Mam mieszane uczucia, co do tego rozdziału. Wydaje mi się być w jakiś sposób... dziwny. No, ale jest! Poprawiony na ostatnią chwilę >D.
***
Minęło trochę czasu, zanim
dotarło do nas, że nasza walka jest bezcelowa. Dowiedzieliśmy się o tym
całkowicie przypadkiem, kiedy podążająca za nami zgraja demonów została przez
nas rozbrojona, a potem odrodziła się na naszych oczach, jakby ktoś cofnął czas.
Może demoniczne pokraki nie miały własnego rozumu, ale kiedy dostrzegały swoich
pobratymców, wiedziały, że niedaleko czeka na nich darmowy posiłek, dlatego w
przeciągu kilku minut wokół nas namnożyło się mnóstwo wrogów. Musieliśmy
uciekać, ponieważ nawet nasza demoniczna część zespołu składająca się z Nathiela,
Soriela, Sapphire, Raidena, Riela i po połowie ze mnie, nie była w stanie
poradzić sobie z taką liczbą przeciwników. Biegnąc w stronę lasu, usłyszeliśmy
całkiem teorię, która wręcz zmroziła nam w żyłach krew.
– Obawiam się, że mamy problem!
– wykrzyknęła Sapphire, która oglądnęła się przez ramię na stado pędzących za
nami demonów.
– No co ty mnie kurna powiesz?!
– spytał z sarkazmem w głosie Nathiel. – Gonią nas jakieś wykoszone demony-Jezusy,
które zmartwychwstają nawet po moich super krytycznych ciosach! Coś jest z nimi
nie tak! Może to spaliny naszego miasta tak na nich działają? Albo coś
przyćpały!
– A głupim teoriom mojego brata
nie było końca – dodał Soriel, wykrzywiając usta. Dobrze, że tylko ja byłam na
tyle blisko niego, aby usłyszeć, co powiedział, inaczej wywołałby tymi słowami
kolejną braterską wojnę.
– Jak to w ogóle możliwe, że
nie możemy ich zabić? – spytałam. Wiedziałam, że jedyną osobą, która może
wysunąć jakąś konkretną myśl, będzie Sapphire. To ona zdawała się mieć
największą wiedzę dotyczącą wszystkich spraw związanych z Reverentią. Dean
kiedyś powiedział, że jest taką małą dziewczynką zamkniętą w młodej kobiecie. W
chwilach kiedy się nie obrażała, nie była zazdrosna i nie próbowała pokazać
wszystkim, że jest lepsza, a przede wszystkim zaślepiona własnym blaskiem,
bywała całkiem poważną osobą, która była w stanie wytłumaczyć zawiłości krążące
wokół demonicznych tematów.
Widziałam jak jej brwi ściągają
się do środka. Nie uraczyła mnie choćby spojrzeniem, za to odpowiedziała na
moje pytanie:
– Nie ma takiej mocy, która by
sprawiła, że demony stają się nieśmiertelne – odpowiedziała, odgarniając
rozlatane kosmyki różowych włosów w tył. W tym geście krył się niepokój i
stres, których nie zdołała ukryć. – Chodzi zapewne o zamknięte wrota do
Reverentii. Otchłań jest z nią połączona, a skoro kraina demonów nie jest w
stanie wykrzesać z siebie nawet odrobiny mocy, aby się odbudować w tak krótkim
czasie, w końcu efekt szkarłatnej soczewki znacznie się wydłużył, nie jest w
stanie otworzyć również wrót do otchłani, gdzie lądują wszystkie zabite demony.
To sprawia, że ich śmierć najwyraźniej się cofa.
Niemal poczułam, jak całe
powietrze ucieka mi z płuc, co nie było dobrym rozwiązaniem, kiedy akurat
oddawało się szaleńczemu biegowi przez leśną ściółkę usłaną niebezpiecznymi
przeszkodami. O mały włos, a potknęłabym się o kamień.
– To jak mamy je zabijać, skoro
i tak odżywają?! – pisnął obok mojego ucha Riel.
– Nie zabijemy ich – warknęła
Sapphire. – Co najwyżej sami zginiemy.
– Może najpierw znajdźmy jakąś
spokojną kryjówkę i wtedy pomyślimy, co z tym zrobić? – syknęła Alex. – Zawsze
jest jakieś rozwiązanie, szczególnie gdy mamy do dyspozycji naszą magię.
Na tym rozmowa się zakończyła.
Gdy obejrzałam się przez ramię, dostrzegłam, że demony rozbiegły się po lesie.
Raczej wątpiłam w to, aby chciały nas
otoczyć – to niemożliwe, żeby wraz z nieśmiertelnością otrzymały w prezencie
inteligencję. Raczej wyczuły innych naszych sojuszników – pokraki reagowały na
zapach ludzi. To poniekąd był dobry znak. Mówił o tym, że przynajmniej pewna
część łowców została przy życiu i wciąż walczyła z odradzającą się demoniczną
paczką lub uciekała, podobnie jak my.
Zdziwiłam się, kiedy Nathiel
gwałtownie się zatrzymał i oglądnął w tył. Zatrzymałam się kilka kroków od
niego, zdziwiona tym, że nagle zmienia kierunek biegu. Dopiero po chwili
zorientowałam się, o co chodziło. W naszą stronę podążał Alec z zawieszoną na
ramieniu Andi, która najwyraźniej była ranna. Za nimi pędziła zgraja demonów.
Wcale mnie nie zdziwiło, kiedy Alec popchnął młodą demonicę do przodu,
wrzucając ją brutalnie w leśną ściółkę, a potem sam skulił się, jakby
spodziewał się ataku wygłodniałych psów. Auvrey skoczył na plecy nastolatka i
odbijając się od nich, wyskoczył w górę, rozgramiając demony dwoma ruchami noża.
Ta dziwna akcja wcale mnie nie zdziwiła. Doskonale wiedziałam, że to było zmierzone.
Potwierdziły to trzy uniesione w górę kciuki, które należały kolejno do
Nathiela, Aleca i ledwo zipiącej Andi. Wszyscy uśmiechnęli się do siebie z
triumfem. To mi przypomniało, że kiedy mój mąż nauczał dwójkę młodych łowców,
tworzył z nimi mniej lub bardziej skomplikowane układy ruchów, które potem
testowali na misjach. Na początku uważałam to za śmieszne, teraz jednak
uznałam, że to całkiem dobry pomysł i Nathiel wiedział, co robi.
Andi podniosła się na drżących
rękach. Zdążyłam do niej podbiec i chwycić ją za łokieć, nim upadła. Spojrzała
mi w twarz z łobuzerskim uśmiechem, starając się ukryć ból.
– Laura! A wiesz, że umarłam? –
spytała rozbawiona, choć jej śmiech brzmiał dramatycznie. – Alec beczał jak
dziecko, kiedy się nade mną nachylał, a potem nagle niespodzianka,
zmartwychwstałam! Ten idiota zbladł, jakby zobaczył ducha!
– Poniekąd to byłaś trochę jak duch
– powiedział z niemrawym uśmieszkiem Alec. Do tej pory był blady jak ściana.
Jego błękitne oczy zostały zakryte przez czerń źrenic, które były reakcją na
strach. – Chyba nigdy tak bardzo nie cieszyłem się, że coś poszło nie po naszej
myśli. Bo gdyby demony umierały… – Głos ugrzązł mu w gardle. W zamian podrapał
się zażenowany w tył głowy. Wiedziałam, co czuł. Gdyby Andi została
zaatakowana, a otchłań byłaby otwarta, z pewnością nie przeżyłaby tego dnia.
– Już, spokojnie, nie myślmy o
tym, co mogło się stać, ale o tym, co się stało – powiedziałam, starając się
ich w jakiś sposób pocieszyć. Posłałam każdemu z osobna pokrzepiający uśmiech.
To choć w niewielkim stopniu pomogło.
– Widzieliście kogoś jeszcze z
Nox? – spytał Nathiel, klękając przy nich na jednym kolanie.
Oboje spojrzeli w przeciwne
strony, jakby chcieli wymigać się od przekazania złych wieści. Nawet ja
przełknęłam ślinę.
– Zadałem wam pytanie – warknął
zniecierpliwiony Auvrey. Wobec Andi i Aleca zachowywał się czasem jak
bezwzględny ojciec. Może był od nich starszy zaledwie o jedenaście niepełnych
lat, ale był ich przewodnikiem i uczył, jak mają sobie radzić w krytycznych
sytuacjach.
– Oni… dużo z nich nie żyje,
Nathiel – powiedział cienkim głosem Alec. Teraz bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej przypominał mi dzieciaka, którym był, kiedy go poznałam.
Demoniczny łowca wyprostował
plecy i zesztywniał.
– Co z Sorathem? – pytał
dziwnie drżącym głosem.
– Nie wiemy tego, kretynie –
syknęła Andi. – Nie spotkaliśmy go po drodze. Myśleliśmy tylko o tym, żeby
ratować własne tyłki.
Auvrey już nic nie powiedział. Za
jego plecami zaszeleściły liście. Wychyliłam głowę znad ramienia demonicznego
łowcy i spojrzałam na osobę, która sunęła między drzewami w naszą stronę. To
był Ethan. Wcale mnie nie zdziwiło, że uszedł z życiem. Był osobą o
nieprzeciętnie dobrym refleksie i mimo wieku świetnie radził sobie w starciach
z demonami. Łowca, którego niósł na plecach zdawał się być w zdecydowanie
gorszym stanie. Kiedy wytężyłam wzrok, dostrzegłam znajomą blond czuprynę.
Wstrzymałam dech. Ciało w ogóle
się nie poruszało, na dodatek było nienaturalnie blade. Na moment moje oczy
skrzyżowały się z oczami Ethana. Nie musiał niczego mówić, niecodzienny smutek
w jego spojrzeniu przekazał mi wystarczająco dużo informacji.
Przeniosłam wzrok na Nathiela i
potrząsnęłam głową z niedowierzaniem. Nie mogłam nic wymówić. Otwierałam usta i
na przemian je zamykałam. Na początku Auvrey nie wiedział o co mi chodzi, w
końcu jednak odwrócił głowę w tył. Otrząśnięcie się ze zdziwienia zajęło mu zdecydowanie
mniej czasu niż mi. Zaraz zerwał się do góry i pobiegł do Ethana, który
ostrożnie, niemal z nabożną czcią, położył ciało Sorathiela na mchu.
Odwróciłam wzrok w momencie,
kiedy Nathiel padł przy nim na kolana i wydał z siebie zwierzęcy okrzyk, w
którym mieszał się ból, niedowierzanie, rozpacz i złość. Przymknęłam powieki i
zacisnęłam usta, próbując nie wybuchnąć płaczem. Andi siedząca obok mnie
zaczęła do siebie cicho szeptać, nie mogąc uwierzyć w to, co się wydarzyło,
Alec padł na kolana obok niej i objął ją ramieniem, przyciągając do swojej piersi.
Któryś z demonów soczyście przeklął. Zewsząd dochodziły do nas okrzyki i
szlochy niedowierzania. W mojej głowie rozbrzmiewała wyłącznie ciągłość jednego
słowa.
Nie, nie, nie, nie.
– Nathiel, uspokój się, niczego
już nie zrobisz – odezwał się Ethan, jedyna osoba w tym zgromadzeniu, która starała
się trzymać emocje na wodzy.
– Nie pozwolę mu umrzeć! Nie
tutaj, nie teraz, nie w tym popieprzonym, niesprawiedliwym życiu! – wrzasnął
gniewnie Auvrey, uderzając pięścią w ściółkę. – To mój przyjaciel, do cholery!
Moja rodzina! – Przeszyły mnie dreszcze. Nigdy w życiu nie słyszałam tak
zdenerwowanego Nathiela. Jego głos był ostry, głośny i… demoniczny. Już kilka
razy stracił nad sobą kontrolę, ale nigdy w takim stopniu, jak tego dnia.
Niekontrolowane czarne cienie wznosiły się ku górze i przecinały gniewnie
powietrze, jakby chciały kogoś zabić. Niewinny Ethan odskoczył od jednego z
nich w ostatniej chwili.
– Nathiel… – zaczęłam cicho,
zbyt cicho, aby demoniczny łowca mnie usłyszał.
Podniosłam się na drżących
nogach. Chciałam do niego podejść, uspokoić go, ale kiedy zobaczyłam martwą
twarz bliskiego przyjaciela, ojca małej Anastasi, męża mojej najlepszej
przyjaciółki, naszego szefa… Zaniemogłam. Kolana znów mi zadrżały, szykując
mnie do ponownego upadku. Starałam się wziąć głęboki wdech i dodać sobie siły,
nie zdążyłam jednak niczego uczynić, bo gniew Nathiela był szybszy.
Opętany złością podniósł się w
górę i skierował ręce w stronę martwego ciała przyjaciela. Głośno i nieludzko
dyszał, jakby lada moment miał wybuchnąć i rozsypać się na kawałki. Początkowo
nie wiedziałam, co zamierza zrobić. Dopiero gdy dostrzegłam Dale’ów, którzy
podążali za nami cały ten czas, zrozumiałam, co Nathiel chciał uczynić.
Próbował cofnąć czas do
momentu, kiedy Sorathiel został zaatakowany.
Wszyscy obserwowaliśmy jego
poczynania, choć doskonale zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że czasu nie można
było cofnąć na stałe. Prędzej czy później, broń, którą pierś Sorathiela została
przebita, wróci na swoje miejsce. Żadna magia nie była na tyle potężna, żeby
zmienić bieg zdarzeń. Nathiel mógł zatrzymać czas, a z pomocą Dale’ów nawet go
cofnąć, ale nie mógł ożywić naszego przyjaciela. Nie istniała magia, która by
to uczyniła.
– Nathiel, to nic nie pomo… –
zaczął Ethan.
– Stul pysk! – wrzasnął Auvrey.
Cały las otoczyły białe
drobinki charakterystyczne dla mocy demonicznego łowcy. Na początku krążyły
wokół nas bezwolnie, a potem oznaczyły wsteczną ścieżkę pomiędzy drzewami. Tuż
obok mojej głowy przeleciał sztylet, który na powrót wylądował w piersi
Sorathiela. Zobaczyłam jak blondyn otwiera szeroko oczy i próbuje złapać oddech.
Najwyraźniej to nie serce zostało przebite, a płuca. Gdy to się wydarzyło, zanim
jego męki dobiegły końca, musiał jeszcze przez długi czas leżeć w leśnej
ściółce. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, o czym musiał wtedy myśleć,
szczególnie, że zdawał sobie sprawę, iż to jego ostatnie chwile.
Dłonie Nathiela zadrżały, wciąż
jednak starał się utrzymywać swoją moc na wodzy. Brązowe oczy Sorathiela
skierowały się w jego twarz. Najwyraźniej nie potrafił zrozumieć, co się
właśnie działo. Nie mógł przecież wiedzieć, że właśnie został cofnięty do
momentu, kiedy umierał.
Moc wstrzymująca czas zniknęła
wraz z opadającymi wzdłuż ciała Auvreya dłońmi. Nóż wciąż tkwił w piersi
naszego szefa. Nikt z nas nie śmiał do niego podbiec. Tylko Nathiel się nad nim
nachylał, głośno dysząc. Po jego skroniach spływał pot.
– Kto ci to zrobił, Sorath?
Kto?! – syknął, chwytając przyjaciela za ramiona.
Usta Blythe’a układały się w
jakieś słowa, nie mógł ich jednak wymówić. Walczył teraz z oddechem, którego
nie mógł złapać ze względu na przebite płuca. Nathiel był najbliżej z nas,
dlatego bez problemu odczytał z ruchu jego warg imię osoby, która zabiła mu
przyjaciela. Ta wiadomość wywołała w nim kolejną falę potężnego gniewu.
– Zabiję skurwysyna! –
wykrzyknął. Wyglądał jakby miał krzyknąć coś jeszcze, ale nagle wziął kilka
głębszych, choć chrapliwych wdechów, i spokojniejszym głosem zaczął mówić: –
Słuchaj, stary. Nigdy cię nie zostawiłem w potrzebie i teraz też nie zamierzam
tego robić, rozumiesz? Będę próbował cofać czas tyle razy, ile będę musiał to
zrobić, żeby cię uratować. A jeżeli ktoś spróbuje mnie powstrzymać, nieważne
czy to będzie jeden z naszych przyjaciół, po prostu go zabiję. – W jego
ostatnich słowach krył się mrok, który był charakterystyczny dla czysto krwistych
demonów przebywających całe życie w Reverentii. Mimo jego spisanego z góry na
stratę pomysłu, nikt nie odważył się mu przerwać. Nawet Ethan oddalił się pod
samo drzewo i wsparł się o nie plecami, jakby przestraszył się tej groźby.
Widziałam jak Sorathiel próbuje
potrząsnąć głową, aby zaprzeczyć tym próbom. On już wiedział, że leży na łożu
śmierci. Domyślał się też, że to nierealne, aby go wskrzesić.
Czy Auvrey nie dostrzegał tego,
że nie pozwalał mu umrzeć w spokoju? Jeżeli będzie go za każdym razem przywracał
do takiego samego stanu… Co to da? Nie było sposobu na to, aby go ożywić.
Sorathiel to tylko człowiek – kruchy i wyjątkowo podatny na uszkodzenia ciała.
Nie był Nathielem, który mógł znieść naprawdę duży ból.
– Nawet nie zaprzeczaj, idioto
– syknął Auvrey, uderzając go delikatnie pięścią w ramię. – Nie zostawisz nas
samych. Bez ciebie sobie nie poradzimy. Poza tym… – jego głos się załamał – za
dużo razem przeszliśmy, żebyś teraz, przed końcem tej pieprzonej wojny, miał po
prostu kopnąć w kalendarz. Mieliśmy doprowadzić tę walkę do końca, prawda? Poza
tym… poza tym nie możesz zostawić Amy i Any samych! – tym razem wykrzyknął te
słowa ze złością. – Nie możesz iść w ślady swoich rodziców! To nie jest domena
Blythe’ów, żeby przedwcześnie umierać!
Usta Sorathiela zadrżały w
niemrawym uśmiechu. Widziałam, że jego orzechowe oczy powoli zaczynają niknąć
za powiekami. Nathiel doskonale zdawał sobie z tego sprawę, dlatego wzniósł
ręce nad jego ciałem jeszcze raz i ponownie użył swojej mocy. Scena się
powtórzyła. Sorathiel znów patrzył z niedowierzaniem na przyjaciela. Tym razem
wydawał się jednak o wiele bardziej świadomy tego, co się wydarzyło. Czyżby
cofnięcie czasu pozostawiło w nim wspomnienie tego, co przed chwilą miało
miejsce? To dawało do myślenia.
Na chwilę odwróciłam wzrok i
spojrzałam w tył, gdzie jak zastygłe w bezruchu kukły, stały nasi sojusznicy w
postaci demonów oraz la bonne fee. Moje spojrzenie zostało podchwycone przez
czujną Marthę. Zorientowała się, że miałam plan. Szepnęła coś do swoich
przyjaciółek, a potem podbiegła do mnie i uklęknęła tak, aby nachylić się jak
najbliżej mojej twarzy. Nie chciałyśmy teraz denerwować Nathiela, który groził
zabiciem swoich przyjaciół, jeżeli ktokolwiek przeszkodzi mu w tym, co planował
zrobić.
– Sorathiel pamięta to, co
przed chwilą miało miejsce – powiedziałam szeptem, nieprzerwanie wpatrując się
w niebieskie oczy mojej rozmówczyni. – To oznacza, że da się cofnąć czas,
dodając do danego zdarzenia coś nowego.
– Do czego zmierzasz? – spytała
Martha, marszcząc z niepokojem czoło.
– Wzięłyście ze sobą sporo
mikstur odbudowujących, prawda?
Plecy czarodziejki nagle się
wyprostowały. Najwyraźniej zdała sobie sprawę z tego, co chodziło mi po głowie.
– Laura, nie wiem czy mikstury
poradzą sobie z taką szkodą – szepnęła do mnie. Jej spokojna dotąd mina
wskazywała teraz na zmartwienie. – Nie wiem czy to nie będzie za mało.
– Nie będzie za mało, jeżeli to
Nathiel przejmie cios na siebie – odezwała się głośno Sapphire, która znienacka
pojawiła się obok nas. Wszyscy, łącznie z Auvreyem, skierowali na nią
spojrzenie. Coś ostrego zakłuło mnie w piersi. Nie chciałam go stracić. Utrata
przyjaciela to jedno, utrata przyjaciela i męża to drugie.
– Co masz na myśli? – spytał
podejrzliwie Nathiel.
– Mogłabym spróbować wedrzeć
się do wspomnień waszego szefa, zabrać te, w którym zostaje zraniony, a potem
wkraść się do twojego umysłu i je tobie wszczepić. To sprawi, że role się
odwrócą, a ty jesteś w stanie znieść o wiele więcej, niż przeciętny człowiek. W
końcu jesteś demonem. – Sapphire wykrzywiła usta w niezadowoleniu, zupełnie
jakby jej samej ten pomysł nie bardzo przypadł do gustu. Zapewne taka podmiana
wymagała dużego zużycia mocy, której od czasu, kiedy mieszkała w świecie ludzi,
nie miała zbyt wiele.
– Ale czy przebicie płuc
Nathiela nie sprawi, że on sam przestanie oddychać? – spytałam zaniepokojona.
Sapphire westchnęła ciężko i
przewróciła oczami.
– Mikstura odbudowująca zawiera
w sobie zioła, które pochodzą z Reverentii. W początkowym założeniu nie miały
pomagać ludziom, którzy się do niej wedrą – tu spojrzała krzywo na Marthę,
chcąc jej przekazać, że to złodziejstwo – te rośliny powstały po to, aby
pomagać w największej mierze demonom. Nie dość, że obrażenia Nathiela będą
mniejsze, to jeszcze mikstura szybciej na nim zadziała. Co prawda wciąż nie
wiemy, czy odbuduje jego płuca, ale innego rozwiązania prawdopodobnie nie
znajdziemy. Możemy liczyć na to, że w razie czego zmartwychwstanie, nie
gwarantuję tego jednak, ponieważ przejmując wspomnienie Sorathiela, przejmuje
też moment jego śmierci. Jeżeli Nathiel nie otworzy więcej oczu… cóż,
reverentyjska otchłań przywita go w swoich ramionach prędzej czy później, po
prostu jego ciało nie zniknie tak szybko.
Zapadła cisza. Przymknęłam
powieki i pokręciłam głową, doskonale zdając sobie sprawę z tego, co za chwilę
usłyszę.
– Zrobię to.
– Nathiel, nie – powiedziałam,
podnosząc się z klęczek. Miałam w oczach łzy. – Jeżeli to nie zadziała, to kto
cofnie czas, żeby tobie pomóc? Nikt. Albo uratujesz Sorathiela i siebie, albo
uratujesz Sorathiela i sam… – mój głos się załamał. Nie byłam w stanie
dokończyć tego zdania.
– Laura – zaczął spokojnie,
choć ze sporą dawką determinacji w głosie. – Nie pozwolę, żeby Sorath umarł.
Jeżeli chociaż tyle mogę dla niego zrobić… – przerwał i wziął głęboki wdech –
zrobię to. Zrobię to nie tylko dla siebie i nie tylko dla niego. Zrobię to, bo
bez niego ta wojna nie skończy się tak, jakbyśmy tego oczekiwali. Fakt, może
zrobił parę głupstw, ale… do cholery! Wciąż jest najlepszym strategiem w tym
zespole! – Nim Nathiel uniósł się gniewem, Sorathiel chwycił go ostatkiem sił
za rękaw i pociągnął lekko w dół. Znów dostrzegłam jego ledwo widoczne
potrząśnięcie głową. To jednak nie pomogło. Auvrey odsunął delikatnie jego dłoń
i podniósł się z klęczek. Swoje poważne spojrzenie skierował na Sapphire.
– Mów, co mam robić.
Demonica wzięła cichy wdech,
jakby sama stresowała się tym, co lada moment ma zrobić.
– Musisz cofnąć czas do
momentu, kiedy nóż nie był jeszcze wbity w jego pierś, pozostając przy tym
przytomnym.
Nathiel kiwnął głową.
– Postaram się. – Po tym uniósł
ręce nad ciałem przyjaciela i uwolnił swoją moc. W tym czasie ani razu na mnie
nie spojrzał. Doskonale wiedziałam, dlaczego. Bo jeżeli by to zrobił, mógłby się
zawahać. Teraz jego myśli zajmowało wyłącznie ratowanie Sorathiela. Nie
wyobrażał sobie, co może się stać, kiedy coś pójdzie nie tak. Nie wyobrażał
sobie, że wtedy zostawiłby mnie i dzieci na tym świecie samych. Postępował jak
egoista, a jednak wiedziałam, dlaczego to robił. Nie był w stanie zostawić
swojego przyjaciela. Chciał zrobić wszystko, co możliwe, aby go uratować, nawet
jeżeli sam miał przez to stracić życie. Nathiel był właśnie takim typem osoby.
Heroiczny bohater oddający swoje serce temu, kto najbardziej potrzebował
pomocy.
Moje dłonie bezwładnie opadły
na ziemię. Poczułam jak uchodzi ze mnie cała energia. Nie miałam nawet siły,
aby go powstrzymać. Wiedziałam, że i tak zrobi to, co uważa za słuszne. Moje
protesty na nic by się nie zdały. W najgorszym przypadku uderzyłby mnie w tył
głowy i pozbawił przytomności tylko po to, abym na to nie patrzyła.
Sztylet tkwił w piersi
Sorathiela przez długi czas, nim Auvreyowi udało się go wyjąć. Wysiłek na jego
twarzy był bardzo widoczny. Pot spływał po policzkach i lądował na koszulce,
ręce drżały tak mocno, jakby lada moment miały stracić możliwość ruchu. Wszyscy
oglądaliśmy jak sztylet majta w piersi naszego przyjaciela, próbując wynurzyć
się na światło dzienne. Gdy Nathiel był już wykończony, przyszło zbawienie –
nóż wylądował w jego dłoniach, a on sam opadł na ciało swojego przyjaciela,
głośno dysząc. Zdezorientowany Sorathiel spoglądał na niego, nie wiedząc, co
się dzieje. To wtedy do akcji ruszyła Sapphire. Nie dawała nawet chwili
wytchnienia Auvreyowi, co mnie nie dziwiło. Czas mógł zaraz wrócić we władanie
i ponownie zatopić sztylet w piersi naszego szefa. Wtedy Nathiel nawet z
Dale’ami nie będą w stanie ponowić tej czynności.
Demonica tkwiła chwilę
bezruchu, marszcząc czoło i mocno zaciskając pięści. Miała przymknięte powieki
i wyraz wysiłku na twarzy. Jej rola w tym przedstawieniu nie była jednak długa,
co jedynie ciężka, bo gdy wreszcie przerzuciła wspomnienie z głowy Sorathiela
prosto do Nathiela, osunęła się na ziemię. Myślałam, ze zemdlała, ale już po
chwili przewróciła się na plecy i spojrzała w niebo, próbując złapać oddech.
Auvrey zdążył się stoczyć w
miejsce obok swojego przyjaciela, który dokładnie w tym samym momencie usiadł w
ściółce i nachylił się nad Nathielem. La bonne fee już były przy moim mężu,
podobnie jak ja. Co prawda nie mogłam ruszyć nogami tak, aby zaprowadziły mnie
prosto do niego, ale nikt nie powiedział, że nie mogę dotrzeć tam na czworaka.
Spoglądając w twarz Nathiela,
czekaliśmy na moment, w którym to jego dotknie sztylet.
– Nie powinieneś tego robić –
odezwał się cicho Sorathiel. Wyglądał na przejętego, zasmuconego i przerażonego.
Nie przypominał dawnego siebie. Nie przypominał mi tego nastolatka, którego nic
nie mogło poruszyć. Był całkowicie pozbawiony swojego dawnego spokoju. Nie
mogłam mu się dziwić. Teraz to on mógł być świadkiem śmierci swojego
przyjaciela.
Auvrey głośno prychnął.
– Powinienem, dlatego to
zrobiłem. Gdybym nawet nie sp… – Atak przyszedł całkowicie znienacka. Sztylet,
który Nathiel trzymał wcześniej w dłoni, wysunął się gwałtownie spomiędzy
palców i wbił się z impetem prosto w jego pierś. Wiedzieliśmy, że ten moment
nadejdzie, a jednak wszyscy podskoczyliśmy, jakbyśmy się tego nie spodziewali.
Podobnie zachował się mój mąż. Widząc cierpienie na jego twarzy, chwyciłam go
za rękę i mocno ścisnęłam. Dopiero teraz spostrzegła, że trzęsłam się jak
osika.
Martha przelała do jego ust
podwójną dawkę mikstury odbudowującej. Zazwyczaj działała szybko, ale
musieliśmy mieć na względzie to, że teraz miała rozleglejsze rany do
zaleczenia. Kiedy Nathiel zaczął się dusić, jednocześnie próbował się uśmiechać.
To wyglądało tragicznie. Już nie omijał mnie wzrokiem, patrzył mi prosto w
twarz, jakby nie widział poza mną nikogo innego. Ścisnął drżąco moją dłoń,
chcąc mnie pocieszyć.
Zacisnęłam usta. Niemalże
czułam, jak moje płuca odmawiają posłuszeństwa w taki sam sposób, jak jedynej
osobie na świecie, którą tak mocno kochałam. Sama zaczynałam mieć problemy z
oddychaniem. Nie chciałam poddawać się teraz panice. Nie wtedy, kiedy Nathiel
mnie potrzebował.
Spróbowałam się uśmiechnąć.
– Pamiętasz… jak powiedziałem
ci kiedyś, że… że uśmiechasz się, jakbyś… – zaczął ochrypłym głosem.
Przyłożyłam mu palec wskazujący do ust i nakazałam milczenie. Dokończyłam to
zdanie za niego:
– Jakbym zjadła coś cholernie niedobrego,
jak obślizgłe ślimaki, które wciąż były żywe.
Mimo trudności z oddychaniem
Auvrey rozszerzył swoje usta w wesołym uśmiechu. Zawsze podziwiałam go za ten
upór i nie mogłam sobie wyobrazić, że ktoś mógłby go kiedykolwiek złamać.
Czasami miałam wrażenie, że nie mogła zrobić tego nawet sama śmierć. Oby mnie
nie oszukała akurat w tym dniu…
Powieki Nathiela zaczęły drżeć.
– Hej, Nathiel, nie możesz
zasnąć – powiedziałam drżąco. Nie mogłam się powstrzymać od wydania kilku łez
na świat. – Obiecałeś Aurze, że w zamian za to, że pojedzie z Amy do Nashville,
podarujesz jej dwa koty. Kto ma je złapać, jak nie ty? Wiesz, jak wiele kręci
się ich w okolicy, prawda? – Starałam się mówić najwięcej jak mogłam, aby tylko
nie skupiał się na niczym innym, jak na moich słowach. To w jakimś stopniu
pomogło, ale nie na długo. Z czasem jego powieki były coraz bardziej ociężałe,
a pierś unosiła się szeleszcząco w coraz wolniejszym rytmie oddechu. – Nathiel,
hej, prosiłam cię o coś – załkałam. Nie obchodziło mnie to, że dookoła mnie
byli ludzie. W takich chwilach nie dbało się o dyskretność i trzymanie uczuć na
wodzy. – Nie możesz mnie zostawić. Nie poradziłabym sobie bez ciebie.
Wyobrażasz sobie, co czułaby Aura? Wpadłaby w szał. Przecież jesteś dla niej
najukochańszym ojcem na świecie, podobnie jak dla Nate’a i Calanthii. – Uścisk
jego dłoni osłabł, dlatego starałam się go zastąpić swoim własnym uściskiem. –
Ty kretynie, wiedziałeś, że to się może tak skończyć – dodałam łamiącym się
głosem. – Masz żyć, rozumiesz? Bo jeśli nie… – Wstrzymałam dech, widząc, że
powieki Nathiela zastygają w bezruchu, a jego pierś przestaje się unosić.
Powietrze zgęstniało od braku tlenu. Cała zesztywniałam. – Nathiel? –
szepnęłam.
Nie usłyszałam jednak żadnej
odpowiedzi. Ścisnęłam mocniej jego bezwładną dłoń.
– Cofnij to, błagam – odezwał
się Sorathiel, który patrzył na Sapphire z rozpaczą malującą się w oczach. – To
nie Nathiel powinien umrzeć, to ja powinienem być martwy! Popełniłem błąd i
poszedłem zmierzyć się z demonami sam! To moja wina! Sam odpowiadam za swoją
śmierć! – panikował.
Sapphire, która teraz siedziała
na ziemi, posłała mu chłodne spojrzenie.
– Nie mogę tego cofnąć. To był
jego wybór – odpowiedziała.
Przed oczami pojawiły mi się
mroczki. Twarz Nathiela zaczęła rozmywać się w moich oczach. A potem jak gdyby
nigdy nic, on uchylił powieki i zaczerpnął gwałtownie powietrza.
– O cholera, ja pierniczę! –
pisnął jak mała dziewczynka. – Najświętsze demony w niebie! Zobaczyłem twoją
matkę – powiedział ochryple, patrząc prosto w moją twarz. – Kazała mi wracać,
bo jestem zbyt głupi, żeby umierać.
Nastąpiła długa cisza, po
której nagle wszyscy wybuchliśmy śmiechem. Rzuciłam się na szyję skretyniałego
męża, który niedługo sprawi, że zbyt wcześnie osiwieję.
– Prawie cię nienawidzę,
Nathiel – szepnęłam mu do ucha.
– O, a wydawało mi się, że
przed chwilą mruczałaś coś o tym, że mnie kochasz – odszepnął konspiracyjnie
Auvrey.
– Sam sobie dopowiadasz takie
głupoty. – Odsunęłam się od niego i lekko uśmiechnęłam. – Myślisz, że mogłabym
pokochać takiego kretyna jak ty?
– Oczywiście – prychnął. – W
końcu już raz to zrobiłaś i patrz, co z tego wyszło. Dwa małe demony i aniołek
tatusia – zaszczebiotał. Widziałam, że chce powiedzieć coś jeszcze, ale
zakaszlał.
– Spokojnie. Nie musisz tyle
mówić.
– Wiesz, że z reguły buzia mi
się… nie zamyka – zakasłał.
– Na szczęście potrafię ją
zamknąć.
Uśmiechnęliśmy się do siebie.
Cieszyłam się, że wszystko
wróciło do normy. No dobrze, prawie wszystko, w końcu wciąż mieliśmy przed sobą
duży problem w postaci nieśmiertelnych demonów. Bariera, które utworzyły wokół
nas la bonne fee, nie pozwalała im się przebić do środka, wiedziałam jednak, że
jeżeli szybko stąd nie uciekniemy, otoczy nas tak ogromna ich liczba, że nie
damy sobie z nimi rady, a nie mogliśmy tu przecież tkwić całą wieczność.
Rozpaczliwie potrzebowaliśmy nowego planu. Pomimo szczęścia, które zagościło w sercu
wraz z budzącym się do życia Nathielem, po mojej głowie zaczęły biegać
niepokojące pytania, na które odpowiedzi na razie nie znałam.
Jak mieliśmy sprawić, że wojska
demonów upadną? Czy istniał jakikolwiek sposób, aby otworzyć otchłań? A może istniał
jeszcze inny sposób na to, aby się ich pozbyć?
Spojrzenia moich towarzyszy
udowodniły mi, że nie tylko ja o tym myślę.
I że nie tylko ja spodziewam
się porażki.
Kopa nie będzie, ale co Ty robisz z moim lodowatym serduszkiem, co? Takie emocje wczoraj ze mnie wyciągnęłaś tuż przed wyjściem do pracy - dlatego piszę komentarz teraz.
OdpowiedzUsuńPomysł, że demony nie mogą umrzeć, bo zamknięta jest otchłań, jest świetny. Nie wpadłam na to, sądziłam raczej, że to jakaś sztuczka Vaila.
Stanęło mi trochę serce, gdy pojawił się Ethan z ciałem Sorathiela. Takich emocji dawno nie miałam - reakcja Nathiela, który przecież rzadko poważnieje, jego wściekłość i ten szalony plan uratowania przyjaciela. Cóż, zabijanie nie na śmierć wyszło Ci mistrzowsko w tym rozdziale, ale więcej mi tego nie rób, chyba że mnie doprowadzić do zawału.
Pozdrawiam
Mam pytanie, co się stało z piątą la bonne fee? (Z magią usypiania)
OdpowiedzUsuńW którymś rozdziale drugiego tomu było wspomniane, że musiała się wyprowadzić c:
UsuńHej :)
OdpowiedzUsuńUlżyło mi, że znalazł się sposób na przywrócenie Sorathiela do życia, choć przez sekundę serce mi zadrżało, że pomysł może nie wypalić i stracimy Nathiela. A tego - mimo wszystko, co ten demon wyczynia i jak się zachowuje - bym nie zniosła.
Dobre opisy, niezłe tempo i to uczucie niepokoju, które delikatnie puszcza pod koniec rozdziału, ale nie znika całkowicie - dziękuję.
Pozdrawiam.