niedziela, 20 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 58 - "Igranie z losem"

Ten rozdział miał być zdecydowanie krótszy, a koniec końców musiałam go podzielić na dwie części, przez co WCS wydłuży się o jeden rozdział (zobaczymy jak będzie dalej, ha). Uważam, że rozdział jest całkiem ciekawy, choć bardziej opisowy. Przedstawia podróż dwóch la bonne fee - Marthy i Alex. W kolejnym rozdziale pojawi się Patricia. Rozdział dedykuję go Oli, która wołała o blizny i krew!  
***
Martha nigdy nie zazdrościła swojej przyjaciółce, że potrafi wróżyć z kart. Obserwując jak popada w paranoję z powodu mających nadejść zdarzeń, czasami cieszyła się, że nie znała kolei losu, jakimi będzie podążała. Mieć świadomość, że stanie się coś tak złego, że nie będzie można przez to spokojnie zasnąć, to zbyt ogromne brzemię, którego żaden człowiek nie powinien dźwigać na swoich barkach. Inaczej przedstawiała się sprawa z wiedźmami – one nie bały się przyszłości, a nawet potrafiły naginać ją według swoich potrzeb. Tak, mimo wszystko wróżenie czasami się przydawało. Może nie chciała wiedzieć, kiedy i w jaki sposób umrze, ale nie żałowałaby, gdyby ktoś podpowiedział jej, jak przebiegnie i zakończy się ta podróż. Na razie wszystko szło zgodnie z planem, ale los bywał przewrotny, szczególnie jeżeli chodziło o czarodziejki.
Jakiś czas temu przeczytała w Magicznym Magazynie (dostępnym oczywiście tylko i wyłącznie dla la bonne fee) pewien przerażający artykuł, który zawierał w sobie badania pewnej uczonej czarodziejki. Może to śmiesznie zabrzmi, ale la bonne fee też mogły studiować magię. Uniwersytet, który był dla nich przeznaczony istniał jednak tylko w Paryżu, gdzie żadna z nich nie odważyła się zamieszkać. Owa uczona czarodziejka była absolwentką Paryskiego Uniwersytetu Magii – jej osobiście kojarzył się zawsze z Hogwartem, ale studentki, które szkoliły się tam w zakresie czarów, były oburzone, kiedy słyszały takie porównania. Bo czym był Harry Potter jak nie bajką dla dzieci?
Artykuł dotyczył igrania z losem. Okazało się, że zwykły człowiek miał zdecydowanie mniejszą tendencję do przyciągania pecha. Czarodziejki przyciągały go z czterokrotnie większą częstotliwością, niż przeciętny mieszkaniec ich planety. Eleonore Bellerose wysunęła tezę, że to wszystko z powodu naginania czasoprzestrzeni, kiedy używają magii. W wolnym tłumaczeniu znaczyło to, że la bonne fee od zarania dziejów igrały z losem, który próbował się na nich wyżyć za to, że posiadały moc wychodzącą daleko poza rzeczywistość, a przy tym ciągle były tylko i wyłącznie ludźmi.
Kiedy po raz pierwszy Martha przeczytała ten artykuł, parsknęła śmiechem. Później przywołała jednak w głowie kilka znaczących zdarzeń, których była świadkiem. Uczona czarodziejka twierdziła, że najczęściej pecha przyciągają osoby, które mają większy zasięg mocy lub osoby, które stosują silną magię mentalną. Jej osobiste badania padły w pierwszej kolejności na Madlene, która władała starożytną, rzadką mocą. Rzeczywiście, była w ich grupie jedną z największych fajtłap. Potrafiła się potknąć o własne nogi i to na środku ulicy, przez którą przebiegała na czerwonym świetle. Martha zawsze jej powtarzała, że ma niewyobrażalne szczęście, bo z jej nieuwagą i tendencją do bycia fajtłapą, już dawno powinna zginąć. Cóż, zginęła w trochę inny sposób, ostatecznie poświęcając za nich swoje własne życie…
Alexandra miała tendencję do spotykania ludzi, których nie chciała spotkać, a także do licznych skaleczeń lub mniejszych uszczerbków na zdrowiu – miała już mnóstwo blizn, które bynajmniej nie były efektem jej nieuwagi. Martha do tej pory pamiętała, jak jej przyjaciółka cudem uniknęła spadającej z czwartego piętra komody, którą przenosiło kilku mężczyzn. Wyszła z tej sytuacji wyłącznie ze złamaną ręką, którą wymachiwała, kiedy kłóciła się z Madlene.
Patricia miała tendencję do przyciągania kłopotów i częstych upadków – nie chodziło tu oczywiście o zwykłe potknięcia się, a raczej o spektakularne spadanie ze schodów czy z innych wysokich miejsc. Miała jednak szczęście, bo w przeciwieństwie do Alexandry, wychodziła z tych wypadków raczej bez szwanku, ewentualnie z kilkoma sinikami.
Ona była osobą, która nie dogadywała się z ogniem, dlatego w miarę możliwości starała się go unikać. Przez lata na szczęście jej się to udawało, choć za każdym razem, kiedy podchodziła do pieca czy kuchenki gazowej, patrzyła na nią z powątpiewaniem. Doskonale pamiętała, kiedy jako czternastolatka spaliła kuchnię, robiąc tylko i wyłącznie jajka sadzone.
Każda z nich wiedziała, na co powinna uważać, choć nie zawsze miały wpływ na zdarzenia, którymi obdarzał ich los. Martha była jednak pewna, że w tym przyciąganiu pecha znajdowała się jakaś nutka szczęścia, w końcu żadna z nich do tej pory nie wyszła z krytycznej sytuacji z oderwaną ręką czy nogą. Nawet kiedy Madlene upadała na środku ulicy, gdzie jeździły rozpędzone auta, udało jej się wylądować tak, że miała tylko skaleczone kolano. Nawet kiedy Alexandra spotykała znienawidzonego Nathiela, który podstawiał jej haka na stromych schodach, miała tylko siniaka na podbródku. Nawet kiedy Patricia spadała z kilkumetrowego drzewa na beton, miała tylko stłuczoną kość ogonową. Nawet kiedy ona wywoływała pożar w kuchni, udawało jej się wyjść z tego tylko z maleńkim oparzeniem. Czy to nie powinien być powód do radości? Cóż, sądząc po tym, że trwała wojna, może jednak nie do końca, tym bardziej, że przez portal przedostały się nie tylko cieniste demony stanowiące armię Vaila Auvreya. Nie można było zapominać o innych rodzajach pokrak, jak na przykład… demonów żywiołów, w tym i ognia.
Kiedy Martha stanęła na skraju polany i dostrzegła z oddali płonące drzewa, przełknęła głośno ślinę. Wiedziała, że to nie skończy się dobrze. Może do tej pory udawało jej się wychodzić z opresji bez szwanku, ale powinna pamiętać o tym, że nigdy nie miała do czynienia z demonami ognia, które paliły całe lasy. Początkowo chciała przejść przez zakrzaczone tereny, aby nie rzucać się w oczy, ale kiedy dostrzegła, że pożera je ogień, chyba nie miała wyboru, jak podążać odkrytymi polami, po których wędrowały ogniste pokraki, odbywające jakiś przedziwny taniec godowy. Owszem, mogła spróbować z utworzeniem bariery niewidzialności, ale jeżeli choć na moment sparzy się ogniem, który lgnął do niej jak mucha do lepu, ochronna powłoka zostanie naruszona. Którą drogę powinna wybrać? Tę znaczoną przez skaczące po polanie demony czy płonący las, który ogień pożerał z prędkością światła?
Martha zgarnęła włosy do tyłu i wzięła głęboki wdech. Nie potrafiła się zdecydować, choć najlogiczniejszym rozwiązaniem wydawało się przejść obok szalejących demonów ognia. Coś ją jednak od tego odwodziło, a mianowicie porywczy wiatr, który pchał ją w stronę lasu.
Herbaciana czarodziejka uniosła wzrok i zmarszczyła czoło.
– Sądzisz, że powinnam iść przez las? – spytała cicho.
Wiatr sprawił, że postawiła niechciane dwa kroki w stronę płonącego zagajnika.
– Mad, przysięgam, że jeżeli to kolejny objaw twojego durnego wróżenia, które skończy się tak, że spłonę żywcem, nakopię ci pośmiertnie do… – Wiatr znowu pchnął ją do przodu, tym razem jednak z lekką irytacją. Przewróciła oczami. – No dobrze, skoro tak stawiasz sprawę…
Po naglących porywach atmosferycznych stwierdziła, że jej przyjaciółka najwyraźniej próbuje zmusić ją do szybkiego podjęcia decyzji. Postanowiła, że jej zaufa. Może nieraz okazywało się to niekoniecznie dobrym rozwiązaniem, ale w większości przypadków Madlene miewała dobre pomysły.
Tak oto Martha znalazła się w płonącym lesie. Widok pożerających drewno i listowie ognistych kul sprawiał, że przeszywały ją dreszcze strachu, niestety nie mogła się zatrzymywać. Im dalej szła, tym bardziej jasne stawały się dla niej namowy wiatru, otóż ogień był od niej celowo odpychany jego własną siłą. Martha zrozumiała, dlaczego Madlene nakazała jej tutaj podążać – trzymała pieczę nad tym, aby ogień jej nie dotknął. Co innego byłoby z demonami – wtedy nie mogłaby jej pomóc. Zdając sobie z tego sprawę, uśmiechnęła się dziękująco w przestrzeń.
Wszystkim la bonne fee brakowało żywej obecności Mad, a także jej głosu, nie można jej było jednak zarzucić całkowitej nieobecności. Póki były magicznie uzdolnione, potrafiły odczuć, kiedy znajdowała w pobliżu nich. Szkoda tylko, że Aren nie mógł uświadczyć jej obecności, albowiem nie miał pojęcia, że otulający go zefir to jego ukochana. Dziewczęta nie chciały dawać mu niepotrzebnej nadziei. Jeżeli będzie mocno tego chciał, kiedyś sam dostrzeże, że ten uporczywy wiatr to nikt inny jak Madlene, która po śmierci złączyła się ze swoim żywiołem.
Martha postawiła kilka gwałtownych kroków w tył, pod wpływem porywistego powiewu, który pchnął ją na ziemię. Początkowo nie wiedziała, o co chodzi. Dowiedziała się tego, kiedy potężny, płonący konar uderzył w miejsce, gdzie przed chwilą stała. Gdyby nie reakcja przyjaciółki, która teraz owiała ostrzegawczo jej twarz, wzburzając przy tym włosy, próbujące dostać się do jej oczu i ust, zapewne już by nie żyła.
– Dobrze, dobrze, rozumiem, będę już bardziej uważna – syknęła Martha, odgarniając z twarzy włosy. Podniosła się z ziemi i ruszyła w dalszą podróż, mając nadzieję, że los nie podstawi jej pod nogi kolejnej kłody. Czasami herbaciana czarodziejka zapominała jednak o tym, że chytry los bywał przewrotny i z ironicznym uśmiechem na wyimaginowanych ustach, potrafił zadbać o rozrywkę.
Kiedy wiatr osunął z drogi kolejnym podmuchem ogień, jej oczom ukazała się maleńka sylwetka chłopca, którego oczy błyszczały czerwienią, tak podobną do żarzącego się kawałka kory drzewnej. Ten chłopiec wpatrywał się w nią przez moment, marszcząc czoło. Najwyraźniej próbował odgadnąć, czy jest jakimś demonem, czy zwyczajnym człowiekiem. Wtedy właśnie Martha popełniła błąd. Postawiła dwa strategiczne kroki w tył, co już samo w sobie oznajmiło małemu chłopcowi, że nie jest jego sprzymierzeńcem.
Brązowe włosy zafalowały w ognistej poświacie, kiedy ten wystawił w jej stronę bladą dłoń. Wiatr, którym władała Madlene, nagle oszalał, zupełnie jakby jej przyjaciółka wpadła w panikę – na chwilę, naokoło pięcioletni malec, przymknął powieki i zachwiał się, ale zdołał wypuścić z rąk ognistą kulę, która trafiła w drzewo. Martha spojrzała w górę akurat w momencie, kiedy zaczęło na nią spadać. Miała wybór – albo skoczyć w ogień i uniknąć przygniecenia, albo oddać się potężnemu uderzeniu sosny, która mogła jej zgnieść wszystkie żebra i połamać kręgosłup. Wybrała skok w ogień, który natychmiastowo przytulił się do jej ciuchów, a także włosów. Gdyby nie to, że gwałtowny wiatr w porę ugasił pożar, zapewne skończyłaby w lesie łysa, goła i… martwa.
Z boleśnie tłukącym się o pierś sercem, Martha spojrzała w dół. Wełniana koszulka była do połowy spalona – teraz odkrywała jej brzuch, a spodnie pozbyły się całkowicie jednej nogawki. Na udzie i kolanach dało się dostrzec czerwone oparzenia. Długie włosy, które sięgały pleców, teraz ledwo tuliły się do osmolonych policzków, roznosząc wkoło swąd spalonego włosia. Co prawda jeszcze niedawno chciała je obciąć, ale nie sądziła, że fryzjer zwany ogniem zafunduje jej darmowe obcinanie i to w takich warunkach.
Herbaciana czarodziejka dyszała głośno i niespokojnie, walcząc z drżącymi dłońmi, które dotykały teraz zwęglonej trawy. Chociaż była przerażona tym, co przed chwilą miało miejsce, nie mogła tu siedzieć w nieskończoność. Wiatr namawiał ją do stanięcia o własnych nogach i ruszenia w dalszą podróż, nim mały chłopiec się nią zainteresuje. Było już jednak za późno. Wśród ognistych zapór zaczęły wyłaniać się płonące żądzą mordu czerwone oczy. Blade dłonie uwięziły ją w kręgu ognia, który zdawał się zwężać z każdą minioną sekundą. Piekielne gorąco sprawiało, że z czoła Marthy zaczął lać się pot.
Więc i tutaj dopadły ją demony. A to wszystko z powodu małego chłopca.
Szkodliwy dwutlenek węgla wywołał u czarodziejki atak kaszlu. Wśród chaotycznych myśli starała się znaleźć jakiś sposób na ratunek, który umożliwiłaby jej własna moc. Nie mogła jednak walczyć z ogniem, jeżeli władała tylko i wyłącznie magią mentalną. Gdyby była tu Patricia, dałaby sobie radę, w końcu miała lodową moc, ale ona? Mogła liczyć tylko na pomoc Madlene, która starała się odepchnąć od niej ogniową zaporę. Czym mógł być jednak żywioł wiatru w przeciwieństwie do trawiącego wszystko ognia? Choć jej przyjaciółka znacząco opóźniła zamykający się wokół niej krąg, to jednak nie była w stanie jej ocalić.
Przez załzawione, zamglone oczy niemalże dostrzegła niewyraźną postać, która stała w ogniu i starała się go odepchnąć dłońmi. To sprawiło, że zamiast rozpaczać, na moment się uśmiechnęła. Wiedziała, że nie jest w stanie już niczego zrobić.
Ogień od zawsze był jej wrogiem, a teraz najwyraźniej stanie się jej grobem.
***
Alexandra przystanęła za jednym ze zniszczonych budynków i zmarszczyła czoło. Choć wkoło niej zupełnie nic nie płonęło, smród spalonych włosów docierał do niej, jakby był czymś namacalnym. Ten zapach sprawiał, że jej sercem zawładnął niepokój. Mogła tylko mieć nadzieję, że żadnej z jej przyjaciółek nie stało się nic złego. La bonne fee od zawsze były złączone nicią czarodziejskiej więzi. To trochę przytłaczające, ale kiedy któraś z nich, obojętnie jaka, umierała w obrębie ich miasta, każda czarodziejka czuła to całą sobą. Alexandra mogła mieć tylko nadzieję, że nie chodziło tu o żadną z jej przyjaciółek.
Do tej pory droga obyła się bez żadnych problemów. W przeciwieństwie do Marthy, która musiała przebyć las, aby dotrzeć na skraj miasta, oraz Pat, która podążała obrzeżami, ona musiała przemieszczać się przez sam środek zrujnowanego placu miejskiego. Była skupiona i uważna, a gdy tylko natrafił się na jej drodze jakiś samotny, zbłądzony demon, dzieliła się z nim niewielkim wyładowaniem elektryczności, który trafiał do jego serca, uniemożliwiając mu tymczasowo poruszanie się. Kiedy chciała, jej moc potrafiła być potężną burzą i wichurą, jednak teraz była tylko lekkim paralizatorem, który starał się nie zdradzać wrogom położenia.
Alexandra zauważyła, że demony stroniły od miasta. Większość z nich uciekło w las. To podwójnie ją zaniepokoiło, w końcu to nie ona będzie miała problem z ich odgonieniem. Martha miała jeszcze szansę na przekradnięcie się pomiędzy drzewami, ale Patricia? Prawdopodobnie będzie musiała użyć sporej dawki mocy, aby uniemożliwić demonom dostanie się do niej, a biegaczką niestety nie była najlepszą. Może jednak źle zaplanowały drogi, którymi miały podążać?
Nie. Zaplanowały je w taki sposób, w jaki musiały. Każda sobie poradzi. Przecież nie mogły mieć aż takiego pecha, prawda?
Alex nie przeszła nawet dwóch metrów, a dostała w głowę odłamkiem cegły, który odłączył się od zniszczonego budynku. Syknęła zdenerwowana i przyłożyła dłoń w miejsce, gdzie została skaleczona. Na szczęście to tylko trochę nieszkodliwej krwi – wstrząśnienia mózgu od tego nie dostanie, a tym bardziej nie amputują jej głowy. No, chyba że jakiś demon zechce zabawić się w darmowego chirurga, to może ją ewentualnie stracić. Na razie była jednak czujna. Starała się wczuwać w ruchy wiatru, który był poruszony w momencie, kiedy zza rogu wyskakiwał jakiś demon.
Może to głupie, ale Alexandrze ta sytuacja kojarzyła się z apokalipsą zombie. Kiedyś przypadkowo wypożyczyła książkę właśnie o tej niewdzięcznej tematyce. Zombie raczej kojarzyły jej się z kiepskimi filmami kategorii B. Nigdy nie zapomni wyjątkowo rozbawionej miny Lysandra, który był zmuszony wypożyczyć jej tę słabą powieść. Patrzyła mu wówczas z zażenowaniem w oczy, starając się przekazać wiadomość: „To wszystko przez ciebie, bałwanie. Twoje spojrzenie mnie zdezorientowało i chwyciłam za taki shit”. Mimo wszystko, choć lektura była bardzo słaba i nie doczytała jej do końca, okazała się ona być powodem to zapoznania się z jej ulubionym bibliotekarzem, który zaprosił ją wówczas na maraton kiepskich filmów o zombie. Początkowo Alexandra nie była do tego pozytywnie nastawiona, ale koniec końców okazało się, że nawet z idiotycznych książek i filmów można było się czasem pośmiać, a także spędzić całkiem miły czas. Tak właśnie zaczęła się ich przyjaźń.
Alexandra skrzywiła się, wymawiając na głos to niewdzięczne słowo. Choć jej przyjaciółki bezustannie ją namawiały, żeby wyszła z tego dziwnego friendzonu, nie potrafiła się przemóc. Ostatecznie to Lysander powinien wziąć sprawy w swoje ręce. Nie można było jednak ukryć, że bywał nieśmiały, a ona często oschła i chłodna, co mogło go poniekąd odstraszyć. Ona sama bałaby się wyznać sobie miłość – myślałaby zaraz, że dostanie własną pięścią w twarz.
Jakkolwiek źle by nie było, Lys obdarował ją pożegnalnym pocałunkiem w policzek, długim zmartwionym spojrzeniem, dłuższym niż dziesięć sekund trzymaniem ją za dłonie, a także słowami: „Będę na ciebie czekał”. Myślała, że spłonie wtedy ze wstydu. Dobrze, że miała przy sobie butelkę wody – mogła się nią przynajmniej po wyjściu z jego domu oblać.
Wiatr gwałtowniej zawiał, co lekko ją zaniepokoiło. Obróciła się gwałtownie w tył i w ostatniej chwili wyjęła z kieszeni pożyczone exitialis, którym trafiła prosto w brzuch demona. Przy okazji potraktowała go lekkim paraliżem, co by nie musiał za nią tęsknie gonić, aby ją potem przytulić.
Powinna przestać myśleć o Lysandrze. To ją dekoncentrowało. Ten kto powiedział, że miłość może nawet zabić, był mędrcem. Miłość ogłupiała zmysły i czyniła z nas czasami słabszymi niż byliśmy.
Dobrze, to teraz głęboki wdech i wydech. Jeszcze lekkie potrząśnięcie dłońmi, żeby wypędzić z ciała strach, a potem ruszamy dalej, bo nie ma czasu do stracenia.
Alex przyspieszyła kroku. Zaniepokoił ją jednak mocniejszy zryw wiatru, dlatego przystanęła i wsłuchała się w dźwięki, które mogły dotrzeć do jej wyczulonych uszu. Poza szumem, nie słyszała jednak nic, co powinno ją zaniepokoić. A jednak ten niepokój, który wstrząsnął jej ciałem, nie był normalny. Coś się zbliżało, o czym zdążyła ją powiadomić jedna z czuwających nad nią czarodziejek, pytanie tylko co?
– Niby la bonne fee, a jednak pozbawiona czujności – usłyszała za sobą prychnięcie. Zanim zdołała się jednak obrócić, poczuła, że ostrze noża zatapia się w jej plecach. Nim cios dotarł do serca, uderzyła na oślep piorunem, którego jej wróg cudem uniknął, odskakując dwa metry dalej. Jedynym uszczerbkiem na zdrowiu, którym wykazała się śledząca ją demonica, okazała się być lekko przysmolona dłoń, którą teraz potrząsała ze skrzywioną miną, jakby chciała ją ochłodzić.
Kiedy Alexandra zdołała się już obrócić, cały świat zawirował jej przed oczami. Może jej rana nie była tak głęboka, jak oczekiwała, że będzie – najwyraźniej demonica niezbyt spieszyła się z usunięciem jej z tego świata – była jednak tylko i wyłącznie człowiekiem, który szybko reagował na utratę krwi osłabieniem. Starała się brać głębokie oddechy, żeby uspokoić swoje ciało, spływająca po jej plecach krew skutecznie ją jednak od tego odwodziła.
– Kogo ja widzę? – syknęła Alex, próbując grać twardą. Nigdy nie dawała sobą pomiatać. Była jedną z tych osób, które w dzieciństwie broniły wszystkie przyjaciółki przed natarczywymi łobuzami, ciągnącymi ich za włosy. Potrafiła natłuc każdemu, kto się tylko napatoczył i nigdy nie bała się fizycznej konfrontacji z drugim człowiekiem. Co prawda sprawa mogła się odrobinę inaczej przedstawiać, jeżeli chodziło o demony, ale nad tym jeszcze popracuje. Teraz będzie miała na to okazję.
– Kogoś, kto cię zaraz zabije – odpowiedziała fałszywie słodkim głosem kobieta, która była jednym z najbliższych przydupasów Vaila Auvreya. Nawet przez chwilę ich zespół nie wątpił w to, że ci kretyni przedostali się do świata ludzi wraz z armią demonów. Może Vail był tchórzem, ale najwyraźniej bardzo pragnął dopełnić swego celu. Alexandra obawiała się, że jego ogromna pewność siebie skrywała w sobie jakiś chytry plan, który mógłby zapewnić demonom zwycięstwo. Inaczej nie ryzykowałby zamknięciem się w świecie ludzi na długie, długie lata.
Alex nie zdążyła nawet wystawić przed siebie noża łowców, a Gabrielle rzuciła się na nią ze swoimi morderczymi wstęgami. Może exitialis niewiele w tej sytuacji pomogło, na szczęście wciąż miała całkiem dużo pokładów piorunującej mocy – to dzięki niej odepchnęła od siebie czarne węże, które próbowały się wokół niej zaplątać. Alex nie potrafiła jednak władać dwoma środkami naraz, dlatego kiedy odrzuciła wstęgi, Gabrielle zdążyła do niej dotrzeć i rzucić się na nią z takim samym ostrzem, jakie ona sama dzierżyła w dłoni. Exitialis przejechało po jej obojczyku, a potem po ramieniu, przez co wykonała zdezorientowany krok w tył. Dopiero po tych ciosach zaczęła się bronić. Podobnie jak reszta la bonne fee, nie była jednak zbytnio dobra w walce wręcz. Czarodziejki od zawsze polegały na swoich mocach, nie na sile fizycznej.
Alex wstrzymała kolejny cios Gabrielle, blokując go w taki sposób, w jaki nauczył ją tego skretyniały Nathiel – na ich nieszczęście, był jedną z tych osób, której przypadło w udziale przyuczenie czarodziejek do walki z użyciem exitialis.     
Szmaragdowe oczy demonicy błysnęły złowieszczo, gdy zetknęły się z jej płonącymi nienawiścią brązowymi tęczówkami. To było tylko jedno złowrogie spojrzenie, jedno wykrzywienie ust, zanim Alexandra na nowo ruszyła do walki.
Pomimo zawirowań głowy, które znacząco ją spowalniały, udało jej się odepchnąć cios, a potem skierować dłonie w miejsce, gdzie stała Gabrielle. Tym razem demonica nie zdołała uciec i piorun potraktował ją swoją mocą. Gdyby była człowiekiem, zapewne mogłaby umrzeć, ale oprócz przypalonej skóry, niecodziennej afro fryzury i dziurawych ciuchów, miała się całkiem dobrze. Nim Alexandra zdołała nabrać tyle mocy, by ponownie ją zaatakować, czarne wstęgi owinęły się wokół jej talii i pociągnęły ją po wystających płytach, o które zahaczała plecami, ramionami i głową. Przez chwilę szare niebo, ku któremu pochylały się zniszczone budynki, zlewały się w jedną wielką plamę, która sprawiła, że straciła na moment kontrolę nad własnym ciałem. Gdy wylądowała brutalnie pod nogami wściekłej demonicy nachylającej się nad nią z nożem, zdołała wytrącić jej z rąk broń, a potem kolejnymi trzaśnięciami piorunów uwolnić się z więzów. Wytrącona z fizycznej równowagi Gabrielle, zrobiła niepewny krok w tył, dzięki czemu Alex zdołała się przetoczyć w bok. Myślała, że podniesienie się będzie łatwiejsze, jednak znów zapominała, że była tylko i wyłącznie magicznie uzdolnionym człowiekiem, który miał tak kruche ciało, że byle demon mógłby ją złamać wpół.
Wybuchowa czarodziejka podparła się drżącymi dłońmi o bruk, próbując zmotywować się do szybszego działania, tymczasem nawet z podniesieniem poturbowanej głowy miała nie lada problem. Uporczywie mruczała do siebie rozkazy, których jej ciało nie chciało słuchać.
Do jej uszu doszedł irytujący śmiech mieszający się z powolnymi krokami, które oznaczały do niej ścieżkę głośnymi stuknięciami obcasów. Zanim zdołała się podnieść, czarne buciory były już tuż pod jej nosem.
– Jesteś tylko słabym człowiekiem, nikim więcej – syknęła Gabrielle, chwytając ją za bluzkę, która podciągnęła się powyżej karku, gdy ta próbowała ją przenieść do pozycji stojącej. Kiedy Alexandra stała chwiejnie o własnych drżących nogach, demonica posyłała jej triumfalny uśmieszek, który z chęcią by zmazała z jej twarzy. Mogła jednak zrobić tylko jedno – plunąć jej w twarz.
Czarodziejka nie mogła powstrzymać się od ironicznego uśmiechu, który wszedł na jej twarz, kiedy demonica przestała się z niej naśmiewać. Linia demonicznych ust wykonała szybkie skrzywienie, na co Alexandra zareagowała słabym ciosem wycelowanym prosto w jej brzuch. To nie zrobiło jednak na Gabrielle żadnego wrażenia, a dodatkowo ją wkurzyło.
– Sama prosisz się o śmierć – syknęła demonica, ciągnąć ją za włosy.
– Sama prosiłaś się, żeby plunąć ci w tą parszywą gębę – odpowiedziała złowrogo Alexandra. W tym samym momencie odcięła nożem pęk włosów, które trzymał w garści jej wróg i trafiła zaskoczoną Gabrielle słabym piorunem prosto w brzuch. To wystarczyło, aby ta odleciała kilka metrów dalej, przejeżdżając swoich demonicznym tyłkiem po wyboistej drodze. Nim zdołała się ocknąć i usunąć z drogi, Alex udało się nagromadzić tyle mocy, aby posłać w jej stronę śmiertelną dawkę piorunującej magii. Wiedziała, że jeżeli ją trafi, po prostu wyparuje w kosmos. Tak też się stało.
Głośno dysząc, Alexandra oparła się o zniszczony budynek i spojrzała w zwęglone miejsce, w którym jeszcze przed chwilą leżała Gabrielle. Może demony rzeczywiście miały możliwość odradzania się, ale odradzały się w takiej postaci, w jakiej ktoś ich pozostawił. Jeżeli ta skretyniała demonica miała wrócić, to tylko jako kupka popiołu, którą z niej zrobiła.
Alex uśmiechnęła się do siebie krzywo. Była tak wykończona, że jej oddech stał się niepokojąco świszczący. Z pewnością będzie miała teraz problem, aby dotrzeć o własnych siłach do określonego punktu na mapie. Chyba że uda jej się znaleźć jakieś samotne auto pozostawione przez właściciela z kluczykami w stacyjce. Co prawda nie miała prawa jazdy, ale uczestniczyła w kursie, gdzie nauczyła się, jak je prowadzić. Raczej policja nie wlepi jej mandatu, tym bardziej, że na ich czele stał współpracujący z nimi Clay – detektyw, z którym kręciła Martha.
Cóż, nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. Przynajmniej pozbyła się demonicy bezustannie zatruwającej im życie. A teraz powinna powoli kierować się w stronę wyznaczonego punktu.
Jej rozchwiane ciało zostało otulone delikatnym wietrzykiem. Początkowo myślała, że to Madlene chciała jej dodać otuchy, była jednak tak sparaliżowana, że nie dostrzegła, iż był to porywisty, ostrzegawczy podmuch, który niemal wytrącił ją z równowagi – cały czas wmawiała sobie, że to ona sama się chwieje, pod wpływem swojej niemocy. Zdecydowanie za późno rozczytała sygnał, aby móc przeciwdziałać. W końcu kto by się spodziewał rychłego powrotu zabitej demonicy?
– Musisz zapamiętać jedno, Alexandro – usłyszała sykliwy, przepełniony złem szept, który zawisł tuż nad jej uchem. – Mnie nie da się tak łatwo zabić. Wierzenie w to, że zginęłam, bywa często zgubne, a nawet śmiertelne.
La bonne fee zaledwie zdołała się obrócić, kiedy nóż łowców niespodziewanie przejechał jej po lewym oku, oznaczając krwawą ścieżkę od czoła po sam policzek. Jej widnokrąg został przysłonięty przez szkarłatną maź, która pogrążyła jej lewą tęczówkę w całkowitych ciemnościach. Zszokowana wydała z siebie zduszony okrzyk. Odruchowo przykryła obficie krwawiącą stronę twarzy dłonią – czuła jednak, że to niewiele dało, gdyż szkarłatny płyn wylewał się spomiędzy jej palców. Obolałe i drżące nogi wykonały serię koślawych kroków, które zadziałały wbrew własnej woli, próbując instynktownie oddalić ją od niebezpieczeństwa. Gabrielle nie dała jej jednak chwili na wytchnienie – pchnęła ją mocnym uderzeniem obcasa w brzuch, wywracając na plecy.
Alexandrze zabrakło tchu. Prawym okiem dostrzegła niewyraźną sylwetkę, która zbliżyła się do niej powolnie z nożem w dłoni. Ostrze exitialis błysnęło niepokojąco, a potem zatopiło się w jej brzuchu. Demoniczny śmiech ugrzązł w jej uszach, przejmując władzę nad wszystkimi zmysłami, aby skutecznie je zagłuszyć. I gdy Alexandra myślała już, że nóż wyłoni się z jej ciała, oprawczyni wbiła go jeszcze głębiej i zaczęła mieszać w bebechach, które przywitały świat fontanną krwi.
W słabnącym obrazie miasta dostrzegła parę smutnych, niebieskich oczu, które należały do jej zmarłej przyjaciółki.
Czy to jej koniec?
Nigdy nie sądziła, że nastąpi tak szybko…

4 komentarze:

  1. Poprzedni rozdział czytałam na dwie raty, kończąc wczoraj tuż przed snem. Stąd brak komentarza pełnego smutku po śmierci Ethana. Nie zamierzam jednak narzekać, to do niego całkiem pasujący koniec. No i scena, w której spotyka swoich przyjaciół... Coś pięknego. Jednak wojna jest okrutna i zawsze zbiera ofiary. O ile o Pat jestem spokojna, skoro ze spojlera wiem, jak się zakończy wątek jej i Soriela, to pozostałe la bonne fee raczej mają małe szanse na przeżycie. Nie wygląda to dobrze i chyba tylko jakiś cud mógłby je uratować. Jednak bardzo mi się to nie podoba, że usiłujesz je zabić. Czy to się uda, pewnie rozstrzygnie się w kolejnym rozdziale albo dwóch, więc będę czekać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. A pro po mojego poprzedniego pytania, czy silvia już wyjechała na zawsze? Czy jej przyjaciółki nie potrzebują jej na wojnie? I też się zastanawiałem czy łowcy ciągle używają tego czegoś podczas walki (jak na początku Laura i Amy poszły na imprezę to zadziałało na wszystkich oprócz łowców, demonów i laury) nie pamiętam jak to się nazywało ale po prostu mi się przypomniało. <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, raczej Silvia wyjechała już na zawsze. Myślę, że jej przyjaciółki, zważając na wojenne okoliczności, mogły nawet nie mieć czasu, żeby do niej zadzwonić. Poza tym jeśli wyjechała - a podejrzewam, że dosyć daleko - pewnie nawet nie chciały jej niepokoić i specjalnie ściągać do miasta. Na miejscu było też mnóstwo innych la bonne fee. Jeżeli ciekawi cię, dlaczego Silvia zniknęła (tak poza fabułą), trudno było mi pisać pięcioma czarodziejkami naraz, a Silvię najmniej z nich wszystkich czułam jako postać.
      Szara strefa, chyba o to chodziło. Stosowały ją demony, bo łowcy nie posiadają żadnej magii (na imprezie wywołał ją Nathiel, gdzieś potem był rozdział, gdzie wywołała ją Gabrielle). Przyznaję, że w fabule mogło to wyglądać, jakby łowcy ją używali, co było dosyć mylne!

      Usuń
  3. Hej :)
    Ciekawie jest tak poczytać o dwóch la bonne fee i ich zmaganiach.
    To skrócenie włosów przez ogień u Marthy aż mnie zabolało.
    Zaś to, co Gabrielle uczyniła Alex - czy ja mogę spróbować zabić tę demonicę? Sprawię, że nawet kosmos nie będzie chciał jej przyjąć, obiecuję!
    Choć więcej tu opisów, fajnie było zapoznać się z przeżyciami czarodziejek, które do łatwych nie należały, i poznać część ich myśli.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń