niedziela, 1 kwietnia 2018

[TOM 3] Rozdział 52 - "Kłamcy, kłamcy wszędzie"

Cieszę się, że miałam jeszcze dwa rozdziały na plusie, bo właśnie się zorientowałam, że jest niedziela, a nie mam poprawionego rozdziału WCNa. Kiedy mam wolne i siedzę w domu rodzinnym, jestem jakaś taka rozregulowana czasowo. No, nic. Mamy reverentyjską otchłań i Nathiela, któremu coś nie pasuje. 
Tak a propos, to przy okazji rozdziału znalazłam genialną piosenkę, w której śpiewają "Everybody lies, lies, lies, it's the only truth sometimes", więc niech to się stanie cytatem 52 rozdziału! 
***
Nie potrafiłam obliczyć, ile godzin spędziliśmy w reverentyjskiej otchłani. Im dalej w nią brnęliśmy, tym więcej pojawiało się w mojej głowie czarnych myśli. Próbowałam wytężyć umysł i obmyślić jakiś konkretny plan, ale zamiast tego, skupiałam się na tysiącach innych rzeczy. Strach starał się zdominować nad moją koncentracją. Wewnętrznie szalałam z niepokoju o moją rodzinę. Wyobrażałam sobie, jak zareagują na wieść o tym, że zaginęłam w Reverentii. Wyobrażałam sobie, jak bardzo wściekły będzie Nathiel, kiedy dowie się, że to ja kazałam mu o niczym nie mówić. Te prorocze myśli splatały się z makabrycznymi wspomnieniami Eirinn Auvrey, które wciąż trzymały się mojej głowy, przypominając mi o tym, jaką misję muszę odbyć, i to na oczach jej syna, który będzie próbował mnie powstrzymać. 
– …I powiedz mojej rodzinie, że ją kocham, Sapphire.
– Zamknij się w końcu, Dean! Przestań gadać, jakbyś za chwilę miał umrzeć!
– Ale tak może być, Sapphire. – Chłopak zaśmiał się słabo. – Powinnaś mnie tu zostawić i…
– Przysięgam, że jeśli się nie zamkniesz, to zrobię z twoim umysłem takie rzeczy, że będziesz błagał o to, abym przestała – warknęła demonica.
Raiden, który właśnie wypił ostatni łyk wódki z piersiówki, zaczął się śmiać. To była jedyna osoba w naszym zgromadzeniu, która pozostała w tak samo dobrym humorze, jak na początku. Może to była kwestia tego, że się upił.
– Będziesz mu wyświetlała pornole ze sobą w roli głównej? – spytał rozbawiony, a potem nagle zbladł, robiąc wielkie oczy. – Przecież to by było okropne.
Sapphire wzięła głęboki wdech i spojrzała w sufit, mrucząc coś do siebie wściekle.
To był trzeci powód, przez który kompletnie nie mogłam się skupić – rozmowy moich towarzyszy. Raiden próbował nas zabawić (czy może raczej zirytować) pijackimi docinkami, Riel pociągał płaczliwie nosem, prowadząc cichą rozmowę ze swoją drugą osobowością, Dean cały czas twierdził, że nie przeżyje tej podróży, a Sapphire krzyczała na całą otchłań, próbując przemówić mu do rozsądku. Tylko Soriel szedł obok mnie milcząco, ze schowanymi w kieszeni rękoma. Był w tym momencie jedyną osobą, która mogła ze mną trzeźwo podyskutować o naszej drodze do ucieczki.
Już otwierałam usta, żeby zadać mu pytanie, kiedy sam się odezwał:
– Nie sądziłem, że otchłań wygląda jak czarna kawa, która nie chce się wymieszać z mlekiem.
Zacisnęłam usta i spojrzałam przed siebie, próbując powstrzymać się od westchnięcia pełnego zawodu. Zapomniałam już, że to brat Nathiela. A skoro to brat Nathiela, to niestety charakteryzowała go absurdalność myśli.
Zastanawiało mnie, czy tylko ja myślałam nad ucieczką z otchłani.
Moje rozważania przerwał upadek Sapphire – wylądowała bezgłośnie na kontrastowym podłożu wraz z Deanem, który najwyraźniej utracił przytomność. Dziewczyna natychmiastowo go z siebie zrzuciła i przewróciła jego bezwładne ciało na plecy. Sprawdziła czy oddycha. Po jej cichym westchnięciu ulgi zorientowałam się, że żyje, pytanie tylko: jak długo? Jeżeli nie znajdziemy drogi powrotnej, otchłań stanie się jego grobem.
Spojrzałam w górę. Potrzebowałam informacji, bez nich nie byłam w stanie niczego wymyślić.
– Z czego składa się otchłań? – spytałam pustą przestrzeń. Demony spoglądały na mnie chwilę, nie rozumiejąc, o co mi chodzi. Nie spodziewałam się, że to Sapphire odpowie mi na to pytanie i to bez wahania:
– Z cieni, martwych części Reverentii i z energii. – Spoglądała na mnie z uniesionymi brwiami. Jej wyraz twarzy nie wskazywał na niezrozumienie, raczej na zainteresowanie.
Wyjęłam z kieszeni exitialis i podeszłam do ściany otchłani. Bez chwili wahania wbiłam w nią nóż. W powłoce utworzyła się mała dziura, która szybko jednak zniknęła. To był już jakiś trop. Skoro otchłań składała się między innymi z cieni, exitialis powinno sobie  z nią poradzić.
Zrobiłam więcej nacięć, wszystkie znikały jednak w ułamku sekundy. Jedyne, co dostrzegłam podczas tych lichych prób, to kawałek szkarłatnego nieba poza otchłanią, co oznaczało, że Reverentia znajdowała się zaraz za tą ścianą.
– Sapphire, będę potrzebowała twojej pomocy – powiedziałam, posyłając jej znaczące spojrzenie. Dziewczyna najpierw spojrzała na Deana, jakby nie chciała go zostawiać samemu sobie, po czym podniosła się z klęczek i ruszyła w moją stronę. Poważny, choć pogardliwy wyraz jej twarzy świadczył o tym, że zamierza ze mną współpracować. Równocześnie nie była z tego powodu zadowolona.
Kiedy już stanęła przy mnie, wystawiłam w jej stronę nóż. Jego widok sprawił, że skrzywiła się i postawiła strategiczny krok w tył. Cóż, demony niezbyt dobrze reagowały na broń, która mogła im zrobić większą krzywdę niż przeciętne ostrze.
– Będziesz się musiała przemóc, jeżeli chcesz stąd wydostać Deana – powiedziałam z nikłym uśmieszkiem, na co ta przewróciła oczami. – Dałabyś radę wzmocnić działanie exitialis?
Sapphire przyjrzała się w zamyśleniu nożowi. Przez chwilę marszczyła czoło z niezadowoleniem, aż w końcu odpowiedziała:
– Mogę spróbować, ale…
W zdanie wciął się jej zaniepokojony Riel:
– Nie chcę was poganiać, ale otchłań chyba zaczyna się… sypać.
Spojrzałyśmy w tył. Pęknięcia na sufitach, ścianach i podłożu, które towarzyszyły nam przez całą drogę, nagle zaczęły rozszerzać swoją pajęczą sieć. Wcześniej proces ten następował powolnie, teraz otchłań kruszyła się, jak łamane na pół drewno.
– Jeżeli się nie pospieszycie, to spadniemy na niższe piętro otchłani, a wtedy nie będziemy mieć już szansy na ucieczkę – dodał Raiden, który brzmiał teraz wyjątkowo trzeźwo.
Spanikowana Sapphire wyrwała z mojej dłoni exitialis i zanim cokolwiek powiedziałam, użyła swoich mocy, aby wzmocnić jego działanie. Pech chciał, że zrobiła to zbyt gwałtownie, przez co reagujący z demoniczną magią nóż wystrzelił gwałtownie w górę, wbijając się w sufit. Przez chwilę tkwił w nim sztywno, tworząc coraz większą sieć pęknięć, aż w końcu powłoka rozpadła się, ukazując nam szkarłatne niebo Reverentii. Gdy exitialis zaczęło spadać, rzuciłam się za nim w pogoń. Zanim je jednak dosięgłam, uderzyło w posadzkę, zrobiło w nim dziurę i zniknęło na niższym piętrze otchłani, pozostawiając po sobie tylko wspomnienie.
Spojrzeliśmy w milczeniu na Sapphire, która zaciskała usta.
Nie taki był plan.
– Jak się stąd teraz wydostaniemy? Dorobimy sobie skrzydła? – syknął przez zęby Soriel, posyłając młodej demonicy spojrzenie przepełnione gniewem.
Płyty otchłani zaczęły się łamać i opadać na podłoże. Czarno-białe, kontrastowe płaty wyglądały jak pękające cienkie szkło. Rozpaczliwie próbowałam zmusić swój umysł do myślenia. Jak jednak mieliśmy wyjść z tej sytuacji?
Niepokojącą ciszę przerwał głośny pisk Riela, który przywarł gwałtownie do jednej z łamiących się ścian otchłani. Z rozszerzonymi ze zdziwienia oczami spoglądał na czarną dziurę w podłożu. Teraz pękał już nie tylko sufit i ściany, ale również to, co mieliśmy pod stopami.
Postawiłam krok w tył, przyglądając się cienkiej warstwie powłoki, która jeszcze przed chwilą znajdowała się pod moimi nogami – teraz widniał tam ślad po bucie, którego otaczały szklane pęknięcia. W otchłani zaczęły rozlegać się dźwięki, które poświadczyły o tym, że lada moment ulegnie rozpadowi – już teraz drżała u podstaw.
Jeżeli nic nie wymyślimy, to skończy się tak samo, jak wtedy, gdy byliśmy w Reverentii. Tyle że tym razem nie będziemy już mieli drogi ucieczki i na zawsze znikniemy w miejscu, o którym nikt nie będzie miał pojęcia.
Widziałam jak Soriel odsuwa się pod samą ścianę, zostawiając po sobie dziurawe ślady, to samo zrobiły inne demony. Ostatnią osobą była Sapphire, która chwyciła za ręce Deana i zaczęła go ciągnąć po podłożu. Nikt nie spodziewał się, że płyta znajdująca się pod nim w pewnym momencie pęknie. Zdziwiłam się, kiedy zobaczyłam jak Raiden i Riel podchodzą do spanikowanej Sapphire, która z całych sił stara się utrzymać Deana, aby nie ześlizgnął się w dół. Widocznie to, że należeli kiedyś do jednej grupy stanowiło zaczątek ich współpracy. Na szczęście udało im się uratować Deana. Wszyscy zgodnie przywarliśmy do ściany, w ciszy obserwując, jak podłoże powolnie się rozpada, ukazując nam czarną, ziejącą chłodem pustkę. Pęknięcia docierały już do naszych stóp. Chociaż byśmy chcieli, nie mieliśmy drogi ucieczki.
– Jedyne środki, które są dostępne, to nasze moce – powiedziałam do siebie, zupełnie jakby ktoś włożył w moje usta obce słowa. Zdziwiłam się, podobnie jak towarzyszące mi demony. Dopiero teraz zaczęło do mnie docierać, że musieliśmy zaryzykować. – Jakkolwiek to zabrzmi, chwyćmy się za ręce.
Sapphire spojrzała na mnie z obrzydzeniem, Soriel zmarszczył czoło, Riel zamrugał nierozumnie oczami, a Raiden chwycił mnie za rękę z niepokojąco przymilnym uśmiechem.
– Chcecie stąd wyjść? – syknęłam zniecierpliwiona, obserwując drobne dziury, które utworzyły się w pobliżu moich stóp.  – Po prostu chwyćmy się za ręce! – dodałam podenerwowana. Dopiero wtedy Soriel stojący najbliżej mnie, choć niechętnie, podał mi swoją dłoń. Już po chwili byliśmy wielkim demonicznym sznurem z dodatkiem omdlałego i pobladłego zaklinacza. Idealny skład. W sam raz, żeby popełnić samobójstwo, wpadając w łapska otchłani.
– Co teraz? – usłyszałam przymilny głos Raidena.
– Teraz się zamknij – odpowiedziałam.
Przymknęłam powieki i wzięłam głęboki wdech. Pomimo panicznego lęku starałam się uspokoić. Przypomniałam sobie wszystkie rady Pandory, która uczyła mnie, jak zapanować nad swoją chaotyczną mocą. Wiedziałam, że to, co chcę zrobić jest bardzo ryzykowne, wiedziałam, że mogę albo stracić kontrolę, albo całkowicie opaść z sił, ale jeżeli chodziło o porównanie tych nieoczekiwanych wyników misji wraz z tym, co mogło mnie czekać, gdybym tego nie spróbowała… Cóż, dosłownie mówiąc: kto nie ryzykuje, ten nie żyje.
Chaotyczny wiatr powstał z nicości, otulając nas swoim delikatnym szalem. To wciąż było za mało, żeby nas unieść. Musiałam się bardziej postarać. 
Zacisnęłam powieki i napięłam mięśnie. Wiatr stał się gwałtowniejszy, choć wciąż nie na tyle, aby doprowadzić nas do Reverentii. Moje serce biło szalonym rytmem kankana, motywując mnie do zatracenia się w tym chaotycznym tańcu. Już po chwili poczułam przepływającą przeze mnie energię. Nie musiałam otwierać oczu, aby domyślić się, że to Sapphire. Jej moc miała specyficzny smak i zapach – już raz miałam okazję poczuć ją na własnej skórze.
Usłyszałam pękające pod naszymi nogami kafle, którym towarzyszył ultradźwiękowy pisk młodego Riela – nasz sznur rozchwiał się nie tylko z powodu wiatru, ale również dlatego, że podłoże zaczęło pływać, rozpaczliwie oznajmiając, że to już ostatnie sekundy naszego pobytu na pierwszym piętrze otchłani. Błagałam siebie w duchu, aby moja moc zadziałała w odpowiedni sposób. I gdy już poczułam, że unosimy się lekko nad ziemią, nagle wszystko pękło, wrzucając nas wprost w ziejącą mrokiem pustkę. Łańcuch został rozłączony – straciłam zarówno Soriela, jak i Raidena, których trzymałam za dłonie.
Otworzyłam gwałtownie oczy. Widziałam swoją własną bladą dłoń niknącą na czarno-białym, pękniętym tle, które oddalało się ode mnie z prędkością światła. Obok siebie słyszałam okrzyki zaskoczenia moich towarzyszy.
Zacisnęłam pięści i przymknęłam powieki jeszcze raz. Tym razem nie zastanawiałam się jednak nad kontrolą. Uwolniłam całą swoją moc, pozwalając przepływać jej przez moją krew zgodnie z nurtem jej dzikiej natury. Nie przejmowałam się tym, że mogę narobić szkód, kiedy chaos mną zawładnie. Nie przejmowałam się nawet tym, że po upadku mogę utracić przytomność na kolejne dni. Ludzka adrenalina uruchomiła we mnie silną wolę przetrwania.
Poczułam gwałtowne szarpnięcie, zupełnie jakbym uderzyła w coś plecami, a potem dostrzegłam zbliżającą się do mnie szkarłatną plamę.
To było niebo Reverentii. I nigdy nie sądziłam, że tak bardzo ucieszy mnie jego widok.
***
Obrady dobiegły końca. Wszyscy dyskutowali ze sobą o nadchodzącej misji – jedni traktowali ją z pełną powagą, drudzy z nutką strachu, inni podchodzili do tego na spokojnie. Ich reakcje można było w większości przypadków uzależnić od nadanych im zadań. Pomiędzy nimi wędrowała jedna osoba, która była daleko poza ogólnymi nastrojami wojennymi. Przepychała się właśnie przez tłumy ludzi, nie zważając na to, czy ugodzi kogoś łokciem lub nadepnie boleśnie na stopę. Wśród pomruków niezadowolenia podążała w stronę wyludnionego korytarza.
Nathiel nie mógł się pozbyć wrażenia, że coś tutaj nie grało. Było coś, o czym żaden członek Nox nie chciał mu powiedzieć. Odnosił dziwne wrażenie, że chodziło o Laurę. Nie zamierzał już dłużej wysłuchiwać, że pełni patrol poza Radą Czarodziejek. Ten patrol trwał już zdecydowanie zbyt długo. Jeżeli będzie musiał, wyciągnie ją siłą ze swojej warty.
– Nathiel – usłyszał za sobą. Spróbował zignorować ten głos i przyspieszyć krok, ale niestety i tak został dogoniony. Jego przyjaciel chwycił go za  ramię i pociągnął delikatnie w tył, dając mu tym samym do zrozumienia, że powinien się zatrzymać.
Przewrócił oczami i przystanął w miejscu, chowając ignorancko ręce do kieszeni.
– Co jest? – spytał, udając w pełni wyluzowanego. Tak naprawdę nie czuł się odprężony już od jakiegoś czasu, teraz to uczucie zostało jeszcze wzbogacone o nowe, dotąd mu nieznane emocje. Niepokój, który wcześniej odczuwał wciąż miał nad nim władzę. Nie potrafił z nim usiedzieć. Podświadomie wiedział, że musi coś zrobić.
– Spieszy ci się gdzieś? – spytał spokojnie Sorathiel.
– Do Laury – odpowiedział szczerze. – Jeżeli będziesz kolejną osobą, która spróbuje mnie powstrzymać,  naprawdę się wścieknę.
– Chciałem ci tylko przekazać, ze nie musisz się po nią fatygować, już tutaj wraca – powiedział Sorathiel, spoglądając mu prosto w oczy. Nathiel starał się znaleźć w nich dobrze ukryte kłamstwo, nic takiego jednak nie dostrzegł. Kiedy chciał, jego przyjaciel potrafił zamienić nieprawdę w coś rzeczywistego. Gdy byli nastolatkami, często kłamał w jego obronie. Był mu za to wdzięczny. Jednocześnie cieszył się, że był wobec niego zawsze szczery.
Auvrey uniósł powolnie czarną brew.
– Powiedz mi, Sorath, dlaczego Laura, która była ranna, została wysłana na patrol razem z la bonne fee? I to z tymi la bonne fee, które miały pełnić jedną z najważniejszych ról w tym demonicznym przedstawieniu. Nie rozmawiałeś z nimi o strategii, bo kiedy tu przybyłeś, już ich nie było. – Nathiel spoglądał uważnie na przyjaciela, nie mrugając oczami. – Powiedz mi, masz coś do ukrycia?
Sorathiel westchnął ciężko.
– Są ważniejsze rzeczy, niż okłamywanie cię – odpowiedział, dziwnie marszcząc czoło. Czy właśnie dostrzegł na jego twarzy zniecierpliwienie? – Nie wszystko toczy się wokół ciebie, Nathiel. Teraz trwa wojna, a my w ciągu godziny musimy być gotowi na starcie z demonami. Laura jest dorosła. Cokolwiek teraz robi, poradzi sobie. Nie traktuj jej jak dziecka, które musisz pilnować na każdym kroku. – Zdawało mu się, czy głos jego przyjaciela stał się dziwnie zirytowany, a przy okazji drżący?
Nastąpiła długa cisza. Dwójka towarzyszy spoglądała sobie prosto w oczy, próbując wyczytać z nich niewypowiedziane na głos słowa.
– Sorath – zaczął w końcu Auvrey. – Czy jest coś, o czym nie wiem, a o czym chciałbyś mi powiedzieć, zanim dowiem się, że jesteś pieprzonym gnojkiem, który ukrył przed swoim przyjacielem coś, co dotyczy jego żony? – powiedział przez zaciśnięte zęby.
Blythe patrzył prosto w jego oczy. Brązowe tęczówki zdawały się być obojętne, bez życia. Nathiel uważał, że były takie przez większość czasu, dlatego starał się być żywy za nich obu. Cieszył się, gdy raz na jakiś czas dostrzegł w tej pustce błysk uśmiechu, dawno go jednak nie widział.
Dopiero teraz zaczął zdawać sobie sprawę z tego, że mimo młodego wieku, Sorathiel był już wykończony. Jego włosy gdzieniegdzie były przeplatane zbyt jasnym blondem, który ryzykownie mógł nazwać siwizną. Rola szefa organizacji sprawiała, że starzał się szybciej, niż mógłby się starzeć, gdyby był zwykłym łowcą. Świadomość tego go zaniepokoiła. 
– Nie – odpowiedział w końcu Sorathiel. – Nie mam ci nic do przekazania.
Nathiel kiwnął powoli głową. Pomimo twardo wypowiedzianych słów, czuł się wewnętrznie sfrustrowany. Znowu zaatakowały go zupełnie mu obce uczucia, które równie dobrze mogły należeć do kogoś innego.
– Dobra – mruknął w końcu, odwracając się plecami do przyjaciela. – To idę.
– Nie rób niczego głupiego.
Chłopak przewrócił oczami i bez odpowiedzi ruszył przed siebie. Zatrzymał się dopiero przy którymś zakręcie, kiedy miał już pewność, że żadna osoba nie będzie mu przeszkadzać. Ostatni raz zerknął przez swoje ramię, a potem…
Zmrużył oczy, wyjął z kieszeni zgrabnym ruchem nóż i obrócił się gwałtownie do przodu, podstawiając go pod szyję osoby, która najwyraźniej go śledziła. Zdziwił się, kiedy ujrzał kogoś, kto nie był już żywy, a kto niestety lubił go dręczyć z zaświatów.
– Nawet gdybyś chciał, nie możesz zabić mnie drugi raz – odezwała się kobieta, mierząc go chłodnym spojrzeniem niebieskich oczu. Te same oczy posiadała jego córka, która w przyszłości mogła wyglądać właśnie jak jej babka. Oby tylko nie naraziła się demonom, tak jak ona.
Auvrey schował nóż do kieszeni i westchnął, udając umęczonego ciągłym prześladowaniem.
– Przestaniesz mnie stalkować? – spytał z wyrzutem. – Czasami boję się, że kiedy skończę już płukać włosy, otworzę oczy i zobaczę cię pod prysznicem z fajką w dłoni. Ta myśl mnie przeraża.
– Proszę, a zdawało mi się, że wybrałam odpowiednią osobę do prześladowania. – Kobieta udała zdziwienie. – Ponoć wielki Nathiel Auvrey jest nieustraszony – zironizowała.
– Takiego babska jak ty, każdy by się bał – prychnął w odpowiedzi.
Calanthe uśmiechnęła się półgębkiem. Zazwyczaj ich przepełniona sarkazmem pogawędka była dłuższa, tym razem miała jednak mało czasu.
– Skoro już się przywitaliśmy – zaczęła znudzonym głosem, chowając ręce do kieszeni czarnego płaszcza – czas na konkrety. – Nathiel uniósł na tę wiadomość brew, nie rozumiejąc o co jej chodzi. – Choć raz użyłeś czegoś, co zastępuje ci od wielu lat mózg. Miałeś rację, nikt nie jest z tobą szczery, nawet twój przyjaciel.
Auvrey spojrzał na nią podejrzliwie, jakby nie do końca rozumiał, co chce mu przekazać.
– Laura nie pełni warty, podobnie jak la bonne fee. Tę opowieść streszczę najkrócej, jak potrafię – mówiąc to, wsparła się o ścianę, podwijając jedną nogę tak, że gdyby była żywą materią, zapewne zabrudziłaby ją swoimi czarnymi butami. – Podczas twojej nieobecności zjawił się tu twój tępawy braciszek z syndromem maminsynka i cały były skład departamentu, składający się z demonicznych gówniarzy. Cyrkowa lalka stwierdziła, że powstrzymają efekt szkarłatnej soczewki i zamkną przejście do Reverentii, jeżeli Laura z nimi pójdzie. Sama kazała tobie o niczym nie mówić. Nie zważając na tych wszystkich kretynów, którzy chcieli cię zatrzymać, powinieneś za nią iść. – Calanthe jak gdyby nigdy nic wyjęła z kieszeni papierosa i go zapaliła. Wyglądała jakby prowadziła zwykłą pogawędkę, a nie prosiła o pomoc przy ratowaniu córki.
Nathiel zmarszczył czoło, próbując przetrawić nadmiar informacji. Kiedy łowczyni dostrzegła, że jego poziom przetwarzania jest naprawdę niski, postanowiła rozjaśnić mu sprawę, uprzednio dmuchając mu dymem prosto w twarz.
– Laura utknęła w Reverentii, musisz jej pomóc, idioto.
Dopiero po tych słowach Auvrey się ożywił, jakby ktoś odblokował nieznane dotąd rejony jego mózgu. Przez jego twarz zaczęły przechodzić różne emocje – najpierw się zdziwił, że Laura zgodziła się na coś tak absurdalnego, potem lekko zaniepokoił, bo przecież Calanthe nie mogła go prosić o pomoc bez przyczyny, a potem nagle wściekł, co zaznaczył głośnym uderzeniem pięści w ścianę, w której zrobił wgłębienie – był wściekły na wszystkich, którzy go okłamali, a już szczególnie na swojego przyjaciela, który stwierdził, że nie ma mu nic do powiedzenia. Poczuł się mocno zawiedziony.
 – Wiesz co, stara wiedźmo? – syknął przez zęby. – Może cię nie lubię, ale… do cholery, jesteś chyba jedyną osobą w tym przeklętym świecie, która potrafi mi rzucić prawdą prosto w twarz.
– Żałuję, że nie mogę rzucić cię czymś innym, ale w takiej sytuacji prawda musi mi wystarczyć – odpowiedziała z krzywym uśmiechem Calanthe. – Będziesz tu tak stał, czy się w końcu ruszysz?
– Dzięki. – Nathiel machnął obojętnie ręką na pożegnanie i ruszył w głąb korytarza.
Kobieta spojrzała za nim i cicho westchnęła. Swoją wizytę w świecie żywych zakończyła myślą wypowiedzianą na głos:
– Nawet kretyni czasem się do czegoś przydają.
Zgniotła papierosa o ścianę, a potem rozpłynęła się wraz z oparami dymu.
Teraz wszystko zależało od Nathiela.

2 komentarze:

  1. Sądziłam, że mam jeden rozdział do nadrobienia, ale były dwa.
    Nie zaskoczyło mnie, że Vail planował przejęcie władzy nad światem już dwadzieścia lat temu, ale całą intrygę przekazałaś w naprawdę świetny sposób. Nie mogłam oderwać wzroku od tekstu. Przykre jest to, że Vail zawsze był takim pozbawionym skrupułów sukinkotem, który nawet obietnic nie potrafi dotrzymać.
    Boję się, co stanie się, gdy Nathiel dotrze do Reverentii. Wszystko chyba rozniesie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że to się jakoś połączy z misją Laury. Czyżby to Nathiel miał zadać ostateczny cios? Przez to z pewnością nigdy nie poprawią się jego stosunki z Sorielem. Nie wiem, czy Calanthe za mocno nie zamieszała tym razem, chociaż zwykle miała rację. Jestem ogromnie ciekawa, co szykujesz na finał i nie mogę się go doczekać.
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  2. Hej :)
    Czy tylko mnie się tak zdaje, czy z całej bandy w Reverentii tylko Laura zdołała zachować zdolność racjonalnego myślenia? Aż miałam ochotę zakląć, czytając o tym, co się dzieje. Nie sądziłam, że mogę zacząć się bać tego, co może się wydarzyć.
    Calanthe! Jej pojawienie się jest zawsze na propsie :D
    A Sorathowi i Nathielowi to by się jakaś porządna kłótnia przydała, ot co, a nie takie rozmówki, co to nie wiadomo do końca, czy ktoś się o coś gniewa.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń