Taki o krótki epilog. Powiedzcie "cześć" Adalie!
To na razie koniec serii WCN, a przynajmniej kontynuacji. Od nowego roku chciałabym zacząć publikować prequel o młodości Calanthe, więc wait for it.
***
Jak
co roku o tej samej godzinie Laura Auvrey stała z kubkiem herbaty w kuchni. Od
dłuższej chwili wpatrywała się za okno, jakby liczyła na to, że kogoś tam
zobaczy. W takim dniu jak ten, jej mąż, Nathiel Auvrey, wstawał wyjątkowo
wcześniej, by być w tym trudnym momencie razem z nią. Jeszcze rozespany, z
roztrzepanymi włosami, które zwijały się gdzieniegdzie na końcówkach, podszedł
do niej i mocno ją przytulił.
–
Już nie śpisz? – spytała Laura, choć nie była zdziwiona.
–
Robisz to co roku, tego samego dnia, więc jak mam spać? – zachrypiał Nathiel,
opierając głowę na ramieniu kobiety.
–
Niełatwo zapomnieć o własnej córce, Nathiel.
–
I dobrze, że o niej nie zapominasz. Ja też zawsze o niej myślę, wiesz? Bo wiem,
że w końcu do nas wróci. – Mężczyzna uśmiechnął się pod nosem, również kierując
spojrzenie za okno. – To Aura.
–
Myślisz, że wszystko u niej w porządku? – Laura wyszeptała te słowa, jakby bała
się odpowiedzi.
–
Oczywiście. – Nathiel cicho prychnął. – Przecież to moja córka.
Laura
uśmiechnęła się pod nosem, ale już po chwili wydostała się z uścisku i sama
przytuliła się przodem do męża.
–
Myślałam, że nasza – rzuciła w jego pierś.
–
Nasza, tak, tak. W końcu ktoś musiał ją urodzić. – Nathiel zachichotał.
Przez
dłuższą chwilę stali w uścisku, napawając się własną obecnością, gdy nagle
usłyszeli pukanie do drzwi. To o tyle zaskakujące, że było około piątej rano.
Ledwo zaczynało świtać. Kto mógł się tu zjawić o takiej godzinie?
Jakaś
cicha nadzieja pojawiła się w ich sercach. Zanim jednak którekolwiek
zdecydowało, że pójdzie otworzyć drzwi, usłyszeli najmłodszą córkę zbiegającą
po schodach, która krzyczy:
–
Otworzę!
W
jej głosie nie rozbrzmiewało zdziwienie, a wręcz przeciwnie – może nawet spodziewana
radość. Być może również spodziewała się ujrzeć po trzech latach własną
siostrę? Aura lubiła wielkie wejścia, więc… dlaczego nie?
Calanthia
chodziła już do szkoły średniej. Przez ten czas niewiele się zmieniła, oprócz
tego, że urosła kilka centymetrów i nieco wydoroślała. Nie przypominała już
dziewczynki, a raczej młodą kobietę. Była dumą swoich rodziców, tak jak prosiła
o to Aura. Oczywiście nie mogła im zastąpić najstarszej córki, ale starała się
być maksymalnie blisko rodziny i wspierać ją w największych kryzysach,
zwłaszcza że teraz została im tylko ona. Nate wyjechał na studia.
Gdy
otworzyła drzwi, najpierw nikogo nie dostrzegła. Pomyślała z zawodem, że to
jakiś głupi żart, a może przesłyszenie, jednak już po chwili coś, a raczej
ktoś, szarpnął ją za spódnicę mundurka.
Najmłodsza
córka Auvreyów spojrzała w dół. Przez dłuższą chwilę sama nie wiedziała, co
powiedzieć. Na pewno się tego nie spodziewała.
–
Mamo, tato? – zawołała niepewnie.
Chwilę
później dołączyli do niej rodzice. Nathiel wychylił głowę zza pleców córki,
przyglądając się ze zmarszczonym czołem temu, co dostrzegł w progu mieszkania.
Laura natomiast wyglądała, jakby zobaczyła ducha.
Na
wycieraczce przed ich domem stała mała dziewczynka. Miała brązowe włosy i
zielone oczy. Szeroko się uśmiechała. Była ubrana w schludną białą sukienkę z
kokardą u przodu, w której wyglądała jak mały aniołek. Oczywiście Auvreyowie
doskonale wiedzieli, że nie miała w sobie nic z aniołka. W końcu to oczy małego
demona. Nie to było jednak najbardziej niepokojące…
–
Cześć, dziadku, cześć, babciu, cześć ciociu – przywitała się nieco sepleniącym
głosem, pokazując brak przedniego zęba w wyszczerzonym uśmiechu. Na głowie
miała słomiany kapelusz.
Nastąpiła
długa cisza.
Laura
słysząc to, nieco się zachwiała, na szczęście Nathiel w porę ją podtrzymał. Sam
był nieco skonsternowany. Nie połączył jeszcze faktów. Za to doskonale
połączyła je Calanthia.
–
Gdzie twoja mama? – spytała ostrożnie, choć wciąż była równie zszokowana, co
jej rodzice.
–
Mama zostawiła mnie tu na wakacje! – odpowiedziała z entuzjazmem około
trzyletnia dziewczynka, przyciągając do siebie plecak, który był tak duży, jak
sama ona. Właśnie wysypały się z niego jakieś zabawki.
Nathiel
wciąż przetwarzał zdobyte informacje. To zadziwiające, że ta mała bezimienna
istota wyglądała jak jego własna córka, oczywiście z wyjątkiem włosów. Przez
chwilę spanikowany zaczął szukać w myślach momentu, w którym mógł być tak
pijany, że dobrał się do jakiejś innej kobiety niż do Laury. Nie mógł jednak
nic takiego znaleźć w odmętach swojej głowy. W końcu jednak do niego dotarło. I
kiedy już sobie uświadomił, czyja to była córka, wyskoczył z domu jak opętany i
krzyknął rozeźlony w eter:
–
Słyszysz mnie, Aura?! Zabiję tego gnojka, który zrobił ci dzieciaka! To ten
ognisty skurwysyn, co?! Widzę, że ma takie same włosy jak on! Jak ja mu wyrwę…
Laura
zdążyła nieco otrzeźwieć, odzyskując dawne opanowanie. Pozwoliła mężowi wydzierać
się w pustą przestrzeń, wyładowując całą swoją złość, ona natomiast uklęknęła
przy dziewczynce i spytała:
–
Jak się nazywasz?
–
Adalie – odpowiedziała wesoło mała demonica.
–
Miło mi cię poznać, Adalie. – Laura wymusiła uśmiech. – Pamiętasz, jak nazywają
się twoi rodzice?
–
Aura i Ace!
–
I masz trzy lata, tak?
–
Tak! – Adalie nagle zmarszczyła czoło, a uśmiech zniknął z jej twarzy. – Czy
babcia jest magikiem?
–
Można tak powiedzieć.
–
Mamo… – zaczęła cicho Calanthia, pochylając się nieco nad Laurą. – Czy myślisz,
że Aura uciekła dlatego, że… – Nie dokończyła pytania.
Laura
Auvrey głośno westchnęła, ponieważ wolała nie odpowiadać na to pytanie. Na
razie się tego przecież nie dowiedzą.
Już
po chwili przeniosła się do pionu i rzuciła do swojej wnuczki:
–
Witaj w naszym domu, Adalie. – Po chwili podała jej dłoń, którą ta przyjęła z
radością. – Mamy dużo do nadrobienia.
Niedługo
potem drzwi od domu Auvreyów zamknęły się, wpuszczając do środka nową
członkinię ich rodu, kolejną przedstawicielkę nowego pokolenia. Tymczasem jej
rodzicielka stała kilkaset metrów dalej, ukrywając się zza drzewem razem ze
swoim bratem. Oboje obserwowali tę scenę z oddali. Aura ciągle się chichotała,
a Nate wyglądał na załamanego.
–
Nawet nie wiesz, jaki byłem zszokowany, kiedy napisałaś mi o tym w liście –
odezwał się, potrząsając głową.
–
Żałuj, że nie widziałeś mojej miny, kiedy dowiedziałam się, że będę matką –
mruknęła z krzywą miną Aura.
Oboje
nie bardzo się zmienili. Choć mieli już po dwadzieścia lat i każde z nich
poszło w zupełnie inną stronę, dalej wyglądali jak para bliźniaczych nastolatków.
Być może była to kwestia demonicznych genów. W końcu ich ojciec i matka również
nie wyglądali na swój wiek.
–
Wciąż nie mogę sobie ciebie wyobrazić jako matki… – powiedział Nate.
Siostra
uderzyła go pięścią w ramię.
–
Przeżyła już ze mną trzy lata, i jak widzisz, ma się dobrze.
Jej
brat zaśmiał się niemrawo, pocierając miejsce, w które został uderzony.
–
Kiedy zamierzasz pokazać się rodzicom?
–
Niedługo. Sytuacja w Reverentii nieco się uspokoiła. Już tak bardzo za mną nie
podążają, bo stracili nadzieję na to, że w ogóle żyję. Dobrze się ukrywamy. –
Aura ciężko westchnęła i schowała ręce do kieszeni. Cały czas wpatrywała się w
dom, w którym jeszcze kilka lat temu mieszkała. To oczywiste, że wciąż tęskniła.
–
Tęsknimy za tobą – szepnął Nate, który zdawał się czytać w jej myślach.
–
Wiem, Nate. Ja też za wami tęsknię. – Aura oderwała się nagle od drzewa i
spojrzała na brata z wrednym uśmieszkiem. W końcu nie lubiła ckliwości. Doskonale
pamiętała o tym, że trzy lata temu, gdy się żegnali, płakała przez całą noc jak
dziecko. Dobrze, że Nate o tym nie wiedział.
–
A wy co zamierzacie zrobić? – spytał podejrzliwie jej brat bliźniak.
–
Jak to co? – Aura prychnęła, zakładając ręce na piersi. – Jedziemy na pierwsze
od trzech lat wakacje. Odpocząć od tego małego demona.
–
Brzmi, jakby twoja córka odziedziczyła po tobie charakter.
–
Jest gorszym potworem niż ja, uwierz mi. – Aura poklepała brata po ramieniu,
jakby chciała mu przekazać, że wkrótce będzie to mógł przetestować na własnej
skórze.
Nate
zaśmiał się niemrawo, już wiedząc, że najbliższe miesiące, które miał spędzić
na wakacyjnej nauce, spędzi zupełnie inaczej.
–
W takim razie… odpoczywajcie.
–
Dzięki.
Oboje
pomachali sobie na pożegnanie. W zasadzie widywali się ostatnio co kilka miesięcy.
Aura chciała mieć na razie kontakt tylko z bratem, aby mógł przygotować
rodziców na jej ponowne pojawienie się. Poza tym… to za swoim małym braciszkiem
najbardziej tęskniła. Póki co, świetnie sobie jednak radził bez niej.
Studiował, by w przyszłości zostać lekarzem. Tymczasem ona… szwendała się po
świecie, nie mogąc nigdzie zapuścić korzeni na stałe. Ale takie życie jej
odpowiadało.
Tuż
obok niej wylądował Ace Bryne, który zeskoczył właśnie z drzewa, nie chcąc
przeszkadzać rodzeństwu w rozmowie. Oboje zaczęli kierować się w stronę parku.
Swoje wakacje mieli zacząć od zjedzenia hot dogów.
–
To co, lecimy się opieprzać? – spytała niemal zadziornie Aura.
–
Nie mogę się doczekać. – Ace zachichotał.
Właśnie
kończyła się pewna era.
I
zaczynała kolejna.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz