I to koniec zapasowych rozdziałów, a przede mną kolejne... dosyć trudne. Im bliżej samego momentu wojny, tym bardziej się go boję. Dlaczego? Bo wojny kojarzą mi się z takim BUM! A ja nie wiem, czy umiem wczuć się na tyle w wojenne klimaty. No, nic. 53 rozdział dosyć emocjonujący.
***
Z trudem uniosłam powieki, na
których zdawały się spoczywać dwa ciężkie kamienie. Niebo Reverentii zamigotało
mi w oczach swoją czerwienią. Pierwsza myśl, jaka do mnie dotarła, to to, że na
szczęście udało nam się wydostać. Drugą było spostrzeżenie, że wciąż nie byłam
bezpieczna, ponieważ drżała pode mną ziemia, która lada moment mogła się
osunąć, a ja nie chciałam już lądować w otchłani. Nawet gdybym użyła swoich
mocy, prawdopodobnie przypieczętowałabym to swoją śmiercią, ponieważ opadłam z
sił. Nie ruszyłabym się z miejsca, gdyby nie fakt, że w każdej chwili mogłam
zginąć – drżąca u podstaw Reverentia przypomniała mi, że mam do wykonania
jeszcze jedną misję.
Podparłam się na łokciach i
rozglądnęłam wkoło. Nierzeczywisty obraz falował mi przed oczami, a głowa była
tak ciężka, że lada moment mogła odłączyć się od szyi i powędrować wprost w
ziejącą pustką dziurę, która posłałaby ją do otchłani. Bezgłowa Laura nie
gwarantowałaby mi zwycięstwa.
Dostrzegłam towarzyszów mojej
misji. Zdziwiłam się, że byli tak daleko ode mnie. Najwyraźniej moja moc
sprawiła, że poniosło ich zdecydowanie dalej. Nie byłam pewna, co do ich stanu
zdrowia – jeżeli w temacie demonów w ogóle można było mówić o zdrowiu. Sapphire
pochylała się nad Deanem, co rusz go poszturchując, jakby chciała go ocucić,
Riel leżał na ziemi bezruchu, Raiden siedział i trzymał się za głowę –
wyglądał, jakby lada moment miał zwymiotować, co wcale by mnie nie zdziwiło, w
końcu przeżył dziką przejażdżkę na karuzeli chaosu, a wcześniej wypił całą
półlitrową piersiówkę wódki. Nie widziałam tylko Soriela. Miałam nadzieję, że
nie stoczył się z powrotem do otchłani nie ze względu na niego, ale ze względu
na Patricię, która kompletnie by się załamała. Na razie postanowiłam nie
przejmować się jego zniknięciem – teraz miałam ważniejsze rzeczy do zrobienia.
Kiedy skierowałam spojrzenie
przed siebie, uniosłam brwi w zdziwieniu. Zaledwie kilka metrów przede mną
znajdował się krąg zbudowany z członków rodziny Dale. Nikt z nich nie zwracał
na mnie uwagi, z wyjątkiem osoby, której musiałam się pozbyć. Jej puste oczy z
mojej twarzy przeniosły się w dół. Początkowo nie wiedziałam, o co jej chodzi,
ale w końcu powędrowałam jej śladami. Ręką mechanicznie sięgnęłam do kieszeni.
Zdziwiłam się, kiedy wymacałam w niej exitialis.
I to nie byle jakie, bo te, które straciłam w otchłani. Jak to możliwe, żeby
się tutaj znalazło? Jeżeli otchłań składała się z kilku pięter, a przelatujący
przez jej warstwy nóż zostawiał po sobie dziury, którymi wędrował na niższe
poziomy, jakim cudem mogłam go chwycić w swoją rękę, jakby był czymś zupełnie
materialnym?
Uniosłam wzrok. Dostrzegłam
lekkie skinięcie głowy Eirinn, którą nie było stać na więcej gestów. Domyśliłam się, że to ona. Skoro w jej
wspomnieniach Vail Auvrey powiedział, że moc spowalniania jest zdolna zaginać czasoprzestrzeń, równie dobrze mogła cofnąć czas spadania noża tak, aby wrócił
do swojej właścicielki. Nawet jeżeli nie miała nad swoim ciałem i umysłem
pełnej kontroli, wciąż próbowała doprowadzić do końca tej farsy. Zaczęłam się zastanawiać,
czy mój powrót do Reverentii nie był przypadkiem uwarunkowany przez jej moce –
co prawda z otchłani uwolniłam się sama, ale czy nie mogła sprawić, że
znalazłam się bliżej kręgu, niż reszta demonów? Istniała również możliwość, że
celowo przeniosła Soriela w inne miejsce po to, abym dokończyła swoją misję bez
szalonych protestów jej syna.
Podniosłam się z klęczek. Moje
ciało rozchwiało się jak i Reverentia, której fundamenty nie mogły już
wytrzymać przedłużającego się efektu szkarłatnej soczewki. Z nieba zaczęły
sypać się niewielkie fragmenty nieba, zupełnie jakbyśmy byli w wielkiej kuli,
którą ktoś łamał maleńkim młotkiem ku swojej uciesze. Każdy mój powolny krok
był chwiejny, niepewny i ociężały. Zimny nóż ściskałam mocno w dłoni, bojąc
się, że w najmniej oczekiwanej chwili zsunie się w dół i jeszcze raz trafi do
otchłani.
Puste oczy Eirinn zdawały się
badać przestrzeń znajdującą się poza mną. Im bliżej niej podchodziłam, tym
bardziej przerażała mnie jej nieludzka powłoka. Gdyby ktoś stanął naprzeciw
niej, zgodziłby się ze mną, że wygląda jak ktoś, kto nie żył już od wielu lat.
Za moimi ruchami podążały również szmaragdowe oczy członków jej rodu, tyle że
oni w przeciwieństwie do niej żyli, znajdowali się tylko w głębokim transie.
Kiedy znalazłam się już przy
samym kręgu, otoczyłam go ostrożnie, badając teren i zachowanie obcych demonów.
Ostatecznie stanęłam przy Eirinn Auvrey, unosząc nad nią nóż. Wolałam nie
patrzeć w jej twarz, kiedy będę ją po raz drugi zabijała. Nie, nie mogłam
nazwać tego śmiercią. W przypadku matki Auvreyów to było wybawienie od wielu
lat mąk.
Moja ręka zadrżała. W duchu
powtarzałam sobie, że to tylko jeden gest, a świat demonów przynajmniej
częściowo powróci do swojej dawnej używalności. To tylko jedna osoba, której
zabicie przesądzi o tym, czy Vail Auvrey dopełni swój plan. Nie mogłam dłużej
zwlekać.
Zrób
to – szeptał kobiecy głos w mojej głowie. Nie miałam wyboru, jak
go posłuchać.
Zacisnęłam powieki i przecięłam
ostrym ruchem reverentyjskie powietrze. Spodziewałam się, że poczuję łamiące
się kości, ale zamiast tego, to mnie coś zwaliło z nóg. Otworzyłam gwałtownie
oczy, kiedy wylądowałam płasko na ziemi. Nóż wyleciał mi z dłoni i potoczył się
pod nogi Eirinn Auvrey, która nawet nie drgnęła. Pierwszym, co dostrzegłam, były
iskry gniewu w szmaragdowych tęczówkach i mocno zaciśnięte usta osoby, która
pochylała się nade mną, przygniatając moje ramiona do ziemi. Wiedziałam już, że
zbyt długo zwlekałam. Soriel zdążył do mnie dotrzeć. Wiedziałam, że żadne
tłumaczenia nie zadziałają, a jednak rozpaczliwie pragnęłam odwrócić sytuację
słowami.
– To dlatego pytałaś, czy
zabiłbym własną matkę?! – wykrzyknął zbulwersowany demon, jeszcze mocniej
przygniatając mnie do ziemi.
Syknęłam z bólu, starając się
jednak nie pokazywać tego, że cierpię.
– Soriel, ona sama mi to kazała
zrobić! – wyrzuciłam z siebie ochrypłym głosem, nie spuszczając z niego oczu. –
Kiedy byliśmy w otchłani, pokazała mi swoje wspomnienia! Widziałam jej pierwsze
spotkanie z waszym ojcem, to jak Vail Auvrey nachodził wasz dom, widziałam jak
wszyscy umierają! Słyszałam więcej, niż wy byliście w stanie usłyszeć, gdy
byliście mali! – tłumaczyłam coraz bardziej rozpaczliwie, czując pod plecami
delikatne pęknięcia ziemi. Jeżeli dalej tak pójdzie, znów znajdę się w otchłani.
Brat Nathiela podniósł mnie
lekko za ramiona i uderzył o podłoże, przez co na moment zabrakło mi powietrza
w płucach.
– Kłamiesz! – warknął. – Nie
pozwolę jej zabić drugi raz! Nie pozwolę, rozumiesz?! – Z jego oczu emanowała
rozpacz, bezradność i równoczesna wściekłość. Wyglądał jak zagubiony chłopiec,
który rozpaczliwie próbuje odzyskać coś, co dawno utracił. – Nie widzisz, że
stoi tutaj całkiem żywa?!
Brałam krótkie wdechy, próbując
przywrócić siebie do stanu względnej używalności. Wreszcie mogłam wymówić kilka
słów:
– Ona już dawno jest martwa,
Soriel – syknęłam przez zęby. – To tylko nieżywa powłoka wyciągnięta siłą z
otchłani, w którą wasz ojciec wsadził duszę waszej matki! I to duszę, która już
dawno nie należy do niej! Oddała za was życie, bo wierzyła, że Vail zostawi was
w spokoju!
Teraz w szmaragdowych oczach
tliło się szaleństwo. W kącikach zebrały się łzy, które nie były planowaną
częścią tego przedstawienia. Wiedziałam już, że Soriel jest w stanie mnie nawet
zabić, aby uratować swoją matkę, dlatego nie zdziwiło mnie, kiedy uderzył mnie
pięścią w twarz.
Szkarłat reveryntyjskiego nieba
zawirował mi przed oczami. Poczułam, że z nosa leje mi się krew, która siłą
próbuje wedrzeć się do moich ust. Nawet nie zdążyłam złapać oddechu, kiedy
silne dłonie zacisnęły się na mojej szyi.
– Nie zrobisz tego – syknął
złowieszczo niskim głosem, który mógł przywodzić na myśl już tylko żądnego krwi
demona.
Próbowałam wymacać ręką nóż,
jednak znajdował się za daleko. Próbowałam użyć swoich mocy, ale byłam z niej
kompletnie wyssana. Próbowałam odciągnąć dłonie mojego oprawcy z szyi, ale był
dla mnie za silny. Gorączkowe rozmyślanie nad możliwymi drogami ucieczki były
bezcelowe. Jeżeli nie włączy się w to żadna postronna osoba, umrę właśnie tutaj.
Kiedy zaczęłam już tracić dech,
a łzy zebrały się w kącikach moich oczu, poczułam, jak moje ciało się unosi.
Początkowo myślałam, że to moja martwa dusza uwolniła się z ziemskiej powłoki i
ulatuje w stronę krainy zmarłych, ale szybko zorientowałam się, że to po prostu
magia. Nie wiedziałam czy to Dale’owie, czy Reverentia, na której
grawitacja przestaje istnieć, postanowiłam to jednak wykorzystać.
Kopnęłam w górze zdziwionego
lotem Soriela, dzięki czemu wylądował w powietrzu kilka metrów dalej niż ja.
Swój wzrok skupiłam na unoszącym się tuż nad głową Eirinn Auvrey nożu. To za
niego chwyciłam w ostatniej chwili, nim zniknął z zasięgu moich dłoni. W tym
czasie brat Nathiela zdążył już do mnie dotrzeć. Wściekły grymas, który
wykrzywił jego twarz, nie zapowiadał niczego dobrego.
Zamachałam rękoma w powietrzu,
niestety byłam zdecydowanie lżejsza od Soriela, dlatego nawet jeżeli
spróbowałam uciec, on chwycił mnie za nogę i pociągnął w swoją stronę.
Machnęłam nożem, trafiając go prosto w ramię, za które złapał się z syknięciem
bólu, chwilowo tracąc mną zainteresowanie. Wtedy odepchnęłam się stopami od
jego ramienia, a potem głowy, szybując wyżej w stronę księżyca. Moje spojrzenie
skupiło się teraz na jaśniejącej, magicznej powłoce, która otulała jego kulistość.
To, co chciałam zrobić było ryzykowne i bardzo niepewne. Najprawdopodobniej ta
nędzna próba zakończy się fiaskiem, niestety nie miałam innego pomysłu – było
za późno na to, abym zabiła matkę Auvreyów. Znajdowała się już daleko poza moim
zasięgiem. Teraz byłam bliżej księżyca.
Widziałam jak powietrze
przecinają resztki moich łez i krew. Wraz ze mną unosiły się ku rozpadającemu
się szkarłatnemu niebu. Kiedy Soriel znów się do mnie zbliżył, kopnęłam go w
twarz, nie przejmując się już tym, że mogę zrobić mu krzywdę. Teraz ważniejsze
było dostanie się na taki pułap nieba, który umożliwi mi działanie.
W pewnym momencie poczułam, że
się duszę. Gorące powietrze wypełniło moje płuca, niczym trucizna. Wiedziałam,
że jeśli zbliżę się teraz jeszcze bardziej księżyca, lada moment przestanę
oddychać. Soriel stracił całkowite zainteresowanie mną, kiedy sam zorientował
się, że nie może złapać oddechu.
Niebieska powłoka kulistego
globu zamajaczyła mi się przed oczami, jakby chciała rozczłonkować się na dwie
kule. Teraz moje ruchy były jeszcze bardziej ociężałe, jakby samo niebo zaczęło
mi stawiać opór.
Drżącą dłonią wymierzyłam nożem
w księżyc, napięłam wszystkie mięśnie ramion i dłoni, kumulując w sobie resztki
chaotycznej mocy, która wciąż się we mnie tliła – im więcej próbowałam z siebie
wykrzesać, tym księżyc stawał się mniej wyraźny. Moja ręka traciła kalibracje,
a płuca całkowity dostęp do tlenu. Stan, w którym się znalazłam był bliskim
śmierci. Wiedziałam, że albo zrobię to teraz, albo umrę, znikając w odmętach
rozpadającego się szkarłatu.
Wypuściłam nóż, który
poszybował ku górze. Nie zdążyłam zobaczyć czy wbił się w księżyc, czy
poszybował innym torem, moja głowa opadła, a dłonie zawisły bezwładnie w
powietrzu. Czułam się teraz jak pióro, które bezwolnie unosi się ponad
niebiosami. Obraz zaczął ciemnieć. Szeptałam rozpaczliwie w duchu, aby tylko
się udało, bo już nic innego nie mogło mnie ocalić. A potem, jak gdyby nigdy
nic, zaczęłam gwałtownie spadać w dół.
Zaczerpnęłam gwałtownie
powietrza i otworzyłam oczy, które ku mojemu zdziwieniu chwilę wcześniej były
zakryte powiekami. Poczułam się, jakby od momentu realizacji mojego planu
minęła cała wieczność. Pędzące obok mnie niebieskie kawałki pękniętej soczewki
sprawiły, że poczułam wewnętrzną ulgę, nie mogłam się nią jednak nacieszyć,
kiedy spadałam jak meteoryt wprost na twarde podłoże. Krzyk uwiązł mi w gardle,
byłam w stanie tylko zasłonić łokciem oczy, aby nie być świadkiem swojego
własnego upadku. W duchu modliłam się, abym miała więcej szczęścia niż rozumu.
Moment spadania trwał w
nieskończoność, w końcu jednak doczekałam się jego zakończenia – dla mnie był
on upadkiem na kogoś, kto znajdował się na ziemi. Wytrąciłam tę osobę z pionu i
wgniotłam ją w podłoże. Kiedy otworzyłam oczy, zobaczyłam, że to jeden z
członków rodu Dale – jego boleśnie zmrużone oczy poświadczyły o tym, że wyszedł
z transu, którego nie był świadom.
Soriel nie miał tyle szczęścia,
co ja. Los go pokarał i posłał wprost na twardy grunt. Przez chwilę się nie
ruszał. Nawet jeżeli próbował mnie chwilę temu zabić, to jednak wciąż był
bratem Nathiela, a także kimś, kogo kochała Patricia, dlatego mnie to
zmartwiło, w końcu jednak dostrzegłam jego delikatny ruch dłonią. Dopiero wtedy
z ulgą mogłam odetchnąć.
Przetoczyłam się po
znokautowanym mężczyźnie i opadłam na trawę. Moje rozmazane spojrzenie
wylądowało na księżycu, który odzyskał dawne barwy. Przez chwilę czułam się
usatysfakcjonowana, ale i zmęczona. Zapomniałam o tym, że nawet w chwilach
triumfu, nie mogłam tracić czujności.
Znikający szkarłat nieba
pokryły dwie blade dłonie, które wzniosły się ponad moje oczy, próbując dotknąć
samego księżyca. Wirujące w powietrzu kawałki pękniętej powłoki zaczęły unosić
się w górze wraz z moim nożem. Starałam się podeprzeć łokciami, ale to nic nie
dawało, zaraz opadłam z sił. Byłam zdolna tylko szeptać do siebie krótkie, rozpaczliwe
„nie”.
Kawałki pękniętej soczewki
spoczęły z powrotem na księżycu, cofając jej zniszczenie w czasie. Teraz mogłam
zobaczyć efekty mojej pracy w odwróconej kolejności. Exitialis, które wbiło się w księżyc, nagle od niego odpadło,
pozostawiając po sobie jedynie czystą, niezmąconą atakiem powłokę.
Potrząsnęłam ciężką głową,
próbując powstrzymać łzy bezradności. Zaledwie zdołałam wyciągnąć dłoń ku górze
i dotknąć w myślach księżyca, kiedy nagle powłoka samoczynnie zaczęła pękać.
Zdziwiłam się, ponieważ to nie mogła być moja sprawka, ledwo ruszyłam bowiem
dłonią.
Usłyszałam chrzęst łamanego
szkła i dostrzegłam opadające ku mnie kryształki, które zostały przemielone tak
bardzo, że stały się brokatowym pyłem. Obok mnie rozległ się rozpaczliwy, męski
krzyk, który należał do Soriela. Przekręciłam swoją obolałą szyję w bok jak
stara lalka. Najpierw dostrzegłam wbity w pierś Eirinn Auvrey nóż, który zdawał
się nie robić na niej wrażenia – wpatrywała się przed siebie takim samym pustym
wzrokiem, jak wcześniej, teraz na jej twarzy widniał jednak delikatny uśmiech.
Kiedy jej martwe ciało upadło,
rozsypując się w oparach demonicznego dymu, dostrzegłam kogoś, kogo nie
spodziewałam się tu ujrzeć.
Spojrzeliśmy na siebie z
Nathielem, który stał z wyciągniętym przed siebie nożem. W jego oczach
dostrzegłam coś, czego nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się dostrzec – rozpacz.
W kącikach szmaragdowych oczu zebrały się łzy.
Wstrzymałam dech.
Nathiel zabił swoją własną
matkę, bo wiedział, że jeżeli tego nie zrobi, Reverentia upadnie, a demony
zawładną naszym światem. Zrobił to, nawet jeżeli nie wiedział tego, o czym ja
się dowiedziałam. On wciąż myślał, że Eirinn Auvrey była żywa.
Potrząsnęłam lekko głową i
poruszyłam ustami, starając się mu przekazać, że to co zrobił nie było złe. On
jednak zdawał się nie dostrzegać mojego spojrzenia. Utkwił szmaragdowe oczy w
pustej przestrzeni, gdzie jeszcze przed chwilą stała jego matka. Wciąż nie
opuścił noża w dół. Zdawał się być zszokowany własnym czynem, zupełnie jakby go
dobrze nie przemyślał.
Zebrałam w sobie wszystkie
swoje pozostałości siły i przetoczyłam się na brzuch. Starałam się czołgać
chwilę po ziemi, aż w końcu podjęłam decyzję o przeniesieniu się na kolana.
Całe moje ciało drżało z wysiłku, ale teraz nie mogłam się tym przejmować. Gdy
dotarłam już do Nathiela, uniosłam się chwiejnie w górę. Trzęsącą się dłonią
uchwyciłam jego rękę, która wciąż trzymała w górze nóż – opuściłam ją ostrożnie
w dół i przytuliłam słabo do siebie. Jego ciało było sztywne i chłodne.
Przez chwilę staliśmy w
milczeniu, aż w końcu szepnął do mnie nieswoim głosem:
– Zabiłem ją, Laura.
Odsunęłam się od niego i
objęłam dłońmi jego mokrą od łez twarz. Ten widok łamał mi serce.
– Zrobiłeś to, co musiałeś
zrobić, Nathiel – szepnęłam. – Twoja matka tego chciała. Sama mi o tym
powiedziała. – Otarłam kciukiem mokry policzek. Dopiero teraz Auvrey spojrzał
na mnie trzeźwym wzrokiem. – Uwolniłeś ją spod kontroli swojego ojca, teraz
spokojnie mogła opuścić ten świat, udając się na zasłużony wypoczynek.
Nathiel kiwnął sztywno głową,
wciąż nie mogąc się pozbierać.
– Powinniśmy chyba wracać –
szepnął beznamiętnie.
Miał rację. Efekt szkarłatnej
soczewki dobiegł końca. Lada moment przejście z Reverentii do naszego świata
zamknie się, podobnie jak wszystkie drogi do otchłani. Przez kolejne lata nikt
nie będzie miał wstępu do tego świata, dopóki w pełni się nie odbuduje. Nie
mogliśmy tutaj zostać, w świecie ludzi czekała na nas kolejna batalia.
Mój mąż założył moją rękę na
swoje ramię, obejmując mnie w pasie. Dzięki temu byłam w stanie utrzymać się w
pionie, choć ledwo szłam. Nie oglądałam się na zrozpaczonego Soriela, który
uderzał pięściami w ziemię. Nie oglądałam się w poszukiwaniu reszty demonów, a
także Deana, z którymi tutaj przyszłam. Oni doskonale wiedzieli, że Reverentia
za chwilę zamknie swoje wrota do świata ludzi. Albo tu zostaną, albo ruszą za
nami. Nie miałam już siły na dbanie o innych, skoro sama byłam w opłakanym
stanie.
Spojrzałam w zastygły profil
Nathiela, z którego zdawały się odpłynąć wszystkie emocje. Miałam dziwne
wrażenie, że jego oczy błysnęły niebieskim blaskiem, podobnym do tego, którym
odznaczał się księżyc, gdy był pod wpływem działania mocy rodu Dale’ów. Gdy jednak
zamrugałam, to przedziwne wrażenie zniknęło, a tęczówki Nathiela znów były
szmaragdowe. Uznałam to za fatamorganę, którą wywołało zmęczenie.
***
– Jak widać, twój plan miał
pewne dziury.
Wściekły do granic możliwości
mężczyzna cisnął pucharem przez całe pomieszczenie. Uderzył on w ścianę z
głośnym łoskotem, zalewając kamienną przegrodę szkarłatnym płynem. Szmaragdowe
oczy płonęły żywym ogniem, który był w stanie oparzyć gniewem najbliżej stojącą
niego demonicę. Wokół jego ciała owijały się mroczne cienie, które rozpływały
się po podłożu, pragnąc zawładnąć całym pomieszczeniem. Kiedy wpatrywał się w
nią wściekle, głośno dysząc, kobieta zaczęła się zastanawiać, czy przypadkiem
nie planuje jej zabić, aby dać ujście swoim emocjom. Przyglądała mu się uważnie
z uniesioną brwią, gotowa uciec, kiedy zajdzie taka potrzeba. Całe szczęście,
jej szef zaczął się uspokajać. Jego ognisty gniew stopniowo przechodził w
szaleństwo, które szybko zamieniło się w rozbawienie. Niedługo potem cały zamek
przepełniał głośny, psychopatyczny śmiech.
Gabrielle stała cierpliwie i
czekała, aż mężczyzna się uspokoi. Prawdę powiedziawszy, widziała go w takim
stanie po raz pierwszy. Nawet kiedy Nox krzyżowało jego plany, nigdy nie unosił
się szalonym gniewem, przez który mógł zniszczyć wszystko, co znajdowało się w
jego pobliżu. Nigdy nie zachowywał się jak prawdziwy, krwiożerczy demon, który
pragnie tylko i wyłącznie zniszczenia. Czy właśnie teraz, w obliczu przegranej
sprawy, pokazał światu swoje prawdziwe oblicze? Jeżeli właśnie tak wyglądał
Vail Auvrey, jego synowie powinni zacząć się go bać – ona sama była pełna
niepokoju.
Potarła ramiona, które z nagła
zaatakowała gęsia skórka.
– Osiągnąłem to, co chciałem –
zaczął powolnym szeptem Vail, przerywając falę szaleńczego śmiechu. Jego usta
wykrzywiły się w kpiącym, pełnym zadowolenia uśmiechu, którym mógł się wykazać
tylko demon. – W świecie ludzi mam dostatecznie dużą armię demonów.
Gabrielle zeskoczyła z
kamiennego stołu i uśmiechnęła się krzywo.
– Tak więc jeżeli nie możemy
mieć Reverentii, zdobędziemy przynajmniej świat ludzi? – spytała, na co Vail Auvrey
skinął głową. Zdziwiła się jego odpowiedzią. Zazwyczaj zatracał się we własnych
myślach, ignorując jej wypowiedzi. Może dopiero teraz dostrzegł, że była jedyną
osobą, która mogła mu pomóc w przejęciu kontroli nad światem ludzi? To dobrze
się składało.
Mężczyzna zarzucił swoją szatą
i ruszył w stronę wyjścia, by po raz ostatni zmierzyć się z wrogami. Nie
spodziewał się, że tuż nad jego ramieniem przeleci dusza, którą więził przy
sobie przez tyle lat. Starał się ją zignorować, ale nie mógł ukryć gniewu,
kiedy usłyszał ostatnie jej słowa:
Nie
wygrasz, Vail.
Demon uderzył pięścią z całej siły w
ścianę, wykrzywiając gniewnie usta.
Teraz bardziej niż kiedykolwiek
wcześniej przypominał demona.
Jestem zaskoczona, że dostałam nowy rozdział, nim wpadłaś na pieczenie. Pewnie będziesz mogła się odnieść do moich odczuć po lekturze.
OdpowiedzUsuńWprowadziłaś naprawdę wiele napięcia - ledwo ruszająca się Laura próbująca do końca wypełnić powierzoną jej misję, atak Soriela, próba zniszczenia soczewki, co się nie udało - naprawdę w tym momencie aż przestałam na moment oddychać - i pojawienia się Nathiela. Wyśmienity rozdział.
Przyznam szczerze, że Vail brzmi dla mnie teraz trochę jak desperat. Wiem, demonów w Świecie Ludzi jest obecnie sporo, ale wątpię, żeby wszystko poszło po jego myśli. Zresztą nie ma się, co oszukiwać, zakończenie, w którym Vail wygrywa i zdobywa władzę nad Ziemią, byłoby dość zaskakujące, a jest trochę nieprawdopodobne. Śmielej założyłabym, że Nox wygra, ale zlikwidujesz ich wszystkich - a że było już kilka tekstów o Aurze, wiemy, że tego nie zrobisz. Ale oczywiście mogę się mylić, bo też nie wiadomo, co Ci przyjdzie do głowy w ostatniej chwili^^
Koniec dywagacji, czekam na kolejny rozdział.
Pozdrawiam
Hej :)
OdpowiedzUsuńTo nie mogło być łatwe zadanie, jednak czuję ulgę, że się udało i Nathiel - co za niespodzianka - stanął na wysokości zadania. Choć rozumiem też, dlaczego Soriel protestował.
Dużo opisów, ale dobrze się czytało.
Niech tylko teraz Vail nie zdobędzie Ziemi, a będę całkowicie zadowolona.
Pozdrawiam.