niedziela, 29 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 55 - "Przyjaźń ponad śmierć"

Mam mieszane uczucia, co do tego rozdziału. Wydaje mi się być w jakiś sposób... dziwny. No, ale jest! Poprawiony na ostatnią chwilę >D.
***
Minęło trochę czasu, zanim dotarło do nas, że nasza walka jest bezcelowa. Dowiedzieliśmy się o tym całkowicie przypadkiem, kiedy podążająca za nami zgraja demonów została przez nas rozbrojona, a potem odrodziła się na naszych oczach, jakby ktoś cofnął czas. Może demoniczne pokraki nie miały własnego rozumu, ale kiedy dostrzegały swoich pobratymców, wiedziały, że niedaleko czeka na nich darmowy posiłek, dlatego w przeciągu kilku minut wokół nas namnożyło się mnóstwo wrogów. Musieliśmy uciekać, ponieważ nawet nasza demoniczna część zespołu składająca się z Nathiela, Soriela, Sapphire, Raidena, Riela i po połowie ze mnie, nie była w stanie poradzić sobie z taką liczbą przeciwników. Biegnąc w stronę lasu, usłyszeliśmy całkiem teorię, która wręcz zmroziła nam w żyłach krew.
– Obawiam się, że mamy problem! – wykrzyknęła Sapphire, która oglądnęła się przez ramię na stado pędzących za nami demonów.
– No co ty mnie kurna powiesz?! – spytał z sarkazmem w głosie Nathiel. – Gonią nas jakieś wykoszone demony-Jezusy, które zmartwychwstają nawet po moich super krytycznych ciosach! Coś jest z nimi nie tak! Może to spaliny naszego miasta tak na nich działają? Albo coś przyćpały!
– A głupim teoriom mojego brata nie było końca – dodał Soriel, wykrzywiając usta. Dobrze, że tylko ja byłam na tyle blisko niego, aby usłyszeć, co powiedział, inaczej wywołałby tymi słowami kolejną braterską wojnę.
– Jak to w ogóle możliwe, że nie możemy ich zabić? – spytałam. Wiedziałam, że jedyną osobą, która może wysunąć jakąś konkretną myśl, będzie Sapphire. To ona zdawała się mieć największą wiedzę dotyczącą wszystkich spraw związanych z Reverentią. Dean kiedyś powiedział, że jest taką małą dziewczynką zamkniętą w młodej kobiecie. W chwilach kiedy się nie obrażała, nie była zazdrosna i nie próbowała pokazać wszystkim, że jest lepsza, a przede wszystkim zaślepiona własnym blaskiem, bywała całkiem poważną osobą, która była w stanie wytłumaczyć zawiłości krążące wokół demonicznych tematów.
Widziałam jak jej brwi ściągają się do środka. Nie uraczyła mnie choćby spojrzeniem, za to odpowiedziała na moje pytanie:
– Nie ma takiej mocy, która by sprawiła, że demony stają się nieśmiertelne – odpowiedziała, odgarniając rozlatane kosmyki różowych włosów w tył. W tym geście krył się niepokój i stres, których nie zdołała ukryć. – Chodzi zapewne o zamknięte wrota do Reverentii. Otchłań jest z nią połączona, a skoro kraina demonów nie jest w stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny mocy, aby się odbudować w tak krótkim czasie, w końcu efekt szkarłatnej soczewki znacznie się wydłużył, nie jest w stanie otworzyć również wrót do otchłani, gdzie lądują wszystkie zabite demony. To sprawia, że ich śmierć najwyraźniej się cofa.

Niemal poczułam, jak całe powietrze ucieka mi z płuc, co nie było dobrym rozwiązaniem, kiedy akurat oddawało się szaleńczemu biegowi przez leśną ściółkę usłaną niebezpiecznymi przeszkodami. O mały włos, a potknęłabym się o kamień.
– To jak mamy je zabijać, skoro i tak odżywają?! – pisnął obok mojego ucha Riel.
– Nie zabijemy ich – warknęła Sapphire. – Co najwyżej sami zginiemy.
– Może najpierw znajdźmy jakąś spokojną kryjówkę i wtedy pomyślimy, co z tym zrobić? – syknęła Alex. – Zawsze jest jakieś rozwiązanie, szczególnie gdy mamy do dyspozycji naszą magię.
Na tym rozmowa się zakończyła. Gdy obejrzałam się przez ramię, dostrzegłam, że demony rozbiegły się po lesie. Raczej wątpiłam w to, aby chciały  nas otoczyć – to niemożliwe, żeby wraz z nieśmiertelnością otrzymały w prezencie inteligencję. Raczej wyczuły innych naszych sojuszników – pokraki reagowały na zapach ludzi. To poniekąd był dobry znak. Mówił o tym, że przynajmniej pewna część łowców została przy życiu i wciąż walczyła z odradzającą się demoniczną paczką lub uciekała, podobnie jak my.
Zdziwiłam się, kiedy Nathiel gwałtownie się zatrzymał i oglądnął w tył. Zatrzymałam się kilka kroków od niego, zdziwiona tym, że nagle zmienia kierunek biegu. Dopiero po chwili zorientowałam się, o co chodziło. W naszą stronę podążał Alec z zawieszoną na ramieniu Andi, która najwyraźniej była ranna. Za nimi pędziła zgraja demonów. Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy Alec popchnął młodą demonicę do przodu, wrzucając ją brutalnie w leśną ściółkę, a potem sam skulił się, jakby spodziewał się ataku wygłodniałych psów. Auvrey skoczył na plecy nastolatka i odbijając się od nich, wyskoczył w górę, rozgramiając demony dwoma ruchami noża. Ta dziwna akcja wcale mnie nie zdziwiła. Doskonale wiedziałam, że to było zmierzone. Potwierdziły to trzy uniesione w górę kciuki, które należały kolejno do Nathiela, Aleca i ledwo zipiącej Andi. Wszyscy uśmiechnęli się do siebie z triumfem. To mi przypomniało, że kiedy mój mąż nauczał dwójkę młodych łowców, tworzył z nimi mniej lub bardziej skomplikowane układy ruchów, które potem testowali na misjach. Na początku uważałam to za śmieszne, teraz jednak uznałam, że to całkiem dobry pomysł i Nathiel wiedział, co robi.
Andi podniosła się na drżących rękach. Zdążyłam do niej podbiec i chwycić ją za łokieć, nim upadła. Spojrzała mi w twarz z łobuzerskim uśmiechem, starając się ukryć ból.
– Laura! A wiesz, że umarłam? – spytała rozbawiona, choć jej śmiech brzmiał dramatycznie. – Alec beczał jak dziecko, kiedy się nade mną nachylał, a potem nagle niespodzianka, zmartwychwstałam! Ten idiota zbladł, jakby zobaczył ducha!
– Poniekąd to byłaś trochę jak duch – powiedział z niemrawym uśmieszkiem Alec. Do tej pory był blady jak ściana. Jego błękitne oczy zostały zakryte przez czerń źrenic, które były reakcją na strach. – Chyba nigdy tak bardzo nie cieszyłem się, że coś poszło nie po naszej myśli. Bo gdyby demony umierały… – Głos ugrzązł mu w gardle. W zamian podrapał się zażenowany w tył głowy. Wiedziałam, co czuł. Gdyby Andi została zaatakowana, a otchłań byłaby otwarta, z pewnością nie przeżyłaby tego dnia.
– Już, spokojnie, nie myślmy o tym, co mogło się stać, ale o tym, co się stało – powiedziałam, starając się ich w jakiś sposób pocieszyć. Posłałam każdemu z osobna pokrzepiający uśmiech. To choć w niewielkim stopniu pomogło.
– Widzieliście kogoś jeszcze z Nox? – spytał Nathiel, klękając przy nich na jednym kolanie.
Oboje spojrzeli w przeciwne strony, jakby chcieli wymigać się od przekazania złych wieści. Nawet ja przełknęłam ślinę.
– Zadałem wam pytanie – warknął zniecierpliwiony Auvrey. Wobec Andi i Aleca zachowywał się czasem jak bezwzględny ojciec. Może był od nich starszy zaledwie o jedenaście niepełnych lat, ale był ich przewodnikiem i uczył, jak mają sobie radzić w krytycznych sytuacjach.
– Oni… dużo z nich nie żyje, Nathiel – powiedział cienkim głosem Alec. Teraz bardziej niż kiedykolwiek wcześniej przypominał mi dzieciaka, którym był, kiedy go poznałam.
Demoniczny łowca wyprostował plecy i zesztywniał.
– Co z Sorathem? – pytał dziwnie drżącym głosem.
– Nie wiemy tego, kretynie – syknęła Andi. – Nie spotkaliśmy go po drodze. Myśleliśmy tylko o tym, żeby ratować własne tyłki.
Auvrey już nic nie powiedział. Za jego plecami zaszeleściły liście. Wychyliłam głowę znad ramienia demonicznego łowcy i spojrzałam na osobę, która sunęła między drzewami w naszą stronę. To był Ethan. Wcale mnie nie zdziwiło, że uszedł z życiem. Był osobą o nieprzeciętnie dobrym refleksie i mimo wieku świetnie radził sobie w starciach z demonami. Łowca, którego niósł na plecach zdawał się być w zdecydowanie gorszym stanie. Kiedy wytężyłam wzrok, dostrzegłam znajomą blond czuprynę.
Wstrzymałam dech. Ciało w ogóle się nie poruszało, na dodatek było nienaturalnie blade. Na moment moje oczy skrzyżowały się z oczami Ethana. Nie musiał niczego mówić, niecodzienny smutek w jego spojrzeniu przekazał mi wystarczająco dużo informacji.
Przeniosłam wzrok na Nathiela i potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam nic wymówić. Otwierałam usta i na przemian je zamykałam. Na początku Auvrey nie wiedział o co mi chodzi, w końcu jednak odwrócił głowę w tył. Otrząśnięcie się ze zdziwienia zajęło mu zdecydowanie mniej czasu niż mi. Zaraz zerwał się do góry i pobiegł do Ethana, który ostrożnie, niemal z nabożną czcią, położył ciało Sorathiela na mchu.
Odwróciłam wzrok w momencie, kiedy Nathiel padł przy nim na kolana i wydał z siebie zwierzęcy okrzyk, w którym mieszał się ból, niedowierzanie, rozpacz i złość. Przymknęłam powieki i zacisnęłam usta, próbując nie wybuchnąć płaczem. Andi siedząca obok mnie zaczęła do siebie cicho szeptać, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło, Alec padł na kolana obok niej i objął ją ramieniem, przyciągając do swojej piersi. Któryś z demonów soczyście przeklął. Zewsząd dochodziły do nas okrzyki i szlochy niedowierzania. W mojej głowie rozbrzmiewała wyłącznie ciągłość jednego słowa.
Nie, nie, nie, nie.
– Nathiel, uspokój się, niczego już nie zrobisz – odezwał się Ethan, jedyna osoba w tym zgromadzeniu, która starała się trzymać emocje na wodzy.
– Nie pozwolę mu umrzeć! Nie tutaj, nie teraz, nie w tym popieprzonym, niesprawiedliwym życiu! – wrzasnął gniewnie Auvrey, uderzając pięścią w ściółkę. – To mój przyjaciel, do cholery! Moja rodzina! – Przeszyły mnie dreszcze. Nigdy w życiu nie słyszałam tak zdenerwowanego Nathiela. Jego głos był ostry, głośny i… demoniczny. Już kilka razy stracił nad sobą kontrolę, ale nigdy w takim stopniu, jak tego dnia. Niekontrolowane czarne cienie wznosiły się ku górze i przecinały gniewnie powietrze, jakby chciały kogoś zabić. Niewinny Ethan odskoczył od jednego z nich w ostatniej chwili.
– Nathiel… – zaczęłam cicho, zbyt cicho, aby demoniczny łowca mnie usłyszał.
Podniosłam się na drżących nogach. Chciałam do niego podejść, uspokoić go, ale kiedy zobaczyłam martwą twarz bliskiego przyjaciela, ojca małej Anastasi, męża mojej najlepszej przyjaciółki, naszego szefa… Zaniemogłam. Kolana znów mi zadrżały, szykując mnie do ponownego upadku. Starałam się wziąć głęboki wdech i dodać sobie siły, nie zdążyłam jednak niczego uczynić, bo gniew Nathiela był szybszy.
Opętany złością podniósł się w górę i skierował ręce w stronę martwego ciała przyjaciela. Głośno i nieludzko dyszał, jakby lada moment miał wybuchnąć i rozsypać się na kawałki. Początkowo nie wiedziałam, co zamierza zrobić. Dopiero gdy dostrzegłam Dale’ów, którzy podążali za nami cały ten czas, zrozumiałam, co Nathiel chciał uczynić.
Próbował cofnąć czas do momentu, kiedy Sorathiel został zaatakowany.
Wszyscy obserwowaliśmy jego poczynania, choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że czasu nie można było cofnąć na stałe. Prędzej czy później, broń, którą pierś Sorathiela została przebita, wróci na swoje miejsce. Żadna magia nie była na tyle potężna, żeby zmienić bieg zdarzeń. Nathiel mógł zatrzymać czas, a z pomocą Dale’ów nawet go cofnąć, ale nie mógł ożywić naszego przyjaciela. Nie istniała magia, która by to uczyniła.
– Nathiel, to nic nie pomo… – zaczął Ethan.
– Stul pysk! – wrzasnął Auvrey.
Cały las otoczyły białe drobinki charakterystyczne dla mocy demonicznego łowcy. Na początku krążyły wokół nas bezwolnie, a potem oznaczyły wsteczną ścieżkę pomiędzy drzewami. Tuż obok mojej głowy przeleciał sztylet, który na powrót wylądował w piersi Sorathiela. Zobaczyłam jak blondyn otwiera szeroko oczy i próbuje złapać oddech. Najwyraźniej to nie serce zostało przebite, a płuca. Gdy to się wydarzyło, zanim jego męki dobiegły końca, musiał jeszcze przez długi czas leżeć w leśnej ściółce. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, o czym musiał wtedy myśleć, szczególnie, że zdawał sobie sprawę, iż to jego ostatnie chwile.
Dłonie Nathiela zadrżały, wciąż jednak starał się utrzymywać swoją moc na wodzy. Brązowe oczy Sorathiela skierowały się w jego twarz. Najwyraźniej nie potrafił zrozumieć, co się właśnie działo. Nie mógł przecież wiedzieć, że właśnie został cofnięty do momentu, kiedy umierał.
Moc wstrzymująca czas zniknęła wraz z opadającymi wzdłuż ciała Auvreya dłońmi. Nóż wciąż tkwił w piersi naszego szefa. Nikt z nas nie śmiał do niego podbiec. Tylko Nathiel się nad nim nachylał, głośno dysząc. Po jego skroniach spływał pot.
– Kto ci to zrobił, Sorath? Kto?! – syknął, chwytając przyjaciela za ramiona.
Usta Blythe’a układały się w jakieś słowa, nie mógł ich jednak wymówić. Walczył teraz z oddechem, którego nie mógł złapać ze względu na przebite płuca. Nathiel był najbliżej z nas, dlatego bez problemu odczytał z ruchu jego warg imię osoby, która zabiła mu przyjaciela. Ta wiadomość wywołała w nim kolejną falę potężnego gniewu.
– Zabiję skurwysyna! – wykrzyknął. Wyglądał jakby miał krzyknąć coś jeszcze, ale nagle wziął kilka głębszych, choć chrapliwych wdechów, i spokojniejszym głosem zaczął mówić: – Słuchaj, stary. Nigdy cię nie zostawiłem w potrzebie i teraz też nie zamierzam tego robić, rozumiesz? Będę próbował cofać czas tyle razy, ile będę musiał to zrobić, żeby cię uratować. A jeżeli ktoś spróbuje mnie powstrzymać, nieważne czy to będzie jeden z naszych przyjaciół, po prostu go zabiję. – W jego ostatnich słowach krył się mrok, który był charakterystyczny dla czysto krwistych demonów przebywających całe życie w Reverentii. Mimo jego spisanego z góry na stratę pomysłu, nikt nie odważył się mu przerwać. Nawet Ethan oddalił się pod samo drzewo i wsparł się o nie plecami, jakby przestraszył się tej groźby.
Widziałam jak Sorathiel próbuje potrząsnąć głową, aby zaprzeczyć tym próbom. On już wiedział, że leży na łożu śmierci. Domyślał się też, że to nierealne, aby go wskrzesić.
Czy Auvrey nie dostrzegał tego, że nie pozwalał mu umrzeć w spokoju? Jeżeli będzie go za każdym razem przywracał do takiego samego stanu… Co to da? Nie było sposobu na to, aby go ożywić. Sorathiel to tylko człowiek – kruchy i wyjątkowo podatny na uszkodzenia ciała. Nie był Nathielem, który mógł znieść naprawdę duży ból.
– Nawet nie zaprzeczaj, idioto – syknął Auvrey, uderzając go delikatnie pięścią w ramię. – Nie zostawisz nas samych. Bez ciebie sobie nie poradzimy. Poza tym… – jego głos się załamał – za dużo razem przeszliśmy, żebyś teraz, przed końcem tej pieprzonej wojny, miał po prostu kopnąć w kalendarz. Mieliśmy doprowadzić tę walkę do końca, prawda? Poza tym… poza tym nie możesz zostawić Amy i Any samych! – tym razem wykrzyknął te słowa ze złością. – Nie możesz iść w ślady swoich rodziców! To nie jest domena Blythe’ów, żeby przedwcześnie umierać!
Usta Sorathiela zadrżały w niemrawym uśmiechu. Widziałam, że jego orzechowe oczy powoli zaczynają niknąć za powiekami. Nathiel doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego wzniósł ręce nad jego ciałem jeszcze raz i ponownie użył swojej mocy. Scena się powtórzyła. Sorathiel znów patrzył z niedowierzaniem na przyjaciela. Tym razem wydawał się jednak o wiele bardziej świadomy tego, co się wydarzyło. Czyżby cofnięcie czasu pozostawiło w nim wspomnienie tego, co przed chwilą miało miejsce? To dawało do myślenia.
Na chwilę odwróciłam wzrok i spojrzałam w tył, gdzie jak zastygłe w bezruchu kukły, stały nasi sojusznicy w postaci demonów oraz la bonne fee. Moje spojrzenie zostało podchwycone przez czujną Marthę. Zorientowała się, że miałam plan. Szepnęła coś do swoich przyjaciółek, a potem podbiegła do mnie i uklęknęła tak, aby nachylić się jak najbliżej mojej twarzy. Nie chciałyśmy teraz denerwować Nathiela, który groził zabiciem swoich przyjaciół, jeżeli ktokolwiek przeszkodzi mu w tym, co planował zrobić.
– Sorathiel pamięta to, co przed chwilą miało miejsce – powiedziałam szeptem, nieprzerwanie wpatrując się w niebieskie oczy mojej rozmówczyni. – To oznacza, że da się cofnąć czas, dodając do danego zdarzenia coś nowego.
– Do czego zmierzasz? – spytała Martha, marszcząc z niepokojem czoło.
– Wzięłyście ze sobą sporo mikstur odbudowujących, prawda?
Plecy czarodziejki nagle się wyprostowały. Najwyraźniej zdała sobie sprawę z tego, co chodziło mi po głowie.
– Laura, nie wiem czy mikstury poradzą sobie z taką szkodą – szepnęła do mnie. Jej spokojna dotąd mina wskazywała teraz na zmartwienie. – Nie wiem czy to nie będzie za mało.
– Nie będzie za mało, jeżeli to Nathiel przejmie cios na siebie – odezwała się głośno Sapphire, która znienacka pojawiła się obok nas. Wszyscy, łącznie z Auvreyem, skierowali na nią spojrzenie. Coś ostrego zakłuło mnie w piersi. Nie chciałam go stracić. Utrata przyjaciela to jedno, utrata przyjaciela i męża to drugie.
– Co masz na myśli? – spytał podejrzliwie Nathiel.
– Mogłabym spróbować wedrzeć się do wspomnień waszego szefa, zabrać te, w którym zostaje zraniony, a potem wkraść się do twojego umysłu i je tobie wszczepić. To sprawi, że role się odwrócą, a ty jesteś w stanie znieść o wiele więcej, niż przeciętny człowiek. W końcu jesteś demonem. – Sapphire wykrzywiła usta w niezadowoleniu, zupełnie jakby jej samej ten pomysł nie bardzo przypadł do gustu. Zapewne taka podmiana wymagała dużego zużycia mocy, której od czasu, kiedy mieszkała w świecie ludzi, nie miała zbyt wiele.
– Ale czy przebicie płuc Nathiela nie sprawi, że on sam przestanie oddychać? – spytałam zaniepokojona.
Sapphire westchnęła ciężko i przewróciła oczami.
– Mikstura odbudowująca zawiera w sobie zioła, które pochodzą z Reverentii. W początkowym założeniu nie miały pomagać ludziom, którzy się do niej wedrą – tu spojrzała krzywo na Marthę, chcąc jej przekazać, że to złodziejstwo – te rośliny powstały po to, aby pomagać w największej mierze demonom. Nie dość, że obrażenia Nathiela będą mniejsze, to jeszcze mikstura szybciej na nim zadziała. Co prawda wciąż nie wiemy, czy odbuduje jego płuca, ale innego rozwiązania prawdopodobnie nie znajdziemy. Możemy liczyć na to, że w razie czego zmartwychwstanie, nie gwarantuję tego jednak, ponieważ przejmując wspomnienie Sorathiela, przejmuje też moment jego śmierci. Jeżeli Nathiel nie otworzy więcej oczu… cóż, reverentyjska otchłań przywita go w swoich ramionach prędzej czy później, po prostu jego ciało nie zniknie tak szybko.
Zapadła cisza. Przymknęłam powieki i pokręciłam głową, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę usłyszę.
– Zrobię to.
– Nathiel, nie – powiedziałam, podnosząc się z klęczek. Miałam w oczach łzy. – Jeżeli to nie zadziała, to kto cofnie czas, żeby tobie pomóc? Nikt. Albo uratujesz Sorathiela i siebie, albo uratujesz Sorathiela i sam… – mój głos się załamał. Nie byłam w stanie dokończyć tego zdania.
– Laura – zaczął spokojnie, choć ze sporą dawką determinacji w głosie. – Nie pozwolę, żeby Sorath umarł. Jeżeli chociaż tyle mogę dla niego zrobić… – przerwał i wziął głęboki wdech – zrobię to. Zrobię to nie tylko dla siebie i nie tylko dla niego. Zrobię to, bo bez niego ta wojna nie skończy się tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Fakt, może zrobił parę głupstw, ale… do cholery! Wciąż jest najlepszym strategiem w tym zespole! – Nim Nathiel uniósł się gniewem, Sorathiel chwycił go ostatkiem sił za rękaw i pociągnął lekko w dół. Znów dostrzegłam jego ledwo widoczne potrząśnięcie głową. To jednak nie pomogło. Auvrey odsunął delikatnie jego dłoń i podniósł się z klęczek. Swoje poważne spojrzenie skierował na Sapphire.
– Mów, co mam robić.
Demonica wzięła cichy wdech, jakby sama stresowała się tym, co lada moment ma zrobić.
– Musisz cofnąć czas do momentu, kiedy nóż nie był jeszcze wbity w jego pierś, pozostając przy tym przytomnym.
Nathiel kiwnął głową.
– Postaram się. – Po tym uniósł ręce nad ciałem przyjaciela i uwolnił swoją moc. W tym czasie ani razu na mnie nie spojrzał. Doskonale wiedziałam, dlaczego. Bo jeżeli by to zrobił, mógłby się zawahać. Teraz jego myśli zajmowało wyłącznie ratowanie Sorathiela. Nie wyobrażał sobie, co może się stać, kiedy coś pójdzie nie tak. Nie wyobrażał sobie, że wtedy zostawiłby mnie i dzieci na tym świecie samych. Postępował jak egoista, a jednak wiedziałam, dlaczego to robił. Nie był w stanie zostawić swojego przyjaciela. Chciał zrobić wszystko, co możliwe, aby go uratować, nawet jeżeli sam miał przez to stracić życie. Nathiel był właśnie takim typem osoby. Heroiczny bohater oddający swoje serce temu, kto najbardziej potrzebował pomocy.
Moje dłonie bezwładnie opadły na ziemię. Poczułam jak uchodzi ze mnie cała energia. Nie miałam nawet siły, aby go powstrzymać. Wiedziałam, że i tak zrobi to, co uważa za słuszne. Moje protesty na nic by się nie zdały. W najgorszym przypadku uderzyłby mnie w tył głowy i pozbawił przytomności tylko po to, abym na to nie patrzyła.
Sztylet tkwił w piersi Sorathiela przez długi czas, nim Auvreyowi udało się go wyjąć. Wysiłek na jego twarzy był bardzo widoczny. Pot spływał po policzkach i lądował na koszulce, ręce drżały tak mocno, jakby lada moment miały stracić możliwość ruchu. Wszyscy oglądaliśmy jak sztylet majta w piersi naszego przyjaciela, próbując wynurzyć się na światło dzienne. Gdy Nathiel był już wykończony, przyszło zbawienie – nóż wylądował w jego dłoniach, a on sam opadł na ciało swojego przyjaciela, głośno dysząc. Zdezorientowany Sorathiel spoglądał na niego, nie wiedząc, co się dzieje. To wtedy do akcji ruszyła Sapphire. Nie dawała nawet chwili wytchnienia Auvreyowi, co mnie nie dziwiło. Czas mógł zaraz wrócić we władanie i ponownie zatopić sztylet w piersi naszego szefa. Wtedy Nathiel nawet z Dale’ami nie będą w stanie ponowić tej czynności.
Demonica tkwiła chwilę bezruchu, marszcząc czoło i mocno zaciskając pięści. Miała przymknięte powieki i wyraz wysiłku na twarzy. Jej rola w tym przedstawieniu nie była jednak długa, co jedynie ciężka, bo gdy wreszcie przerzuciła wspomnienie z głowy Sorathiela prosto do Nathiela, osunęła się na ziemię. Myślałam, ze zemdlała, ale już po chwili przewróciła się na plecy i spojrzała w niebo, próbując złapać oddech.
Auvrey zdążył się stoczyć w miejsce obok swojego przyjaciela, który dokładnie w tym samym momencie usiadł w ściółce i nachylił się nad Nathielem. La bonne fee już były przy moim mężu, podobnie jak ja. Co prawda nie mogłam ruszyć nogami tak, aby zaprowadziły mnie prosto do niego, ale nikt nie powiedział, że nie mogę dotrzeć tam na czworaka.
Spoglądając w twarz Nathiela, czekaliśmy na moment, w którym to jego dotknie sztylet.
– Nie powinieneś tego robić – odezwał się cicho Sorathiel. Wyglądał na przejętego, zasmuconego i przerażonego. Nie przypominał dawnego siebie. Nie przypominał mi tego nastolatka, którego nic nie mogło poruszyć. Był całkowicie pozbawiony swojego dawnego spokoju. Nie mogłam mu się dziwić. Teraz to on mógł być świadkiem śmierci swojego przyjaciela.
Auvrey głośno prychnął.
– Powinienem, dlatego to zrobiłem. Gdybym nawet nie sp… – Atak przyszedł całkowicie znienacka. Sztylet, który Nathiel trzymał wcześniej w dłoni, wysunął się gwałtownie spomiędzy palców i wbił się z impetem prosto w jego pierś. Wiedzieliśmy, że ten moment nadejdzie, a jednak wszyscy podskoczyliśmy, jakbyśmy się tego nie spodziewali. Podobnie zachował się mój mąż. Widząc cierpienie na jego twarzy, chwyciłam go za rękę i mocno ścisnęłam. Dopiero teraz spostrzegła, że trzęsłam się jak osika.
Martha przelała do jego ust podwójną dawkę mikstury odbudowującej. Zazwyczaj działała szybko, ale musieliśmy mieć na względzie to, że teraz miała rozleglejsze rany do zaleczenia. Kiedy Nathiel zaczął się dusić, jednocześnie próbował się uśmiechać. To wyglądało tragicznie. Już nie omijał mnie wzrokiem, patrzył mi prosto w twarz, jakby nie widział poza mną nikogo innego. Ścisnął drżąco moją dłoń, chcąc mnie pocieszyć.
Zacisnęłam usta. Niemalże czułam, jak moje płuca odmawiają posłuszeństwa w taki sam sposób, jak jedynej osobie na świecie, którą tak mocno kochałam. Sama zaczynałam mieć problemy z oddychaniem. Nie chciałam poddawać się teraz panice. Nie wtedy, kiedy Nathiel mnie potrzebował.
Spróbowałam się uśmiechnąć.
– Pamiętasz… jak powiedziałem ci kiedyś, że… że uśmiechasz się, jakbyś… – zaczął ochrypłym głosem. Przyłożyłam mu palec wskazujący do ust i nakazałam milczenie. Dokończyłam to zdanie za niego:
– Jakbym zjadła coś cholernie niedobrego, jak obślizgłe ślimaki, które wciąż były żywe.
Mimo trudności z oddychaniem Auvrey rozszerzył swoje usta w wesołym uśmiechu. Zawsze podziwiałam go za ten upór i nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś mógłby go kiedykolwiek złamać. Czasami miałam wrażenie, że nie mogła zrobić tego nawet sama śmierć. Oby mnie nie oszukała akurat w tym dniu…
Powieki Nathiela zaczęły drżeć.
– Hej, Nathiel, nie możesz zasnąć – powiedziałam drżąco. Nie mogłam się powstrzymać od wydania kilku łez na świat. – Obiecałeś Aurze, że w zamian za to, że pojedzie z Amy do Nashville, podarujesz jej dwa koty. Kto ma je złapać, jak nie ty? Wiesz, jak wiele kręci się ich w okolicy, prawda? – Starałam się mówić najwięcej jak mogłam, aby tylko nie skupiał się na niczym innym, jak na moich słowach. To w jakimś stopniu pomogło, ale nie na długo. Z czasem jego powieki były coraz bardziej ociężałe, a pierś unosiła się szeleszcząco w coraz wolniejszym rytmie oddechu. – Nathiel, hej, prosiłam cię o coś – załkałam. Nie obchodziło mnie to, że dookoła mnie byli ludzie. W takich chwilach nie dbało się o dyskretność i trzymanie uczuć na wodzy. – Nie możesz mnie zostawić. Nie poradziłabym sobie bez ciebie. Wyobrażasz sobie, co czułaby Aura? Wpadłaby w szał. Przecież jesteś dla niej najukochańszym ojcem na świecie, podobnie jak dla Nate’a i Calanthii. – Uścisk jego dłoni osłabł, dlatego starałam się go zastąpić swoim własnym uściskiem. – Ty kretynie, wiedziałeś, że to się może tak skończyć – dodałam łamiącym się głosem. – Masz żyć, rozumiesz? Bo jeśli nie… – Wstrzymałam dech, widząc, że powieki Nathiela zastygają w bezruchu, a jego pierś przestaje się unosić. Powietrze zgęstniało od braku tlenu. Cała zesztywniałam. – Nathiel? – szepnęłam.
Nie usłyszałam jednak żadnej odpowiedzi. Ścisnęłam mocniej jego bezwładną dłoń.
– Cofnij to, błagam – odezwał się Sorathiel, który patrzył na Sapphire z rozpaczą malującą się w oczach. – To nie Nathiel powinien umrzeć, to ja powinienem być martwy! Popełniłem błąd i poszedłem zmierzyć się z demonami sam! To moja wina! Sam odpowiadam za swoją śmierć! – panikował.
Sapphire, która teraz siedziała na ziemi, posłała mu chłodne spojrzenie.
– Nie mogę tego cofnąć. To był jego wybór – odpowiedziała.
Przed oczami pojawiły mi się mroczki. Twarz Nathiela zaczęła rozmywać się w moich oczach. A potem jak gdyby nigdy nic, on uchylił powieki i zaczerpnął gwałtownie powietrza.
– O cholera, ja pierniczę! – pisnął jak mała dziewczynka. – Najświętsze demony w niebie! Zobaczyłem twoją matkę – powiedział ochryple, patrząc prosto w moją twarz. – Kazała mi wracać, bo jestem zbyt głupi, żeby umierać.
Nastąpiła długa cisza, po której nagle wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Rzuciłam się na szyję skretyniałego męża, który niedługo sprawi, że zbyt wcześnie osiwieję.
– Prawie cię nienawidzę, Nathiel – szepnęłam mu do ucha.
– O, a wydawało mi się, że przed chwilą mruczałaś coś o tym, że mnie kochasz – odszepnął konspiracyjnie Auvrey.
– Sam sobie dopowiadasz takie głupoty. – Odsunęłam się od niego i lekko uśmiechnęłam. – Myślisz, że mogłabym pokochać takiego kretyna jak ty?
– Oczywiście – prychnął. – W końcu już raz to zrobiłaś i patrz, co z tego wyszło. Dwa małe demony i aniołek tatusia – zaszczebiotał. Widziałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale zakaszlał.
– Spokojnie. Nie musisz tyle mówić.
– Wiesz, że z reguły buzia mi się… nie zamyka – zakasłał.
– Na szczęście potrafię ją zamknąć.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Cieszyłam się, że wszystko wróciło do normy. No dobrze, prawie wszystko, w końcu wciąż mieliśmy przed sobą duży problem w postaci nieśmiertelnych demonów. Bariera, które utworzyły wokół nas la bonne fee, nie pozwalała im się przebić do środka, wiedziałam jednak, że jeżeli szybko stąd nie uciekniemy, otoczy nas tak ogromna ich liczba, że nie damy sobie z nimi rady, a nie mogliśmy tu przecież tkwić całą wieczność. Rozpaczliwie potrzebowaliśmy nowego planu. Pomimo szczęścia, które zagościło w sercu wraz z budzącym się do życia Nathielem, po mojej głowie zaczęły biegać niepokojące pytania, na które odpowiedzi na razie nie znałam.
Jak mieliśmy sprawić, że wojska demonów upadną? Czy istniał jakikolwiek sposób, aby otworzyć otchłań? A może istniał jeszcze inny sposób na to, aby się ich pozbyć?
Spojrzenia moich towarzyszy udowodniły mi, że nie tylko ja o tym myślę.
I że nie tylko ja spodziewam się porażki.

4 komentarze:

  1. Kopa nie będzie, ale co Ty robisz z moim lodowatym serduszkiem, co? Takie emocje wczoraj ze mnie wyciągnęłaś tuż przed wyjściem do pracy - dlatego piszę komentarz teraz.
    Pomysł, że demony nie mogą umrzeć, bo zamknięta jest otchłań, jest świetny. Nie wpadłam na to, sądziłam raczej, że to jakaś sztuczka Vaila.
    Stanęło mi trochę serce, gdy pojawił się Ethan z ciałem Sorathiela. Takich emocji dawno nie miałam - reakcja Nathiela, który przecież rzadko poważnieje, jego wściekłość i ten szalony plan uratowania przyjaciela. Cóż, zabijanie nie na śmierć wyszło Ci mistrzowsko w tym rozdziale, ale więcej mi tego nie rób, chyba że mnie doprowadzić do zawału.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Mam pytanie, co się stało z piątą la bonne fee? (Z magią usypiania)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W którymś rozdziale drugiego tomu było wspomniane, że musiała się wyprowadzić c:

      Usuń
  3. Hej :)
    Ulżyło mi, że znalazł się sposób na przywrócenie Sorathiela do życia, choć przez sekundę serce mi zadrżało, że pomysł może nie wypalić i stracimy Nathiela. A tego - mimo wszystko, co ten demon wyczynia i jak się zachowuje - bym nie zniosła.
    Dobre opisy, niezłe tempo i to uczucie niepokoju, które delikatnie puszcza pod koniec rozdziału, ale nie znika całkowicie - dziękuję.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń