Ostatnio WCS stał się dosyć mocny, jak na wojnę przystało. Ten rozdział może nie jest zbyt długi, ale za to ma ciekawe zakończenie, ha. Tak z innych rzeczy... Początkowo całe WCS miało mieć ok. 47 rozdziałów. Trzeci tom trochę wypadł spod mojej kontroli i nagle zrobiło się ich zdecydowanie więcej, a to dlatego, że końcowa rozpiska nie była do końca zaplanowana - pomysły były tylko ogólnikowe. Dopiero niedawno przysiadłam nad zeszytem i udało mi się rozpisać całość opowiadania. Wychodzi na to, że WCS zakończy się na 64 rozdziałach + epilogu. Nie chcę krakać, bo może jeszcze jakiś pomysł wpadnie mi do głowy, ale myślę, że za te 2 i pół miesiąca cała seria WCNa będzie zakończona. Nooo, poniekąd, bo planuję jeszcze kilka shotów.
***
Główną cechą wojny było to, że
nie dawała nikomu nawet chwili wytchnienia. Była gwałtowna, wybuchowa,
bezlitosna, krwawa, niecierpliwa i egoistyczna. Nie niosła ze sobą dobra, za to
zgrabnie operowała wszystkimi składnikami zła. Nie istniał na świecie człowiek,
który rzucony w wir walki, nie uświadczył żadnej straty. Nox straciło już wielu
ludzi, a mimo tego wojna brnęła w coraz to mroczniejsze zakątki historii. Ile
jeszcze potrzebowaliśmy czasu, ile bitew, aby ostatecznie odetchnąć wygraną lub
pogrążyć się w otchłani przegranego zapomnienia? Wszyscy mieliśmy już dosyć,
wszyscy byliśmy wykończeni. Trudno było wykrzesać z głów kolejny pomysł na
rychłą ucieczkę.
Demony obijały się swoimi
wstrętnymi pazurzyskami o barierę, którą stworzyły la bonne fee. Nie była ona
dostatecznie trwała, abyśmy przeczekali tu całą wojnę. Musieliśmy wymyślić, po
pierwsze: jak się stąd wydostać, po drugie: co zrobić z demonami, które
tymczasowo były nieśmiertelne. Trwaliśmy tak w milczeniu, wgapiając się
bezmyślnie w ziemię. Nikt nie śmiał pisnąć chociaż słówkiem, każdy próbował
wyszukać w odmętach swoich myśli jakiś, jakikolwiek pomysł, który by nas
ocalił. Spojrzałam ukradkowo na mocno podenerwowaną Sapphire, która jako jedyna
przechadzała się w obrębie bariery, trzymając się bladą dłonią za czoło, na
które opadała pudrowa grzywka. Intensywnie myślała, jak rozwiązać nasz problem.
To samo było z czarodziejkami – Martha marszczyła czoło, wpatrując się w jeden
punkt na ziemi, Alex nerwowo tupała nogą i mruczała coś do siebie pod nosem, a
pobladła Patricia mrugała oczami, jakby próbowała się powstrzymać od płaczu i przy
okazji zmusić do działania. Reszta zachowywała się podobnie, jak ja –
spoglądaliśmy na osoby, które jako jedyne mogły coś wskórać. Sapphire, ponieważ
posiadała największą z nas wszystkich wiedzę na temat Reverentii i demonów, la
bonne fee, ponieważ władały magią, która dla nas była całkowicie niedostępna.
Nathiel zdołał się przenieść do
pozycji siedzącej, choć jego mina wskazywała na to, że czuje ból. Tylko na
moment nasze spojrzenia się skrzyżowały, a mówiły więcej niż jakiekolwiek słowa
wypowiedziane na głos.
Z deszczu pod rynnę – właśnie
to powiedzenie zdawało się najdokładniej określać nasze położenie. Najpierw
akcja z umarłym Sorathielem, teraz nieprzewidziana pułapka w postaci
krwiożerczych, demonicznych pokrak, które powolnie wydrapywały magiczną sferę
naszej bariery. Przez ich chrapliwe warknięcia nie mogłam się skupić.
Głośny trzask pękającego szkła
sprawił, że wszyscy przenieśliśmy wzrok w miejsce, gdzie pojawiła się pajęcza
sieć. To sprawiło, że moje serce zabiło mocniej z niepokoju.
– Powiedzcie, że ktoś ma jakiś
pomysł – odezwała się zniecierpliwiona Alex.
Kolejne głośne pęknięcie.
Nerwowy stukot podeszwy, która obijała się o podłoże. Niespokojne oddechy. Milczenie.
– Cholera, cholera, cholera –
syczała pod nosem Sapphire, która zatoczyła kolejne koło w obrębie bariery. – Z
tej cholernej sytuacji nie ma wyjścia! Nie wrócimy demonów do otchłani, która
jest zamknięta!
– A my nie mamy nawet takiej
mocy, aby ją otworzyć – jęknęła Patricia, chwytając się w panice za głowę.
– Mogłybyśmy co prawda stworzyć
jakieś więzienie – zaczęła Martha, co wzbudziło w nas nadzieje – ale niestety
na to również jesteśmy za słabe. Tu potrzebny byłby cały sztab czarodziejek,
którego nie posiadamy. Nie pomieścimy tylu demonów w jednym miejscu i to w takim składzie.
Pęknięcie, zgrzyt i trzask.
Ohydna łapa przedostała się przez barierę i zaczęła majtać nią w górze, chcąc
wydrapać oko najbliżej stojącej osobie, którą okazała się być Andi. Nastolatka
bezlitośnie odcięła mu rękę nożem, na co ten wydał z siebie dziki skowyt. Nie
był to dobry plan, zważając na to, że chwilę później demon zaczął jeszcze
mocniej napierać na barierę, a przy okazji poszerzać pęknięcia.
– Czas na zastanowienie mija,
albo zrobimy cokolwiek, albo zostaniemy przygniecieni demonami do podłoża i
zginiemy – burknął z niezadowoleniem Ethan. – Co mamy robić? – Spojrzał na
szefa organizacji, który wciąż był blady i zdezorientowany. Teraz raczej
przypominał dziecko we mgle, a nie poważnego zarządce Nox. Nikt nie miał mu
tego za złe. Jeszcze przed chwilą był martwy. Poza tym co mógł poradzić zwykły
człowiek na takie ewentualności?
Przygryzłam wargę, gdy kolejne
demoniczne łapy zaczęły przedzierać się przez barierę. La bonne fee starały się
ją łatać, co na nic się nie zdało. Były zdecydowanie za słabe, aby utrzymać
naszą kryjówkę w bezpiecznej sferze. Masowy atak pokrak to tylko kwestia czasu.
Nie mieliśmy już żadnej mikstury odbudowującej, bo wszystkie zużyliśmy na
potrzeby szalonego planu Nathiela, który uwzględniał zmartwychwstanie
Sorathiela. Nie mogliśmy również poprosić Auvreya o wstrzymanie czasu, ponieważ
podobnie jak la bonne fee, brakowało mu mocy.
Co mieliśmy zrobić? Jak się
ratować? Jak przeżyć? Te myśli skutecznie wyparły z mojej głowy pomysłowość.
Zostały tylko pytania, na których odpowiedzi nie było. Pytania, na które
odpowiedzi mogły nie nadejść.
Kolejne pęknięcie, kolejne
łatanie, kolejne próby przedarcia się przez osłonę. Myśleliśmy, że mamy jeszcze
trochę czasu, dlatego gdy połowa bariery pękła naraz z głośnym trzaskiem,
odsłaniając nas i rzucając prosto w paszczę wroga, nie miałam wyboru, jak
chwycić się pierwszej absurdalnej myśli, która przyszła mi do głowy. To
zaledwie jedno znaczące słowo wykrzyknęłam z paniką, która obwiązała się wokół
mojego gardła grubą liną:
– Nivareth!
Nagle wszystko zgasło.
Znalazłam się w samym sercu mroku, z którego powolnie wyłaniała się dobrze mi
już znana zarówno z bliska, jak i daleka, wieża. Na jej krańcu siedziała
wiedźma z filiżanką herbaty w dłoni. Dookoła niej powiewał delikatny wietrzyk,
który unosił jej włosy i wprawiał w falisty ruch okalający arystokratyczną głowę.
Jedna z Czterech Wielkich Czarodziejek, pierwsza ze złych wiedźm, spojrzała na
mnie przez ramię z wyrazem pogardy, który malował się w jej oczach. Już miałam
otworzyć usta, żeby rozpocząć znamienny dla jej reputacji handel, kiedy ona
powiedziała:
– Doskonale. Czekałam, aż
któraś z tych idiotek wpadnie na pomysł, aby mnie przywołać. Nie sądziłam, że
to z tobą znowu przyjdzie mi się spotkać. – Na jej ustach wykwitł znaczący
uśmieszek. Odnosiłam wrażenie, że odkąd Nivareth miała możliwość spotykania się
z ukochanym, stała się odrobinę łagodniejsza.
– Och, nie przesadzajmy –
warknęła, wykrzywiając usta w grymasie. – Do łagodności mi daleko. –
Chrząknęła, upuściła filiżankę i podniosła się żywo, otrzepując swoją długą
suknię z wyimaginowanego kurzu. – Zgodnie z umową nie mogę od was żądać
transakcji wymiennej. Zobowiązałam się własną krwią pomóc wam w sytuacjach krytycznych,
zanadto nie angażując się w sprawy między wiedźmami a la bonne fee. Wymigałam
się również od wojny – tu spojrzała na mnie znacząco.
– Wiem. Wiem, że nie taka była
umowa – zaczęłam zaniepokojona – ale musisz nam pomóc, inaczej nawet wieża
Eiffla, na której lubisz siedzieć, w końcu upadnie. Demony zawładną nie tylko
naszym miastem, jeśli przegramy.
– Zdaję sobie z tego sprawę,
jednakże pragnę zauważyć, że NIE MUSZĘ nikomu pomagać – powiedziała głosem
wyższości, unosząc podbródek w arystokratycznie wzniosłym geście. Wyjęła zza
pleców chiński wachlarz i zaczęła nim machać, powołując wiatr do niespokojnego
działania. – Jednak jest ktoś, kogo ta wojna obchodzi w większym stopniu, niż
mnie i pomogę jej tylko ze względu na więzy krwi.
Nivareth chwyciła za swoją
pelerynę i machnęła nią gwałtownie w powietrzu. W ostatniej chwili udało mi się
uchwycić stalowej rury, nim pognałam w dół z kierunkiem jej mocy. Włosy
zasłoniły mi widnokrąg. Przez chwilę widziałam wyłącznie zasłonę uwitą z blond
kosmyków, spomiędzy której wydobywało się światło. Kiedy wiatr ucichł, a mój
obraz zyskał na klarowności, ujrzałam przed sobą kogoś, kogo nie spodziewałam
się tu zobaczyć.
Niewinny uśmiech, błękitne oczy
pełne zmartwienia, długie brązowe włosy i powiewająca biała sukienka, w której
widziałam ją po raz ostatni.
– Smuci mnie to, że spotykamy
się w takich okolicznościach – powiedziała łagodnym, dźwięcznym głosem Madlene.
Nie mogłam z siebie niczego
wydusić. Otworzyłam usta i wpatrywałam się w nią lekko oszołomiona. Nie
sądziłam, że kiedykolwiek spotkam ją jeszcze na swojej drodze, a tyle razy
chciałam jej podziękować za to, co dla nas zrobiła. W końcu poświęciła życie
dla dobra ogółu, pozostawiając swojego ukochanego i nowonarodzoną córkę na tym
świecie zupełnie samych.
– Nie musisz nic mówić, Lauro.
Wszystko, co najważniejsze zostało już powiedziane. Słyszałam myśli każdego z
was. Teraz powinnyśmy zająć się naglącą sprawą otchłani – westchnęła. –
Nivareth miała pewien pomysł. – Widziałam jak wiedźma przewraca oczami. Na
pewno nie chodziło tutaj o skromność. – Ma potężną moc, którą może swobodnie
władać w pozaziemskim świecie. Jest tu na tyle dużo miejsca, że może wybrać
dowolny jego odłam i uczynić więzieniem.
Jej słowa zaczęły do mnie
powoli docierać. Nie znałam się co prawda na magii, ale domyśliłam się, na czym
polegał pomysł – na stworzeniu sztucznej otchłani znajdującej się daleko poza
Reverentią.
Madlene jakby słyszała moje
słowa. Kiwnęła potwierdzająco głową i posłała mi delikatny uśmiech.
– To miejsce to nic innego jak część
zaświatów. Może nie widzisz dusz, które tu wędrują, ponieważ jesteś żywa, ale
musisz mi uwierzyć, są tutaj wszędzie. Nox już raz uczestniczyło w Nocy Dusz w
Halloween. – Rzeczywiście, Nathiel coś o tym wspominał. Ja byłam wtedy w
śpiączce. – Do czego dążę… La bonne fee mogą kontaktować się z zaświatami tylko
tego jedynego dnia, bowiem w inne dni łamią przyrzeczenie. Istnieją jednak wyjątki
odchodzące od tej reguły. Jednym z nich jest wojna – przerwała i wzięła głęboki
wdech. – Czarodziejki muszę otworzyć wejście do zaświatów, i to nie byle jakie.
Aby zasięg objął całe miasto, muszą znaleźć się na trzech równoległych krańcach
miasta i utworzyć siatkę mocy. W ten sposób połączą siły i będą w stanie
otworzyć wejście do zaświatów. Tu zacznie się rola Nivareth, która będzie
pośredniczką mocy, łączącą ziemską drogę zmarłych demonów z lustrzaną
otchłanią. Kiedy Reverentia zostanie odbudowana, przeniesie więzienie we właściwe
miejsce, póki co, będą spoczywać jednak tutaj.
Pomasowałam głowę, którą
zaatakował nagły przypływ informacji.
– Spokojnie – odezwała się
Madlene. Podeszła do mnie i stanęła ze mną twarzą w twarz. – Jedyne, co musisz
przekazać moim przyjaciółkom, to to, że mają za zadanie puścić siatkę mocy
przez całe miasto i otworzyć zaświaty. Owszem, mogą się z tym nie zgadzać,
ponieważ wtedy na świat wyjdą również zmarłe dusze i równowaga tej krainy może
zostać częściowo zachwiana, ale to jedyny sposób na to, aby pozbyć się demonów.
Odtąd wszystkie te, które będziecie zabijać, trafią do lustrzanej otchłani.
Kiwnęłam głową.
– Dziękuję – powiedziałam
cicho, zaraz potem potrząsając głową. – Nie. Dziękujemy. Wszyscy.
Madlene chwyciła mnie za dłonie
i posłała mi ciepły uśmiech.
– Nie mów im, że mnie
widziałaś, Lauro – szepnęła. – Podświadomie i tak będą to czuły.
Jeszcze raz skinęłam.
– Teraz musisz już wracać.
Sytuacja robi się nieciekawa. – Madlene obróciła się tak, że stanęłam na
krawędzi wieży Eiffla, a potem zepchnęła mnie z niej niespodziewanie i
pomachała ręką, jakby żegnała mnie nie w tej sytuacji, w której się znajdowałam,
ale jakby stała za szybą przy pociągu, którym właśnie odjeżdżałam do
sąsiedniego miasta.
Doskonale wiedziałam, jak
zakończy się ten lot, a jednak moje serce i tak uciekło na tyły żeber.
Przebudzenie było tak
gwałtowne, jak zawsze, z tym że teraz znajdowałam się w samym sercu zaciekłej
bitwy i na dodatek leżałam jak długa w trawie. Kiedy przeniosłam się do pozycji
siedzącej, dostrzegłam Nathiela, który starał się mnie osłaniać. Nie, nie tylko
Nathiela, ale również pozostałych członków Nox, którzy znajdowali się nieopodal
mnie. Choć kręciło mi się w głowie od nadmiaru adrenaliny, chwyciłam za exitialis, które spoczywało w kieszeni
moich spodni, i podniosłam się chwiejne w górę. Nikt nie zdawał się zwracać na
mnie uwagi. Poranieni i zmęczeni sojusznicy zajęci byli walką o przetrwanie.
Chciałam do nich dołączyć, załagodzić lekko sytuację, a potem znaleźć la bonne
fee, na razie jednak nie byłam w zbyt dobrym stanie, żeby się ruszać, a co
dopiero mówić. Moja obecność tutaj przypominała sen, z którego zbudziłam się
gwałtownie nad ranem, czując mdłości jak podczas pierwszych miesięcy ciąży z bliźniakami.
Byłam dziwnie wycieńczona, słaba i ogłuszona. Zaledwie wystawiłam przed siebie
nóż i ciachnęłam nim jednego z demonów, który dostrzegł moje nagłe
przebudzenie. Niespodziewanie zaraz za nim zjawiło się kilka kolejnych
rozwścieczonych i dzikich pokrak. Wypchnęły mnie z nietrwałego kręgu i powaliły
na ziemię, na szczęście odzyskałam na tyle kontroli, aby się ich pozbyć, choć
nie uniknęłam kilku poważniejszych zadrapań – będę musiała je zaleczyć, inaczej
demoniczny jad zrobi ze mną to, co próbował zrobić, kiedy byłam jeszcze
nastolatką – to było podczas mojego pierwszego zetknięcia z demoniczną pokraką
na imprezie, którą organizował Nathiel. Gdyby nie chłopacy, zapewne dziś by
mnie tutaj nie było.
Z klęczek przeniosłam się do
pionu. Nie spodziewałam się, że kolejny demon popędzi w moją stronę z
wyciągniętymi przed siebie ostrymi pazurami. Drżąca z wysiłku dłoń upuściła nóż
na ziemię w możliwie najgorszym przypadku. Zdołałam się tylko zasłonić rękoma,
nim nieludzki stwór się na mnie rzucił. A przynajmniej spodziewałam się, że
mnie napadnie. Kiedy otworzyłam oczy, dostrzegłam przed sobą męską sylwetkę,
która stanęła w mojej obronie. Sądząc po dzikim pisku, który wyrzucił z siebie
demon, właśnie wydał swoje ostatnie tchnienie – a przynajmniej do czasu, kiedy
znów się nie odrodzi. Już miałam rzucić krótkie „dziękuję”, kiedy postać
zwaliła się do tyłu, mało mnie nie taranując. Chwyciłam mojego sojusznika za
ramiona, starając się go w miarę możliwości powoli opuścić na ziemię. Zdziwiło
mnie, kiedy dostrzegłam krwawiące zagłębienie w piersi, które zostawiły po
sobie demoniczne pazury. Wstrzymałam dech i poczułam, jak cały świat wiruje mi
przed oczami. Wtedy zdałam sobie sprawę z tego, że chociażbym chciała, nie
ocalę już mężczyzny, który stanął w mojej obronie.
Brązowe oczy skierowały się w
moją stronę tylko na ułamek sekundy, nim całkowicie zgasły. Sine usta ułożyły
się w jeden wyraz:
– Musiałem.
Hej :)
OdpowiedzUsuńJak dla mnie to tu są dwa zaskoczenia: Mad - Dios, tęsknię! - i końcówka. Wiesz, że nie mam pojęcia, kto to był? W sensie... Wydaje mi się, że mógł to być Dean, ale nie mam pewności, zważając na to, w jakim był wcześniej stanie...
Niby Nivareth na coś się przyda ze swoją mocą, plan też wydaje się zadziałać, a mimo to czuję niepokój i mam obawy, że coś pójdzie nie tak, jak powinno.
Pozdrawiam.