niedziela, 18 marca 2018

[TOM 3] Rozdział 50 - "Przekroczyć otchłań"

Wow, nie wierzę. Rozdział ukończyłam już w czwartek, a wcale nie jest krótki. Coś się dzieje ze mną nie tak. Generalnie nie przepadam za pięćdziesiątką. Jest jakaś taka rozwlekła i sucha, a nie potrafiłam jej dodać blasku. Bynajmniej w 51 rozdziale będzie się działo więcej. 
Moja rozpiska obejmuje 51, 52 i początek 53 rozdziału. Wciąż nie mogę ogarnąć, na ilu ostatecznie zakończę WCSa, ale podejrzewam, że nie przekroczę liczby 60, także to kwestia maksymalnie kilku miesięcy. Jakoś tak ostatnio wrócił mi zapał do pisania tego opka. Mimo wszystko je kocham. 
No, to goł. Morderczy skład rusza do Reverentii!
***
– Dobra, to jak dostaniemy się do portalu?
Spojrzałam ukradkiem na wykrzywiające się w grymasie niezadowolenia usta, które należały do Soriela. Jego reakcja w żaden sposób mnie nie dziwiła. Przejście przez portal i dostanie się tym samym do Reverentii, graniczyło bowiem w tym momencie z cudem. Cieniste pokraki wybiegały z niego, jakby ktoś wypełnił pustkę w ich głowach dopalaczami. Przeskakiwały przez siebie, potykały się, popychały pobratymców i wydawały z siebie pomruki pełne niezadowolenia oraz gniewu. Niecierpliwość wręcz kipiała z ich ohydnych, cienistych ciał. Dostanie się w sam środek tego zamętu skończyłoby się w najłagodniejszym wypadku poważnym poturbowaniem, w tym cięższym – śmiercią. Potrzebowaliśmy planu, aby ta misja już na samym początku nie zakończyła się niepowodzeniem.
– Może ty pójdziesz i je powstrzymasz? – spytała z przymilnym uśmiechem Sapphire, kierując na mnie spojrzenie.
– Nie, dziękuję – mruknęłam, nawet na nią nie patrząc. Skupiłam się raczej na wymyślaniu jakiegoś konkretnego planu, niż na przytykach, które miały sprawić, że zacznę bardziej skupiać się na niebezpieczeństwie, które czekało mnie ze strony Sapphire. Osobiście nie wierzyłam w to, że planuje mnie zabić. Co jedynie dopiec i doprowadzić do utraty cierpliwości. Nastoletnia demonica nie prowadziła bezpośrednich ataków, specjalizowała się w umysłowym wykańczaniu wrogów.
– Może… może ktoś odciągnie ich uwagę? – spytał niepewnie Riel, kulący się między nami ze strachu.
– Hmm – Sapphire przyłożyła palec do ust i przybrała artystycznie zamyślony wyraz twarzy, po którym machnęła palcem wskazującym ku górze, zupełnie jakby na coś wpadła. – Wiem. Jest osoba, która sobie z tym poradzi. – Bałam się, że znów chodziło o mnie, na szczęście demonica straciła całkowite zainteresowanie moją osobą. Dobrze, nie wiem czy tak „na szczęście”, bo za mnie oberwało się osobie, której nie powinno tutaj być. – Dean, jesteś zaklinaczem, wymyśl coś! – Sapphire, która do tej pory opierała się o drzewo, popchnęła nagle swojego chłopaka, rzucają go prosto w ramiona demonicznych bestii. Już miałam wyrwać się do przodu, żeby uratować go przed upadkiem i odciągnąć z powrotem w naszą krzaczastą kryjówkę, kiedy poczułam, że Soriel chwyta mnie silnie za łokieć. Spojrzałam na niego zaskoczona, ale on nawet nie uraczył mnie spojrzeniem. W skupieniu przyglądał się Deanowi, który właśnie potknął się o kamień i wylądował na kolanach przed rozpędzonymi demonami. Przez chwilę myślałam, że cieniste pokraki go staranują, ale zamiast tego zatrzymały się gwałtownie i zaczęły się mu przyglądać, mrugając szmaragdowymi oczami, jak posłuszne pieski. Wszystkie demony synchronicznie przewróciły głowy w bok, okazując tym samym niezrozumienie, ale i pewną posłuszność.
Dean tymczasem wystawił przed siebie ręce i podniósł się z ziemi. Pierwsze, co wydobyło się z jego ust, to nerwowy śmiech.
– Dobre demony, grzeczne demony – powiedział drżącym, przymilnym głosem. Powoli zaczął je wymijać, aby dostać się do portalu od jego prawej strony. To najwyraźniej zadziałało, bo cieniste pokraki powoli się rozstępowały. Co było jednak niepokojące, nawet na moment nie spuściły z niego oczu.
– A nie mówiłam? – prychnęła Sapphire, zarzucając w tył swoimi pudrowymi włosami, które standardowo zrobiły mi na złość, wlatując mi do oczu. Przez chwilę miałam ochotę chwycić za te kłaki i przyciąć je jak zawodowy fryzjer nożem. Może dzięki temu uniknęłabym w przyszłości prób pozbawienia mnie wzroku.
Nasza nastoletnia demonica, która najwyraźniej poczuła się przywódcą tej ekspedycji, wyszła z krzaczastej kryjówki, z głośnym szelestem oznajmiając światu, że wyrusza do Reverentii. Nie mieliśmy wyboru, jak podążać jej śladem. Kiedy wyminęliśmy już demony, a tym samym Deana, spojrzałam w kierunku la bonne fee, które kryły się daleko za nami. Wystawiłam w górę kciuka, oznajmiając, że to najwyższa pora, aby utworzyć barierę, bo kiedy znikniemy, demony znów zaczną pędzić swoim szaleńczym torem przez świat. Błysk pioruna, którym uraczyła mnie z daleka Alex, poświadczył o tym, że wiadomość została przyjęta. Kiedy skierowałam się w stronę portalu, usłyszałam w głowie ostatnią wiadomość, przesłaną mi przez Marthę: „Powodzenia”.
Sapphire chwyciła Deana za ramię, zostawiła na jego policzku dziękczynny pocałunek, a potem pociągnęła go za sobą, jakby był szmacianą lalką – demony wciąż podążały ciekawskimi spojrzeniami za Deanem, jakby właśnie uznały go za obiekt godny uwagi. Wciąż uważałam, że jego udział w tej misji to bardzo zły pomysł, ale nie mogłam ukryć, że jego zdolności były przydatne.
Wspólnie wkroczyliśmy do portalu mającego przenieść nas do krainy, bez której moje istnienie nie byłoby prawdą. Stawiając krok do przodu, całkowicie zapomniałam o tym, w jaki sposób podróżowało się do Reverentii. Zmylił mnie portal, który był ustawiony na płaskim podłożu – zawsze przenosiliśmy się bowiem do demonicznej krainy poprzez skok w cień, znajdujący się poniżej wysokiego wzgórza. Lądowanie zawsze było nieprzyjemne i dostarczało mi wielu stłuczeń, tak też było i w tym przypadku. Lot był szybki, a upadek wyjątkowo miękki, może z tego względu, że nie wylądowałam płasko na ziemi, a na kimś, kto zamortyzował mój fizyczny kryzys. Musiałam przyznać, że Soriel Auvrey był miękkim materacem.
Zdmuchnęłam kosmyk blond włosów z czoła i spojrzałam w szmaragdowe oczy, które zmrużyły się z bólu.
– Cholera, wyglądałaś mi na osobę, która waży mało – syknął przez zęby, brutalnie mnie z siebie zrzucając. – Czuję się, jakby dinozaur zgniótł mnie swoim potężnym dupskiem.
– Dobrze, że dinozaury wyginęły – mruknęłam, przenosząc się do pozycji stojącej. Otrzepałam ubłocone spodnie i spojrzałam z góry na Soriela. Wpatrywał się we mnie z nierozumną miną. – Tylko mi nie mów, że myślisz tak samo jak twój brat, że dinozaury z Parku Jurajskiego istnieją naprawdę.
Auvrey wystawił przed siebie ręce w obronnym geście, a potem dołączył do mnie. Wyczuwałam, że podczas tej misji będzie mi bliższym kompanem, niż pozostałe demony. Może nie byliśmy do siebie nastawieni zbyt pozytywnie i raczej obdarzaliśmy się chłodnymi słówkami niż zachwytami, ale ze wszystkich towarzyszy będących niegdyś członkami departamentu, to mu ufałam w największym stopniu. Może był trochę niezrównoważony i podejmował decyzje tak samo pochopnie jak jego brat, ale przynajmniej był odrobinę bardziej inteligentny i tak samo jak ja nie przepadał za Sapphire, Rielem oraz Raidenem.
We wrogu odnajdziesz przyjaciela, kiedy będzie łączył was wspólny cel.
– I pomyśleć, że jestem tu już drugi raz – usłyszałam Deana, który stanął tuż obok mnie. Posłał mi niemrawy uśmieszek, pełen obaw. Zapewne uznałabym go za jednego z bliższych mi sojuszników, gdyby nie fakt, że Sapphire oznaczyła go jako własność, której nie można tknąć nie tylko palcem, ale również żadnym słowem. Wystarczyło, że się do mnie odezwał, a już ruszała do natarcia, chwytając go pod ramię jak zazdrosna, popędzana gniewem nastolatka. Cieszyłam się, że demonica posłała mi tylko pełne zła spojrzenie, bo gdyby zaczęła gadać, nie ruszylibyśmy stąd przez kolejne cenne minuty. Tak przynajmniej wystartowała do przodu, od razu narzucając nam szybkie tempo.
– Z chęcią zmieniłbym powiedzenie „co rude, to wredne” – mruknął pod nosem Soriel, oglądając ze skrzywioną miną pędzącą przed siebie demonicę.
Uśmiechnęłam się pod nosem i ruszyłam w ślad za naszą niepoprawną przywódczynią, która najwyraźniej wyczuła już w powietrzu trop. Dopiero teraz miałam okazję przyjrzeć się uważniej niszczejącej Reverentii. Jej widok jak nigdy przyprawiał mnie o dreszcze. Nie lubiłam tej krainy, odkąd trafiłam tu po raz pierwszy, do tej pory nie było to jednak spowodowane jej wyglądem zewnętrznym – wręcz przeciwnie, środowisko demonicznej krainy zawsze było pociągające ze względu na swoją odmienność. Byłam w szoku, że coś tak niebezpiecznego mogło budzić we mnie pozytywne uczucia. Teraz było jednak inaczej. Wszystkie żywo kontrastujące ze sobą kolory reverentyjskiej flory i fauny uległy spłyceniu do jednej, rażącej w oczy barwy – szkarłatu. Tylko my i przekradające się obok cieniste pokraki zdawaliśmy się być obiektami niepozbawionymi swoich naturalnych kolorów. Czerwień nieprzyjemnie kojarzyła mi się z krwią, a więc i ze śmiercią, co wobec tej sytuacji było całkiem trafne. Gdzie nie spojrzałam, tam widziałam klęskę żywiołu. Uschnięte rośliny pozbawione żywotności, martwe żyjątka ukryte w leśnej ściółce, uschnięta ścieżka, po której kroki zdawały się tonąć jak w pogorzelisku pełnym trupów, i to usłane wszystkimi odcieniami czerwieni niebo, na którym górował księżyc w pełni. Efekt szkarłatnej soczewki nie miał przypadkowej nazwy – podobnie jak całą krainę, księżyc otaczała szkarłatna powłoka. Jedyną różnicę stanowiła jaśniejąca błękitem obwódka, którą dostrzegało się dopiero po dłuższym wpatrywaniu się w obiekt naszej misji. Kojarzyła mi się z mocą spowolnienia, którym księżyc był właśnie karmiony.
Sapphire przystanęła i zadarła głowę.
– Riel, powinieneś wysłać małego szpiega, żeby zrobił rozeznanie – powiedziała głosem poważnej kobiety. – Musimy wiedzieć, na co się przygotować, gdy będziemy już na miejscu, bo możemy nie mieć czasu na zastanowienie. Wyczuwacie pod sobą te wibracje? – Sapphire wskazała palcem na ściółkę.
Uniosłam brew, nie rozumiejąc o czym mówi. Nie byłam tak obeznana z demoniczną krainą, jak ona. Moja wrażliwość na jej uroki i kryzysy była znikoma.
– To znak, że Reverentia niedługo zacznie się rozpadać. Efekt szkarłatnej soczewki właśnie został przedłużony o kolejną godzinę. Wyczuwam to po intensywności mocy. Teraz jestem już pewna, że to Dale’owie – prychnęła z pogardą. – Włazodupy.
Włazodupy? Sapphire najwyraźniej przesiąkła ziemskim, młodzieżowym słownictwem. Cóż, każdy prędzej czy później przystosowuje się do miejsca, w którym przebywa.
Nikt nie skomentował wypowiedzi demonicy. Riel wykonał jej rozkaz, pochylając się ku podłożu i przywołując siłą ziemi niedomagające żyjątko o powykręcanych nóżkach, którego widok sprawił, że niemal zaczęłam mu współczuć misji. Przywołany z lasu stwór miniaturowych rozmiarów wysłuchał przyciszonego głosu Riela, który się nad nim pochylił. Jego maleńkie, paciorkowate oczy błysnęły szmaragdowym blaskiem, jakby zostały zahipnotyzowane. Ożywiony, reverentyjski robal nagle wydawał się być ożywiony – dzikim pędem ruszył przez lasy, nawet nie wydając po drodze żadnego dźwięku.
Bez słowa ruszyliśmy w dalszą podróż. Sapphire szła z Deanem, wciąż uwieszona na jego ramieniu – to jedyny dowód na jej obecną niedorosłość, bo reszta jej ciała zdawała się mówić, że jest poważna i skupiona na misji. Raiden i Riel podążali w odpowiedniej odległości od przewodzącej misją demonicy, blisko przy sobie, nie zamienili jednak nawet jednego słowa. Ja i Soriel znajdowaliśmy się na tyłach misyjnego orszaku. Chociaż było to dla mnie w najwyższym stopniu zaskakujące, szliśmy ramię w ramię, jak jedyni na tym świecie sojusznicy. Nie zamierzałam zabrać głosu, bo nie czułam potrzeby wyrażania się w obecności brata Nathiela, ale ten najwyraźniej poczuł się już wystarczająco znudzony milczeniem.
– Do tej pory zadaję sobie pytanie, dlaczego jesteś z Nathielem – mruknął, jakby nie mógł znaleźć innego tematu do rozmowy. Ręce trzymał w kieszeniach, szmaragdowe oczy utkwił w plecach demonicy, która przed nami podróżowała.
– To samo pytanie mogłabym zadać Patricii – udałam zdziwienie, co tylko przywołało na twarz Soriela wredny uśmieszek. – Być może Auvreyowie potrzebują kogoś, kto powstrzyma ich przed szaleństwem.
– W takim razie mojej matce się nie udało.
Spojrzałam w zachmurzone oblicze demona.
– Cóż, Auvrey Auvreyowi nierówny – mruknęłam ze skrzywioną miną.
– Jak widać. – Soriel zmierzył mnie wzrokiem i posłał mi znaczący uśmieszek. Wyraźnie nawiązał tym do mnie, w końcu sama nosiłam teraz nazwisko Auvrey, pytanie tylko, czy chodziło mu o mój wzrost, czy o charakter.
Chcąc nie chcąc odwzajemniłam uśmiech brata Nathiela, choć był on nieco chłodny.
Myślałam, że na tym nasza dyskusja się zakończy, ale Soriel nie dawał za wygraną. Najwyraźniej nie potrafił kroczyć przed siebie w spokoju.
– Jak Nate? – To pytanie mnie zaskoczyło. Przez nie potknęłam się o własne nogi, jak nieuważne dziecko. Niemalże słyszałam w głowie chichot Nathiela, który naśmiewa się z cudzego nieszczęścia. To dziwne, ale nie widziałam go zaledwie kilka godzin, a czułam się bardziej samotna niż kiedykolwiek w swoim życiu.
– Nate ma się dobrze – odpowiedziałam sucho. Soriel tylko pokiwał głową. Jego pytanie uświadomiło mi, że gdy mój syn był w Reverentii, to przecież on poświęcał mu najwięcej uwagi. Nauczył go nawet czytać, co jest nie lada wyczynem.  Postanowiłam, że będę kontynuować ten temat, w celu zdobycia kilku cennych informacji. – Bardzo dobrze cię wspomina – dodałam, przyglądając się mu podejrzliwie.
Nie spodziewałam się, że jeden z braci Auvrey głośno się zaśmieje.
– Zazwyczaj nie lubię dzieciaków, ale muszę przyznać, że z Natem nieźle się dogadywaliśmy. Przypomina trochę moją zmarłą siostrę. Ta sama dociekliwość, uparte dążenie do zdobycia wiedzy, prośba o uwagę… Oto cała Anne. – Soriel głęboko westchnął.
Bardzo rzadko słyszałam od Nathiela o trzecim, najstarszym dziecku jego ojca i matki, może to ze względu na to, że o zmarłych rzadko się wypowiadał. Nigdy nie porównał jej do naszego syna. Moja wiedza na jej temat ograniczała się wyłącznie do imienia i wieku, w którym opuściła ten świat – Anne była starsza od Soriela o dwa lata.
– A więc pomogłeś mu dlatego, że przypomina ci o siostrze?
– Pomogłem mu dlatego, że jest jednym z nas – dodał spokojnie. – Może jestem demonem, ale nie zawsze zachowuję się jak on. Mam uczucia. Poza tym Nate to mimo wszystko syn mojego brata. – Wzruszył ramionami. Dopiero po chwili zdał sobie sprawę, jak to mogło zabrzmieć, czyli tak, jakby najzwyczajniej w świecie zależało mu na Nathielu. Już otwierał usta, żeby się wytłumaczyć, kiedy mu przerwałam:
– Nie powiem mu o tym. – Zrobiłam małą przerwę, po czym dodałam – a za opiekę nad Natem dziękuję.
Na tym nasza rozmowa się zakończyła, nie było jej sensu kontynuować, ponieważ powrócił nasz maleńki, udręczony życiem szpieg. Riel pochylił się nad nim, podsunął mu dłoń, na którą ociężale się wdrapał, a potem przybliżył go do swojego ucha, uważnie wsłuchując się w dźwięki, które z siebie wydawał. Riel co chwila kiwał głową, marszcząc czoło w skupieniu. Raz wydawał mi się być zdziwiony, innym razem zaniepokojony, w ostatecznym rozrachunku nie wiedziałam, które uczucie góruje nad jego twarzą. W końcu robak został puszczony wolno, a młody demon zwrócił twarz ku niebu, jakby się zamyślił.
– Jakie wieści? – zapytał miłym głosem Dean.
– Szóstka cienistych demonów w kręgu – powiedział cicho Riel, ściągając brwi. – Mają… dziwne oczy, cokolwiek to oznaczało. No i czarują.
– Robaczywy język najwyraźniej jest mocno ograniczony – dodał Raiden, beztrosko wzruszając ramionami. – Jedno jest pewne. Sapphire miała rację, to osławieni Dale’owie, którzy działają pod nadzorem Vaila. Teraz kiedy to wiemy, potrzebujemy po prostu planu.
– Dla ciebie wszystko jest proste – syknęła demonica, przystając w miejscu. Założyła ręce na piersi, zmarszczyła czoło i głęboko się zamyśliła. Tupała nerwowo nogą o podłoże. – Musimy namierzyć osobę, która przewodzi tym zgromadzeniem i jest łącznikiem mocy. Wystarczy naruszyć równowagę ich rytuału. Równie dobrze moglibyśmy podejść i szturchnąć ich przywódcę.
– Przy okazji powinniśmy trochę ich stłuc, żeby nie próbowali żadnych sztuczek – dodał usatysfakcjonowany Raiden. – Riel może ich związać z pomocą swoich magicznych roślin i po sprawie, wrócimy do świata ludzi. Prostszej misji nie przeżyłem.
– Jeszcze się nie zakończyła – powiedziałam cicho.
Raiden spojrzał na mnie z miną, jakbym odebrała mu całą radość płynącą z jego pozytywnych myśli. Cóż, nie mogłam ukryć, że wciąż byłam pesymistką.
– Najprościej będzie zastosować zniewalającą moc Raidena i roślinną magię Riela – przyznała Sapphire. – A skoro już to ustaliliśmy, możemy ruszać dalej, jesteśmy zaledwie trzysta metrów od miejsca, gdzie odbywa się obecnie rytuał. Oczywiście nie powinniście wyskakiwać z krzaków jak oszołomy. – Demonica uniosła pogardliwie kącik ust. – Najpierw dotrzyjmy do skraju lasu i przyjrzyjmy się dokładniej naszym wrogom.
– Mistrzyni strategii – prychnął pod nosem Soriel.
Sapphire zarzuciła sukienką i zwróciła się ku Auvreyowi. Wystawiła dwa palce wskazujące ku górze i przyłożyła je po bokach głowy, udając zwierzę pokroju królika lub zająca.
– Zoofil – skomentowała dziecięcym głosem, machając w górze wyimaginowanymi, palczastymi uszami.
– Jak już to fanatyk dziczyzny – obruszył się Soriel. – Dotąd upolowałem jedną sztukę – zachichotał.
Zdecydowanie nie będzie mi dane zrozumieć demonicznych żartów, dlatego wolałam się skupić na naszej misji.
Doszliśmy do skraju lasu w odpowiedniej odległości od miejsca, w którym odbywał się rytuał. Zgodnie z tym, co przekazał nam Riel, przed nami znajdowała się szóstka demonów zebranych w kręgu. Kiedy zmrużyłam oczy, dostrzegłam jednolicie skupione twarze pogrążone w transie. Jeżeli chodziło o „dziwne oczy”, o których wspomniał miniaturowy szpieg, musiałam przyznać, że się nie mylił. Szmaragdowe tęczówki stojących do mnie przodem demonów były zamglone. To zapewne dlatego nie musieliśmy się szczególnie skrzętnie skrywać – oni i tak nas nie widzieli.
– Tak jak myślałam, mamy do czynienia z zombie – mruknęła Sapphire, beztrosko wzruszając ramionami. – W tym momencie nawet Dean mógłby ich załatwić.
Życie nauczyło mnie, aby nie być pewną, że wszystko pójdzie w taki sposób, jakbym tego oczekiwała. Przyszłość bowiem miała to do siebie, że była nie do przewidzenia. Mogliśmy planować, rozważać, a i tak ostateczna decyzja należała do nieuchronnego losu. O tym właśnie pomyślałam, kiedy Soriel niczym zahipnotyzowany przekroczył linię reverentyjskich krzewów, głośno szeleszcząc. Ostatnim, co widziałam był jego wyraz twarzy – oczy lekko rozszerzone w zdziwieniu i rozwarte usta, układające się w niewypowiedziane słowa. Zachowywał się, jakby sam wpadł w trans.
– Co ty robisz, kretynie?! – syknęła Sapphire, podążając jego śladem. Chciała go z powrotem wciągnąć do naszej kryjówki, która choć nie gwarantowała nam niewidzialności, przynajmniej częściowo nas kamuflowała.
Pomimo usilnej próby wciągnięcia go z powrotem w wysokie krzaczyska, Soriel ani drgnął. Wciąż wpatrywał się przed siebie z tym samym wyrazem twarzy. Podążyłam za jego wzrokiem, który spoczywał na kręgu demonów. Zmierzyłam każdego z nich od góry do dołu, próbując znaleźć odpowiedź na dziwne zachowanie Auvreya, nikt z nich jednak nie wyglądał, jakby sprawował nad nim kontrolę. Co w takim razie go zszokowało?
– Mamo… – usłyszałam szept. Dopiero po tym słowie przeniosłam ponownie wzrok na demony. Teraz widziałam to, co chciał dostrzec Soriel. Demonicę będącą w centrum kręgu, która skierowała szmaragdowe oczy na swojego syna i posłała mu nikły uśmiech. W jej spojrzeniu odznaczała się niepokojąca pustka.
Nie zdążyłam nawet zareagować, kiedy poczułam pod stopami silne drżenie. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył tylko po to, aby już po chwili wylądować boleśnie na pośladkach. Na szczęście nie byłam jedyną osobą, na której drżąca u podstaw Reverentia popełniła chwiejną zbrodnię – obok mnie wylądował Riel, który pisnął tak głośno, że wykrzywiłam usta w grymasie. Gdybym miała czas, zapewne przeniosłabym się do pionu, niestety trzęsienie ziemi okazało się szybsze niż ja – pod palcami dotykającymi podłoża wyczułam zderzające się ze sobą płyty tektoniczne, które kruszyły grunt. Spojrzałam na moich tymczasowych pobratymców, którzy zaskoczeni takim obrotem spraw, zaczęli gorączkowo myśleć nad tym, jak uciec z opresji. Widziałam jak Soriel zrywa się do biegu nie po to, aby ocalić siebie, ale po to, aby dotrzeć do demonicy, która zwróciła na siebie jego uwagę, drogę zablokowała mu jednak wyrastająca przed nim skała, która zepchnęła go kilka stopni niżej, wytrącając go tym samym z równowagi.
Chwyciłam się gałęzi drzewa, aby się podciągnąć – płaty ziemi zdążyły się od siebie oddzielić, ukazując przed nami prawdziwą demoniczną otchłań ziejącą pustką. Stanęłam na jednej z wyrw, myśląc gorączkowo nad tym, jak uniknąć upadku. Ukradkiem dostrzegłam jak Dean zsunął się z jednej z płyt – Sapphire chwyciła go w ostatniej chwili za rękę, próbując go podciągnąć. Wysiłek na jej twarzy mieszany z przerażeniem nie był dla mnie zaskoczeniem – albo mogła go puścić, albo wpaść razem z nim w otchłań. Prawdziwa demonica wybrałaby pierwsze rozwiązanie, Sapphire nie była już jednak tą osobą, którą była kiedyś.
Riel próbował się ratować mocą, o ile jednak wytworzone przez niego korzenie wyrastały z ziemi, tak ze znajdującej się poniżej otchłani nie raczyły wyrosnąć. Raiden starał się skakać pomiędzy jedną płytą a drugą, co jednak niewiele mu dawało. Prawda była taka, że nie było drogi ucieczki. Lada moment wszyscy mieliśmy trafić wprost w objęcia otchłani, od której już raz uciekłam, dzięki poświęceniu Deaniela. Teraz nie miał mnie kto uchronić.
Pochyła płyta posłała mnie w trawę, chyląc się pod niebezpiecznym kątem ku ziejącej chłodem wyrwie. Starałam się rozpaczliwie uchwycić dłońmi kępek trawy, ale te szybko niszczały pod wpływem mojego dotyku. Serce biło mi w piersi jak oszalałe, kiedy powolnie zjeżdżałam w przepaść. Przed oczami mignęło mi lecące w dół ciało młodego demona, który nie zdołał się utrzymać na swoim skrawku ziemi – zniknął w ciemnościach, pozostawiając po sobie strach i niknące w oddali echo jego krzyku. Zaraz po nim stracony został Raiden, który machał rozpaczliwie rękami, próbując uchwycić się pustki. Do moich uszu poza głośnym szumem szalejącej otchłani docierał dziecięcy płacz demonicy, która ściskała dłonie Deana, nie chcąc pozwolić mu odejść. Ten apokaliptyczny obraz zwieńczony chaosem przywołał mi na myśl najgorszy koszmar.
Moje paznokcie uczepione brudnej, reverentyjskiej ziemi zawisły na krawędzi. Otchłań wyciągała po mnie swoje chłodne łapska. Gdzieś w głębi duszy modliłam się o to, aby uratował mnie cud, ale czy cuda mogły mieć miejsce w niszczejącej krainie pełnej demonów? Zostaliśmy wykryci, a więc strąceni prosto w pułapkę Vaila Auvreya, który najprawdopodobniej przewidział to, że się tutaj zjawimy. Gdzieś w odmętach swoich myśli słyszałam jego psychopatyczny śmiech, wyrażający triumf.
Gdy ostatnie dwa palce zawisły na krawędzi, zdążyłam zadać sobie jedno pytanie: Czy otchłań okaże się piekłem, z którego więcej nie wrócę?
Słowa zawisły w mojej świadomości, nie doczekując się jednoznacznej odpowiedzi. Trzęsąca się płyta posłała mnie wprost w niezmierzone czeluści mroku, gnieżdżącego w sobie największe zło tego świata. Ostatnim, co zobaczyłam było szkarłatne niebo Reverentii i szmaragdowe, zamglone oczy kobiety, której nigdy nie było dane mi poznać.
Nim zniknęłam w klatce dla straconych demonów, zdążyłam wykrzyknąć jedyne imię, które przyszło mi wtedy na myśl:
– Nathiel!
Ciemność okryła mnie swoim długim płaszczem.
***
Nathiel.
Jego ciałem wstrząsnęły dreszcze, co sprawiło, że otrzepał się jak kot, którego polano wiadrem wody. Kilkoro ludzi siedzących obok niego, objęło go zaskoczonymi spojrzeniami. Wszyscy byli przyzwyczajeni do dziwnego zachowania jednego z potomków Auvreyów, ale nikt nie spodziewał się jego gwałtownego podskoku na trybunach i to podczas ważnych obrad.
Chłopak potarł ramiona, na których pojawiła się gęsia skórka i zmarszczył czoło. Znienacka przeszył go taki chłód, jakby sama śmierć chuchnęła mu w odkrytą skórę. Poczuł się dziwnie zaniepokojony, trochę bezradny, przerażony, zupełnie jakby uczucia, które go zaatakowały, przejął od kogoś innego. Przez chwilę zdawał się nie być w swojej skórze. Gdy to minęło, pozostało tylko dziwne uczucie niepokoju i pobudzenie, które kazało mu się podnieść i w trybie natychmiastowym się stąd wynieść. Zanim to zrobił, spojrzał na Sorathiela, który z poważną miną tłumaczył „widzom” zawiły plan działania. Zamiast wyłowić w górze jego cenne słowa, słyszał tylko mrukliwe: „Bla bla bla”. Prawdę powiedziawszy nie mógł się skupić już od dłuższego czasu. Siedzenie w miejscu i słuchanie nie było jego ulubionym zajęciem.
Podniósł się z krzesła, co zwróciło uwagę jego przyjaciela – w tym samym momencie zawiesił bowiem głos. Zdezorientowani sojusznicy spoglądali na demona, który ciężkimi krokami niezgrabnego słonia przemierzył salę, aż w końcu dotarł do drzwi. Sorathiel posłał znaczące spojrzenie Arenowi, który został właśnie mianowany niańką Nathiela. Chłopak bez słowa podniósł się z krzesła i bezgłośnie ruszył za Auvreyem. Dopadł go na korytarzu. Stał przy ścianie, wspierając się o nią dłońmi. Głowę miał pochyloną ku dołowi.
– Coś się stało? – zapytał zdziwiony Aren.
Auvrey podskoczył, co zaniepokoiło chłopaka jeszcze bardziej. Żeby przestraszyć Nathiela potrzeba było cudu, najwyraźniej musiał być pogrążony w bardzo głębokich myślach.
– Coś mnie tak… trzepnęło – mruknął demon, marszcząc czoło w zamyśleniu. – Albo miałem schizę, albo ktoś o mnie gadał, bo nagle przeszyły mnie cholerne dreszcze. To miejsce jakoś dziwnie na mnie działa. Może la bonne fee odwdzięczają się za dodanie im do herbaty specjalnego składnika. – Na samą myśl o tym zachichotał. Nie mógł ukryć tego, że był zadowolony ze swojego kawału. – W ogóle to nie mogę się skupić, wiesz? – spytał Arena, wyraźnie marszcząc czoło. – Po cholerę te wszystkie strategie. Wychodzę, zabijam demony i po krzyku. – Wzruszył ramionami. – W ogóle to gdzie są la bonne fee? No i Laura. Laura chyba powinna być na tym śmiesznym posiedzeniu, prawda? Nikt mi nie wmówi, że patrole tyle schodzą.
Aren wziął cichy wdech. Całe Nox zostało powiadomione o utajonej misji Laury, tylko nie jej mąż. Nie mógł mu zdradzić tego sekretu, inaczej pognałby za nią w rozpaczliwym pędzie.
– Niedługo tutaj wrócą, wtedy patrol będzie pełnił ktoś inny – powiedział spokojnie blondyn. – Nie powinieneś się o nią martwić, Nathiel. Sorathiel osobiście opowie jej o szczegółach naszej misji.
– No, dobra – powiedział odrobinę niepewnie, zerkając gdzieś w drugą stronę. Jego zachowanie wynikało teraz z kolejnego dziwnego uczucia, które nagle go opanowało. Z pustki. Dlaczego tak nagle zaczął czuć się jak pusty przerębel drzewa? Może był na coś chory? Jakaś demoniczna zaraza? Może to ten demon-zombie, który ugryzł go w głowę, wstrzyknął w niego jad i teraz ma jakieś uczuciowe omamy?
Aren przyglądał się z uwagą zmieniającej się jak w kalejdoskopie twarzy Nathiela. Chłopak wyglądał, jakby prowadził teraz wewnętrzną rozmowę z samym sobą. Najpierw wyglądał na niepewnego, potem na zdziwionego, kolejno marszczył czoło i kiwał głową, jakby coś odkrył. Aren postanowił przerwać to nieme przedstawienie.
– Wróćmy do środka – zachęcił swojego towarzysza, kierując dłoń na drzwi.
Auvrey wzruszył ramionami i ruszył za Arenem. Próg pomieszczenia przekroczył jednak z pewnym wahaniem.
Zupełnie jakby przeoczył coś, czego nie miał prawa przeoczyć.

1 komentarz:

  1. Hej :)
    Ech, też bym wytargała Sapphire za kudły. Jak dla mnie nie nadaje się na przywódcę, ale cóż - jaka jej się zdaje, że ma cechy dobrego lidera, to niech prowadzi, ale liczy się z tym, że to może być ostatni raz.
    Jakoś tak czułam się niepewnie, czytając wymianę zdań między Laurą i Sorielem. Może to wina tego, że wciąż mam w głowie, jaki ten Auvrey był wcześniej?
    Uhu, niezła akcja. Czekam na to, aż Nathiel się zorientuje, że coś tu mocno nie gra, a swoje imię usłyszał nie przez przypadek.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń