Cieszę się, że miałam jeszcze dwa rozdziały na plusie, bo właśnie się zorientowałam, że jest niedziela, a nie mam poprawionego rozdziału WCNa. Kiedy mam wolne i siedzę w domu rodzinnym, jestem jakaś taka rozregulowana czasowo. No, nic. Mamy reverentyjską otchłań i Nathiela, któremu coś nie pasuje.
Tak a propos, to przy okazji rozdziału znalazłam genialną piosenkę, w której śpiewają "Everybody lies, lies, lies, it's the only truth sometimes", więc niech to się stanie cytatem 52 rozdziału!
Tak a propos, to przy okazji rozdziału znalazłam genialną piosenkę, w której śpiewają "Everybody lies, lies, lies, it's the only truth sometimes", więc niech to się stanie cytatem 52 rozdziału!
***
Nie potrafiłam obliczyć, ile
godzin spędziliśmy w reverentyjskiej otchłani. Im dalej w nią brnęliśmy, tym
więcej pojawiało się w mojej głowie czarnych myśli. Próbowałam wytężyć umysł i
obmyślić jakiś konkretny plan, ale zamiast tego, skupiałam się na tysiącach
innych rzeczy. Strach starał się zdominować nad moją koncentracją. Wewnętrznie
szalałam z niepokoju o moją rodzinę. Wyobrażałam sobie, jak zareagują na wieść
o tym, że zaginęłam w Reverentii. Wyobrażałam sobie, jak bardzo wściekły będzie
Nathiel, kiedy dowie się, że to ja kazałam mu o niczym nie mówić. Te prorocze
myśli splatały się z makabrycznymi wspomnieniami Eirinn Auvrey, które wciąż
trzymały się mojej głowy, przypominając mi o tym, jaką misję muszę odbyć, i to
na oczach jej syna, który będzie próbował mnie powstrzymać.
– …I powiedz mojej rodzinie, że
ją kocham, Sapphire.
– Zamknij się w końcu, Dean!
Przestań gadać, jakbyś za chwilę miał umrzeć!
– Ale tak może być, Sapphire. –
Chłopak zaśmiał się słabo. – Powinnaś mnie tu zostawić i…
– Przysięgam, że jeśli się nie
zamkniesz, to zrobię z twoim umysłem takie rzeczy, że będziesz błagał o to,
abym przestała – warknęła demonica.
Raiden, który właśnie wypił
ostatni łyk wódki z piersiówki, zaczął się śmiać. To była jedyna osoba w naszym
zgromadzeniu, która pozostała w tak samo dobrym humorze, jak na początku. Może
to była kwestia tego, że się upił.
– Będziesz mu wyświetlała
pornole ze sobą w roli głównej? – spytał rozbawiony, a potem nagle zbladł,
robiąc wielkie oczy. – Przecież to by było okropne.
Sapphire wzięła głęboki wdech i
spojrzała w sufit, mrucząc coś do siebie wściekle.
To był trzeci powód, przez
który kompletnie nie mogłam się skupić – rozmowy moich towarzyszy. Raiden
próbował nas zabawić (czy może raczej zirytować) pijackimi docinkami,
Riel pociągał płaczliwie nosem, prowadząc cichą rozmowę ze swoją drugą
osobowością, Dean cały czas twierdził, że nie przeżyje tej podróży, a Sapphire
krzyczała na całą otchłań, próbując przemówić mu do rozsądku. Tylko Soriel
szedł obok mnie milcząco, ze schowanymi w kieszeni rękoma. Był w tym momencie
jedyną osobą, która mogła ze mną trzeźwo podyskutować o naszej drodze do
ucieczki.
Już otwierałam usta, żeby zadać
mu pytanie, kiedy sam się odezwał:
– Nie sądziłem, że otchłań
wygląda jak czarna kawa, która nie chce się wymieszać z mlekiem.
Zacisnęłam usta i spojrzałam
przed siebie, próbując powstrzymać się od westchnięcia pełnego zawodu.
Zapomniałam już, że to brat Nathiela. A skoro to brat Nathiela, to niestety
charakteryzowała go absurdalność myśli.
Zastanawiało mnie, czy tylko ja
myślałam nad ucieczką z otchłani.
Moje rozważania przerwał upadek
Sapphire – wylądowała bezgłośnie na kontrastowym podłożu wraz z Deanem, który
najwyraźniej utracił przytomność. Dziewczyna natychmiastowo go z siebie
zrzuciła i przewróciła jego bezwładne ciało na plecy. Sprawdziła czy oddycha.
Po jej cichym westchnięciu ulgi zorientowałam się, że żyje, pytanie tylko: jak
długo? Jeżeli nie znajdziemy drogi powrotnej, otchłań stanie się jego grobem.
Spojrzałam w górę.
Potrzebowałam informacji, bez nich nie byłam w stanie niczego wymyślić.
– Z czego składa się otchłań? –
spytałam pustą przestrzeń. Demony spoglądały na mnie chwilę, nie rozumiejąc, o
co mi chodzi. Nie spodziewałam się, że to Sapphire odpowie mi na to pytanie i
to bez wahania:
– Z cieni, martwych części
Reverentii i z energii. – Spoglądała na mnie z uniesionymi brwiami. Jej wyraz
twarzy nie wskazywał na niezrozumienie, raczej na zainteresowanie.
Wyjęłam z kieszeni exitialis i podeszłam do ściany
otchłani. Bez chwili wahania wbiłam w nią nóż. W powłoce utworzyła się mała
dziura, która szybko jednak zniknęła. To był już jakiś trop. Skoro otchłań
składała się między innymi z cieni, exitialis
powinno sobie z nią poradzić.
Zrobiłam więcej nacięć,
wszystkie znikały jednak w ułamku sekundy. Jedyne, co dostrzegłam podczas tych
lichych prób, to kawałek szkarłatnego nieba poza otchłanią, co oznaczało, że
Reverentia znajdowała się zaraz za tą ścianą.
– Sapphire, będę potrzebowała
twojej pomocy – powiedziałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Dziewczyna
najpierw spojrzała na Deana, jakby nie chciała go zostawiać samemu sobie, po
czym podniosła się z klęczek i ruszyła w moją stronę. Poważny, choć pogardliwy
wyraz jej twarzy świadczył o tym, że zamierza ze mną współpracować.
Równocześnie nie była z tego powodu zadowolona.
Kiedy już stanęła przy mnie,
wystawiłam w jej stronę nóż. Jego widok sprawił, że skrzywiła się i postawiła strategiczny
krok w tył. Cóż, demony niezbyt dobrze reagowały na broń, która mogła im zrobić
większą krzywdę niż przeciętne ostrze.
– Będziesz się musiała przemóc,
jeżeli chcesz stąd wydostać Deana – powiedziałam z nikłym uśmieszkiem, na co ta
przewróciła oczami. – Dałabyś radę wzmocnić działanie exitialis?
Sapphire przyjrzała się w
zamyśleniu nożowi. Przez chwilę marszczyła czoło z niezadowoleniem, aż w końcu
odpowiedziała:
– Mogę spróbować, ale…
W zdanie wciął się jej
zaniepokojony Riel:
– Nie chcę was poganiać, ale
otchłań chyba zaczyna się… sypać.
Spojrzałyśmy w tył. Pęknięcia
na sufitach, ścianach i podłożu, które towarzyszyły nam przez całą drogę, nagle
zaczęły rozszerzać swoją pajęczą sieć. Wcześniej proces ten następował
powolnie, teraz otchłań kruszyła się, jak łamane na pół drewno.
– Jeżeli się nie pospieszycie,
to spadniemy na niższe piętro otchłani, a wtedy nie będziemy mieć już szansy na
ucieczkę – dodał Raiden, który brzmiał teraz wyjątkowo trzeźwo.
Spanikowana Sapphire wyrwała z
mojej dłoni exitialis i zanim
cokolwiek powiedziałam, użyła swoich mocy, aby wzmocnić jego działanie. Pech chciał,
że zrobiła to zbyt gwałtownie, przez co reagujący z demoniczną magią nóż
wystrzelił gwałtownie w górę, wbijając się w sufit. Przez chwilę tkwił w nim
sztywno, tworząc coraz większą sieć pęknięć, aż w końcu powłoka rozpadła się,
ukazując nam szkarłatne niebo Reverentii. Gdy exitialis zaczęło spadać, rzuciłam się za nim w pogoń. Zanim je
jednak dosięgłam, uderzyło w posadzkę, zrobiło w nim dziurę i zniknęło na
niższym piętrze otchłani, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie.
Spojrzeliśmy w milczeniu na
Sapphire, która zaciskała usta.
Nie taki był plan.
– Jak się stąd teraz
wydostaniemy? Dorobimy sobie skrzydła? – syknął przez zęby Soriel, posyłając
młodej demonicy spojrzenie przepełnione gniewem.
Płyty otchłani zaczęły się
łamać i opadać na podłoże. Czarno-białe, kontrastowe płaty wyglądały jak
pękające cienkie szkło. Rozpaczliwie próbowałam zmusić swój umysł do myślenia.
Jak jednak mieliśmy wyjść z tej sytuacji?
Niepokojącą ciszę przerwał
głośny pisk Riela, który przywarł gwałtownie do jednej z łamiących się ścian
otchłani. Z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami spoglądał na czarną dziurę w
podłożu. Teraz pękał już nie tylko sufit i ściany, ale również to, co mieliśmy
pod stopami.
Postawiłam krok w tył,
przyglądając się cienkiej warstwie powłoki, która jeszcze przed chwilą
znajdowała się pod moimi nogami – teraz widniał tam ślad po bucie, którego
otaczały szklane pęknięcia. W otchłani zaczęły rozlegać się dźwięki, które
poświadczyły o tym, że lada moment ulegnie rozpadowi – już teraz drżała u
podstaw.
Jeżeli nic nie wymyślimy, to
skończy się tak samo, jak wtedy, gdy byliśmy w Reverentii. Tyle że tym razem
nie będziemy już mieli drogi ucieczki i na zawsze znikniemy w miejscu, o którym
nikt nie będzie miał pojęcia.
Widziałam jak Soriel odsuwa się
pod samą ścianę, zostawiając po sobie dziurawe ślady, to samo zrobiły inne
demony. Ostatnią osobą była Sapphire, która chwyciła za ręce Deana i zaczęła go
ciągnąć po podłożu. Nikt nie spodziewał się, że płyta znajdująca się pod nim w
pewnym momencie pęknie. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam jak Raiden i Riel
podchodzą do spanikowanej Sapphire, która z całych sił stara się utrzymać
Deana, aby nie ześlizgnął się w dół. Widocznie to, że należeli kiedyś do jednej
grupy stanowiło zaczątek ich współpracy. Na szczęście udało im się uratować
Deana. Wszyscy zgodnie przywarliśmy do ściany, w ciszy obserwując, jak podłoże
powolnie się rozpada, ukazując nam czarną, ziejącą chłodem pustkę. Pęknięcia
docierały już do naszych stóp. Chociaż byśmy chcieli, nie mieliśmy drogi
ucieczki.
– Jedyne środki, które są
dostępne, to nasze moce – powiedziałam do siebie, zupełnie jakby ktoś włożył w
moje usta obce słowa. Zdziwiłam się, podobnie jak towarzyszące mi demony.
Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że musieliśmy zaryzykować. – Jakkolwiek
to zabrzmi, chwyćmy się za ręce.
Sapphire spojrzała na mnie z
obrzydzeniem, Soriel zmarszczył czoło, Riel zamrugał nierozumnie oczami, a
Raiden chwycił mnie za rękę z niepokojąco przymilnym uśmiechem.
– Chcecie stąd wyjść? –
syknęłam zniecierpliwiona, obserwując drobne dziury, które utworzyły się w
pobliżu moich stóp. – Po prostu chwyćmy
się za ręce! – dodałam podenerwowana. Dopiero wtedy Soriel stojący najbliżej
mnie, choć niechętnie, podał mi swoją dłoń. Już po chwili byliśmy wielkim demonicznym
sznurem z dodatkiem omdlałego i pobladłego zaklinacza. Idealny skład. W sam
raz, żeby popełnić samobójstwo, wpadając w łapska otchłani.
– Co teraz? – usłyszałam
przymilny głos Raidena.
– Teraz się zamknij – odpowiedziałam.
Przymknęłam powieki i wzięłam
głęboki wdech. Pomimo panicznego lęku starałam się uspokoić. Przypomniałam
sobie wszystkie rady Pandory, która uczyła mnie, jak zapanować nad swoją
chaotyczną mocą. Wiedziałam, że to, co chcę zrobić jest bardzo ryzykowne,
wiedziałam, że mogę albo stracić kontrolę, albo całkowicie opaść z sił, ale
jeżeli chodziło o porównanie tych nieoczekiwanych wyników misji wraz z tym, co
mogło mnie czekać, gdybym tego nie spróbowała… Cóż, dosłownie mówiąc: kto nie
ryzykuje, ten nie żyje.
Chaotyczny wiatr powstał z
nicości, otulając nas swoim delikatnym szalem. To wciąż było za mało, żeby nas
unieść. Musiałam się bardziej postarać.
Zacisnęłam powieki i napięłam
mięśnie. Wiatr stał się gwałtowniejszy, choć wciąż nie na tyle, aby doprowadzić
nas do Reverentii. Moje serce biło szalonym rytmem kankana, motywując mnie do
zatracenia się w tym chaotycznym tańcu. Już po chwili poczułam przepływającą
przeze mnie energię. Nie musiałam otwierać oczu, aby domyślić się, że to
Sapphire. Jej moc miała specyficzny smak i zapach – już raz miałam okazję
poczuć ją na własnej skórze.
Usłyszałam pękające pod naszymi
nogami kafle, którym towarzyszył ultradźwiękowy pisk młodego Riela – nasz sznur
rozchwiał się nie tylko z powodu wiatru, ale również dlatego, że podłoże
zaczęło pływać, rozpaczliwie oznajmiając, że to już ostatnie sekundy naszego
pobytu na pierwszym piętrze otchłani. Błagałam siebie w duchu, aby moja moc
zadziałała w odpowiedni sposób. I gdy już poczułam, że unosimy się lekko nad
ziemią, nagle wszystko pękło, wrzucając nas wprost w ziejącą mrokiem pustkę.
Łańcuch został rozłączony – straciłam zarówno Soriela, jak i Raidena, których
trzymałam za dłonie.
Otworzyłam gwałtownie oczy.
Widziałam swoją własną bladą dłoń niknącą na czarno-białym, pękniętym tle,
które oddalało się ode mnie z prędkością światła. Obok siebie słyszałam okrzyki
zaskoczenia moich towarzyszy.
Zacisnęłam pięści i przymknęłam
powieki jeszcze raz. Tym razem nie zastanawiałam się jednak nad kontrolą.
Uwolniłam całą swoją moc, pozwalając przepływać jej przez moją krew zgodnie z
nurtem jej dzikiej natury. Nie przejmowałam się tym, że mogę narobić szkód,
kiedy chaos mną zawładnie. Nie przejmowałam się nawet tym, że po upadku mogę
utracić przytomność na kolejne dni. Ludzka adrenalina uruchomiła we mnie silną
wolę przetrwania.
Poczułam gwałtowne szarpnięcie,
zupełnie jakbym uderzyła w coś plecami, a potem dostrzegłam zbliżającą się do
mnie szkarłatną plamę.
To było niebo Reverentii. I
nigdy nie sądziłam, że tak bardzo ucieszy mnie jego widok.
***
Obrady dobiegły końca. Wszyscy
dyskutowali ze sobą o nadchodzącej misji – jedni traktowali ją z pełną powagą,
drudzy z nutką strachu, inni podchodzili do tego na spokojnie. Ich reakcje
można było w większości przypadków uzależnić od nadanych im zadań. Pomiędzy
nimi wędrowała jedna osoba, która była daleko poza ogólnymi nastrojami
wojennymi. Przepychała się właśnie przez tłumy ludzi, nie zważając na to, czy
ugodzi kogoś łokciem lub nadepnie boleśnie na stopę. Wśród pomruków
niezadowolenia podążała w stronę wyludnionego korytarza.
Nathiel nie mógł się pozbyć
wrażenia, że coś tutaj nie grało. Było coś, o czym żaden członek Nox nie chciał
mu powiedzieć. Odnosił dziwne wrażenie, że chodziło o Laurę. Nie zamierzał już
dłużej wysłuchiwać, że pełni patrol poza Radą Czarodziejek. Ten patrol trwał
już zdecydowanie zbyt długo. Jeżeli będzie musiał, wyciągnie ją siłą ze swojej
warty.
– Nathiel – usłyszał za sobą.
Spróbował zignorować ten głos i przyspieszyć krok, ale niestety i tak został
dogoniony. Jego przyjaciel chwycił go za ramię i pociągnął delikatnie w tył, dając mu
tym samym do zrozumienia, że powinien się zatrzymać.
Przewrócił oczami i przystanął
w miejscu, chowając ignorancko ręce do kieszeni.
– Co jest? – spytał, udając w
pełni wyluzowanego. Tak naprawdę nie czuł się odprężony już od jakiegoś czasu,
teraz to uczucie zostało jeszcze wzbogacone o nowe, dotąd mu nieznane emocje.
Niepokój, który wcześniej odczuwał wciąż miał nad nim władzę. Nie potrafił z
nim usiedzieć. Podświadomie wiedział, że musi coś zrobić.
– Spieszy ci się gdzieś? –
spytał spokojnie Sorathiel.
– Do Laury – odpowiedział
szczerze. – Jeżeli będziesz kolejną osobą, która spróbuje mnie
powstrzymać, naprawdę się wścieknę.
– Chciałem ci tylko przekazać,
ze nie musisz się po nią fatygować, już tutaj wraca – powiedział Sorathiel,
spoglądając mu prosto w oczy. Nathiel starał się znaleźć w nich dobrze ukryte
kłamstwo, nic takiego jednak nie dostrzegł. Kiedy chciał, jego przyjaciel
potrafił zamienić nieprawdę w coś rzeczywistego. Gdy byli nastolatkami, często
kłamał w jego obronie. Był mu za to wdzięczny. Jednocześnie cieszył się, że był
wobec niego zawsze szczery.
Auvrey uniósł powolnie czarną
brew.
– Powiedz mi, Sorath, dlaczego
Laura, która była ranna, została wysłana na patrol razem z la bonne fee? I to z
tymi la bonne fee, które miały pełnić jedną z najważniejszych ról w tym
demonicznym przedstawieniu. Nie rozmawiałeś z nimi o strategii, bo kiedy tu
przybyłeś, już ich nie było. – Nathiel spoglądał uważnie na przyjaciela, nie
mrugając oczami. – Powiedz mi, masz coś do ukrycia?
Sorathiel westchnął ciężko.
– Są ważniejsze rzeczy, niż
okłamywanie cię – odpowiedział, dziwnie marszcząc czoło. Czy właśnie dostrzegł
na jego twarzy zniecierpliwienie? – Nie wszystko toczy się wokół ciebie,
Nathiel. Teraz trwa wojna, a my w ciągu godziny musimy być gotowi na starcie z
demonami. Laura jest dorosła. Cokolwiek teraz robi, poradzi sobie. Nie traktuj
jej jak dziecka, które musisz pilnować na każdym kroku. – Zdawało mu się, czy
głos jego przyjaciela stał się dziwnie zirytowany, a przy okazji drżący?
Nastąpiła długa cisza. Dwójka
towarzyszy spoglądała sobie prosto w oczy, próbując wyczytać z nich niewypowiedziane
na głos słowa.
– Sorath – zaczął w końcu
Auvrey. – Czy jest coś, o czym nie wiem, a o czym chciałbyś mi powiedzieć,
zanim dowiem się, że jesteś pieprzonym gnojkiem, który ukrył przed swoim
przyjacielem coś, co dotyczy jego żony? – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Blythe patrzył prosto w jego
oczy. Brązowe tęczówki zdawały się być obojętne, bez życia. Nathiel uważał, że
były takie przez większość czasu, dlatego starał się być żywy za nich obu.
Cieszył się, gdy raz na jakiś czas dostrzegł w tej pustce błysk uśmiechu, dawno
go jednak nie widział.
Dopiero teraz zaczął zdawać
sobie sprawę z tego, że mimo młodego wieku, Sorathiel był już wykończony. Jego
włosy gdzieniegdzie były przeplatane zbyt jasnym blondem, który ryzykownie mógł
nazwać siwizną. Rola szefa organizacji sprawiała, że starzał się szybciej, niż
mógłby się starzeć, gdyby był zwykłym łowcą. Świadomość tego go zaniepokoiła.
– Nie – odpowiedział w końcu
Sorathiel. – Nie mam ci nic do przekazania.
Nathiel kiwnął powoli głową.
Pomimo twardo wypowiedzianych słów, czuł się wewnętrznie sfrustrowany. Znowu
zaatakowały go zupełnie mu obce uczucia, które równie dobrze mogły należeć do
kogoś innego.
– Dobra – mruknął w końcu,
odwracając się plecami do przyjaciela. – To idę.
– Nie rób niczego głupiego.
Chłopak przewrócił oczami i bez
odpowiedzi ruszył przed siebie. Zatrzymał się dopiero przy którymś zakręcie,
kiedy miał już pewność, że żadna osoba nie będzie mu przeszkadzać. Ostatni raz
zerknął przez swoje ramię, a potem…
Zmrużył oczy, wyjął z kieszeni zgrabnym
ruchem nóż i obrócił się gwałtownie do przodu, podstawiając go pod szyję osoby,
która najwyraźniej go śledziła. Zdziwił się, kiedy ujrzał kogoś, kto nie był
już żywy, a kto niestety lubił go dręczyć z zaświatów.
– Nawet gdybyś chciał, nie możesz
zabić mnie drugi raz – odezwała się kobieta, mierząc go chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Te same oczy posiadała
jego córka, która w przyszłości mogła wyglądać właśnie jak jej babka. Oby tylko
nie naraziła się demonom, tak jak ona.
Auvrey schował nóż do kieszeni
i westchnął, udając umęczonego ciągłym prześladowaniem.
– Przestaniesz mnie stalkować?
– spytał z wyrzutem. – Czasami boję się, że kiedy skończę już płukać włosy, otworzę oczy i zobaczę cię pod prysznicem z fajką w dłoni. Ta myśl mnie przeraża.
– Proszę, a zdawało mi się, że
wybrałam odpowiednią osobę do prześladowania. – Kobieta udała zdziwienie. –
Ponoć wielki Nathiel Auvrey jest nieustraszony – zironizowała.
– Takiego babska jak ty, każdy
by się bał – prychnął w odpowiedzi.
Calanthe uśmiechnęła się
półgębkiem. Zazwyczaj ich przepełniona sarkazmem pogawędka była dłuższa, tym
razem miała jednak mało czasu.
– Skoro już się przywitaliśmy –
zaczęła znudzonym głosem, chowając ręce do kieszeni czarnego płaszcza – czas na
konkrety. – Nathiel uniósł na tę wiadomość brew, nie rozumiejąc o co jej
chodzi. – Choć raz użyłeś czegoś, co zastępuje ci od wielu lat mózg. Miałeś
rację, nikt nie jest z tobą szczery, nawet twój przyjaciel.
Auvrey spojrzał na nią
podejrzliwie, jakby nie do końca rozumiał, co chce mu przekazać.
– Laura nie pełni warty,
podobnie jak la bonne fee. Tę opowieść streszczę najkrócej, jak potrafię –
mówiąc to, wsparła się o ścianę, podwijając jedną nogę tak, że gdyby była żywą
materią, zapewne zabrudziłaby ją swoimi czarnymi butami. – Podczas twojej
nieobecności zjawił się tu twój tępawy braciszek z syndromem maminsynka i cały były skład departamentu, składający się z demonicznych gówniarzy.
Cyrkowa lalka stwierdziła, że powstrzymają efekt szkarłatnej soczewki i zamkną
przejście do Reverentii, jeżeli Laura z nimi pójdzie. Sama kazała tobie o
niczym nie mówić. Nie zważając na tych wszystkich kretynów, którzy chcieli cię
zatrzymać, powinieneś za nią iść. – Calanthe jak gdyby nigdy nic wyjęła z
kieszeni papierosa i go zapaliła. Wyglądała jakby prowadziła zwykłą pogawędkę,
a nie prosiła o pomoc przy ratowaniu córki.
Nathiel zmarszczył czoło,
próbując przetrawić nadmiar informacji. Kiedy łowczyni dostrzegła, że jego
poziom przetwarzania jest naprawdę niski, postanowiła rozjaśnić mu sprawę, uprzednio
dmuchając mu dymem prosto w twarz.
– Laura utknęła w Reverentii,
musisz jej pomóc, idioto.
Dopiero po tych słowach Auvrey
się ożywił, jakby ktoś odblokował nieznane dotąd rejony jego mózgu. Przez jego
twarz zaczęły przechodzić różne emocje – najpierw się zdziwił, że Laura
zgodziła się na coś tak absurdalnego, potem lekko zaniepokoił, bo przecież
Calanthe nie mogła go prosić o pomoc bez przyczyny, a potem nagle wściekł, co
zaznaczył głośnym uderzeniem pięści w ścianę, w której zrobił wgłębienie – był wściekły
na wszystkich, którzy go okłamali, a już szczególnie na swojego przyjaciela,
który stwierdził, że nie ma mu nic do powiedzenia. Poczuł się mocno
zawiedziony.
– Wiesz co, stara wiedźmo? – syknął przez
zęby. – Może cię nie lubię, ale… do cholery, jesteś chyba jedyną osobą w tym
przeklętym świecie, która potrafi mi rzucić prawdą prosto w twarz.
– Żałuję, że nie mogę rzucić cię
czymś innym, ale w takiej sytuacji prawda musi mi wystarczyć – odpowiedziała z
krzywym uśmiechem Calanthe. – Będziesz tu tak stał, czy się w końcu ruszysz?
– Dzięki. – Nathiel machnął
obojętnie ręką na pożegnanie i ruszył w głąb korytarza.
Kobieta spojrzała za nim i
cicho westchnęła. Swoją wizytę w świecie żywych zakończyła myślą wypowiedzianą
na głos:
– Nawet kretyni czasem się do
czegoś przydają.
Zgniotła papierosa o ścianę, a
potem rozpłynęła się wraz z oparami dymu.
Teraz wszystko zależało od
Nathiela.
Sądziłam, że mam jeden rozdział do nadrobienia, ale były dwa.
OdpowiedzUsuńNie zaskoczyło mnie, że Vail planował przejęcie władzy nad światem już dwadzieścia lat temu, ale całą intrygę przekazałaś w naprawdę świetny sposób. Nie mogłam oderwać wzroku od tekstu. Przykre jest to, że Vail zawsze był takim pozbawionym skrupułów sukinkotem, który nawet obietnic nie potrafi dotrzymać.
Boję się, co stanie się, gdy Nathiel dotrze do Reverentii. Wszystko chyba rozniesie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że to się jakoś połączy z misją Laury. Czyżby to Nathiel miał zadać ostateczny cios? Przez to z pewnością nigdy nie poprawią się jego stosunki z Sorielem. Nie wiem, czy Calanthe za mocno nie zamieszała tym razem, chociaż zwykle miała rację. Jestem ogromnie ciekawa, co szykujesz na finał i nie mogę się go doczekać.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńCzy tylko mnie się tak zdaje, czy z całej bandy w Reverentii tylko Laura zdołała zachować zdolność racjonalnego myślenia? Aż miałam ochotę zakląć, czytając o tym, co się dzieje. Nie sądziłam, że mogę zacząć się bać tego, co może się wydarzyć.
Calanthe! Jej pojawienie się jest zawsze na propsie :D
A Sorathowi i Nathielowi to by się jakaś porządna kłótnia przydała, ot co, a nie takie rozmówki, co to nie wiadomo do końca, czy ktoś się o coś gniewa.
Pozdrawiam.