niedziela, 6 maja 2018

[TOM 3] Rozdział 56 - "Lustrzana otchłań"

Ostatnio WCS stał się dosyć mocny, jak na wojnę przystało. Ten rozdział może nie jest zbyt długi, ale za to ma ciekawe zakończenie, ha. Tak z innych rzeczy... Początkowo całe WCS miało mieć ok. 47 rozdziałów. Trzeci tom trochę wypadł spod mojej kontroli i nagle zrobiło się ich zdecydowanie więcej, a to dlatego, że końcowa rozpiska nie była do końca zaplanowana - pomysły były tylko ogólnikowe. Dopiero niedawno przysiadłam nad zeszytem i udało mi się rozpisać całość opowiadania. Wychodzi na to, że WCS zakończy się na 64 rozdziałach + epilogu. Nie chcę krakać, bo może jeszcze jakiś pomysł wpadnie mi do głowy, ale myślę, że za te 2 i pół miesiąca cała seria WCNa będzie zakończona. Nooo, poniekąd, bo planuję jeszcze kilka shotów.
***
Główną cechą wojny było to, że nie dawała nikomu nawet chwili wytchnienia. Była gwałtowna, wybuchowa, bezlitosna, krwawa, niecierpliwa i egoistyczna. Nie niosła ze sobą dobra, za to zgrabnie operowała wszystkimi składnikami zła. Nie istniał na świecie człowiek, który rzucony w wir walki, nie uświadczył żadnej straty. Nox straciło już wielu ludzi, a mimo tego wojna brnęła w coraz to mroczniejsze zakątki historii. Ile jeszcze potrzebowaliśmy czasu, ile bitew, aby ostatecznie odetchnąć wygraną lub pogrążyć się w otchłani przegranego zapomnienia? Wszyscy mieliśmy już dosyć, wszyscy byliśmy wykończeni. Trudno było wykrzesać z głów kolejny pomysł na rychłą ucieczkę.
Demony obijały się swoimi wstrętnymi pazurzyskami o barierę, którą stworzyły la bonne fee. Nie była ona dostatecznie trwała, abyśmy przeczekali tu całą wojnę. Musieliśmy wymyślić, po pierwsze: jak się stąd wydostać, po drugie: co zrobić z demonami, które tymczasowo były nieśmiertelne. Trwaliśmy tak w milczeniu, wgapiając się bezmyślnie w ziemię. Nikt nie śmiał pisnąć chociaż słówkiem, każdy próbował wyszukać w odmętach swoich myśli jakiś, jakikolwiek pomysł, który by nas ocalił. Spojrzałam ukradkowo na mocno podenerwowaną Sapphire, która jako jedyna przechadzała się w obrębie bariery, trzymając się bladą dłonią za czoło, na które opadała pudrowa grzywka. Intensywnie myślała, jak rozwiązać nasz problem. To samo było z czarodziejkami – Martha marszczyła czoło, wpatrując się w jeden punkt na ziemi, Alex nerwowo tupała nogą i mruczała coś do siebie pod nosem, a pobladła Patricia mrugała oczami, jakby próbowała się powstrzymać od płaczu i przy okazji zmusić do działania. Reszta zachowywała się podobnie, jak ja – spoglądaliśmy na osoby, które jako jedyne mogły coś wskórać. Sapphire, ponieważ posiadała największą z nas wszystkich wiedzę na temat Reverentii i demonów, la bonne fee, ponieważ władały magią, która dla nas była całkowicie niedostępna.
Nathiel zdołał się przenieść do pozycji siedzącej, choć jego mina wskazywała na to, że czuje ból. Tylko na moment nasze spojrzenia się skrzyżowały, a mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa wypowiedziane na głos.
Z deszczu pod rynnę – właśnie to powiedzenie zdawało się najdokładniej określać nasze położenie. Najpierw akcja z umarłym Sorathielem, teraz nieprzewidziana pułapka w postaci krwiożerczych, demonicznych pokrak, które powolnie wydrapywały magiczną sferę naszej bariery. Przez ich chrapliwe warknięcia nie mogłam się skupić.
Głośny trzask pękającego szkła sprawił, że wszyscy przenieśliśmy wzrok w miejsce, gdzie pojawiła się pajęcza sieć. To sprawiło, że moje serce zabiło mocniej z niepokoju.
– Powiedzcie, że ktoś ma jakiś pomysł – odezwała się zniecierpliwiona Alex.
Kolejne głośne pęknięcie. Nerwowy stukot podeszwy, która obijała się o podłoże. Niespokojne oddechy. Milczenie.
– Cholera, cholera, cholera – syczała pod nosem Sapphire, która zatoczyła kolejne koło w obrębie bariery. – Z tej cholernej sytuacji nie ma wyjścia! Nie wrócimy demonów do otchłani, która jest zamknięta!
– A my nie mamy nawet takiej mocy, aby ją otworzyć – jęknęła Patricia, chwytając się w panice za głowę.
– Mogłybyśmy co prawda stworzyć jakieś więzienie – zaczęła Martha, co wzbudziło w nas nadzieje – ale niestety na to również jesteśmy za słabe. Tu potrzebny byłby cały sztab czarodziejek, którego nie posiadamy. Nie pomieścimy tylu demonów w jednym miejscu i  to w takim składzie.
Pęknięcie, zgrzyt i trzask. Ohydna łapa przedostała się przez barierę i zaczęła majtać nią w górze, chcąc wydrapać oko najbliżej stojącej osobie, którą okazała się być Andi. Nastolatka bezlitośnie odcięła mu rękę nożem, na co ten wydał z siebie dziki skowyt. Nie był to dobry plan, zważając na to, że chwilę później demon zaczął jeszcze mocniej napierać na barierę, a przy okazji poszerzać pęknięcia.
– Czas na zastanowienie mija, albo zrobimy cokolwiek, albo zostaniemy przygniecieni demonami do podłoża i zginiemy – burknął z niezadowoleniem Ethan. – Co mamy robić? – Spojrzał na szefa organizacji, który wciąż był blady i zdezorientowany. Teraz raczej przypominał dziecko we mgle, a nie poważnego zarządce Nox. Nikt nie miał mu tego za złe. Jeszcze przed chwilą był martwy. Poza tym co mógł poradzić zwykły człowiek na takie ewentualności?
Przygryzłam wargę, gdy kolejne demoniczne łapy zaczęły przedzierać się przez barierę. La bonne fee starały się ją łatać, co na nic się nie zdało. Były zdecydowanie za słabe, aby utrzymać naszą kryjówkę w bezpiecznej sferze. Masowy atak pokrak to tylko kwestia czasu. Nie mieliśmy już żadnej mikstury odbudowującej, bo wszystkie zużyliśmy na potrzeby szalonego planu Nathiela, który uwzględniał zmartwychwstanie Sorathiela. Nie mogliśmy również poprosić Auvreya o wstrzymanie czasu, ponieważ podobnie jak la bonne fee, brakowało mu mocy.
Co mieliśmy zrobić? Jak się ratować? Jak przeżyć? Te myśli skutecznie wyparły z mojej głowy pomysłowość. Zostały tylko pytania, na których odpowiedzi nie było. Pytania, na które odpowiedzi mogły nie nadejść.
Kolejne pęknięcie, kolejne łatanie, kolejne próby przedarcia się przez osłonę. Myśleliśmy, że mamy jeszcze trochę czasu, dlatego gdy połowa bariery pękła naraz z głośnym trzaskiem, odsłaniając nas i rzucając prosto w paszczę wroga, nie miałam wyboru, jak chwycić się pierwszej absurdalnej myśli, która przyszła mi do głowy. To zaledwie jedno znaczące słowo wykrzyknęłam z paniką, która obwiązała się wokół mojego gardła grubą liną:
– Nivareth!
Nagle wszystko zgasło. Znalazłam się w samym sercu mroku, z którego powolnie wyłaniała się dobrze mi już znana zarówno z bliska, jak i daleka, wieża. Na jej krańcu siedziała wiedźma z filiżanką herbaty w dłoni. Dookoła niej powiewał delikatny wietrzyk, który unosił jej włosy i wprawiał w falisty ruch okalający arystokratyczną głowę. Jedna z Czterech Wielkich Czarodziejek, pierwsza ze złych wiedźm, spojrzała na mnie przez ramię z wyrazem pogardy, który malował się w jej oczach. Już miałam otworzyć usta, żeby rozpocząć znamienny dla jej reputacji handel, kiedy ona powiedziała:
– Doskonale. Czekałam, aż któraś z tych idiotek wpadnie na pomysł, aby mnie przywołać. Nie sądziłam, że to z tobą znowu przyjdzie mi się spotkać. – Na jej ustach wykwitł znaczący uśmieszek. Odnosiłam wrażenie, że odkąd Nivareth miała możliwość spotykania się z ukochanym, stała się odrobinę łagodniejsza.
– Och, nie przesadzajmy – warknęła, wykrzywiając usta w grymasie. – Do łagodności mi daleko. – Chrząknęła, upuściła filiżankę i podniosła się żywo, otrzepując swoją długą suknię z wyimaginowanego kurzu. – Zgodnie z umową nie mogę od was żądać transakcji wymiennej. Zobowiązałam się własną krwią pomóc wam w sytuacjach krytycznych, zanadto nie angażując się w sprawy między wiedźmami a la bonne fee. Wymigałam się również od wojny – tu spojrzała na mnie znacząco.
– Wiem. Wiem, że nie taka była umowa – zaczęłam zaniepokojona – ale musisz nam pomóc, inaczej nawet wieża Eiffla, na której lubisz siedzieć, w końcu upadnie. Demony zawładną nie tylko naszym miastem, jeśli przegramy.
– Zdaję sobie z tego sprawę, jednakże pragnę zauważyć, że NIE MUSZĘ nikomu pomagać – powiedziała głosem wyższości, unosząc podbródek w arystokratycznie wzniosłym geście. Wyjęła zza pleców chiński wachlarz i zaczęła nim machać, powołując wiatr do niespokojnego działania. – Jednak jest ktoś, kogo ta wojna obchodzi w większym stopniu, niż mnie i pomogę jej tylko ze względu na więzy krwi.
Nivareth chwyciła za swoją pelerynę i machnęła nią gwałtownie w powietrzu. W ostatniej chwili udało mi się uchwycić stalowej rury, nim pognałam w dół z kierunkiem jej mocy. Włosy zasłoniły mi widnokrąg. Przez chwilę widziałam wyłącznie zasłonę uwitą z blond kosmyków, spomiędzy której wydobywało się światło. Kiedy wiatr ucichł, a mój obraz zyskał na klarowności, ujrzałam przed sobą kogoś, kogo nie spodziewałam się tu zobaczyć.
Niewinny uśmiech, błękitne oczy pełne zmartwienia, długie brązowe włosy i powiewająca biała sukienka, w której widziałam ją po raz ostatni.
– Smuci mnie to, że spotykamy się w takich okolicznościach – powiedziała łagodnym, dźwięcznym głosem Madlene.
Nie mogłam z siebie niczego wydusić. Otworzyłam usta i wpatrywałam się w nią lekko oszołomiona. Nie sądziłam, że kiedykolwiek spotkam ją jeszcze na swojej drodze, a tyle razy chciałam jej podziękować za to, co dla nas zrobiła. W końcu poświęciła życie dla dobra ogółu, pozostawiając swojego ukochanego i nowonarodzoną córkę na tym świecie zupełnie samych.
– Nie musisz nic mówić, Lauro. Wszystko, co najważniejsze zostało już powiedziane. Słyszałam myśli każdego z was. Teraz powinnyśmy zająć się naglącą sprawą otchłani – westchnęła. – Nivareth miała pewien pomysł. – Widziałam jak wiedźma przewraca oczami. Na pewno nie chodziło tutaj o skromność. – Ma potężną moc, którą może swobodnie władać w pozaziemskim świecie. Jest tu na tyle dużo miejsca, że może wybrać dowolny jego odłam i uczynić więzieniem.
Jej słowa zaczęły do mnie powoli docierać. Nie znałam się co prawda na magii, ale domyśliłam się, na czym polegał pomysł – na stworzeniu sztucznej otchłani znajdującej się daleko poza Reverentią.
Madlene jakby słyszała moje słowa. Kiwnęła potwierdzająco głową i posłała mi delikatny uśmiech.
 – To miejsce to nic innego jak część zaświatów. Może nie widzisz dusz, które tu wędrują, ponieważ jesteś żywa, ale musisz mi uwierzyć, są tutaj wszędzie. Nox już raz uczestniczyło w Nocy Dusz w Halloween. – Rzeczywiście, Nathiel coś o tym wspominał. Ja byłam wtedy w śpiączce. – Do czego dążę… La bonne fee mogą kontaktować się z zaświatami tylko tego jedynego dnia, bowiem w inne dni łamią przyrzeczenie. Istnieją jednak wyjątki odchodzące od tej reguły. Jednym z nich jest wojna – przerwała i wzięła głęboki wdech. – Czarodziejki muszę otworzyć wejście do zaświatów, i to nie byle jakie. Aby zasięg objął całe miasto, muszą znaleźć się na trzech równoległych krańcach miasta i utworzyć siatkę mocy. W ten sposób połączą siły i będą w stanie otworzyć wejście do zaświatów. Tu zacznie się rola Nivareth, która będzie pośredniczką mocy, łączącą ziemską drogę zmarłych demonów z lustrzaną otchłanią. Kiedy Reverentia zostanie odbudowana, przeniesie więzienie we właściwe miejsce, póki co, będą spoczywać jednak tutaj.
Pomasowałam głowę, którą zaatakował nagły przypływ informacji.
– Spokojnie – odezwała się Madlene. Podeszła do mnie i stanęła ze mną twarzą w twarz. – Jedyne, co musisz przekazać moim przyjaciółkom, to to, że mają za zadanie puścić siatkę mocy przez całe miasto i otworzyć zaświaty. Owszem, mogą się z tym nie zgadzać, ponieważ wtedy na świat wyjdą również zmarłe dusze i równowaga tej krainy może zostać częściowo zachwiana, ale to jedyny sposób na to, aby pozbyć się demonów. Odtąd wszystkie te, które będziecie zabijać, trafią do lustrzanej otchłani.
Kiwnęłam głową.
– Dziękuję – powiedziałam cicho, zaraz potem potrząsając głową. – Nie. Dziękujemy. Wszyscy.
Madlene chwyciła mnie za dłonie i posłała mi ciepły uśmiech.
– Nie mów im, że mnie widziałaś, Lauro – szepnęła. – Podświadomie i tak będą to czuły.
Jeszcze raz skinęłam.
– Teraz musisz już wracać. Sytuacja robi się nieciekawa. – Madlene obróciła się tak, że stanęłam na krawędzi wieży Eiffla, a potem zepchnęła mnie z niej niespodziewanie i pomachała ręką, jakby żegnała mnie nie w tej sytuacji, w której się znajdowałam, ale jakby stała za szybą przy pociągu, którym właśnie odjeżdżałam do sąsiedniego miasta.
Doskonale wiedziałam, jak zakończy się ten lot, a jednak moje serce i tak uciekło na tyły żeber.
Przebudzenie było tak gwałtowne, jak zawsze, z tym że teraz znajdowałam się w samym sercu zaciekłej bitwy i na dodatek leżałam jak długa w trawie. Kiedy przeniosłam się do pozycji siedzącej, dostrzegłam Nathiela, który starał się mnie osłaniać. Nie, nie tylko Nathiela, ale również pozostałych członków Nox, którzy znajdowali się nieopodal mnie. Choć kręciło mi się w głowie od nadmiaru adrenaliny, chwyciłam za exitialis, które spoczywało w kieszeni moich spodni, i podniosłam się chwiejne w górę. Nikt nie zdawał się zwracać na mnie uwagi. Poranieni i zmęczeni sojusznicy zajęci byli walką o przetrwanie. Chciałam do nich dołączyć, załagodzić lekko sytuację, a potem znaleźć la bonne fee, na razie jednak nie byłam w zbyt dobrym stanie, żeby się ruszać, a co dopiero mówić. Moja obecność tutaj przypominała sen, z którego zbudziłam się gwałtownie nad ranem, czując mdłości jak podczas pierwszych miesięcy ciąży z bliźniakami. Byłam dziwnie wycieńczona, słaba i ogłuszona. Zaledwie wystawiłam przed siebie nóż i ciachnęłam nim jednego z demonów, który dostrzegł moje nagłe przebudzenie. Niespodziewanie zaraz za nim zjawiło się kilka kolejnych rozwścieczonych i dzikich pokrak. Wypchnęły mnie z nietrwałego kręgu i powaliły na ziemię, na szczęście odzyskałam na tyle kontroli, aby się ich pozbyć, choć nie uniknęłam kilku poważniejszych zadrapań – będę musiała je zaleczyć, inaczej demoniczny jad zrobi ze mną to, co próbował zrobić, kiedy byłam jeszcze nastolatką – to było podczas mojego pierwszego zetknięcia z demoniczną pokraką na imprezie, którą organizował Nathiel. Gdyby nie chłopacy, zapewne dziś by mnie tutaj nie było.
Z klęczek przeniosłam się do pionu. Nie spodziewałam się, że kolejny demon popędzi w moją stronę z wyciągniętymi przed siebie ostrymi pazurami. Drżąca z wysiłku dłoń upuściła nóż na ziemię w możliwie najgorszym przypadku. Zdołałam się tylko zasłonić rękoma, nim nieludzki stwór się na mnie rzucił. A przynajmniej spodziewałam się, że mnie napadnie. Kiedy otworzyłam oczy, dostrzegłam przed sobą męską sylwetkę, która stanęła w mojej obronie. Sądząc po dzikim pisku, który wyrzucił z siebie demon, właśnie wydał swoje ostatnie tchnienie – a przynajmniej do czasu, kiedy znów się nie odrodzi. Już miałam rzucić krótkie „dziękuję”, kiedy postać zwaliła się do tyłu, mało mnie nie taranując. Chwyciłam mojego sojusznika za ramiona, starając się go w miarę możliwości powoli opuścić na ziemię. Zdziwiło mnie, kiedy dostrzegłam krwawiące zagłębienie w piersi, które zostawiły po sobie demoniczne pazury. Wstrzymałam dech i poczułam, jak cały świat wiruje mi przed oczami. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że chociażbym chciała, nie ocalę już mężczyzny, który stanął w mojej obronie.
Brązowe oczy skierowały się w moją stronę tylko na ułamek sekundy, nim całkowicie zgasły. Sine usta ułożyły się w jeden wyraz:
– Musiałem.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Jak dla mnie to tu są dwa zaskoczenia: Mad - Dios, tęsknię! - i końcówka. Wiesz, że nie mam pojęcia, kto to był? W sensie... Wydaje mi się, że mógł to być Dean, ale nie mam pewności, zważając na to, w jakim był wcześniej stanie...
    Niby Nivareth na coś się przyda ze swoją mocą, plan też wydaje się zadziałać, a mimo to czuję niepokój i mam obawy, że coś pójdzie nie tak, jak powinno.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń