwierdziła z westchnięciem Mad. Dla reszty czarodziejek nie było to nic prawdopodobnego. Słyszały to kilka razy dziennie nie tylko z ust Madlene, ale także z ust łowców. Było jednak coś, co mimo chęci przemilczenia, musiało wyrwać się z ust śpiewającej la bonne fee. Chciała, aby wszystkie miały to na względzie. Wzięła głęboki wdech i wreszcie dokończyła swoją myśl:
– Nie wszyscy przeżyją wojnę. 

2 komentarze:

  1. Soriel wariuje. Inaczej nie potrafię tego określić. Raz mówi jedno, raz drugie. Odchodzi, wraca. Wcale się nie dziwię, że Pat ma mętlik w głowie i nie potrafi dostrzec swoich uczuć. To najgorszy moment, by kochać Soriela, który stał się jedną wielką niewiadomą. Sama nie wiem, ile w jego słowach jest kłamstw, a ile prawd.
    Czemu mam wrażenie, że to nie jest zwykły pierścionek?
    Nox jest w naprawdę kiepskiej sytuacji. Mam wrażenie, że gdyby od razu po zniszczeniu Departamentu za pierwszym razem przyglądali się Reverentii, byłoby łatwiej. Ale kto mógł przypuszczać, że coś takiego się stanie? Przydałby im się jakiś zastrzyk nadziei, ale o to trudno.
    Mnie karty Mad nie muszą mówić, że nie wszyscy przeżyją wojnę. Taka jest wojna. Nie żeby mnie to cieszyło, ale trzeba mieć taką świadomość. Mam jednak nadzieję, że uda im się ograniczyć liczbę ofiar.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć :)
    Sorcia. Mam mieszane uczucia do tej pory, a to sprawka Soriela, który z każdym rozdziałem jest coraz bardziej sprzeczną postacią. Tu taki kochany z początku znajomości, tu dupek po praniu mózgu w Reverentii. Nie dziwię się zagubieniu Pat. Pierścionek prawie zaręczynowy czy może podsłuch w wersji biżuterii? To "Też cię kocham!" jest zastanawiające.
    Hmm. Mniej więcej wiadomo, jak prezentują się nowe siły departamentu, z jakimi mocami przyjdzie się mierzyć. Mam nadzieję, że łowcy sobie poradzą. Choć ostatnie słowa Madlene w tym rozdziale dobrze nie wróżą. Co to będzie?
    Zawstydzony Ethan rządzi :3

    Czekam na nn ^^
    Ściskam! :*

    OdpowiedzUsuń