Wow, nie wierzę. Rozdział ukończyłam już w czwartek, a wcale nie jest krótki. Coś się dzieje ze mną nie tak. Generalnie nie przepadam za pięćdziesiątką. Jest jakaś taka rozwlekła i sucha, a nie potrafiłam jej dodać blasku. Bynajmniej w 51 rozdziale będzie się działo więcej.
Moja rozpiska obejmuje 51, 52 i początek 53 rozdziału. Wciąż nie mogę ogarnąć, na ilu ostatecznie zakończę WCSa, ale podejrzewam, że nie przekroczę liczby 60, także to kwestia maksymalnie kilku miesięcy. Jakoś tak ostatnio wrócił mi zapał do pisania tego opka. Mimo wszystko je kocham.
No, to goł. Morderczy skład rusza do Reverentii!
No, to goł. Morderczy skład rusza do Reverentii!
***
– Dobra, to jak dostaniemy się
do portalu?
Spojrzałam ukradkiem na
wykrzywiające się w grymasie niezadowolenia usta, które należały do Soriela.
Jego reakcja w żaden sposób mnie nie dziwiła. Przejście przez portal i dostanie
się tym samym do Reverentii, graniczyło bowiem w tym momencie z cudem. Cieniste
pokraki wybiegały z niego, jakby ktoś wypełnił pustkę w ich głowach
dopalaczami. Przeskakiwały przez siebie, potykały się, popychały pobratymców i
wydawały z siebie pomruki pełne niezadowolenia oraz gniewu. Niecierpliwość
wręcz kipiała z ich ohydnych, cienistych ciał. Dostanie się w sam środek tego
zamętu skończyłoby się w najłagodniejszym wypadku poważnym poturbowaniem, w tym
cięższym – śmiercią. Potrzebowaliśmy planu, aby ta misja już na samym początku nie
zakończyła się niepowodzeniem.
– Może ty pójdziesz i je
powstrzymasz? – spytała z przymilnym uśmiechem Sapphire, kierując na mnie
spojrzenie.
– Nie, dziękuję – mruknęłam,
nawet na nią nie patrząc. Skupiłam się raczej na wymyślaniu jakiegoś
konkretnego planu, niż na przytykach, które miały sprawić, że zacznę bardziej
skupiać się na niebezpieczeństwie, które czekało mnie ze strony Sapphire.
Osobiście nie wierzyłam w to, że planuje mnie zabić. Co jedynie dopiec i doprowadzić
do utraty cierpliwości. Nastoletnia demonica nie prowadziła bezpośrednich
ataków, specjalizowała się w umysłowym wykańczaniu wrogów.
– Może… może ktoś odciągnie ich
uwagę? – spytał niepewnie Riel, kulący się między nami ze strachu.
– Hmm – Sapphire przyłożyła
palec do ust i przybrała artystycznie zamyślony wyraz twarzy, po którym
machnęła palcem wskazującym ku górze, zupełnie jakby na coś wpadła. – Wiem.
Jest osoba, która sobie z tym poradzi. – Bałam się, że znów chodziło o mnie, na
szczęście demonica straciła całkowite zainteresowanie moją osobą. Dobrze, nie
wiem czy tak „na szczęście”, bo za mnie oberwało się osobie, której nie powinno
tutaj być. – Dean, jesteś zaklinaczem, wymyśl coś! – Sapphire, która do tej
pory opierała się o drzewo, popchnęła nagle swojego chłopaka, rzucają go prosto
w ramiona demonicznych bestii. Już miałam wyrwać się do przodu, żeby uratować
go przed upadkiem i odciągnąć z powrotem w naszą krzaczastą kryjówkę, kiedy
poczułam, że Soriel chwyta mnie silnie za łokieć. Spojrzałam na niego
zaskoczona, ale on nawet nie uraczył mnie spojrzeniem. W skupieniu przyglądał
się Deanowi, który właśnie potknął się o kamień i wylądował na kolanach przed
rozpędzonymi demonami. Przez chwilę myślałam, że cieniste pokraki go staranują,
ale zamiast tego zatrzymały się gwałtownie i zaczęły się mu przyglądać,
mrugając szmaragdowymi oczami, jak posłuszne pieski. Wszystkie demony
synchronicznie przewróciły głowy w bok, okazując tym samym niezrozumienie, ale
i pewną posłuszność.
Dean tymczasem wystawił przed
siebie ręce i podniósł się z ziemi. Pierwsze, co wydobyło się z jego ust, to
nerwowy śmiech.
– Dobre demony, grzeczne demony
– powiedział drżącym, przymilnym głosem. Powoli zaczął je wymijać, aby dostać
się do portalu od jego prawej strony. To najwyraźniej zadziałało, bo cieniste
pokraki powoli się rozstępowały. Co było jednak niepokojące, nawet na moment
nie spuściły z niego oczu.
– A nie mówiłam? – prychnęła
Sapphire, zarzucając w tył swoimi pudrowymi włosami, które standardowo zrobiły
mi na złość, wlatując mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę chwycić za te
kłaki i przyciąć je jak zawodowy fryzjer nożem. Może dzięki temu uniknęłabym w
przyszłości prób pozbawienia mnie wzroku.
Nasza nastoletnia demonica,
która najwyraźniej poczuła się przywódcą tej ekspedycji, wyszła z krzaczastej
kryjówki, z głośnym szelestem oznajmiając światu, że wyrusza do Reverentii. Nie
mieliśmy wyboru, jak podążać jej śladem. Kiedy wyminęliśmy już demony, a tym
samym Deana, spojrzałam w kierunku la bonne fee, które kryły się daleko za
nami. Wystawiłam w górę kciuka, oznajmiając, że to najwyższa pora, aby utworzyć
barierę, bo kiedy znikniemy, demony znów zaczną pędzić swoim szaleńczym torem
przez świat. Błysk pioruna, którym uraczyła mnie z daleka Alex, poświadczył o
tym, że wiadomość została przyjęta. Kiedy skierowałam się w stronę portalu,
usłyszałam w głowie ostatnią wiadomość, przesłaną mi przez Marthę:
„Powodzenia”.
Sapphire chwyciła Deana za ramię,
zostawiła na jego policzku dziękczynny pocałunek, a potem pociągnęła go za
sobą, jakby był szmacianą lalką – demony wciąż podążały ciekawskimi
spojrzeniami za Deanem, jakby właśnie uznały go za obiekt godny uwagi. Wciąż
uważałam, że jego udział w tej misji to bardzo zły pomysł, ale nie mogłam
ukryć, że jego zdolności były przydatne.
Wspólnie wkroczyliśmy do
portalu mającego przenieść nas do krainy, bez której moje istnienie nie byłoby prawdą.
Stawiając krok do przodu, całkowicie zapomniałam o tym, w jaki sposób
podróżowało się do Reverentii. Zmylił mnie portal, który był ustawiony na
płaskim podłożu – zawsze przenosiliśmy się bowiem do demonicznej krainy poprzez
skok w cień, znajdujący się poniżej wysokiego wzgórza. Lądowanie zawsze było
nieprzyjemne i dostarczało mi wielu stłuczeń, tak też było i w tym przypadku. Lot
był szybki, a upadek wyjątkowo miękki, może z tego względu, że nie wylądowałam
płasko na ziemi, a na kimś, kto zamortyzował mój fizyczny kryzys. Musiałam
przyznać, że Soriel Auvrey był miękkim materacem.
Zdmuchnęłam kosmyk blond włosów
z czoła i spojrzałam w szmaragdowe oczy, które zmrużyły się z bólu.
– Cholera, wyglądałaś mi na
osobę, która waży mało – syknął przez zęby, brutalnie mnie z siebie zrzucając.
– Czuję się, jakby dinozaur zgniótł mnie swoim potężnym dupskiem.
– Dobrze, że dinozaury wyginęły
– mruknęłam, przenosząc się do pozycji stojącej. Otrzepałam ubłocone spodnie i
spojrzałam z góry na Soriela. Wpatrywał się we mnie z nierozumną miną. – Tylko
mi nie mów, że myślisz tak samo jak twój brat, że dinozaury z Parku Jurajskiego istnieją naprawdę.
Auvrey wystawił przed siebie
ręce w obronnym geście, a potem dołączył do mnie. Wyczuwałam, że podczas tej
misji będzie mi bliższym kompanem, niż pozostałe demony. Może nie byliśmy do
siebie nastawieni zbyt pozytywnie i raczej obdarzaliśmy się chłodnymi słówkami
niż zachwytami, ale ze wszystkich towarzyszy będących niegdyś członkami
departamentu, to mu ufałam w największym stopniu. Może był trochę
niezrównoważony i podejmował decyzje tak samo pochopnie jak jego brat, ale
przynajmniej był odrobinę bardziej inteligentny i tak samo jak ja nie przepadał
za Sapphire, Rielem oraz Raidenem.
We wrogu odnajdziesz przyjaciela,
kiedy będzie łączył was wspólny cel.
– I pomyśleć, że jestem tu już
drugi raz – usłyszałam Deana, który stanął tuż obok mnie. Posłał mi niemrawy
uśmieszek, pełen obaw. Zapewne uznałabym go za jednego z bliższych mi
sojuszników, gdyby nie fakt, że Sapphire oznaczyła go jako własność, której nie
można tknąć nie tylko palcem, ale również żadnym słowem. Wystarczyło, że się do
mnie odezwał, a już ruszała do natarcia, chwytając go pod ramię jak zazdrosna,
popędzana gniewem nastolatka. Cieszyłam się, że demonica posłała mi tylko pełne
zła spojrzenie, bo gdyby zaczęła gadać, nie ruszylibyśmy stąd przez kolejne
cenne minuty. Tak przynajmniej wystartowała do przodu, od razu narzucając nam
szybkie tempo.
– Z chęcią zmieniłbym
powiedzenie „co rude, to wredne” – mruknął pod nosem Soriel, oglądając ze
skrzywioną miną pędzącą przed siebie demonicę.
Uśmiechnęłam się pod nosem i
ruszyłam w ślad za naszą niepoprawną przywódczynią, która najwyraźniej wyczuła
już w powietrzu trop. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się uważniej
niszczejącej Reverentii. Jej widok jak nigdy przyprawiał mnie o dreszcze. Nie
lubiłam tej krainy, odkąd trafiłam tu po raz pierwszy, do tej pory nie było to
jednak spowodowane jej wyglądem zewnętrznym – wręcz przeciwnie, środowisko
demonicznej krainy zawsze było pociągające ze względu na swoją odmienność.
Byłam w szoku, że coś tak niebezpiecznego mogło budzić we mnie pozytywne
uczucia. Teraz było jednak inaczej. Wszystkie żywo kontrastujące ze sobą kolory
reverentyjskiej flory i fauny uległy spłyceniu do jednej, rażącej w oczy barwy
– szkarłatu. Tylko my i przekradające się obok cieniste pokraki zdawaliśmy się
być obiektami niepozbawionymi swoich naturalnych kolorów. Czerwień
nieprzyjemnie kojarzyła mi się z krwią, a więc i ze śmiercią, co wobec tej
sytuacji było całkiem trafne. Gdzie nie spojrzałam, tam widziałam klęskę
żywiołu. Uschnięte rośliny pozbawione żywotności, martwe żyjątka ukryte w
leśnej ściółce, uschnięta ścieżka, po której kroki zdawały się tonąć jak w
pogorzelisku pełnym trupów, i to usłane wszystkimi odcieniami czerwieni niebo,
na którym górował księżyc w pełni. Efekt szkarłatnej soczewki nie miał
przypadkowej nazwy – podobnie jak całą krainę, księżyc otaczała szkarłatna
powłoka. Jedyną różnicę stanowiła jaśniejąca błękitem obwódka, którą
dostrzegało się dopiero po dłuższym wpatrywaniu się w obiekt naszej misji.
Kojarzyła mi się z mocą spowolnienia, którym księżyc był właśnie karmiony.
Sapphire przystanęła i zadarła
głowę.
– Riel, powinieneś wysłać
małego szpiega, żeby zrobił rozeznanie – powiedziała głosem poważnej kobiety. –
Musimy wiedzieć, na co się przygotować, gdy będziemy już na miejscu, bo możemy
nie mieć czasu na zastanowienie. Wyczuwacie pod sobą te wibracje? – Sapphire wskazała
palcem na ściółkę.
Uniosłam brew, nie rozumiejąc o
czym mówi. Nie byłam tak obeznana z demoniczną krainą, jak ona. Moja wrażliwość
na jej uroki i kryzysy była znikoma.
– To znak, że Reverentia
niedługo zacznie się rozpadać. Efekt szkarłatnej soczewki właśnie został
przedłużony o kolejną godzinę. Wyczuwam to po intensywności mocy. Teraz jestem
już pewna, że to Dale’owie – prychnęła z pogardą. – Włazodupy.
Włazodupy? Sapphire
najwyraźniej przesiąkła ziemskim, młodzieżowym słownictwem. Cóż, każdy prędzej
czy później przystosowuje się do miejsca, w którym przebywa.
Nikt nie skomentował wypowiedzi
demonicy. Riel wykonał jej rozkaz, pochylając się ku podłożu i przywołując siłą
ziemi niedomagające żyjątko o powykręcanych nóżkach, którego widok sprawił, że
niemal zaczęłam mu współczuć misji. Przywołany z lasu stwór miniaturowych
rozmiarów wysłuchał przyciszonego głosu Riela, który się nad nim pochylił. Jego
maleńkie, paciorkowate oczy błysnęły szmaragdowym blaskiem, jakby zostały
zahipnotyzowane. Ożywiony, reverentyjski robal nagle wydawał się być ożywiony –
dzikim pędem ruszył przez lasy, nawet nie wydając po drodze żadnego dźwięku.
Bez słowa ruszyliśmy w dalszą
podróż. Sapphire szła z Deanem, wciąż uwieszona na jego ramieniu – to jedyny
dowód na jej obecną niedorosłość, bo reszta jej ciała zdawała się mówić, że
jest poważna i skupiona na misji. Raiden i Riel podążali w odpowiedniej
odległości od przewodzącej misją demonicy, blisko przy sobie, nie zamienili jednak
nawet jednego słowa. Ja i Soriel znajdowaliśmy się na tyłach misyjnego orszaku.
Chociaż było to dla mnie w najwyższym stopniu zaskakujące, szliśmy ramię w
ramię, jak jedyni na tym świecie sojusznicy. Nie zamierzałam zabrać głosu, bo
nie czułam potrzeby wyrażania się w obecności brata Nathiela, ale ten
najwyraźniej poczuł się już wystarczająco znudzony milczeniem.
– Do tej pory zadaję sobie
pytanie, dlaczego jesteś z Nathielem – mruknął, jakby nie mógł znaleźć innego
tematu do rozmowy. Ręce trzymał w kieszeniach, szmaragdowe oczy utkwił w
plecach demonicy, która przed nami podróżowała.
– To samo pytanie mogłabym
zadać Patricii – udałam zdziwienie, co tylko przywołało na twarz Soriela wredny
uśmieszek. – Być może Auvreyowie potrzebują kogoś, kto powstrzyma ich przed
szaleństwem.
– W takim razie mojej matce się
nie udało.
Spojrzałam w zachmurzone
oblicze demona.
– Cóż, Auvrey Auvreyowi
nierówny – mruknęłam ze skrzywioną miną.
– Jak widać. – Soriel zmierzył
mnie wzrokiem i posłał mi znaczący uśmieszek. Wyraźnie nawiązał tym do mnie, w
końcu sama nosiłam teraz nazwisko Auvrey, pytanie tylko, czy chodziło mu o mój
wzrost, czy o charakter.
Chcąc nie chcąc odwzajemniłam
uśmiech brata Nathiela, choć był on nieco chłodny.
Myślałam, że na tym nasza
dyskusja się zakończy, ale Soriel nie dawał za wygraną. Najwyraźniej nie
potrafił kroczyć przed siebie w spokoju.
– Jak Nate? – To pytanie mnie
zaskoczyło. Przez nie potknęłam się o własne nogi, jak nieuważne dziecko.
Niemalże słyszałam w głowie chichot Nathiela, który naśmiewa się z cudzego
nieszczęścia. To dziwne, ale nie widziałam go zaledwie kilka godzin, a czułam
się bardziej samotna niż kiedykolwiek w swoim życiu.
– Nate
ma się dobrze – odpowiedziałam sucho. Soriel tylko pokiwał głową. Jego pytanie
uświadomiło mi, że gdy mój syn był w Reverentii, to przecież on poświęcał mu
najwięcej uwagi. Nauczył go nawet czytać, co jest nie lada wyczynem. Postanowiłam, że będę kontynuować ten temat,
w celu zdobycia kilku cennych informacji. – Bardzo dobrze cię wspomina –
dodałam, przyglądając się mu podejrzliwie.
Nie
spodziewałam się, że jeden z braci Auvrey głośno się zaśmieje.
–
Zazwyczaj nie lubię dzieciaków, ale muszę przyznać, że z Natem nieźle się
dogadywaliśmy. Przypomina trochę moją zmarłą siostrę. Ta sama dociekliwość,
uparte dążenie do zdobycia wiedzy, prośba o uwagę… Oto cała Anne. – Soriel
głęboko westchnął.
Bardzo
rzadko słyszałam od Nathiela o trzecim, najstarszym dziecku jego ojca i matki,
może to ze względu na to, że o zmarłych rzadko się wypowiadał. Nigdy nie
porównał jej do naszego syna. Moja wiedza na jej temat ograniczała się
wyłącznie do imienia i wieku, w którym opuściła ten świat – Anne była starsza
od Soriela o dwa lata.
– A
więc pomogłeś mu dlatego, że przypomina ci o siostrze?
–
Pomogłem mu dlatego, że jest jednym z nas – dodał spokojnie. – Może jestem
demonem, ale nie zawsze zachowuję się jak on. Mam uczucia. Poza tym Nate to
mimo wszystko syn mojego brata. – Wzruszył ramionami. Dopiero po chwili zdał
sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć, czyli tak, jakby najzwyczajniej w świecie
zależało mu na Nathielu. Już otwierał usta, żeby się wytłumaczyć, kiedy mu
przerwałam:
– Nie
powiem mu o tym. – Zrobiłam małą przerwę, po czym dodałam – a za opiekę nad
Natem dziękuję.
Na tym
nasza rozmowa się zakończyła, nie było jej sensu kontynuować, ponieważ powrócił
nasz maleńki, udręczony życiem szpieg. Riel pochylił się nad nim, podsunął mu
dłoń, na którą ociężale się wdrapał, a potem przybliżył go do swojego ucha,
uważnie wsłuchując się w dźwięki, które z siebie wydawał. Riel co chwila kiwał
głową, marszcząc czoło w skupieniu. Raz wydawał mi się być zdziwiony, innym
razem zaniepokojony, w ostatecznym rozrachunku nie wiedziałam, które uczucie
góruje nad jego twarzą. W końcu robak został puszczony wolno, a młody demon
zwrócił twarz ku niebu, jakby się zamyślił.
– Jakie
wieści? – zapytał miłym głosem Dean.
–
Szóstka cienistych demonów w kręgu – powiedział cicho Riel, ściągając brwi. –
Mają… dziwne oczy, cokolwiek to oznaczało. No i czarują.
–
Robaczywy język najwyraźniej jest mocno ograniczony – dodał Raiden, beztrosko
wzruszając ramionami. – Jedno jest pewne. Sapphire miała rację, to osławieni
Dale’owie, którzy działają pod nadzorem Vaila. Teraz kiedy to wiemy,
potrzebujemy po prostu planu.
– Dla
ciebie wszystko jest proste – syknęła demonica, przystając w miejscu. Założyła
ręce na piersi, zmarszczyła czoło i głęboko się zamyśliła. Tupała nerwowo nogą
o podłoże. – Musimy namierzyć osobę, która przewodzi tym zgromadzeniem i jest
łącznikiem mocy. Wystarczy naruszyć równowagę ich rytuału. Równie dobrze
moglibyśmy podejść i szturchnąć ich przywódcę.
– Przy
okazji powinniśmy trochę ich stłuc, żeby nie próbowali żadnych sztuczek – dodał
usatysfakcjonowany Raiden. – Riel może ich związać z pomocą swoich magicznych
roślin i po sprawie, wrócimy do świata ludzi. Prostszej misji nie przeżyłem.
– Jeszcze
się nie zakończyła – powiedziałam cicho.
Raiden
spojrzał na mnie z miną, jakbym odebrała mu całą radość płynącą z jego pozytywnych
myśli. Cóż, nie mogłam ukryć, że wciąż byłam pesymistką.
–
Najprościej będzie zastosować zniewalającą moc Raidena i roślinną magię Riela –
przyznała Sapphire. – A skoro już to ustaliliśmy, możemy ruszać dalej, jesteśmy
zaledwie trzysta metrów od miejsca, gdzie odbywa się obecnie rytuał. Oczywiście
nie powinniście wyskakiwać z krzaków jak oszołomy. – Demonica uniosła
pogardliwie kącik ust. – Najpierw dotrzyjmy do skraju lasu i przyjrzyjmy się
dokładniej naszym wrogom.
–
Mistrzyni strategii – prychnął pod nosem Soriel.
Sapphire
zarzuciła sukienką i zwróciła się ku Auvreyowi. Wystawiła dwa palce wskazujące
ku górze i przyłożyła je po bokach głowy, udając zwierzę pokroju królika lub
zająca.
–
Zoofil – skomentowała dziecięcym głosem, machając w górze wyimaginowanymi,
palczastymi uszami.
– Jak
już to fanatyk dziczyzny – obruszył się Soriel. – Dotąd upolowałem jedną sztukę
– zachichotał.
Zdecydowanie
nie będzie mi dane zrozumieć demonicznych żartów, dlatego wolałam się skupić na
naszej misji.
Doszliśmy
do skraju lasu w odpowiedniej odległości od miejsca, w którym odbywał się
rytuał. Zgodnie z tym, co przekazał nam Riel, przed nami znajdowała się szóstka
demonów zebranych w kręgu. Kiedy zmrużyłam oczy, dostrzegłam jednolicie
skupione twarze pogrążone w transie. Jeżeli chodziło o „dziwne oczy”, o których
wspomniał miniaturowy szpieg, musiałam przyznać, że się nie mylił. Szmaragdowe
tęczówki stojących do mnie przodem demonów były zamglone. To zapewne dlatego
nie musieliśmy się szczególnie skrzętnie skrywać – oni i tak nas nie widzieli.
– Tak
jak myślałam, mamy do czynienia z zombie – mruknęła Sapphire, beztrosko
wzruszając ramionami. – W tym momencie nawet Dean mógłby ich załatwić.
Życie
nauczyło mnie, aby nie być pewną, że wszystko pójdzie w taki sposób, jakbym
tego oczekiwała. Przyszłość bowiem miała to do siebie, że była nie do
przewidzenia. Mogliśmy planować, rozważać, a i tak ostateczna decyzja należała
do nieuchronnego losu. O tym właśnie pomyślałam, kiedy Soriel niczym
zahipnotyzowany przekroczył linię reverentyjskich krzewów, głośno szeleszcząc.
Ostatnim, co widziałam był jego wyraz twarzy – oczy lekko rozszerzone w
zdziwieniu i rozwarte usta, układające się w niewypowiedziane słowa. Zachowywał
się, jakby sam wpadł w trans.
– Co ty
robisz, kretynie?! – syknęła Sapphire, podążając jego śladem. Chciała go z
powrotem wciągnąć do naszej kryjówki, która choć nie gwarantowała nam
niewidzialności, przynajmniej częściowo nas kamuflowała.
Pomimo
usilnej próby wciągnięcia go z powrotem w wysokie krzaczyska, Soriel ani
drgnął. Wciąż wpatrywał się przed siebie z tym samym wyrazem twarzy. Podążyłam
za jego wzrokiem, który spoczywał na kręgu demonów. Zmierzyłam każdego z nich
od góry do dołu, próbując znaleźć odpowiedź na dziwne zachowanie Auvreya, nikt
z nich jednak nie wyglądał, jakby sprawował nad nim kontrolę. Co w takim razie
go zszokowało?
– Mamo…
– usłyszałam szept. Dopiero po tym słowie przeniosłam ponownie wzrok na demony.
Teraz widziałam to, co chciał dostrzec Soriel. Demonicę będącą w centrum kręgu,
która skierowała szmaragdowe oczy na swojego syna i posłała mu nikły uśmiech. W
jej spojrzeniu odznaczała się niepokojąca pustka.
Nie
zdążyłam nawet zareagować, kiedy poczułam pod stopami silne drżenie. Zrobiłam
dwa niepewne kroki w tył tylko po to, aby już po chwili wylądować boleśnie na
pośladkach. Na szczęście nie byłam jedyną osobą, na której drżąca u podstaw
Reverentia popełniła chwiejną zbrodnię – obok mnie wylądował Riel, który pisnął
tak głośno, że wykrzywiłam usta w grymasie. Gdybym miała czas, zapewne
przeniosłabym się do pionu, niestety trzęsienie ziemi okazało się szybsze niż
ja – pod palcami dotykającymi podłoża wyczułam zderzające się ze sobą płyty
tektoniczne, które kruszyły grunt. Spojrzałam na moich tymczasowych
pobratymców, którzy zaskoczeni takim obrotem spraw, zaczęli gorączkowo myśleć
nad tym, jak uciec z opresji. Widziałam jak Soriel zrywa się do biegu nie po
to, aby ocalić siebie, ale po to, aby dotrzeć do demonicy, która zwróciła na
siebie jego uwagę, drogę zablokowała mu jednak wyrastająca przed nim skała,
która zepchnęła go kilka stopni niżej, wytrącając go tym samym z równowagi.
Chwyciłam
się gałęzi drzewa, aby się podciągnąć – płaty ziemi zdążyły się od siebie
oddzielić, ukazując przed nami prawdziwą demoniczną otchłań ziejącą pustką.
Stanęłam na jednej z wyrw, myśląc gorączkowo nad tym, jak uniknąć upadku.
Ukradkiem dostrzegłam jak Dean zsunął się z jednej z płyt – Sapphire chwyciła
go w ostatniej chwili za rękę, próbując go podciągnąć. Wysiłek na jej twarzy
mieszany z przerażeniem nie był dla mnie zaskoczeniem – albo mogła go puścić,
albo wpaść razem z nim w otchłań. Prawdziwa demonica wybrałaby pierwsze
rozwiązanie, Sapphire nie była już jednak tą osobą, którą była kiedyś.
Riel
próbował się ratować mocą, o ile jednak wytworzone przez niego korzenie
wyrastały z ziemi, tak ze znajdującej się poniżej otchłani nie raczyły
wyrosnąć. Raiden starał się skakać pomiędzy jedną płytą a drugą, co jednak
niewiele mu dawało. Prawda była taka, że nie było drogi ucieczki. Lada moment
wszyscy mieliśmy trafić wprost w objęcia otchłani, od której już raz uciekłam,
dzięki poświęceniu Deaniela. Teraz nie miał mnie kto uchronić.
Pochyła
płyta posłała mnie w trawę, chyląc się pod niebezpiecznym kątem ku ziejącej
chłodem wyrwie. Starałam się rozpaczliwie uchwycić dłońmi kępek trawy, ale te
szybko niszczały pod wpływem mojego dotyku. Serce biło mi w piersi jak
oszalałe, kiedy powolnie zjeżdżałam w przepaść. Przed oczami mignęło mi lecące
w dół ciało młodego demona, który nie zdołał się utrzymać na swoim skrawku
ziemi – zniknął w ciemnościach, pozostawiając po sobie strach i niknące w
oddali echo jego krzyku. Zaraz po nim stracony został Raiden, który machał
rozpaczliwie rękami, próbując uchwycić się pustki. Do moich uszu poza głośnym
szumem szalejącej otchłani docierał dziecięcy płacz demonicy, która ściskała
dłonie Deana, nie chcąc pozwolić mu odejść. Ten apokaliptyczny obraz zwieńczony
chaosem przywołał mi na myśl najgorszy koszmar.
Moje
paznokcie uczepione brudnej, reverentyjskiej ziemi zawisły na krawędzi. Otchłań
wyciągała po mnie swoje chłodne łapska. Gdzieś w głębi duszy modliłam się o to,
aby uratował mnie cud, ale czy cuda mogły mieć miejsce w niszczejącej krainie
pełnej demonów? Zostaliśmy wykryci, a więc strąceni prosto w pułapkę Vaila
Auvreya, który najprawdopodobniej przewidział to, że się tutaj zjawimy. Gdzieś
w odmętach swoich myśli słyszałam jego psychopatyczny śmiech, wyrażający
triumf.
Gdy
ostatnie dwa palce zawisły na krawędzi, zdążyłam zadać sobie jedno pytanie: Czy
otchłań okaże się piekłem, z którego więcej nie wrócę?
Słowa
zawisły w mojej świadomości, nie doczekując się jednoznacznej odpowiedzi.
Trzęsąca się płyta posłała mnie wprost w niezmierzone czeluści mroku,
gnieżdżącego w sobie największe zło tego świata. Ostatnim, co zobaczyłam było
szkarłatne niebo Reverentii i szmaragdowe, zamglone oczy kobiety, której nigdy
nie było dane mi poznać.
Nim
zniknęłam w klatce dla straconych demonów, zdążyłam wykrzyknąć jedyne imię,
które przyszło mi wtedy na myśl:
–
Nathiel!
Ciemność
okryła mnie swoim długim płaszczem.
***
Nathiel.
Jego
ciałem wstrząsnęły dreszcze, co sprawiło, że otrzepał się jak kot, którego
polano wiadrem wody. Kilkoro ludzi siedzących obok niego, objęło go
zaskoczonymi spojrzeniami. Wszyscy byli przyzwyczajeni do dziwnego zachowania
jednego z potomków Auvreyów, ale nikt nie spodziewał się jego gwałtownego
podskoku na trybunach i to podczas ważnych obrad.
Chłopak
potarł ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka i zmarszczył czoło.
Znienacka przeszył go taki chłód, jakby sama śmierć chuchnęła mu w odkrytą
skórę. Poczuł się dziwnie zaniepokojony, trochę bezradny, przerażony, zupełnie
jakby uczucia, które go zaatakowały, przejął od kogoś innego. Przez chwilę
zdawał się nie być w swojej skórze. Gdy to minęło, pozostało tylko dziwne
uczucie niepokoju i pobudzenie, które kazało mu się podnieść i w trybie
natychmiastowym się stąd wynieść. Zanim to zrobił, spojrzał na Sorathiela,
który z poważną miną tłumaczył „widzom” zawiły plan działania. Zamiast wyłowić
w górze jego cenne słowa, słyszał tylko mrukliwe: „Bla bla bla”. Prawdę
powiedziawszy nie mógł się skupić już od dłuższego czasu. Siedzenie w miejscu i
słuchanie nie było jego ulubionym zajęciem.
Podniósł
się z krzesła, co zwróciło uwagę jego przyjaciela – w tym samym momencie
zawiesił bowiem głos. Zdezorientowani sojusznicy spoglądali na demona, który
ciężkimi krokami niezgrabnego słonia przemierzył salę, aż w końcu dotarł do
drzwi. Sorathiel posłał znaczące spojrzenie Arenowi, który został właśnie
mianowany niańką Nathiela. Chłopak bez słowa podniósł się z krzesła i
bezgłośnie ruszył za Auvreyem. Dopadł go na korytarzu. Stał przy ścianie,
wspierając się o nią dłońmi. Głowę miał pochyloną ku dołowi.
– Coś
się stało? – zapytał zdziwiony Aren.
Auvrey
podskoczył, co zaniepokoiło chłopaka jeszcze bardziej. Żeby przestraszyć
Nathiela potrzeba było cudu, najwyraźniej musiał być pogrążony w bardzo
głębokich myślach.
– Coś
mnie tak… trzepnęło – mruknął demon, marszcząc czoło w zamyśleniu. – Albo
miałem schizę, albo ktoś o mnie gadał, bo nagle przeszyły mnie cholerne
dreszcze. To miejsce jakoś dziwnie na mnie działa. Może la bonne fee
odwdzięczają się za dodanie im do herbaty specjalnego składnika. – Na samą myśl
o tym zachichotał. Nie mógł ukryć tego, że był zadowolony ze swojego kawału. –
W ogóle to nie mogę się skupić, wiesz? – spytał Arena, wyraźnie marszcząc
czoło. – Po cholerę te wszystkie strategie. Wychodzę, zabijam demony i po
krzyku. – Wzruszył ramionami. – W ogóle to gdzie są la bonne fee? No i Laura.
Laura chyba powinna być na tym śmiesznym posiedzeniu, prawda? Nikt mi nie
wmówi, że patrole tyle schodzą.
Aren
wziął cichy wdech. Całe Nox zostało powiadomione o utajonej misji Laury,
tylko nie jej mąż. Nie mógł mu zdradzić tego sekretu, inaczej pognałby za nią w
rozpaczliwym pędzie.
–
Niedługo tutaj wrócą, wtedy patrol będzie pełnił ktoś inny – powiedział
spokojnie blondyn. – Nie powinieneś się o nią martwić, Nathiel. Sorathiel
osobiście opowie jej o szczegółach naszej misji.
– No,
dobra – powiedział odrobinę niepewnie, zerkając gdzieś w drugą stronę. Jego
zachowanie wynikało teraz z kolejnego dziwnego uczucia, które nagle go
opanowało. Z pustki. Dlaczego tak nagle zaczął czuć się jak pusty przerębel
drzewa? Może był na coś chory? Jakaś demoniczna zaraza? Może to ten demon-zombie,
który ugryzł go w głowę, wstrzyknął w niego jad i teraz ma jakieś uczuciowe
omamy?
Aren
przyglądał się z uwagą zmieniającej się jak w kalejdoskopie twarzy Nathiela.
Chłopak wyglądał, jakby prowadził teraz wewnętrzną rozmowę z samym sobą.
Najpierw wyglądał na niepewnego, potem na zdziwionego, kolejno marszczył czoło
i kiwał głową, jakby coś odkrył. Aren postanowił przerwać to nieme
przedstawienie.
–
Wróćmy do środka – zachęcił swojego towarzysza, kierując dłoń na drzwi.
Auvrey
wzruszył ramionami i ruszył za Arenem. Próg pomieszczenia przekroczył jednak z
pewnym wahaniem.
Zupełnie
jakby przeoczył coś, czego nie miał prawa przeoczyć.
Hej :)
OdpowiedzUsuńEch, też bym wytargała Sapphire za kudły. Jak dla mnie nie nadaje się na przywódcę, ale cóż - jaka jej się zdaje, że ma cechy dobrego lidera, to niech prowadzi, ale liczy się z tym, że to może być ostatni raz.
Jakoś tak czułam się niepewnie, czytając wymianę zdań między Laurą i Sorielem. Może to wina tego, że wciąż mam w głowie, jaki ten Auvrey był wcześniej?
Uhu, niezła akcja. Czekam na to, aż Nathiel się zorientuje, że coś tu mocno nie gra, a swoje imię usłyszał nie przez przypadek.
Pozdrawiam.