Ten rozdział miał być zdecydowanie krótszy, a koniec końców musiałam go podzielić na dwie części, przez co WCS wydłuży się o jeden rozdział (zobaczymy jak będzie dalej, ha). Uważam, że rozdział jest całkiem ciekawy, choć bardziej opisowy. Przedstawia podróż dwóch la bonne fee - Marthy i Alex. W kolejnym rozdziale pojawi się Patricia. Rozdział dedykuję go Oli, która wołała o blizny i krew!
***
Martha nigdy nie zazdrościła
swojej przyjaciółce, że potrafi wróżyć z kart. Obserwując jak popada w paranoję
z powodu mających nadejść zdarzeń, czasami cieszyła się, że nie znała kolei
losu, jakimi będzie podążała. Mieć świadomość, że stanie się coś tak złego, że
nie będzie można przez to spokojnie zasnąć, to zbyt ogromne brzemię, którego
żaden człowiek nie powinien dźwigać na swoich barkach. Inaczej przedstawiała
się sprawa z wiedźmami – one nie bały się przyszłości, a nawet potrafiły
naginać ją według swoich potrzeb. Tak, mimo wszystko wróżenie czasami się
przydawało. Może nie chciała wiedzieć, kiedy i w jaki sposób umrze, ale nie
żałowałaby, gdyby ktoś podpowiedział jej, jak przebiegnie i zakończy się ta
podróż. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale los bywał przewrotny,
szczególnie jeżeli chodziło o czarodziejki.
Jakiś czas temu przeczytała w Magicznym Magazynie (dostępnym
oczywiście tylko i wyłącznie dla la bonne fee) pewien przerażający artykuł,
który zawierał w sobie badania pewnej uczonej czarodziejki. Może to śmiesznie
zabrzmi, ale la bonne fee też mogły studiować magię. Uniwersytet, który był dla
nich przeznaczony istniał jednak tylko w Paryżu, gdzie żadna z nich nie
odważyła się zamieszkać. Owa uczona czarodziejka była absolwentką Paryskiego
Uniwersytetu Magii – jej osobiście kojarzył się zawsze z Hogwartem, ale
studentki, które szkoliły się tam w zakresie czarów, były oburzone, kiedy
słyszały takie porównania. Bo czym był Harry
Potter jak nie bajką dla dzieci?
Artykuł dotyczył igrania z
losem. Okazało się, że zwykły człowiek miał zdecydowanie mniejszą tendencję do
przyciągania pecha. Czarodziejki przyciągały go z czterokrotnie większą
częstotliwością, niż przeciętny mieszkaniec ich planety. Eleonore Bellerose
wysunęła tezę, że to wszystko z powodu naginania czasoprzestrzeni, kiedy
używają magii. W wolnym tłumaczeniu znaczyło to, że la bonne fee od zarania
dziejów igrały z losem, który próbował się na nich wyżyć za to, że posiadały
moc wychodzącą daleko poza rzeczywistość, a przy tym ciągle były tylko i
wyłącznie ludźmi.
Kiedy po raz pierwszy Martha
przeczytała ten artykuł, parsknęła śmiechem. Później przywołała jednak w głowie
kilka znaczących zdarzeń, których była świadkiem. Uczona czarodziejka
twierdziła, że najczęściej pecha przyciągają osoby, które mają większy zasięg
mocy lub osoby, które stosują silną magię mentalną. Jej osobiste badania padły
w pierwszej kolejności na Madlene, która władała starożytną, rzadką mocą.
Rzeczywiście, była w ich grupie jedną z największych fajtłap. Potrafiła się
potknąć o własne nogi i to na środku ulicy, przez którą przebiegała na
czerwonym świetle. Martha zawsze jej powtarzała, że ma niewyobrażalne
szczęście, bo z jej nieuwagą i tendencją do bycia fajtłapą, już dawno powinna
zginąć. Cóż, zginęła w trochę inny sposób, ostatecznie poświęcając za nich
swoje własne życie…
Alexandra miała tendencję do
spotykania ludzi, których nie chciała spotkać, a także do licznych skaleczeń
lub mniejszych uszczerbków na zdrowiu – miała już mnóstwo blizn, które
bynajmniej nie były efektem jej nieuwagi. Martha do tej pory pamiętała, jak jej
przyjaciółka cudem uniknęła spadającej z czwartego piętra komody, którą
przenosiło kilku mężczyzn. Wyszła z tej sytuacji wyłącznie ze złamaną ręką,
którą wymachiwała, kiedy kłóciła się z Madlene.
Patricia miała tendencję do
przyciągania kłopotów i częstych upadków – nie chodziło tu oczywiście o zwykłe
potknięcia się, a raczej o spektakularne spadanie ze schodów czy z innych wysokich
miejsc. Miała jednak szczęście, bo w przeciwieństwie do Alexandry, wychodziła z
tych wypadków raczej bez szwanku, ewentualnie z kilkoma sinikami.
Ona była osobą, która nie dogadywała
się z ogniem, dlatego w miarę możliwości starała się go unikać. Przez lata na
szczęście jej się to udawało, choć za każdym razem, kiedy podchodziła do pieca
czy kuchenki gazowej, patrzyła na nią z powątpiewaniem. Doskonale pamiętała,
kiedy jako czternastolatka spaliła kuchnię, robiąc tylko i wyłącznie jajka
sadzone.
Każda z nich wiedziała, na co
powinna uważać, choć nie zawsze miały wpływ na zdarzenia, którymi obdarzał ich
los. Martha była jednak pewna, że w tym przyciąganiu pecha znajdowała się jakaś
nutka szczęścia, w końcu żadna z nich do tej pory nie wyszła z krytycznej
sytuacji z oderwaną ręką czy nogą. Nawet kiedy Madlene upadała na środku ulicy,
gdzie jeździły rozpędzone auta, udało jej się wylądować tak, że miała tylko
skaleczone kolano. Nawet kiedy Alexandra spotykała znienawidzonego Nathiela,
który podstawiał jej haka na stromych schodach, miała tylko siniaka na
podbródku. Nawet kiedy Patricia spadała z kilkumetrowego drzewa na beton, miała
tylko stłuczoną kość ogonową. Nawet kiedy ona wywoływała pożar w kuchni,
udawało jej się wyjść z tego tylko z maleńkim oparzeniem. Czy to nie powinien
być powód do radości? Cóż, sądząc po tym, że trwała wojna, może jednak nie do
końca, tym bardziej, że przez portal przedostały się nie tylko cieniste demony
stanowiące armię Vaila Auvreya. Nie można było zapominać o innych rodzajach
pokrak, jak na przykład… demonów żywiołów, w tym i ognia.
Kiedy Martha stanęła na skraju
polany i dostrzegła z oddali płonące drzewa, przełknęła głośno ślinę.
Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Może do tej pory udawało jej się
wychodzić z opresji bez szwanku, ale powinna pamiętać o tym, że nigdy nie miała
do czynienia z demonami ognia, które paliły całe lasy. Początkowo chciała
przejść przez zakrzaczone tereny, aby nie rzucać się w oczy, ale kiedy
dostrzegła, że pożera je ogień, chyba nie miała wyboru, jak podążać odkrytymi
polami, po których wędrowały ogniste pokraki, odbywające jakiś przedziwny
taniec godowy. Owszem, mogła spróbować z utworzeniem bariery niewidzialności,
ale jeżeli choć na moment sparzy się ogniem, który lgnął do niej jak mucha do
lepu, ochronna powłoka zostanie naruszona. Którą drogę powinna wybrać? Tę
znaczoną przez skaczące po polanie demony czy płonący las, który ogień pożerał
z prędkością światła?
Martha zgarnęła włosy do tyłu i
wzięła głęboki wdech. Nie potrafiła się zdecydować, choć najlogiczniejszym
rozwiązaniem wydawało się przejść obok szalejących demonów ognia. Coś ją jednak
od tego odwodziło, a mianowicie porywczy wiatr, który pchał ją w stronę lasu.
Herbaciana czarodziejka uniosła
wzrok i zmarszczyła czoło.
– Sądzisz, że powinnam iść
przez las? – spytała cicho.
Wiatr sprawił, że postawiła
niechciane dwa kroki w stronę płonącego zagajnika.
– Mad, przysięgam, że jeżeli to
kolejny objaw twojego durnego wróżenia, które skończy się tak, że spłonę
żywcem, nakopię ci pośmiertnie do… – Wiatr znowu pchnął ją do przodu, tym razem
jednak z lekką irytacją. Przewróciła oczami. – No dobrze, skoro tak stawiasz
sprawę…
Po naglących porywach
atmosferycznych stwierdziła, że jej przyjaciółka najwyraźniej próbuje zmusić ją
do szybkiego podjęcia decyzji. Postanowiła, że jej zaufa. Może nieraz okazywało
się to niekoniecznie dobrym rozwiązaniem, ale w większości przypadków Madlene
miewała dobre pomysły.
Tak oto Martha znalazła się w
płonącym lesie. Widok pożerających drewno i listowie ognistych kul sprawiał, że
przeszywały ją dreszcze strachu, niestety nie mogła się zatrzymywać. Im dalej
szła, tym bardziej jasne stawały się dla niej namowy wiatru, otóż ogień był od
niej celowo odpychany jego własną siłą. Martha zrozumiała, dlaczego Madlene
nakazała jej tutaj podążać – trzymała pieczę nad tym, aby ogień jej nie
dotknął. Co innego byłoby z demonami – wtedy nie mogłaby jej pomóc. Zdając
sobie z tego sprawę, uśmiechnęła się dziękująco w przestrzeń.
Wszystkim la bonne fee
brakowało żywej obecności Mad, a także jej głosu, nie można jej było jednak
zarzucić całkowitej nieobecności. Póki były magicznie uzdolnione, potrafiły odczuć,
kiedy znajdowała w pobliżu nich. Szkoda tylko, że Aren nie mógł uświadczyć jej
obecności, albowiem nie miał pojęcia, że otulający go zefir to jego ukochana.
Dziewczęta nie chciały dawać mu niepotrzebnej nadziei. Jeżeli będzie mocno tego
chciał, kiedyś sam dostrzeże, że ten uporczywy wiatr to nikt inny jak Madlene,
która po śmierci złączyła się ze swoim żywiołem.
Martha postawiła kilka
gwałtownych kroków w tył, pod wpływem porywistego powiewu, który pchnął ją na
ziemię. Początkowo nie wiedziała, o co chodzi. Dowiedziała się tego, kiedy
potężny, płonący konar uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Gdyby nie
reakcja przyjaciółki, która teraz owiała ostrzegawczo jej twarz, wzburzając przy
tym włosy, próbujące dostać się do jej oczu i ust, zapewne już by nie żyła.
– Dobrze, dobrze, rozumiem,
będę już bardziej uważna – syknęła Martha, odgarniając z twarzy włosy.
Podniosła się z ziemi i ruszyła w dalszą podróż, mając nadzieję, że los nie
podstawi jej pod nogi kolejnej kłody. Czasami herbaciana czarodziejka zapominała
jednak o tym, że chytry los bywał przewrotny i z ironicznym uśmiechem na
wyimaginowanych ustach, potrafił zadbać o rozrywkę.
Kiedy wiatr osunął z drogi
kolejnym podmuchem ogień, jej oczom ukazała się maleńka sylwetka chłopca,
którego oczy błyszczały czerwienią, tak podobną do żarzącego się kawałka kory
drzewnej. Ten chłopiec wpatrywał się w nią przez moment, marszcząc czoło.
Najwyraźniej próbował odgadnąć, czy jest jakimś demonem, czy zwyczajnym
człowiekiem. Wtedy właśnie Martha popełniła błąd. Postawiła dwa strategiczne
kroki w tył, co już samo w sobie oznajmiło małemu chłopcowi, że nie jest jego
sprzymierzeńcem.
Brązowe włosy zafalowały w
ognistej poświacie, kiedy ten wystawił w jej stronę bladą dłoń. Wiatr, którym
władała Madlene, nagle oszalał, zupełnie jakby jej przyjaciółka wpadła w panikę
– na chwilę, naokoło pięcioletni malec, przymknął powieki i zachwiał się, ale
zdołał wypuścić z rąk ognistą kulę, która trafiła w drzewo. Martha spojrzała w
górę akurat w momencie, kiedy zaczęło na nią spadać. Miała wybór – albo skoczyć
w ogień i uniknąć przygniecenia, albo oddać się potężnemu uderzeniu sosny,
która mogła jej zgnieść wszystkie żebra i połamać kręgosłup. Wybrała skok w
ogień, który natychmiastowo przytulił się do jej ciuchów, a także włosów. Gdyby
nie to, że gwałtowny wiatr w porę ugasił pożar, zapewne skończyłaby w lesie
łysa, goła i… martwa.
Z boleśnie tłukącym się o pierś
sercem, Martha spojrzała w dół. Wełniana koszulka była do połowy spalona –
teraz odkrywała jej brzuch, a spodnie pozbyły się całkowicie jednej nogawki. Na
udzie i kolanach dało się dostrzec czerwone oparzenia. Długie włosy, które
sięgały pleców, teraz ledwo tuliły się do osmolonych policzków, roznosząc wkoło
swąd spalonego włosia. Co prawda jeszcze niedawno chciała je obciąć, ale nie
sądziła, że fryzjer zwany ogniem zafunduje jej darmowe obcinanie i to w takich
warunkach.
Herbaciana czarodziejka dyszała
głośno i niespokojnie, walcząc z drżącymi dłońmi, które dotykały teraz
zwęglonej trawy. Chociaż była przerażona tym, co przed chwilą miało miejsce,
nie mogła tu siedzieć w nieskończoność. Wiatr namawiał ją do stanięcia o
własnych nogach i ruszenia w dalszą podróż, nim mały chłopiec się nią
zainteresuje. Było już jednak za późno. Wśród ognistych zapór zaczęły wyłaniać
się płonące żądzą mordu czerwone oczy. Blade dłonie uwięziły ją w kręgu ognia,
który zdawał się zwężać z każdą minioną sekundą. Piekielne gorąco sprawiało, że
z czoła Marthy zaczął lać się pot.
Więc i tutaj dopadły ją demony.
A to wszystko z powodu małego chłopca.
Szkodliwy dwutlenek węgla
wywołał u czarodziejki atak kaszlu. Wśród chaotycznych myśli starała się
znaleźć jakiś sposób na ratunek, który umożliwiłaby jej własna moc. Nie mogła
jednak walczyć z ogniem, jeżeli władała tylko i wyłącznie magią mentalną. Gdyby
była tu Patricia, dałaby sobie radę, w końcu miała lodową moc, ale ona? Mogła
liczyć tylko na pomoc Madlene, która starała się odepchnąć od niej ogniową
zaporę. Czym mógł być jednak żywioł wiatru w przeciwieństwie do trawiącego wszystko
ognia? Choć jej przyjaciółka znacząco opóźniła zamykający się wokół niej krąg,
to jednak nie była w stanie jej ocalić.
Przez załzawione, zamglone oczy
niemalże dostrzegła niewyraźną postać, która stała w ogniu i starała się go
odepchnąć dłońmi. To sprawiło, że zamiast rozpaczać, na moment się uśmiechnęła.
Wiedziała, że nie jest w stanie już niczego zrobić.
Ogień od zawsze był jej
wrogiem, a teraz najwyraźniej stanie się jej grobem.
***
Alexandra przystanęła za jednym
ze zniszczonych budynków i zmarszczyła czoło. Choć wkoło niej zupełnie nic nie
płonęło, smród spalonych włosów docierał do niej, jakby był czymś namacalnym.
Ten zapach sprawiał, że jej sercem zawładnął niepokój. Mogła tylko mieć
nadzieję, że żadnej z jej przyjaciółek nie stało się nic złego. La bonne fee od
zawsze były złączone nicią czarodziejskiej więzi. To trochę przytłaczające, ale
kiedy któraś z nich, obojętnie jaka, umierała w obrębie ich miasta, każda
czarodziejka czuła to całą sobą. Alexandra mogła mieć tylko nadzieję, że nie
chodziło tu o żadną z jej przyjaciółek.
Do tej pory droga obyła się bez
żadnych problemów. W przeciwieństwie do Marthy, która musiała przebyć las, aby
dotrzeć na skraj miasta, oraz Pat, która podążała obrzeżami, ona musiała
przemieszczać się przez sam środek zrujnowanego placu miejskiego. Była skupiona
i uważna, a gdy tylko natrafił się na jej drodze jakiś samotny, zbłądzony
demon, dzieliła się z nim niewielkim wyładowaniem elektryczności, który trafiał
do jego serca, uniemożliwiając mu tymczasowo poruszanie się. Kiedy chciała, jej
moc potrafiła być potężną burzą i wichurą, jednak teraz była tylko lekkim
paralizatorem, który starał się nie zdradzać wrogom położenia.
Alexandra zauważyła, że demony
stroniły od miasta. Większość z nich uciekło w las. To podwójnie ją
zaniepokoiło, w końcu to nie ona będzie miała problem z ich odgonieniem. Martha
miała jeszcze szansę na przekradnięcie się pomiędzy drzewami, ale Patricia?
Prawdopodobnie będzie musiała użyć sporej dawki mocy, aby uniemożliwić demonom
dostanie się do niej, a biegaczką niestety nie była najlepszą. Może jednak źle
zaplanowały drogi, którymi miały podążać?
Nie. Zaplanowały je w taki
sposób, w jaki musiały. Każda sobie poradzi. Przecież nie mogły mieć aż takiego
pecha, prawda?
Alex nie przeszła nawet dwóch
metrów, a dostała w głowę odłamkiem cegły, który odłączył się od zniszczonego
budynku. Syknęła zdenerwowana i przyłożyła dłoń w miejsce, gdzie została
skaleczona. Na szczęście to tylko trochę nieszkodliwej krwi – wstrząśnienia
mózgu od tego nie dostanie, a tym bardziej nie amputują jej głowy. No, chyba że
jakiś demon zechce zabawić się w darmowego chirurga, to może ją ewentualnie stracić.
Na razie była jednak czujna. Starała się wczuwać w ruchy wiatru, który był
poruszony w momencie, kiedy zza rogu wyskakiwał jakiś demon.
Może to głupie, ale Alexandrze
ta sytuacja kojarzyła się z apokalipsą zombie. Kiedyś przypadkowo wypożyczyła
książkę właśnie o tej niewdzięcznej tematyce. Zombie raczej kojarzyły jej się z
kiepskimi filmami kategorii B. Nigdy nie zapomni wyjątkowo rozbawionej miny
Lysandra, który był zmuszony wypożyczyć jej tę słabą powieść. Patrzyła mu
wówczas z zażenowaniem w oczy, starając się przekazać wiadomość: „To wszystko
przez ciebie, bałwanie. Twoje spojrzenie mnie zdezorientowało i chwyciłam za
taki shit”. Mimo wszystko, choć lektura była bardzo słaba i nie doczytała jej
do końca, okazała się ona być powodem to zapoznania się z jej ulubionym
bibliotekarzem, który zaprosił ją wówczas na maraton kiepskich filmów o zombie.
Początkowo Alexandra nie była do tego pozytywnie nastawiona, ale koniec końców
okazało się, że nawet z idiotycznych książek i filmów można było się czasem
pośmiać, a także spędzić całkiem miły czas. Tak właśnie zaczęła się ich
przyjaźń.
Alexandra skrzywiła się,
wymawiając na głos to niewdzięczne słowo. Choć jej przyjaciółki bezustannie ją
namawiały, żeby wyszła z tego dziwnego friendzonu, nie potrafiła się przemóc.
Ostatecznie to Lysander powinien wziąć sprawy w swoje ręce. Nie można było
jednak ukryć, że bywał nieśmiały, a ona często oschła i chłodna, co mogło go
poniekąd odstraszyć. Ona sama bałaby się wyznać sobie miłość – myślałaby zaraz,
że dostanie własną pięścią w twarz.
Jakkolwiek źle by nie było, Lys
obdarował ją pożegnalnym pocałunkiem w policzek, długim zmartwionym spojrzeniem,
dłuższym niż dziesięć sekund trzymaniem ją za dłonie, a także słowami: „Będę na
ciebie czekał”. Myślała, że spłonie wtedy ze wstydu. Dobrze, że miała przy
sobie butelkę wody – mogła się nią przynajmniej po wyjściu z jego domu oblać.
Wiatr gwałtowniej zawiał, co
lekko ją zaniepokoiło. Obróciła się gwałtownie w tył i w ostatniej chwili
wyjęła z kieszeni pożyczone exitialis,
którym trafiła prosto w brzuch demona. Przy okazji potraktowała go lekkim
paraliżem, co by nie musiał za nią tęsknie gonić, aby ją potem przytulić.
Powinna przestać myśleć o
Lysandrze. To ją dekoncentrowało. Ten kto powiedział, że miłość może nawet
zabić, był mędrcem. Miłość ogłupiała zmysły i czyniła z nas czasami słabszymi
niż byliśmy.
Dobrze, to teraz głęboki wdech
i wydech. Jeszcze lekkie potrząśnięcie dłońmi, żeby wypędzić z ciała strach, a
potem ruszamy dalej, bo nie ma czasu do stracenia.
Alex przyspieszyła kroku. Zaniepokoił
ją jednak mocniejszy zryw wiatru, dlatego przystanęła i wsłuchała się w dźwięki,
które mogły dotrzeć do jej wyczulonych uszu. Poza szumem, nie słyszała jednak
nic, co powinno ją zaniepokoić. A jednak ten niepokój, który wstrząsnął jej
ciałem, nie był normalny. Coś się zbliżało, o czym zdążyła ją powiadomić jedna
z czuwających nad nią czarodziejek, pytanie tylko co?
– Niby la bonne fee, a jednak
pozbawiona czujności – usłyszała za sobą prychnięcie. Zanim zdołała się jednak
obrócić, poczuła, że ostrze noża zatapia się w jej plecach. Nim cios dotarł do
serca, uderzyła na oślep piorunem, którego jej wróg cudem uniknął, odskakując
dwa metry dalej. Jedynym uszczerbkiem na zdrowiu, którym wykazała się śledząca
ją demonica, okazała się być lekko przysmolona dłoń, którą teraz potrząsała ze
skrzywioną miną, jakby chciała ją ochłodzić.
Kiedy Alexandra zdołała się już
obrócić, cały świat zawirował jej przed oczami. Może jej rana nie była tak
głęboka, jak oczekiwała, że będzie – najwyraźniej demonica niezbyt spieszyła
się z usunięciem jej z tego świata – była jednak tylko i wyłącznie człowiekiem,
który szybko reagował na utratę krwi osłabieniem. Starała się brać głębokie
oddechy, żeby uspokoić swoje ciało, spływająca po jej plecach krew skutecznie
ją jednak od tego odwodziła.
– Kogo ja widzę? – syknęła
Alex, próbując grać twardą. Nigdy nie dawała sobą pomiatać. Była jedną z tych
osób, które w dzieciństwie broniły wszystkie przyjaciółki przed natarczywymi
łobuzami, ciągnącymi ich za włosy. Potrafiła natłuc każdemu, kto się tylko
napatoczył i nigdy nie bała się fizycznej konfrontacji z drugim człowiekiem. Co
prawda sprawa mogła się odrobinę inaczej przedstawiać, jeżeli chodziło o
demony, ale nad tym jeszcze popracuje. Teraz będzie miała na to okazję.
– Kogoś, kto cię zaraz zabije –
odpowiedziała fałszywie słodkim głosem kobieta, która była jednym z
najbliższych przydupasów Vaila Auvreya. Nawet przez chwilę ich zespół nie wątpił
w to, że ci kretyni przedostali się do świata ludzi wraz z armią demonów. Może
Vail był tchórzem, ale najwyraźniej bardzo pragnął dopełnić swego celu.
Alexandra obawiała się, że jego ogromna pewność siebie skrywała w sobie jakiś
chytry plan, który mógłby zapewnić demonom zwycięstwo. Inaczej nie ryzykowałby
zamknięciem się w świecie ludzi na długie, długie lata.
Alex nie zdążyła nawet wystawić
przed siebie noża łowców, a Gabrielle rzuciła się na nią ze swoimi morderczymi
wstęgami. Może exitialis niewiele w
tej sytuacji pomogło, na szczęście wciąż miała całkiem dużo pokładów
piorunującej mocy – to dzięki niej odepchnęła od siebie czarne węże, które próbowały
się wokół niej zaplątać. Alex nie potrafiła jednak władać dwoma środkami naraz,
dlatego kiedy odrzuciła wstęgi, Gabrielle zdążyła do niej dotrzeć i rzucić się
na nią z takim samym ostrzem, jakie ona sama dzierżyła w dłoni. Exitialis przejechało po jej obojczyku,
a potem po ramieniu, przez co wykonała zdezorientowany krok w tył. Dopiero po tych
ciosach zaczęła się bronić. Podobnie jak reszta la bonne fee, nie była jednak
zbytnio dobra w walce wręcz. Czarodziejki od zawsze polegały na swoich mocach,
nie na sile fizycznej.
Alex wstrzymała kolejny cios
Gabrielle, blokując go w taki sposób, w jaki nauczył ją tego skretyniały
Nathiel – na ich nieszczęście, był jedną z tych osób, której przypadło w
udziale przyuczenie czarodziejek do walki z użyciem exitialis.
Szmaragdowe oczy demonicy
błysnęły złowieszczo, gdy zetknęły się z jej płonącymi nienawiścią brązowymi
tęczówkami. To było tylko jedno złowrogie spojrzenie, jedno wykrzywienie ust,
zanim Alexandra na nowo ruszyła do walki.
Pomimo zawirowań głowy, które
znacząco ją spowalniały, udało jej się odepchnąć cios, a potem skierować dłonie
w miejsce, gdzie stała Gabrielle. Tym razem demonica nie zdołała uciec i piorun
potraktował ją swoją mocą. Gdyby była człowiekiem, zapewne mogłaby umrzeć, ale
oprócz przypalonej skóry, niecodziennej afro fryzury i dziurawych ciuchów,
miała się całkiem dobrze. Nim Alexandra zdołała nabrać tyle mocy, by ponownie
ją zaatakować, czarne wstęgi owinęły się wokół jej talii i pociągnęły ją po
wystających płytach, o które zahaczała plecami, ramionami i głową. Przez chwilę
szare niebo, ku któremu pochylały się zniszczone budynki, zlewały się w jedną
wielką plamę, która sprawiła, że straciła na moment kontrolę nad własnym
ciałem. Gdy wylądowała brutalnie pod nogami wściekłej demonicy nachylającej się
nad nią z nożem, zdołała wytrącić jej z rąk broń, a potem kolejnymi
trzaśnięciami piorunów uwolnić się z więzów. Wytrącona z fizycznej równowagi
Gabrielle, zrobiła niepewny krok w tył, dzięki czemu Alex zdołała się
przetoczyć w bok. Myślała, że podniesienie się będzie łatwiejsze, jednak znów
zapominała, że była tylko i wyłącznie magicznie uzdolnionym człowiekiem, który
miał tak kruche ciało, że byle demon mógłby ją złamać wpół.
Wybuchowa czarodziejka podparła
się drżącymi dłońmi o bruk, próbując zmotywować się do szybszego działania,
tymczasem nawet z podniesieniem poturbowanej głowy miała nie lada problem.
Uporczywie mruczała do siebie rozkazy, których jej ciało nie chciało słuchać.
Do jej uszu doszedł irytujący
śmiech mieszający się z powolnymi krokami, które oznaczały do niej ścieżkę
głośnymi stuknięciami obcasów. Zanim zdołała się podnieść, czarne buciory były
już tuż pod jej nosem.
– Jesteś tylko słabym
człowiekiem, nikim więcej – syknęła Gabrielle, chwytając ją za bluzkę, która
podciągnęła się powyżej karku, gdy ta próbowała ją przenieść do pozycji
stojącej. Kiedy Alexandra stała chwiejnie o własnych drżących nogach, demonica
posyłała jej triumfalny uśmieszek, który z chęcią by zmazała z jej twarzy.
Mogła jednak zrobić tylko jedno – plunąć jej w twarz.
Czarodziejka nie mogła
powstrzymać się od ironicznego uśmiechu, który wszedł na jej twarz, kiedy
demonica przestała się z niej naśmiewać. Linia demonicznych ust wykonała
szybkie skrzywienie, na co Alexandra zareagowała słabym ciosem wycelowanym prosto
w jej brzuch. To nie zrobiło jednak na Gabrielle żadnego wrażenia, a dodatkowo
ją wkurzyło.
– Sama prosisz się o śmierć –
syknęła demonica, ciągnąć ją za włosy.
– Sama prosiłaś się, żeby
plunąć ci w tą parszywą gębę – odpowiedziała złowrogo Alexandra. W tym samym
momencie odcięła nożem pęk włosów, które trzymał w garści jej wróg i trafiła
zaskoczoną Gabrielle słabym piorunem prosto w brzuch. To wystarczyło, aby ta
odleciała kilka metrów dalej, przejeżdżając swoich demonicznym tyłkiem po
wyboistej drodze. Nim zdołała się ocknąć i usunąć z drogi, Alex udało się
nagromadzić tyle mocy, aby posłać w jej stronę śmiertelną dawkę piorunującej
magii. Wiedziała, że jeżeli ją trafi, po prostu wyparuje w kosmos. Tak też się
stało.
Głośno dysząc, Alexandra oparła
się o zniszczony budynek i spojrzała w zwęglone miejsce, w którym jeszcze przed
chwilą leżała Gabrielle. Może demony rzeczywiście miały możliwość odradzania
się, ale odradzały się w takiej postaci, w jakiej ktoś ich pozostawił. Jeżeli
ta skretyniała demonica miała wrócić, to tylko jako kupka popiołu, którą z niej
zrobiła.
Alex uśmiechnęła się do siebie
krzywo. Była tak wykończona, że jej oddech stał się niepokojąco świszczący. Z
pewnością będzie miała teraz problem, aby dotrzeć o własnych siłach do określonego
punktu na mapie. Chyba że uda jej się znaleźć jakieś samotne auto pozostawione
przez właściciela z kluczykami w stacyjce. Co prawda nie miała prawa jazdy, ale
uczestniczyła w kursie, gdzie nauczyła się, jak je prowadzić. Raczej policja
nie wlepi jej mandatu, tym bardziej, że na ich czele stał współpracujący z nimi
Clay – detektyw, z którym kręciła Martha.
Cóż, nie ma tego złego, co by
na dobre nie wyszło. Przynajmniej pozbyła się demonicy bezustannie zatruwającej
im życie. A teraz powinna powoli kierować się w stronę wyznaczonego punktu.
Jej rozchwiane ciało zostało
otulone delikatnym wietrzykiem. Początkowo myślała, że to Madlene chciała jej
dodać otuchy, była jednak tak sparaliżowana, że nie dostrzegła, iż był to
porywisty, ostrzegawczy podmuch, który niemal wytrącił ją z równowagi – cały
czas wmawiała sobie, że to ona sama się chwieje, pod wpływem swojej niemocy.
Zdecydowanie za późno rozczytała sygnał, aby móc przeciwdziałać. W końcu kto by
się spodziewał rychłego powrotu zabitej demonicy?
– Musisz zapamiętać jedno,
Alexandro – usłyszała sykliwy, przepełniony złem szept, który zawisł tuż nad
jej uchem. – Mnie nie da się tak łatwo zabić. Wierzenie w to, że zginęłam, bywa
często zgubne, a nawet śmiertelne.
La bonne fee zaledwie zdołała
się obrócić, kiedy nóż łowców niespodziewanie przejechał jej po lewym oku,
oznaczając krwawą ścieżkę od czoła po sam policzek. Jej widnokrąg został
przysłonięty przez szkarłatną maź, która pogrążyła jej lewą tęczówkę w
całkowitych ciemnościach. Zszokowana wydała z siebie zduszony okrzyk. Odruchowo
przykryła obficie krwawiącą stronę twarzy dłonią – czuła jednak, że to niewiele
dało, gdyż szkarłatny płyn wylewał się spomiędzy jej palców. Obolałe i drżące
nogi wykonały serię koślawych kroków, które zadziałały wbrew własnej woli,
próbując instynktownie oddalić ją od niebezpieczeństwa. Gabrielle nie dała jej
jednak chwili na wytchnienie – pchnęła ją mocnym uderzeniem obcasa w brzuch,
wywracając na plecy.
Alexandrze zabrakło tchu.
Prawym okiem dostrzegła niewyraźną sylwetkę, która zbliżyła się do niej
powolnie z nożem w dłoni. Ostrze exitialis
błysnęło niepokojąco, a potem zatopiło się w jej brzuchu. Demoniczny śmiech
ugrzązł w jej uszach, przejmując władzę nad wszystkimi zmysłami, aby skutecznie
je zagłuszyć. I gdy Alexandra myślała już, że nóż wyłoni się z jej ciała,
oprawczyni wbiła go jeszcze głębiej i zaczęła mieszać w bebechach, które
przywitały świat fontanną krwi.
W słabnącym obrazie miasta
dostrzegła parę smutnych, niebieskich oczu, które należały do jej zmarłej
przyjaciółki.
Czy to jej koniec?
Nigdy nie sądziła, że nastąpi
tak szybko…
Poprzedni rozdział czytałam na dwie raty, kończąc wczoraj tuż przed snem. Stąd brak komentarza pełnego smutku po śmierci Ethana. Nie zamierzam jednak narzekać, to do niego całkiem pasujący koniec. No i scena, w której spotyka swoich przyjaciół... Coś pięknego. Jednak wojna jest okrutna i zawsze zbiera ofiary. O ile o Pat jestem spokojna, skoro ze spojlera wiem, jak się zakończy wątek jej i Soriela, to pozostałe la bonne fee raczej mają małe szanse na przeżycie. Nie wygląda to dobrze i chyba tylko jakiś cud mógłby je uratować. Jednak bardzo mi się to nie podoba, że usiłujesz je zabić. Czy to się uda, pewnie rozstrzygnie się w kolejnym rozdziale albo dwóch, więc będę czekać.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
A pro po mojego poprzedniego pytania, czy silvia już wyjechała na zawsze? Czy jej przyjaciółki nie potrzebują jej na wojnie? I też się zastanawiałem czy łowcy ciągle używają tego czegoś podczas walki (jak na początku Laura i Amy poszły na imprezę to zadziałało na wszystkich oprócz łowców, demonów i laury) nie pamiętam jak to się nazywało ale po prostu mi się przypomniało. <3
OdpowiedzUsuńTak, raczej Silvia wyjechała już na zawsze. Myślę, że jej przyjaciółki, zważając na wojenne okoliczności, mogły nawet nie mieć czasu, żeby do niej zadzwonić. Poza tym jeśli wyjechała - a podejrzewam, że dosyć daleko - pewnie nawet nie chciały jej niepokoić i specjalnie ściągać do miasta. Na miejscu było też mnóstwo innych la bonne fee. Jeżeli ciekawi cię, dlaczego Silvia zniknęła (tak poza fabułą), trudno było mi pisać pięcioma czarodziejkami naraz, a Silvię najmniej z nich wszystkich czułam jako postać.
UsuńSzara strefa, chyba o to chodziło. Stosowały ją demony, bo łowcy nie posiadają żadnej magii (na imprezie wywołał ją Nathiel, gdzieś potem był rozdział, gdzie wywołała ją Gabrielle). Przyznaję, że w fabule mogło to wyglądać, jakby łowcy ją używali, co było dosyć mylne!
Hej :)
OdpowiedzUsuńCiekawie jest tak poczytać o dwóch la bonne fee i ich zmaganiach.
To skrócenie włosów przez ogień u Marthy aż mnie zabolało.
Zaś to, co Gabrielle uczyniła Alex - czy ja mogę spróbować zabić tę demonicę? Sprawię, że nawet kosmos nie będzie chciał jej przyjąć, obiecuję!
Choć więcej tu opisów, fajnie było zapoznać się z przeżyciami czarodziejek, które do łatwych nie należały, i poznać część ich myśli.
Pozdrawiam.